Skocz do zawartości

Arcybiskup z Canterbury

Brony
  • Zawartość

    5783
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    4

Posty napisane przez Arcybiskup z Canterbury

  1. Mężczyzna zaczął się przyglądać ciału. Rozdarł nożem warstwę ubrań.

    Wokół szyi widać było zasinienia i kilka rozcięć. Podobnie na brzuchu, choć tam zasinienia były gorzej widoczne, bo całe ciało było brudne od błota w którym leżało i od grudek ziemi.

  2. Ciało spoczęło na drewnianym blacie.

    - Dobra, dzięki za miejsce, a teraz wyłazić wszyscy.

    Mauriel podszedł do drzwi kaplicy i zamknął je z hukiem. Odwrócił się w miejscu i spojrzał na kompana z podniesioną brwią.

    - Musimy sprawdzić obrażenia na zewnątrz. Najpierw.

    Wyciągnął nóż i podszedł bliżej ciała z miną fachowca.

  3. - Proszę przygotować miejsce, gdzie będzie można położyć trupa - zarządził Mauriel, podniósł zwłoki i skierował się do osady.

    - Odkryjemy co się stało, a wam pozostawiamy karę, jeśli została zamordowana.

    Widać było zamieszanie na twarzach mieszkańców. Z jednej strony katastrofa - bo czym innym może być upadek czegoś z nieba, dwa trupy które nie powinny żyć i odnalezienie się dziewczyny nie do końca w jednym kawałku, a więc coś co jak najbardziej nakłania do paniki, a z drugiej strony dwóch wariatów, którzy kompletnie nie przejmowali się żadną z tych rzeczy. Ale co trzeba im przyznać, to co mówili trzymało się kupy. I może dlatego posłusznie jeden z wieśniaków poprowadził ich do niewielkiej kaplicy, w której był stół.

  4. - Myślę, że potrzebowałbym teraz takich jakby osłon na oczy, takich najlepiej szklanych, ciemnych. Wiesz, żeby widzieć wszystko, ale żeby inni nie widzieli twoich oczu. Mam wrażenie, że to by dodawało animuszu i ważności - odpowiedział. - I mogłoby chronić przed słońcem.

  5. - Nie powiedziałbym, że dawno - stwierdził. Szybkim ciosem w skroń pozbawił ożywieńca wtórnego życia. Wytarł ostrze sztyletu o spodnie.

    - Dobra, kim była ta tutaj i o co chodzi? - Mauriel skrzyżował ręce na piersi i podszedł do tłumu, oczekując odpowiedzi.

    Zapadła pełna napięcia cisza. W końcu jednak z tłumu wysunęła się druga kobieta, również młoda i co trzeba przyznać - atrakcyjna.

    - To Marika, córka pani Vince. Zniknęła tydzień temu, kiedy poszła wieczorem do studni po wodę - wytłumaczyło dziewczę.

    - Szukaliśmy jej w lesie, w osadzie, nawet koło Katedry i w Starym Tristram.

  6. Mistrz kiwnął głową i więcej się już nie odezwał. Uznał widocznie rozmowę za zakończoną, bo oderwał się od umysłu ucznia, co ten natychmiastowo odczuł w postaci zdjęcia ciężaru i uścisku z wnętrza głowy. Tym samym nie mogli się już porozumiewać.

    Lord Trevi dał znak Arfowi, że ten może odmaszerować do swojego pokoju i udać się na spoczynek. Sam oddalił się w jeden z ciemnych korytarzy Akademii.

  7. Podszedł do ożywieńca, wyjął krótki nóż o zakrzywionym ostrzu i dźgnął ożywieńca w oko aż po rękojeść. Przekręcił nóż, unikając prób gryzienia przez żywego trupa i jego rąk, którymi próbował złapać mężczyznę. Po chwili padł na ziemię, teraz już na pewno martwy.

    - I widzicie, ludzie? Nie ma się czego bać, to tylko chodzące zwłoki. Zdarza się - powiedział głośno, odwracając się do publiczności. Ludzie przy bramie poczuli się jakby pewniej... do czasu.

    Pod jednym z drzew bliżej osady utworzył się niewielki kopiec i rósł, dopóki dwie, blade ręce nie wysunęły się spod niego i nie pociągnęły za sobą reszty trupa.

    Owy trup był akurat świeży i całkiem niedawno był jeszcze urodziwą, młodą niewiastą. Teraz jej twarz powoli zamieniała się w upiorną maskę, ale widać jeszcze było ślady urody. Miała poszarpaną sukienkę, czarne włosy zwisały w brudnych strąkach.

    Tym razem reakcja była nieco inna. Zamiast krzyków i paniki - osłupienie. Jakaś kobieta zaczęła głośno płakać, odważyła się nawet ruszyć w kierunku trupa, łkając.

  8. Mauriel spojrzał na towarzysza i wyszczerzył się złośliwie.

    - Anioły nie mają płci - poinformował. - Chyba, że ci to nie przeszkadza.

    Ruszył spokojnie w kierunku lasu, ale nie było mu dane wejść na ścieżkę. Zastygł i zaczął się przyglądać punktowi między drzewami.

    Spomiędzy drzew bowiem właśnie chwiejnym krokiem wychodziła postać. Tuż przed nią wychodził towarzyszący jej smród zgniłego mięsa, bo owy jegomość był od jakiegoś czasu martwy i nawet nie starał się tego ukrywać. Skóra odłaziła płatami z szarego truchła, z twarzy przeżartej zgnilizną widać było zęby. Nie wszyscy dbają o swój wygląd.

    Mauriel zgiął się w pół i zaczął rechotać. Była to reakcja zgoła inna niż miejscowej ludności - tam zdania na temat przybysza były podzielone. Niektórzy zaczęli uciekać, niektórzy uciekali z krzykiem, inni zaś zastygli w przerażeniu, a jeszcze inni pchali się do przodu zobaczyć, co się dzieje.

    - Patrz tę swoją anielicę - wykrztusił młodzieniec.

  9. - To coś właśnie spada z nieba, więc w samym Niebie już nie jest. Jeśli kiedykolwiek było - wyjaśnił fachowo, krzyżując ręce na piersi. - Nie wyląduje chyba zbyt daleko, a to brzmi bardzo obiecująco - dodał.

    Po kilku minutach słychać było huk i zatrzęsła się ziemia. Gwiazda wylądowała, czymkolwiek była. Zza wrót wioski wyglądać zaczęły przerażone twarze mieszkańców. Od razu też zaczęły się rozmowy na temat kary boskiej, śmierci, przesądów, i tego kto z wioski najwięcej ostatnio przeskrobał.

    Mauriel poderwał się i otrzepał ręce.

  10. - Naprawdę nie wierzę, że jeszcze cię to śmieszy. Stary kretyn - mruknął i pstryknął palcami, a karty Lacusa zmieniły się w popiół i rozsypały. - Koniec zabawy. Czas znaleźć sobie jakieś zajęcie. Nieśmiertelność potrafi być niesamowicie męcząca.

    Przeciągnął się po raz kolejny i ziewnął. Usiadł i zaczął z trzaskiem rozprostowywać kości, kiedy na niebie pojawiła się nagle czarna smuga dymu przeplatana niebieskimi żyłkami. Czyżby spadająca gwiazda?

    - Dobra, przyznaj się. To twoi starają się po raz kolejny zawładnąć światem? - zapytał Muriel.

  11. I stało się tak, jak powiedział Lacus. Koło od wozu rzeczywiście poszło w cholerę - przełamało się  na pół. Koń stanął dęba i zarżał, przestraszony nagłym wstrząsem, kupiec zaś zaklął nieładnie.

    - Że też cię to jeszcze bawi - mruknął mężczyzna z zażenowaniem i splunął na ziemię.

  12. - Twoja talia ma to do siebie, że za każdym cholernym razem wygrywasz. Ale co racja, to racja, już mi to zbrzydło - zgodził się. Rzucił towarzyszowi swoje karty i przeciągnął się. Leśnym traktem przejeżdżał akurat kupiec prowadzący karego, pociągowego konia. Z braku innego zajęcia, Muriel powodził za kupcem wzrokiem.

    - Możemy znaleźć inną grę. Grałeś ty kiedyś w tarota? - zapytał bez większego zaangażowania.

  13. Od ostatniego głośnego wydarzenia które bezpośrednio dotknęło Tristram minęło sporo czasu i do tej pory świat zdąrzył o nim zapomnieć. Mieszkańcy Tristram byli zadowoleni z tego obrotu spraw, choć nie pogardziliby odrobiną turystyki która zaraz po pokonaniu Diablo znacznie podniosła ich dochody, a teraz niemal kompletnie zanikła.

    Wobec takiego obrotu spraw nie pozostało nic innego jak powrót do starych zwyczajów. Hodowla zwierząt i uprawa roślin były teraz jednymi z najważniejszych spraw. Był jeszcze pewien król który w pewnym momencie oszalał, ale działo się to lata wcześniej, a jedyną pozostałością po nim pozostały ruiny starej katedry, do której nikt specjalnie nie chciał się zbliżać. Nie, żeby coś tam było. Nikomu nic się tam zresztą nie stało, to tylko kwestia paru przesądów.

    Tak więc kolejny dzień, dzień jak codzień. Niebo było nieco zachmurzone, chociaż dzień był przyjemny, bo ciepły. Dodatkowo uroku dodawała zieleń, która pokrywała niemal cały krajobraz oprócz złotych pól. Okolica tętniła życiem. Śpiew ptaków, bzyczenie owadzich skrzydeł, przekleństwa miejscowego pijaczyny, który akurat wkroczył w końskie łajno...Żyć, nie umierać.

    Tuż pod częstokołem otaczającym Tristram odpoczywały dwie postacie. Jedna w pozycji leżącej, druga półsiedzącej. Dwójka młodych mężczyzn. Pierwszy z nich, ubrany w białą, luźną tunikę i czarne bryczesy, opierał głowę o podstawę umocnień i żuł źdźbło trawy. Miał jasną karnację i kontrastujące z tym, czarne włosy do ramion. Brązowe oczy wpatrywały się w niebo, gdzieś nad lasem naprzeciwko niego. Miał duży, trochę skrzywiony nos i wąskie usta. W lewej dłoni trzymał karty, prawą trzymał pod głową.

    - Zdaje mi się, że ktoś tu wygrał. I to nie byłeś ty, drogi przyjacielu Lacusie - zauważył uprzejmie Mauriel, bo tak się owy młodzieniec nazywał.

    jego towarzysz siedział obok wpatrując się w karty leżące na ziemi. Ten z kolei miał bardzo jasne włosy, związane z tyłu głowy i bardzo kontrowersyjny, kolorowy strój arlekina z obowiązkową czapą z dzwonkami, leżącą obecnie obok niego, na trawie.

  14. Traktat z Coruscant podpisany został w 3653 roku przed Bitwą o Yavin. Jeśli pytasz o alchemików, zostałem ja. Moja twarz jest wynikiem walki z kimś, komu nie podobały się efekty moich eksperymentów. Potrafił używać błyskawic Mocy. Z tego też powodu porozumiewam się tak, a nie inaczej. Będę cię uczył tego, jak dojść do potęgi i jak wykorzystać ją, aby nie dać się pokonać. Złożenie miecza będzie wyzwaniem, nie testem. 

  15. Kilka kolejnych godzin przyniosło kilka kolejnych treningów, polegających nie tylko na walce. Były to też testy wytrzymałościowe, sprawdzające zarówno ciało jak i umysł, z czego otoczenie zdecydowanie nie pomagało temu pierwszemu. Lord zdecydował się zakończyć trening razem z zachodem Horusetu za horyzont.

    Potrzebujesz miecza świetlnego - stwierdził Trevi, wracając z Arfem do Akademii.

    Jutro zaczniesz go konstruować. Zaplanuj wszelkie szczegóły. Czy masz jakieś pytania? Niekoniecznie odnośnie miecza i treningów. Mogą dotyczyć czegokolwiek, odpowiem na każde. Teraz jest na to czas.

  16. Już nie siedzisz. I nie ma to nic do rzeczy. Nie jesteś Lordem, słuszna uwaga. Ale jeśli zamierzasz być, wstawaj. Jeszcze nie zasłużyłeś na odpoczynek.

    Lord podczas wypowiedzi krążył spokojnie wokół ucznia. Kiedy skończył, stanął naprzeciwko niego i czekał.

  17. Tarcza umysłu iluzji stawiała opór, ale niezbyt długo. Jedi zacisnął zęby, a na jego czoło wstąpiły krople potu. Miecz wbity w brzuch został wyłączony i tkwił teraz w dłoni Sitha. Tym razem nawet błyskawice Mocy trafiły w cel. Ciało oponenta upadło na piach, wzburzając chmurę pyłu i wydając ostry zapach spalenizny.

    Zniknęła dziura w brzuchu Sitha, zniknął ból i miecz świetlny Jedi. Naprzeciwko stał mistrz, znowu z twarzą bez blizn. Kiwnął głową.

    Dobrze. Jeśli zadowala cię bycie martwym. Zadowala?

  18. Miecze świetlne zderzyły się, ale ręka nie trafiła w brzuch Jedi, a w pustą przestrzeń. Oponent zdołał się odsunąć do tyłu. Wykorzystał fakt chwilowego braku ochrony Arfa, wyciągnął drugi miecz świetlny i wbił go głęboko w brzuch Sitha.

    Czuł dotkliwy ból, odbierający siłę i możliwość poruszania się.

  19. Zbyt przewidywane.

    Jedi, czymkolwiek był, odskoczył błyskawicznie na bok, przeturlał się po piasku i wyciągnął rękę w kierunku Arfa.

    Sith poczuł uderzenie od tyłu, które powaliło go na ziemię. Jedi wykorzystał to i doskoczył do niego z zamiarem ugodzenia mieczem świetlnym w plecy.

  20. Obecność poprzedzona została lekkim ukłuciem, jakby długa i wąska igła zagłębiła się w struktury mózgu, nie czyniąc mu jednak krzywdy.

    Reszta swoistego rytuału przebiegła bardziej efektownie, bo wokół mistrza i ucznia zaczęły pojawiać się smugi czarnego dymu i utworzył się wir powietrza. Twarz Lorda zmieniła się: w jego prawym policzku ziała teraz poszarpana, zbliznowaciała dziura, odsłaniająca zęby. Przez nos, aż do czoła przebiegała szrama, podobnie jak w okolicy gardła - tam jednak blizna była o wiele bardziej rozległa. Oczy wciąż wpatrywały się w ucznia, ale teraz żółte źrenice oddzielone były od żółtych białek czerwonopomarańczową obwódką.

    Dym nagromadził się tak gęsto, że Arf otoczony był teraz przez zupełne ciemności.

    Pokaż mi, jak używasz Mocy

    Głos który pojawił się w głowie Arfa był suchy i jakby... bezgłośny. Był jak piach przesiewany przez wiatr.

    Mistrz zniknął, podobnie jak czerń zasłaniająca otoczenie. Przed Sithem stał teraz w odległości kilku kroków Jedi - człowiek. Stanął w pozycji obronnej, trzymając zielony miecz świetlny nad głową, wycelowany w Arfa.

  21. Reszta dnia upłynęła spokojnie, mimo gęstej i wyczuwalnej atmosfery napięcia. Pod wieczór statek dopłynął na ową małą wyspę, gęsto porośniętą dżunglą. Wybrzeże było skaliste, a wody wokół wyspy zmącone i zdecydowanie nie ułatwiały podpłynięcia do brzegu.

    Z bliższej odległości widać było długi, omszały pomost z dziurami po deskach. Statek przycumował. Bosman rozdzielił ludzi którzy mogli iść z kapitanem i tych, którzy mieli zostać na pokładzie.

     

    [Wszyscy z sesji cisną śmiało z kapitanem]

     

    Kapitan wziął ze sobą latarenkę i zapalił ją. Wyszedł ze statku i polecił iść załodze za sobą.

    - Krok w krok. Teren przez który będziemy przechodzić jest podstępny, a ziemia grząska. To bagna. Jeśli któryś z was, ciamajdy, zejdzie chociaż o krok ze ścieżki, nikt po niego nie wróci, a sam nie będzie w stanie. Idziemy po kogoś, kto pomoże odzyskać mapy. Macie być cholernie uprzejmi, a najlepiej siedzieć cicho.

    Ruszył przed siebie w kierunku drzew, ostrożnie stawiając stopy na zbutwiałych, śliskich od glonów deskach. Wokół unosił się silny smród stęchlizny i zastałej wody.

  22. Mistrz kiwnął głową i ruszył w prawo, do korytarza prowadzącego na wyjście z Akademii na pustynię. Kiwnął palcem lewej ręki, aby Arf szedł za nim.

    Podążał sprężystym, pewnym krokiem i poruszał się szybko. Dotychczas mistrz nie powiedział ani słowa i nie zapowiadało się na to, aby miał to zmienić.

    Wrota na pustynię otwarły się, uderzając twarz Arfa gorącym, suchym powietrzem odbierającym na chwilę dech i niosącym ze sobą ziarna piasku. Lord nakazał Arfowi iść przodem, a kiedy drzwi się zamknęły, ruszył za nim.

    Porywisty wiatr tylko potęgował ciepło bijące od Horusetu. Mistrz poprowadził Arfa niedaleko od Akademii, do wąskiego kanionu, którego skały rzucały cień na dno. Tam właśnie oboje przystanęli. Trevi usiadł na piasku i skrzyżował nogi, nakazując uczniowi zrobienie tego samego.

  23. Przemierzając rozległe korytarze Akademii, Arf zamyślił się na tyle, że dźwięk odsuwanych drzwi i Darth Neir stojący w nich niemal go zdziwiły.

    Sith przekroczył próg uśmiechnięty i na powitanie poklepał Arfa przyjaźnie po ramieniu.

    - Trening się udał, jak widzę. Cóż, nie spodziewałem się innych rezultatów. Holokron, jak już się zapewne domyśliłeś, jest sztuczny. Dlatego nie da się go uruchomić - powiedział wesoło. Czy zawsze miał dobry humor?

    - Myślę, że to czas aby przedstawić ci twojego mistrza. Poznaj Lorda Trevi. - Za plecami Dartha Neira pojawiła się czarna plama, która bezszelestnie wyminąwszy go, przybrała kształt humanoidalny. Voss miał pomarańczową skórę pokrytą żółtymi, białymi i szarymi tatuażami. Trudno było po twarzy określić jego wiek, nie widać było żadnych zmarszczek. Jaskrawożółte oczy wpatrywały się w Arfa, nie zdradzając absolutnie żadnych emocji - podobnie jak cała twarz. Ubrany był w czerń, od stóp do głów. Czarna tunika, czarne rękawice, czarne spodnie i buty. Konkretniej jeden - druga noga, od połowy uda do stopy była protezą.

    Lord Trevi kiwnął głową do swojego ucznia i położył dłoń na piersi w celu pozdrowienia go.

  24. Kanonierka po upływie kilkudziesięciu minut wylądowała na polanie, po uprzednim upewnieniu się kilka razy, że w pobliżu na pewno nie ma rankora.

    Sith mógł teraz wrócić na Korriban z satysfakcją i towarami, które z Felucji zabrał pilot.

    Na Korribanie był środek dnia. Statek wylądował na metalowej tarczy lądowiska nad przepaścią. Od niej do płaskich budynków portu lotniczego prowadziła prosta, wąska ścieżka.

×
×
  • Utwórz nowe...