Skocz do zawartości

Arcybiskup z Canterbury

Brony
  • Zawartość

    5783
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    4

Posty napisane przez Arcybiskup z Canterbury

  1. - Błagam, nie! Jess, kocham cię córeczko! Kocham, rozumiesz? Nie chcę aby cię skrzywdził! - łkała, kiedy Syd podchodził do niej. Nie miał w dłoniach żadnej broni. - Kim jesteś? - zapytał.

    - Matką Jess! - krzyknęła. Syd chwycił nadgarstek kobiety. Jego dłoń zaczęła świecić, podczas gdy "matka" krzyczała i zaczęła rozsypywać się w lsniący pył.

    - Już - oznajmił.

     

     

    Zza drzwi balowych słychać było śmiech i muzykę. Wrota otwarły się. Stał w nich mężczyzna w garniturze i z maską karnawałową na twarzy. Obok stała kobieta w lśniącej, kolorowej sukni. Również miała na twarzy maskę.

    - Zapraszamy na maskaradę!

  2. Syd ze spokojem wyjął nóż i podniósł brew. Zacisnął zęby i odrzucił broń. Na jego koszuli powstała czerwona plama, ale już się nie powiększała. 

    - Nie, Jess. Nic mi nie jest. Czy teraz mogę ją wykończyć? - zapytał.

  3. Kobieta nie odpowiadała. Nie mogła przez uścisk Syda.

    - skończmy to - mruknął i rzucił nią o podłogę, aż rozległ się huk. Po raz kolejny zaczęła płakać.

    - W domu, tata jest w domu. Wywieźli nas daleko, daleko. Do Azji, zostaliśmy porwani do Azji! - krzyknęła podniosła nóż z podłogi, z trudem dźwignęła się na nogi, i rzuciła się na Syda, wbijając nóż po samą rękojeść w jego pierś.

    - uciekaj!

     

    Ledwo wybiegli z areny, znaleźli się w drugiej arenie.

    - Trzeba poczekać na koniec przedstawienia.

  4. - Szukałam cię długo. Szukałam informacji na twój temat, i... ała! Puszczaj, potworze! - wymamrotała. Syd jeszcze mocniej ścisnął jej gardło, przez co zaczynała się dusić.

    - Skahhhrbie... Nie zaufasz właahhhsnej matce?

     

    - Nie tak szybko! - klaun znalazł się centralnie przed nimi. - Mamy jeszcze akrobatki, słonie, konie arabskie... Nie zostaniecie?

  5. - Ja ją zostawię, a ona cię zabije? Przecież nie jest twoją matką! Nie wierzysz mi? - zapytał. - Swoją drogą, dobra decyzja z tym nożem.

    - Nie wierz mu! Jest wariatem, widzisz sama! Zrób to, córeczko! - krzyczała.

     

     

    Nożownik wycelował i rzucił pierwsze ostrze. Nóż przebił brzuch Jonathana. Nawet jeśli nie było to dla niego groźne, to wciąż bolesne. Drugie ostrze trafiło w szyję, Trzecie i czwarte w nogi. Elizabeth zerwała się na arenę, żeby pomóc Jonowi.

  6. - Pomyśl tylko. Co robi tu twoja matka w środku nocy, po kilku latach nieobecności? - zapytał Syd. Przycisnął kobietę do ściany. - Czym jesteś? - zapytał.

    - Jess, on cię zabije! Nie możesz mu ufać, pomóż mi! - mówiła matka. Łzy ciekły po jej policzkach. Ruchem gałek ocznych wskazała nóż leżący na dywanie, pozostawiony zapewne przez Elizabeth.

     

    Na środek wyszedł zmumifikowany mężczyzna w obcisłym, srebrnym stroju. Miał puste oczodoły i czarne wąsy. W dłoniach trzymał noże.

    - Nasz nożownik, Mr. Blade! Brawa! - wrzasnął klaun. Rozległy się wiwaty. Wokół dłoni żniwiarza pojaiwły się metalowe obręcze.

     

    Alois i Lacie znalazły się nagle przed ogromnymi drewnianymi drzwiami do sali balowej.

  7. Kobieta uśmiechnęła się nieładnie do Syda.

    - A więc idziemy - zadecydowała. - Opuścimy to okropne miejsce i nie wrócimy tu już nigdy, dobrze? Wreszcie będziesz mieć normalną rodzinę, złotko. Wybacz nam, że tak długo żyłaś bez nas. Nie mieliśmy na to wpływu - powiedziała, próbując wyminąć Syda. Chwycił kobietę za szyję i uniósł, patrząc się na nią groźnie. Ta chwyciła rękami jego dłoń i próbowała poluzować uchwyt.

    - Uciekaj, Jess... - wycharczała.

     

    I w tym momencie zamiast guwernantki na arenie znalazł się właśnie Jon.

    - Wspaniale, do odważnych świat należy! - pochwalił klaun. - Stań tam, pod tym obrazem - wskazał kilka pomalowanych, krzywych desek na przeciwległym końcu areny.

  8. Przecież nie zrobiłbym krzywdy twojej prawdziwej matce. Odsuń się - przekazał do Jess.

    - Skarbie, zadecyduj kto jest dla ciebie ważniejszy. Rodzona matka, czy on? Ten który jak złodziej zabiera twoją energię w ramach niesprawiedliwej i nieopłacalnej umowy? - zapytała kobieta, płacząc.

     

    - Ooo, pan przystojny! - krzyknął klaun, kiedy Elizabeth otwierała usta żeby odpowiedzieć. - Będę potrzebował ochotnika do następnego numeru!

  9. - Jess, kochanie... Córeczko, przecież ten diabeł wcielony cię wykorzystuje! - oburzyła się. Ujęła twarz Jess w dłonie.

    - Przepraszam że wtrącam, ale nazwanie mnie diabłem wcielonym... Cóż, nie zgodzę się - rzekł Syd. - A teraz proszę się odsunąć, bo w przeciwnym razie będę musiał w bolesny sposób się z tobą rozprawić - oświadczył.

    - Ach! Nie mogę uwierzyć, że moje ukochane dziecko znalazło się pod wpływami takiego tyrana. Chodź ze mną, Jess - kontynuowała. - Ochronię cię przed nim! - wskazała anioła palcem i rzuciła oskarżycielskie spojrzenie.

     

     

    Guwernantka kontynuowała swoje pełne oburzenia wywody na temat wyglądu i zachowania Jonathana, kilka razy porównując go do plugawych chłopów, plebsu, a nawet gorszych zjawisk. Nie omieszkała wspomnieć również zachowania i wyglądu Elizabeth, która w pewnym momencie po prostu się poirytowała.

    - Zamknij się, ścierwo! - warknęła, wstała i uderzyła nachalnego trupa w twarz. Zabrzmiały oklaski, które - jak po chwili się okazało - były reakcją na klauna na środku areny, który właśnie wykonał wyjątkowo obrzydliwą sztuczkę z martwymi szczurami.

  10. - Och, skarbie... Tak się stęskniłam - powiedziała łamiącym się głosem kobieta. A kiedy już przytuliła Jess, podniosła oczy i spojrzała na Syda. Na jej twarzy wykwitł uśmiech, bardzo zły i zwiastujący rychłą katastrofę.

    - Odsuń się, kimkolwiek jesteś - rzekł Syd spokojnie.

    - Jestem matką Jess, drogi panie... I od teraz poradzimy sobie bez ciebie. Prawda, Jess? Chcesz iść ze mną? Wiem przecież, jak bardzo nie lubisz tego złośliwego i zarozumiałego pana - powiedziała kobieta.

     

    Przez dwie minuty panował spokój.

    - Jeśli naprawdę wysłałeś ją do piekła, to nie jestem wdzięczna - odezwała się Elizabeth.

    - Święte słowa, panienko - wtrąciła się martwa guwernantka, która wciąż siedziała rząd za nimi. - Nie dość że niechluj, to nie panuje nad emocjami.

  11. - Jess, jak możesz? Jestem przecież twoją matką! Och, to takie bolesne... Chodź, chodź tu do mnie dziecko - powiedziała, łkając. Wyglądała na bardzo smutną.

     

    - Powinnam, nie powinnam... Nie jesteście tacy ważni, jak wam się wydaje, żniwiarze. Jak ty chłopcze wyglądasz? Uporządkuj te swoje niechlujne włosy! - warknęła martwa. - Nie godzi się być moim zastępcą z taką aparycją. Elizabeth, nie jesteś lepsza. Panna nie może chodzić sobie po nocy tak ubrana! spójrz tylko na swoje włosy, moja droga panno! Jesteś cała ubłocona! A ta blizna na szyi... - komentowała dalej nieboszczka.

  12. Na końcu korytarza Jess zobaczyła postać. Blada kobieta w odświętnej, szarej sukni. Szczupła, o spiętych w kok, jasnych włosach. Odwróciła się do niej i do Syda.

    - Jess! Jess, moje kochanie! Chodź tu do mnie! Tak dawno cię nie widziałam, tęskniłam! - zawołała i wyciągnęła ręce do dziewczyny.

  13. - Klaun wyglądał na mocno śmiertelnego... Pośmiertelnego nawet - powiedziała. Na arenę wszedł klaun, ten sam który "sprzedawał" bilety.

    - Witam serdecznie witam tak tłumnie zebraną, cudowną publiczność cyrku Nokturn! Czy jesteście gotowi na nieopisaną rozrywkę? - zapytał. Wokół Elizabeth i Jonathana rozległy się wiwaty i oklaski. Kilka sekund później pojawiła się też reszta publiczności - trupy w różnych stadiach rozkładu. Ktoś dotknął Elizabeth w ramię. Odwróciła się gwałtownie.

    - Witaj, skarbeńku! - wycharczał trup. - Jak zdrowie, maleńka? Dawno się nie widziałyśmy... - zwłoki, mocno już podgniłe ale nie na tyle, żeby nie dało się ich rozpoznać były zwłokami dawnej guwernantki Heathaway'ów, zamordowanej pięć lat wcześniej.

    Elizabeth zaczęła głęboko oddychać, próbując powstrzymać niekontrolowane drżenie rąk.

  14. - Ho, ho, ho. Bawcie się dobrze - krzyknął z oddali.

    - Czy to nie powinno go zabić? - zapytała Elizabeth, nie puszczając ręki Jonathana. Weszli do cyrku, spowitego całkowitą ciemnością jeśli nie liczyć słabo oświetlonej areny.

  15. - Czego się nie robi dla rozrywki gości "Nokturnu"! - wrzasnął klaun. Wdrapał się na budkę, po czym rozlał na siebie zawartość butelki wyjętej zza pasa, w budkę zaś cisnął zapaloną zapałką. W momencie i on i budka zajęli się ogniem. Rozszedł się swąd palonego ciała i włosów. Po dwóch minutach widowiska na które składały się wrzaski, płomienie i dziwne spazmy klauna, ogień przygasł. Klaun zszedł z budki i pokłonił się przed Elizabeth i Jonathanem. Usłyszeli dźwięk pękającej skóry, zresztą cały klaun był mocno podpalony, a w niektórych miejscach zamiast pęcherzy po oparzeniach było widać też miejsca zwęglone.

    - Lepiej, mości panie? A ty, panienko? Podobało się? - zapytał i pzybliżył swoją ohydną, upiorną twarz do twarzy Elizabeth. Dziewczyna odsunęła się z obrzydzeniem za plecy Jonathana.

  16. - Sprzedaję bilety, mości panie. No i jestem klaunem. Masz jakieś dziwne oczy, ale - ha, ha - na ślepe nie wyglądają, to zabawne. Przysiągłbym, że widzą normalnie, a tu takie zaskoczenie... No, mniejsza. Bawcie się dobrze! Och, zapomniałbym. Życzą sobie państwo przekąski? - zapytał, podstawiając im niemal pod nos kartonowe kubki z czerwoną, cuchnącą cieczą zawierającą w sobie wijące się, tłuste larwy oraz pudełko z kilkoma nadgniłymi palcami ludzkimi.

  17. Dziewczyna pokiwała głową. Tymczasem wyszli z lasu i znaleźli się przed olbrzymim, podziurawionym namotem cyrkowym w czerwono-białe, pionowe pasy.

    Przed namiotem stała równie zniszczona budka z białą, odłażącą od desek farbą. Obok stała postać.

    Postać po zbliżeniu wyglądała o wiele gorzej, niż z daleka. Był to klaun. Gruby klaun ubrany w jaskrawy kombinezon w kratę i podziurawione buty. Jego twarz przywodziła na myśl podobieństwo do budki z odłażącą farbą. Była jak stary, zniszczony pergamin - skóra pomarszczona i rozwarstwiająca się, pomalowana białą farbą. Nosa na szczęście nie było widać przez okrągły kawałek gąbki, a oczy... niebieskie, złośliwe oczy podkreślone na wpół zmytymi cieniami. Krótko mówiąc - wyglądał jak ktoś, kto spędził miesiąc sześć stóp pod ziemią, a potem ktoś inny wpadł na pomysł, żeby go odświeżyć.

    - Witam drogich państwa! Witam serdecznie w cyrku "Nokturn"! Bilety już niestety nie ulgowe, chyba że śliczna panienka - tu wcisnął kościste palce w policzki Elizabeth - ma mniej latek niż wygląda! Proszę, masz tu balonika! - wręczył balony i Jonathanowi i Elizabeth, razem z potarganymi biletami.

  18. Pokiwała głową z niepewnością.

    Zarośla tymczasem robiły się coraz gęstsze, a deszcz spływał strugami na ziemię, czynic z podłoża mokrą, błotnistą breję. Szło się coraz trudniej. W dodatku i Jon i Elizabeth czuli się obserwowani przez kogoś wyjątkowo natrętnego. W pewnym momencie Jonathan poczuł szarpnięcie za nogę. Wokół jego kostki zawinęło się kolczaste pnącze wyrastające z ziemi.

  19. Elizabeth milczała przez dłuższą chwilę, poważnie zastanawiając się nad odpowiedzią.

    - To wyglądało, jakbyś ty mnie zabijał. Bardzo realne. Bałam się, więc nie myślałam zbyt racjonalnie. Jedyna osoba która była po mojej stronie, chciała mnie zabić. Naprawdę bardzo się bałam. Bo wiesz... Jesteś dla mnie jedynym... no, powiedzmy przyjacielem - chociaż wiem, że ty tak pewnie nie uważasz... Nie chciałam na początku w to wierzyć, ale... ale... - zamilkła.

  20. Im dalej szedł, tym bardziej wejście się oddalało, aż zostało przesłonięte mgłą, a oni znaleźli się w lesie. Elizabeth kurczowo trzymała się ramienia Jonathana. Wciąż mogli widzieć posiadłość, ale nie mogli do niej dojść. Tymczasem burza zaczęła przybierać na sile.

×
×
  • Utwórz nowe...