-
Zawartość
5783 -
Rejestracja
-
Ostatnio
-
Wygrane dni
4
Posty napisane przez Arcybiskup z Canterbury
-
-
- Tak, widziałam - odparła. - Idziesz gdzieś?
-
Tori szła przez korytarz - właśnie zmierzała do swojego pokoju. Ubrana była w czarną sukienkę do kolan, na nią narzucony był sweter. Na nogach - standardowo - były glany.
-
(Nie jestem przekonana co do tego, że czas w rzeczywistości = czasowi w sesji, bo zawsze więcej osób jest wieczorem, niż rano)
-
Tori wróciła z łazienki po umyciu się. Miała na sobie błękitną piżamę w żółte misie, na którą składały się krótkie spodenki i koszulka o krótkich rękawach. Na nogach miała zmaltretowane kapcie w kształcie żabich głów z szerokim uśmiechem i wytrzeszczonymi oczami.
- Nie chciałabym, żebyście pomyślały, że się rządzę... dałam swoje kosmetyki i te inne na pierwszą półkę od góry - poinformowała cicho i weszła pod kołdrę.
-
Po wyjściu chłopaków Tori spojrzała badawczo na swoje lokatorki.
- Koleżanki, pozwólcie że pierwsza zajmę łazienkę... Obiecuję, że nie będę w nie zbyt długo - powiedziała i udała się tam, gdzie udać się planowała.
-
Tori spojrzała na Nicka.
- Nie mówię o nieszczęściu. Mówię o pechu - zaznaczyła.- Co do podejścia... Kiedyś próbowałam to zmienić, ale myślę, że lepiej jednak się z tym pogodzić i żyć w niepokoju, niż zgorzknieć - odpowiedziała.
-
Tori z pomocą Kenta wstała i usiadła na łóżku. Powitała też chłopaka, który wszedł do pokoju, zebrała z ziemi swoje okulary.
- Rzecz przedstawia się tak: Od jakiegoś czasu, to znaczy mniej-więcej szesnastu lat, prześladuje mnie pech. Zawsze. Jestem najbardziej pechową osobą jaką znam. Jeśli przez dłuższy czas nie dzieje mi się nic złego, to zaczynam się niepokoić, bo to może oznaczać większe skumulowanie pecha na jedno zdarzenie, innymi słowy - katastrofę - wytłumaczyła.
-
- Tak - odpowiedziała. - Widzisz, jeśli chcesz, mogę ci wytłumaczyć, dlaczego - dodała z bardzo poważną i przedsiębiorczą miną Tori.
-
- Dzień dobry, koleżanko - powiedziała Tori, patrząc na dziewczynę która dopiero co weszła do pokoju. Spojrzała na swoje leżące w nieładzie buty i postanowiła wstać i je ułożyć - wtedy też zachaczyła nogą o łóżko i runęła na podłogę.
- AHA! Dobrze, czuję się pewniej - powiedziała usatysfakcjonowana.
-
- Po pewnym czasie chyba i tak by się rozpadł, prawda? Chyba, że magia powstrzymuje procesy gnilne zachodzące w ciele... - zastanawiała się Tori.
-
- Z każdym zombie się tak dzieje? Po odcięciu od magii rozpadają się na kawałki? Dlaczego? - zapytała zainteresowana.
-
- Czasem mam ochotę zrobić coś zabawnego, ale przyznam szczerze, że najczęściej się boję. Jestem strasznym tchórzem...- wyznała. - Jak wyglądał twó kot-zombie? - zapytała.
-
- Widziałam jak z niego wychodzisz, więc chyba się domyśliłam - powiedziała. - Tak, ja też słyszałam różne ciekawe rzeczy na temat internatu... Mam wrażenie, że zginę.
-
- Bardzo możliwe, ale... Ale myślę, że to nie wyklucza że może być... Fajnie - powiedziała ostrożnie.
-
- To nie było ciekawe. Zwłaszcza, że nie udało mi się tego szczura zmienić z powrotem w żelazko... Masz już lokatora? - zapytała. Tori była zaskoczona, że tak łatwo udaje jej się prowadzić rozmowę...
- Tak? A co takiego słyszałaś? - zapytała.
-
- Kiedyś przez przypadek zamieniłam żelazko w szczura - powiedziała Tori, a na jej twarzy zagościł lekki uśmiech. - Przez chwilę było całkiem zabawnie... a potem przyszła moja mama. - Spojrzała na swoją współlokatorkę. Wydawała się dość gburowata... Czas pokaże, jaka jest naprawdę.
-
- Ożywiłeś coś kiedyś? - zapytała dziewczyna. - Jeśli mogę spytać...
-
- Na nekromancji... Też chciałam iść na nekromancję, nawet bardzo. Ale stwierdziłam, że pójdę na Przekształcanie Magicznej Energii, bo czuję że trupy które bym ożywiła zbuntowałyby się przeciwko mnie. Teraz myślę, że to idiotyczne. Więcej krzywdy mogę wyrządzić na przekształcaniu... - zastanowiła się.
- Witaj - powiedziała do dziewczyny.
-
Tori usiadła na krześle.
- Jest dobrze. To znaczy jeszcze nikt mnie nie zabił, ja nie zabiłam nikogo, nie wydarzyła się katastrofa, a jak na moje standardy to to jest bardzo dobry wynik - odpowiedziała. - A jak tobie dzień minął? Na jakiej jesteś specjalizacji?
-
- Nie, jasne że nie. Rozgość się - powiedziała cicho. Wstała i podeszła do gościa, podała mu rękę. - Nazywam się Tori Burton, i jest mi... no, jest mi miło - mówiła. Czuła się trochę zestresowana, jak za każdym razem kiedy przychodziło jej poznać kogoś nowego... I za każdym razem, kiedy pech odpuścił jej na więcej niż godzinę.
-
- Czy coś się stało? - zapytała zszokowana Tori. Siedziała tu już od pół godziny, a jeszcze nic złego jej się nie wydarzyło. To wzmogło znacznie poczucie niepokoju, więc teraz starała się być ostrożna...
-
Tori nie zdążyła podziękować, ale i tak czuła wdzięczność. Przekręciła klucz i weszła do swojego pokoju. No, no. Wyglądało to całkiem dobrze...
Zamknęła za sobą drzwi i poszła rozpakować swoje rzeczy.
-
- Postaram się ją wykorzystać - obiecała i po krótkim zastanowieniu odwzajemniła uśmiech. Zabrała klucz, podziękowała i wyszła.
Lewo, lewo... Która strona to lewa? A, tak. Dobrze. Tamta? Dobra, tak chyba właśnie jest...
Po ustaleniu kierunku, Tori ruszyła przez korytarz do swojego nowego pokoju. Taszczyła za sobą dość sporą, brązową i skórzaną torbę z Dobytkiem Życia. Stanęła przed pokojem numer 2 i sięgnęła do kieszeni spodni po klucz, który oczywiście nieposłusznie wypadł na podłogę.
-
Tori, bo tak miała na imię dziewczyna, zdjęła swój duży plecak z ramion i zaczęła gorączkowo szukać w nim tego, o co poprosiła kobieta. Po chwili wyjęła teczkę, a z niej wyjęła dokumenty i podała jej.
- Nazywam się Tori Burton - powiedziała.
[Gra] Liceum Nauk Magicznych (Czy może raczej życie w internacie?)
w Archiwum
Napisano
- Z ciekawości. Wiemy już że jest zebranie, ale chcesz, to przychodź. Twoi nie są zbyt rozmowni podobno...