Skocz do zawartości

Arcybiskup z Canterbury

Brony
  • Zawartość

    5783
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    4

Posty napisane przez Arcybiskup z Canterbury

  1. - Wracaj tu, idiotko - warknął Syd i pobiegł za nią. Po dobrych dziesięciu minutach udawania, że zgubił Jess, nałożył iluzję i pojawił się dokładnie przed nią. Nie drgnął nawet przy zderzeniu.

     

    Tymczasem Jonathan i Elizabeth byli w dziwnym, bardzo dziwnym korytarzu. Po podłodze pełzła gęsta warstwa mgły, a ściany zaczęły się rozmazywać, aż po kilku minutach zniknęły zupełnie, pozostawiając ich pośród ciemności ogrodu posiadłości Perceval. Jakim cudem znaleźli się tam bez wychodzenia z posiadłości? Tego nawet żniwiarz nie potrafił wytłumaczyć.

    - Jonathan?

  2. - Tak. A teraz się postaraj - rzekł Syd. Jego oczy na krótką chwilę rozbłysły.

    - I masz iść przy mnie, rozumiesz? Jeśli oddalisz się chociaż na dwa kroki, to przysięgam, że nie zaczekam aż goście wyjdą, żeby cię sprać - zagroził.

  3. - Świetnie. A teraz pamiętaj, żeby nic podejrzanego nie mówić. Zaraz zdejmę iluzję dźwiękową, więc ewentualny napastnik będzie wszystko słyszał - powiedział. - Masz się na mnie zdenerwować i najlepiej wykrzyczeć wszystko co o mnie sądzisz, a potem uciec. Tak? - zapytał. 

  4. - Będziesz udawać, że jesteś sama - odrzekł, tym razem w myślach Jess. - Ja będę niewidoczny, shinigami i demonica spróbują odszukać delikwenta. Po wszystkim go złapiemy i porozmawiamy... - powiedział.

  5. - Jess... Chodź ze mną na chwilę - powiedział spokojnie. Objął Jess ramieniem i wprowadził do pokoju obok.

    - Nasz morderca czerpie z zabójstw przyjemność. Oznacza to, że na pewno odważy się zaatakować jeszcze raz. Albo więcej razy. Traktuje to jako zabawę. Pomyśl ilu ludzi możesz uratować. Poza tym... Sądzisz, że dałbym Cię zabić? - zapytał, patrząc prosto w oczy Jess.

  6. - Ach. W końcu doczekałem się pochwały - zażartował. - Nie. Zniknąłem przy samym wyjściu, wobec czego muszę tam wrócić. Zaraz będę z powrotem - powiedział.

    I faktycznie, pięć minut później, pięć długich minut przerywanych przytłumionymi wrzaskami i płaczem którejś z dam (a Jess mogłaby przysiąc, że słyszała krzyk Johna Cravena), Syd wrócił z drugiej strony korytarza, poprawiając swój czarny płaszcz.

    - W drogę - powiedział.

  7. - Cicho - szepnął. - To ja. Zastosowałem pewną sztuczkę opierającą się w dużej mierze o lustra. Dzięki temu możemy teraz spokojnie przeszukiwać posiadłość, wiedząc że nasi goście nie będą mieli ochoty na opuszczenie sali gościnnej. Miejmy nadzieję, że nikt nie zejdzie na zawał serca - powiedział do Jess.

  8. - No to zaraz im się odechce - warknął Syd, który usłyszał słowa demonicy.

    - Przepraszam państwa serdecznie, musze udać się na stronę - rzekł. Zniknął w czeluści korytarza. Wrócił dopiero po pięciu minutach, podczas których goście, a zwłaszcza hrabia Clarke zaczęli okazywać zniecierpliwienie całą sytuacją.

    - Czy coś mnie ominę... - chciał zapytać, ale w  tym momencie płomienie w lampach i świecach zamigotały, a na środku pokoju pojawił się snop swiatła. Rozlegly się pełne przerażenia i zarazem zdumienia krzyki. Burza za oknem dodawała całemu zjawisku dodatkowej grozy. Pośrodku snopu światła pojawiła się postać, z każdą chwilą nabierająca ostrości.

    Po chwili wszyscy goście mogli podziwiać wysokiego jegomościa odzianego w bardzo eleganckie szaty. Nie miał jednego oka, drugie zaś świeciło na żółto. Miał czarne, mokre włosy sięgające ramion i okropny uśmiech pełen ostrych zębów.

    - Witam, witam moi drodzy! - krzyknął. W tym momencie Syd popchnął Jonathana i Elizabeth, Alois i Lacie w kierunku drzwi wyjściowych, nakazując im opuszczenie pomieszczenia. Pociągnął za sobą Jess.

  9. - Bez oddalania się nie znajdziemy zabójcy. Kiedy burza ustanie, będzie mógł łatwo się oddalić. Wykorzystajmy czas, kiedy mamy nad nim przewagę - odezwał się hrabia Thorne, potężny mężczyzna z siwymi włosami.

  10. Mężczyzna spojrzał karcąco na syna.

    - Rozumiem. Słyszeliśmy niepokojące pogłoski - tu kolejne pełne groźby spojrzenie - o postradaniu zmysłów.

    - Jest burza - wychrypiała Elizabeth. - Przepraszam najmocniej, że panicza przestraszyłam. W ciemności i jeszcze przy tych grzmotach, błyskawicach... - powiedziała.

    Craven pokiwał głową.

    - W takim razie przepraszamy. Ten zgon wszystkich nas przyprawi o postradanie zmysłów.

  11. - Niech będzie - powiedziała od niechcenia i wspierając się o ramię Jonathana, podążyła za nim. Podobnie zrobili Syd i Jess.

    Gdy już dotarli do sali, goście podniesili głowy i od razu skierowali wzrok na Elizabeth.

    - Panienka dobrze się czuje?  - zapytał Pan Craven.

  12. - Tylko Cravena? Zdajesz sobie sprawę z tego, że tam zapewne już wszyscy urządzają polowanie? - zapytała.

    - A jak tak tylko napomknę... Jeden trup starczy, żniwiwarzu. Mam nadzieję że twoje metody ograniczą przyrost nieboszczyków - wtrącił się Syd.

×
×
  • Utwórz nowe...