Skocz do zawartości

Arcybiskup z Canterbury

Brony
  • Zawartość

    5783
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    4

Posty napisane przez Arcybiskup z Canterbury

  1. Salamandra zatrzymała się, po czym dokładnie zlustrowała otoczenie. Gad syknął i powoli zaczął się skradać. Otworzył pysk i splunął ognistą kulą kilka metrów od siebie. Ładunek wybuchł, oświetlając kilka najbliższych nagrobków i cień, który się poruszył i zaczął biec.

  2. Szkielet nie spłonął. Po prostu zniknął, rozwiał się w powietrzu. Nie zniknęły tylko jęki i zawodzenia. Były coraz głośniejsze i bliższe, przeszkadzały w skoncentrowaniu się. Cmentarz nie był wielki, ale pełno w nim było potencjalnych kryjówek - otwarte groby, kaplice, krypty...

    Nagle Grzejnik zaczął się ruszać, po czym nagle odzyskawszy siły zeskoczył z grzbietu właściciela i ruszył przed siebie.

  3. Stary, kamienny i omszały nagrobek tuż obok Slaga wydał z siebie trzask, a na ziemi utworzył się niewielki kopiec. Z niego zaś wychyliło się coś jasnego, okrągłego... Czaszka. Stara czaszka, a za nią reszta szkieletu wykopywały się właśnie z ziemi, powodując dziwne trzaski.

    To może być Iluzja - szepnął Sombra. Może.

    Z oddali jednorożec usłyszał niezwykle przenikliwe zawodzenie i wrzask. Dźwięki powielały się, tak jakby z kilku stron nadciągali właściciele głosów.

  4. Klacz jednorożca przewróciła oczami ze znużeniem.

    - Ja naprawdę nie jestem ślepa, uwierz mi - odpowiedziała. Medley tymczasem mówiła, mówiła, mówiła. Nie czekała na reakcję ogiera, po prostu kontyuowała monolog z entuzjazmem. Mniejszą radością emanował Violet, widocznie znużony paplaniną klaczy.

  5. - Ja... Jasne - powiedział Violet i zaczął iść za grupką, nieco z tyłu. Florence szła tuż obok Saggity, podobnie jak była pani psycholog... Przez pewną chwilę. Potem straciła zainteresowanie małomówną klaczą i odeszła do tyłu, idąc tuż obok ogiera.

    - To nie była chyba dobra decyzja - wyszeptała Florence.

  6. - Nie żebym miała specjalnie coś przeciwko, ale my się o ciebie MARTWIŁYŚMY. To jest Medley. Medley, to mój brat - Violet. Jest głupi - powiedziała klacz jednorożca z wyrzutem.

    - Miło mi - wtrąciła granitowa klacz.

    - Mnie również. Nie miałem jak szybko wrócić, siostrzyczko. - Ogier wzruszył ramionami i odwrócił się bokiem, aby lepiej było widać ranne skrzydło. - Saggito, nie patrz się tak na mnie. Nie zostałem ugryziony. Coś przebiło mi skrzydło, kiedy leciałem. Nie wiem co to było, ale przy upadku prawdopodobnie coś sobie w nim złamałem...

  7. Po kilku minutach jednorożec ujrzał po swojej prawej strone stare ogrodzenie. Zapewne ogrodzenie to było ogrodzeniem cmentarnym, a teoria potwierdziła się, gdy Slag ujrzał powykrzywianą bramę cmentarną.

    Wyczuwam go. Emanuje dziwną energią. Masz uważać. Widziałeś iluzję - ten kuc ci się przyda. Nam się przyda - odezwał się kawałek rogu.

  8. Ślady były, choć ledwie widoczne. W sporych dziurach pomiędzy brukiem zalegało gęste błoto i nie sposób było w nie nie wdepnąć, czego skutkiem były świeże, błotniste ślady kopyt na kamieniach prowadzace w lewo. Slag pamiętał w jakim kierunku prowadziły, bo z tamtej strony nadszedł. Musiał się jednak spieszyć, bo powoli zaczęła pojawiać się mgła...

  9. Przez pewien czas nikt nie pojawiał się. Ani trup, ani żaden z żywych i wędrówka zaczęła się niemiłosiernie wlec. Było to widać zwłaszcza po Florence, której twarz była esencją znużenia. Twarz nowej towarzyszki była natomiast niewzruszona, choć czujna. Wkazywały na to jej uszy.

    Męczące poszukiwania wlokłyby się pewnie jeszcze, gdyby nie trzask gałązki, który dobiegł uszu grupki. Dźwięk rozległ się gdzieś z boku, bardzo blisko... Florence ożywiła się.

  10. Czas płynął, a kuc dalej wędrował. Zmęczenie dawało się we znaki. Poruszał się prawie jak zombie, powoli wlokąc się z uporem na przód. W pewnym momencie natrafił na polanę bez śladu trupów, żywych trupów, ani żywych kucyków. Dobre miejsce na odpoczynek. Zresztą, dalej by nie zaszedł. Potrzebował postoju, a miejsce w większości otoczone skałami i rzeką wydawało się niemal idealne i bezpieczne. Na powieki zaczął nasuwać się sen...

  11. Klacz nie zareagowała. Pojawiła się zmiana na jej sierści, jakby nagle błysnęło światło. Ale wiatła nikt nie zapalił, a migotanie powtarzało się, aż wisząca w powietrzy sylwetka stała się niematerialna i zniknęła. Moth leżąca w łóżku była tylko iluzją, dzięki której komuś udało się opuścić pokój.

  12. Na łóżku leżała ruda klacz kucyka ziemnego. Moth. Wyglądała jakby spała, chociaż dziwnym byłoby nie usłyszenie włamania się do pokoju... Może zażyła środek nasenny, może była nieprzytomna, może tylko udawała... Gdy Slag zbliżył się jeszcze bardziej, usłyszał przytłumiony stukot kopyt. Ktoś właśnie opuścił pokój.

  13. Zamek puścił z sykiem, bo metal zaczął się rozpuszczać. Nie był zbyt odporny na wysokie temperatury...

    Pomieszczenie było bardzo małe. Przez okno wpadało blade światło Księżyca, rozjaśniając nieco mroki pokoju. Tuż pod oknem stało niskie łóżko, a wybrzuszenie świadczyło o tym, że ktoś na nim leżał. Oprócz łóżka pod ścianą stało krzesło i szafa, i były to wszystkie meble.

  14. Drzwi były otwarte. Za nimi nie było jednak pokoju, a wnęka prowadząca do natępnych drzwi.

    Te były zamknięte na klucz od wewnątrz. Wyglądały na trwałe, chociaż niewiele znaczyło to dla ognia. Jedno łątwe, niezbyt wymagające zaklęcie i przesłuchanie, a może i nawet pomstę Grzejnika czas zacząć...

  15. - Musimy iść i poszukać jakiegoś schronienia, ruszcie się. Od tego zależy nasze przetrwanie! - krzyknęła Kapitan, zbliżywzy się do granicy lasu z polaną. Bała się nadejścia nocy. Nie znała tej planety, a wiedziała że z łatwością znajdzie się coś, co będzie chciało zjeść ich na kolację...

  16. Wysoki, postawny mężczyzna stojący w korytarzu krzyknął coś za siebie i podbiegł do Krusska.

    - Proszę za mną - rozkazał. Szary fartuch miał lekko poplamiony zakrzepłą już krwią. Poprowadził Trandoshanina korytarzem. W pewnym momencie, przez jedne z uchylonych drzwi Krussk usłyszał rozmowę. Rozmowę zbyt spokojną na dyskusję pacjenta z medykiem.

    Na krześle siedział łysy mężczyzna. Po ubiorze wywnioskować można było, że jest lekarzem. Uśmiechał się i mówił do drugiej postaci. Ta zaś stała oparta o ścianę. Wysoka kobieta ze spiętymi włosami, ubrana w przylegającą do ciała tunikę i ciemny, brązowy płaszcz z kapturem i luźnymi rękawami. Przy pasie wisiała broń. Metalowa, okrągła, podłużna rękojeść... Miecz świetlny.

    - Co się panu wydarzyło? - zapytał medyk, zatrzymując się przy jednej z sal i otwierając drzwi przed Trandoshaninem. Nie denerwował się na widok jego rany. Zapewne wiedział, że nie groziła życiu właściciela.

  17. Właścicielka musiała być już jednak w swoim pokoju, bo w pomieszczeniach paliły się pojedyncze świece, rzucające słabe i migotliwe światło na ściany. Pozostało więc sprawdzić wejście pod schodami, lub to  naprzeciwko schodów. Zapewne podstarzała klacz mocno się zdziwi... 

×
×
  • Utwórz nowe...