-
Zawartość
5783 -
Rejestracja
-
Ostatnio
-
Wygrane dni
4
Wszystko napisane przez Arcybiskup z Canterbury
-
Z góry doszedł głos Arrowa. - Hammer? Mógłbyś tutaj na chwilkę? - w głosie było słychać niepokój i niepewność. Co mogło się stać?
-
- Pewnie jeszcze dzisiaj. - Odparła Applejack. W tle widać było Pinkie Pie, z typowym dla siebie entuzjazmem poruszającą się skokami naprzód. - Hej, Fiury! - Krzyknęła.
-
Pościg nie rezygnował. Jeden z jednorożców strzelił wstęgą magii, boleśnie parząc tylne kopyto Ruffian. Usłyszała szum wody.
-
Nietoperz w popłochu zerwał się do lotu i odleciał w odległy kąt spiżarni. Przy akompaniamencie pisków wyleciał, jakimś cudem znajdując drzwi. Znów zapanowała cisza.
-
Ziemia obsunęła się, a Rocket upadł, po czym sturlał się do okopu. Rozległo się nieprzyjemne plasknięcie. Okop pełen był błota.
-
W głowie zakręciło jej się, mimo to ominęła przeszkodę i spróbowała uciec. Nerwowe krzyki i przekleństwa kucy brzmiały w jej głowie.
-
- Na ziemię! - Krzyknął ktoś z szeregu. Najprawdopodobniej generał. Steel się nie ruszał, a na jego szyi wykwitła czarna plama, z każdą sekundą powiększająca się. Wszyscy padli na ziemię. Trudno było powiedzieć, kto z pod wpływem impulsu, a kto pod wpływem kuli.
-
- Tam! - krzyknął jeden z nich. Zbliżył się do głazu, powoli i ostrożnie. Podkradał się niczym drapieżnik. Zatrzymał się, a potem wyskoczył na klacz, chcąc ją pojmać.
-
- Cóż... Teraz już nie. Ale tak, byłam tu całkiem sama. Jestem. Zorganizowałam sobie schronienie, pożywienie potraię zdobywać... Ale było ciężko. Nie wiem, gdzie są moi rodzice. Miałam też starszego brata. Ile masz lat? - zapytała.
-
- Dobrze. Fiury, tam masz kanapkę z jagodami. Jak tylko zjesz, ruszamy. - Powiedziała Applejack. Jej organizacja była niesamowita.
-
Stworzonko zapiszczało desperacko i zamachało nerwowo błoniastymi skrzydłami. Nietoperz. Niewielki nietoperz, wiszący do góry nogami, uczepiwszy się łapkami drewnianej półki.
-
- Albo wiesz co? - Steel po kilku minutach myślenia wrócił do Rocketa. - Powinienem przyzwyczaić się do takiego widoku. Jak będę kiedyś patrzał w lustr... - Nie zdołał dokończyć żartu, bo nagle jakby ciało odmówiło posłuszeństwa i upadł na ziemię.
-
Pantera usiadła i wpatrywała się hipnotyzującymi ślepiami w Fiury'ego. Czekała. Ale na co mogła czekać?
-
Po chwili jednak klaczy udało się ruszyć. Znalazła się między drzewami. Wciąż słyszała za sobą pogoń i widziała światła wyczarowane przez wrogów.
-
Nie zatrzymali się. Wciąż biegli, a ich rogi połyskiwały. Byli gotowi do rzucenia czarów, zgodnie ze swoimi zamiarami.
-
Jednorożce jakby nagle ożyły. Dostrzegły klacz na granicy lasu i ruszyły w jej kierunku. Ruffian pomyślała, że nie mają pokojowych zamiarów i tym razem będą mniej uprzejme.
-
W chwili zaświecenia kuli z rogu za półką dobiegł pisk. Małe, czarne stworzonko o niewielkich oczkach z trwogą przyglądało się intruzowi, jakim była Somada.
-
- Jestem tu już kilka dni, a i za życia mieszkałam niedaleko. Te skały to istny labirynt. Są jak twierdza, ale trzeba dobrze je znać. Potrafią obrócić się przeciwko każdemu, kto nic o nich nie wie. Jak już dotrzemy na miejsce, powiem ci o miejscach, gdzie ustawione są pułapki. I jak się tu odnaleźć. Często tu bywałam, jako dziecko. Mój ojciec był strażnikiem lasu, a mama zielarką. To było świetne miejsce na zabawę, dopóki się nie zgubiłam. Zresztą, zgubiłam się tu nie raz. Ale nie chciały mnie zabić, tylko chyba nauczyć pokory... Inaczej nie byłoby mnie tutaj. - Powiedziała.
-
Darkness zasnął szybko i nie przyniósł ze sobą koszmarów. Mimo to, nie spał twardo. Drzewo nie dawało zbyt wiele wygody, a wręcz uwierało. Niosło to za sobą pewnego rodzaju bezpieczeństwo. * * * Noc minęła spokojnie i bez rewelacji. Pod drzewem przetoczył się jeden tylko szwendacz, który zmierzając w tylko sobie znanym kierunku nie zauważył czarnego kuca śpiącego na drzewie.
-
Po otwarciu drzwi momentalnie pająki różnych rozmiarów uciekły w popłochu. Kilka dni wystarczyło im, żeby na nowo pomieszczenie zarosło pajęczynami. Był to pewnego rodzaju dowód na to, że nikt materialny nie dostał się do środka.
-
- Ta. Mhm. A potem się nami pożywią. Tacy to nasi kibice. Nie ma co gadać, ruszajmy dalej. - Podsumował i ruszył szybkim krokiem. W tej chwili nikt już nie pilnował szyku oddziału. Wszyscy chcieli tylko dotrzeć na miejsce.
-
Kot marszczył nos, próbując wyglądać groźniej. Nie cofnęła się jednak i nie ruszyła za Fluttershy. Po chwili była spokojniejsza.
-
Po wyjściu z wody Ruffian poczuła się lepiej. Chciała przez chwilę odpocząć, ale krzyki dochodzące z groty zmusiły ją do biegu. W takich okolicznościach jeszcze nie trenowała.
-
- Już nie śpią. Przeszukują teren na zewnątrz. Idź do zielarni i do ogrodu. Ja pójdę do piwnicy, sprawdzę... Musimy sprawdzić wszystko, żeby jak najszybciej pomóc Twirael. - Po skończeniu zdania alicorn odwrócił się i ruszył do piwnicy. To tam przechowywane były mikstury różnego rodzaju.