-
Zawartość
5783 -
Rejestracja
-
Ostatnio
-
Wygrane dni
4
Wszystko napisane przez Arcybiskup z Canterbury
-
Dopiero teraz zauważył Darkness'a. Odwrócił się i z normalną sobie niezgrabnością zaczął podchodzić. Zapewne był głodny.
-
- Dzięki. Uratowało mnie to, że kiedyś z bratem urządziliśmy ten domek na drzewie. Zastanawiam się często, gdzie on może teraz być. Wiesz... Często się z nim kłóciłam. Ale byliśmy ze sobą zgrani i mieliśmy więź. Brakuje mi go. Mam nadzieję, że żyje. - Powiedziała.
-
- Spójrz. Do domku wchodzisz po skale. Tutaj jest wąska ścieżka. Schron opiera się o jedną ze skał, a gałęzie pod nim i obok niego są wzmocnione, chociaż wcześniej też by się nie zawaliły. Tutaj - wskazała niewielką grotę umieszczoną wysoko na skale - obok domku. - Tutaj trzymam zapasy. Wiesz, jest chłodno. Tylko muszę je zamykać, żeby coś ich nie zabrało. Wejdźmy do środka. - Zarządziła. Domek był częściowo wydrążony w pniu. Pomieszczenie było szczelne. Florence zadbała nawet o okna, zapewne wyrwane z jakiegoś prawdziwego domu. Wewnątrz pełno było książek, kartek i świec.
-
- Jeśli chcesz pomóc, to spakuj swój plecak. Jako jedyny jeszcze tego nie zrobiłeś - Twilight uśmiechnęła się łobuzersko i wróciła do czytania mapy. Zwierzak tymczasem zaczął maltretować motyla, nieszczęśliwie znajdującego się w zasięgu jego łap.
-
Nagle pojawiła się mgła, niosąca za sobą wilgoć i chłód. Wezwał ją drugi jednorożec, próbujący ocucić nieprzytomnego towarzysza. Wpatrywał się w skupieniu w mgłę, próbując coś w niej dostrzec.
-
Jej źrenice były nienaturalnie rozszerzone. Twarz pegazicy nie zdradzała żadnego wyrazu. Nie zareagowała na pytanie Hammera. Gapiła się przed siebie, w ciemność za oknem. Po chwili drgnęła i zaczęła się kiwać w przód i w tył, wciąż wpatrując się w pustkę. Veritas znalazł się tuż przy Łowcach. Bezzwłocznie podszedł do klaczy i spojrzał jej w oczy.
-
- Nic już nie jest jak dawniej. Zmieniłeś się. Zastanawiam się tylko, w którą stronę. - Rzekła Luna. Za oknem na korytarzu widać było grupkę kozłów w zbrojach, niszczących resztki wspaniałego niegdyś ogrodu. Widać było, że całkiem nieźle się bawiły.
-
- Wiem. To zabawne, ale te głupie istoty stały się niemal wszechmocne. Trudno je zabić. Niezwykle trudno. - Chwiejnym krokiem podeszła do Midnighta i przyjrzała mu się dokładnie.
-
- Wiesz, że nie ja tego dokonałam. Na księżycu też byłam świadoma upływu czasu. Ale ja nie słyszałam niczego. Swoją drogą, dziękuję za ratunek. - Powiedziała, tym razem nieco łagodniej.
-
- Dokładnie muszę przejrzeć mapę. Chcę wiedzieć, którędy będziemy szli. - Powiedziała. Za Fiurym podążała pantera.
-
- Czy dobrze jest być kamieniem? Wiesz o tym dużo, podobnie jak twój pan i władca. Ale jak widzę i u boku Discorda nie wytrwałeś długo, skoro znów zmieniasz strony. Jestem przekonana, że twoje tysiąc lat trwało dłużej. - Jej głos ociekał jadem. Z pogardą spojrzała na nieprzytomne kozły.
-
- Ja mam szesnaście lat. Mój brat ma dwadzieścia jeden. Albo miał. Ja byłam w domu, kiedy epidemia wybuchła. Wszyscy uciekali, a ja przez przypadek odłączyłam się i zostałam chyba czymś uderzona. Nie pamiętam. Musiałam sobie jakoś radzić. - Wzruszyła ramionami i przecisnęła się przez wąską szczelinę. Miejsce było otoczone spiętrzonymi skałami. Z boku stało wielkie, rozłożyste drzewo. Na nim zaś postawiony był niewielki, drewniany domek.
-
Wszyscy byli spakowani i gotowi do drogi. Applejack jadła kanapkę, Twilight studiowała mapę, Rarity przeglądała się w lusterku, Fluttershy zbierała owoce, a Rainbow Dash leżała na trawie, żując źdźbło.
-
Naprzeciwko nich siedziała Twirael. Odwrócona do nic plecami wpatrywała się w okno. Bez ruchu, jak kamienna statua. Arrow i Hammer spojrzeli na siebie. - Twi... Rael? - niepewnie zaczął Hammer.
-
- Midnight Wing - wypowiedziała te słowa najzimniej, jak tylko się dało. - Czego chcesz? - Zapytała. Powoli podjęła próbę podniesienia się z posadzki. Nie wyszło to zbyt zgrabnie, ale Księżniczka uniknęła upadku.
-
Za jego plecami ktoś - prawdopodobnie Luna - kaszlnął. Na krótką chwilę znów zapanowała cisza. - Ktoś ty? - zapytała po dojściu do siebie Księżniczka. Jej głos był ochrypnięty i słaby.
-
Arrow tymczasem stał razem z Hammerem na progu komnaty Twirael. Pegaz wyglądał na przerażonego, a kuc ziemny był po prostu zagubiony. Nie odzywali się, i nie ruszali. Wpatrywali się w jeden punkt w pokoju.
-
W obszernej sali panowała teraz nieprzenikniona cisza. Kozły leżały ogłuszone. Jeden z nich już nigdy nie będzie mógł hałasować, a i reszta zastanowi się dwa razy, zanim hałasować zacznie. Pośrodku całego rozgardiaszu leżała bezwładnie Pani Nocy, zupełnie pozbawiona majestatu. Jej granatowe futro było potargane i poprzecinane czerwonymi, wąskimi smugami. Po chwili Księżniczka poruszyła się, czemu towarzyszył zbolały jęk. Była przytomna. Tuż obok niej stał pegaz o nieco jaśniejszym odcieniu futra i ciemnej grzywie. Wahał się z podjęciem jakiejś decyzji.
-
Okop prawdopodobnie wcześniej należał do kucy. Nie było w nim nikogo, tylko resztki drutu kolczastego, którego Rocket szczęśliwie uniknął, przegniłe, drewniane deski i kamienie, na wpół utopione w błocie i rozmiękłej ziemi.
-
- Chciałam powiedzieć ci tylko "cześć"! - Odkrzyknęła i powróciła do poprzedniego zajęcia.
-
Ale w zielarni nie było śladów intruza. Wszystko stało na swoim miejscu. Półki zakryte kurzem miały na sobie ślady tylko jednego kuca, który oprócz Somady odwiedzał piwnicę - Veritasa.
-
Jednorożec znów skoczył i tym razem złapał Ruffian. Nie mogła już uciec. I w momencie, w którym miał rzucić na nią czar, coś odrzuciło go do tyłu.
-
- Widzisz... Gdyby się zabiły, nikt by się nie bał, że coś sobie zrobią. Owce to owce, ale nawzajem dla siebie są wilkami. - Spojrzała na Ruffian - O, tak. Wilkami.
-
- Pozwól im się pozabijać. W końcu przestaną. O, tak. Jak już wszystkie będą leżały sześć stóp pod ziemią. Co Ty na to? - zapytała Śmierci.