-
Zawartość
5783 -
Rejestracja
-
Ostatnio
-
Wygrane dni
4
Wszystko napisane przez Arcybiskup z Canterbury
-
- Na tę chwilę nie mam do wyboru lepszej opcji. Ale dręczy mnie coś, co nie pozwoli mi zostać w tym miejscu. Nie odejdę na zawsze, ale wiem że mam do załatwienia kilka spraw. Teraz, będąc wolną.
-
Dearme uśmiechnęła się. Mimo iż nie było widać szczegółów twarzy, uśmiech widać było idealnie. - Kochana? Chyba od dłuższego czasu nikt mnie tak nie nazwał.
-
Ale... Ale... No. Ja chwilowo nie przypominam teraz klaczy :C ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~ - Rozpatrzmy wszystkie "za" i "przeciw"... - Spojrzała na Victa i roześmiała się. - Zgadzam się. Niech będzie. - Odpowiedziała po chwili.
-
- Wejdź. W jakiej sprawie? - zapytała. Przypominała teraz bardziej cień, niż chmurę. Siedziała na łóżku.
-
Niematerialna Dearme ruszyła do swojego apartamentu. Dopiero teraz czuła się dobrze. Czarna chmura dymu o wyraźnych konturach minęła Socks i Wave'a i wkroczyła do hotelu.
-
Z okruchów pozostałych po ciele Dearme wzniósł się czarny dym, który urósł i w pozycji pionowej rzucił się z pazurami na najbliższego żywego trupa. Nie było widać nic oprócz konturów, tylko świecące, jaskrawozielone oczy. Po zniszczeniu przeciwnika niematerialna wersja Dearme wstała na nogi i roześmiała się. Śmiech rozniósł się echem po okolicy. | a moją postać uważają za morderczynię, da? | V
-
To ja też chcę! Dearme zeszła na dół i oparła się o ścianę. Nie chciała przerywać kucom rozrywki, dopóki jeden z zombie się nie zainteresował. Uderzyła się kopytem w mostek. Rozległ się dźwięk tłuczonego szkła. Skóra w tym miejscu popękała i widniała tam wielka, pusta dziura. Pęknięcia rozszerzyły się na całe ciało, po czym klacz z całej siły uderzyła sobą o ścianę. Rozsypała się na drobne części.
-
Red, mam rozumieć że zmieniłeś postać na humanoidalną?
-
Oh, man. Nie sądziłam że aż tak do serca weźmiesz sobie moje słowa ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~ Dearme zerwała się z łóżka i wbiegła na balkon, gdzie przebywał Śmierć. Popatrzała na niego z nieukrywanym zdziwieniem.
-
Dearme zdecydowała się wyjść z kąta i podejść do łóżka, na którym się ułożyła. Spojrzała w sufit. Sufity chyba wszędzie były takie same.
-
Dearme weszła do hotelu i podążyła prosto do swojego pokoju. Gdy już dotarła, zamknęła drzwi na klucz i usiadła w kącie. To dziwne, ale właśnie tam czuła się najbezpieczniej.
-
W lesie oprócz kamieni od czasu do czasu dało się zauważyć ruch między drzewami i śpiewanie ptaków. Przynajmniej one były żywe. Ashen musiał kilka razy omijać kamienie, które nieopatrznie wlazły na wąską ścieżkę. Czasem nawet stanowiły pułapkę i niebezpieczeństwo dla zdrowia i życia, bo ukryte w ściółce i krzewach były niewidoczne. Wreszcie w oddali zamajaczyła sylwetka Ponyville.
-
- Pić powiadasz? Hmm... Będziesz musiał iść do strumyka przepływającego obok polany. Dasz radę, czy mam iść z tobą? - zapytała.
-
- Skąd wiesz, że nie sprawdzam? - zapytała. Powoli wstała i zaczęła szukać miejsca na ewentualny nocleg.
-
- Ta. Mam taką nadzieję. Wiesz może kiedy dojdziemy na front? - zapytał.
-
Składniki i narzędzia aż się prosiły, by ich użyć. Tuż obok, na biurku leżała sucha pestka brzoskwini. Może cyjanek potasu?
-
Był to całkiem ładny kamień i miły w dotyku. Zupełnie inaczej byłoby, gdyby spadł komuś na kopyto, był to bowiem kamień o wadze, na którą nie wyglądał. Przez wpatrywanie się w nowo poznały odłamek skalny, Ashen nie zauważył, że pozostałe kamienie wyraźnie starają się go otoczyć. Mimo iż szło im to wolno, skutki były widoczne.
-
- Nie, dziękuję ci. Jeśli będę potrzebowała, sama się upomnę. Ale dziękuję. - Powiedziała i wróciła do omiatania wzrokiem wszystkich pozostałych.
-
Dearme tylko zmierzyła ją wzrokiem, swoim zwyczajem nie przyjmując żadnego wyrazu twarzy.
-
Droga Ville. Jesteśmy w punkcie wyjścia, Kraina Śmierci, wszyscy rzucają się na Dearme jak sępy na padlinę, Socks i Moonlight odkryły swą przyjaźń, Wave jest dla wszystkich miły (prawie) i sielanka ogólnie * Mogłaś.
-
- Owca czy Postrach Owiec? Czarny czy biały? Woda czy ogień? Życie czy Śmierć? - zapytała Dearme. Na jej twarzy wykwitł piękny, szyderczy uśmiech. Nie roześmiała się.
-
Dragon_Adrian: Czy Waść rozumiesz sens słów "NIE ODMIENIA SIĘ"? Pisz DEARME, nie DEARMY. - Powiedziałam ci już, owco, że twoje ważne dokumenty i akta są nic nie warte. Nie było cię tam. Nic nie wiesz. To łgarstwa i fałsz. Tym są - powiedziała. I odmachała Victo.
-
Dearme roześmiała się szyderczo. - Jesteś głupsza niż nawet owca. Nie masz o mnie pojęcia. Byłam zdrowa, ale inna. dlatego dostałam się do więzienia. Dawano nam leki, o tak. Ale nie zapominaliśmy. Nie wszyscy, o nie. Nikt, kto miał umrzeć nie wyszedł cało. To nie była masakra. To było wyzwolenie. A akta są nic niewiarygodne. Tylko łgarstwa. O, tak. Łgarstwa! - zaśmiała się. - Co chciałaś mi przez to powiedzieć? Co miał na celu twój przekaz? - powiedziała. - "Owco"