-
Zawartość
5783 -
Rejestracja
-
Ostatnio
-
Wygrane dni
4
Wszystko napisane przez Arcybiskup z Canterbury
-
- Dzięki. Nie spodziewałem się tego po tobie - powiedział z trudem. Nie odwzajemnił przytulenia - nie miał sił. Jego oddech stawał się coraz bardziej płytki i urywany. Po chwili zakrztusił się krwią. Dusił się.
-
Do namiotu napływały hałasy z budzącego się obozu. Przekleństwa, rozpinane poły namiotu, stukot kopyt na ziemi. Big Rocket przetarł oczy. Dlaczego nie usłyszał trąbki budzącej wszystkich? Dziwne... Po chwili jednak ktoś ostatecznie wyrwał go ze snu. Został oblany wodą. Lodowatą wodą. Sprawcą był żółty kuc o zielonej grzywie - Steel Hoof. - Pobudka, Rocket, śpiąca królewno! - krzyknął. A więc tak. Któryś z żartownisiów zniszczył trąbkę i przyjemność budzenia przypadła Steel'owi. Nie wydawał się być szczególnie zmartwiony tym zadaniem. W końcu, każdy czasem lubił powkurzać innych. A jeśli dodatkowo było to za darmo i bez kary...
-
Nie poruszał się. W jego piersi widniała plama krwi. Nie była wielka. Sztylet zaś zniknął razem z jednorożcem. - Rany... Aż tak zależy ci na znalezieniu drogi powrotnej? - zapytał, krztusząc się. Wbił w klacz spojrzenie.
-
- A wiesz... Coś mi tu nie pasuje. - odpowiedziała, po czym z powrotem wbiła spojrzenie w jednorożca. - Rarity. - Rzekła, gdy przyjaciółki zbliżyły się dostatecznie. - Czy to jest cały twój bagaż? - zapytała, a z jej głosu aż przebijało podejrzenie. - Och, cicho bądź. Wiem dobrze, że jeszcze tego pożałuję. - odpowiedziała Rarity.
-
Pegaz nawet nie drgnął, choć oczywistym było, że widział nóż. Odwrócił na chwilę głowę, i spojrzał w zarośla, w kórych ukryta była Ruffian. Uśmiechnął się lekko, a w jego oczach dostrzec można było strach. Znów spojrzał na jednorożca. - Twojemu towarzyszowi, kimkolwiek jest, nic się nie stanie. Wiesz, że przyszedłem tylko po ciebie. Wiesz, że dzisiaj o skończymy i że ja wygram. Jasność zawsze zwycięża mrok. Dobrze wiesz. - Jego róg zalśnił żółtym światłem i sztylet uniósł się, po czym popędził w stronę pegaza. Ponieważ był do klaczy odwrócony plecami, nie zauważyła co się stało. Jednorożec zaśmiał się i zniknął w chmurze źółtego dymu, a czarny kuc upadł na ziemię.
-
- Uch, to dobrze - powiedziała. Od strony Ponyville szły Rarity i Twilight Sparkle, żywo rozmawiając między sobą. Obie były uśmiechnięte. Jednorożec miał założone okulary przeciwsłoneczne i szal zarzucony na szyję. Z jej boku zwisała ozdobna torebka. Fiury zwrócił uwagę na Applejack, która podejrzliwie przypatrywała się przyjaciółkom.
-
Oboje przeszli przez wodną barierę i skierowali się głębiej. Przystanęli przed pionową, gładką skałą. Tutaj błękitne żyłki układały się w wyraźne wzory, tworząc figury i zawijasy. Arrow podszedł i kilka razy przesunął kopytem po ścianie skalnej, według określonego kodu ze świecących przecięć. Zalśniły. Tuż obok niego Hammer uderzył kopytami w dwa, idealnie równe, wklęsłe koła w podłożu. Wszystkie znaki na skale rozbłysły, i skała między nimi zniknęła w mgle, która pojawiła się znikąd. Droga była wolna.
-
Na polanie pojawił się ciemny kształt. Zbliżał się i w końcu urósł na tyle, by można było zobaczyć, kim jest. Wielki szarobłękitny jednorożec o czarnej grzywie podszedł bliżej i przystanął. Zaśmiał się, patrząc na czarnego kuca. - Trudno było cię znaleźć. Przyznaję. Zastanawiam się, jak się ukrywałeś, kiedy twoja moc jest już prawie wyczerpana. Nie masz skąd jej czerpać, o tak, czuję to. W końcu. W końcu przestajesz być dla mnie realnym zagrożeniem. - Uśmiechnął się złowieszczo. Czarny dalej milczał, tylko wpatrywał się we wroga, bo tym prawdopodobnie był dla niego jednorożec. - Twoja marna rasa w końcu zostanie doszczętnie zmiażdżona i zmieszana z błotem. Giń. - ostatnie słowo wyszeptał tak cicho, że było ledwie słyszalne. Z pochwy wiszącej mu u boku wyciągnął krótki, bardzo ostry sztylet. Był przeźroczysty.
-
- Och, hej, Fiury! - powiedziała. Trudno było ją usłyszeć, a jednak do źrebaka dotarło przesłanie przekazu. Fluttershy uśmiechnęła się i podbiegła do towarzyszy. - Hmm... Jak się czujesz? - spytała. Miała bardzo przyjemny głos.
-
- Straszyłem? Ja? - Przybrał mocno zdziwiony wyraz twarzy. - Kiedy ja cię straszyłem? Nawet jeśli, to nie było to moim... Celem. O, nie. Ja mam inne cele. Schowaj się za tamto drzewo. - rozkazał, po czym wyszedł zza tego, o które się opierał i jeszcze raz zaczął lustrować wzrokiem polanę.
-
- Cześć, młody. Spakowany? Gotowy do drogi? - zapytała błękitna pegazica. Na jej grzbiecie spoczywał niewielki, zielonoszary plecak, bardzo wypchany. Z oddali nadchodziła powoli Fluttershy, stawiając ostrożnie kroki. Czego ona się tak bała?
-
Końcówka podróży odbyła się w milczeniu. Po kilku chwilach usłyszeć można było szum wody - podziemna rzeka. Weszli na skalną półkę i dotarli do szerokiego i niezbyt wysokiego wodospadu. Skała w tym miejscu była zupełnie czarna, poprzecinana błękitnymi, fluoryzującymi żyłkami. Niektóre z nich układały się w symetryczne wzory, które dostrzec mogło tylko bardzo wprawne oko. Dno w jaskini było bardzo widoczne, za sprawą drobnych stworzeń wytwarzających światło.
-
- Pewnie. Po wszystkim musisz poznać siostrę Applejack. Mała Applebloom jest urocza. Poza tym, co miałybyśmy z tobą zrobić? - zapytała, po czym skupiła się na przyjaciółkach. - Hej, Applejack! Hej, Dashie! - krzyknęła radośnie, jak zwykle.
-
- Teraz nawet skały czyhają na nasze życie. Tak to jeszcze chyba nie było. - Rzekła Wind, wykorzystując większość swoich pokładów humoru. Wyczołgała się spod skały i kontynuowała podróż. Gdyby jej skrzydła były sprawne, mogłaby ich użyć i zobaczyć teren z góry. Gdyby tylko były sprawne.
-
- Jesteśmy już blisko. Idziemy prosto do kryjówki? - zapytał Arrow. Bardzo zwinnie omijał skały i różne inne przeszkody. Tylko siniaki mogły teraz świadczyć o jego niedawnej niedyspozycji.
-
- Bo widzisz... Wspominałeś, że pomagałeś mamie jako masażysta. W Ponyville też byś się przydał. A mieszkanie... Będziesz mieszkał tam, gdzie chcesz. U którejś z nas. Wystarczy wybrać. Zrobisz jak zechcesz. - Uśmiechnęła się.
-
- Ten problem już nie istnieje. Zostaniesz tutaj. O, spójrz. Rainbow i Applejack już są!
-
- Rozkazywać? - zaśmiał się. - Nie, nie, nie. Ja dałem ci alternatywę. Możesz zostać tu i towarzyszyć mi w ostatnich chwilach, albo uciec i do końca krótkiego życia błąkać się po lesie. Przy czym pierwszy wybór jest dla ciebie bardziej korzystny. A i nie zapominaj, że to z twojej winy tu jesteś. Nie musiałaś za mną iść. - uśmiechnął się drwiąco. Teraz mogła zobaczyć go dokładnie. Miał długą, poszarpaną, białą grzywę. Jego sierść była krótka i aż hipnotyzująco czarna. Oczy zaś wydawały się płonąć. Czekał na coś.
-
- Ta. Znalazłby sobie kogoś na zastępstwo - powiedział Hammer, po czym zaklął szpetnie, bo uderzył głową w kawałek wiszącej skały.
-
- Nie zrobię tego. Maskowałem drogę. Choćby nie wiem co, nie wrócisz stąd. Nie sama. Jeśli chcesz jeszcze zobaczyć miasto, bądź grzeczna. - Rzucił, po czym odsunął się i zwrócił ku polanie.
-
- Schyl ten łeb! - Rzuciła Wind. Chwilę później na drodze pojawił się głaz, który stoczył się z góry i zatamował przejście. Nie mogli się już teraz cofnąć.
-
- Ciekawe, co u Veritasa - zagadnął Hammer. - Pewnie całkiem nieźle się bawił pod naszą nieobecność. - rzekł Arrow sarkastycznie. Co chwila schylali się, żeby nie zahaczyć o skały.
-
- Nie bój się. Jak będziesz zmęczony, Rainbow Dash cię poniesie! Naprawdę, nie ma się czego bać! - jej głos ociekał entuzjazmem.
-
Zdematerializował się w chmurze czarnej mgły, po czym pojawił się tuż nad Ruffian, przyciskając ją do ziemi. - I nic. Zupełnie nic. Jak wrócisz teraz do domu? Co teraz zrobisz? - zapytał.
-
Oboje weszli do środka. Brama zamknęła się. Teraz tylko jeszcze tunel, jaskinia i wejście do kryjówki. Arrow i Hammer stanęli i w milczeniu czekali na światło.