-
Zawartość
5783 -
Rejestracja
-
Ostatnio
-
Wygrane dni
4
Wszystko napisane przez Arcybiskup z Canterbury
-
Na dole, w kuchni właśnie, już czekała Pinkie. - Jak się spało? - spytała. Uprzednio przygotowała śniadanie.
-
Cała grupka poszła ukryć się w jaskini. Po rozpaleniu ogniska uciekło z niej kilka przerażonych nietoperzy. Noc mijała spokojnie. Po kilku godzinach Arrow otwarł oczy.
-
Niebo zakrywały chmury. Ten dzień z pewnością będzie deszczowy. Mimo to dużo światła przedzierało się do małego pokoiku. Pinkie Pie nie było już w łóżku.
-
- Urodziłam się w Canterlocie. Moja mama jest kucem ziemnym, mój ojciec był pegazem. Oboje pracowali w szpitalu. Ja chodziłam do szkoły w Cloudsdale. Tam byłam, kiedy wybuchła największa panika. A potem nagle znalazłam się w Canterlocie. Nic więcej nie mam do powiedzenia. - zakończyła.
-
- Naprawdę. Nic się nie stało. To był tylko... Sen. Nie rzeczywistość. - przysunęła się bliżej i zamknęła oczy. "Cholerna plaga. Pieprzone szwendy. To już ma zbyt duży wpływ na mój umysł" - myślała.
-
- Będziesz miał wielu przyjaciół. Już masz kilku. Pozwól sobie pomóc. Tak po prostu. - rozwiała się w stado zielono-żółtych motyli. A jednak sen wciąż był miły...
-
Po kilku minutach pojawił się Hammer, niosąc drewno do groty w skale. Pozostał tam na chwilę, po czym wrócił z powrotem do towarzyszy. - Ogień gotowy. Chodźmy - powiedział.
-
- Zawsze będę z tobą. A teraz wracaj. Czekają na ciebie. I pamiętaj, że jesteś silny - zakończyła. Powoli odsunęła się i odeszła w stronę wzgórz.
-
- Nie. Nic - rozejrzała się po otoczeniu wielkimi jak spodki oczami. Miała przyspieszony oddech. - Nic. Na pewno. Chyba. Nic - dodała, po czym powróciła do pozycji leżącej, tym razem starając się nie zasnąć. Nie chciała drugi raz tego przeżywać.
-
Uśmiechnęła się ciepło, po czym objęła źrebaka. - Wszystko dobrze. Nie martw się. Teraz masz prawdziwych przyjaciół. Nie grozi ci niebezpieczeństwo. Ale musisz zacząć walczyć o swoją odwagę i siłę... Oni nie zawsze będą mogli cię obronić.
-
Wind zasnęła po kilku godzinach. Mimo iż sen wydawał się spokojny, dręczyły ją koszmary. Krew... Wszędzie była krew. Weszła na polanę i zobaczyła na kamieniach ciało pegaza. Był błękitny. Za życia, oczywiście. Krew rozsmarowana na kamieniach spływała razem z wodą. Wnętrzności były wywleczone z jamy brzusznej, a ich części walały się po otoczeniu. Zwłoki rozkładały się. Czuła to. Leżały już dobre kilka dni. I nagle poruszyły się, po czym z ociąganiem i trudnością wstały. Były... nią. Szwendaczowe ja zaczęło zbliżać się, ciągnąc za sobą resztki organów wewnętrznych. I wtedy zamiast niej stał przed nią trup Darkness'a. Charcząc, zaczął się zbliżać. Chciała uciekać, ale za nią była tylko ściana. Zombie wgryzło się w jej szyję, rozszarpując tętnicę... I wtedy się obudziła.
-
Ban, bo psychicznie
-
Nie Siedziałeś/aś kiedyś w szafie?
-
Wezwałabym Geralta, Ciri, Coena, Transformersy, V i pluton lam. Odzieliłabym Yennefer i triss Merigold od Loży, bo je lubię. Dostałyby te z Loży w rzyć, to od razu by się jędzom odechciało eksperymentów na kucach. Co byś zrobił gdyby pod Twoim domem Tenacious D powstawało niczym feniks z popiołów?
-
Nie. Sprechen sie Deutch?
-
Ban, bo Ronnie James Dio na Was patrzy.
-
Koty. Symphony of Destruction czy Master of Puppets?
-
... Matka? Zielonkawy jednorożec spokojnie kroczył w stronę źrebaka. Jasno-żółta grzywa powiewała na wietrze. Uśmiechała się. Ona także go zauważyła.
-
Wind podniosła głowę. I tak nie zaśnie tej nocy, więc przynajmniej przyda się na coś i będzie nasłuchiwać. Noc była wyjątkowo chłodna. Przysunęła się bliżej towarzysza i podniosła głowę na niebo. Było piękne. Z Canterlotu nigdy nie widziała tylu gwiazd. Ciekawe, gdzie podziewa się Księżniczka Luna. I Celestia. I ciekawe, czy żyją...
-
Zza strumyka nadeszła postać. Najpierw była rozmazana, potem jej rysy zaczęły nabierać ostrości. Otaczała ją świetlista aura. Postać wyglądała bardzo znajomo. Czyżby to była...
-
- Znajdę coś do rozpalenia ognia. Ale będziemy musieli schować się głęboko w jaskini. Nie chciałbym wracać do więzienia. Strasznie ciemno i cicho tam było... - ruszył między drzewa.
-
- Dobranoc. - powiedziała Pinkie. Sen nadszedł bardzo szybko. I był bezpieczny. Żadnych podmieńców. Zamiast nich łąka na wzgórzu. Przecinający ją strumyk niósł ze sobą przyjemny szum. Kwiaty rosnące wszędzie wydawały cudowny zapach. Sen był niesamowicie realistyczny; Fiury wyczuwał nawet temperaturę - dzień był wyjątkowo upalny.
-
- Jeśli tobie tak bardzo na tym zależy... - przez jej twarz przebiegł cień uśmiechu. Podeszła i ułożyła się tuż obok, po czym oparła głowę o bok Darkness'a. Tylko plecak pozostał na swoim miejscu, samotny w tą ciemną i niebezpieczną noc.
-
- Dlatego też się dziwię. Dobra, koniec tego. Jestem zmęczony. Wszyscy jesteśmy. Zarządzam postój! - z jego grzbietu zsunął się Arrow. Lekko uderzył o ziemię i zaczął niewyraźnie mamrotać.
-
- Hmm... A wiesz, że... Nazwijmy ją Verna. O. No bo przecież ktoś musi przywoływać wiosnę, prawda? Na pewno nie przychodzi sama. Tak jak zima, lato, jesień... Tak. Zdecydowanie. Nie omijając dnia i nocy. Miłości i przyjaźni. Zdecydowanie. Ale ciekawe, że nie ma księcia alicorna. Zawsze mnie to zastanawiało. - spojrzała na źrebaka. - Widzę że chce się spać. No. Dobranoc!