-
Zawartość
5783 -
Rejestracja
-
Ostatnio
-
Wygrane dni
4
Wszystko napisane przez Arcybiskup z Canterbury
-
- Myślę, że powinieneś wypić to w domu... -Pinke niewiadomo kiedy znalazła się obok. Twilight tymczasem pożegnała się z Zecorą.
-
Nie zareagowała. Nie przestawała płakać, aż w końcu podniosła się i poszła po katanę leżącą obok zwłok. Wróciła i spojrzała na Darkness'a. - Dziękuję. Ale teraz proszę, chodźmy już stąd. Nie chcę spotkać nikogo więcej - powiedziała. Do zaułka tymczasem zaczęły zbliżać się kolejne, w większej ilości.
-
- Tutaj masz lekarstwo. Widzę, że jesteś zlękniony. Użyj go, a sen ukoi twój umysł udręczony. - mrugnęła okiem porozumiewawczo. -Dziękuję Zecoro. Pozwolisz, że znów cię odwiedzimy jeśli będzie coś nie tak? - spytała Twilight. - W moim domu jesteś zawsze mile widziana.
-
- Dobrze cię widzieć. Oczywiście, że go wezmę. Nie przejdzie zbyt daleko. - Hammer zarzucił sobie na grzbiet pegaza. W tym momencie obok Somady wylądowała pegazica. - To ten... Fajnie było, dzięki za uwolnienie, chyba jesteśmy kwita i powodzenia życzę. Muszę iść - Angouleme mrugnęła i odleciała między drzewa. Chwilę później przybiegło paru strażników, zaalarmowanych krzykami iluzji i strażników którzy uciekli.
-
Wind osunęła się na ziemię. Była cała w krwi, ale nie własnej. Na jej ciele nie powstała żadna nowa rana. Wpatrywała się w przerażeniu w szczątki pegaziego szwendacza, który jeszcze przed chwilą do niej zmierzał. Zaczęła szlochać i odwróciła wzrok, po czym zakryła twarz kopytami.
-
Wśród nich byli Arrow i Hammer. Pegaz ledwo trzymał się na nogach - z niewiadomych przyczyn to jemu najwięcej się dostało. Na szczęście Hammer nie był zbytnio obity. Prawdopodobnie ze względu na jego aparycję nikt nie odważył się go pobić.
-
Pegazica kuliła się pod ścianą, drżąc i zasłaniając oczy. Zbliżały się do niej dwa szwendacze: jeden fioletowy z jasnożółtą grzywą był za życia pegazem, drugi, mniejszy kuc ziemny miał jasnozieloną sierść i błękitną grzywę. Były coraz bliżej Wind. Skrzydła szwendy wisiały bezwładnie u boków, podskakując przy każdym jego kroku. / ( Nie czuję kiedy rymuję)
-
Darkness usłyszał zdławiony jęk klaczy i dźwięk broni upuszczonej na ziemię. Wydawalo się, że trupów jest bardzo mało... Kroki wskazywały na najwyżej trzy. Co więc mogło się stać?
-
- Moja kolej - Wind podeszła do oddalonej nieco grupki trupów i z gracją kończyła ich egzystencje. Zupełnie bez gracji padały szwendy, rozbryzgując mózg i krew na ziemi. Klacz, zadowolona z siebie wróciła bliżej towarzysza, gdy nagle usłyszeli bulgot dochodzący zza rogu. - Moje - rzekła Wind, po czym z zapałem pobiegła w tamtym kierunku.
-
- Obóz? Trudno w to uwierzyć... Tak, tak. Chodźmy. - rzuciła. Po wyjściu z domu natrafili na kilka szwend w zaawansowanym stopniu rozkładu, zajmujących się obijaniem o budynki i potykaniem o własne kończyny, nie zapominających o wydawaniu obrzydliwych dla ucha dźwięków. Zaraz po zauważeniu kucy - a zajęło im to chwilę - ruszyły na spotkanie, prawdoodobnie ostatnie w ich drugim życiu.
-
- Bez krwi. Szkoda. Należałoby się draniom. Idę uwolnić ciołków. - Angouleme odleciała przekształcić słowa w czyny.
-
- Katanę poproszę. Ta kartka... Było w niej napisane coś ważnego? Jakaś wskazówka... Cokolwiek? - zapytała. Miała nadzieję, że Darkness po prostu pozwoli jej przeczytać informację.
-
Cały arsenał został na swoim miejscu. Pokój był w stanie nienaruszonym, oprócz jednej z szafek, z której zniknęły wszystkie zdjęcia. Wind podążała za Darkness'em. Po wejściu do pokoju w jej oczach rozbłysł niemy zachwyt bronią. Zatrzymała się przy progu pokoju i czekała.
-
- Przedstawienie? Uwielbiam przedstawienia. Tylko zrób tak, żeby ocierały się o koszmar... Będzie fajnie. - uśmiechnęła się złowieszczo i ułożyła wygodnie między gałęziami. Czekała.
-
Na kartce widniały atramentowe bazgroły. Pisane były w pośpiechu, ale dało się je odczytać. "Darkness, jeśli to czytasz, to zapewne wiesz już co się dzieje. Nie mogliśmy dotrzeć do szpitala, wysłaliśmy więc łuk. Wszyscy ocaleni wynieśli się z miasta do obozu w górach. Jak najprędzej uciekaj z miasta i idź do obozu. Czekamy, rodzice"
-
W środku paliły się lampy i latarnie ze świetlików. Gęsto rozwieszone były różnego rodzaju suszone zioła i kwiaty. Oprócz tego pełno było drewnianych masek, talizmanów i egzotycznych, tajemniczych przedmiotów. Pośrodku stał wielki kocioł z bulgoczącą, błękitną substancją. Zecora wrzuciła parę liści i ziół do niego i zwróciła się do Fiury'ego. - Powiedz mi dziecię, jak ci na imię?
-
- Całkiem nieźle. Aż dziwne, że was nie torturowali. Cięcie głowy będzie jak nic. Jakiś plan? - Zwróciła swoje oczy na Somadę. W tym czasie jakiś pegaz odczytywał wyroki.
-
Uśmiechnęła się. Twilight i Pinkie podeszły się przywitać. - Czy to źrebak potrzebuje mojej porady? Pamiętać jednak należy, że eliksir może mieć wady. Zawalczy ból i cierpienie, należy jednak pamiętać, że tylko na sennej arenie. - powiedziała, po czym zaprosiła kucyki do środka.
-
Pegazica krążyła między drzewami, blisko ziemi. Po chwili wylądowała i skryła się między gałęziami niskiego krzewu. Poczekała, aż Somada do niej dołączy. - Widzisz? Tam jest szubienica, a tam podest z pieńkiem katowskim. W zależności od przewinienia wybierają karę. O, tam prowadzą skazańców. Rozpoznajesz?
-
- Urodziłem się w Skyhill. Tam mieszkam. Moi rodzice są pegazami. Jestem na studiach aktualnie. Zamierzam być architektem budowli z chmur. Teraz ty. Nie mówiłaś mi nic o sobie.
-
Weszli do domu. Pierwszym co rzucało się w oczy był bałagan; szuflady były powyciągane, wszędzie na podłodze walały się różnego rodzaju rzeczy. Jedynym co pozostało na miejscu, był stół. Na stole ułożony był niewielki stosik jabłek i kartka. O jedną z nóg stołu leżał oparty szwendacz. Nie był to żaden z członków rodziny Darkness'a. Wstał i zaczął pełznąć w stronę kucy. Wind nerwowo poruszyła się i spojrzała pytająco na towarzysza.
-
- No. Tylko szybko. Tyle hałasu dawno nie mieli - zachichotała, po czym wyfrunęła na zewnątrz. Jaskrawe światło dnia raziło w oczy. Wszystkie kolory stały się nagle bardzo jaskrawe. Angouleme pofrunęła między drzewami.
-
- Och, ja naprawdę nie jestem zmęczony. Ale za zaproszenie dziękuję i skorzystam. - Z uśmiechem ruszył za Ruffian.
-
Klacz przystanęła i zaczęła strzyc uszami, nasłuchując. - Coś się stało? Dlaczego stoimy? - zapytała. Nerwowo rozejrzała się po otoczeniu i dokładnie obejrzała każdy róg budynku. Nie znalazła nikogo nowego, stanęła więc i czekała na odpowiedź.
-
Skinęła głową i ruszyła za Darkness'em. Minęli parę ulic i stanęli przed budynkiem o otwartych drzwiach. Wewnątrz leżało kilku martwych, którzy nie stanowili już niebezpieczeństwa.