Skocz do zawartości

Arcybiskup z Canterbury

Brony
  • Zawartość

    5783
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    4

Wszystko napisane przez Arcybiskup z Canterbury

  1. - Oczywiście, pezyjacielu! - odparł Taric, uprzedzając gospodarza, który właśnie otwierał usta, aby odpowiedzieć. Z jakiegoś powodu każde słowo wypowiadane przez rycerza mogłoby być początkiem uroczystej przemowy - kolejna z "mocy". Gospodarz kiwnął głową, zmarnowany i poszedł na zaplecze. - Zjesz pan i możesz się iść odświeżyć - mruknął na wychodnym, zostawiając rycerza sam na sam z Tarczą Valoranu. - Siadaj, siadaj, przyjacielu - zachęcił ów, pokazując ławę naprzeciwko niego. - Jak się czujesz, hę? Gotów na wielką przygodę, sławę i chwałę?
  2. Dziewka zachichotała w odpowiedzi na zawadiacki uśmieszek Late'a i posłała mu całusa. - Czyli jak zawsze - podsumował karzeł radośnie, zacierając ręce w gotowości do działania. Docelowym miejscem okazała się być karczma "Nigdzie" nieopodal rynku. Dochodzące z niego odgłosy i zapachy sugerowały, że oto tego dnia zagościł w Oxenfurcie targ i miasto tętniło życiem bardziej niż zwykle. Póki co wszystko wyglądało niemalże sielankowo, ale każde miasto miało swoje mroczne tajemnice i ukryte skarby, nie wspominając już o oficjalnych skarbcach i bogatych mieszczanach, których bogactw aż żal było nie "odkryć". Wewnątrz karczmy nastrój był spokojniejszy niż przy uniwersytecie, niemniej wciąż klasyfikowany jako pogodny. Pora była taka, że mało kto prócz twardych zawodników zdążył się upić, więc goście gawędzili sobie przy wszelkiego rodzaju trunkach i nawet na burdę się nie zapowiadało. Cóż, lokal był blisko rynku, a wśród wizytujących było widać nawet redańskich żołnierzy w zbrojach z czerwono-białymi dodatkami - ci w miarę dyskretnie starali się ukryć picie trunków procentowych, spożywając obiady. W powietrzu unosiła się mieszanina zapachów: czuć było łój ze świec, pieczoną rybę i oczywiście alkohol. Były dwie ławy, których nikt jeszcze nie zdążył zająć. Przy ladzie stał barman, wśród gości krążyły kelnerki. Pozostało usiąść i złożyć zamówienie u kelnerki, która przy stoliku pojawiła się niebawem - młoda, wybitnie pospolita dziewczyna z mysimi, cienkimi włosami i nieszczególną werwą do pracy. - Witamy w karczmie "Nigdzie", mamy nadzieję że miło spędzą szanowni czas. Dziś szczególnie polecamy raki w marynacie czosnkowej, pieczonego szczupaka bądź węgorza, a z powrotem cintryjskiego lagera. W czym mogę służyć? - Ciąg słów wypowiedziany przez dziewczynę równie dobrze mógł być nudną opowieścią, albo raportem.
  3. Serana - Nie - odpowiedział mężczyzna. W kontraście do uśmiechu Serany, jego twarz była nieskazitelnie kamienna. - Nie podchodzi. Pstryknął palcami. Stojące dotąd pod ścianą dwa obsydianowe pomniki szakali naturalnej wielkości zastrzegły uszami przy akompaniamencie nieprzyjemnego chrzęstu kamienia. Właściwie zdawało się, że pojawiły się dopiero teraz, albo i w trakcie rozmowy. Obnażyły marmurowe zęby i z wolna zaczęły podchodzić do Serany. Każdy ruch skutkował chrzęstem. Nie warczały, ale widać było, że nie mają pokojowych zamiarów. Rozmówca natomiast siedział spokojnie jak wcześniej, uważnie obserwując dziewczynę. Adam - Demony zawsze wybierają śmiertelników. Mam doświadczenie, proszę mi wierzyć. Sam paru wybierałem, chociaż... Fakt, że demonem nie jestem - stwierdził, drapiąc się po brodzie. Skierował zamyślony wzrok na chłopaka. - Twierdzenie, że jest się dobrym strategiem to niebezpieczne stwierdzenie. Jesteś gotów się sprawdzić? - zapytał. Enrique - Widzi pan, założyciele naszego stowarzyszenia, to jest ja i dwóch moich kompanów, mamy już sporo doświadczenia jeśli chodzi o sprawy - jak to się dzisiaj mówi - paranormalne. A także zarządzanie w moim przypadku. Zmarłymi. Dość długo prosperowałam jako prezes pewnej instytucji, nazwijmy ją "zaświaty", "h" w moim imieniu to Hel. Nie wiem, na ile pan jest rozeznany w różnego rodzaju mitologiach, tu przyda się nordycka. Wie pan, to polega na tym, że istoty zwane bogami umierają bez wyznawców. Ale zanim to zrobią, posługują się niejednokrotnie wszystkim, żeby zepsuć ludziom dzień. Dlatego też im się przeciwstawiamy. Ja, bo nie lubię bałaganu. Pan An podziela moje zdanie, natomiast pan Frank zwyczajnie jest miły, jak się wydaje. Dużo by opowiadać, ale o tym państwo się dowiedzą na kursie, początek jutro o ósmej, przed budynkiem. Coś jeszcze? - zapytala.
  4. - Nie, ale paru naszych wie, że się dobrze znamy. Wkrótce zaczną cię szukać i lepiej, żebyś tu nie rezydował. A wiesz co? Znam jednego typa, który zna innego typa... - zaczął Torn, po czym przeszedł w tryb wydajnego myślenia. - Znajdziemy ci jedzonko, Pete. A ty je zjesz, jak na dobrze wychowanego małego wampirka przystało. Zaraz wracam! - powiedział, po czym zabrał płaszcz i wyskoczył niemal przez drzwi, zamykając je z hukiem. Cisza nie trwała długo. -... bo inaczej przyjdzie piaskowy potwór i cię zje! - dodał jeszcze, kiedy wrócił po jakiś niezbędny przedmiot, ale będąc poza zasięgiem wzroku Pete, niemożliwym było dostrzeżenie co to konkretnie było. Zapanowała cisza. Tak przenikliwa, że słyszał bicie własnego serca - nierównomierne i szybkie. Teraz dodatkowo byłego łowcę zaczęły swędzieć dziąsła. Czyżby zmiana uzębienia?
  5. - Spróbuję upozorować swoją śmierć... Ale czekaj, Kater! Nie uwierzy, że pokonałeś mnie bez żadnego uszczerbku na zdrowiu - odezwał się jeszcze Izefet. - I wymyśl lepiej, dlaczego Nihilus mi nie pomógł! - dodał, kiedy już Kater się oddalał. Chwilę później dało się poczuć potężną eksplozję Mocy. Dosłownie jakby coś wybuchło w umyśle Katera i ów wiedział, co to oznaczało. Czuć to było gwałtownym uwolnieniem dużych ilości energii, a potem dziwaczną pustką. Zannah musiała krążyć gdzieś w powietrzu, ale chwilowo Kater jej nie wyczuwał. Musiał więc posłać sygnał, który jednkogl zostać również wyłapany przez innych użytkowników Mocy.
  6. Wybaczcie taką dużą przerwę w odpisach, ale dopadło mnie życie. Lada dzień odpisy się pojawią i postaram się od tego momentu odpisywać już bardziej regularnie - na ile mi okoliczności pozwolą.
  7. - Ale... Przecież musisz. Musisz mieć dużo sił, żeby potem przekonać przełożonych, że dobry z ciebie chłopak i będziesz grzeczny. Poza tym, musisz wyrosnąć na silnego i dużego wampira. Zaczniemy wobec tego od ziółek, a potem spróbujesz zjeść trochę nowego jedzonka - powiedział, złośliwie siląc się na irytujący ton jak dla dzieciaka. Na Pete z powrotem wylądowała kołdra. - Trzeba też będzie cię gdzieś ukryć.
  8. Adam Na zamyślonej twarzy starszego pana nie było widać entuzjazmu. Podrapał się po brodzie, zacmokał i podniósł jeden z papierów, przed chwilą odłożonych na bok. - W rubryczkę "kwalifikacje" wpisujemy zatem... nic - stwierdził. - Pan ma raczej doświadczenie w laniu wody, co? - zapytał. - Żadnych konkretów, proszę pana. Żadnych. Pan będzie pojętnością pokonywał przeszkody, hę? - zapytał, rzucając chłopakowi znaczące spojrzenie zza połówek okularów. Chwilę później wrócił do sprawdzania papierów. - Nie pojawi się - oznajmił, a jego palec powędrował ku wiszącemu nad drzwiami wejściowymi okręgowi, z którego odchodziły wyciągnięte, prymitywnie wyrzeźbione dłonie. - Życie, panie Zawadzki. A oni nie należą do żywych. Proszę mi podać argument za tym, aby został pan przyjęty. Mężczyzna ponownie spojrzał na chłopaka i westchnął ciężko. Serana - Umiejętności rosną wraz z ćwiczeniami, nie upływem czasu - odparł oschle mężczyzna. Demon u boku Serany przewrócił oczami. - A co tyczy się przedmiotów ścisłych, w waszym fachu są bezużyteczne. Sfera z którą mamy tu wszyscy do czynienia to według waszych nauk sfera metafizyczna, w znacznej większości. Demony przychodzą i odchodzą, pani Greywolf. Co pani potrafi sama? - zapytał, wygodniej usadzając się w głębi fotela. Jego oczy po raz pierwszy skierowały się na demona i zalśniły morską zielenią. Varg zadrżał i rzucił zdziwione spojrzenie Seranie. Potem zaś zaczął stopniowo zanikać, nie mogąc poruszyć się ani wydać z siebie słowa, aby ostatecznie zniknąć w zupełności, pozostawiając Norweżkę samą z mężczyzną. - Więc? Enrique - Wspaniale, wspaniale. Cieszy mnie, że pani jest pańską towarzyszką, a to z tego względu, że nie muszę panu wszystkiego wyjaśniać. Bogowie, nie bogowie, demony, relikty dawnych czasów... Tak, tak, to wszystko istnieje, ale pan już o tym wie. - W powietrzu zawisło "i szybciej stąd wyjdziecie". - ja tu zaraz... - Kobieta zaczęła grzebać pod biurkiem, w jednej z ascetycznych, absurdalnie małych szufladek zdolnych pomieścić ledwie coś rozmiaru kartki A4. Chwilę później wyjęła formularz i regulamin. - Proszę podpisać. Po tym będę mogła przystąpić do aplikacji, to jest rytuału wstępu - wyjaśniła, nerwowo pocierając dłonią o dłoń. - I wyjaśnić, kim jesteśmy i dlaczego zajmujemy się właśnie tą profesją. Anahita z uwagą obserwowała wydarzenia na biurku. Trudno było jej się przystosować, dlatego też nie chciała nigdy ominąć żadnego szczegółu z wydarzeń wokół niej. Szczególnie interesował ją cud biurokracji.
  9. - Widzisz, dobrze że sprecyzowałeś - odparł z cwaniacką miną Sterling, wsadził ręce do kieszeni i wyszczerzył się do mijanego strażnika. Tamten tylko prychnął pod nosem, wymamrotał pod adresem karła parę barwnych epitetów i wrócił do swojej arcyciekawej pracy. Sterling zachichotał. Sytuacja nieludzi co prawda się ustabilizowała, ale to nie znaczy, że zapanował pokój. W miastach lekkie konflikty nie ustawały i choć rzadko dochodziło do morderstw, zdarzało się sporo incydentów z wykorzystaniem przemocy. A Sterling, chociaż był człowiekiem, potrafił oberwać za niziołków i krasnoludy jednocześnie, tyle że - przynajmniej zazwyczaj - całkowicie zasłużenie. Nie znaczy to, że czegoś go takie epizody nauczyły. W sakiewkach mieli całkiem sporo złota na całkiem rozrywkową noc. Niedawno ponownie otwarto uniwersytet, a po ulicach Oxenfurtu kręcili się kolorowi i głośni żacy. Gdzie zaś żacy, tam murowane wybryki alkoholowe, tańce, hulanki i swawole. Wzdłuż brukowanych, zadbanych uliczek było całe mnóstwo karczm, z których dochodziła skoczna muzyka. Karzeł zaczynał się niecierpliwić. Oxenfurt nie śmierdział szczególnie mocno. Co innego Novigrad leżący nad morzem, parędziesiąt mil dalej. Novigrad cuchnął tak paskudnie, że jego smród stał się niemal osobnym bytem i ewoluował równolegle z miastem, stając się podobnie jak ono coraz bardziej barwny. Oxenfurt natomiast, choć mniejszy, starał się przynajmniej zachować pozory. Jak na miasto wybudowane na rzece przystało, większość karczm nosiła nazwy poświęcone podwodnej faunie. Towarzyszem Late aż trzęsło, najbardziej w trakcie dyskretnie wciśniętego w róg ulicy małego zamtuzu, na ławeczce którego siedziała kurtyzana w długiej spódnicy. Mrugnęła do Late i zachichotała zachęcająco.
  10. Kage zawahał się i wbił wzrok w ziemię. Mięsień na nieruchomej twarzy drgnął. Zgrzytnął zębami. Ręka Izefeta powędrowała w stronę pasa. Odchylił połę szaty i odpiął od jej zewnętrznej strony popękaną, nadgryzioną zębem czasu maskę Nihilusa i podał ją Katerowi, patrząc mu w oczy. Był w nich niepokojący błysk. - Weź i pilnuj. Nie będzie mogła tego wykorzystać, bo on jest ze mną. A jednak lepiej, żeby nic jej się nie stało. Tak na wszelki wypadek - rzucił. - Ja jeszcze chwilę tu posiedzę. Muszę się pozbierać. Potem musimy odnaleźć jakiś sposób komunikacji, żeby sprawy nie wymknęły się spod kontroli. Niech... Niech Moc będzie z tobą, Kater. Powodzenia i nie daj się oszukać -powiedział mężczyzna, powoli wstając. Ledwo trzymał się na nogach.
  11. Dziewczyna cały czas podążała za nim, czasem w mniejszym, czasem większym odstępie, aż w końcu zniknęła. Do czasu - Jedi byli jak rzepy, a od niej, choć nieszczególnie mocno, emanowała aura Jasnej Strony. Znalazła Moba paręnaście minut później, prawdopodobnie zaskoczona tym odkryciem podobnie jak on. Niemalże wpadli na siebie wychodząc z przecinających się, wąskich uliczek cuchnących toksycznymi wyziewami z istniejącej nieopodal fabryki części do droidów. Młoda Jedi, zapewne padawan, starała się zachować twarz. Zaskoczenie zamaskowała, próbując szybko oprzeć się nonszalancko o metalową, chropowatą ścianę filaru wspierającego budynek. Wbiła wzrok w sklepienie. Padawan była Togrutanką o czerwonej skórze i białych plamach wokół szarych oczu. Ubrana w czarną szatę przewiązaną w pasie, wbrew jej funkcji nieco rzucała się w oczy. - Masz chyba coś... Lekko nielegalnego - stwierdziła z powagą na twarzy.
  12. Hałasu nie zrobił, ale został prędko dostrzeżony. Okazało się, że pośrednim "sprawcą" całego rabanu był poznany poprzedniego dnia, potężny, piękny i emanujący szlachetnością rycerz, teraz rozparty dumnie na ławie. Coś w tym obrazku nie pasowało. Można powiedzieć, że to sam Taric nie komponował się z surowym wystrojem, skórami i ogniem w kominku (tu bardziej pasowałaby wielka, wystawna sala albo kamienny tron), ale w jego przypadku to raczej otoczenie się nie komponowało i starało się ze wstydu ukryć, wypychając go na pierwszy plan. Z którejkolwiek strony by się nie patrzyło. - O! - zawołał. - Nasz ranny rycerz. Gospodarzu, przygotujcie drugą porcję! Zapłacę... Klejnotami - oznajmił, biorąc się za pałaszowanie gęstej, pachnącej zupy i bochenka chleba.
  13. - Tak, karczma. Coś ci nie odpowiada? Jestem cholernym krasnoludem, ciągoty do złota mam we krwi! A także lenistwo. Nigdy nie bawiło mnie jakoś za bardzo gonienie za potworami, wiesz sam... Do tego trzeba mieć predyspozycje, talent... Kołdra została gwałtownie zerwana z grzbietu eks-łowcy. Co gorsza, początek "nowego życia" okazał się być wyjątkowo rozczarowujący - zamiast spodziewanych nadludzkich zdolności, Pete czuł przenikliwy ból kości i mięśni. W dodatku był słaby, było mu na zmianę zimno, gorąco i ogólnie czuł się jak przy najgorszej możliwej grypie. - Opanuj się, ty! Teraz musisz się oswoić z nową skórą i zacząć tak żyć. Po pierwsze, nie pamiętam nikogo, kto zostałby użarty i się zamienił, wiemy przecież, że samo ugryzienie cię nie zmienia. O, pamiętam. Był taki jeden, jeszcze na początku, za czasów uczniaka. I wiesz co? Nie było żadnego skrytobójstwa ani wypadku. Gość po prostu wziął i umarł, kiedy zastanawiali się co z nim zrobić. Więc... Ty będziesz pierwszym, który nie weźmie i nie umrze! - oznajmił Torn, ostatnie słowo niemal wykrzykując. Pete zadzwoniły bębenki w uszach. - Musisz zdaje się coś zjeść.
  14. - ...I ja mu wtedy, rozumiesz, mówię: to wstań i powiedz mi to prosto w twarz! I ten kretyn, ten idiota, rozumiesz, był tak pijany, że faktycznie wstał. I ja też wstałem. I wszyscy w śmiech - zakończył opowieść Sterling, dreptający obok Late'a. W drodze byli od paru dni, obierając standardową trasę od gospody do gospody. Chwilowo szli po pokaźnym, olbrzymim kamiennym moście prowadzącym do Oxenfurtu. Miasto na rzece zapraszało widokiem jarzących się w słońcu dachów wyłożonych czerwoną dachówką. Sam widok na okolicę też był niczego sobie - wszędzie jak okiem sięgnąć lasy, jeziora i łagodne wzgórza. Nawet blizny po wojnie powoli zanikały. Strażnicy stojący wzdłuż bram na moście przypatrywali się bez szczególnego zainteresowania przechodniom. Uwaga jak zwykle dopadła Sterlinga, bo karzeł właściwie zawsze przykuwał wzrok mimo że przecież wszędzie wokół żyły niziołki i krasnoludy. Czasem był nawet brany za jednego z nich. Do uszu docierały różne dźwięki - skrzeczenie mew, szum wody i drzew, a także muzyka gdzieś z oddali. Zapowiadało się na interesującą noc w mieście, najpierw jednak należało znaleźć nocleg.
  15. Adam - Służę. Proszę wybaczyć ten piach, zawsze się tego naniesie... A gdyby pan widział pokój mojego wspólnika, to dopiero - odparł mężczyzna i postawił na blacie biurka szklany dzbanek wypełniony wodą i szklankę. Klapnął z powrotem na fotel, oparł się łokciami o biurko i splótł palce dłoni. - Powinniśmy zacząć od jakichś sensownych pytań, panie Adamie z domu Zawadzkich - stwierdził, poprawiając z roztargnieniem okulary. - Niech no zerknę... Przejrzał pobieżnie dokumentację leżącą przed nim, a potem pokręcił głową, skrzywił się i odłożył ją na bok. - Mniejsza z tym. Co panem kieruje, że chce pan przystąpić do Stowarzyszenia i jakie ma pan kwalifikacje, hę? - zapytał, uważnie przyglądając się młodemu człowiekowi. Enrique - Mnie również bardzo miło - odparła kobieta i usiadła przy biurku zaraz po tym, jak podała mu rękę. W jednej z dłoni trzymała buteleczkę z płynem antybakteryjnym, którego wylała odrobinę na ręce i nerwowymi ruchami roztarła. Przez chwilę do nozdrzy Enrique wciskał się agresywny zapach alkoholu, ale szybko wyparował. Anahita umościła się na krześle, z którego już chwilę później zaczęła kapać woda. Bogini zawsze wyglądała jakby nią ociekała albo znajdowała się pod wodą. Krople opadające na białe kafelki przykuły uwagę doktor Jowigsson. Mężczyzna miał wręcz wrażenie, że jej dolna powieka drgnęła neurotycznie, gdy kolejna z kropel rozbiła się na podłodze. - Em... O czym to ja... - odezwała się, próbując skoncentrować na powierzonym jej zadaniu. - Ach. Panie O'donnell... Nie podejrzewam, że w pańskim przypadku decyzja o przystąpieniu do Stowarzyszenia jest lekkomyślna. Zanim oddam do podpisania kontrakt oraz regulamin zmuszona jestem zapytać... Jaki cel panu przyświeca? - zapytała.
  16. - Nie mam... twoich rzeczy - odparł. - Kiedy cię złapali, zdołałem uciec. Jest taka planeta, nazywa się Dagobah. Długie lata mieszkał tam pewien mistrz Jedi - ukrywał się, bo na planecie znajduje się silne źródło Ciemnej Strony. To grota. Tam ukryłem twoje rzeczy. Zewnętrzne rubieże, sektor Sluis, M19, 2460,87 i -14267, 52 - wysapał i zwinął się, trzymając za brzuch. - Teraz mogę mieć problem z wielkimi spiskami - odpowiedział, patrząc w oczy Zabraka. - Ale nie ufaj jej. I uwierz mi, Kater, ona nie może mnie znaleźć. Jestem ostatnim murem przed wypuszczeniem Nihilusa, a czuję, że słabnę... Zrobię co w mojej mocy, żeby pomóc Sehtet. A ty zrób co możesz, żeby Galaktyka nie upadła.
  17. Musiał przecisnąć się przez spory tłum gości, który zagęszczał się w okolicy drzwi. Kiedy już wyszedł na mokrą ulicę dolnych części Coruscant, na uszy opadła błoga cisza... To znaczy nie do końca była to cisza - słychać było brzdęki metalu, odległe buczenie silników, buczenie aparatury budynków, kapanie i głosy mieszkańców, ale zniknęła muzyka przenikająca bezlitośnie wgłąb głowy. I było coś jeszcze: lekkie dreszcze gdzieś z tyłu głowy Moba. Dziewczyna z baru prawdopodobnie zmierzała w jego stronę.
  18. Krasnolud westchnął ciężko. - Widzisz, Pete - odezwał się, ciężko stąpając po podłodze (co bynajmniej nie działało na umysł rannego łowcy kojąco). Podszedł do okna i wyjrzał zza zasłony. Promienie słoneczne nie padły na twarz mężczyzny. - Są dwie wiadomości. Dobra i zła. Dobra to taka, że ostatnie zlecenie dostarczyło mi wystarczająco złota, żebym mógł pomyśleć o założeniu karczmy i wsadzeniu spraw łowcy głęboko gdzie światło nie dochodzi. Druga to taka, że faktycznie cię użarło. I chyba zmieniasz strony - stwierdził. - Ale, ale! Nie ma tego złego. Jeśli przeżyjesz całą tą przemianę i nikt cię nie upoluje, to pomyśl tylko jaki skuteczny będziesz w zabijaniu innych zębatych! - dodał z wymuszonym entuzjazmem.
  19. - Musimy zdaje się opracować plan - stwierdził Isleen, zmieniając postać na demoniczną. - Nie mogę cały czas być wroną, bo to ma ograniczenia. Muszę być w formie człowieka - dodał, otrzepując pióra. Zwrócił wzrok na Ruby. - Jakieś propozycje? Służący? Inne zwierzę? A może... - Tu uśmiechnął się demonicznie -...Współmałżonek, hę? No, co byś powiedziała?
  20. Kiedy tylko wstał z łóżka, odkrył, że paskudnie cuchnie. Spanie pod grubą kołdrą, skórami i w towarzystwie ognia zadziałało, ale jednocześnie był niesamowicie spocony. Za drzwiami było drewniane półpiętro. Ścianę ozdobiono potężnym porożem jakiegoś ssaka, a z dołu, z parteru, słychać było krzątaninę - trzaskanie talerzy, szkła, tupot i rozmowy. W dodatku nawet mimo lekkiego kataru Noxianin czuł zapach pieczonego mięsa dochodzący z dołu.
  21. Adam Ledwie mężczyzna stanął przed dębowymi drzwiami, rozległo się głośne "wejść!". Gabinet był typowym gabinetem wychodzącym na taras i rozciągający się za nim ogród. Sam gabinet miał plan wielokąta, a wszystkie jego ściany zastawione były regałami z książkami. Na wyłożonej ciemnozieloną wykładziną podłodze było sporo piasku. - Dzień dobry - odezwał się starszy pan z gustownym wąsem i bródką. Jego włosy były niemal idealnie białe, a oczy patrzyły znad półokrągłych okularów. Był szczupły i ubrany w stylową, kawową marynarkę. Wstał zza ciężkiego biurka i wyciągnął do Adama rękę. Wyglądał na wybitnie sympatycznego i zachęcał uprzejmym uśmiechem. - Moja godność Frank Benu, zapraszam. Nie gryzę, proszę usiąść. Napije się pan czegoś? Wody, herbaty, kawy? Enrique Drzwi do gabinetu w którym miała odbywać się "rozmowa kwalifikacyjna" były otwarte. Mężczyzna podszedł ledwie na parę kroków, by móc zobaczyć wystrój zupełnie niepasujący do całej reszty barokowej posiadłości: podłoga była wyłożona białymi, nowoczesnymi kafelkami. Ściany pomalowano jasnoszarą farbą a współgrające z nimi panoramiczne lustra dodawały dziwacznej, wyrwanej z kontekstu estetyki. Biurko było również białe i nowoczesne. Stał na nim notebook, a przed nim dwa czarne, plastikowe krzesła. Zza drzwi wychyliła się kobieta w ciasno spiętym koku. Najprawdopodobniej była w średnim wieku, ale twarz miała ładną, choć dość surową. Poprawiła okulary i spojrzała przenikliwie na nowo przybyłego, a potem uśmiechnęła się zaskakująco ciepłym uśmiechem. - Państwo na rozmowę? Zapraszam do środka - powiedziała, po czym odłożyła gdzieś na półkę której Enrique nie widział plik papierów. - Państwa! - powiedziała podekscytowanym szeptem Anahita, unosząca się w swojej niematerialnej postaci obok mężczyzny. W teorii tylko on ją widział, ale przecież to nie było zwykłe miejsce. - Ja jestem doktor Anne H. Jowigsson, proszę usiąść - powiedziała, zmierzając w stronę biurka. Była ubrana w czarną marynarkę, ołówkową spódnicę i czarne szpilki. Serana Drzwi otworzyły się. - Serana Greywolf - odezwał się mężczyzna z gabinetu na pierwszym piętrze, przed którym siedziała dziewczyna. Trudno było określić jego wiek, ale był raczej młody. Ubrany w luźny sweter odsłaniający umięśnione przedramiona z zaskakująco długimi palcami i spodnie z garnituru, stał w drzwiach z grobową miną i wskazał ręką gabinet. Gabinet wychodził na ogród. Bardziej niż gabinet przypominał salon - było tam co prawda biurko, ale stało pod ścianą. Pośrodku natomiast znajdowały się skórzane fotele i potężna kanapa. Ściany zostały obite boazerią i w środku nie było ani obrazów, ani roślin. Było natomiast sporo piasku, który niemal zakrywał podłogę. Dziwny kaprys. - Proszę usiąść - odezwał się mężczyzna. Był całkiem przystojny, ale mordercza powaga zniechęcała do podjęcia interakcji. On sam usiadł na fotelu i od niechcenia wziął plik dokumentów leżący na małym stoliku obok. - Nazywam się An Apraesis, przeprowadzę pani rozmowę kwalifikacyjną. Więc - podjął - Jakie są pani pobudki względem dołączenia do Stowarzyszenia? - zapytał.
  22. - Cholera jasna, Pete ty fajfusie - odezwał się znany mu głos. Ale tym razem zamiast normalnego, szorstkiego, niskiego brzmienia wpijał się w mózg prawie tak bardzo jak światło. - Wygląda na to, że mamy z tobą kłopot. To był Torn, krasnoludzki kolega po fachu. Nie był szybki ani zwinny jak inni łowcy, ale jego niepozorna aparycja wespół z tupetem, uporem i siłą tworzyły iście wybuchową mieszankę. Światło zniknęło po zgrzycie który świadczył o zasunięciu zasłon. Półmrok zalał pokój, sprowadzając ulgę na Pete. Teraz mógł więc zobaczyć, że stoi w małym pokoju ze ścianami pokrytymi wapnem, wyposażonym w łóżko na którym leżał i krzesło, na które ciężko klapnął zaniepokojony krasnolud - sześcian z czarną, gęstą brodą i wygoloną głową.
  23. - Jak się postarasz... Pewnie tak. Hej. HEJ! Wiem, jak ci pomóc. Wiesz, co jest najlepszym lekarstwem? - zapytała dziewczynka, a jej oczy zalśniły niebezpiecznie. Miała twarz chochlika, co istotnie nie dodawało jej zaufania. - Sen - szepnęła, z woreczka u pasa wyjęła garstkę fioletowego, drobnego piasku i dmuchnęła nim w twarz Noxianina. W momencie poczuł potworne zmęczenie, a powieki zrobiły się zaskakująco ciężkie. Ale uczucie nie było w żaden sposób niepokojące - raczej ogarnęła go błogość i lekkie odrętwienie... Obudził się, kiedy za oknem nastawał szary świt. Okno było zamknięte, po dziwacznej dziewczynce nie było śladu. Nie było też złamania - ręka była cała, o czym świadczyła pełna sprawność i brak bólu. Tylko wciąż była usztywniona.
  24. Odpowiedź nie padła, a gdyby nawet, to zmaltretowany mózg łowcy i tak by jej nie przetrawił. Zapadła ciemność. Ale nie stracił przytomności całkowicie - miał dziwne przebłyski, czuł ból skręcający trzewia i na zmianę było mu gorąco i ciepło. Nie mógł też wydobyć z siebie głosu i właściwie wszystkie wydarzenia z ostatnich chwil pomieszały się, a Pete kompletnie stracił świadomość, gdzie się znajduje ani co się z nim dzieje. Coś parę razy go uderzyło w nogi, potem nagle zrobiło się zimno, a potem kompletnie stracił przytomność. Kiedy się obudził, powitało go światło. Zbyt jasne światło. Jaśniejsze niż cokolwiek, co kiedykolwiek widział i zdecydowanie nieprzyjemne. Oprócz tego do zmęczonego umysłu dotarła informacja, że leży na czymś całkiem miękkim, co najpewniej było materacem i pod czymś, co go okrywało. Tylko to paskudne światło wrzynające się w głowę i oczy aż do samego mózgu...
  25. Niezbyt wyszukane słowo nie było tym, co było potrzebne akurat w tamtej sytuacji, a wampiry miały przecież słuch znacznie czulszy niż ludzie. Jak na zawołanie potwór zjawił się z powrotem, a Pete wylądował na ścianie. - Wybrałeś nauczkę - oznajmił wampir, a następnie przybrał swoją drapieżną formę, znacznie różną od tej wampira unicestwionego przed paroma chwilami. Twarz była idealnie biała i poprzecinana szarymi żyłkami, jak marmur. Skóra wokół oczu zrobiła się czarna, podobnie jak białka oczu i wargi. Twarz wampirzycy była makabryczna, ale zęby wyglądały zupełnie inaczej niż te, które łowca zazwyczaj miał okazję obserwować. Zęby były znacznie drobniejsze niż te u ludzi i nie miały kształtu trójkątów, jak u zwyczajnych wampirów. Nie było też po dwa rzędy, tak jak zawsze. Ale obserwacja trwała krótko, bo owe zęby zatopiły się w ramieniu łowcy, wywołując gwałtowny przypływ palącego bólu. Obraz zaczął się rozmazywać, mężczyznę oblał zimny pot. - Zobaczysz jak to wygląda z drugiej strony i przystosujesz się, albo zginiesz - usłyszał jeszcze, nim wampir odszedł.
×
×
  • Utwórz nowe...