Skocz do zawartości

Arcybiskup z Canterbury

Brony
  • Zawartość

    5783
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    4

Wszystko napisane przez Arcybiskup z Canterbury

  1. Obcy wziął wdech tak głęboki, jakby się zaraz miał zapowietrzyć. - Jam jest Harusepth, kapłan wielkiego Necheny i sekretarz królewski! - odparł dumnie. Brakowało tylko grzmotu i błyskawicy do podkreślenia patosu, te jednak się nie pojawiły. - I tak! Ja sprawiłem, że sypie śnieg, bo co? - zapytał butnie, jakby Hamzat uraził jego dumę zarówno spostrzeżeniem o barbarzyńcach jak i nieznajomością jego imienia. Zamiast patosu pojawił się natomiast kamyk, który ugodził Haruseptha w ramię. Zanim jednak zdołał wyrazić oburzenie, głos zabrała Sigrid. - To przywitanie. Tradycyjne. Z mojego kraju, daleko za morzami - wyjaśniła z zupełnie niewinnym wyrazem twarzy. Harusepth wymamrotał pod nosem coś obyczajach i barbarzyńcach, rozcierając ramię, ale napuszona postawa zniknęła. Nomad zauważył, że za jednym z filarów leżał pusty, otwarty sarkofag i całe mnóstwo bandaży. - Właściwie który mamy rok?
  2. Nie miał czego podziwiać, ponieważ owe tyły nie były w żaden sposób podkreślone, a suknia skutecznie ukrywała wszelkie wypukłości. Figura nowej koleżanki nie należała zresztą do wyjątkowych, więc widok był przeciętny. - Tak, właśnie tak - odparła, wychodząc na zewnątrz. Przywitało ich miłe dla oka światło księżyca, rzucające na wszystko niebieskawą poświatę. Pete czuł dużo mocniej zapachy miasta, na które obecnie składał się dym z latarni i lamp ulicznych, ludzie, uryna, bryza niosąca zapach ryb i wodorostów i resztki z targowiska, co oznaczało, że musiał być wtorek. Wbrew pozorom nie było to wszystko nieprzyjemne, a Pete odbierał to raczej jako informacje niż zapachy kwalifikowane jako dobre albo złe. - Chcesz gdzieś iść?
  3. Ogień zgasł mimowolnie, nie do końca z woli Zallena. Darkin sam wyglądał na zaskoczonego i rzucił wściekłe spojrzenie Gassotowi. - To... przez ciebie! Jesteś słaby! - syknął, żeby następnie chwycić najbliższego trupa i przycisnąć go do ziemi. Ręka trzymająca szamocącego się upiora pokryła się niebieskimi żyłkami, a Darkin wrzasnął i odskoczył jak oparzony. Wokół jego ręki powstały kłęby pary, a on sama zaczęła się kruszyć i spadła na śnieg, żeby tam ostatecznie zamienić się w parujący jeszcze chwilę popiół. - Zimne... Są zimne - stwierdził Zallen, przypatrując się z przerażeniem w swoje pozbawione dłoni przedramię. Bitwa wokół niego gorzała i parę lodowych zombie postanowiło obrać sobie Darkina za cel - oczywiście raczej z miernym sukcesem. Ten z kolei odpychał je, rozglądając się za czymś żywym z czego mógłby zabrać życie. Trafiło na jakiegoś bezzębnego staruszka, atakowanego przez trójkę trupów. Gassot nie widział wiele, ale domyślił się jaki los spotkał starca, kiedy wezbrała w nim energia. Niewiele, ale mógł przynajmniej wstać i walczyć. - NIEDŹWIEDŹ - rzucił Darkin, zanikając. - DAJ MI NIEdźwiedziaaaaa! A owy niedźwiedź akurat podniósł się ze zniszczonej przez niego chatki i zwalił całą swoją masą na Tarica, przygważdżając go do ziemi. Gdzieś za Gassotem przeleciał zdecydowanie zbyt wielki głaz, kończąc karierę paru truposzy.
  4. Przy akompaniamencie huku pojawił się Zallen. Tym razem prawdziwy. - HAAAAA! - ryknął z satysfakcją, rozłożył swoje długie ręce i obie skierował na wojowniczkę. Nim jeszcze pojawił się ogień, Gassot poczuł jak temperatura wzrasta. Promień wystrzelił w martwą kobietę jednym, zwartym ciągiem. Szczeliny w strukturze Zallena rozjarzyły się ciepłym światłem, a powietrze zafalowało. Jednocześnie Gassot poczuł, że słabnie. Zallen musiał skądś czerpać tę energię i zapewne czerpał ją właśnie z niego. Ale z dobrych wieści, ogień fantastycznie zadziałał na upiora. Był prawdopodobnie jedynym, co było w stanie ich unieszkodliwić. Zwęglone szczątki dzika i jego jeźdźca wylądowały na topniejącym śniegu, tym razem zupełnie nieruchome. Ale Gassot był słaby. - DZIELNY GASSOCIE CO TO JEST, NA ŚWIATŁO CHWAŁY? - ryknął Taric, bombardując niedźwiedzia świetlnymi punktami. W zasięgu wzroku mężczyzny znalazła się też Taliyah, stojąca na skalnym zębie i ostrzeliwująca trupy kamieniami. Jak tam w ogóle weszła i jakim cudem nie zauważyli tego ostańca wcześniej?
  5. - Jestem z podzamcza. Wracałam z nocnej schadzki i tak się złożyło, że trafiłam na głodnego. W okolicy był stary wampir, ale nie zdążył na czas. To znaczy zdążył odciągnąć ode mnie tamtego i właściwie dał mi wybór, ale wiesz jak to jest. Jak leżysz w kałuży krwi i wiesz, że umierasz, to zrobisz wszystko żeby to się nie stało. No i tak właśnie było. Rodzina co prawda zaakceptowała to co się stało, czym właściwie jestem zdziwiona, ale kolejnych schadzek już nie było. Przynajmniej nie z tym samym - opowiedziała, zamykając drzwi. Następnie ruszyła w stronę schodów. Pete słyszał absolutnie wszystko co działo się za ścianami, a było z czego wybierać. Właściwie nadmiar bodźców przyprawiał go o lekkie zawroty głowy i rozkojarzenie. Najlepiej było skupić się na czymś konkretnym i postarać się ignorować resztę dźwięków, bo to one póki co dominowały.
  6. Na zamierzeniach się skończyło. Kryształ przytwierdzony do łańcucha znacznie szybciej uderzył, trafiając Gassota w klatkę piersiową i posyłając go w tył. Wyrżnął o śnieg, który raczej nie zamortyzował uderzenia. Przez krótką chwilę nie mógł oddychać, ale dzięki darkinowi skończyło się na chwilowym oszołomieniu. Obległy go trupy. Zobaczył poszarpane, zmasakrowane twarze nad głową, które usilnie próbowały go dźgać nożami, rozerwać, a nawet gryźć. Ale nie trwało to długo, bo Zallen zyskawszy na materialności, kopał trupy, odsuwając je od Gassota i posyłając w powietrze. To dodało jeszcze więcej chaosu. Co więcej, znów zaczęła trząść się ziemia. - To co, użyć magii? - zapytał. Martwa wojowniczka zaszarżowała, próbując nadziać Noxianina na szable dzika. Jak na truposza, dzik poruszał się szybko. Szybciej niż poprzednio.
  7. Niedźwiedź uśmiechnął się. W jego wykonaniu wyglądało to wybitnie złowieszczo, bo raczej wyszczerzył kły. Czarne oczy błysnęły. - To poselstwo od prawowitej pani Freljordu, która połączyła siły z Cernunnem, jarlem mojego plemienia - wyjaśnił. - Pani przekazuje, że nie zaznacie naszego okrucieństwa, jeśli tylko przyłączycie się do naszej strony. Jesteście zwykłymi ludźmi... W większości - tu spojrzał na Tarica i na Gassota. - Pani nie chce waszej krzywdy. Chcemy wyzwolić Freljord i rzeczywiście połączyć wszystkie walczące nacje. Koniec z wojną domową. Z głodem. Nie będziecie musieli uciekać w wysokie góry. Jaka jest odpowiedź? - zapytał niedźwiedź. Stado trupów za nim stało nieruchomo, dodając koszmarnej atmosfery zaistniałej sytuacji. - Gdzie są ci, którzy się do was przyłączyli? - zapytał Taric. - Za mną. I niedźwiedź wydał z siebie dziki warkot, po czym zaszarżował w stronę Tarica. Jak na znak upiory podążyły za nim. Co bardzo niepokojące, była też ta legendarna wojowniczka, którą Gassot i Zallen zabili... Poskładana do kupy. Paru ludzi krzyknęło jakiś wojowniczy tekst i ruszyli do boju z nieumarłymi. Zabrzmiał potężny huk, gdy ogromna sylwetka niedźwiedzia zderzyła się z Tariciem. Powinien sobie poradzić.
  8. - A wiesz, ten jeden łowca co został próbował. Tylko że zdaje się, nie byli skorzy uwierzyć i jednak kompromis w postaci zabierania krwi bez zabijania nie do końca się podobał. To było dawno i słyszałam tylko pogłoski, ale nie wrócił z tego żywy - odpowiedziała. - A poszedł sam. To nie było mądre. Zabijanie ludzi natommiast na pewnym etapie nie do końca ci przeszkadza. To znaczy jesteś bardzo głodny i chcesz jeść i jeść. I szukasz wymówek. To jak ze słodyczami, jeśli ktoś je bardzo lubi. Ale zaradzimy na to, oczywiście. Chcesz się przejść? - zapytała, ruszając w stronę drzwi.
  9. Zallen chętniej niż poprzednio udzielił Gassotowi mocy, gdy ten chwycił miecz. Objawiło się to po raz kolejny mrowieniem przechodzącym przez całe ciało i nagłą zmianą perspektywy, gdy Gassot trochę urósł. Z jego skóry wyszły kościano-metalowe wyrostki imitujące zbroję, wyrosły mu szpony i nie mógł tego widzieć, ale jego oczy stały się zupełnie czarne. Zallen natomiast stał tuż obok Gassota, szczerząc się radośnie. Nie było w tym nic złowrogiego, co było dość zastanawiające w przypadku kogoś o aparycji Darkina. Taliyah odskoczyła, biorąc głośny wdech. Ziemia pod ich stopami zadrżała lekko. - Nie spodziewałam się - poinformowała, oddychając głośno. Cóż, taki widok niejednego by przestraszył. Taric nie zwrócił uwagi, przygotowując się do przemówienia, na które najpewniej nie było już czasu. - MOI DRODZY MIESZKAŃCY WIOSKI - odezwał się, a jego niski, pociągający głos odbił się echem od skał. - Nie rzucajcie się nazbyt ochoczo w wir walki! Ostrożnie, ostrożnie! Celujcie w głowy, by oddzielić je od ciał i nie dajcie się otoczyć! - krzyknął. Wtem, nim skończył przemowę, rozległ się huk. Po nim kolejny i kolejny. Między budynkami pojawiła się wielka, biała sylwetka w zbroi. Niedźwiedź polarny, na czterech łapach zmierzający w stronę mieszkańców. - Kto tu dowodzi? - huknął basem. Wysławiał się bardzo wyraźnie jak na niedźwiedzia. Jego pysk był cały w bliznach i dorastał wysokością do obecnego wzrostu Gassota. Gdyby stanął na dwóch łapach... Byłby wielkości Zallena. - Przychodzę z poselstwem! - O. A to ciekawe.
  10. - Mamy taką zasadę, żeby nie tworzyć nowych, jeśli nie są z nami powiązani. A i wtedy musisz mieć dobry powód i nie zmieniasz na przykład całej swojej rodziny, bo tak się nie da. To i tak potrafią tylko najstarsi, ja na przykład nie mogę tego jeszcze zrobić. Musimy jeść raz na tydzień i mamy wolniejszy metabolizm niż ludzie, dlatego też potrzebujemy więcej snu. Dziesięć do dwunastu godzin. Zamiast tego jesteśmy silniejsi, szybsi i inne, każdy z nas ma jakąś tam oryginalną mniej lub bardziej umiejętność. Wiesz na pewno, że nie możemy zetknąć się bezpośrednio z promieniami słonecznymi, bo mamy zbyt wrażliwą skórę. Ale wracając do tych spraw obyczajowych... Jest ktoś, najpewniej grupa wampirów starszych, które zamieniają kolejnych ludzi. I bardzo starają się nam zaszkodzić, bo mają znacznie bardziej liberalne podejście i zasady im nie pasują. Brzmi to trochę jak podział na dobrych i złych, ale to raczej podział na praktycznych i niepraktycznych, rozumiesz. Więc zabijamy wampiry, które zabijają ludzi, albo próbujemy uczyć tych, którzy jeszcze nie zaczęli zabijać. Ważne są pierwsze trzy dni po ugryzieniu. Ciebie znalazł twój przyjaciel, więc jeśli nie zabijesz żadnego człowieka, my nie zabijemy ciebie i staniesz się w pewien sposób chroniony. Mieliśmy dwóch dawnych łowców w naszych szeregach. Jeden wyjechał, a jeden został zamordowany. Przez łowców - odpowiedziała.
  11. Pozwól mi wpływać na otoczenie. Spraw, że będę materialny, choć wciąż niewidzialny. Nie zrobię rzeczy, których nie chcesz żebym robił. Będę zależny, będziesz mógł mnie powstrzymać. W zamian dostaniesz sterowanie nad sobą podczas gdy daję ci moje moce. Prócz czarów, tego użyć nie potrafisz. To jak? Taliyah wyciągnęła procę i strzeliła do ptaka kamieniem wyciągniętym z kieszeni. Trafiła nim truchło poderwało się do lotu, a cios był na tyle celny, że sowa straciła równowagę i spadła z dachu na śnieg z głośnym plaśnięciem. Wówczas zabrzmiał róg. Jego niski odgłos przeszył nocną ciszę, a ludzie którzy chcieli zbadać anomalię w postaci zdechłej sowy szamoczącej się dziko po śniegu zamarli w pół kroku. Włoski na karku Gassota podniosły się, a skórę przeszył dreszcz. Nagle rozbrzmiał szczęk śniegu pod setkami stóp. Z początku odległy, ale coraz bliższy. Słychać było, że owe wojsko nie idzie równo. Dźwięk był niezwykle wprost chaotyczny, a już wkrótce poza domami dało się dostrzec niebieskie punkty. Zbyt wiele punktów. Wioska z jednej strony była chroniona przez pionowe skały, do których była "przytulona". Z pozostałych trzech stron nadciągały lodowe upiory. To co, Gassot? Chcesz nowych możliwości? Obiecuje, że przejmę inicjatywę tylko jeśli będziesz chciał czarów. - To już... - stwierdziła Taliyah, podnosząc z ziemi grudkę lodu, aby zrobić z niej pocisk. Taric uniósł młot, a kryształ na opasce na jego czole błysnął. Obecność rycerza, zazwyczaj nieco pesząca, tym razem dodawała nieco otuchy. Jeszcze więcej otuchy dodawał darkin obok Gassota. Po ludziach przeszedł niepewny szum.
  12. Łysy odwrócił się gwałtownie, oczywiście zszokowany. Jego głowa przypominała trochę melona, jeśli nie liczyć twarzy i uszu. Spojrzał na Hamzata, potem na Sigrid która szła za nim i zmarszczył brwi. Wyglądał bardzo niepewnie, a potem otwarł usta i wypowiedział ciąg kompletnie niezrozumiałych słów, które zawierały dużo 'e' i dużo 'i'. Z tonu można było wywnioskować, że o coś pyta. Po minach nieznajomych uznał najwyraźniej, że nie ma to sensu, wyciągnął w ich stronę dłoń powstrzymującym gestem, po czym wykonał kolejne dziwaczne ruchy rękami. Kiedy skończył, piasek wokół niego lekko zawirował, a Hamzat poczuł mrowienie na czole. - Coście za jedni? Ty wyglądasz mi na barbarzyńcę, mężczyzno o czarnej brodzie. A ty z kolei na upiora, chłopcze - oznajmił podniosłym tonem, wciąż mówiąc z wyraźnym akcentem, dziwacznie zmiękczając słowa.
  13. - Większość. To jest słowo klucz. Wiesz ile przez czas swojej kariery zabiłeś tych prawdziwych wampirów? Powiedzmy... Właśnie dziesięć lat po przemianie? Nie zabiłeś żadnego. Po pierwsze dlatego, że jeden łowca nie wystarczy żeby zabić jednego z nas. Po drugie, żaden z tych ponad dwudziestu z miasta nie zabija ludzi. Żaden. I nie myśl sobie, że główną motywacją jest tutaj empatia. Oczywiście, większość z nas ma ludzkie odruchy, bo wszyscy byliśmy ludźmi i mieliśmy rodziny, ale to jest kwestia taktyczna. Gdyby na każdy posiłek przypadał jeden człowiek, wkrótce opustoszylibyśmy miasto. A tak co prawda żyjemy trochę oszczędniej, ale dzięki temu się ukrywamy, nie wzbudzamy podejrzeń i strachu. Owszem, to jest pasożytnictwo, bo ludzi od których zabieramy krew osłabiamy, ale dotychczas żaden nie narzekał, znajdując przy sobie małą rekompensatę, zazwyczaj w postaci czegoś wartościowego. Ale tak, jest całe mnóstwo młodych i to właśnie oni zabijają, bo zazwyczaj nie starają się panować nad swoimi żądzami. Oczywiście będziesz mógł sprawdzić czy moje słowa są prawdą. Również na sobie, kiedy nadejdzie faza głodu. Nie oczekuję od ciebie posłuszeństwa, tylko trochę otwarcia. Nikt nie lubi być pogardzanym i to za nic.
  14. Spacer zajął znacznie więcej, niż mogłoby się wydawać. Dobre dwie godziny, może trochę więcej. Wielbłąd oczywiście odmówił podejścia nawet krok bliżej, nie podzielając ich ciekawości. W centrum dziwnego zjawiska znajdowały się - oczywiście - ruiny. Ale nie były to takie zwykłe ruiny. Wokół nich nie było piachu, a tylko spękana ziemia. Skały w promieniu kilkudziesięciu metrów od budowli były pokruszone. Sama budowla zaś stanowiła okrągłą bryłę pnącą się na parę metrów w górę. Wokół niej stały kolumny o kapitelach przypominających łodygę jakiejś rośliny, ustawione w dwóch rzędach tworzących okręgi. I wszystko to wyglądało jakby wyszło spod ziemi. A w centrum okrągłej, niedużej budowli stał człowiek. Człowiek o skórze bielszej niż skóra Sigrid, ale poszarzałej - jak gdyby ze starości. Z odległości która dzieliła budowlę od Hamzata i Sigrid siedzących za skałami widać było tylko tyle że jest łysy i skandalicznie skąpo ubrany, najwyraźniej dosyć młody i nad czymś się usilnie zastanawia. Im bliżej anomalii, tym bardziej powietrze miało smak metalu, a broda Hamzata aż się elektryzowała. - To chyba nic z moich bogów - stwierdziła dziewczyna tonem znawcy.
  15. - Słucham uważnie. - Zallen strzelił palcami i zatarł ręce, najwyraźniej ciesząc się z nadchodzących wydarzeń. Stanął obok Gassota, oczywiście przewyższając go znacząco. Z kobietami i dziećmi również mogło być różnie, jako że i jedna i druga grupa najwyraźniej zamierzały walczyć. Tymczasem na dachu jednej z chat przysiadła sowa. Ta sama, martwa sowa którą wcześniej widzieli na moście. Ptaszysko z upiornymi, niebieskimi oczami. Taliyah westchnęła ciężko, słysząc o planach walki. - Może jednak dałoby się ich jakoś ubiec. Jesteśmy tu uwięzieni - stwierdziła bez przekonania. Taric zatarł ręce i chwycił swój młot. - Zdaje się, że przybędą wkrótce - oznajmił.
  16. Oczywiście tak jak poprzednio, zemdliło go. Krew wciąż smakowała krwią, obrzydliwą mieszanką żelaza i soli. Tyle, że teraz było czuć jej zapach, a wcześniej było tak tylko jeśli była duża jej ilość. Dziewczyna uśmiechnęła się i był to uśmiech tylko powierzchownie miły. - Nie podobają mi się słowa wychodzące z twoich ust. Zostałam ci przydzielona jako opiekun na parę dni, ale mam prawo odmówić widząc, że jednostka jest oporna. Czy muszę mówić, co się wtedy stanie? Jeśli nie chcesz dokończyć przemiany, powiedz teraz. Po prostu wyjdę. Mam parę rzeczy do załatwienia, a nie widzę sensu marnować mojego i twojego czasu i moich sił, jeśli chcesz umrzeć. To pora na decyzję. Albo wysilisz się na szacunek i bycie uprzejmym wobec mnie i innych, a ja wytłumaczę ci jak to wszystko wygląda, albo nie i tu się rozstaniemy.
  17. Sigrid podkręciła głową. - Jak pan burzy jest zły, wysyła deszcz i te... Jasne, krzywe, z nieba. Robią pożary i bum - próbowała gestykulować, żeby pomóc sobie w przekazie. - Białe, z czarnych chmur. Nie śnieg. Wiesz. Ale takie nie, nigdy nie było - pokazała na anomalię na niebie. - Może to bóg tam poszedł z nieba? Może wasi bogowie nieba i ziemi mają wojnę? Ja mogę iść. Ja mogę sprawdzić. Jeśli to moi bogowie, nic mi się nie stanie. Nie zrobiłam nic źle. Jeśli twoi... To moi mnie i tak obronią - powiedziała, najwidoczniej w pełni wierząc w hojność i opiekuńczość swoich bogów zza morza. Wielbłąd prychnął, burząc podniosłość chwili.
  18. - Nie wiemy, czy w ogóle tu przyjdą. Nie wiemy, czego chcą - wtrąciła Taliyah. Chciała jeszcze coś dodać, ale zdecydowała się na to dopiero po chwili. - Jak daleko jest najbliższa wioska? - Dwa dni drogi stąd - oznajmił karczmarz. -... jeśli nie spotka nas burza śnieżna. Ale... Jeśli to co mówicie jest prawdą, jeśli rzeczywiście są tutaj nieumarli i jest ich cała armia... Mamy dzieci i starców. Jak mają uciec? - Możemy też być otoczeni - oznajmił Taric. - Wypadałoby walczyć, aczkolwiek... Kobiety, dzieci. Nie chcemy strat. Nie możemy do nich dopuścić. Jestem pewien, że wraz z Gassotem i jego... Hmmm... Talentem, spokojnie damy radę was obronić. Prawda, dzielny Gassocie? - zapytał, posyłając noxianinowi silnego kuksańca pod żebro.
  19. - Nie, aż tak się raczej nie odwrócą. Ale tak, zabijać inne wampiry będziesz. O to właśnie chodzi. W mieście i jego okolicach są dziesiątki wampirów. Może setki. A ilu jest takich, co przeżyli dziesięć lat od momentu przemiany? Dwudziestu czterech. Nie wiem kto cię zmienił, ale jeśli był w stanie to zrobić to pewnie celem było właśnie to, żebyś polował na innych. I tak, powinieneś wypić to już teraz. Nie poczujesz głodu przez najbliższe dni. Przemiana się nie skończyła, końca dobiegła ledwie jej pierwsza faza. Nie wypijesz przynajmniej szklanki na dzień, organizm umrze z wycieńczenia przez zachodzące w nim zmiany.
  20. - Jeśli ktoś może tu coś spartaczyć, to ty - odparł, najwidoczniej urażony. Splótł ciasno dłonie, uniósł je pod podbródek i przyjął głupkowaty uśmiech. Dodał jeszcze teatralne trzepotanie rzęsami. - "Isleen ratuj, goni mnie niewidzialny potwór, Isleen ratuj, klątwa, Isleen ratuj, kaszel i przeziębienie" - rzucił, modulując głos i bezczelnie małpując Ruby. - Przydałabyś się lepiej. Każda kobieta w tych czasach jest tak bardzo... bierna? - zapytał.
  21. - Zamierzam go stąd wyrzucić. To znaczy ten marny strzęp - określiła. Marny strzęp tymczasem robił wszystko, żeby tylko dać im w kość. Nawet zaczął odrywać małe kawałki skał ze ścian i ciskać w bariery. Zannah zaczęła koncentrować Moc. Po poświacie jej bariery przepełzały impulsy eletryczne, a powietrze zaczęło mieć metaliczny posmak. Trwało to ledwie chwilę, bo potem był huk i oślepiający błysk. I na chwilę zrobiło się cicho. Bąbel Mocy Katera pochłonął część energii, która gwałtownie się uwolniła i zamortyzował jego upadek na piach. Niestety i tak poczuł go w żebrach. Ducha nigdzie nie było widać. Zannah, kiedy już pył który podniosła opadł, podeszła do otwartego sarkofagu i włożyła do niego rękę. Najpierw wyjęła czaszkę, uprzedzając tę czynność paskudnym skrzypnięciem którejś z kości martwego Sitha. Spojrzała na nią, uśmiechnęła się z triumfem, skierowała ją na Katera i poruszyła szczęką. Szczęka odpadła, pociągając za sobą trochę wysuszonej skóry. Zannah zarechotała, odrzuciła czaszkę, która uderzyła o którąś ze skał i znów sięgnęła. Tym razem coś strzyknęło, strzeliło i sarkofag odsunął się ukazując kryptę, która pod nim tkwiła.
  22. I tak wielbłąd ruszył na wschód razem z zapasem ludzi. A im dalej na wschód, tym zimniej się robiło. Weszli w teren pustyni, gdzie z niskich wydm wyrastały granitowe skały i ostańce przyjmujące różne fantazyjne kształty. Kiedy zaczynał wstawać świt, nieśmiało przedzierając się przez chmury, zaczęło też robić się nieco cieplej. Wciąż jednak chmury tkwiły uparcie na niebie, koncentrując się gdzieś za skałami na północny wschód, zataczając leniwe kręgi. Zjawisko wyglądało bardzo wysoce niepokojąco - jakby tworzył się tam olbrzymi, leniwy wir powietrzny.
  23. - Ja sugerowałbym wystawić wartę z różnych stron, ale... Ale ci tutaj nieugięci tubylcy zdaje się aż się rwą do walki - stwierdził Taric. Rzeczywiście, w rękach niektórych była już nawet broń w postaci czekanów. Gospodarz wyszedł na chwiejnych nogach, ocierając czoło chustką. Było przeraźliwie zimno, palce u stóp traciły czucie, a on się pocił. - To... To jest... Jest taka przepowiednia, że zmarli wstaną z grobów. Widzicie, wiosna u nas co roku przychodzi później, a zimy tną coraz bardziej. Rzecz jest taka, że to oznacza powrót lodowych gigantów, a to z kolei... Koniec świata - rzucił, jakby już był przekonany, że to nastąpi. -...A w każdym razie wielki kataklizm i wojnę. - BZDURA! - krzyknął jakiś wątły, acz dziarski staruszek, machając dziko siekierą i niemal potykając się o własną brodę. - Powybijamy do nogi wszystkich tych martwych sukinsynów!
  24. - Mam atak, miecz i niezłe teksty. - Moje Moce polegają na sile klejnotów - oznajmił Tarcza Valoranu dumnie. Dziewczyna odchrząknęła. Na chwilę zrobiło się niezręcznie. -... W skrócie, magiczne kryształy są w pewien sposób powiązane z gwiazdami. Wypełnia je kosmiczna energia. Z jej pomocą leczę, chronię, ale mogę i wykorzystać ją w ofensywie - uściślił. Taliyah wyjęła za pazuchy płaszcza procę i wyjęła z kieszeni parę kamieni. - Umiem całkiem szybko tym strzelać. I trafiam. Jeśli strzelę w głowę większym kamieniem, powinno zadziałać, choć... Nie wiem co zadziała na martwych ludzi. Z zasady powinni być martwi, nie mogą być chyba bardziej... No, martwi - stwierdziła, wzruszając ramionami.
  25. Pokiwała głową, najprawdopodobniej nie rozumiejąc do końca o co chodzi i ruszyła za Hamzatem. Wielbłądów nie brakowało. Rezydowały oczywiście w zewnętrznej części obozu. Wystarczyło, że trzeba było się z nimi użerać za dnia i znosić ich fetor - nocą nie było to potrzebne. Patrząc na wielbłądy można było odnieść wrażenie, że dokładnie to samo zdanie mają o ludziach. Nie sposób było znaleźć głębszej i bardziej szczerej pogardy niż ta w oczach wielbłąda. Śnieg wciąż pruszył, ale teraz już nieco rzadziej. Zrobiło się zresztą zimniej i nieco jaśniej przez chmury zasłaniające niebo, zazwyczaj usiane gwiazdami. (Co wchodzi w skład ekwipunku?)
×
×
  • Utwórz nowe...