-
Zawartość
5783 -
Rejestracja
-
Ostatnio
-
Wygrane dni
4
Wszystko napisane przez Arcybiskup z Canterbury
-
Statek wkrótce znalazł się poza hangarem, wciąż ostrzeliwany. Ciągle jednak leciał, co dowodziło kiepskich zdolności strzeleckich żołnierzy Najwyższego Porządku, albo niesamowitych zdolności Zannah. - Wysadzę Cię przed wyjściem - poinformowała, kiedy krajobraz za oknem szaleńczo gnał, przecinany strzałami wrogich jednostek. Wokół waliły się piramidy i płonęła puszcza. Hałas był wprost niewiarygodny. Frachtowiec zniżył lot i zwolnił, ale najwidoczniej Sith nie miała w planach się zatrzymywać. Otwarła właz i do środka wpadło ciepłe, wilgotne powietrze i smród spalenizny. Do płyty lotniska były jakieś trzy do pięciu metrów. - Wyskakuj.
-
Aż dziw, że dopiero po chwili przyszedł ból ręki. Złamanej ręki. Pojawił się, kiedy już wszystkie elementy rzeczywistości dotarły do umysłu Noxianina. Kobieta postawiła drewnianą tackę na półce obok łóżka. - Niech to, Noxianin! - zauważyła, nie siląc się na emocje. - Niech zgadnę... Dezerter? Zbieg? Dobrześ trafił, tu nikt cię nie znajdzie. To sam koniec świata, tylko śnieg i góry, góry i śnieg - stwierdziła bez entuzjazmu.
-
Kiedy się obudził, wciąż czuł chłód i uporczywe szczypanie twarzy. Pierwsza z informacji które dotarły do mężczyzny wnosiła, że żyje. Druga z kolei świadczyła o tym, że nabawił się odmrożeń. Leżał na miękkim łożu, na odrobinę gryzącym materiale, przykryty skórami. Migoczące światło uzmysłowiło Noxianinowi, że niedaleko pali się ogień. Zero wiatru, zero lodu, zero ostrego śniegu. Był bezpieczny. Skrzypnęły drzwi i rozległy się kroki. Oczy młodego mężczyzny wyłapały pulchną, młodą kobietę w tradycyjnej, wiejskiej sukni, która niosła tacę z parującą miską. - Żyjemy? - zapytała.
-
Niestety, ale demon nie zdążył się ukryć i tak oto przy otwartym oknie siedziała zamknięta, nieszczególnie wesoła wrona. Przynajmniej łatwiej było wytłumaczyć nieludzki hałas. Niestety, na neurotyczną matkę Ruby nie było sposobu. Jeśli już coś ją zaniepokoiło, musiała to natychmiast sprawdzić. Dlatego też nie dała się zatrzymać w drzwiach i przepchnęła się do pokoju. - Co się wydarzyło? - zapytała i zamarła, widząc wielkie ptaszysko.
-
Nogi stały się zbyt ciężkie nie tylko by iść, ale i by utrzymać korpus. I nawet wielki miecz nie pomógł w utrzymaniu równowagi. Noxianin upadł, ale nie stracił przytomności, a sylwetka gwałtownie się odwróciła i zaczęła się powiększać. Ktoś usłyszał mężczyznę. Ale nim wybawca zbliżył się do niego, zapadły ciemności - organizm mężczyzny był przemęczony i zwyczajnie się zbuntował.
-
Dystans nie był duży, a wkrótce już zmęczone oczy młodego mężczyzny zaczęły rozpoznawać kształty. Miał przed sobą małą, górską osadę składającą się z paru stłoczonych ciasno chat. W paru z nich świeciły się światła, zachęcając go do dalszej podróży. Ale siły szybko się skończyły, a dystans, choć niewielki, bo mogło to być ledwie paręset metrów, z perspektywy zmarzniętego wędrowca był nie lada wyzwaniem. Będąc już dosyć blisko nogi zaczęły odmawiać posłuszeństwa. I wówczas ujrzał, jak drzwi jednej z chat się otwierają i wychodzi z nich jakaś postać, której szczegóły były niemożliwe do zobaczenia z tego dystansu. Postać go nie zauważyła.
-
Już chwilę później dało się usłyszeć szybkie kroki. Hałas który rozległ się kiedy zbiła się szyba mógłby obudzić umarłego, a rodzina Ruby do takich nie należała. Dziewczyna poczuła podmuch powietrza, kiedy Isleen wziął się do pracy. W parę sekund okno było gotowe, ale stało się to zbyt szybko by oko wyłapało szczegóły. Rozległ się dźwięk gorączkowego pukania w drzwi. - RUBY? - krzyknęła matka.
-
Freljord. Mroźne pustkowia obfitujące w śnieg, lód i skały. Miejsce nieprzyjazne równie jak jego mieszkańcy - przynajmniej z zewnątrz. Miejsce niebezpieczne, bo nękane wojną między plemionami. Jakże łatwo byłoby, gdyby połączyli siły. Przez strome zbocze brnie wątła sylwetka smagana powiewami wiatru niosącego drobinki lodu. Może i czułby ich dotyk, gdyby nie to, że jest to już kolejna godzina marszu Noxianina w ujemnej temperaturze. Nie czuje już nic na twarzy. Nogi grzęzną w załamującej się lodowej pokrywie na stoku. Z wolna traci siły i zdaje sobie sprawę, że samotna wyprawa nie była dobrym pomysłem. I wtem widzi łunę świetlną unoszącą się nad przełęczą. Ciepłe światło, ledwie widoczne, ale rozgrzewające serce nadzieją.
-
- Niby dlaczego miałbym o tym zapomnieć? Dobrze się bawiłem odparł. Ale mokre pióra i nieszczególnie zadowolony wyraz twarzy demona przeczyły jego słowom. - Mogę naprawić okno - dodał, patrząc na odłamki na podłodze. W pokoju zrobił się przeciąg, a wiatr z deszczem wpadające do wnętrza poruszyły płomienie kominka.
-
Przez chwilę nie odpowiadała, zajęta kontrolowaniem starego statku. Jego korpusem wstrząsnęło potężne uderzenie, a głowa Katera uderzyła w konsolę. Zdarzenie było bolesne i otępiające na krótką chwilę, niemniej nie należało do szczególnie groźnych. - Nie daję ci wcale czasu. Rozwiąż to jak najszybciej, inaczej odlecę bez ciebie - krzyknęła Zannah. Światło wylotu tunelu stopniowo przybierało na sile.
-
Witam, Do końca października zawieszam działalność MG ze względu na sprawy prywatne. Najprawdopodobniej wznowię wszystkie sesje w listopadzie. Pozdrawiam.
-
Weszła krokiem tak dziarskim, że deski zatrzeszczały pod jej stopami. Jednocześnie desperacko starała się nie zwrócić posiłku z tego dnia i trzymać Vincenta blisko przy sobie, ot, na wszelki wypadek. Było trudno, fakt, ale przecież musiała panować nad swoimi instynktami. Chciała nawet chwycić krzyżyk, ale zdecydowała, że nie zrobi tego w tamtym momencie. Mogłoby to ją tylko rozsierdzić. - Jaki jest plan? - zapytała.
-
- Jeśli nie będzie chciał iść po dobroci, masz go zabić - odparła, jakby to było coś zupełnie oczywistego. - Ze mną, albo przeciwko mnie. Nie lubię kompromisów. Przyłącz się do tego drugiego, zabij go podstępem... Nieważne jak. Ważne, żeby zadziałało. Nie chcę, żeby był przeciwko nam. Mimo wszystko. Statek ruszył, o czym Katera powiadomiło lekkie pchnięcie w tył. Zaraz po tym padły pierwsze strzały w stronę statku. - Ktoś musi strzelać - odezwała się ponownie Lady.
-
- Tak. Tak zrobimy - odparła, skupiając się już na czym innym. Usiadła za sterami frachtowca i zamknęła śluzę. Rozległo się buczenie silników, a kokpit rozświetliły dziesiątki przycisków i ekrany komputera pokładowego. Zannah z determinacją rozejrzała się po całej tej technice, marszcząc brwi. Rozprostowała palce. - Trzeba będzie się nieco rozruszać. Wysadzę cię, kiedy już wylecimy z hangaru, znajdziesz tą swoją i Nihilusa juniora, a potem po was wrócę - zarządziła, popychając jedną z dźwigni. Widać było, że mechanizmy działają topornie - jak na stare modele statków przystało.
-
- Wcześniej było lepiej. Chciałabym zauważyć, że siła fizyczna i te inne dodatki zostały wam... Nie, zostały nam dane nie za nasze zasługi. Co jest lepszego w byciu wilkołakiem albo wampirem? Co jest lepszego w posiadaniu złotych oczu? Ot, kolejna fanaberia, nic czym można byłoby się chwalić - odpowiedziała urażonym tonem. - Ludzie są w porządku. Lepiej być człowiekiem.
-
Z szoku Ruby została wybita przez dźwięk tłuczonego szkła. Szarość zniknęła, zastąpiona niepodzielnie przez czarne pióra. Zakotłowało się, a do pokoju wtargnął chłód i grube krople deszczu. Na chwilę zapadła cisza. Po paru minutach na skraju okna pojawiły się szpony, a Isleen z jękiem wdrapał się na parapet, mokry i w niezbyt dobrej kondycji. Wpadł do środka i przyjrzał się szkodom. - Wydaje mi się, że wiem kto może nam pomóc - stwierdził.
-
- Dlaczego sądzisz, że ktoś kto ma złote oczy jest szczęściarzem? - zapytała. Miała nadzieję, że kwestią nie jest tu głównie walor estetyczny, bo to byłoby dosyć naiwne. - Nie jestem głodna. Jadłam już, Vincent był na tyle uprzejmy, żeby wyręczyć mnie w... gotowaniu. Nie zamierzam polować - odpowiedziała zdecydowanie. Nie wydawało jej się, że jest głodna. Porcja mięsa powinna być w końcu wystarczająca...
-
- Ubóstwiam - odparła tylko i ruszyła za Katerem. Były naprawdę małe szanse na to, żeby nikt ich nie zauważył. Jeszcze mniejsze, by nikt ich nie zestrzelił, by dotarli do statku i żeby statek sprawnie odpalał. Z całego tego koncertu życzeń udały się pierwsze dwa punkty - dotarli do śluzy, mimo że Zannah szła bardzo wolno (możliwe, że było to powiązane z dziwacznym szczęściem). Niestety, potem zaczęły się schody. Frachtowiec co prawd odpalił, ale na ekranie pojawił się komunikat o niesprawnym hipernapędzie, co potwierdził głos komputera pokładowego. Mogli wylecieć z hangaru, ale już podróż międzyplanetarna należałaby do wybitnie długich - na przykład przekraczających standardową długość życia Zabraków i ludzi.
-
- Nie widzę - odparł Isleen, a w tym momencie Ruby usłyszała głośny plask. Do szyby przywierała szara twarz. Do uszu dziewczyny dotarł dźwięk pękającej skóry, kiedy dolna część upiornej twarzy rozwarła się i uśmiechnęła uśmiechem szerszym niż u ludzi. Dzieliło ich ledwie parę milimetrów, a kto wie do czego zdolny był stwór... Isleen nie zareagował. Najwidoczniej nie widział potwornej kreatury, która teraz zapamiętale lizała szybę, wpatrując się czerwonymi, małymi oczkami bez źrenic w Ruby.
-
- Po to tu jesteśmy - odparł Devaronianin i przesunął skrzynkę w stronę Moba gestem tak swobodnym, jakby to była wymiana iście przyjacielska. Sam zaś zagarnął dla siebie kredyty, cały czas patrząc na chłopaka. Ten z kolei mógł zauważyć, że zapłatę uważnie śledziły oczy ordynarnej Twi'lekanki. Handlarz przeliczył dokładnie zapłatę i pokiwał głową z zadowoleniem. - Wszystko się zgadza, miecz jest twój - odparł mężczyzna i wyciągnął dłoń w stronę mrocznego akolity. Całokształt jego persony był raczej odpychający pod względem dziwacznej śliskości w zachowaniu, ale uścisk dłoni na Coruscant oznaczał oficjalne dobicie nielegalnego targu. Sygnał Mocy dochodzący od tajemniczej osoby z drugiego końca baru zniknął, ale Mob czuł wciąż dreszcze na karku - zagrożenie nie zniknęło.
-
- Ty też na siebie uważaj, Patricku - odparła. - Jest. Dzięki temu mogę się opanować - odpowiedziała. - Chociaż nie chciałabym mieć na sobie srebra przez dwa tygodnie, to... Mogłoby być niekorzystne. Dobrze, że cię nie zabiło - stwierdziła. Przypomniało jej się, jak bardzo martwiła się możliwą utratą zdolności czarodziejskich i jak miło, że jednak zostały. Może ostatecznie zamiana wcale nie była taką katastrofą, za jaką ją z początku uważała? Cóż, jeszcze nie przeżyła pełni... - w jaki sposób ukrywasz oczy? - zapytała.
-
- Gdyby wybiegli głównym wyjściem, zostaliby powystrzelani. Jestem pewna, że wyjścia ewakuacyjne kompleksu nie prowadzą do wyjścia główne... Nie zdążyła dokończyć, bo huk wstrząsnął hangarem. Najwyraźniej myśliwce Najwyższego Porządku znalazły wejście i znalazły jeden ze statków Rebelii, który efektownie roztrzaskał się, niszcząc dwa A-wingi które miały właśnie startować. Gryzący dym zaczął się rozprzestrzeniać po na wpół opustoszałym hangarze. Kater wyjrzawszy za róg widział, że wylot z hangaru znajdował się pod ziemią, w szerokim, skalnym leju prowadzącym na powierzchnię - docierały tam bowiem promienie słoneczne. Najbliżej jego i Zannah stał zdezelowany, stary frachtowiec koreliański, o który nikt się nie zatroszczył. Gdyby się pospieszyli, może udałoby się przemknąć przed wlatującymi do hangaru Interceptorami.
-
- Dzięki, Patrick. Widzimy się za parę dni - rzuciła do Patricka i uścisnęła go lekko przed wyjściem. Potem gwizdnęła do Vincenta, którego wilczy majestat prysł zaraz po staniu się Vincentem. Przynajmniej dla tych, którzy nie znali wilka od potulnej strony był efektowny... - Och, gratulacje - odparła na odkrywczą uwagę Aleksandra, z sarkazmem tak ostrym że mógł przebijać tkanki. - Pokusiłabym się o stwierdzenie, że jesteśmy podobni. Dostajemy dodatkowe umiejętności, są pewne haczyki. Cała rzecz to tylko... Forma - odparła, dłońmi zarysowując w powietrzu niewidzialne naczynie. - I oba gatunki są nieodporne na srebro, coś się za tym kryje. Z drugiej strony, jest bardzo korzystne - stwierdziła, przyglądając się ranie na dłoni.
-
- Mnie? Za zagrożenie? - zapytała, siląc się na niewinny uśmiech. Efekt trochę psuły czarne tatuaże. - O, to miło z jego strony. Lubię komplementy, najlepiej te z drugiej ręki. Brzmią wtedy bardziej szczerze. Wiesz, co brzmi nieszczerze? "Lady". Naprawdę, mam wrażenie że ledwie się odwrócę, a urządzisz jakiś spisek mający na celu zdetronizowanie mnie. Niestety, nie mam tronu - stwierdziła, wzruszając ramionami. Przy Zannah miało się wrażenie, że jej wykład dotyczący szaleństwa Sithów jest prawdą, przynajmniej w odniesieniu do niej samej. Wokoło rozbrzmiewały huki, gdzieniegdzie metalowe rury pękały, a ona szła obok Katera jak na zwyczajnym spacerku. - Lepiej brzmi "Mistrzu". Albo "Zannah". Wybierz sobie jedno z dwóch i zlokalizuj swoją dziewczynę. Kage zajmiemy się później, jeśli będzie chciał. Nie będziemy go łapać, wykorzystamy urok osobisty. Mój, albo twój - bez różnicy. Twoja buzia pewnie też potrafi być urocza. Hangar natomiast znajdował się tuż obok, bo Kater słyszał odbijające się echem komunikaty z głośników i szum silników.
-
- chyba niewielu się dogaduje, więc domyślam się, że nie jest to spotkanie na herbatkę ani zlot - odparła, równie cicho jak Aleksander. Przebrała się nieśpiesznie. - Ale łowcy z tego wszystkiego to alternatywa równie paskudna co zebranie wampirów i wilkołaków. A gdyby tak urządzić jakąś ewakuację miejscowej ludności, póki coś z niej zostało? I właściwie dlaczego zbierają się tutaj, skoro tu nic nie ma? - zapytała, wychodząc z pomieszczenia i poważnie zastanawiając się nad tymi okolicznościami.