-
Zawartość
5783 -
Rejestracja
-
Ostatnio
-
Wygrane dni
4
Wszystko napisane przez Arcybiskup z Canterbury
-
[Pawlex] Przepraszam, ale pańskie zęby tkwią w mojej szyi
temat napisał nowy post w Arcybiskup z Canterbury
- Och nie, nie sądzę. Moje kości są twardsze niż twoje, a chociaż pewnie czujesz się już lepiej, jesteś wciąż bardzo narażony na wszelkie uszkodzenia. Świat jest dla ciebie oczywiście nowy z tej perspektywy i nie wiem jak tam młodsi łowcy zwracają się do starszych, ale w naszym świecie młode wampiry powinny okazywać szacunek. Nie dlatego, że starsze coś im zrobią... Chodź istotnie jest tak, jeśli łamią zasady. Dlatego, że starsi w przypadku braku szacunku nie pomogą w razie potrzeby, a potrzeba będzie, możesz mi ufać - mruknęła radośnie. - Bo widzisz, młody wampir to coś do odstrzału. Dla łowców i dla ogólnie... no... życia. Jesteśmy... Właściwie jesteście słabi i niestabilni. Teraz masz wstręt do krwi, ale przyjdzie za parę dni, może tygodni czas, kiedy nie będziesz się mógł powstrzymać. Zabijesz człowieka, umrzesz. Nie będziesz pił krwi, umrzesz. Wyjdziesz na światło dzienne, umrzesz! Najpoważniejszy test. Zaczynasz łapać? - zapytała, wyciągając z szafki szklankę i wypełniając ją czerwonym płynem. -
- Kupiec mówi, że poszedł na stronę, a zmierzali tutaj żeby odpocząć w gospodzie. Skrył się za skałą żeby... No. I usłyszał krzyk. Mówi, że strach nim owładnął i zaczał biec w drugą stronę, ale wbiegł wprost w człowieka, który wyglądał na martwego. Skóra na jego twarzy odchodziła od kości, a w oczach było niebieskie światło. Szarpał się z nim, ale udało mu się zbiec, podczas gdy martwy człowiek był wolniejszy. Zdaje mi się, że możemy być otoczeni - stwierdził. Darkin z miecza stał obok Gassota, dłubiąc sobie pazurem w zębach. - Tam gdzie znaleźliśmy przewodnika, teren otaczają dwie granie. Było bardzo dużo śladów prowadzących pod nimi, ale poza tym ani śladu nieumarłych - odezwała się dziewczyna, znacznie zaniepokojona. - Jesteśmy w pułapce?
-
[Pawlex] Przepraszam, ale pańskie zęby tkwią w mojej szyi
temat napisał nowy post w Arcybiskup z Canterbury
Zanim zdołał dojść do drzwi, otworzyły się i wpadła przez nie dziewczyna, najprawdopodobniej nastoletnia (albo tylko tak wyglądała), która wbrew swojemu entuzjastycznemu zachowaniu wyglądała na zmęczoną życiem. Była przeciętnej urody - włosy miała krótkie, sięgające połowy szyi, a na sobie miała granatową suknię. Szczerzyła się radośnie. - Nie pracuję tu, przyszłam zobaczyć jak się miewasz. Dobrze to sobie obliczyłam co do dnia, niestety z pięciogodzinnym opóźnieniem. Wiedziałam, że się obudzisz - powiedziała, zamykając za sobą drzwi. - Jestem Aug, cześć. Moja przemiana była mniej więcej dziesięć lat temu, więc jestem w miarę zapoznana z tym, jak to wygląda. Nieszczególnie, co? Wiadomo. Ale z czasem będzie lepiej, jak ze wszystkim. Najpierw... Jesteś głodny, hę? - zapytała, potrząsając ręką Pete na powitanie. -
- Ułożenie ciała ofiary wskazuje na nagły atak. Rozszarpane ubranie jest zapewne wynikiem szarpaniny, walki bądź ataku dzikiego zwierzęcia, co sugeruje również rana szarpana szyi, która niemal zdekapitowała ofiarę. Poszlaki wskazują w którą stronę udał się i z której przyszedł morderca. Spójrzmy co sugerują nam ślady prochu - stwierdził złośliwie darkin, zmaterializował się i wyszczerzył, klęcząc przy trupie i udając, że go bada. Gdzieś między skałami wystającymi z grani na lewo jak zęby mignęło słabe, niebieskie światło. Pojedyncze. Śnieg zgrzytał teraz pod butami głośniej, gdy oboje przyspieszyli kroku. Ale kiedy wrócili już do wioski, właściwie cała była postawiona na nogi. Co chwil otwierały się i zamykały drzwi, bo ktoś chodził. Świeciły światła pochodni, które wystawiono także na granicach wioski. Domów było nie więcej niż tuzin, a więc i obrona w przypadku ataku armii truposzy prezentowała się raczej słabo. Taric stał przed gospodą i czekał, aż dojdą do niego Taliyah i Gassot. - Jakieś wieści?
-
Znaleźli coś, tuż za skałami wprowadzającymi w przełęcz. Była krew, która zdążyła na wpół wsiąknąć w śnieg, na wpół zamarznąć. Olbrzymia ciemnobrązowa plama wyróżniająca się na białym otoczeniu i trup. Za życia zapewne był przewodnikiem, o czym świadczyły szczątki skórzanego ubioru, zaciśnięty w dłoni czekan i raki zagrzebane w śniegu. Oczy martwego zaszły już mgłą, wpatrzone nieruchomo w niebo. Śmierć zapewne nastąpiła od cięcia przez szyję, które niemal oddzieliło głowę od tułowia. Ubiór był rozerwany, na stygnącym ciele było mnóstwo zadrapań. Obok leżał plecak z pełnym ekwipunkiem, nietknięty, choć ubrudzony krwią. Śladów było wiele, były nieregularne i dochodziły z dwóch stron skał otaczających maleńką dolinę. Prócz tego wokół nie było nikogo. - Nawet nie wiesz jakie to uczucie doświadczyć rozrywki po raz pierwszy od setek lat! Taliyah stała jak wbita w ziemię, patrząc z niedowierzaniem na zmasakrowane ciało. - Chyba będzie lepiej, jak wrócimy.
-
- Tak jak mówiła ta twoja przyjaciółka, zmora paskudna. Plan! Miasto! Muszę się ubrać! - stwierdził, chodząc w kółko i gestykulując zawzięcie. - To jest to! Ubrać się i znaleźć dom. Bardzo duży. Rezydencję. I dorobić sobie pochodzenie, co nie powinno być trudne. Herb, tak? Wasi ważni ludzie mają herby. Szlachta, o. Nie jesteś ze szlachty, co? Ty lepiej! Jesteście bogaci, ale brakuje wam statusu. Takie rzeczy się nie zmieniają! Za moich czasów też tak było. Ile ty tam miałaś lat? Nieważne, pewnie jesteś już na wydaniu. Tak więc wypadek! Prawie. Zemdlejesz gdzieś na ulicy i prawie wpadniesz pod wóz albo końskie kopyta i ja cię uratuję. Dobry wstęp. Co ty na to? - zapytał, podekscytowany.
-
- Imię? Sigrid. Ja chciałam wiedzieć, czemu pada śnieg. U mnie w domu często pada śnieg. Wasz stary mówi, że to przez bogów. Tak, to może przez bogów. Ale ja nie wiem, czy przez twoich czy moich. Jeśli moich, to są bardziej mocni niż twoi. Bo zrobili śnieg na pustyni, w domu twoich bogów - dodała z dumą, niemal zapominając o swoim kiepskim położeniu. Zaraz potem jednak najprawdopodobniej opamiętała się, albo po prostu zmarzły jej cztery litery od siedzenia na śniegu. - Ja przepraszam. Nie lubicie obrażać twoich bogów. Na pewno nie są gorsi. Na pewno są tak samo.
-
Twarz dziewczyny złagodniała natychmiast. Rozluźniła ręce i opuściła je wzdłuż ciała. - Dobrze. Chodźmy, musimy sprawdzić, kto gonił kupca - odparła i ruszyła za śladami, które ów zostawił. Biegły w stronę zagajnika z kosodrzewiny, a potem w dół stoku, aż do przełęczy. Ślady póki co pochodziły tylko od jednej osoby. Kroki które stawiali były głośne, bo pokrywa śnieżna była zamarznięta i twarda, przez co trzeszczała pod naciskiem stopy. Taliyah starała się stąpać ostrożnie, ale nie było możliwości kroczenia w absolutnej ciszy.
-
- Och. To musiało być straszne - stwierdziła, patrząc na niego podejrzliwie. - A po czyjej stronie walczyłeś? - zapytała Taliyah, krzyżując ręce na piersi. Jeśli wcześniej było zimno, to teraz zrobiło się jeszcze zimniej i to nie przez temperaturę, nie przez śnieg i nie przez armię upiorów, która być może czyhała gdzieś niedaleko. Niemniej Taliyah wcale się nie spieszyła, czekając z kamienną cierpliwością.
-
- Tak. Trzeba zająć się tymi biednymi ludźmi. Nie zapuszczajcie się za daleko i bądźcie ostrożni! Masz pod opieką tę młodą damę, dzielny Gassocie, więc musisz uważać! - krzyknął tonem przywódcy prezentującego mowę motywacyjną. Następnie zniknął za drzwiami. - Młodą damę? - zapytała Taliyah, ruszając w stronę drzwi. A na zewnątrz płatki śniegu wolno opadały na ziemię. Nie wiał wiatr, drzewa lekko szumiały. Było spokojnie. - Gassot? Mówiłeś o Nieumarłym Niszczycielu. Skąd o nim wiesz? - zagadnęła.
-
[Pawlex] Przepraszam, ale pańskie zęby tkwią w mojej szyi
temat napisał nowy post w Arcybiskup z Canterbury
Zęby nie różniły się od tego, co było wcześniej. No może poza kłami, ale różnica była tak niewielka, że nie przekraczały standardowych ludzkich kłów. Dłonie były nieco bledsze, to prawda, ale pazury nie zmieniły się magicznie w szpony. Przywrócenie krążenia w dłoniach przyniosło oczekiwany efekt i po chwili mrowienie zniknęło. Nie było też nadzwyczajnego łaknienia krwi. Ale pojawiło się coś innego. Im bardziej świadomy po pobudce był, tym więcej bodźców do niego docierało. Nie słyszał już tylko jęków zza ściany. Słyszał ledwo słyszalne bicie serca, jakby ludzie byli bardzo, bardzo blisko, ale jednocześnie za cienką ścianą. W pokoju nie było źródła światła, okna były szczelnie zamknięte i zasłonięte kurtynami, a mimo to oczy Pete wyłapywały dużo szczegółów z pokoju. Upadek przez potknięcie mu nie groził. -
- Na cóż innego? Obawiam się, że szykuje się potyczka! Gdybyśmy tylko wiedzieli, czego chce nasz wróg i w jaki sposób atakuje. Jeśli temu biedakowi udało się zbiec, jeśli go gonili... Gospodarzu! Prędko, ciepłej wody! Musimy go ocucić! - zarządził Taric, podchodząc do nieprzytomnego, biorąc go na ręce i idąc gdzieś za gospodarzem, który z racji szoku nie postanowił się sprzeciwić. - Może w takim razie... - zaczęła Taliyah, stojąc już na równych nogach, nieco zaniepokojona. - Może wybierzemy się na zwiad? Wioska nie jest duża, a jeśli rzeczywiście grozi niebezpieczeństwo, musimy iść i sprawdzić jak daleko jest... I czym jest - zasugerowała. Na podłodze rozlewały się plamy topniejącego śniegu i lodu, które zostawił po sobie kupiec.
-
- Nie. Ja była uczeń od kowal, ale od złota i srebro. Małe rzeczy, ładne rzeczy. Za morzem, daleko. Potem przyjechali ludzie na statek, zabrali rzeczy, ja chciałam zatrzymać ludzie i potem uciec, już tu, na piaskowym lądzie. Ale ja nie niewolnik. A tu jedna dziewczyna pomówiła, że ja mogę iść z wami. My się bawiłyśmy. Stara Degge czasem daje mi jeść, a ja pomagam - opowiedziała, czasem robiąc przerwy na zastanowienie się nad słowami.
-
Rozległo się gorączkowe pukanie do drzwi, a gospodarzowi który już wybierał się z powrotem na zaplecze krew odpłynęła z twarzy, wbrew jego spokojowi sprzed chwili. Spojrzał na Tarczę Valoranu, a ten, niewzruszony, zachęcił go do otwarcia drzwi. - Niestety, to nie to - stwierdził darkin z wyraźnym zawodem. Mężczyzna gwałtownym ruchem otworzył drzwi. A za drzwiami stało siedem nieszczęść w postaci jakiegoś zmarzniętego kupca. Był w poszarpanych ubraniach, zdołał nabawić się odmrożeń na twarzy i tak samo potężnego przerażenia. - Ratujcie - wysapał. - Ratujcie! Upiory! Demony! Gonią! I zemdlał.
-
- Nie kafir! Nie! Ja nie kafir - zaprotestowała. Na czole wykwitł piękny guz, który w najbliższych dniach powinien parę razy zmienić gamę barw. - Ja słyszałam rozmaryn, kapelusz, jajko. Ptak. Ale ja nie wiem co znaczy. Co kafir znaczy? Ja nie znam dobrze wasz język. Ja tylko chciałam słyszeć, bo ciekawość - odparł rozczochrany dzieciak. - Pan nie zabije! Ja już więcej nigdy nie, ja nie powiem nikt.
-
Przewaga była istotna - nie tylko Hamzat był prawie całkowicie trzeźwy, ale i dzieciak był wątły i uległ złapaniu za kark. Kiedy już to się udało, przedstawiał sobą skrajnie marny widok, bo stopy lekko tylko dotykały piasku. Nastolatek był lekki nawet bardziej niż większość dzieciaków jego wieku. - Wnieś to małe ścierwo do środka - zarządził Fida i nawet dźwignął się z ziemi, żeby przyjrzeć się "szpiegowi". Dźgnął go zresztą kijkiem w brzuch, przez co przyłapany podsłuchiwacz zwinął się i znowu jęknął. Tym razem ujawniając przynajmniej szczegół dotyczący płci. - Dziewucha! Oczywiście, jak inaczej. Dla kogo szpiegujesz, co? No, gadaj! Dzieciak zwinął się jeszcze bardziej i spróbował wyrwać - z marnym skutkiem. - ...Daniogo... - Co? - Dla nikogo! - Ha! Kłamczucha! Przez ciebie bogowie się gniewają! Hamzat, pal licho wyprawę! I tak nie należy do plemienia, więc z łaski swojej pozbądź się problemu. Nikt nie powinien się dowiedzieć o przepowiedniach! - zarządził staruszek.
-
Została pchnięta Mocą, ale zdołała zamortyzować cios i wylądowała dwa metry dalej, na dwóch nogach. Duch Bane'a był wściekły, co dawał odczuć roztaczając wokół siebie dziwaczne, niepokojące wibracje. - Nie daj mu się wystraszyć, Kater! To nie Bane, to ledwie strzępek Bane'a. Bazuje na przerażeniu i to jest wszystko, co ma. Podejdź do mnie - zażądała, tworząc przed sobą coś w rodzaju tarczy energetycznej, w którą duch próbował uderzać elektrycznymi wiązkami. Zaryczał ze wściekłości, kiedy kolejna próba spełzła na niczym.
-
- Nie, nie, nie. Nie zabiliście jej. Może to jedna z wojowniczek z jej plemienia, ale na pewno nie ona - stwierdził gospodarz, pobrzękując kryształami w kieszeni kamizelki. - To mogły być zwidy z zimna. Ale na pewno nie zwłoki. Mówiłem zresztą, tamtędy się nie chodzi. Nie wszędzie ludzie się powinni zapuszczać - uciął temat. Darkin znowu zachichotał. Zdziwi się. Masz czasem tak, Gassot, że chcesz żeby coś złego o czym się mówi się spełniło? Każdy tak ma, nie tylko ja. Wyobraź sobie jego minę, jak mu podejdą pod dom! - Naprawdę ożywione zwłoki? - zapytała dziewczyna, która w przeciwieństwie do gospodarza wzięła sprawę na poważnie.
-
Głuchy huk uświadomił Hamzata o tym, że istotnie trafił. Potem natomiast rozległ się żałosny jęk i gorączkowy szelest piachu pod kimś, kto próbował się gorączkowo ewakuować, ale ze względu na chwilową niedyspozycję po spotkaniu z czajnikiem nie szło mu za dobrze. Poły namiotu zamortyzowały nieco uderzenie, przez co delikwent nie zszedł i nie stracił przytomności, ale był konkretnie ogłuszony. Owym podsłuchiwaczem był osobnik z najbardziej problematycznego gatunku człowieka poza starymi zrzędami, to jest nastolatek. Albo nastolatka. Trudno było określić. W każdym razie była bądź był chudy, zakurzony i rozczochrany. Dzieciak był jednym z tych dzieciaków zabranych z któregoś z miast albo z litości, albo ze względu na bycie egzotyczną ciekawostką - miał bowiem zupełnie białą skórę i jasne włosy, sterczące w każdą możliwą stronę, a więc z pewnością nie urodził się na pustyni. Wątłe, drobne ciało okrywały workowate spodnie, przyciasna, dziurawa tunika i długi szal. Butów nie było, ale to też nic dziwnego - mało który dzieciak je miał. - Ha! Szpieg! - wrzasnął Fida, który lubował się w znajdowaniu spisków dosłownie wszędzie i wymierzył w małoletniego podsłuchiwacza palec. W tym momencie ów nieco otrzeźwiał, rozejrzał się jak spłoszony myszoskoczek, po czym energicznie poderwał się do ucieczki.
-
- Śniegu szukać nie musisz, jest wszędzie. Jeśli chcesz znać moje zdanie, to po prostu się zdarza. Może być blisko gór, to może i tutaj. Ot, całe fajerwerki. Nie szukajcie problemu tam gdzie go nie ma, oto słowo na dziś. Zapisz to, kiedyś może być ważne - stwierdził i pociągnął kolejnego łyka z butelki Hamzata. Cóż, już nie. I to by było na tyle jeśli chodzi o wszelkie wskazówki. - Albo wiesz co, łajdaku? Idź na... wschód. Coś mi mówi, że wschód to dobry kierunek. Stamtąd przyszły chmury, jak się zdaje... No, krzyżyk na drogę, niech cię bogowie mają w opiece, będzie czego żądasz czy inne błahostki - rzucił jeszcze. A pod namiotem ktoś podsłuchiwał. Śnieg sypał, ale nie było wiatru. Nie na tyle, by poruszyć ciężkie poły namiotu, a to właśnie się stało.
-
- Grozisz mi, łajdaku? - zapytał Fida jadowitym szeptem. Niestety, miał w tej wojnie przewagę - wystarczył jeden jego krzyk, a w namiocie na nowo zgromadziliby się ludzie. Skrzywdzenie najstarszego z plemienia było czynem niewyobrażalnie złym, a jako że lud Hamzata był bardzo pobożny, czyn ten zasługiwał na gniew bogów... Którego więcej już nie potrzebowali. A Fida lubił wykorzystywać okazje i nie lubił szantażu. - Dobra, siadaj tu. Niech ci będzie. Trzy... - tu podstawił niemal pod nos Hamzata trzy kościste palce - ... Trzy przepowiednie. Pierwsza, ukazała mi się podczas snu, w zeszły czwartek. Przebywałem w ciemnościach. I ujrzałem siedem wielbłądów, a następnie kolejne siedem, aż do siedmiu tuzinów. I rozwiązywały one skomplikowane równania matematyczne, talent do nauk ścisły mając w genach. Drugi... W sobotę. Ujrzałem na własne oczy jajo ptasie smażone na rozgrzanym słońcu, a człowiek o ptasiej głowie rzekł, iż oczywistym jest dodanie do jajecznicy soli i nieco suszonego oregano, jak również kurkumy - dla koloru. Trzecie zaś... Z piachu wyłonił się kapelusz, wielce ciepły. I deszcz schłodził go, a on popękał jak skorupka jajka. Wszystko, to tyle - odparł, po barwnej wypowiedzi i jeszcze barwniejszej gestykulacji.
-
[Pawlex] Przepraszam, ale pańskie zęby tkwią w mojej szyi
temat napisał nowy post w Arcybiskup z Canterbury
Parę godzin po tym jak wyszli, Pete ostatecznie stracił przytomność. Budził się czasem, będąc jak w amoku sennym. Musiało minąć sporo czasu - strzępki pamięci wskazywały na to, że ktoś od czasu do czasu przychodził i wlewał mu do gardła coś gęstego i gorącego, od czego chciał wymiotować. Było mu na zmianę gorąco i lodowato, bolały go mięśnie i kości, a każdy, najmniejszy dźwięk wwiercał się wgłąb czaszki, boleśnie drażniąc zmysły. Cały czas było też ciemno. A potem otworzył oczy i już nic go nie bolało. Nie był martwy - zza ściany dochodziły czyjeś jęki, na tyle irytujące, że musiał być żywy. Czuł się jak wybudzony z głębokiego snu - był skołowany, ociężały i trochę słaby, a na dodatek zmysły nie zaczęły jeszcze funkcjonować poprawnie, a w stopach i dłoniach czuł mrowienie. Poza tym był też nieco odrętwiały, ale póki co nie było różnicy między tym, co kiedyś. W każdym razie kiedy budził się z wyjatkowo twardego snu. -
Kiwnęła głową i zatoczyła dłonią półokrąg na wysokości czoła w geście - najprawdopodobniej - przywitania. Ludność Shurimy składała się w większości z wędrujących plemion nomadów, toteż trudno było znać obyczaje ich wszystkich. - Nazywam się Taliyah. Miło mi cię poznać, Gassot. Co takiego spotkało was, jeśli nie lawina, na waszej drodze? Powiedziano mi, że najkrótsza droga prowadzi przez wielkie kamienne mosty nad tą przepaścią, czy otchłanią. I że wszyscy wybierają dłuższą drogę. Dlaczego? - zapytała, ale Noxianin nie musiał odpowiadać. Oto gospodarz przyniósł znów dwie misy tej samej zupy co rano, a po całym dniu o chlebie i twardym serze ofiarowanym jako prowiant, naprawdę dodawało to apetytu. Taric rzucił na blat trzy kolorowe klejnoty, a gospodarz zgarnął je na dłoń i kiwnął. - Gospodarzu! Czyha na was niebezpieczeństwo. Byliśmy tam i widzieliśmy coś przeraźliwego. Całe stado ożywionych zmarłych! Armię wręcz! - stwierdził Taric. Gospodarz zatrzymał się, nowo poznana Shurimianka spojrzała na Gassota pytająco, marszcząc brwi. Darkin zachichotał. - Oszaleliście? Martwi mają to do siebie, że są... martwi - odparł gospodarz, ale bez przekonania. Klapnął na ławę. - O, nie. To najprawdziwsza prawda. Morze zjaw, wszyscy ze świecącymi, niebieskimi ślepiami. Jak marionetki, ale stali tylko, zagradzając nam drogę. Widzieliśmy wojowniczkę ujeżdżającą wielkiego dzika. Jej bronią był kryształ lodu przytwierdzony do grubego łańcucha. Wieprz miał flaki na wierzchu, jej brakowało połowy twarzy i... Mężczyzna prychnął. - Obłędu zaznaliście. Wojowniczka to Sejuani, przywódczyni dzikich plemion. Wiecie jak ją zwą? Furia zimy. Jest niepokonana, niemożliwe, żeby ją zabiła banda sopli. Bezwzględne babsko - stwierdził gospodarz.
-
- Co odcięło wam drogę? Pewnie lawina? Mnóstwo ich tutaj, naprawdę - stwierdziła uprzejmie i odchrząknęła, bo znów zrobiło się niezręcznie. - Bezpośrednio przypłynęłam z Ionii. Próbuję wrócić do mojej Shurimy, tam mam dom i rodzinę. Wydaje mi się, że jeszcze długa droga. Bo wiesz, w Shurimie jest piasek i bardzo ciepło, a tutaj... No, tutaj jest tak jakby bardzo zimno. Mam na myśli... eee... To miał być taki żart, że tak bardzo się różnią. W sensie Freljord i Shurima - zarechotała nerwowo, ale uśmiech w tym wypadku oczywiście nie oznaczał radości. Dla bezpieczeństwa skierowała wzrok z powrotem na ogień. Mistrz flirtu - odezwał się darkin.
-
Przez chwilę było dosyć niezręcznie. Dziewczyna starała się zachować neutralnie, ale przedłużająca się cisza i jej dawała się we znaki, co można było zaobserwować przez lekkie ściskanie dłoni i zakłopotane uśmiechy. - Więc... - odezwała się, przeciągając słowo. - Z daleka przychodzicie? Ty i twój kompan? - zapytała. Nie znała najwyraźniej Freljordzkich zwyczajów. We Freljordzie lubiono opowieści, ale nigdy nie pytano o cel bądź pochodzenie nieznajomego. Jeśli ów miał coś do powiedzenia, mówił, a reszta z zaciekawieniem słuchała. Jeśli nie, nikt nie ważył się pytać - ot, dla bezpieczeństwa. Nie było dobrze wiedzieć za dużo, a mieszkańcy lodowej krainy pośród tylu przeciwności losu zwyczajnie lubili spokój. Taric tymczasem siedział na ławie, wpatrzony w przestrzeń. Teraz jednak nie był już niepocieszony, a zadumany. Niemal widać było, jak pracują myślowe trybiki.