Skocz do zawartości

Zmara

Brony
  • Zawartość

    185
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Wszystko napisane przez Zmara

  1. Spokojnie. Ever got this. Drzewko, wiemy, że masz sporo na głowie. Ja nie mogłem napisać, bo siostra jest na wakacjach, ale już odjeżdża. Pisanie czas zacząć!
  2. Czy to nie jest wadą każdego lepszego posta? Ja poświęcam dłuższy czas jedynie na prace na zajęcia lub książkę/ff. No, chyba że chcę sobie poćwiczyć, wtedy można pisać prawie bez końca. Hmm... Sposób rozumiem pi razy drzwi, ale jak coś przeczytam na szybko, to muszę "analizować sytuację" (z pozdrowieniami dla BROnypany'ego). Pozdrawiam :3
  3. Tak w ogóle, to chyba właśnie Ty (moim zdaniem, oczywiście skromnym) piszesz najlepsze posty. Fajnie się to czyta i są w miarę długie.
  4. Jak tam sesje u pozostałych? W końcu to wątek dyskusyjny, więc się pytam. Podoba wam się gra? I czy czekacie na odpisy co poniektórych, czy teraz kolej MG? Bo od mojego posta nic się nie dzieje :3
  5. No to w drogę. Ruszył z początku wolnym krokiem, jednak zorientowawszy się, iż nikogo nie ma w zasięgu wzroku, przyspieszył. Korytarz ciągnął się wprost i coraz głośniejsze zdawały się dźwięki wydobywające się z końca tunelu, którego z początku nie widać było końca. Ile tu pająków. Przysiągłbym, że wystarczyłoby ich na pokrycie nie jednego ogiera… Przerwał myśl, gdyż zorientował się, że znalazł się u celu swej podróży. Pierwsze co przykuło uwagę chirurga były cztery piece, po jednym w każdych z rogów pomieszczenia. 2, 3, 4… 7, 8… Tak, osiem kucy. Nie wyglądają na zbytnio zainteresowanych moją obecnością… Ale trzeba się rozejrzeć. I co więcej, nie patrzeć wyłącznie oczyma. Spojrzał więc na całą przestrzeń. Jedyne co zauważył, to spore kupy węgla i łopaty. Na suficie plątanina rur o różnych kształtach. Niemiłosiernie gorąco. Ale zaraz… wentylacja. Czemu nie działają wszystkie? Powinienem się tym… O Luno! Nie jestem żadnym inżynierem! Ehh… Co my mamy na ścianach? Pewnie nic, czym dałoby się ich wszystkich pokroić Scythe… Pewnie nie. Omiótł spojrzeniem wszystkie ściany, lecz przez żar, dobiegający z pieców, trudno było się im przyjrzeć. Gdy biały ogier miał już odejść, kątem oka zauważył na ścianie jakąś kartkę. Dużą kartkę. Taką mniej więcej sześć metrów kwadratowych. -Mapa! – dobiegł z ust kuca cichy okrzyk radości. Tylko jak ją przetransportować? I tu pojawił się problem. Nie wiedział, czy warto. Równie dobrze mógł to być nieaktualny plan budowli. Ech… Trzeba zaryzykować. I jest tylko jedno wyjście… Wolnym krokiem i ze spuszczonym łbem podszedł do owej ściany, omijając po drodze wszelkie nierówności i gurdy paliwa opałowego. Starał się stwarzać pozory osobnika, na którego znów spadło jak najwięcej i najnudniejszej roboty. Pozorując znudzony wzrok objął całą mapę oczyma. Prawie się przewrócił, gdy spróbował coś z niej odczytać. Może ktoś inny z naszej drużyny będzie…, albo ktoś z innej… Mniejsza. Nareszcie się trochę wyżyjesz! Nie, wcale nie! Scythe’owi przeszły ciarki. To było dla niego o kilka dziwnych myśli za dużo. Mniejsza. Spojrzał się jeszcze raz i zapamiętał jak wygląda cała mapa, by móc ją potem dobrze ułożyć. Uniósł swój złożony skalpel nad mapę i zrobił jedno długie cięcie w pionie, a następnie kolejne – w poziomie. Miał teraz cztery karty o wymiarach 1,5x1, które z łatwością mógł zanieść za pomocą magii do reszty drużyny. Schował skalpel i położył karty w kolejności w której jeszcze łatwiej będzie odtworzyć ich pierwotne ułożenie. Rozejrzał się mimochodem i powolnym krokiem skierował się w stronę wyjścia z tunelu. No, to powiedz mi kolego, kiedy pozbędziemy się ich wszystkich? Nie zrobimy tego! Po dotarciu do reszty muszę chwilę pomedytować dla uspokojenia, bo nie wytrzymam. We śnie jest dużo gorzej. Tutaj naszym największym wrogiem, są nasze myśli. A zwłaszcza moje…
  6. Przygrzmocić to mało powiedziane. Snow czuje się zbyt pewnie. Powinien wiedzieć, by trochę przystosować. I tak, ją nadal żyje... i czekam... ';..;'
  7. A więc w lewo. Chyba jednak muszę poprosić o to Thunderlight’a teraz… Tak właściwie, to czemu ja o nim tak ciągle myślę? Może to jakaś wskazówka. Pomyślmy… Thunderlight… Zawiesił się na chwilę Scythe, szukając w głowie jakiegoś obrazu, który pomógłby mu zorientować się, czemu ciągle jego myśli lgną w stronę tego ogiera. Rozejrzał się po pomieszczeniu, a następnie na każdego członka swego zespołu. Zerknięcie na Sykstusa, następnie na Cerastes… Mam! Przecież ja mu zakładałem protezy! Tylko czemu przypomniało mi się to dopiero teraz? Natłok myśli, to przez sen, albo tutaj mam ograniczone zasoby umysłowe lub pamięciowe… Nie, wątpię. Pewnie to moje roztargnienie i brak przywiązania. No, ale skoro się znamy… Podszedł wolnym krokiem do dwójki, która rozmawiała na uboczu, prawdopodobnie chodziło o sprawy oręża, gdyż przed chwilą ich Dowódca poprosił Konstruktora o broń. Poczekał na moment w którym nikomu by nie przerwał i przemówił: -Przepraszam, że się wtrącę, ale skoro mam iść na zwiad, to potrzebuję zabezpieczenia w postaci broni. – powiedział trochę głośniej, by usłyszał to Sykstus. Spojrzał na niego, lecz po chwili jego wzrok spoczął na Thunderlight’cie. –Znalazłem ten skalpel w kanciapie i postanowiłem go sobie przywłaszczyć. Jest lekko zniszczony, ale jeśli moje podejrzenia się ziszczą, to nic. Ciekawi mnie, czy oprócz tworzenia, możesz też modyfikować gotowe twory. Proszę więc, byś spróbował odnowić i zmodyfikować. Jak? Najlepiej, by była to kosa teleskopowa, ze składanym ostrzem. Czyli mam skalpel, a po jednym mocniejszym szarpnięciu, rączka się wydłuża, a z jej rękojeści wynurza się kosa. Końcówka od skalpela może zostać z drugiej strony. Widziałem podobny mechanizm, aczkolwiek nie wiem, jak lepiej Ci to wyjaśnić. Liczę na Twój zmysł mechanika. Jeśli nie będziesz mógł zmodyfikować tego żelastwa, pozbędę się go. Wtedy poprosiłbym o podobną kosę, lecz wytworzoną przez Ciebie. – skończył monolog i uśmiechnął się delikatnie do Thunder’a. Thunderlight wysłuchał objaśnień po czym spojrzał na unoszony magią Scytha skalpel. Jego róg zabłysnął ciemną zielenią, chwytając ostrze –„Pozwolisz?” - i przejmując je od Scytha. Przesunął je przed oczy i przez następnych kilka chwil wpatrywał się intensywnie w skalpel, obracając nim we wszystkie strony. W końcu posłał go w górę i nagłym ruchem wykonał zamaszyste cięcie. Konstrukcja w locie rozłożyła się na niemal dwumetrową kosę. Przesunął po niej wzrokiem, jakby oceniając jakość wykonania i lekko uśmiechając się podał rozłożoną kosę Scythowi. Ten z uśmiechem na ustach chwycił ją w kopyto. Oczywiście, mógł chwycić je magią, aczkolwiek Biały Ogier lubi czuć w kopycie dotyk broni. - Dziękuję... I tak na marginesie… Kojarzysz mnie? Podpowiedź: protezy. Thunderlight obrócił się w jego stronę i spojrzał zaskoczony - „O czym ty…”- Nagle urwał, jego oczy rozszerzyły się, a wzrok stał się lekko nieobecny. Po chwili ponownie spojrzał na Scytha z bezbrzeżnym zdumieniem i powiedział - „Zadziwiające, jeszcze chwilę temu przysiągłbym że nigdy w życiu cię nie widziałem” -Twarz rozjaśniła mu się w uśmiechu - „Naprawdę cieszę się że cię widzę Scythe”. -Ja również. Za chwilę będziemy mogli pogadać. Muszę się tylko o coś zapytać naszego przewodnika. - skończył tonem, który wskazywał na to, iż przerwanie tej rozmowy było trochę za wczesne. Zgrabnym ruchem kopyta złożył kosę w skalpel. Odszedł kawałek i zbliżył się do Dowódcy. Widać było po nim, że czuje się o wiele swobodniej, po rozmowie z nim. Zaufał mu. Prawdopodobnie i tak wszystko wyjawi Księżniczce. W końcu to jego obowiązek, jestem niebezpieczny. Jednak jeśli mi odbije. A odbije na pewno! Gah… To mam nadzieję, że zrobi co w jego mocy. -Czy my czasem tam czegoś nie naprawialiśmy? Mam zamglone myśli, dowódco. Czujesz podobnie, czy to tylko moja wyobraźnia płata mi figle. – zapytał Kryształowego Ogiera, lekko ściszonym głosem. Doktor czekał na odpowiedź rozglądając się, by po chwili wlepić wzrok w ciemność korytarza, prowadzącego do kotłowni…. Sykstus zerknął z lekkim niepokojem na korytarz po lewej. -Też pamiętam, że coś naprawialiśmy, ale czy tam? Sam nie wiem - mówił powoli, jakby ważył słowa, których używa. Zerknął na Scythe'a z troską. Miał nadzieję, że 'zamglone myśli' nie są początkiem zapowiadanego, niekontrolowanego ataku. - W twoich słowach na pewno jest słuszność, dlatego wysyłam tylko ciebie, Omego. Szybko zerkniesz, dla pewności, czy nikogo tam nie ma i wrócisz do nas. Głupio by było, gdyby tam się schował nasz cel, a my nie postanowiliśmy go tam poszukać, prawda? -Oczywiście. Tak więc ruszajcie. Postaram się was dogonić jak najszybciej... Właśnie. Pani Nocy mówiła, że nasze gwiazdy mają specjalne zdolności. Jeśli długo nie będę wracał, to spróbuj się przez nią ze mną skontaktować... - przerwał, ponieważ właśnie się zorientował, że mówi zbyt swobodnie przy ich dowódcy. No i jeszcze otwierał się tak, jak jeszcze nigdy. To dziwne... Stał mi się tak bardzo bliski przez jedną czynność... Może powinienem wszystkim o tym powiedzieć? NIE! Nie mogę ich narażać. Jeszcze by się mnie bali i byłoby po misji... Z naszym Kapitanem też muszę przystopować. -Wybacz za taką otwartość. Po prostu... zaufałem Ci jak jeszcze nigdy nikomu. Wybacz Dowódco. - skwitował. Był już gotowy do dalszej drogi...
  8. Mogę pomagać w dubbingu, już nieraz dawałem głos, aczkolwiek jest dość hmm... dziwny. Fabuła, scenariusz, wszystko co z pisaniem związane również ogarnę. Jeśli chodzi o grafikę, to mogę coś z 2D porobić, ale animacja odpada (chyba że robimy ze spritów).
  9. Ręka w rękę, czar w czar… Jakież to trywialne. Ale podoba mi się, karty na bok. Trzeba się zabawić w starym, dobrym stylu. Pstryk! Karty leżące obok Wilczycy zniknęły. Wokół Zmary nadal orbitowały Wielkie Arkany tarota, aczkolwiek chwilowo przestał zwracać na nie uwagę. -Dobrze więc. Gra urozmaiciłaby zabawę, lecz skoro wolisz zabawić się w pojedynek, to mam Pannie do powiedzenia jedno. Zatańczmy! – wykrzyknął, po czym zrobił piruet w powietrzu i przyklęknął na jedno kolano. W jego ręce pojawił się pistolet przypominający wyglądem skałkowy. Wycelował nim w przeciwniczkę i mruknął do niej. -Paktujemy… – szepnął i nacisnął spust. Z gnata wyleciał jeden, dużych rozmiarów, oślepiająco żółty pocisk, który leciał z wielce szybką prędkością w stronę rywalki. W połowie drogi rozleciał się na ogromną liczbę mniejszych, aczkolwiek równie niebezpiecznych, magicznych kul. Wszystkie obrały sobie za cel stojącą przed Zmarą dziewczynę i nie pomylą jej z żadnym innym obiektem – były naprowadzane. W tym samym czasie Zmara zdjął swoje nakrycie głowy i wyjął z niego typową, ale jakże zabójczą katanę. Spojrzał w stronę serwetki i scyzoryka, które po jednym wprawnym ruchem jego dłoni, znalazły się obok siebie. Oba przedmioty zaczęły jasno świecić niebieskim światłem, po czym zaczęły zmieniać swoją formę. W tym momencie, kilka metrów od młodzieńca, stała jego dokładna kopia, w takim samym stroju. Różnicą była ich kolorystyka. Ubiór postaci, która wyrosła obok niczym kwiat, miała dokładnie przeciwne kolory, do tych Zmary. Biała skóra, biały garnitur. Brak miecza i pistoletu przy sobie. Uśmiechnął się szeroko i rzekł: -Witajcie! Zwą mnie Vladimir i niezmiernie miło mi Was wszystkich poznać! Uszanowanie dla Panny Wilczycy, która teraz jest chyba zajęta innymi sprawami… -Dobrze, przestań się już popisywać swą dykcją i przygotuj się. Vlad spojrzał na swego towarzysza z irytacją, ale nic nie powiedział. Stał tylko na uboczu i nic nie robił. Zresztą… w tej chwili obaj nic nie robili, czekając tylko na to, co zrobi teraz ich rywalka. I będą tak stać.. Oj, jednak nie. Zmara wbił swoją broń w ziemię i zaczął wykonywać skomplikowane ruchy dłońmi. Wokół niego pojawiały się runy w czerwonym kolorze. Lewitowały mniej więcej w odległości metra od maga i co sekundę pojawiało się ich znacznie więcej. Dłonie zastygły w jednej pozycji. Uniósł je teraz w górę, a wszystkie symbole zaczęły łączyć się niewidoczną nicią energetyczną. To tak na wszelki wypadek. Jeśli zechce się do mnie zbliżyć, nic mi nie będzie groziło. Teraz patrzył się sennym wzrokiem na to, co robi jego antagonistka i śledzi każdy jej ruch, jakby starając się go zapamiętać. Oparł się na rękojeści ostrza i czekał…
  10. Chciałbym czasem otworzyć głowę i wytrzepać z mózgu wszystkie myśli związane z życiem. Niestety, jeśli bym to zrobił, nie miałbym o czym myśleć...

  11. Co oni wyprawiają? Jak wszyscy będą się tak rozglądać po miejscu, które teoretycznie powinni znać na wylot, to podświadomość zaraz nas wykryje i w najlepszym wypadku ukatrupi. Ehh… Scythe stanął kilka kroków za pozostałymi i zaczął szeptać. -Nie rozglądajcie się zbytnio, starajcie się mało ruszać głowami, a bardziej starali się na powolnych ruchach gałkami ocznymi. Jeśli patrzysz na coś bezpośrednio, dostrzeżesz więcej szczegółów, zaś patrząc „kącikami” lepiej dostrzegalny jest ruch. Taka mała uwaga. I starajcie się nie rzucać w oczy. Pamiętajcie, że tu pracujemy. Jeśli będziemy się zachowywać, jakbyśmy byli tu pierwszy raz, to natychmiastowo znajdziemy się na przegranej pozycji. Powinniśmy mieć też przy sobie jakieś narzędzia lub ubranie robocze. Możemy się przechadzać pod pretekstem kontroli urządzeń na korytarzach. Jak już mówiłem, prawdopodobnie tu właśnie pracuję. Postaram się nas delikatnie pokierować… – zamilkł na chwilę. – Oczywiście za przyzwoleniem kapitana. – mówiąc to zerknął na niego przelotnie. -To chyba tyle pierwszych wskazówek. Skoro jestem Omegą, powinienem być najmniej widoczny, lecz wam też przyda się chociaż podstawowa wiedza, na temat bezpiecznych zachowań. Jeśli ktoś was zaczepi, starajcie się odpowiadać jak najkrócej. Jeśli sprawy wymkną się spod kontroli, nie obraźcie się, jeśli wtrącę się w rozmowę i zainterweniuję. Wiem jak spławiać innych. – skończył z przyjaznym uśmiechem na twarzy. Uff… Jednak nie najtrudniej jest mi się powstrzymać. Nie lubię zgrupowań, ale tutaj przynajmniej mamy w miarę przyjemną atmosferę i świadomość jednego celu i zadania do wykonania. Thunderlight… Duże zmiany zachowań, ale imponuje mi swoim opanowaniem. Może polecę mu kilka medytacji? Zapytał sam siebie zapominając o całej sytuacji. Szybko się jednak ogarnął i skupił na zadaniu. Wiedział, że jego zadanie polega też na śledzeniu otoczenia. Tak więc musiał się kontrolować. Ogarnął się wzrokiem. -Prywatna uwaga. Znaleźć kitel. Moje rany będą się rzucać w oczy. I jeszcze sprawa do konstruktora, ale to potem. Teraz możemy wzbudzić zbyt duże zainteresowanie… //Trochę krótko, ale na "wychodzę na korytarz" starczy.//
  12. //Upoważnieni do przeczytania spoilera: black_scroll, EverTree - reszta jak chce. Większość wiadomości w spoilerze to historia, ale jest tam kila faktów, o których nie było w niej zawartych.// Nie mogą kłócić się odrobinę ciszej? Ściągnął na nas uwagę podświadomości. Ehh… Chyba naprawdę muszę być tą Omegą sądząc po zachowaniu pozostałych. Pomyślał i zaczął czekać na dalszy bieg wydarzeń, jednocześnie lustrując otoczenie. Tutaj musiało być coś przydatnego. Coś się zaczęło. Wszyscy zaczęli szukać poszlak, a Scythe przyłączył się do poszukiwań. Niestety, z przydatniejszych rzeczy znalazł jedynie lekko zużyty skalpel, który służył zapewne do smarowania jakiś części smarem. Chociaż tyle. To powinno chwilowo wystarczyć. Prawdopodobnie jest to klinika w Ponyville. Może być zmodyfikowana, toż to sen, ale powinna odwzorowywać tą realną. Więc… -Kapitanie! Nasz kolega w niedoli ma rację. Niejaka Rainbow Dash, znana również jako Element Lojalności, przebywała w szpitalu. Aczkolwiek z tego co wiem, były tu również jej przyjaciółki, więc równie dobrze może być to sen którejś z nich. Księżniczka Twilight, Element Magii, była tu kiedyś z jakimś smokiem, lecz została odesłana do weterynarza. Fluttershy, Element Dobroci, przychodziła czasem kupować bandaże, czy inne medykamenty w sklepie szpitalnianym. Tyle wiem. W końcu tu pracuję. Chyba że to całkiem inna klinika, wtedy sprawy mogą się lekko… Skomplikować. – dokończył po krótkiej przerwie. Więc pozostali chcą już ruszać. Niech i tak będzie. Ale przed wyjściem… Biały ogier zbliżył się do kapitana drużyny i przemówił szeptem widząc, że reszta pomału kończy bawić się w całym tym bałaganie. Pozostali byli już gotowi i czekali prawdopodobnie na rozkaz wymarszu. -Zachowujmy się, jakby nigdy nic, jakbyśmy tu pasowali i pracowali. – rzucił tylko tonem wskazującym na luźną propozycję, czy przypomnienie. -Kapitanie? – zapytał już głośniej.
  13. Niestety, nie mogę się do końca zgodzić z opinią Kapiego. Oczywiście, mają różne gusta i różnym osobom spodobałaby się ich sztuka. Ale pytanie jest jasne. Która byłaby lepszą artystką. Z góry, to w ogóle wątpię, by którakolwiek z nich wzięła się za sztukę. No, może trochę bardziej pasuje mi to do Pinkameny, ale to moja drobna uwaga. No ale uznajmy, że tak się stało. Pinkamena, jak już by się za to wzięła, byłaby spokojna w tym co robi, starałaby się być dokładna i robiłaby to z zamiłowaniem. Dla wiecznie roztrzepanej (w pozytywnym oczywiście tego słowa znaczeniu) byłoby to nie lada wyzwanie. Do malowania potrzeba wiele czasu i skupienia. Pinkamena ma większe szanse na powodzenie w tej sztuce. Pinkie rozpraszałoby wiele rzeczy, monotonność mogłaby ją znudzić, a przecież wokół tyle się dzieje. Można też zrobić imprezkę! Co do pozostałych dziedzin sztuki sprawa mogłaby wyglądać podobnie. Nie twierdzę, że Pinkie nie ukończyłaby swego dzieła. Lecz dla niej byłaby to tylko kolejna rozrywka, zabawa. W moim odczuciu Pinkamena wzięłaby to bardziej na poważnie i mocniej by się przejmowała losem swych dzieł. Nie wiem już, co chciałem na początku napisać. Ale to też mi pasuje. Przepraszam, że tak długo czekacie na wpisy. Już sobie wszystko poukładałem i będą szybsze.
  14. Przeciwniczka odezwała się. Pana? Garnitur aż tak mnie postarza? Hmm… To jest turniej, a nie zwyczajny pojedynek, trzeba zachować pozory. Maniery, ahh… maniery! Wilczyca opuściła dłonie i uformowała kulę elektryczną. Wypowiedziała jeszcze kilka słów, po czym cisnęła we mnie swym tworem. Coś takiego? Naprawdę? Albo ma mnie za słabeusza, albo mnie testuje. Albo nie potrafi nic lepszego… Nie! Na pewno potrafi coś więcej, wiedziała, na co się szykuje, zapisując się do turnieju. Test? Tak, to musiało być to. Mam inteligentną oponentkę, nie pomyślę. Niestety, gorzej nie mogła wybrać. Trzeba się szybko rozstawić… Skończył rozmyślać, gdyż kula była już blisko. Zmara działał jednak szybciej. Z jego rękawiczek wyłoniła się kryształowa kula wielkością dorównującą wielkości głowy. Wystawił ją przed siebie i pozwolił, by pocisk uderzył wprost w kulę. Ta zaświeciła się błękitnym promieniem, a z jej powierzchni emitowały wyładowania. -Dziękuję za próbkę swych umiejętności, aczkolwiek nie musisz mnie testować aż tak słabymi sztuczkami. Następnym razem uderz we mnie czymś lepszym – skończył i uśmiechnął się w swój nietypowy sposób. W tym samym momencie kula zaczęła się unosić na wysokości głowy Zmary. On sam zaś wystawił obie ręce przed siebie, a dłonie skierował ku górze, prostopadle do podłoża. -Kai! Raiton! – wykrzyknął, a za dziewczyną, na samym krańcu areny, wyłonił się skalny piedestał z półokrągłym wyżłobieniem. Znajdował się na nim symbol błyskawicy. Kula zadrżała i z zawrotną prędkością skierowała w stronę piedestału, tylko o kilka centymetrów mijając głowę rywalki młodzieńca. -Przepraszam! Powinienem lepiej celować. – Wiedział, że to nie było regulaminowe, ale przecież nic poważniejszego by się jej nie stało. No dobra, nie był zdolny do tak trywialnego posunięcia. Jestem zdecydowanie za dobry. Podkręćmy trochę tempo tego pojedynku. Vlad! Już się robi! Przez ten czas chłopak sięgnął prawą dłonią do wewnętrznej kieszeni marynarki i wydobył z niej sporą talię kart i kostkę k6. Złapał kostkę w wolną dłoń, chuchnął na szczęście i wyrzucił w powietrze. Gdy spadała, schylił się i uśmiechnął. Pstryknął palcami. Kostka wyparowała, a talia kart zaczęła lewitować wokół niego. Było ich dwadzieścia i jeszcze dwie. -To mój szczęśliwy dzień. Zagramy sobie w grę, która już od dawna przestała nią być. Ograniczymy się tylko do Arkan Wielkich. Obok ciebie właśnie pojawiła się taka sama talia kart, co i moja. Możesz ich użyć, ale to ja decyduję, o konkretnym działaniu karty, jak i o tym, jaką kartę wyciągniesz. Zasada pierwsza: Ogólny zarys musi być niezmienny. Tłumacząc: karta „The World” musi mieć jakiś związek ze światem lub terenem, „The Fool” z czymś głupim, zaskakującym. To samo tyczy się pozostałych. Zasada druga: Jeśli już ustalę działanie karty, nie mogę go już zmienić. Zasada trzecia: Obie talie mają te same działania. Zasada czwarta: Po skończeniu efektu, karta spala się. Zasada piąta: Nie ma dwóch identycznych kart w talii. To, czy będziesz chciała ich użyć, to tylko i wyłącznie Twoja decyzja. Musisz jednak podjąć ją teraz. Gdy ja będę dobierał kartę, ty również. – skończył. Zaryzykujesz? Czy pozostaniesz przy swoim? Szósta zasada pozostanie między nami Vlad. Mam nadzieję, że już zdołałeś się przygotować. Przekazał swojemu partnerowi sygnał. Teraz wystarczyło czekać na decyzję Wilczycy. Nie chcąc marnować czasu, Zmara sięgnął do lewej kieszeni spodni i wyjął z niej scyzoryk. „Balisonga” – nóż motylkowy. Czarne ostrze, rękojeść biała, bez zdobień. Podziurawiona. Zaczął się nim bawić, otwierać i zamykać. Kula za przeciwniczką nadal promieniowała.
  15. Witam. Chciałbym przeprosić wszystkich graczy, a zwłaszcza moją drużynę, za takie opóźnienie. Ogarnąłem już wszystkie sprawy i odpisy powinny pojawiać się dużo szybciej. Gomenasai.
  16. Zmara

    Fani Luny

    To iście zła i niewybaczalna herezja jest, iż mojej skromnej osoby na tejże liście ujrzeć nie mogłem. Chętnie zmienię tą zaiste okropną materię, wpisując się tutaj. Czyli proszę o dopisanie.
  17. Zmara

    Dyskusja, oczekiwania...

    Niech się ośmieszają, a jak odpadną, to jeszcze im dokopać? Taa... Ciekawe...
  18. Jednak nie, mam lepszy pomysł. Jak któryś z twórców, będzie chciał moją opinię, o nowym rozdziale, to niech się zgłosi na GG, a po skończeniu fic'a dam jakąś recenzję.
  19. Dzień był niskich lotów, ponieważ nad areną i okolicami… moment… „zaczęło mocniej prażyć” i „dzień był dość pochmurny”. Ok… Więc jakkolwiek by nie było, to zebrały się tłumy ludzi. Wszyscy siedzieli i z napięciem czekali na nadchodzący pojedynek. Alexsuz rozpoczął przemowę równie szybko, jak ją skończył, po czym ulotnił się niewiadomo gdzie. Widownia z niecierpliwością czekała na przybycie pojedynkowiczów. Pierwsza zjawiła się Wilczyca, która przybyła na arenę wywołując falę wrzasków i wiwatów swoim wyglądem, jak i ukazując swoje umiejętności w manipulowaniu błyskawicami i jednym z najniebezpieczniejszych żywiołów, jakim był ogień. Wszyscy byli zafascynowani jej umiejętnościami, lecz na twarzach kilku obserwujących ten pokaz ukazał się grymas. Dlaczego? Ponieważ nigdzie nie można było zauważyć jej przeciwniczki, Zmary. Organizatorzy sprawdzili szatnie i okolice areny w poszukiwaniu młodzieńca, aczkolwiek nie mogli go nigdzie znaleźć. Gdy już zamierzano odwołać spotkanie, z pola bitwy rozległ się długi, przeraźliwy krzyk. Wszyscy zwrócili wzrok w miejsce, z którego począł dochodzić ten niepokojący dźwięk. Ku ich zaskoczeniu ujrzeli ludzkich rozmiarów, fioletowy portal, który pojawił się znikąd. Nagle wybiegła z niego postać w długich, czarnych włosach z nienaturalnie szerokim uśmiechem i ogromnymi oczyma pozbawionymi powiek. Ubrana była w białą bluzę z kapturem i czarne spodnie wraz z butami w tym samym kolorze. W ręku ściskała nóż i biegła wprost na Wilczycę. W połowie drogi postać zatrzymała się. Stanęła jak wryta i rozejrzała się na zdziwione, a zarazem przerażone, twarze widzów, a następnie spojrzała bezpośrednio na przeciwniczkę. Z kieszeni bluzy wyjęła zegarek kieszonkowy i spojrzała na godzinę. Kurde! Znów mi się zegarek rozregulował. Pomyślał Zmara, po czym pstryknięciem palców zamknął za sobą portal, z którego wypadła odcięta macka. -Przepraszam wszystkich za spóźnienie! To przez mój zegarek, znów się zepsuł! Mam nadzieję, że nie musieliście długo czekać! Przepraszam i Ciebie, Panno Wilczyco. Jestem Zmara i miło mi poznać mego kolejnego przeciwnika. – skończył. Oddalił się na miejsce w którym wcześniej pojawił się portal i podniósł mackę z podłoża. Schował ją do kieszeni i klasnął dłońmi. Pod chłopakiem pojawił się okrągły cień o średnicy dwóch metrów. Zmara momentalnie w nim zniknął, zupełnie jakby wpadł w przepaść. Jakąś sekundę później pojawił się w tym samym miejscu, ubrany w garnitur, rękawiczki, fedorę i muszkę. Całość utrzymywała się w jednakowej kolorystyce, czyli koloru, którego był jego płaszcz w którym zazwyczaj podróżuje. Jego twarz była już normalna, jedynym co się nie zmieniło, była długość jego włosów, wydobywających się spod fedory. -Na turnieju trzeba jakoś wyglądać! Niech jednak nie zmyli Was mój garnitur, to nadal mój płaszcz, aczkolwiek przybrał formę garnituru. Wilczyco, możemy przejść do prawidłowej części spotkania, chyba że przed oficjalnym jego otwarciem masz na coś ochotę. Mogę uraczyć Pannę filiżanką dobrej kawy, herbaty, a na deser proponuję ciasto. Jest przepyszne. – wypowiedział ostatnie słowa z widoczną ślinką, cieknącą mu po brodzie. Zmara zauważył ten nietakt, więc wyjął z garnituru chusteczkę i wytarł się nią, a następnie rzucił ją na ziemię i przygniótł pantoflem. Rozejrzał się jeszcze dookoła, czekając na odpowiedź rywali. Spory tłum nam się tu zebrał Vlad. Szkoda, że poprzedni pojedynek nie przyciągnął takich tumów. Zamyślił się. Zaczął analizować otoczenie. Zauważył, że ostroś jego wzroku znacznie się poprawiła od pojedynku z Fiskiem. Przeszczep oczu zrobił swoje, nie powiem. Tymczasem oponentka była już gotowa na odpowiedź…
  20. Ciemność. Kolorowe plamki. Pewnie hipnogogi, czyli świat snów był już bliski. Scythe otworzył oczy i stwierdził, że jest w małym, drewnianym domku. Przed nim stały otworem drzwi, kolejno z napisami „Przeszłość”, nad którymi widniał szary znak Elementów Harmonii i drugie z napisem „Wnętrze”. Napis wykonany był krwią. Ogier dobrze wiedział, do których drzwi pragnąłby zajrzeć. Niestety, po raz kolejny postanowił nic z tym nie robić i ćwiczyć dalej. Nie dane mu to jednak było, gdyż nagle poczuł, że spada. Czyli jednak stanie się coś złego… Róg Scythe’a zabłysł, a on sam znalazł się na podłożu w pozycji stojącej, tuż przy całej reszcie kucy. Ujrzawszy jej wysokość, Księżniczkę Lunę, przyklęknął i wysłuchał wszystkiego, co miała im do powiedzenia. Po całym przemówieniu znów poczuł, jak sen przejmuje nad nim kontrolę. Proszę, tylko nie teraz. Pomyślał i pogrążył się w gwieździe nocy. -Wygodna ta sofa, nie powiem. Ale trzeba się brać do pracy, przecież operacja sama się nie przeprowadzi… - Scythe przerwał swój monolog do siebie, zauważywszy, że coś mu nie pasuje. Znajdował się w kanciapie z kilkoma kucami, które poznał w… A no właśnie, gdzie? I wtedy wszystko wróciło. Scythe nie dał po sobie poznać, że się ocknął i czekał na pozostałych członków drużyny. Niespodziewanie spod gazet wydobył się rozbłysk. Cerastes. Nie trzeba było długo czekać. Minęła chwila, a wszystkie kuce z drużyny zaczęły się przedstawiać i organizować. Scythe nie wychylał się i starał przyswajać nowe informacje. Kryształowy ogier miał zostać przywódcą. Mała. Heh, a to dobre. Ciekawe jak mała by była, bez tych nóżek. Opanuj się! Czyżby we śnie było to trudniejsze? Muszę się skupić. Więc to jest nasz dowódca. I jeszcze jeden żołnierz. Przynajmniej mamy tu doświadczonych przedstawicieli straży. Jakaś małolata, pewnie coś potrafi, inaczej nie byłoby jej tu. No i mamy inżyniera, który potrafi zająć się własnymi protezami, wybornie. Skończył charakteryzować w myślach pozostałych. Teraz miał co innego na głowie. Musiał dokonać wyboru, poinformować kapitana o swojej dolegliwości, czy też nie. Po dłuższym namyśle usłyszał, że kapitan zwrócił się bezpośrednio do niego. Podniósł wzrok, podszedł do niego, zasalutował. Wiedział już co musi zrobić. -Sir! Przepraszam za moje roztargnienie. Natychmiast przywołuję się do porządku. Jeśli taka jest Pańska wola, mogę zostać Omegą. Co do pytań i propozycji. Mam kilka. Po pierwsze, jeżeli komuś nie przypadnie do gustu jego rola, to za pańskim pozwoleniem, mogę ją od kogoś przejąć, bądź wymienić się. Nie wywyższam się, lecz wiem, że nadaję się na każdą z powyższych ról. Po drugie, biegle władam kosą i skalpelem, czyli jestem zdolny do walki, jak i do pomocy poszkodowanym. Po wysłuchaniu pozostałych proszę o prywatną rozmowę dotyczącą spraw organizacyjnych. – powiedział najpoważniej, jak się dało. Wiedza Scythe’a na każdy temat przydawała się już niejednokrotnie, aczkolwiek pierwszy raz wypowiadał się gwarą wojskową do wyższego rangą. I w ogóle do kogokolwiek. Sprawy organizacyjne... Kapitanie, obyś nie winił mnie za to, o czym zamierzam Ci powiedzieć. Nie mam jednak zamiaru wystawiać na próbę siebie i narażać swoich towarzyszy. //Piszę poza kolejką za pozwoleniem Mistrza Gry//
  21. Nuda? No proszę Ja Was... Pinkamena w pewnym sensie jest znudzona cały czas. Chodzi niemrawa, ale to nie jest złe! Ona w nudzie nie widzi tylko i wyłącznie nudy, a spokój, ciszę i opanowanie. Nie musi sobie z nią radzić, ponieważ jest jej kwintesencją! Odnajduje w niej to, co lubi. Ma czas na załatwianie własnych spraw i tym, czym zajmuje się w miarę często - myśleniem. No dobrze, ale nuda to nuda, czyż nie? Ale kto by nie chciał, by nuda była tak fascynująca, jaką jest dla Pinkameny! Zresztą, rozwijając definicję, to dzięki temu, że "nudzi" się cały czas, to ma ten czas, na różne, może niezbyt ekscytujące, ale jednak satysfakcjonujące ją, czynności, czyli znajduje sobie zajęcie, a robienie czegoś jest zaprzeczeniem tego, iż się jej nudzi! Znalazła sposób na nudę w samej nudzie, bez żadnych dodatkowych poprawiaczy nastrojów, których Pinkie musi używać cały czas. Jeśli Pinkie nie ma się z kim bawić, to wiecie co się dzieje. Pinkamena nie ma takich problemów. //Sorki, źle wpisany ^^"
  22. Zmara

    Rekrutacja do Big Sistah!

    Przepraszam za delikatny off, ale przeczytałem sobie swój post i wyglądał, jakby był napisany pod wpływem desperacji: "Muszę się dostać". Zrobiło mi się szczerze głupio, ponieważ pomyślałem, że i tak będzie jeszcze wiele innych, ciekawszych wydarzeń, więc usunąłem swoje ponowne podanie, a ten post zaistniał w celach informacyjnych. Rozkazuję więc Wielkiej Siostrze mnie nie przyjmować. Dziękuję, przepraszam pozdrawiam i życzę Miłego dnia!
  23. Run, run and run... Number Two.
  24. Dostał wścieklizny? Boże, nie wiedziałam, że koty potrafią wydawać z siebie takie dźwięki. Dym aż tak szybko nie zacząłby… Przemyślenia przerwał jej wybuch Fiska. Jego słowa pędziły w nią niczym pociski i dziurawiły jej duszę. Łzy zaczęły płynąć z jej oczu. To co mówi to najprawdziwsza prawda. Vlad, jak Ty ze mną wytrzymujesz? Przecież wiesz kruszyno, dobrze wiesz, że tylko ja mogę Cię kontrolować. Wiesz też, że tylko ja mogę być Twoim partnerem. No tak… Wir. Przed oczyma Zmary zaczął pojawiać się ogromnych rozmiarów wir telekinetyczny, który porywał wszystko wokół. Ujrzała przed sobą swojego przeciwnika. Przemówił do niej jeszcze kilka słów, po czym „zerwał” z niej maskę. Taka ilość magicznej energii w tym uniwersum to niebezpieczna sprawa. Hmm… a ja myślałam, że wypaliłam tą świeczkę do cna, cóż… wzrok już nie ten. Huh? Błędu? Ach, o to chodzi. Znów jest na mnie! I jak kończenie tego pojedynku nie może być ważniejsze… Nie było jednak czasu na dalsze zastanowienia. Zmara szybko teleportowała się do lawendowego kręgu, który o początku pojedynku znajdował się na ziemi. Znalazła się w niewidzialnej barierze. Jej tęczówki zmieniły barwę na czerwień, na których znajdowały się czarne symbole nieskończoności. Skupiła wzrok na pędzącej ku niej kuli zniszczenia i wykrzyknęła: -Tsukuyomi! Czarne płomienie oblegające kulę zaczęły ustępować, aczkolwiek tylko w miejscu, w którym miało nastąpić jej zderzenie ze Zmarą. Nastąpiło najgorsze. Kula uderzyła w barierę, która zamortyzowała część uderzenia. Pękła niestety, a Zmara wpadła w środek piekła. Zwinęła się w kulkę, ukrywając ciało w płaszczu. Przez kilka chwil miotało nią na wszystkie strony, lecz w końcu to tornado chaosu musiało uderzyć w ścianę. Zaklęcia chroniące widownię, jak i te, które Zmara użyła na samym początku poskutkowały i zaczęły neutralizować czar Fiska. Dziewczyna z ogromną siłą uderzyła o ścianę. Każdy normalny człowiek z typową dla nich budową wewnętrzną miałby nikłe szanse na ujście z życiem. Bogu dzięki, że ona nie jest normalna. Zmara leżała chwilę na ziemi, nadal zwinięta w kłębek, lecz po chwili wyprostowała się. Leżała na plamie krwi, która wydobywała się z bezwładnych nóg dziewczyny, jak i uszkodzonej wcześniej ręki. Khhh… Ktoś tu przypadkiem nie wspominał… O zaklęciach zagrażających życiu…? Otworzyła oczy i spojrzała na arenę, a raczej na to, co z niej zostało. Zaczęła szukać wzrokiem Fiska. Dostrzegła go i zaczęła czołgać się w jego stronę. Nie było to łatwe, mając do dyspozycji tułów i jedną rękę. Trwało to chwilę, lecz w końcu się jej udało. Położyła się obok niego na plecach, wyjęła z płaszcza trójkątną fiolkę i odkorkowała ją. Jej zawartość wylała sobie na twarz i klatkę piersiową, a pozostałą częścią nasączyła kawałek materiału wyjęty wraz z fiolką. Położyła go na Fisku. -To odtrutka na moje bombki z niespodzianką. Wsiąkają przez skórę i po kilku minutach usuwają efekty przez nie wywołane. Tak w ogóle, to co Ty sobie myślałeś używając naraz takiej ilości magicznej energii?! W tym miejscu mogło się to dla Ciebie źle skończyć… – przerwała. – Przepraszam. Nie prześlijmy „na Ty”. Wybacz… Heh… Kończenie pojedynku było ważniejsze. Wierz mi. Gdybym go nie kontynuowała, poświęcenie Vlada poszłoby na marne. Nie mam zamiaru zhańbić jego imienia, nawet jeśli byłam temu przeciwna. Winna jestem tego, iż zgodziłam się na ten manewr, ryzykując, że to się źle skończy oraz wyzwiskom, których musiałeś się nasłuchać. W tamtym momencie jednak nie byłam tak do końca sobą. Przejęłam umiejętności władania kosą Mistrzyni Kosy Maki. Niestety, charakter i wszelkie negatywne efekty również na mnie przechodzą. Vlad jednak mimo wszystko chce być przy mnie i mnie chronić. Jest to jedyna osoba, którą chyba tak naprawdę darzę miłością. Co nie zmienia faktu, iż jest moją bronią. Jest narażony na niebezpieczeństwo, ale zawsze podejmuje ryzyko. Ufam mu. Dlatego też nie mogłam przerwać potyczki. Jego stan zdrowotny jest teraz mało ważny. Przesiaduje zawieszony w wymiarze kieszonkowym. Fizycznie jest… jakby to… ”zastopowany”. – skończyła wywód, przez który po kilkakroć pokasływała i krztusiła się. Pstryknęła palcami. Materiał leżący na przeciwniku zniknął. Podobnie jak plama wymiocin. Przyszedł czas na opatrzenie ran. Odteleportowała się i znalazła zawieszona w powietrzu, w granicach purpurowego kręgu z którego emanowała zielona aura, całkowicie pokrywająca Zmarę. Przestała lecieć jej krew. Krąg znikł, a dziewczyna powoli opadła na ziemię i zaczęła płakać. -Jestem okropna. Cokolwiek zrobię, robię źle. Dlaczego musi tak być? Ale to nie czas na takie rozmowy. – odparła, podnosząc się na prawej ręce i starając się przybrać pozycję siedzącą. Niepewnie spojrzała w stronę przeciwnika. -Co postanawiasz?
×
×
  • Utwórz nowe...