Skocz do zawartości

Po prostu Tomek

Brony
  • Zawartość

    1875
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    16

Posty napisane przez Po prostu Tomek

  1. [109]

    Specjalnie nie trzeba było się trudzić, by mnie spotkać. Gdy dostałem doniesienie o dostarczeniu mi wiadomości od szefa polskiego rządu, byłem już w pociągu pospiesznym do Warszawy. Ze mną siedział mój nieodłączny i wypróbowany od jakiegoś czasu Pawło, którego władze RP niedawno zwolniły z więzienia. Wyglądał na dość zniechęconego sytuacją, ale zgodził się, by dotrzymać mi towarzystwa. Ihor bowiem musiał dopilnować tego, by po ostatnich wydarzeniach nasza wspólnota wróciła do normalności. 

     

    Wkrótce pociąg zatrzymał się na stacji. Byłem już w tym mieście. Wtedy, kiedy zaproszono mnie na pamiętną konferencję, na której była też Celestia. I jakiś łysol. I kucyki. Ostatecznie nic nie wyszło, wszystko się posypało, mówi się trudno. Miasto wciąż mi się nie podobało. Brudne, zadymione, mało zieleni. No i kompletnie nie wiedziałem, gdzie mam teraz iść.

  2. [109. Ale na mnie byłoby fajnie. Na szczęście miałem czas i chęci, by to czytać.]

    Tłum przestał podążać w sobie tylko znanym kierunku, zamiast tego w jakim takim uporządkowaniu robiąc w tył zwrot, po czym sprawnie ruszył w stronę zgoła przeciwną. Dużo szybszym krokiem. Sprawy przybrały bardzo niedobry obrót, mijaliśmy po drodze grupki przestraszonych ludzi, uciekających w stronę centrum miasta. Z okien wyglądały blade, zaniepokojone twarze. Przyspieszyłem kroku, za mną i inni, w tym nieszczęśni pojmani policjanci. W powietrzu znowu huknęło sucho kilka wystrzałów. Kiedy wyszedłem zza rogu, moim oczom ukazały się prawdziwe dantejskie sceny. Brama naszego schroniska była otwarta na oścież, wysypywali się z niej ludzie, niemal natychmiast rozbiegając się po ulicy, wpadając w bramy najbliższych domów. Prawie wszyscy w naszych pseudo-mundurach. Pierwsi mieszkańcy już stali na zewnątrz, pod bacznym okiem mierzących do nich z karabinów milicjantów. Ktoś strzelił. Na postrach, w powietrze. Ze zgrozą patrzyłem, jak ktoś wyszarpał z tłumu cywili jakiegoś młodego chłopaka. Złapałem się za głowę i wbiegłem, rozkładając ręce, między milicjantów a stojących pod murem ludzi.

    - Stijte! Co wy robicie?! Czy wyście powariowali?! - krzyknąłem, stając w miejscu. Milicjanci zobaczyli, kto ja, i prędko opuścili broń. Ktoś do mnie podszedł.

    - Otcze Mykoło, ałe ce Lachy! Wony Żytomir... - zaczął, pokazując karabinem w grupę ludzi.

    - Szczo Żytomir?! Oni? Z rozumu zeszedłeś? Cały czas się z Przemyśla nie ruszali! Siedzą tu, jak i my!

    - Ałe...

    - Jeszczo raz ale usłyszę! Najpierw tacy dobrzy, że chronili, pomagali, a teraz rżnąć chcą?! Tacy wy?! Nikogo nie zabijecie, a dalej pomagać będziemy! Zebranie nadzwyczajne, pobiegnij chto po Ihora!

     

    Odwróciłem się do przerażonych ludzi, stojących pod murem i przyglądających się całemu widowisku, lub też się kulących. Szybko przeleciałem wzrokiem po nich i okolicznych ścianach. Brak krwawych zacieków i ciał wróżył dobrze. Może nikogo nie zdążyli zamordować.

    - Zginął kto? - rzuciłem w ich stronę, najspokojniej jak potrafiłem.

    - Nie, nie.

    - Na szczęście nie, proszę księdza, nikogo nie zabili.

    - W czas przyszedł ksiądz, tak!

    - To bardzo dobrze. Idźcie do domów. Nie będzie wam się działa krzywda. Za to co się stało jakoś wam odpłacimy. Przyrzekam - odpowiedziałem z ulgą. Odwróciłem się i pomaszerowałem w stronę wrót do bazy. Ogon procesji już w nich niknął.

     

    Niecałą godzinę później stanąłem razem z Ihorem na podwyższeniu w ogólnej sali, przerobionej na taką do zgromadzeń. Nieco poniżej kłębił się tłum mieszkańców Arki, szemrząc i falując. Rozmowy rzadko kiedy dochodziły bezpośrednio do nas powyżej dwóch głośniejszych słów. Dużo było tych, którzy normalnie służyli w charakterze milicjantów. Kończył się nadany niedawno przez prezydenta komunikat o zbrodniarzach. Popatrzyłem na nich z największą srogością, jaką wydobyłem z siebie od wielu, bardzo wielu lat. Chrząknąłem bardzo znacząc i zapadła cisza.

    - Dumni z siebie jesteście? - krótkie pytanie zawisło w powietrzu. Nikt nie odpowiedział. - Zrobili wam coś ci Polacy z kamienic obok? Albo ci, co ich tu chowamy? Jak tak, to powiedzieć od razu, pod sąd oddamy sprawiedliwie, a nie po kątach strzelać! Co to za zbójeckie porządki? 

    - Hospody pomyłuj! - zawołał ktoś z dołu.

    - Hospody pomyłuj! - powtórzył cały tłum kłaniając się w pas na znak pokory.

    - Hospody pomyłuj! - powiedzieliśmy z Ihorem jednocześnie, kłaniając się i żegnając. Kiedy powstaliśmy, znów się odezwałem. - Idźcie teraz przepraszać. Bóg kazał przebaczać swoim nieprzyjaciołom. Miłować ich. Udowodnijcie, że nauczyliście się czegoś, mieszkając tu wszyscy razem. A potem... potem trza nam pojechać do Warszawy. Na sąd.

  3. [Wszyscy są za ogarnianiem się. Wreszcie. Mam nadzieję, że dojdziemy do ładu i składu. Pado, ty też pomyśl trochę, przypominam, że właśnie zeszkliłeś miasto i nie tylko nacjonalistów masz teraz na głowie. Jako pierwszy ruszyłeś cywili, chyba wiesz, co się z tym wiąże. A ja zajmę się jakoś fabularnie łagodzeniem swoich. Przy okazji, jak wszystko wygaśnie, oddam kontrolę na Ukrajiną i wrócę tylko do Arki i Przemyśla.]

  4. [109]

    Ukraińskie protesty, dotąd spokojne i nastawione głównie przeciwko wojskowym po zeszkleniu Żytomierza przerodziły się w bardzo krótkim czasie w błyskawicznie organizujące się ogólnonarodowe powstanie. Mimo dość "łaskawych" warunków danych przez Polaków żądza odwetu za okupację, nieustające represje, aresztowania i tłumienie nawet stuprocentowo pokojowych demonstracji, by nie wspomnieć o przesiedleniach oraz posłaniu całego wielotysięcznego miasta na tamten świat była zbyt wielka. Rozgoryczone społeczeństwo osiągnęło swój limit wytrzymałości i eksplodowało. Co gorsza, żadna organizacja podziemna, rząd w szczególności, nie chciała wygaszać bardzo radykalnych nastrojów antypolskich. Ba, odparowanie miasta zszokowało nawet duchowieństwo wszystkich wyznań, co spowodowało bunt nawet najgorliwiej wierzących. Napady na wycofujące się wojska przeradzały się w zorganizowane mordy i rabunki. Tym razem cywilów oszczędzano tylko jak błagali o życie. Zresztą, nie zawsze. Watahy lepiej lub gorzej uzbrojonych Ukraińców atakowały także konwoje cywilne, robiąc tak zwane "zbieranie odszkodowań", czyli obdzieranie Polaków ze wszystkiego cennego, poza jedzeniem i ubraniem, co mieli na sobie. Wysiedlani na ziemiach zachodnich stawiali zacięty opór, wracali do swoich dawnych domów, czasem brutalnie wyrzucając ich aktualnych mieszkańców. Rząd podziemny w tryumfie ujawnił się w Kijowie, po czym zarządał od Rzeczpospolitej Polskiej zwrotu Lwowa oraz wypłacenia odszkodowania za zniszczenie całego miasta i wybicie jego mieszkańców.

     

    Policjant chciał nas ze swoimi kolegami gdzieś odprowadzić, jednak krótka komenda od przełożonego kazała mu zmienić zamiar. Chciał odejść. Kiedy tylko się odwrócił, któryś z członków procesji złapał go za ramię i przyciągnął do siebie. Wszyscyśmy się zatrzymali. W tle słychać było czyjś żałosny płacz, rozdzwoniły się telefony. Ludzie odbierali, a potem wyrazy ich twarzy zmieniały się z neutralnych na wściekłe albo zrozpaczone.

    - Miałem krewnych w Żytomierzu, ty... - więcej nie wyszło przez jego ściśnięte gardło.

     

    Nagle od strony Arki padły strzały. Ulicą przebiegło kilku przerażonych przemyślan. Coś huknęło, znowu ktoś przebiegł, krzycząc rozdzierająco. Gdzieś z daleka doleciało coś, słowa, których wolałbym nigdy nie usłyszeć. Które napełniły moje serce grozą, smutkiem, ale i determinacją, by jakoś uratować sytuację.

    - Rezaty Lachiw!

    - Wracamy, ludy, wracamy! - zakrzyknąłem. - A pan, panie policjancie, proszę z nami...

     

    Nawet nie miał możności stawić oporu, prędko jego i jego kolegów schwytały silne ręce.

  5. [104. Jak coś, nie pisz proszę o walce w czasie dokonanym. Ja wtedy też przestanę, choć staram się nie opkować.]

    Procesja nie zatrzymała się, mimo powolnego kroku, zmuszając policjantów do kroczenia za uczestnikami. Przez dobre kilka minut panowała deprymująca cisza, jakby nikt nie zwrócił uwagi na dodatkowych mimowolnych uczestników. W końcu ja przerwałem milczenie, wciąż jednak maszerując uparcie ku wyznaczonemu celowi.

    - Jeśli to ważne pytania, to zadajcie je teraz. Jeśli nie, poczekajcie, aż skończymy pogrzeb. Nikt nie ma broni - odpowiedziałem powoli jednemu ze stróżów prawa. Poza mną nie odezwał się żaden człowiek.

     

    Z Ukrainy napływają niepokojące informacje o postępującej radykalizacji nastrojów społecznych. Zasadzki, nie zawsze udane, zastawia się na coraz większej ilości szlaków. Jeśli udało się coś zagarnąć, partyzanci korzystali z tego na użytek własny lub okolicznej ludności. W miastach nie dochodzi do starć, tylko pokojowe protesty, ale wsie sprzyjają walczącym o wolność z całego serca, a ich mieszkańcy albo pomagają, albo chociaż nie przeszkadzają. Nadal wszelkie ataki kieruje się w wojskowych, ograniczając niemal do zera uderzanie w cywilów. Arka wciąż udziela schronienia Polakom, dając też azyl represjonowanym.

    • +1 1
  6. [104]

    Protestujący na terytorium rdzennej Polski zeszli do podziemia, po czym rozpoczęli różnymi drogami uchodzić na Ukrainę. Rzadko kiedy strzelali do Polaków, jeśli już to do żołnierzy i tylko w samoobronie. Kilka niewielkich posterunków granicznych zostało potajemnie reaktywowanych jako punkty przerzutowe przez zaprzyjaźnionych strażników. Jeśli chodzi o tereny przed wojną ukraińskie, represje wywołały falę pokojowych protestów oraz kilka mniej pokojowych akcji partyzanckich. Przerwano szlak zaopatrzeniowy polskich jednostek stacjonujących we Lwowie, Kijowie i w Żytomierzu. Reakcja Polaków spowodowała też poruszenie w dotąd spokojnej wschodniej części kraju. Zwłaszcza duchowieństwo prawosławne, w mniejszym stopniu też greckokatolickie sprzeciwiało się rozpędzaniu mieszkańców namiotów. W odwecie zamknięto rzymskie świątynie. Patriarcha wstrzymał jednak cudem mordy odwetowe na obywatelach RP. Partyzanci kierowali swoje działania tylko przeciw wojskowym i nazbyt gorliwym urzędnikom.

     

    [Pado, napisz wyraźniej, jak będziesz atakował moją procesję, ok?]

  7. [104. Czy mogę za wszystkie punkty wykupić Ukrajinę?]

    - Do widze... - zacząłem, kiedy Celestia rozpłynęła się w powietrzu jak sen jaki złoty. Wyprostowałem się lekko, spoglądając na jej miejsce. Pokręciłem głową, lekko zdumiony, choć raz już widziałem teleportację w akcji. Odwróciłem się w stronę siedzących postaci. - No nic. Widzicie już, z kim mamy teraz do czynienia. Sprawia wrażenie miłej osoby, prawda? Nie wiem jak wy, ale po tym co usłyszałem tym bardziej nie zamierzam krzywdzić kucyków. Musimy zająć się ważniejszymi sprawami, jak na przykład znalezieniem miejsca dola milionów uchodźców. Jak skończy się wojna, trzeba nam poprosić rządy świata o skoordynowane działanie. Chcielibyście mnie o coś zapytać?

    - Ja nie - odrzekła Nadia, zabierając się do wyjścia.

    - Ja wiem już wszystko, co potrzebne. Odbiorę zapasy - dorzucił doktor Konstantin.

    - Ojcze, my musimy porozmawiać o sprawie Ukrajiny - oznajmił Ihor. - Ale niekoniecznie tutaj. Pójdziemy?

    - Tak, do mojej celi.

     

    Wstałem ciężko, przygięty do ziemi nie tyle wiekiem, choć dużym, co bardziej obowiązkami, które nagle na mnie spadły. Musiałem myśleć o tak wielu rzeczach. Chwalić Boga, nie byłem jednak sam. Miałem przyjaciół, otaczali mnie dobrzy ludzie, na których zawsze mogłem liczyć. Przyspieszyłem kroku, szeleszcząc czarną jak kir sutanną, przemierzając prędko korytarze dawnej bazy RFL. Ludzie schodzili mi z drogi, ale nie ze strachu, tylko z prawdziwego szacunku. Obdarzali mnie pokrzepiającymi spojrzeniami, w których głębi nieraz kryło się zaufanie. Nie mogłem ich zawieść. Kiedy znaleźliśmy się w celi, wskazałem Ihorowi pryczę. Samemu nie chciałem na razie siadać. Wolałem napić się czystej wody z cynowego kubka. Mój przyjaciel, zanim zajął miejsce, przymknął drzwi.

    - Ojcze, wiadomości zza Buga. Znowu. Podziemny rząd prosi nas o bardziej zdecydowane działania. Walki partyzanckie na Zachodniej Ukrainie trwają, nie napisano jednak o zadnych ważniejszych sukcesach. Wiem, że obywatele wprowadzili niepisany bojkot towarów z Polski. Do tego wielu wręcz ostentacyjnie wysławia się tylko i wyłącznie po ukraińsku, a udają, że polskiego kompletnie nie rozumieją. Do tego przed miejscami stacjonowania wojsk polskich rozłożyły się namiotowe miasteczka protestujących ludzi. Mają tam własne kuchnie polowe, Liturgię odprawują, nawet w którymś przyjęto poród. W niemal każdym dużym mieście postawiono takie coś. Nawet na wschodzie, gdzie poza bojkotem oraz protestami nie ma żadnych większych form oporu.

    - Czego oczekuje rząd? Że poślę moich podopiecznych z karabinami? Jesteśmy pokojową wspólnotą i nie będziemy walczyć siłą. Ale możemy walczyć duchem. Pamiętasz, co robiliśmy w czasie okupacji Polski? Te ulotki, ciche marsze w czarnych ubraniach i tak dalej? Teraz będziemy robić to samo. Ja zaczynam nawet zaraz. Zajmiesz się wydawaniem poleceń?

    - Tak. Nie ma kłopotu. A wy idziecie, ojcze...?

    - Zobaczysz.

     

    W niedługi czas po tej rozmowie, aczkolwiek już pod wieczór, gdy niebo na zachodzie szarzało, spod Arki wyruszył kondukt. Na przedzie ja, z żelaznym krzyżem, jaki z reguły leżał w cerkwi. Za mną dwie kobiety z ikonami Andrzeja Apostoła oraz Matki Bożej, z kolei za nimi młody człowiek w pełnym mundurze (szarym, z opaską), trzymający sztandar z Michałem Archaniołem. Potem szło czterech starszych ludzi w ubiorze kozackim, niosących skrępowaną łańcuchami trumnę. Dalej szli inni ludzie. Wszyscy pogrążeni w pełnej smutku ciszy, w żałobnych strojach. Tak przygotowani ruszyliśmy w kierunku centrum miasta tak, by minąć nasze pole namiotowe niedaleko poskich koszar. Najwyżej nadłożymy drogi.

  8. [114]

    - Ja już nie mam więcej pytań - odrzekłem w smutnej zadumie. W takich chwilach człowiek w krystalicznie wyraźny sposób dowiadywał się, co oznacza ów osławiony, wspominany przez wielu "ciężar powołania". Jednak nie ja jeden miałem tu coś do powiedzenia. 

    - Czy mogłabyś, moja droga, przysłać nam trochę waszych książek kucharskich i jakichś warzyw czy czegoś? Wciąż są kłopoty z żywieniem kucy - wyjaśniła dobrotliwie Nadia.

    - A ja bym poprosił o przepisy na leki, może kilka książek medyczych. Byłabyś tak dobra? - dorzucił uprzejmie Konstantin.

     

    [Reszta posta jak wrócę, ważna sytuacja. Proszę o niepodejmowanie wojny.]

    [Dodaję.]

    W tak zwanym międzyczasie na miejscu protestu nie doszło do żadnego większego poruszenia. Jak demonstranci stali, tak stoją dalej. W ogóle szeroko pojęte niezadowolenie z powodu nieuzasanionej inwazji na wolny, niezależny kraj poczęło zataczać coraz szersze kręgi pośród ludności ukraińskiej. Skąd mogliśmy to wiedzieć w naszej małej wspólnocie? Odpowiedź nie była skomplikowana. Dostaliśmy telefon z zaszyfrowną w zrozumiały dla nas sposób wiadomością. Dało się ją odcyfrować przy pomocy służebnika liturgiczego po starocerkiewnosłowańsku oraz kilku wierszy Szewczenki. Konkretnie dostał go Ihor. Nadawca przedstawił się jako pełnomocnik podziemnego parlamentu Ukrajiny. W piewszej chwili mój przyjaciel mógł okazać tylko zdziwienie. Ktoś tak ważny, do tego konspirator, się nami zainteresował? Odpowiedź szybko stała się jasna. Jak słońce. Wedle krótkch objaśnień sytacja w kraju nie była z całą pewnością tak różowa, jak chcieli by to widzieć Polacy, szerzący kłamliwą propagandę rzekomego kryzysu. Wschodnia część kraju miała dość nejednoznaczny pogląd na okupację, natomiast w zachodniej doszło do tego, że partie nacjonalistyczne przy milczącym, ale aktywnym poparciu ludności sformowały oddziały partyzanckie, w których znalazło się wielu wojskowych. Niestety, dotąd nie osiągnęły znaczących sukcesów.

     

    Do nas zwrócili się z pośbą. Jesteśmy największą na terenie wrogiego Ukrajinie państwa, i dlatego moglibyśmy spróbować wpłynąć na jego władze. Zwłaszcza, że wede doniesień jeden z wyżej postawionych czonków Arki osobiście zna przywódcę RP. Owo wpływanie powinno się odbyć najpierw w sposób legalny.

     

    Posłaniec, dzięki panującej w naszym schronisku swobodzie mógł sobie na to pozwolić, wszedł do pokoju raźnym krokem, wręczając mi jakiś list, i przy okazji witając skinieniem Celestię. Powoli, z pewną niechęcią rozdarłem kopertę. W środku była wiadomość od... aktualnego przywódcy Polski. Przebiegłem ją wzrokiem. Dwukrotnie. Postanowiłem na nią nie odpisywać. Śmie proponować mi współudział w ciemiężeniu własnj ojczyzny? Nie ma krzty honoru. Odczytałem wiadomość po raz trzeci wszystkim obecnym, w tym Ihorowi, który przyszedł poinformować mnie o wieściach.

    - Proklatyj Lach... - wyrwało się komuś.

  9. Kolejny rozdział za mną. Odebrałem go jako zdecydowanie bardziej metaforyczny, trochę poetycki nawet. Niespecjalnie przepadam za poezją, ale czytało się przyjemnie. Podobało mi się wielokrotne wspominanie o śnie i śmierci, do tego dobre splatanie tych dwóch tematów, pokrewnych, a jednocześnie odległych. Nie mogę jednak powiedzieć, że rozdział wzbudził we mnie coś więcej niż poprzedni. Głównie ów ciężar, o jakim wcześniej wspominałem. Udało mi się go w końcu zidentyfikować. To ciężar klątwy. W naszym świecie, w którym wszyscy tak starają się zostać kimś, zapisać się jakoś, rozbłysnąć, groźba wiecznego zapomnienia nabiera szczególnego wydźwięku. A jeszcze w taki sposób, w jaki zaserwowano ją w tym opowiadaniu...

     

    Cóż mogę powiedzieć, jestem bardzo ciekaw, jak to się rozwinie i czekam na więcej.

  10. Grim odsalutował Rebonowi z szacunkiem, po kiwnął gową na jego słowa. Nie znał się na kowalstwie tak, by coś samemu dobrze wykuć, ale potrafił w dużym przybliżeniu oszacować, jak porządnie coś zostało wykonane. Musiał potrafić takie rzeczy, inaczej każdy by go naciągnął. Wracając, jeśli Alchemik mówił, że jego miecz jest do chrzanu, to pewnie tak było.

    - No, skoro wszystko się wyjaśniło, na przykład kompletny zakaz zabaw czarną magią, to możemy gotować się na łomot. Proszę, postarajcie się przeżyć, dobra? Przynajmniej wy dwoje - rzucił w stronę Rebona i Lenity.

  11. [104]

    - Jak by ci to wytłumaczyć... Prosto. Od serca. Jezuch Chrystus to Zbawiciel, Syn Boży. Miłość. Światłość. To ktoś, kto dał się ubiczować i zelżyć, a potem poniósł okrutną śmierć krzyżową dla mnie, dla Nadii i Kostka, dla wszystkich ludzi Ziemi. Bez względu na to, kim są. Umarł i zmartwychwstał, by oczyścić nas z grzechu i otworzyć nam bramy raju, by pokazać nam drogę. Bo tak bardzo mocno nas ukochał. A my... my wielokrotnie nie potrafimy docenić tego daru, tej największej możliwej ofiary, ofiary życia. Odwracamy się od Dobrego Pasterza. Wciąż i wciąż dokładamy mu cierpień swoimi przewinami. A on to znosi, mimo wszystko. Podpiera nas, byśmy nie padali. Ociera łzy. Oddaje się wciąż na nowo. Dla nas. Dla mnie - zawiesiłem się.

     

    Nie wiedziałem, co dalej mówić, by się nie poplątać, nie brzmieć głupio czy pompatycznie. Odpowiadałem nie tylko Celestii, ale też samemu sobie. Serce podpowiadało mi tyle rzeczy, że zrobił się chaos, a chciałem jak najlepiej oddać to, kim jest Jezus dla mnie i każdego chrześcijanina. Dlatego po prostu zamilkłem. Zamilkłem i ukryłem twarz w dłoniach.

×
×
  • Utwórz nowe...