Skocz do zawartości

Po prostu Tomek

Brony
  • Zawartość

    1875
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    16

Posty napisane przez Po prostu Tomek

  1. Neftahar

     

    Gdy wymieniono jego imię, skłonił lekko głowę. Poza tym nie zajmował się niczym szczególnym, dopóki nie skonstatował na podstawie niesamowicie widocznych poszlak, iż golem, Pan Clockwork, znalazł coś interesującego. Wtedy spojrzał jeszcze na właz, jakby upewniając się, że jest zamknięty na głucho, i zbliżył się do dwójki badającej urządzenie. Wydawał się kompletnie ignorować pytnie Vrema, co prawdopodobnie znaczyło, że gotów nie jest. Zdjął rekawicę. Oczom ludzi, i nie tylko, ukazała się skomplikowana konstrukcja przypominająca metalową, oplecioną siecią cieniutkich przewodów dłonią o ostro zakończonych palcach. Mężczyzna położył ją na tablicy rozdzielczej. Kilka metalowych płytek w dłoni przemieściło się, poruszyły się zębatki. Starał się zrozumiec mechanikę działania urządzenia poprzez krótki kontakt. Jego wierny moduł ukazał się dopiero teraz, opuszczając protezę, w której zawsze był skryty i przybierając formę sześcianu. We dwóch badali tablicę, by dowiedzieć się o niej wszystkiego, czego tylko mogli. 

  2. Neftahar

     

    Mężczyzna wpatrywał się przez krótką chwilę w mrok skrywający przejście w dół. Gdzieś tam, w dole, połyskiwało to samo błękitne światło, jakie towarzyszyło mu w pierwszym z pomieszczeń. Drabina nie wydawała się mocna, ale skoro zeszło już kilku ludzi, i to niekoniecznie lekkich, to i jemu nie sprawi to problemów. Poprawił nieco położenie pochwy sztyletu. Zamiast być skryta pośród fałd długiego płaszcza, znalazła się na lewym boku. Sprawnie zeszedł na dół, nie zatrzymując się po drodze, a kiedy już się tam znalazł, rozejrzał się, jak zawsze w nowym miejscu. 

     

    Nie wyglądało niepokojąco. Ot, pomieszczenie z włazem. Należało jednak pamiętać, że pozory mylą. O Chromantis krążyło wiele opowieści, tylko, że żadna jakoś nie kończyła się dobrze. Położył rękę na sztylecie i zbliżył się do włazu, by go obejrzeć, nie wiedział, że już ktoś to zrobił. Po tym zajął pozycję nieco z boku, by nie być na wprost przejścia. Czekał. Nagle przypomniał sobie o czymś dość ważnym. Zapomniał parasola.

  3. Neftahar

     

    Zjazd tą windą, osiągnięciem cywilizacji, był już przygodą samą w sobie. Mężczyzna wsłuchiwał się w parę i buczenie. Łoskot dźwigu lekko go deprymował i psuł bieg myśli, lecz skupienie się na innych rzeczach, jak czekająca przygoda, przywróciło mu na moment utracony spokój ducha. Nie bał się ciemności, któa stanowiła tylko pewną niewiadomą, pełną potencjalnych odkryć. Nie czuł upływu czasu, pogrążony w swoim własnym umyśle. Gdy ich chwilowe więzienie zatrzymało się wreszcie, spokojnie wyszedł, rozgladając się z wiecznie towarzyszącym mu zainteresowaniem. Lampy, dające zimne, odpychające światło ukazały prosty tunel, zakończony włazem. Postąpił krok.

     

    Wypowiedziane zgrzytliwym, zdartym głosem słowa skłoniły Neftahara do zainteresowania się czymś przypominającym gnijącą, rozpadającą się ze starości kupę płóciennych śmieci. Podkute buty zastukały, kiedy okutany w płaszcz mąż zbliżył się do staruszka. Pochylił się nad nim lekko, wyciągnął w jego stronę lewą dłoń i wykonał ruch, jakby zamierzał zdjąć rękawiczkę. Powstrzymały go słowa towarzyszy, którzy bardzo chcieli ujrzeć, co kryło się za włazem. Skinął głową, by potwierdzić gotowość, oszczędnym ruchem wyjął sztylet. Podszedł nieco bliżej reszty drużyny, by zejść, gdy przyjdzie pora.

  4. Neftahar

     

    W milczeniu godził się na wszystkie propozycje przewodnika, usadawiając się na pace pojazdu i biorąc w dłoń parasol. Rozmyślał, rozkładając jakby mimochodem przeciwdeszczową osłonę, kiedy tylko pierwsze krople bliżej nieokreślonych cieczy składających się na tutejsze opady rozprysnęło się na powierzchni pojazdu. Podziwiał roztaczające się wokół widoki, pragnąc zapamiętać jak najwięcej, by opowiedzieć o tym w swojej ojczyźnie, Alghaarii, gdzie nie widywało się nazbyt wielu osiągnięć tych czasów. Ich przewodnik miał rację, faktycznie trzęsło. Mężczyzna był zmuszony lekko balansować, by utrzymać równowagę. W pewnym momencie przechył spowodował, iż ciężko uderzył przedramieniem w maszynę. Ryk silnika zagłuszył jednak metaliczny dźwięk, jaki przedramię wydało. Kiedy dojechali na miejsce, z ulgą opuścił mechanicznego potwora. Zdecydowanie wolał podróżować na piechotę. Huk i spaliny nieco go denerwowały.

     

    Winda. Znak ostrzegawczy, a jednocześnie zachęta i droga. Przejście, za którym otwierał się cud, jakim był ten świat. Neftahar nie byłby w stanie zmarnować takiej okazji. Nie biegł szaleńczo, jak część jego towarzyszy, ale i tak przyspieszył kroku. Maska nikomu nie pozwoliła odczytać uczuć towarzyszących teraz Alghaarowi, jeżeli jakieś były. Lecz oczy błyszczały. Doszedł do tablicy, o której mówił Halek. Bez słowa podpisał się krótko rzędem równych, przypominających robaczki literek, po czym przyłożył prawą dłoń do tablicy, czyniąc na niej sobie tylko znany znak. Wszedł do windy. Czekał.

  5. Neftahar

     

    Gdy drzwi rozwarły się z łoskotem, mężczyzna szybko zwrócił wzrok na przybyłego gościa. W milczeniu obserwował go, przyjmując do wiadomości informacje. Przestał postukiwać dłonią w rękawicy o blat stołu. Od chwili przybycia pierwszego ze spóźnialskich siedział w pozycji pozwalającej na błyskawiczne zerwanie się z miejsca. Wstał więc bez deliberacji, podniósł rękę w geście powitania, a potem, wciąż w ciszy, przyjął komunikator. Otrzymane urządzenie skrył w fałdach płaszcza. Postukując podkutymi, wysokimi butami podążył za wszystkimi. Jednak kolejny gość, takoż i niezbyt punktualny, skutecznie powstrzymał grupę. Chłodne spojrzenie skupiło się na nim, umysł na jego słowach. Jedyne, które miały znaczenie dotyczyły prędkiego wymarszu. Piętnaście Klików i Chromantis będzie musiał ujawnić choć część z wielu sekretów, jakie skrywa.

  6. Grim z pewną rezerwą spojrzał na Visionary, odrzucając pałętające mu się w tyle czaszki wątpliwości. To, co powiedziała, nie brzmiało głupio, zwłaszcza zważywszy na pewne... właściwości klaczy i jej kompanii.

    - Jeżeli jesteś w stanie zlikwidować patrole po cichu, będę bardziej niż skłonny przystać na twoją propozycję. W sensie tę o zabijaniu z zaskoczenia. Przy okazji, jak ktoś z twoich zna Canterlot, odeślij go na dowódcę grupy.

  7. Neftahar

     

    W przeciwieństwie do niemal wszystkich w tym pomieszczeniu postać w ciszy zasiadająca za stołem nie rzucała się w oczy aparycją, a i strojem nazbyt nie odstawała od gości lokalu. Mężczyzna średniego wzrostu, okutany w aksamitnie czarny, sięgający ziemi płaszcz przypominający nieco ubiór kapłanów oraz niewielki zawój na głowie nie skusił się dotąd nażaden z serwowanych napojów. Siedział nieruchomo, acz wygodnie, z jedną dłonią ułożoną na stole. Słowa przelatywały obok niej miękko jak podmuchy wieczornego zefirka. Mimo braku jakiejkolwiek reakcji miało się jednak wrażenie, iż opisany jegomość z uwagą i skrupulatnością bada otoczenie, przyjmuje i zapamiętuje wszystko, co powiedziano. W istocie, niewidoczne pod prostą, szarą maską zasłaniającą twarz oczy przeczesywały spelunę, przewiercając wszystkich w zasięgu wzroku. Nie odpowiedział ani słowem, zamiast tego zastukał tylko rytmicznie palcami lewej dłoni po blacie stołu. Twardy dźwięk nie mógł pochodzić od żywej tkanki. Czarna, skórzana rękawiczka skrywająca ową dłoń stanowiła zatem barierę, chroniącą pewnie jakiś sekret posiadacza. Tak czy inaczej, mężczyzna dawał sobie czas na zapoznanie się z tymi, którzy dopomogą mu w zbadaniu tajemnic Chromantis, w wydarciu tej planecie jej najgłębszych sekretów.

  8. Zaniepokoiłem się. Nie wyczuwałem żadnego sygnału zwrotnego od wysłanych w Blazinga nadajników, co oznaczało mniej więcej tyle, że chyba w jakiś sposób je zwalczył. Szkoda, zamierzałem jeszcze je wykorzystać, ale szybko przekonałem się, iż to, czy mam przewagę nad oponentem czy nie, było sprawą drugorzędną. On sam otworzył portal do pustki, zasysając moją mgłę razem z całym powietrzem z areny. Subtelna zmiana upewniła mnie w tym, że teraz panuje tutaj próżnia. Nie miałem za wiele czasu, by przemyśleć, co to dokładnie dla mnie oznacza, bowiem zaraz po oczyszczeniu powietrza, czy też może z powierza, przeciwnik zasypał mnie sporą ilością sześcianów, atakujących mnie ze wszystkich stron. Z pewnością rozczarował go fakt, że miałem tarczę i potrafiłem z niej korzystać. Osłoniłem się przed kostkami, które uderzały mocno, wprawiając osłonę w drgania. Za każdym ich ciosem tarcza wydawała z siebie jękliwy dźwięk. Po niedługim czasie przestały wściekle się o mnie ciskać.

     

    Opuściłem lekko tarczę, gotów podnieść ją w każdej chwili, by zobaczyć, co się stało. Odpowiedź otrzymałem bardzo szybko w postaci ciosu w twarz. Moja głowa aż odskoczyła w tył, poczułem łamany nos. Gdybym był w pełni żywy, prawdopodobnie straciłbym teraz przytomność, a że nie miałem tego problemu, po prostu cofnąłem się o krok dla zachowania równowagi, odruchowo zastawiając się szaszką. To nie był specjalnie dobry pomysł, bowiem zmęczony wielokrotnym niszczeniem i przywracaniem metal znowu pękł, siejąc dookoła framentami klingi. Dwa czy trzy zostawiły mi rany na twarzy. Popatrzyłem Blazingowi w oczy, moje spojrzenie jak zawsze nie wyrażało absolutnie nic.

     

    Na kolejną komendę nieprzyjaciela nad moją głową błyskawicznie począł się formować krąg materii. Przeanalizowałem jego sygnaturę, zadzierając tarczę w górę. Słusznie zrobiłem. W tym samym czasie, kiedy dowiedziałem się, że materia ma eksplodować, ona faktycznie to zrobiła, z ogromną siłą ciskając mną o podłoże. Większa część energii została pochłonięta, pozostała spełniła chociaż część zadania, jakie z pewnością miała wykonać. Zdezorientowała mnie na chwilę. Ta chwila jednak wystarczyła, by adwersarz rzucił we mnie magicznym pociskiem. Nie zdążyłem nawet wstać, ale tarcza wciąż potrafiła należycie spełnić swoją rolę. Kolejna porcja energii rozproszyła się bezproduktywnie. 

     

    W dalszym ciągu leżałem na ziemi w niewygodnej pozycji, kiedy różnoraka materia znów zebrała się niedaleko w niezorganizowaną chmurę i poczęła we mnie strzelać z szybkością godną pulemiotu Maxima. Ledwo nadążałem z przyjmowaniem tego wszystkiego na swoją wierną osłonę. Zanim zdążyłem otrzymać jakieś poważniejsze szkody, przygotowana przez wrażego maga chmura wybuchła efektownie. Nie zadała mi większych obrażeń, choć fala uderzeniowa przesunęła mnie lekko. Lecz to nie wszystko, byłem tego absolutnie pewien. Spiąłem się, czekając na kolejny atak i wiedząc, że nie zdążę się podnieść, nim on nastąpi.

     

    Przyszykowałem wszystkie siły, wykorzystując dużą porcję mocy ze spichlerza, by wzmocnić moją tarczę, gotując się na coś niespodziewanego, a groźnego. Blazing Heart niejednokrotnie udowodnił, że potrafi wykorzystać każdą moją słabość, obrócić ją przeciw mnie. Tym razem nie chciałem dać się zaskoczyć. Gdy laser wystrzelił z portalu nade mną, napotkał na nieprzekraczalną jak się zdawało barierę. Rozgrzewał ją z wolna, powodując, że ręka zaczynała mnie boleć coraz bardziej, natarczywie dopominając się odpoczynku. Zanim przygotowana naprędce osłona pękła, promień monochromatycznego światła przestał sprawiać mi kłopoty.

     

    Odetchnąłem cicho z ulgą, gotując się do powstania. Nim jednak zdołałem się zebrać, ruch podłoża wywołany przez przeciwnika wybił mnie... oczywiście w powietrze. Zamknąłem oczy, przywołując na twarz wyraz całkowitej obojętności. Receptory miałem stale zablokowane, więc nie musiałem się w tej chwili zajmować niczym ponad namiastkę relaksu podczas lotu. Wpadłem w portal. Zaraz z niego wypadłem. Potem znowu wpadłem. I tak dalej, coraz prędzej i prędzej, w koło Macieju. Szkoda, że wiatr nie rozwiewał mi włosów i brody. Poczucie bezwładu zostało przerwane przez brutalną rzeczywistość w postaci gruntu, o który głucho łupnąłem. Suchy trzask nie mógł dotrzeć do mojego oponenta, wszak nie było powietrza, w jakim dźwięk ów mógłby się rozejść.

     

    Leżałem płasko bez ruchu, przekierowując część mocy do przywrócenia połamanych kości, naprawienia zerwanych mięśni, wszak potrzebowałem ich do wstania z ziemi. Stalowe igły, jakie wypadły zaraz za mną nie ułatwiły mi tej pracy, wbijając się w losowych miejscach. Nawet nie osłoniłem się przed nimi, nie robiły mi bowiem wielkiej krzywdy. Poza jedną. Ta wbiła mi się w lewe oko, które przez to pokryło się delikatną siatką pęknięć, co zaburzyło postrzeganie. Ten problem musiałem prędko rozwiązać, ale wpierw poczekać w pełnym ledwie wyczuwalnej irytacji milczeniu aż przestanę być krojony na różne sposoby niby mięso w rzeźni. Gdy portal zniknął, wciąż znajdowałem się na ziemi. Powoli pokrywałem najgłębsze cięcia cienką warstewką lodu, na której wykwitało w niewiadomy sposób zmrożone ciało. Kiedy wstałem, wyglądałem już w miarę normalnie, poza dużą ilością igieł tkwiących we mnie jak w poduszce. Wyjmowałem je jedna po drugiej niezwykle powoli, z namysłem, jakby specjalnie przedłużając.

     

    Na koniec przekręciłem i wyjąłem ostatnią, tę w oku. Organ natychmiast pokrył się szronem. Na jakiś czas pewnie będzie wyłączony z użytku. Ale nie był mi potrzebny do tego, co teraz zamierzałem uczynić. Musiałem upewnić się, że wróg nie przywróci sobie powietrza, kiedy będzie mu potrzebne. Pustka jest jedna. Korzystając z ostatniej porcji energii otworzyłem się na nią i rozpocząłem konwertowanie powietrza wewnątrz na czystą energię magiczną, bez właściciela. To było jak walka, wyczerpywało. Normalnie nie małem tak bezpośredniego dostępu do pustki, więc utrzymywałem się w jakiej takiej sile tylko dzięki temu, co udało mi się przemienić. Niestety, jak było wspomniane, pustka jest jedna i niepodzielna, co znaczyło mniej więcej tyle, że energia wyszukiwała sobie odbiorców i wchodziła w nich sprawiedliwie. A że odbiorców było aktualnie dwóch, to i Blazing dostawał darmowe wzmocnienie. Kiedy wydostałem się z tego okropnego miejsca poczułem przypływ sił, ale wiedziałem, że nie ja jeden. Dlatego w pierwszej kolejności obłożyłem tarczę kilkoma dodatkowymi zabezpieczeniami. Pokryła się lekko drgającą powłoką lodowych nitek, kolców, wykwitów przypominających wzory malowane przez mróz na oknach. Nabrała wytrzymałości i była w stanie wytrzymać gwałtowne zmiany temperatur.

     

    Teraz przeszedłem do ataku. Mając problemy z widzeniem nie ryzykowałem uderzeń dystansowych. Wyciągnąłem rękę w górę. W dłoni pojawił mi się mocny uchwyt, a wirujący śnieg zwinął się w znajomy kształt bata. W tej chwili półmaterialnego. Nie wydawało mi się, by śnieżka z pnączami, jaką rzuciłem jeszczeniedawno zadziałała, dlatego posłałem jej impuls, by to uczyniła. Wkrótce giętkie pnącza powędrowały z zastraszającą prędkością w stronę piersi, karku i pachwin Blazinga. Miały wniknąć mu do tętnici zmrozić krew. Poruszony gwałtownie bat świsnął w powietrzu, gdy przeszedłem do ataku. Chlaśnięcie od góry, potem skośnie od lewej, od boku od prawej. Od góry, przechodzące w skośne od prawej. Cały czas osłonięty tarczą ruszyłem po okręgu, kierując się w nieprzewidywalny sposób raz w jedną, raz w druga stronę, to bliżej, to dalej. Cały czas ruszałem ręką w miarowy sposób, oszczędnie. Najmniejsze poruszenie przekształcało się w kolejne chlaśnięcie lub zwodnicze, złudne skręcenie bata w tę czy wewtę. Nie wiedziałem, czy trafiam. Nie zwracałem na to uwagi, by nie wytrącić się z pewnego niby-rytmu. Okładałem go po prostu gradem różnorakich ciosów, mniej czy bardziej wymyślnych, wychodząc z założenia, iż któryś wreszcie go uszkodzi.

     

    Postanowiłem dodatkowo zemścić się za zniszczenie mojej własności, do której byłem poniekąd przywiązany. Rysy twarzy stwardniały mi, gdy jak na komendę spomiędzy cegieł sufitu wyłonił się dziwaczny, powykręcany twór, przypominający korzeń drzewa, stworzony z lodu. Zaraz za nim na powierzchnię wyszły następne. Kilka z nich wystrzeliło w stronę jatagany, by wyrwać go z rąk Blazing Hearta i zniszczyć.

  9. [Grim wiadomo gdzie idzie.]

    Ogier zasmucił się. Nie chciał wywoływać u córki takiej reakcji. Odsunął się o krok, niespecjalnie wiedząc, co może powiedzieć albo zrobić. Doszedł do wniosku, że może najlepiej będzie dać spokój sprawie Sandstorm. Nabrał powietrza i spróbowa się pocieszająco uśmiechnąć.

    - To ważne - powtórzył z namysłem za Animal. - Dobrze więc, nie będę wnikał. Chyba pora się pożegnać na jakiś czas. Nie martw się, będzie...

     

    W tym miejscu głos postanowiła zabrać osoba, od której drażliwa kwestia i rozmowa się zaczęła, to jest Sandstorm. Wpierw zajęła sę Animal Heart, też próbując ją jakoś pocieszyć, co wzbudziło w Grimie poczucie wdzęczności. Lub coś, co jest do wdzięczności bardzo podobne. Kucyk odwrócił się do niej, by wysłuchać, co też ma do powiedzenia. W duchu machnął kopytem, chowając w przysłowiową kieszeń swoją podejrzliwość, nie chcąc przypadkiem doprowadzić pegaza do zapaści nastrojowej. Tylko, że słowa jednorożca skierowane bezpośrednio do niego były rozczarowującą niespodzianką. Spodziewał się czegoś w deseń "No, sprawa rozwiązana", albo w ostateczności "Czas już na ciebie", co było właściwie prawdą. Jednak zamiast tego usłyszał coś, co w jego rozumieniu było w sumie... wyrzutem. Sandstorm wyrzucała mu to, iż musi mieć przed nim jakieś sekrety, do tego stawiając go na równi z tym... no, z Maskedem. Potraktował sprawę bardzo osobiście. Jego oczy zamieniy się w wąskie szparki, a rysy stwardniały.

    - A co jest we mnie takiego, że nie możesz przyznać się do jakiegoś sekreciku? Kłuję cię w oczy? Nie martw się, dłużej nie będę przeszkadzać. Właśnie wychodziłem - rzekł zimno, wręcz lodowato, patrząc klaczy prosto w oczy. Cały spokój wewnętrzny, jaki dał mu pobyt z córką prysł. - No to do zobaczenia, Animal.

     

    Po tych słowach opuścił pomieszczenie z dumnie podniesioną głową. Maszerował tak korytarzem przez kilka chwil, po czym, gdy był pewien, że Sandstorm już go nie może dostrzec, opuścił głowę. Był zmęczony i zawiedziony. Wszystko się zepsuło, te minuty, które miały być dobrym wspomnieniem, o którym chciałby myśleć ginąc, pzerodziły się w kolejne zarzewie gniewu. Był też zły, zły na Sandstorm. Już zamierzał dać spokój, a ona wyskoczyła z jakimiś insynuacjami. Wymruczal kilka wielce nieprzystojnych słów pod jej adresem, dochodząc do głównej jaskini. Niedługo zacznie się bitwa. Myślał, czyby nie pokrzepić towarzyszy przemową, ale nie czuł się na siłach. Musiał myśleć o wojaczce, nie o czczym gadaniu, zresztą nigdy nie miał talentow oratorskich.

     

    Ogier dopilnował z jak największą skrupulatnością, by wszyscy podzielili się na grupy według jego planu. Ustalił, że po cichym wyeliminowaniu patroli z dolnego miasta część z drużyn zajmie pozycje niedaleko jakiejś drogi prowadzącej w stronę zamku, koszar lub arsenału, by móc w razie czego pomagać albo wyżynać nadchodzące posiłki nieprzyjaciela. Pozostałe opanują ważne dla okupanta budynki, rozpoczną nawoływać do wystąpienia przeciw tyranii, pomogą odprowadzić nie biorących udziału w walce w jakieś bezpieczne miejsce. Grupa będąca bezpośrednio pod jego dowództwem podpali którąs z opanowanych budowli, by skupić na sobie uwagę jak największej części pozostałych przy życiu patroli. Teraz wystarczyło czekać na rozkaz do wymarszu.

  10. - Nie mogą wiedzieć o nas za dużo. A my musimy wiedzieć o nich wszystko. Wesz dlaczego? Bo jesteśmy tutaj obcy - koloejny obłok fajkowego dymu zwinął się w powietrzu w fantasmagoryczny kształt. - Wyciągnę z nich wszystko, co użyteczne i to, co mniej przydatne. Potem zobaczymy, co będzie. Trzeba nam wywiedzieć się jeszcze, kto nimi rządzi oraz co się mniej więcej dzieje. Bo transportery pewno paliwa od tak sobie nie marnują. Może to tylko ćwiczenia, może nie. Rozumiesz?

  11. Mężczyzna w zadumie patrzył raz na ogiera, raz na klacz. Z zamyślenia wyrwał go odgłos silników jakichś pojazdów. Zamrugał, szybko przeleciał spojrzeniem po pozostałych ludziach w domu, po czym podszedł do okna. Dostrzegł dwa pojazdy, pomalowane w tak durny zestaw barw, że to wyglądało jak zamierzona drwina z wojska. W ogóle wyglądały jakoś dziwacznie, ni to czołgi, ni ciężarówki. Najbardziej przypominały transportery niemieckie. Dojeżdżały do skrzyżowania. Wtedy Wasyl pewnym ruchem położył dłoń na kaburze pistoletu, gotów go wyjąć. Nie, raczej nie po to, by atakować. Wiedział, że i tak nie mieliby szans. W razie najbardziej niefortunnego biegu wydarzeń, to jest wrogich zamiarów przybyszów parkę potraktuje się jako zakładników. Potem będzie trzeba położyć ilu się da i... Tok rozumowania został przerwany przez zmianę natężenia dźwięku. Pojazdy oddalały się. Człowiek przymknął na moment oczy, po krótkiej chwili otworzył je i odwrócił się twarzą do reszty. nie było po nim widać absolutnie nic. Wtedy usłyszał propozycję Niemca. Pod wpływem przeżyć minionej chwili postanowił, że dobrze będzie odstresować się fajeczką. 

    - Popilnujcie gości, Iwanow - zwrócił się do podwładnego.

     

    Następnie wolnym krokiem, wciż z rękami za plecami wyszedł na zewnątrz, ciekaw, co też esesman ma mu do zakomunikowania. Odetchnął świeżym powietrzem, rozglądając się po pastelowym otoczeniu. Barwy wciąż go kłuły, lecz już nie tak, jak na początku. Prawie się przyzwyczaił. W ciszy wyjął z torby pudełko sztormowych zapałek, kapciuch z tytoniem oraz ładną fajkę. Nabił ją teraz powoli, z pewnym namaszczeniem. Zapalił. Pyknął. Siwy dym rozwiinął się dookoła jego głowy zwiewnym welonem. Dopiero wtedy się odezwał.

    - Słucham z ciekawością.

  12. Jak widzice, znów poważyłem się na zorganizowanie własnej sesji. Zapraszam każdego zainteresowanego życiem pod zrujnowaną, napromieniowaną i pełną mutantów Moskwą do uczestnictwa w tej przygodzie.

     

    Zasady są bardzo proste:

    1. Pilnować ortografii i interpunkcji. Sam mam kłopoty z klawiaturą, przez co nieraz wstawiam dwie litery albo coś, lecz moja wyrozumiałość ma granice.

    2. Zakaz emotikon. Jakichkolwiek.

    3. Postarajcie się pisać dobrze. Nie musicie rozwlekać się nad każdym jednym zdaniem, ale ukażcie uczucia postaci w danej sytuacji, jej przemyślenia. Na przykład lęk przed bolesną śmiercią na początku walki z mutantem, albo coś.

    4. Mistrz Gry, czyli ja, ma zawsze rację. Możecie przychodzić do mnie z reklamacjami, ale macie je argumentować.

    5. W Metrze wolno wam robić wszystko, lecz wątki +18, jak krwawą jatkę, opisujemy sobie przez PW, w temacie podając tylko ogólnik. Wymóg administracji.

    6. Wydarzenia z gier nie miały miejsca.

     

    WZÓR KARTY POSTACI:

    Imię i nazwisko:

    Ksywa: [jeśli jest]

    Wiek: [ważne!]

    Wygląd: [proszę o dokładny opis, ostatecznie obrazek]

    Frakcja/stacja macierzysta: [Reich, bandyci i Linia Czerwona dozwolone tylko po przedstawieniu argumentacji w historii postaci]

    Pochodzenie: [preferowani Słowianie Wschodni, chyba, że ktoś ma dobrą historię]

    Charakter: [może być krótko, to wy będziecie odgrywali swoją postać]

    Historia: [tu piszecie oględnie jak żyliście w metrze, lub przed nim, jeśli pochodzicie z powierzchni. Proszę uwzględnić talenty - w czym postać jest dobra z natury, oraz zawód - co obecnie robi. Zawód możecie mieć jeden, talenty dwa]

    Ekwipunek: [wpisujecie wszystko, co wasza postać ma, uwzględniając szczególne cechy stroju]

  13. Chaos. To słowo nawet w połowie nie oddawało tego, co działo się teraz w Przemyślu. Opanowaliśmy jakoś sytuację, Rosjanie się nie zjawiali, poczęło być luźniej. Powoli emocje związane z samowolnymi działaniami rzekomych nacjonalistów opadały, życie wracało do normy. Aż tu nagle jak nie rypnie wieść niby piorun z nieba! Mieliśmy w schronisku prysznice, ładnie połączone z siecią wodociągową. Niedawno, bo wczoraj, urządziliśmy bladym świtem akcję mycia nowo przyjętych bezdomnych. Mężczyźni i kobiety zajęli swoje miejsca w osobnych kabinach. Niektórzy z nich się nawet uśmiechali, widać czekali na to, by spłukać z siebie brud. Kilku naszych czekało na zewnątrz, by w razie problemów pomóc nowym. Niespodziewanie w całej łazience podniósł się krzyk. Jego natężenie wzrastało, pomocnicy zdecydowali się złamać prawo do prywatności i wejść, by zobaczyć, co się dzieje. Tym bardziej, że nikt nie odpowiadał na pytania. Widok, jaki zastali część z nich zwalił z nóg. W kabinach zwijały się z bólu... kucyki. Wszelkiej maści. Jęczały, krzyczały, rzęziły. Czym prędzej zakręcono wodę. Ludzie byli przestraszeni. Jeszcze dwóch zdążyło się skucykować. jeden się napił, drugi, czy raczej druga, umyła zęby. Błyskawicznie wydano bezwzględny zakaz spożywania i korzystania z wody z rur. Znalazło się zastępstwo, bowiem po okolicznych wsiach dość często dało się trafić na studnie. Poza tym na polach leżały całe metry białego, czystego śniegu. Całą nową pozyskaną wodę prędko zaczęto rozdawać wszystkim mieszkańcóm miasta, uprzedzając władzę o ponurym odkryciu. W samym Przemyślu było jeszcze kilka przypadków, ale to my przyjęliśmy na siebie główny cios. Dzisiaj zajmowano się poszkodowanymi, zwłaszcza tymi, którzy nie wypili wody, tylko się nią oblali. Przeżyli traumę, z którą teraz trzeba było się powoli oswajać, a potem, w dalszej przyszłości, może i walczyć.

     

    Nikt, a raczej prawie nikt, pomijając haniebne wyjątki w liczbie kilku osób, nie odwrócił się od tych, którzy przestali być ludźmi. Przynajmniej cieleśnie. Większość bowiem zachowywała się, jakby trafili do okropnego snu i chcieli się obudzić, niektórzy próbowali nawet chodzić na dwóch nogach. Oni potrzebowali pomocy, a ja nie wiedziałem, gdzie się zwrócić. Dlatego wysłaliśmy delegację do przemyskiego biura adaptacyjnego. Żołnierz, pop i nauczycielka. Poszedłem ja, Wołodymyr, znajomy, który bardzo pomógł zagospodarować porzuconą bazę, oraz Swietłana. Chcieliśmy uzyskać jakąś pomoc w opiece nad biednymi byłymi ludźmi. W końcu kto jak kto, ale POZ powinien się na tym znać.

  14. Grim przypatrywał się królikowi, słuchając jak ten gorączkowo popiskuje. Nie znał mowy zwierząt, lecz jego obycie pozwalało mu stwierdzić, iż gryzoń próbuje coś wyjaśnić. Dość nieudolnie zresztą. Uwga ogiera została skupiona na pewnym istotnym szczególe, który jakoś nie chciał mu dać spokoju, pomimo wszelkich jego starań. Jego przybrana córka zwróciła się do tej jednorożec, Sandstorm, jak do ogiera. Nie byłoby to może specjalnie dziwne, przejęzyczenia się zdarzają, lecz wcześniej użyła imienia Serox. Brzmiało dość obco, ale na pewno nie było to imię żeńskie. Tę sprawę możnaby teraz, korzystając z chwili spokoju wyjaśnić. Ciemnordzawy kucyk zbliżył się więc nieco do Animal, tak, by nie być specjalnie słyszalnym, po czym pod pozorem cichej rozmowy począł krótkie przepytywanie.

    - Zaraz będziemy się musieli na jakiś czas pożegnać, muszę wyjść na górę wcześniej niż reszta. Powiedz mi proszę, o co chodziło z tym Seroxem? Nie chcę naruszać prywatnych spraw, ale to było trochę dziwne, nie uważasz?

×
×
  • Utwórz nowe...