Skocz do zawartości

Po prostu Tomek

Brony
  • Zawartość

    1875
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    16

Posty napisane przez Po prostu Tomek

  1. - Jak mówiem twojemu...hmmm... nazwijmy to przyjacielowi, liczy się zwycięstwo. Wolno ci oczywiście użyć dobrej magii, by posłać te dziadoskie robale tam, skąd przybyły. Ale zaklinam cię na miłość wszystkich bóstw, nie przesadzaj. Możesz przez przypadek skrzywdzić kogoś od nas. Tego bym ci nie darował. Nie rób więc nic zbyt potężnego. Czy to jest jasne? Jeśli tak, to witaj na pokładzie - wyjaśnił z anielską cierpliwością Grim, już trochę żałując, że zgodził się dowodzić. Usłyszał ciche słowa Lenity, ale puścił je mimo uszu. Dzieciak ma prawo do wyskoków. Pojedynczych.

  2. [99]

    Zatrzymałem się w pół kroku. Ano racja, nie wypadało zostawiać gościa. Broń jest dużo mniej ważna od rozmów z kimś tak potężnym. Znowu westchnąłem i pokręciłem głową. Wróciłem się na miejsce i usiadłem ciężko. W pokoju zapadła nieprzyjemna cisza. Przerwało ją kilkukrotne kaszlnięcie doktora Konstantina, w tle bzyczała jakaś mucha. Wszyscy wpatrywaliśmy się głównie w podłogę, czasem ktoś spojrzał na Celestię. Chrząknąłem kilka razy, zanim zdecydowałem się w końcu odezwać.

    - Przepraszam. Bardzo przepraszam. Po prostu... widzisz, ciężkie wiadomości. Co my im winni? Przecież Ukraina nie mieszała się do Polski. Miałem ich za dobrych ludzi, widziałem się z ich przywódcą... - wyprostowałem się. - Jeszczo pobaczymo. Wracając. Czy te stworzenia wrócą? Jeśli tak, to jak się bronić? Co poczniemy z ludźmi z pochłonietych terenów? Jest ich dużo, a będzie jeszcze więcej, nie pomożemy wszystkim, bo się po prostu nie da. Na przykład Murzyni w Europie będą cierpieli na nieznane im choroby, i tak dalej. Co wtedy? Co do ostatnich twych słów, nie wiem, jak jest tam u was. I pewnie nigdy się nie dowiem. Ale ludzie są z natury dobrzy, bo takimi stworzył ich Bóg. Choć popełniają wiele błędów. Dziękuję, że masz o nas takie zdanie. A czy ty chciałabyś coś o nas wiedzieć?

     

    Protestujący utworzyli pole namiotowo-kartonowe. Nie przyjęli żadnej pomocy od zdrajców Polaków, odpowiadając gwizdami oraz krzykami o "polskich panach". Ochraniał też ich kordon złożony z lekko uzbrojonych milicjantów. Wśród nich był i Pawło, zachęcający otwarcie do biernego oporu oraz informujący przez megafon polskie wojsko (oczywiście po ukraińsku), że w razie użycia przemocy odpowiedź będzie równoważna. Do tego w kilku miejscach Polski pojawiły się graffiti "Ręce precz od Ukrajiny" po polsku i ukraińsku.

  3. - Nie, nie jest legalna. I będzie po moim trupie. Ty w ogóle umiesz takie coś? - podejrzliwością w głosie ogiera można by teraz kroić powietrze i wyłamywać drzwi, a na spojrzenie nabijać wrogów. Grim naprawdę chciał, żeby rozmówca potwierdził. MIałby całkiem niezłe usprawiedliwienie tak na w razie co [ostatnie słowa zamierzone].

  4. [95]

    Posadziłem bardzo uprzejmie Celestię na podłodze, mając cichą nadzieję, że nie obrazi się. Nie do końca ufałem stabilności krzeseł dla ludzi, a dla kucyków jeszcze tylu nie mieliśmy. Pomasowałem się ręką po czole, kiedy do sali wszedł Ihor, Pawło, Nadia oraz Kostek. Spojrzałem na nich pytająco.

    - Ojcze Mykoło - głos jako pierwszy zabrał mój przyjaciel. - Dowiedzieliśmy się, że masz gościa, i to bardzo ważnego. Zebrałem na szybko trochę ludzi, by potem roznieśli wynik spotkania. Nie macie nic przeciwko?

    - Nie, nie mam. Cieszę się, że o tym pomyślałeś. Wybierałeś po zajęciach? - pytałem bardziej pro forma, było przecież widać. Mamy doktora, milicjanta, kucharkę oraz nominalnego szefa Arki. Czyli właściwie przedstawicieli całej wspólnoty. - Celestio, poznaj proszę doktora Konstantina, panią Nadię, która zarządza naszą kuchnią, mojego przyjaciela i przywódcę schroniska, Ihora oraz jednego z milicjantów, Pawła. Posiedzą z nami. Jakbyś miała do nich pytania, nie krępuj się. Jak tam potrawy dla kucyków?

    - Dwa czy trzy z ich kraiku uczą naszych, jak gotować ichnie jedzenie. Do tego używając kopyt - zameldowała raźno Nadia.

    - Były ostatnio jakieś bójki?

    - Chwalić Boga nie, ojcze. Dzieci okropnie lubią bawić się z kucykami, a rodzice nie mają serca coś im robić - odparł Pawło.

    - Doktorze?

    - Mamy drobne kłopoty w zrozumieniu niektórych problemów. Na przykład wciąż nie mam pojęcia, jak one potrafią złapać coś kopytami. Na oddziale jest jeden jednorożec, konwertyta...

    - Kto?

    - Przemieniony. Niedawno nauczył się posługiwać się jakąś mocą. Potrafi używać telekinezy, znaczy przenosić różne rzeczy na odległość, siłą umysłu. Potrafi kogoś na krótko uspokoić albo uśpić. Nie wiem jak.

    - A przydaje się wam tam?

    - Bardzo. NIe dość, że możemy korzystać z szybkiej narkozy, to jeszcze daje się badać. W końcy wypadałoby kogoś nauczyć weterynarii, na wszelki wypadek.

    - Nic więcej?

    - Nic. 

    - Dobrze to słyszeć, siądziemy w kółku, żeby się dobrze widzieć.

     

    Z lekkim rumorem ja i czwórka moich towarzyszy utworzyliśmy zrąg z krzeseł, tak, by Celestia znalazła się naprzeciw nas wszystkich. Usiedliśmy. Drzwi zostały otwarte, jakby ktoś chciał wejść i posłuchać. Na razie nikogo nie było.

    - Zaprosiłem cię tutaj, a raczej poprosiłem o wizytę, by prosić o wyjaśnienia. Choć krótkie. Widzisz, ciężko nam tutaj w to wszystko, o czym wspomniałaś na naradzie uwierzyć, mając tylko twoje słowo. Potrzebujemy jakiegoś dowodu. Pamiętam, że oferowałaś doświadczenie tego, co może nas czekać w razie upadku bariery. Co do samej bariery, wiem, że ma chronić nas przed waszą magią. Mam dwa pytania. Po pierwsze, jak bardzo będzie się jeszcze poszerzać? Ludzie się boją, Celestio, tylko o to chodzi. Po drugie, czy jak się tutaj pojawialiście, wiedzieliście o promieniowaniu? Po trzecie, wiele złych wydarzeń nastąpiło od czasu waszego przybycia. Jedną z nich, może w twoich oczach mało ważnych było - tu zatrzymałem się na chwilę, bo głos mi się nieco załamał. Odkopywałem świeżą ranę, jaką było przytaczane teraz wydarzenie - niemal kompletne zniszczenie wsi, w której wcześniej mieszkałem, Małego Chutoru, przez wielkie stado robako-kucyków. Macie z nimi coś wspólnego? Proszę o szczerość, nikt tutaj nie uznaje was za wrogów. Jeśli już, to za nieznaną groźbę, by oddać honor szczerości.

     

    Wreszcie ktoś wpadł, by mi przerwać.

    - Ojcze Mykoło, Polacy ruszyli na Batkiwszczynu!

    - Szczo? Jesteś pewien? - odwróciłem się gwałtownie. Pawło aż wstał.

    - Tak. Przed chwilą przyszły wiadomości!

     

    Odwróciłem się ponownie do Celestii, zniechęcony i zaskoczony. Przymknąłem oczy.

    - Nie miej nam za złe obrony. Pawło, leć ogłosić na forum wspólnoty opór przeciw Polsce. Szykuj protest pod ich koszarami. Ja idę święcić broń - powiedziałem bardzo, bardzo smutno.

  5. Ten cholerny alikorn przynajmniej nie da się zabić tak od razu, pomyślał sobie Grim kiedy jego próbny cios został sparowany. A potem, przez bardzo, bardzo krótką chwilę żałował, że nie użył miecza. Zajął swoje stanowisko i pogrążył się w cichym oczekiwaniu na nadchodzącą bitwę. Po tym, jak padło pytanie, spojrzał na Rockiego chłodno, zastanawiając się, czy ten żartuje, czy rzeczywiście ciemnordzawy ogier wyraża się aż tak mętnie. Westchnął cicho.

    - Dopóki nie będziesz krzywdzić naszych, rób co chcesz. Byleś nie odpalał najbardziej... hmmm... widowiskowych sztuczek zbyt blisko - wyjaśnił spokojnie.

  6. [91]

    Starsze dzieci nie zmieniły pozycji ani wyrazu twarzy, młodsze odpowiedziały mniej czy bardziej śmiałymi uśmiechami. Zanim któreś zdążyło zapytać, czy może dotknąć grzywy albo pogłaskać gościa, gestem zaprosiłem Celestię do środka. Przy wewnętrznej bramie też stało dwóch strażników, uzbrojonych jak na wojnę. Tryzuby na opaskach mocno kontrastowały z ciemnymi strojami. Oddali honory księżniczce, salutując otwartymi dłońmi. Wewnątrz kręciło się niewielu, jak na tę porę dnia, mieszkańców. Chodzili po salach i korytarzach, zajęci swoimi sprawami, lecz kiedy dostrzegali nas, czy może raczej towarzyszącą mi klacz, przystawali na chwilę w miejscu, zdziwieni. Tylko patrole milicji najpierw nieznacznie sięgały po broń, a potem salutowały i szły gdzieś dalej. A potem tak się jakoś złożyło, że mijaliśmy sektor dla kucyków. Jeszcze nie wykończony, bo dużo było roboty przy dostosowywaniu mebli i pomieszczeń. Oczywiście te będące pracoownikami zlikwidowanego biura przyszy, by powitać swoją władczynię i oddać jej pokłon. Nie przeszkadzałem im, ale uznałem za stosowne wytłumaczyć pokrótce, skąd się wzięły.

    - Widzisz, jak likwidowaliśmy biuro, nie mieliśmy co z nimi zrobić. Gdybyśmy po prostu je wyrzucili, ktoś mógby zrobić im krzywdę. Nie zasługują na to. Więc przygarnęliśmy je i kazaliśmy uczyć przemienionych ludzi dobrego, kucykowego życia - wyjaśniłem dobrotliwie.

     

    W końcu doszliśmy do sporej sali przypominającej trochę aulę uniwersytecką. Rzutnik, dużo wygodnych krzeseł, ekran, mównica.

    - No, jesteśmy. Kawy, herbaty? Czegoś do jedzenia?

  7. [91]

    Czekałem na niespodziewaną wizytę Celestii do następnego dnia. Przez ten czas nie zajmowałem się niczym szczególnym, poza swoimi codziennymi obowiązkami. Rutyna dawała mi poczucie spokoju, ale też i przydatności. Teraz akurat zajmowałem się odświeżającą umysł i ciało przechadzką po otaczających bazę uliczkach. W sumie to ją kończyłem. Kiedy minąłem bramę wejściową pilnowaną przez dwóch uzbrojonych po zęby, na pokaz oczywiście, drabów, napotkałem na białą klacz stojącą prawie pośrodku dziedzińca i rozglądającą się z widoczną ciekawością. Akurat nie było za dużo do oglądania. Jakaś kobieta rozwieszała przy murze pranie, kilka dzieciaków stało jak słupy i wpatrywało się w kucyka. Dwóch mężczyzn znosiło do magazynu worki z kaszą albo mąką. Zwykły, szary dzień w Arce. Podniosłem rękę na znak powitania, wiatr załopotał mi sutanną.

    - Sława Isusu Chrystu. Nie myślałem, że to powiem, ale nawet miło cię widzieć. Do mojego pokoju się raczej nie zmieścisz, więc wolisz zostać na świeżym powietrzu, czy wejść do sali konferencyjnej?

  8. Grim kiwnął głową, po czym rozejrzał się zdezorientowany w poszukiwaniu lekko irytującego towarzysza. Gdy nie znalazł go w najbliższej okolicy, zamierzał odwrócić się, lekko kręcąc głową. To będzie ciężka noc. Wtedy usłyszał szept. Nie wystraszył się, ale zadziałał instynktownie, z całej siły kopiąc źródło głosu. Nie wiedział, czy trafił, lecz zaraz parsknął ze zdenerwowania.

    - Nie imponujesz mi, choć twoja umiejętność pewnie się przyda. Nie, nie musisz trzymać się mnie jak maminej spódnicy, po prostu bądź blisko i pamiętaj o posłuszeństwie. A teraz mam radę - zbliżył się do Rockiego i objął go niby po przyjacielsku za szyję. - Nie baw się tak w mojej obecności. Nigdy. Bo może zrobić się smutno. Pojął? 

     

    Odsunął się od alikorna i ruszył, by zająć stanowisko. I nie oglądał się już za siebie.

  9. Grim pacnął się kopytem w czoło. Nawet nie myślał, że alikorny są tak bardzo głupie, chociaż się trochę spodziewał. Bo w sumie co może zrobić krewny tych durnych, nieumiejętnych księżniczek. Westchnął bardzoo głęboko, aż dwukrotnie.

    - Po prostu siedź cicho i trzymaj się blisko mnie, okej? - odezwał się ponuro, z niechęcią. - I nie wpierniczaj się, gdzie cie nie chcą. Wszystko na mój rozkaz.

  10. [Święta, więc post w offtopie.]

    Nick: Swahili. Jak nazwa języka z Afryki, niezmienny i nawet łatwy do zapamiętania. Nie jest jakiś dziwaczny, więc plus.

    Avatar: Niestety nie mam pojęcia, któż to taki. Jakiś gość z kilkudniowym zarostem. Bez plusa.

    Sygnatura: Ten sam gość, co na avku. Wiele, wiele, wiele razy. Kojarzy mi się z SW [klony], więc plus.
    Użytkowniczka: Nie znam za bardzo, choć jest dłużej, jak ja. Udziela się, nieraz ją gdzieś tam widziałem, plus swojego czasu miała temat z rysunkami. Może dalej ma. Ogólnie nie znam osobiście, więc nie ocenię.

  11. Za internet jesteśmy odpowiedzialni wszyscy. Hugoholic powiedział, że mimo zabezpieczeń czasem na coś trafi, więc to nie tylko sprawa rodziców.

    • +1 1
  12. Istnieje. Cóż, nie jestem z tego faktu zadowolony, powiem więcej, dziwnie się czuję wiedząc, że ktoś rysuje takie rzeczy (uwaga! podobne zdanie mam o pornografii wszelkiego rodzaju!). Osobiście mnie to goszy, więc nie wchodzę/nie szukam/ nie czytam/cokolwiek. Z drugiej strony powiem tylko tyle, że dopóki ktoś nie lezie mi z tym w oczy mniej czy bardziej nachalnie, to nie będę się czepiał. Byle nie do mnie z tym, a wszystko będzie okej, nikt nie narazi się na cierpkie słowa. Miło, że są na przykład ostrzeżenia czy specjalny dział tutaj na forum, opowiednio opisany, dzięki czemu można go spokojnie ominąć. Takie moje zdanie.

    • +1 2
  13. Feather, nie napisałem, żeby się nie rozwijać w ogóle, tylko, że zamierzam osiągnąć poziom zadowalający mnie i tylko mnie w danej dziedzinie. Nie napisałbym w tym temacie wcale, bo mnie to naprawdę niewiele interesuje, ale określenie "debil, któremu wystarczy to, co ma" brzmi dla mnie odrobinę niemiło. Jestem zadowolony, że mam choć tyle, nie żądam więcej. Czy to coś złego? Bo po rzuconym haśle widać, że chyba tak.

    • +1 2
  14. Durnoty. Życie jest wystarczająco trudne bez udziwneń. Dobrze jest rozwinąć się do poziomu, na którym będzie ci się dobrze żyć. Dla każdego taki poziom jest inny. Nie umiem rysować, gadać dobrze po angielsku, francusku, czy niemiecku. Nie gram, nie tańczę, nie recytuję, nie jestem poetą ani nikim ważnym. Nie śnię świadomie i nie mam zieloneg pojęcia, co to jest OOBE. Okrutne, ale prawdziwe. Mój plan to zapracować na kawał ziemi, zamieszkać na jakimś zadupiu, żyć samemu dla siebie z tego, co pielęgnowana ziemia mi da. Wychodzi na to, że będę "debilem, któremu wystarcza to, co ma". Cóż, może mi być co najwyżej przykro.

    • +1 2
  15. [81]

    Siedziałem w małym pokoiku, będącym moją sypialnią, biurem oraz celą jednocześnie, popijając gorącego mleka z porcelanowego kubka. Miałem przymknięte oczy i można by powiedzieć nawet, że cieszyłem się chwilą. Nagle na kolana upadła mi ładna koperta, która dopiero co zmaterializowała się z powetrza. Otworzyłem oczyi odchyliłem się nieco do tyłu, ale nic więcej się nie stało. Odstawiłem kubek na szafkę nocną i otworzyłem kopertę. Szybko zapoznałem się z odpowiedzią Celestii. Nie napawała optymizmem. Sam nie za bradzo wiedziałem, co teraz. Mogłem napisać do niej jeszcze raz, skoro wiedziałem, że to czyta. W sumie, co mi szkodzi? Jeśli kłamała z tymi wymiarami, to korespondncja nie ma znaczenia, a jeżeli nie kłamie, to i tak umrę. Postanowiłem pozwolić sobie na sprostowanie jej zdania o ludziach.

     

    Celestio

    Na potrzeby tego listu założę, że nie kłamiesz i pragnęłaś nam w jakiś sposób pomóc. Proszę, zanim podrzesz czy spalisz tę wiadomość, weź pod uwagę fakt, że twoje słowa brzmią naprawdę bardzo nieprawopodobnie. Nie jestem wszechwiedzący ani wszechmocny, nie oczekuj, że pojmę wszystko od razu. Chciałbym, byś kiedyś zjawiła się w naszym wspólnym domu. Może zmieni ci t pogląd na nas. Wspominałaś o morderstwach i sabotażach. Masz rację, to wielkie zło, skrzywdzenie niewinnego. Lecz zanim zacziesz oceniać nas wszystkich tą samą miarą, spróbuj choć porównać liczby. Ilu ludzi z bronią w ręku idzie na kucyki, a ilu siedzi w domu, obawiając się, byście nie skrzywdzili ich bliskich? Nie znamy was, wielu, w tym i ja, nie wie, po co wasz kraj wchłania południową półkulę. Cierpimy z tej niewiedzy, cierpimy często z braku choć jednego posiłku dziennie. Z powodu wojny prowadzonej nie przez wszystkich, lecz przez garść najodważniejszych. Niektore z waszych działań wzbudziły niechęć zwykłych ludzi. Choćby zajęcie Polski, które w oczach wielu było równoważne okupacji. Jednak nie obwiniamy cię teraz. Teraz po prostu staramy się żyć. Może wiesz, może nie, ale my wszyscy w Arce dbaliśmy o kucyki. I te z biur, i te, które niegdyś były ludźmi. Przemyśl nie spłynął krwią niewinnych istot. Nie chciałbym, żeby to się zmieniło. Jeśli nie kłamiesz i przybyłaś tu, by świat nie został zniszczony, przemyśl dobrze swoje dasze kroki. Na koniec chcę napisać jedno. Gdyby nasz świat upadł, a ten list był moim ostatnim, przebaczam wam, kucykom, wszystko. W imieniu swoim i bliskich mi ludzi. I jeśli w czymś zawniliśmy, o przebaczenie proszę. Bóg z tobą

    Ojciec Mykoła

     

    Zaadresowałem list tak jak ostatnio, a potem poszedłem wrzucić go do skrzynki. Kiedy wróciłem, postanowiłem zwołać nadzwyczajne zebranie, na którym powiedziałem wszystko, co było poruszone na spotkaniu z Celestią. Niektórzy z dezaprobatą kręcili głowami, szeptali między sobą. Nie dowierzali. Trudno im się dziwić, ja też nie wierzyłem. Większość słuchała w spokoju i skupieniu. Na koniec doradziłem każdemu, by najbliższy czas spędził z rodziną, a jeśli takiej nie miał, to z przyjaciółmi. Zapowiedziałem też, że zawsze jestem chętny, by kogoś wyspowiadać. Po tym wszystkim, zmęczony, udałem się na spoczynek. Jutrzejszy dzień zamierzałem spędzić z Ihorem. Napiszę też list do krewnych. Ale to rano.

  16. [81. Naprawdę dziękuję, że poczekaliście... Ale mówi się trudno. Chyba nic nie straciłem, a nawet dostałem darmo pięć punktów.]

    Siedziałem w spokoju, ciszy oraz jak największym skupieniu. Dyskusja odbywała się właściwie koło mnie, mimo, że starałem się ze wszystkich sił za nią nadążyć. Nie zabierałem głosu. Pawło, który był młody, a co za tym idzie narwany, parę razy próbował się wypowiedzieć, lecz wystarczył mój oszczędny gest, by osadzić go w miejscu. Działy się rzeczy, które znacznie lepiej rozumieli inni niż my. Oni próbowali pokonać w walce na argumenty białą klacz. W toku dysputy odniosłem wrażenie, że jest nam, ludziom, wroga. Jakby obwiniała nas za to, co dzieje się z naszym gatunkiem. Zamyśliłem się wtedy na pewien czas. Miała trochę racji. Ludzkość potrzebowała odnowy, naprawy. Cierpiała bowiem przez samą siebie, przez swoje ciągle popełniane grzechy. Ale mieliśmy pewną właściwość. Potrafiliśmy zawsze podnieść się z największego upadku, wyjść z najgłębszej otchłani. I kimże były te kolorowe koniki, żeby nas osądzać? Takie prawo miał tylko Bóg, a i On był miłosierny. Nie wierzyłem w pokrętne słowa i wyjaśnienia tej całej Celestii. Nie trzymały się kupy. Kręciłem głową z dezaprobatą od czasu do czasu. W końcu wszystko się zakończyło, klacz zniknęła jak sen jaki złoty, a ze spotkania jak zwykle właściwie nici. Nie wyniosłem stamtąd nic, poza zmęczeniem i wątpliwościami. Wróciliśmy z Pawłem do Polski następnego dnia w południe.

     

    Kiedy znalazłem chwilę wolnego pomiędzy wizytą u chorych w szpitalu, a wieczorną Liturgią, postanowiłem napisać list władczyni tych koników. Nigdy nie pomyślałbym, że zrobię coś takiego, ale jak widać człowiek musi spodziewać się wszystkiego. Siadłem nad metalowym stolikiem, lekko trzęsącą się dłonią złapałem długopis, przyciągnąłem kartkę w linie, jak do pisania wypracowań, po czym poświęciłem się pisaniu. W wiadomości stało to:

     

    Celestio (chyba tak to się pisze)

    Nie wiem, czy mnie jeszcze pamiętasz, brałem udział w zorganizowanym przez ciebie spotkaniu. Nazywam się Mykoła Hrywieńko i jestem duchowym ojcem oraz przewodnikiem wspólnoty zwanej Arką, której siedziba znajduje się w polskim mieście Przemyśl. Poczułem się nieco dotknięty twoimi gorzkimi słowami o ludzkości. Zdaję sobie sprawę, że nie jesteśmy idealni, że grzeszymy i często oddajemy się nieprawościom. Wiedz jednak, iż mamy też kilka ciekawych właściwości. Potrafimy się podźwignąć z upadku. Przebaczyć grzesznikom. W razie potrzeby o przebaczenie błagać. Kochać się nawzajem, pomagać sobie i się jednoczyć. Potrafimy wyciągnąć pomocną dłoń do najmniejszego, najuboższego. Mimo iż jesteśmy ledwie pyłkiem miotanym wichrami, staramy się wypełniać nasze życia dobrem i miłością. W najmroczniejszych godzinach naszej historii, gdy płonęły krematoria, zawsze znalazł się ktoś chętny do uniżenia się. Do oddania wszystkiego co miał, nawet i życia, za innych. Nie osądzaj nas po tym, czego nie potrafimy. Rozliczaj nas bardziej z tego, co umiemy i możemy uczynić. Przyznam szczerze, nie wierzę ci. Nie wierzę w twoje słowa o dziwactwach dziejących się na świecie. Jednak nie znaczy to, że mam cię nienawidzieć. Jeśli chcesz zobaczyć, czym ludzie potrafią być dla siebie i innych, możesz odwiedzić mnie w Arce. Bóg z tobą

     

    Ojciec Mykoła

     

    Spojrzałem na kartkę pokrytą nieco nierówną, chwiejną cyrylicą. Nie było tego dużo, cóż. Sam nie wiedziałempo co to robię, czy będzie jakiśefekt, ale spróbować nie zaszkodzi. Co może się stać? Wstałem, zapakowałem swój list w najładniejszą kopertę, jaką tylko mogłem znaleźć, a potem zaniosłem do skrzynki. Zaadresowałem: Celestia, władczyni kucyków. Za magiczną barierą. Miałem nadzieję, że jakoś dojdzie.

  17. [76. I "wielki" powrót.]

    Nie miałem ostatnio szczególnie dużo do roboty. Przemyśl wydawał się jakby odcięty od wydarzeń w reszcie kraju. Oczywiście przyjeżdżali czasem różni poszkodowani ludzie, prosząc o schronienie. Opowiadali o różnych zaburzeniach, chodziły plotki o wojnie, a nawet, zgrozo, najeździe kosmitów czy innych plugastw. Nie wiedzieliśmy wszyscy, co o tym sądzić. Niezależnie od wichrów niszczących Polskę Arka starała się pomagać wszystkim, którzy się napatoczyli. Nieważne, kuc czy człowiek. Wychodziliśmy na tym dobrze w sumie tylko dzięki ofiarności mieszkańców miasta oraz okolicznych wsi, którzy w miarę możliwości nas wspierali. Mieli z tego korzyści, jak ochronę albo sprawiedliwie przyznawane racje, to prawda, lecz nie brakło tych, co wyciągnęli do nas dłoń bezinteresownie. No i sobie tak żyliśmy we względnym spokoju, przy niewielkim zainteresowaniu tych wszystkich organizacji. I dobrze.

     

    Do dziś. Akurat niedawno skończyła się msza wieczorna, zdejmowałem z siebie szaty liturgiczne, kiedy w rozbłysku pojawił się... list. W niepotrzebnie upiększanej kopercie. Przez chwilę wpatrywałem się w niego niepewnie, zwróciło też na niego uwagę dwóch diakonów. Kilka minut zbierałem się na odwagę, zastanawiając się, czy nie kazać tego spalić, wreszcie złapałem za kopertę i rozerwałem ją. W środku było zaproszenie na spotkanie gdzieś tam w sprawie jakiejś tam. Zapakowałem je w kieszeń pod sutanną i postanowiłem zobaczyć o co chodzi później.

     

    Przeczytałem list, siedząc w przytulnym pokoiku w dawnej bazie RFL. Wyglądała już całkiem sympatycznie, mieszkańcy zadbali, by przestała przypominać surową twierdzę, choć nie straciła funkcji obronnej. Obok mnie stał Ihor, oddałem mu list. Spojrzał na mnie.

    - To co robimy, ojcze? - zapytał.

    - Hmmm. Nie jestem pewien. Nawet nie sądziłem, że jesteśmy tak ważni - odparłem po chwili namysłu. - Może to przez nasze uczestnictwo w poprzednim spotkaniu?

    - Może... Pojedziecie tam?

     

    Zastanowiłem się. Ostatnie spotkanie nie skończyło się dobrze. Kogoś tam zabito, jak dobrze pamiętałem. Sam na samą myśl czułem ucisk w klatce piersiowej, mało zawału nie dostałem przez tego białego jednorożca ze skrzydłami. Ale patrząc z drugiej strony, zapraszali pewno nie darmo. Coś było na rzeczy, zawsze lepiej wiedzieć, o co chodzi. Westchnąłem głośno.

    - Pojadę, Ihor. Daj Pawła, był ze mną ostatnio. I we dwóch raźniej. Popilnujesz naszych?

    - Tak, ojcze. Przecież wiesz.

    - No, to trzymaj się, ja zabiorę się od razu. Daleko mam.

     

    Następnego dnia późnym popołudniem już wysiadałem u celu. Leciałem samolotem pierwszy raz i muszę powiedzieć, że nawet mi się podobało. Za to Pawło przeżegnał się jak tylko dotknął stopami ziemi. Nosiliśmy się różnie. On w kamizelce taktycznej i jakichś maskujących ciuchach, patrolówce oraz z opaską na ramieniu, miał też jakiś tam karabinek [P90, jak coś]. Ja w sutannie i kamilawce, oraz z drewnianym krzyżem na szyi, skrytym pod spływającą na pierś siwą brodą. No i byłem kompletnie bez broni. Dzięki życzliwości mieszkańców dostaliśmy się nawet sprawnie w miejsce spotkania. Wewnątrz budynku przypominającego nieco przemyskie biuro, zanim przerobiliśmy je na przedszkole siedziała ta klacz, dwóch ludzi i dwa kucyki.

    - Sława Isusu Chrystu - podniosłem dłoń w geście pozdrowienia, po czym oboje z Pawłem siedliśmy na fotelach. Przypatrywałem się z nieukrywaną ciekawością, acz nienachalnie wszystkim obecnym. Pawło pozostawał czujny.

  18. Co ja tam miałem o nagabywaniach Dolara... Ach, no tak, komentarz.
     
    Zabrałem się za to zachęcony bezpośrednio przez naszego tłumacza. Już tagi zachęciły mnie do zajrzenia, bowiem SoL i Sad to jedno z moich ulubionych połączeń. Co mogę powiedzieć? Z pewnością nie czuję się zawiedziony. Nie żałuję poświęcenia tej chwili czy dwóch na zapoznanie się z pierwszym rozdziałem. Podobnie jak pan powyżej, po przeczytaniu opowiadania odczułem... smutek. 
     
    Nie, nie do końca smutek. Nie za bardzo wiem, jak ubrać to w słowa. Nazwałbym to pewnym ciężarem. Budował się we mnie w miarę zagłębiania się w historię. Dopiero na samym końcu, kiedy zamknąłem dokument, zdałem sobie sprawę z jego istnienia. W fica wciągnąłem się, choć chyba nie tak głęboko, jak na to zasługiwał, przynajmniej z początku. Nie potrafiłem za bardzo, moja wina. Stopniowo jednak bardziej się nad nim pochyliłem.
     
    Główna bohaterka zarysowana wyraziście, pozostałe postaci jak dotąd pojawiały się raczej epizodycznie, z jednym wyjątkiem. Twi także jest rozbudowana jako bohaterka, dzięki scenom z jej przeszłości, o których opowiadała Lyra.
     
    Nie dane mi było kiedyś spotkać się z dziełem tak skupionym na pamięci, dookoła której cała fabuła się jak na razie kręci. Pamięci szeroko pojętej. Zarówno tej dotyczącej pojedynczej osoby tu i teraz, jak i wspomnień o tych, którzy odeszli i ich dokonaniach. O lęku przed pominięciem, zapomnieniem. O nadziei na zapisanie się jakoś na kartach historii świata, o staraniach w tym kierunku. Temat bardzo przypadł mi do gustu. Naprawdę bardzo.
     
    Dodatkowym atutem jest świetna robota tłumacza. Gratuluję, Dolarze. Czytało się doskonale, a i nie jestem pewien, czy podołałbym oryginałowi. Podsumowując, fic ma potencjał. Każe czasem pomyśleć. Zachęca do poświęcenia mu chwili uwagi. Jest kawałem dobrej literatury fandomowej. Czekam z zainteresowaniem na dalsze rozdziały.
×
×
  • Utwórz nowe...