Skocz do zawartości

Po prostu Tomek

Brony
  • Zawartość

    1875
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    16

Posty napisane przez Po prostu Tomek

  1. Neftahar

     

    Mężczyzna odsunął się, kiedy zobaczył poruszenie, zwiastujące niebezpieczeństwo. Skrył się w głębi pomieszczenia, ale nie mógł powstrzymać się przed rzuceniem spojrzenia na tajemniczego wroga. Nie widział, co to było. Jednak spadające wszedzie kolce, zakończone kuleczkami sprawiły, że stracił chęć na zapoznawanie się z tym bliżej. Miał też przeczucie, że od tych kuleczek lepiej trzymać się z daleka. Zbiegł za Vremem po schodach. Zobaczył Eomeera. Usłyszał też zgrzyty z piwnicy. Nie podobało mu się to, dlatego zbliżył się do drzwi i nasłuchiwał. Wydawało się, że to coś, co tam hałasowało, nie chciało na razie wyjść na zewnątrz. Mimo tego zamknął drzwi. Wszak istota skryta w cieniu może się rozmyślić. Gestem nakazał Eomeerowi pilnować tego miejsca, sam zaś odsunął się nieco i przygotował protezę oraz wypuścił z niej moduł.

  2. [36. Swoją drogą, chyba się nie postarałem, bo punktów za ostatni post nie było.]

    Czułem się już nieco lepiej. Nie mówię o zdrowiu, bowiem jego stan się nie zmienił. Wciąż byłem dość osłabiony, mocno schudłem, wydawało mi się, że mam trochę słabszą kondycję, choć pozostało mi wspomnienie po wigorze. Znowu udałem się na przechadzkę, najdłuższą jak dotąd. Z paroma przystankami obszedłem całe centrum Przemyśla, zahaczając o szpital, gdzie wczoraj znalazło zajęcie kilkunastu ukraińskich wolonatriuszy i wolontariuszek. W ramach bezinteresownej pomocy sprzątali sale, rozmawiali z chorymi, gotowali, prali. Ihorowi udało się dobrać takich ludzi, którzy mieli książeczki, przez co ryzyko mimowolnego roznoszenia chorób było raczej małe. Większość z nich miała wcześniej styczność z służbą zdrowia, ponadto żyli w Polsce na tyle długo, by sprawnie posługiwać się językiem. Wypytałem ich o pierwsze wrażenia, o to, czy nie jest im zbyt trudno. Nie miałem pojęcia o liczbie pacjentów aktualnie przebywa w szpitalu, ale trzech z nich potrzebowało mnie jako duchownego. Z ulgą wróciłem na moment do tego, co robiłem skutecznie od jakichś pięćdziesięciu lat. Zanim nie pojawiła się bariera, zanim nie rozlazły się po świecie te wszystkie wymyślne grupy.

     

    Po południu Ihor oznajmił, że nie ma jak nawiązać kontaktu z FOLem, nie zostawili bowiem żadnych danych, które możnaby wykorzystać. A przynajmniej przez cały dzień wczorajszy nie udało się takowych odnaleźć. Jednak kontakty to dość dalekosiężny pomysł, teraz należało się skupić na czymś innym. Mianowicie w bazie niedługo zacznie brakować zapasów, pozostawionych przez jakże życzliwych RFLowców. Pod żadnym pozorem nie możemy dopuścić do przestoju, przecież zakładając wspólnotę każdy zobowiązał się do wspierania bliźnich. Ci, którzy mogli, pracowali i zarabiali pieniądze, część z nich oddającna użytek schroniska. Za to dokupowaliśmy żywności i innych artykułów pierwszej potrzeby, lecz tylko jako dodatki do tego, co już mieliśmy. Jest zima, pól nikt nie uprawia, zapasy pewnie przychodzą z innych krajów i będą coraz droższe. Na razie Ihor oraz ja zebraliśmy wszystkich, którzy chcieli przyjść, na ogólnym zgromadzeniu. Ogłoszono, że aby zapewnić stały dopływ środków trzeba będzie ustalić wysokość wkładu osób aktualnie pracujących, czyli wszystkich do tego zdolnych. Dyskusja nie trwała długo, ludzie potrafili jeszcze czasem pomyśleć o innych. Chwilowo pobierana kwota jest związana z zarobkiem i wynosi od pięćdziesięciu do czterystu złotych. Podjęto też decyzję o wysłaniu wiadomości na Ukrainę w celu zdobycia informacji o tamtejszych wydarzeniach.

     

    No i nazwaliśmy wreszcie naszą wspólnotę, i przy okazji całą bazę. Mało oryginalnie, ale przynajmniej pasowało. Arka.

  3. [36]

    Nie podobało mi się to, co zastałem. Po terrorystycznym ataku i kilku metaforycznych burzach, jakie przetoczyły się przez Polskę duch braterstwa począł znikać. Ludzie bali się o jutro. Na dodatek nastąpiło zbliżenie z jedną z zaangażowanych w konflikt organizacji, FOL, jeżeli Ihor dobrze przekazał mi nazwę. Cóż, tego akurat nie traktowałem jako złe wieści, przynajmniej nie aż tak bardzo złe, jak reszta. Dotąd nie chcieliśmy się w żaden sposób wtrącać, a tylko nieść pomoc. Tylko, że ostatnie wydarzenia dowodzą, iż tak się po prostu nie da. Nie można stać z boku, zachować neutralności, nawet, jeśli chce się pomagać wszystkim. Trzeba się było na coś zdecydować. POZ? Nie, oni są winni naszym najbardziej palącym problemom. Kto, stojąc na straży pokoju, posuwa się do sprawiania innym bólu? Wciąż miałem przed oczyma konwulsyjnie powykrzywiane kucyki pod prysznicami. Pozowcy odpadają, są kłamliwi, pewnie mają ukryte cele. W końcu to oni najbardziej zyskują na rozroście bariery. RFL? Gdzie tam! Każdy już wiedział, kim byli i co chcieli osiągnąć. To oni pokłócili Polaków i sprowadzili tu Rosjan. Gazowali kucyki. Więc zostawał Front Obrony Ludzkości. Oni też mieli nie najlepszą reputację, właściwie to nie było wiadomo o nich nic naprawdę pewnego. Przynajmniej mi nikt nie mógł udzielić informacji. Ostatni dzień, jaki sobie przyznałem na skok w brutalną rzeczywistość powoli mijał. Wiedziałem jedno. Samemu nie zdziałam za wiele, będę potrzebował jakiejś pomocy. Zajęta własnymi sprawami Polska nie może wiele dać, nie mogę też wymagać od ludzi, którzy szukają schronienia w zajętej przez nas dawnej bazie RFL.

     

    Postanowiłem. Jeszcze dziś poproszę Ihora o to, by posłał kilkunastu czy kilkudziesięciu, zależy, ilu się uda, Ukraińców do okolicznych wsi i miasteczek, aby postarali się zająć jakieś pustostany i tam porobić prowizoryczne schroniska dla ludzi, którym się nie poszczęściło. Czy to bezdomnych, ale chcących pracować, czy to uchodźców, czy kucyki, które wyrzucono z domów. Tak. Im też trzeba pomagać, nie zawsze przemiana zaszła z ich winy. Do tego może uda się namówić paru naszych do pomocy w miejskim szpitalu, na Słowackiego. Być może w zamian tamtejsi lekarze podzielą się lekami. 

     

    Zrobiłem, co do mnie należało, uznałem się za częściowo "oczyszczonego" z zaniedbania. Przyszło mi to jednak z dużym trudem. Musiałem uważać, by nie wziąć na siebie zbyt wiele na raz. Inaczej przypuszczalnie nie wytrzymam. Powoli, drobnymi kroczkami, a może uda się odnaleźć właściwą drogę w tym pogmatwanym świecie. Znów poszedłem się przejść, żeby trochę odpocząć, ale tym razem po najbliższych ulicach miasta. Przypadkiem zawędrowałem pod biuro ponifikacyjne. Było zamknięte. No tak, przecież zwinęli się, kiedy grunt zaczął im się palić pod nogami. Kiedy wróciłem, znów zwróciłem się do wypróbowanego przyjaciela z ostatnią na dziś prośbą. Niech jakoś skontaktuje sięz tym całym FOLem i wybada go. 

  4. [Wracam z dobrowolnego wygnania, mając nadzieję na większy ład, niż kiedy byłem tu ostatni raz. Otrzymałem pozwolenie od gospodyni tej zabawy, Elizabeth Eden. Przypuszczam, że obecna liczba punktów w moim posiadaniu wynosi zero. A nie, bo jednak 30. Takie pytania z mojej strony. Czy sicz przemyska jako jedna grupa jeszcze istnieje? I wtóre, czy mam/będę mieć na nią jakiś wpływ? Dalsze, mogę dowiedzieć się o najbardziej palących wydarzeniach w regionie, ewentualnie na świecie? Dziękuję.]

     

    Obudziłem się rozbity. Bliżej nieokreślony czas, spędzony w samotności i oderwaniu od otaczającej rzeczywistości dał o sobie znać. Bolały mnie plecy, stawy. Umysł był jakby opatulony w watę, ciężko było mi myśleć o czymkolwiek. Przez okres mojego dobrowolnego zamknięcia w celi wiele się zmieniło. Przede wszystkim straciłem pozycję przywódcy naszej wspólnoty, przynajmniej jeśli chodzi i rozwiązywanie problemów dnia bieżącego. Zajął ją mój nieoficjalny zastępca i dobry, wypróbowany przyjaciel, Ihor. Ja spędzałem całe dnie na modlitwie, przechadzkach, pracy. Próbowałem być przydatny, ale nie czułem się na siłach, by dźwigać ciężar odpowiedzialności za wszystkich, zwłaszcza po dawnym terrorystycznym ataku, który część z nas pozamieniał w kucyki. POZ odciął się, nie próbował nic zrobić, pomóc, wesprzeć. Teraz jednak, na prośbę Ihora, wyszedłem ze swojego małego, ciemnego świata. Jednak byłem w jakiś sposób potrzebny. Wszak od początku byłem z nimi, stawiano mnie za przykład. Wycofanie się, jak mówił mój przyjaciel, zostało niedobrze odebrane. Wedle niego powinienem wrócić. Lecz ja potrzebowałem czasu. Poprosiłem go o ostatni dzień. 

     

    Po zajęciu się dolegliwościami ciała wyszedłem z ciasnego, surowego pokoiku, który służył mi za mieszkanie. Kiedy nalewałem wody, by ją zagotować, spojrzałem mimochodem w wiszące nad umywalką lustro. Wyglądałem jak pustelnik. Długa, siwa, zmierzwiona broda. Pociągła, wychudzona twarz, blada z braku światła słonecznego. Czułem się słaby, jednak postanowiłem przejść się po schronisku, by przypomnieć sobie układ pomieszczeń. Ludzie patrzyli na mnie dziwnie. Nie byłem pewien, co wyczytuję w ich oczach. Czasem radość, u tych starszych, czasem niechęć, czasem obojętność, chłód. Szedłem tak, aż dopóki nie dotarłem do szpitaliku, czy też czegoś, co pełniło jego rolę. Widok chorych, leżących bezradnie na łóżkach, nie był przyjemny. Uwijający się lekarze i pielęgniarki wyglądali na bardzo zapracowanych. Zresztą, wszyscy wokoło krzątali się w ważnych sprawach. Wróciłem do siebie, jeszcze bardziej zmęczony, niż wyszedłem. Pogrążyłem się w rozmyślaniach.

  5. Mój parasol jest w pokoju intrygującego dziadka. Może jak przeżyjemy ewentualnie starcie z tajemniczym czymś/między sobą, to się tam prędko udam. Ja byłbym zainteresowany lekami, strzykawkami, bandażami, a także chociaż lekkim pistoletem, bo sztylet to tak średnio. Więc jak coś w magazynie będzie, a zdążycie złapać i donieść, byłbym rad.

  6. Zebrałem się wreszcie w sobie, pobiłem lenistwo i wziąłem się za czytanie kontynuacji opowiadania, które skłoniło mnie do dołączenia do tego jakże intrygującego fandomu. No i nie żałuję ani chwili spędzonej nad tym tekstem. Każdy rozdział mnie przyciągnął, przetrzymał, i wreszcie wypuścił ze swoich objęć z odczuciem niedosytu. Twój styl pisania oraz różnorakie nawiązania tylko pomagają w wejściu w świat. Ponadto budowanie atmosfery, z jednej strony wywołującej wesołość, a z drugiej zachęcającej do dalszego czytania bardziej na poważnie. Mam tylko jeden kłopot. Gubię się nieco w postaciach. Wydaje mi się, że jest ich dość dużo, a ponadto czytam Ad maiorem w jakiś czas po Si Deus nobiscum, przez co wiele z nich muszę sobie przypominać i łączyć je z różnymi faktami. Ale to moja wina. Czekam na więcej z niecierpliwością.

     

    Popaprało mi się dawanie repów i tylko jakiś mizerny poboczny komentarz dostał.

  7. Ten fanfic zdecydowanie jest wciągający. Trafiłem na niego dzisiaj całkowitym przypadkiem, i właśnie przed chwilą go skończyłem. Niestety nie mogę rozwodzić się jak bardzo mnie poruszył, skłonił do przemyśleń, czy cokolwiek bądź, bowiem tego nie zrobił. Broń Panie Boże nie jest to winą autora. To mnie mało co porywa. Opowiadanie było bardzo ciekawe, zapewniło mi godziwą rozrywkę, zarysowane charaktery postaci wydały mi się interesujące, a zostawienie wielu wątków do domyślania się tylko podsycało moją chęć wytrwania przy lekturze. Dodatkowo plusy za odwołania do realnie istniejących maszyn drugiej wojny światowej. Moim zdaniem bardzo udatnie "skuczyłeś" ten konflikt i przeniosłeś go w realia MLP. Z niewyjaśnionych przyczyn nie mogłem się jednak zdobyć na kibicowanie Equestrii w toczącej się gdzieś w tle wojnie. Po prostu często mój umysł kojarzy ten kraj, na podstawie sprzętu i nazewnictwa, z Trzecią Rzeszą. Nie potrafię nic na to poradzić, a wiem, że to z pewnością moja wada. Stereotypy i tak dalej. Dla pewności nie kibicowałem więc nikomu, skupiając się na przeżyciach bohaterów oraz tym, jak bardzo pewna osoba się zmieniła. Doceniam jednak podejście autora, który posługując się pomienionymi wcześniej rzeczami, tj. sprzętem sprawił, że fic jest oryginalny, nowy, a temat wojny odświeżony. Dodatkowym atutem opowiadania są ilustracje, dobrze wykonane i cieszące oko. Szkoda, że niewiele ficów może się pochwalić obrazkami. Gratuluję, Ruhisu. I tobie, Spidi.

     

    Jak na razie moim faworytem spośród wszystkich postaci jest Dornier. Jakoś przypadł mi do gustu.

     

    Co do tagu Legendary, wahałem się. Nie czuję się zdolny do szafowania tagami, lecz to opowiadanie zasługuje w mojej opinii na coś więcej niż tylko kolejny komentarz. Jeżeli moje uzasadnienie zostanie uznane, wnoszę o dodanie mojego głosu.

  8. Neftahar

     

    Nie był do końca pewien, co ma teraz zrobić. Chciałby pomóc Vremowi, ale ma tylko sztylet. No, może stymulant odwagi się przyda, ale jeszcze nie teraz, kiedy nawet nie wiadomo, przeciw czemu właściwie stają. Postanowił więc usunąć się nieco na bok, by nie przeszkadzać. Usłyszał zapytanie z dołu. Nastąpiło coś niespodziewanego.

    - Coś nadciąga. Pilnuj się - rozległ się mocny, całkowicie bezbarwny, jednorodny i jakby wyprany z emocji głos, którego nie dałoby się dopasować do płci.

     

    Następnie postarał się jak najlepiej przygotować do odparcia zagrożenia, wypatrując czegoś, jak na przykład układu pomieszczenia, elementów otoczenia, improwizowanej broni, co mogłoby dać im przewagę w nadchodzącej walce.

  9. Thorvald zachowując milczenie podążał za resztą, gotując się wewnętrznie do pierwszego zadania, do likwidacji zagrożenia, jakie czyhało na mieszkańców tego... nie wiedział, jak to nazwać. Nagle miejsce skojarzyło mu się z ropiejącym wrzodem, otaczającym srebrny kolczyk. Taak, to będzie dobre określenie. Lecz nie było ważne, czy lubił miasto, w którym przebywał. No i za darmo w noc nie szedł. Z tymi myślami przypatrywał się jakże odmiennemu teraz, po zapadnięciu zmroku, otoczeniu. Sama katedra, mimo swego przepychu, przestała przypominać świątynię, teraz sprawiając wrażenie grobowca. Skaczące po ścianach cienie, chór ponurych, przytłumionych głosów niosący się gdzieś z dali. Niepokojący szept wiatru, nie wiadomo jakim sposobem zabłąkanego wśród kamiennych, zimnych ścian. Yr był niedobrym bogiem. Żadne miłosierne i pomocne bóstwo nie mieszka w krypcie.

     

    Mężczyzna, wciąż w ciszy, jakby przyduszony atmosferą miejsca, z ulgą wyszedł na zewnątrz, w mroki nocy. Po złowieszej katedrze wydawały mu się przytulne, choć wymarłe. Pozbawione przechodniów i gwaru ulice przypominały nieco alejki koszar. Ład. W tym mieście panował teraz niezaprzeczalnie jakiś swoisty, twardy ład, wrażenie utwierdzali maszerujący w rontach strażnicy. Tak z pewnością wyglądałoby to miasto podczas wielkiej epidemii, marynarz-Łowca był tego pewien. Gwizd kobiety przeszył powietrze jak strzała. Czy tylko wydawało się, że w oczach Thorvalda na moment rozbłysła nagana?

    - Słusznie - powiedział cicho.

     

    W międzyczasie postanowił przeczytać list z rozkazami. A nuż będą tam jakieś informacje, pozwalające zawężyć krąg poszukiwań? Bowiem dzielnica była z pewnością dość spora.

  10. Neftahar

     

    Po wejściu do pomieszczenia nieco się rozluźnił, kiedy zobaczył swojego towarzysza, leżącego na czymś, co w zamierzchłej przeszłości prawdopodobnie było tarasem. Szybko przeczesał wzrokiem otoczenie, dostrzegając stare stoliki i jakieś resztki. Nic więcej. Przynajmniej na pierwszy rzut oka. Zanim jednak zdążył pogrążyć się w transie poznawczym, Vrem podniósł się i wbiegł prędko do osłoniętego pokoju, jakby goniło go stado szakali. Rzucił się na zniszczone meble, tarasując przejście. Alghaar postanowił pomóc mu w budowaniu barykady.

  11. Neftahar

     

    Pochłonięty obserwacją i badaniem mężczyzna nawet nie zauważył, kiedy oddalił się od grupy na dość sporą odległość. Na razie bezskutecznie poszkiwał czegoś cenniejszego od szmelcu i otaczajacego go piachu. Targała nim chęć odnalezienia czegoś przydatnego, ale jeszcze bardziej poznania tego miejsca, zrozumienia go. Przepatrywał resztki pojazdów, spoglądał na stare budynki. I wtedy z rytmu wybiło go coś niepokojącego. Monotonny dźwięk, dźwięk ostrzenia noża, tak nagły w tym miejscu, pogrążonym dotąd w aksamitnej ciszy. Alghaar oderwał się od wykonywanych czynności, po czym powoli, rozglądając się z niepokojem. Po krótkim zastanowieniu zdecydował się jednak na dołącznie do reszty drużyny.

     

    Przy włazie nie było jednak nikogo. Jednakowoż w pewnej odległości od niego człowiek dostrzegł budynek, przy którym znajdował się sitar Tux z lancą w ręku. Podbiegł tam prędko, przedzierając się przez wyścielający wszystko piasek. Wzniósł ręce w przepraszającym geście, po czym wszedł do dawnego sklepu, niemal od razu z ciekawością kierując się ku otwartym drzwiom po lewej. Za nimi znajdowały się schody, a na nich sitar Clockwork. Mężczyzna postanowił pomóc golemowi w jego działaniach.

  12. Neftahar

     

    Znalezisko Pana Clockworka okazało się działającym, inteligentnym golemem. Można się było tego spodziewać. Mężczyzna wstrzymał rozbuchaną ciekawość, wyszedł jednak zza ochrony Eomeera, by począć rozglądać się z zainteresowaniem i skrupulatnie badać najbliższą okolicę, pochylając się nad każdym niecodziennym znaleziskiem. Jednocześnie co jakiś czas ustawał w badaniach, by przeczesać wzrokiem otoczenie w poszukiwaniu zagrożenia. Nie włożył sztyletu do pochwy, zachowywał najwyższą ostrożność. W milczeniu wsłuchiwał się w każdy dźwięk, czy to od członków drużyny, czy ewentualnie spośród opuszczonych zabudowań.

  13. Neftahar

     

    Mężczyzna stał w napięciu, obserwując, jak wrota rozwarły się z łoskotem. W tak zwanym międzyczasie jego wierny moduł podleciał do odsłoniętej protezy i zmienił kształt, by gładko wsunąć się w jej zakamarki. Szybkim, nawet nieco gwałtownym ruchem Alghaar naciągnął rękawicę i skrył dłoń w płaszczu. Wyjął już sztylet, by być gotowym na wypadek nieprzewidzianych trudności. Znowu nieco się przemieścił, podchodząc ostrożnie odrobinę bliżej. Wreszcie ciekawość przeważyła, podszedł do dziury za włazem i zajrzał do wnętrza odkrytego pomieszczenia.

     

    Pierwsze co dostrzegł, to robot, którym zajmował się właśnie Clockwork. Wedle wszelkich poszlak robot był niegdyś przyjacielem metalowego dżentelmena, co kazało sądzić. Że prawdopodobnie nie stanowi zagrożenia. Pozory jednak mogą mylić.

     

    Dalszym widokliem było podziemne miasto. Neftahar spodziewał się korytarza, kolejnego pomieszczenia, hali, sieci rur stanowiących jakieś przejście, ale nie podziemnego miasta, skrytego przed wzrokiem istot z powierzchni. Wszystko wyglądało na bardzo stare, miejsce tonęło wręcz w piasku. W ciszy, jaka tutaj zalegała, kroki Tika rozległy się donośnie. Słyszał nawet ruch zębatek w swojej protezie. Oczy ponownie błyszczały, teraz wręcz chorobliwie. Skoro już tutaj zaczynają się dziwy, to co czeka dalej?

     

    Nie przekroczył osłony, zapewnionej przez Eomeera. Napatrzył się i cofnął lekko, by zrobić miejsce innym.

  14. Neftahar

     

    Niestety, krótkie studia mężczyzny niewiele dały. Tyle, co było widać. Clockwork zajął się rozmontowaniem panelu, więc Alghaar oderwał ostrożnie mechaniczną dłoń, po czym odsunął się nieco, by nie przeszkadzać. Wtedy stały się dwie rzeczy. Pierwsza, w pokoju zapanował straszliwy hałas, który zaniepokoił właściciela protezy. Natychmiast odwrócił się, wyciągając sztylet, następnie zmieniając pozycję by nie stać na wprost włazu.  Także słuchał, mając nadzieję się czegoś dosłyszeć. Nie próbował przywołać do siebie modułu. Ufał mu.

×
×
  • Utwórz nowe...