-
Zawartość
2954 -
Rejestracja
-
Ostatnio
-
Wygrane dni
2
Posty napisane przez Elizabeth Eden
-
-
Margaret(Krótko):
Kobieta od razu zwróciła na chłopaka swoją uwagę.
- Jaką książkę? - zadała mu pytanie, patrząc mu prosto w oczy.
-
Jadalnia:
Margaret spojrzała chłodno na chłopaka, który zadał tak niewłaściwe pytania.
- Po prostu mało mówi - rzuciła zimno, a potem znowu zaczęła uśmiechać się patrząc na dziewczynkę.
- Jak jesteś głodna, możesz sobie jeszcze dolać.
Annabelle:
Zauważyła, że jakaś osoba, nie wiedziała, czy to chłopak, czy dziewczyna, zaczęła się w nią wpatrywać. Ona oddała jej/jemu spojrzenie. Nie mrugała. Do tego jeszcze lekko się uśmiechnęła. Schyliła głowę, nagle jej oczy zaczęły wyglądać jakby zmieniły barwę z brązowej na zielonej. A może tylko tak padało światło?
-
Margaret:
Spojrzała na najmłodszą dziewczynkę i... uśmiechnęła się? Jednak wprawny obserwator mógłby zauważyć sztuczność jej uśmiechu, a nawet pewien głód w jej oczach, gdy patrzyła na maleństwo.
- Oczywiście, że możesz, kochanie. Po obiedzie zapraszam cię nawet na herbatkę do mojego gabinetu. Chociaż pewnie dla mnie obiad się przedłuży, bo wielu jeszcze nie przyszło...
-
Margaret:
Kobieta spojrzała na nich spokojnie. Zupy leżały już na stole.
- Możecie zaczynać posiłek, ewentualnie reszta wyjdzie stąd później. Ten kto przyjdzie na obiad ostatni - zmywa - stwierdziła obojętnie, a potem dodała - Dzisiaj na dworze jest bardzo zimno, dlatego nie wychodzicie. Jednak za dwa dni będzie wycieczka.
Jej córka Annabelle tylko się w was wpatrywała swoimi ciemnymi oczami, potem zabrała się za jedzenie zupy.
-
Ciepłego lipcowego dnia do gwardzistów wysłany został list. Gwardia została podzielona na kilka grup i dostała nakaz gruntownego przeszukania KAŻDEGO Equestriańskiego miasta. Jako, że była to praca żmudna zostali też podzieleni na zmiany.
(Striding niech tam nadal przesłuchuje)
(Losowanie! Teraz sobie przypomniałam (XF))
Numer gracza: 4 (Hoffner)
Numer zadania: 5 Coś poszło po twojej myśli, odwdzięcz się temu kto ci pomógł! (Grrrrrr)
10 bitów
*Zirytowanym tonem*Najpierw napisz, co ci się udało, a ja ustalę komu masz chociażby podziękować
-
Sierociniec:
Margaret podeszła do dzwonka w rogu kuchni i z całej siły go pociągnęła. Dźwięk było słychać w całym sierocińcu. Oznaczało to, że pora na obiad. Dzisiaj kobieta przygotowała zwykłą zupę jarzynową. I chleb do tego. Na razie im wystarczy potem pomyśli. Razem ze swoją córką usiadła w jadalni przy stole oczekując dzieci. Stół był zastawiony, ale tylko dlatego, że był pierwszy dzień, potem będą zastawiać sami.
-
W książce czarownicy opisani byli jako:
,,Istoty niewyróżniające się, w historii spalań czarowników rzadko którekolwiek z nich na prawdę miało zdolności magiczne. Czarownicy potrafią przez wiele lat ukrywać się przed innymi ludźmi. Lubią przebywać w miejscach zimnych i staromodnych, bo to przypomina im o ich odmienności. Czarownicy od zawsze mieli większą wytrzymałość na chłód, gorąco i ból. Ich największą zdolnością jest jednak opanowanie magii i eliksirotwórstwa... ''
-
MISJI END
Troszeczkę trudno było mi wybrać wygranego, bo prawie każdy włożył w tę misję na prawdę wiele.
Jednak ostatecznie wygrywa:
KOMPUTER *fanfary*
Nagroda leci oczywiście do ciebie za tego combota co popchnął fabułę(Ale z tym drugim się na razie wstrzymaj)
Następna misja związana z Saddle Arabią już za niedługo :3
-
Margaret:
Kobieta zmarszczyła brwi. Cela?
- Od dzisiaj ty odpowiadasz za klucz do tamtego pokoju, oraz za wszystko co w nim jest, oraz za jego mieszkańców. Jeśli coś tam zostanie zniszczone, ty poniesiesz karę. Jesteś zobowiązany do tego, aby wasza trójka utrzymywała tam porządek. W czasie wycieczek odpowiadasz za tamtą grupę i jesteś liderem w sprawie dokonywania wyborów - oświadczyła chłodno, a potem dodała - i nie strój sobie żartów, bo może się to dla ciebie źle skończyć. Do widzenia - naskrobała na jakiejś kartce jego imię i nazwisko obok numeru pokoju.
-
Margaret:
Powoli podniosła oczy znad pewnej kartki, kiedy usłyszała pukanie do drzwi.
- Wejść - powiedziała głośno, spodziewając się, że jest to jedno z dzieci ze sierocińca. Schowała kartkę pod biurko.
Nie chciała, żeby ktoś ją czytał.
-
Margaret:
Kobieta wyprostowała się i powiedziała chłodno:
- Za dwa dni jest wycieczka do lasu, wtedy się przewietrzysz. A teraz idź do pokoju dziennego coś poczytać albo porysować. Przy okazji jak znajdziesz taką małą dziewczynkę... ma chyba na imię Grace. To poproś ją do mojego gabinetu - potem bez słowa odeszła.
-
Magus:
Duże drzwi sierocińca były jednak zamknięte na cztery spusty i wydały głuchy dźwięk, gdy je pociągnąłeś.
Po chwili poczułeś czyjąś obecność za plecami, choć nie było słychać żadnych kroków.
- A ty dokąd? - zapytała Margaret spoglądając na ciebie z góry.
-
Sierociniec
Margaret szczerze nie chciała mieć ,,do pewnego czasu'' jakiegoś bardzo mocnego kontaktu z dzieciakami. Wszystko robiłaby stopniowo. Wiedziała, że pierwszym co miała zrobić, to odkryć, gdzie w tym domu znajdują się prochy dzieci, które zaginęły wiele lat temu. Bo już ustaliła, że na pewno są w domu, a jedna z dawnych opiekunek była po prostu psychopatką. Obstawiała na razie strych, albo to dziwne przejście pod schodami, które na swoje nieszczęście odkryła chwilę przed przybyciem dzieciaków i trudno było jej tam teraz zejść. Tym bardziej, że młodzi łazili po domu w nocy. Ale mimo wszystko byli jej potrzebni.
Teraz wieszała na ścianie w holu prostą tablicę informacyjną, z którą młodzi miała nadzieję, że się zetkną.
Tablica informacyjna
1. Do godziny osiemnastej chcę, by do mojego gabinetu zgłosiły się osoby, które mają zostać dowódcami w pokojach
2. Po godzinie dwudziestej pierwszej obowiązuje zakaz wychodzenia z pokoju
3. Pierwsza wycieczka do okolicznego lasu odbędzie się za dwa dni(14 października)
Tyle na razie wystarczy - stwierdziła kobieta wycofując się powoli do kuchni.
Annabelle:
Dziewczynka rozejrzała się, czy nikogo nie ma, a potem otworzyła drzwi i zamknęła je za sobą zbiegając w dół po stromych, kamiennych schodach.
-
Biblioteka:
Ciekawą odnotowania ciekawostką było, iż koło wioski Tridville nie był zaznaczony żaden sierociniec, tylko puste pola.
Margaret wstała i lekko się otrzepała ruszając na schody. Pora obudzić tych, którzy nie dostosowali się do ustalonej pory wstawania.
Annabelle:
Kiedy dziewczynka weszła do biblioteki i zobaczyła, że w jej ukochanym zacisznym miejscu jest tak dużo innych dzieci wykrzywiła się i wyszła. Skierowała się do pewnych ciemnych i mocnych drzwi, które stały zaraz obok kuchni.
-
Margaret:
Kobieta uniosła delikatnie brwi.
- Rozumiem. Co do pokoju, dostawię ci łóżko do dwójki. Jest chyba jedno w magazynie. Idź poproś kogoś, by przekazał ci zasady i przypomnij im, że po śniadaniu oczekuję informacji, kto jest dowódcą w jakim pokoju.
W tym momencie do pokoju weszła w pełni ubrana i uczesana Annabelle. Kiwnęła swojej mamie głową na powitanie, wzięła z półki kawałek chleba, posmarowała dżemem i bez słowa wyszła kierując się do biblioteki. Oczywiście nie obudziła swojego współlokatora. Z natury była cicha.
-
Margaret:
Kobieta nie odzywała się ani nie jadła obserwując wchodzące dzieci.
- Chciałeś czegoś? - zapytała jednego z nich, które się na nią uparcie patrzyło. - Marginesem - to już skierowała do wszystkich w kuchni. - Jeśli ktoś nie umie pisać albo czytać, niech przyjdzie do mojego gabinetu po śniadaniu. Jeśli jest wam zimno w pokoju dziennym jest rozpalony kominek. - potem znowu spojrzała obojętnie na chłopca, który siedział przed nią.
-
Margaret:
Kobieta wyprostowała się i nadal zdenerwowana patrzyła jak dziewczyny odchodzą. I bardzo dobrze, bo już za niedługo świt. Nie miała zamiaru przyjmować do siebie wytłumaczeń z cyklu ,,jestem zmęczona''. Jutro będzie pierwszy i dość organizacyjny dzień w sierocińcu. Wróciła do swojego gabinetu.
Słońce powoli wychylało się nad horyzont. Za sierocińcem były tylko pustkowia, a w tle malowały się góry. Trawa na polu była biała od mocnego przymrozku, który złapał w nocy. Mimo wszystko wybiła siódma i pora było wstawać. W budynku było potwornie zimno, więc Margaret napaliła chociaż w pokoju dziennym. Nie miała nic przeciwko, żeby dzieciaki z jedzeniem z kuchni przeniosły się tutaj. Przy okazji obudziła lekkim szturchnięciem chłopaka, który dzisiaj właśnie tutaj spał.
Potem rozpaliła też w specjalnym piecyku w łazience, aby woda była ciepła i dzieciaki mogły się umyć. Zadowolona z siebie usiadła w kuchni. Jej zimno nie przeszkadzało.
(Czy tylko ja czuję tą atmosferę? Ahhh)
-
Komputer:
Ściana zaczęła migać, ale Luna to zauważyła.
- O! Nie ma tak łatwo. Twilight! - krzyknęła, żeby potem razem z nią wzmocnić barierę i ją utrzymać.
Po kilku sekundach Luna powiedziała.
- Dość tego, pomóż mi - powiedziała do fioletowej alicorn, a potem razem połączyły swoje zaklęcia w jedno silne zaklęcie niszczące.
Zamiast Combota leżała teraz na stole kupka popiołu.
(Zakończmy to już)
-
Komputer:
Luna spojrzała z nienawiścią w oczach na combota.
- Będziemy go rozbierać? - zapytała Twilight.
- Nie, rozwalimy jednym zaklęciem, ludzka elektronika jest niezwykle słaba.
-
Komputer:
Twilight spojrzała na Combota i prychnęła. Okropieństwo.
Zabrała go razem z Luną do zamkniętego laboratorium Canterlotu, gdzie został nadal w magicznej klatce położony na białym stole.
-
Komputer:
Niestety bariera nie ustąpiła i nie ustąpi.- I co teraz, ty zły pomiocie? - warknęła Twilight. Chwilę potem stanęła koło niej Luna.
- Celestia zajmie się Cadance. Żyje, ale jest nieprzytomna - powiedziała pani nocy patrząc na combota. - Trzeba go zabrać do laboratorium.
I tam właśnie się udały ciągnąc to ,,coś'' za sobą w magicznej klatce.
-
Zamek/Komputer:
Twilight zlatywała ze schodów z naprawdę pokaźną prędkością nie zważając na to, że bardzo mocno uderzyła się po drodze w kopyto i chyba je zwichnęła. Nagle zobaczyła małe... coś?
- MAM CIĘ! - wrzasnęła i zamknęła je w magicznej klatce. Niestety ta chwila dekoncentracji sprawiła, że zleciała ze schodów i jeszcze bardziej boleśnie się obiła.
Wstała ostrożnie jęcząc i warknęła:
- Przebrzydłe ludzkie urządzenia.
-
Święto słońca:
Cadance zauważyła spadającą na nią ciężką figurę trochę zbyt późno. Uderzyła ją prosto w głowę, a potem klacz nie widziała już nic.
Leżała na scenie, a wokół niej formowała się mała kałuża krwi. Niektóre kucyki wszczęły panikę.
Celestia, która już podniosła słońce wpatrywała się w balkon na piętrze z pewną konsteracją, jakby nie do końca wiedziała co się właśnie stało.
Twilight za to użyła skrzydeł i wleciała do zamku ruszając na schody.
Luna powiedziała głośnym głosem Canterlotu:
- Niech każdy, kto nie należy do gwardii canterlockiej się rozejdzie, a gwardia niech przeszuka zamek i tereny wokół niego!
Potem klacz księżyca spojrzała na swoją siostrę, która powoli podeszła do Cadance i szepnęła cicho:
- Mam wrażenie, że wojna dopiero się zacznie...
Koniec Prologu
Początek Epizodu 1
(Epic moment 1 zaliczony XD)
-
Uroczystość:
Księżniczka Celestia zamknęła oczy i wzniosła się na skrzydłach w górę, a jej róg rozbłysnął niesamowicie jasnym promieniem. Słońce powoli budziło się do życia obrazując sobą niesamowitą gamę barw. Cadance cały czas patrzyła w górę, ale nie na Celestię, tylko na balkon kilka pięter wyżej...
[Zapisy][Gra]Sierociniec(Human/Fantasty)(Luźna sesja)
w Archiwum
Napisano
Margaret:
- Możesz iść - powiedziała Margaret powoli obserwując chłopaka(dziewczynę?), a potem znów spojrzała na tego od książki.
- Nie sądzę, by była to ciekawa książka - przez chwilę szybciej zamrugała - w bibliotece jest wiele dobrych tytułów od książek z baśniami po naukowe. Na prawdę nie widzę w legendach nic ciekawego - potem znów uśmiechnęła się lekko do małej Grace.