Lecę. Spadam.
Spadam w ciszę. W ciszę pośród której wibruje krzyk. Mój krzyk. Głos odbija się echem od perłowo białych ścian pozbawionych skazy. Jestem w pułapce. Krzyczę. Umieram. Ptak w złotej klatce na środku pokoju. On też krzyczy. To jednak nie krzyk. To śpiew. Jego głos rozbija ściany. Rozbija mnie.
Lecę. Spadam.
Odłamki lustra wbijają się w oczy, boleśnie je kalecząc. Luster jest więcej. Są wszędzie. Długi ciemny korytarz jest nimi wypełniony. Przede mną jest ptak w złotej klatce. Śpiew. Lustra drgają jak powierzchnia wody. Głos rozbija lustra. Rozbija mnie.
Lecę. Spadam.
Czarna róża. Jej kolce gładzą, tną, zabijają. Podmuch wiatru niesie płatki. Czarne płatki róż, unoszące się bezwładnie, zdane na łaskę losu. Słyszę krzyk. Odwracam głowę, aby zobaczyć jak pisklę wypada z gniazda. Pisklę nie śpiewa. Pisklę krzyczy. To ja śpiewam. Jestem zamknięta w złotej klatce. Mój głos rozbija różę. Rozbija mnie.
Otwieram oczy.
Sekundy, godziny, dni, lata. Wszystkie są jak mrugnięcie. Jak sen. A potem budzi mnie gwiazda. Jej blask paraliżuje pokłady pamięci. Pamięci, której nigdy nie było.
Na dźwięk głosu białego ogiera wzdrygam się lekko. Mam wrażenie że dźwięki które słyszałam prze pojawieniem się gwiazdy grzmią echem w mojej głowie. Są jednak wytłumione, jakbym słyszała je przez warstwę tkanin. Nagle ustają. Skupiam uwagę na słowach wypowiadanych przez towarzyszy. Słucham ich z lekkim, lekceważącym uśmiechem na pyszczku, jednocześnie układając sobie całe zajście w głowie. Mam bronić Equestrii? I to na polecenie Luny. Niedoczekanie. Muszę się obudzić. I to jak najszybciej. Nie dokonam jednak tego sama. Może jednak przyłączę się do nich, na jakiś czas. Jak tylko znajdę sposób żeby się obudzić, pryskam stąd. Niech sobie myśli że będę go słuchała. - Myślę kierując wzrok na Sky'a. - Potem księżniczki dostaną to na co zasłużyły. Potem będzie zemsta. Nie będę już musiała przed nimi uciekać. To oni będą uciekali, przede mną. Widzę spojrzenie kierowane na moje oczy przez Gray i dreszcz który ja przeszedł. Zawsze tak jest. Nikt nigdy nie umiał spojrzeć mi w oczy. Nawet ojciec. Kiedy klaczka potyka się o własną grzywę, mój uśmieszek staje się bardziej widoczny. Teraz ja mam im coś powiedzieć.
- Ech. - Wzdycham, po czym zaczynam. - Mi mówcie Oczko. Mogę być fałszerzem, jeśli nikomu to nie zawadza. - Mówię i wzruszam ramionami. Nie zamierzam nawet udawać że przejmuję się ani funkcją jaką będę pełnić, ani tym bardziej zadaniem zleconym przez Lunę.