Mephisto wstał i poszedł zobaczyć mężczyznę. Po paru minutach wyszedł. - Jeśli chciałeś zabić go w sposób żeby się wykrwawił to nim by się wykrwawił umarłby z głodu i braku wody... Będzie żył... - stwierdził. - A ja już mówiłem że jesteś zbokiem i swoje słowa wciąż utrzymuje. - dodał spokojnie, znowu usiadł pod ścianą.
Mephisto przytulił Aren, gdy ją puścił westchnął i usiadł pod ścianą. Ściągnął cylinder. Przetarł oczy ręką. - Czuje się jakbym miał się zaraz popłakać. - powiedział ze smutkiem.
- Skończyłem studia psychologiczne wiem, kiedy ktoś jest szalony a kiedy nie... To nie jest normalne. - wskazał na poucinane kopyta. Jego wyraz twarzy wciąż się nie zmienił, głos też. Obrócił się w stronę Dandie. - Dziękuje Dandie...
Mephisto pogłaskał klacz. - Wiesz? - spojrzał jej w oczy. - To pośpiesz się. Jesteś z nas najszybsza... - powiedział spokojnie. - I spokojnie. Pomożemy im. A teraz, wdech, wydech, wdech, wydech. - starał się uspokoić klacz.
- Jessy, moja droga. On jest chory psychicznie. Ludzie chorzy psychicznie postrzegają świat inaczej i dla nich takie rzeczy są normalne. - powiedział wciąż zachowując spokój.
((Kiedy to pisałeś byliśmy w jednym...))
- To dobrzę. - powiedział wciąż spokojnie, wstał. - Dobra, dobra, ale gdzie tu jest pogotowie... - zamyślił się. - Jango. Byłeś w kryształowym! Wiesz gdzie tu jest szpital?! I czy dasz radę określić nasze położenie. Musimy im pomóc. - krzyknął.
- Ríða (fuck). Nikt nie wie nic o weterynarii? - Mephisto ściągnął rękawiczki, przejechał po kręgosłupie klaczy palcami. - Nie jest źle, nie ma uszkodzeń... - zaczął sprawdzać klatkę piersiową i brzuch. - Tutaj też nic... Nie jest z tobą źle... Weźcie zajmijcie się tym drugim, ja jeszcze sprawdzę ją. -
- Eh... ma ktoś wykształcenie z weterynarii? Ja mam tylko ratownika, ale to do ludzi... - ułożył klacz w pozycji trochę bardziej naturalnej dla śpiącego czworonoga.
Ara widząc zachowanie łańcucha Williama uderzyła go w twarz odrzucając go na kilka metrów.
- Nie wolno dotykać panicza. - powiedziała zawistnie.
- Został go. - powiedział oschle Danate, a Ara wróciła na miejsce.
- Przepraszam... - powiedziała cicho.
Danate spojrzał na Williama, jeśli jego spojrzenie mogło by zabijać to William zamienił by się w plamę krwi. Gdy Ara to zobaczyła, uśmiech z jej twarzy zniknął.
- No nie... - mruknęła pod nosem. - Danate-sama, uspokój się. - powiedziała cicho z nadzieją że ten posłucha.