Skocz do zawartości

Ares Prime

Brony
  • Zawartość

    1999
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    1

Wszystko napisane przez Ares Prime

  1. - Tak. To koniec, moje kochane. - odparłem uspokojony. - Dziękuję wam za waszą nieocenioną pomoc. Ale ja mam tu jeszcze jedno zadanie do wykonania. Podszedłem do Timbera, i podrapałem go za uchem. - Obiecałem coś naszej wspólnej przyjaciółce, Shivie. Złożyłem jej przysięgę honoru, i muszę ją wykonać. Za wiele jej zawdzięczamy. Lecz wy jeśli chcecie możecie wrócić do waszej wioski, i tak już za wiele strasznych rzeczy widziałyście. Nie wymagam abyście mi dalej towarzyszyły, wracajcie do domu. Ja muszę jeszcze odnaleźć pozostałości Shivy, zabrać je stąd, i pochować z szacunkiem. Oczywiście odprowadzimy was wcześniej do wyjścia. Nie wymagałem żeby ze mną pozostały, i szukały kości. Skoro wszystko wróciło do normy, niech wracają bezpiecznie do domu, do swoich rodzin i przyjaciół.
  2. Ares Prime

    Nabór na MG

    Jak sobie życzysz - oto podanie. Doświadczenie: Kilka lat siedzę już w RPG, mam za sobą kilka ukończonych sesji zarówno solowych jak i multi. Prowadziłem gry jako MG i grałem jako gracz. Łącznie daje to ok 6 lat stażu w tejże branży. Jakie INNE realia mógłbyś zaproponować?: - Wiedźmin - Transformers - World of Warcraft - Marvel lub DC - Star Wars - uniwersum Jakuba Wędrowycza ;3 - własny wymyślony świat, lub zaproponowany przez gracza - i oczywiście My Little Pony Dlaczego Ty?: - Bo mam czas i uwielbiam RPGi. - Dodatkowo każdy gracz któy u mnie grał miał możliwość prowadzenia ze mną dialogów z postaciami. Dzięki temu sesje były ciekawe, rozbudowane, i szły znacznie szybciej niż standardową metodą post-post. - Jestem pomysłowy. - Pisanie RPG rozwija wyobraźnię. - Potrafię zaskakiwać Wady, zalety (swoje, oczywiście): Z - cierpliwy, pomysłowy, otwarty na propozycje graczy MG. Z anielską cierpliwością wyjaśniam zasady nawet dla laików. Ze mną wyrobisz się szybko. Zwykle norma dawania u mnie dawania postów to min. 3-4. W - dość upierdliwy, i wymagający MG, potrafiący nawet batem gonić leni. Jak trzeba to będę upominał o posta, bo nie toleruję jak gracz daje posta raz na tydzień, albo rzadziej. Dostępny zawsze od godz 20, bez względu na dzień. Kontakt GG - 31276107 [email protected] Przykładowe WŁASNE opowiadanie: Lodowaty wiatr północy smagał niczym bicz, zakończony ostrzami. A słońce powoli znikało za horyzontem, robiło się coraz ciemniej, ale ja miałem swoje zadanie do wykonania... Tropy poprowadziły mnie aż tutaj, a ryzyko że wicher je zasypie było nie do przyjęcia, zwłaszcza na tych lodowatych pustkowiach i stepach, które były mi domem oraz schronieniem dla mojego plemienia. Już od kilku dni byłem na polowaniu, a właśnie teraz odnalazłem ślady jego ostatnich ofiar – dwóch śnieżnych wilków. Były większe niż kucyk, łapy zakończone pazurami, pyski pełne zębów jak sztylety, a mimo to ich truchła leżały rozczłonkowane, flaki rozrzucone po okolicy, krew zakrzepła i zamarzła na śniegu już dawno. Głupie zwierzaki, nie miały z nim najmniejszych szans. Podszedłem do tego bardziej zmasakrowanego wilka – brakowało mu dolnej szczęki, zaś mózg wypadł mu z roztrzaskanej czaski, i leżał obok, zamieniając się w coś na kształt lodowatej masy. Podniosłem jego głowę chcąc się jej przyjrzeć bliżej, i stwierdziłem że wilk zginął od jednego uderzenia, a dopiero potem zabójca się z nim zabawił. Drugi wilk został po prostu rozerwany na dwoje, ginąc w wyjątkowo paskudny sposób. - Hm… nie wyjadł ani mięsa, ani tłuszczu. Po prostu zabił, nie starał się ich przegnać ze swojego terytorium, ani też zaznaczyć dominacji. Zabił... ot tak… - mruknąłem pod nosem. Nie żeby obchodził mnie los tych dwóch wilków. To były naszymi wrogami, my łowcy i wojownicy z mojego plemienia, często na nie polowaliśmy i walczyliśmy z nimi, ale nigdy nie dla czerpania przyjemności z zabijania. Kolejne kilka minut spędziłem na szukaniu dalszych tropów zabójcy, co nie było łatwe kiedy została godzina do zachodu słońca a rozpalanie ognia w takiej sytuacji, równałoby się z zaproszeniem na obiad wszystkich drapieżników z okolicy, a nie miałem ochoty skończyć jako czyjaś kolacja. Całe to babranie się w rozszarpanym mięsie i ciele jednak opłaciło się, znalazłem dalsze ślady, choć bardzo nikłe. - Dobra nasza, teraz już mi nie uciekniesz. – warknąłem, po czym żwawo ruszyłem za śladami. Niedługo później, okolica zrobiła się bardziej pagórkowata, zbliżałem się co raz bardziej do Kryształowych Gór, będących granicą z Kryształowym Imperium. Cholera, drań zawędrował naprawdę daleko, ale po drodze widziałem na kamieniach ślady pazurów, i świeżo znaczone punkty, znaczy się znaczył granice swojego terenu. Teren zdawał się całkowicie opuszczony, w powietrzu wisiała złowroga cisza. Musiał teraz odpoczywać po zabiciu tych wilków. Pora zakończyć to po co tutaj przybyłem. Zatrzymałem się na moment, i ściągnąłem z pleców swój ekwipunek. Spośród moich rzeczy, wyciągnąłem tę jedną, która była dla mnie najcenniejsza. Potężny dwukopytny, obosieczny topór bojowy, o szerokich ostrzach. Rękojeść była wyrzeźbiona z żelazodrzewa, ostrze wykute z metalu przetapianego kilkaset razy, w celu uzyskania najlepszej ostrości i trwałości. Całość była zdobiona runicznymi symbolami i poświęcona przez radę plemienną oraz naszego szamana. To był mój oręż, mój własny i należący tylko do mnie. - No bracie, może dziś nadarzy się dobra okazja aby nadać ci stosowne imię. – pomyślałem gładząc wyostrzone niczym brzytwa krawędzie ostrza. Resztę sprzętu ukryłem dobrze pod kamieniami, robiąc również stosowny drogowskaz, wskazujący drogę do leża zabójcy. Gdyby mi się nie udało, przyjdą inni aby dokończyć to co zacząłem. Ale póki krew nie zastygła mi w żyłach, muszę wykonać zadanie powierzone mi przez wodza… mego ojca. Przewiesiłem topór przez plecy, tak aby w razie czego mógłbym szybko go dobyć i użyć. Wspinałem się po skalnych półkach i ścieżkach, z każdym krokiem nasilał się paskudny zapach, będący połączeniem smordu rozkładającego się mięsa, gówna, zjełczałego tłuszczu i dawno zakrzepłej krwi. Ta… oni tak robią, że srają przy własnym legowisku aby odstraszać intruzów. Wreszcie natrafiłem na wejście do jakieś groty, lub jaskini. Wokół wejścia walały się kości, strzępki sierści, i odpadki które uznał za niejadalne. Jeden ze strzępków wyglądał dziwnie, bo pomimo chlapania posoką, i poszarpania, dziwnie błyszczał jakby jakiś kamień szlachetny. Wziąłem ten urywek w kopyto i przyjrzałem mu się. Wyglądało to na sierść kucyka, i błyszczało…hmm… chyba musiał zjeść sobie na deser jednego z tych Kryształowych Kucyków. Ciekawe gdzie upolował tego matoła, albo ten idiota chciał zrobić sobie wycieczkę, no i go spotkało przeznaczenie. Schowałem za pazuchę ten fragment skóry. Przyda się później. Stanąłem w samym przejściu i zacząłem nasłuchiwać, oraz węszyć. - Możliwe że wyczuł już mój zapach… ale nie przywykł do walki na swoim terytorium, zwłaszcza we własnej gawrze. Pozwoli mi wejść, poczeka na mój ruch. Jeśli przejdę obok wyskoczy za mną. Za duże ryzyko, może jest wściekły, ale nie jest głupi. Dobyłem siekierzysko, i ostrożnie ruszyłem w głąb jaskini. Za mną jest jedyne wyjście, a sądząć po tym jak echo moich kroków się niesie, jaskinia może mieć dużo rozgałęzień, i odnóg. Lepiej poczekać aż do mnie sam przyjdzie. Nagle usłyszałem tą bestię. Rykął wyzwając mnie do walki z nim. Każdego innego kuca taki ryk przeraziłby. Ale ja jestem Kucem z Północy. Trzeba więcej by przestraszyć choć jednego z nas. Uśmiechnąłem się pod nosem, ścisnąłem topór mocnej – to nie potrwa już długo. Nie usłyszałem kroków, ani nawet sapania. Za to jego smród niemal uderzył mnie niczym młot. I wtedy go ujrzałem. Jest wielki i zły. Agresywny, potężny, polarny niedźwiedź jaskiniowy, jeden z najniebezpieczniejszych drapieżników na Północy. Kiedy jest zdenerwowany, nie ma bardziej przerażającego i groźniejszego stworzenia. Jego pazury lśniły w półmroku, miały długość kilkunastu centymetrów, szablo zębne kły można było porównać z mieczami. Jego biało brudna sierść była skołtuniona, poplamiona krwią, była niczym zbroja. Niemal nie do przebicia zwykłą włócznią, czy mieczem. Ale ja nie walczę zwykłą bronią. Niedźwiedź jest większy niż ja, dużo większy. Wystarczy jedno jego uderzenie aby mnie zabić, muszę być ostrożny. Szkoda że nie miałem swojej zbroi, ale na takie polowanie nie wolno nam ubierać żadnych osłon na ciało. Bestia stanęła na dwóch łapach, i głową spokojnie sięgała powały jaskini, miał dobre 5 metrów wzrostu jak tak stał, no i przy okazji poznałem jego płeć, bo interes przypominający maczugę, dyndał mu na boki. Stwór z impetem powrócił na 4 łapy, i ruszył na mnie. Pomimo że był chodzącą masą mięśni, futra i pazurów, poruszał się jak błyskawica. Zaślepiała go zwierzęca furia, przekrwione ślepia wyrażały tylko jedno, chęć zabicia i pożarcia intruza który śmiał wejść do jego legowiska. Z tej walki tylko jeden wyjdzie cało. Osobiście uwielbiam polować, i tropić zwierzynę. Ale nigdy nie zabijam dla przyjemności, a ten potwór to robił. Jego zachowania nie tłumaczył instynkt przetrwania, ani samoobrona. Ten niedźwiedź odebrał życie za wielu istotom, a wśród nich był mały Spirit, źrebak z naszego plemienia. To był młody ogierek, pełen życia i chęci zabaw, a zostało po nim jedynie kilka ogryzionych gnatów. Wódz wyznaczył mnie do wymierzenia sprawiedliwości, i pomszczenia małego Spirita. I jak mi przodkowie świadkami, wykonam to zadania, albo sam zginę! W pierwszym ataku, misiek chciał mnie zmiażdżyć własnym cielskiem, w furii machając łapskami na oślep, gęsta piana spływała mu z kącików paszczy. Pierwszych cięć pazurami udało mi się uniknąć przewrót w bok dzięki temu miałem czyste pole do zadania ciosu. Ciąłem poziomo, wykonując zamach zza prawego boku. Udało się, upitoliłem mu prawe łapsko, ale wcale to nie znaczyło że to koniec. Od umierania do śmierci daleka droga. Niedźwiedź zawył, chyba bardziej z wściekłości niż z bólu. Jest okaleczony, ale nie podda się łatwo. Stanął na zadnich łapach. Nadal miał drugą łapę i pysk pełen zębów. Zanim się wykrwawi minie dużo czasu. Zwierzę usiłowało mnie capnąć zębami ale jedynie chwyciło paszczą drążek topora. Amok dodaje mu straszliwą, niepowstrzymana wręcz siłę, i wytrzymałość. Chwyciłem mocnej swoją broń, i przez chwilę siłowaliśmy się, on chciał wyrwać mi broń a ja starałem się za wszelką cenę ją utrzymać. Wreszcie zdecydowałem się na bardziej radykalne rozwiązanie. - KYYEEEAA!!! – ryknąłem kudłaczowi prosto w pysk i zaszarżowałem. Poczułem jak moje mięśnie przepełnia niesamowita wręcz siła przed którą nie sposób było umknąć, nie z tej odległości. Miś nie spodziewał się tego i zawahał się przez sekundę, ale to mi wystarczyło. Uderzyłem z impetem całego ciała, prosto w brzuch niedźwiedzia. Moją twarz owiał smród pochodzący z jego paszczy, ale ani myślałem się teraz zatrzymywać. Dopiero skalna ściana zatrzymała nas. Kudłacz pierwszy zaatakował, machając pozostała mu łapą w moją stronę. Zdążyłem odskoczyć ale nie na dostateczną odległość – pazury zwierza przeorały mój tors zdobiąc go trzema ranami. Bolały, ale nie krwawiły za bardzo. Muszę to teraz zakończyć ostatecznie. Topór błysną w świetle zachodzącego słońca, trafiłem go prosto w brzuch – wszystko co niedźwiedź miał w środku wylało się przez podłużną, pionową ciętą ranę na brzuchu, niczym makabryczna fontanna krwi, i jelit. Gorąca, lepka krew niedźwiedzia trysnęła na mnie, poczułem jej metaliczny posmak w ustach. To było śmiertelne cięcie, ale bestia jeszcze nie padła martwa. Wydając z siebie ostatni ryk, próbowała jeszcze raz, desperacko przegryźć mi gardło, ale nie dałem jej żadnych szans, tylko trzasnąłem na odlew rękojeścią topora prosto w jej pysk, wybite zęby zalśniły w powietrzu. Wreszcie zwierz zwalił się niczym obalane drzewo, aż pod jego ciężarem kamyki podskoczyły. Sprawa była zakończona. Bestia nie żyła, sprawiedliwość została wymierzona. Ten niedźwiedź nikomu już nie zagrozi. Spojrzałem na świeżo zarobione blizny na klacie – będzie fajna pamiątka jak się zagoją. Podpierając się na toporze rozejrzałem się jeszcze po jaskini. Wypatroszony niedźwiedź zwiotczał jak ryba bez ości, widok dość paskudny, ale sam sobie na to zasłużył. - Hmm.. za późno żeby ruszać do domu, lada chwila nastanie noc. A no trzeba będzie tutaj przenocować. Tylko trza wrócić po szpargały. – westchnąłem i ruszyłem. Z braku lepszych perspektyw zdecydowałem się przenocować w jaskini ubitego niedźwiedzia. Z jego gawry wziąłem sporą ilość patyków, i skrzesałem sobie ognisko. Z Torby wyjąłem zasuszone grzyby Munch, podstawę pożywienia mego plemienia. Heh.. kto by pomyślał że te rosnące w jaskiniach grzyby są takie pożywne, choć właściwie pozbawione wszelkiego smaku, zwłaszcza jedzone na surowo, czy w zasuszonym stanie. No ale bardzo skutecznie zabijały głód, napełniały żołądek, i były zdrowsze niż wszelkie inne warzywa czy owoce. Została mi już tylko jedna racja żywnościowa, a droga do domu daleka, co najmniej trzy dni mi zajmie zanim tam dotrę. Cóż, trzeba będzie sobie jakoś poradzić, najwyżej będę pościł. Siedząc tak przy niewielkim ognisku, zająłem się czyszczeniem topora. To naprawdę była wspaniała broń… jednym uderzeniem odciąłem łapę niedźwiedziowi, jednym cięciem wypatroszyłem go, wybebeszyłem jak szkodnika. - Zaraz… chyba otrzymasz dziś stosowne imię… - uśmiechnąłem się. – Skoro tak łatwo odcinasz kończyny i sprawiasz że wnętrzności wroga opuszczają jego ciało.. więc nadam ci imię Tharkin, czyli... Wybebeszacz, bo jednym cięciem możesz wybebeszyć wroga. – odparłem z dumą, i zacząłem nożem myśliwskim, wydrapywać na ostrzu, w naszym runicznym języku, nowo nadane imię broni, które następnie natarłem niedźwiedzią krwią, aby były lepiej widoczne. Tak, mój ojciec, wódz, z pewnością pochwali mnie za wykonanie zadania. Hm... pasowałoby jeszcze trofeum, dowód że zabiłem nieprzyjaciela. W tym momencie płomień ogniska niemal został zdmuchnięty przez powiew wiatru który dostał się do jaskini. Ajć, zapowiadała się cholernie zimna noc, a pomimo mojej sierści i skórzanego stroju nadal będzie tu zimno jak jasny gwint. - Szkoda że nie zabrałem jakiegoś dodatkowego koca… - westchnąłem zły na siebie, ale gdy spojrzałem na martwego miśka, rozwiązanie samo wpadło mi do głowy. Dym unosił się z domów, zbudowanych z bali żelazodrzewa. W środku na paleniskach trzaskały wesoło, na ich zaś gotowała się wieczorna kolacja. W najdłuższym domu, który był siedzibą plemiennej rady, siedziało czterech ogierów. Ciała każdego z nich usiane były bliznami, każdy był ubrany w futra zabitych przez siebie zwierząt. Każdy był rosły, poważny i uzbrojony po zęby. Siedzieli w kręgu, przy ognisku i prowadzili naradę. Najroślejszy, o brązowej sierści z siwymi pasemkami, zajmował najważniejsze miejsce, i jako jedyny, miał na sobie potężną zbroję płytową, która miała masę śladów po stoczonych walkach. Jej właściciel pamiętał każdą, nawet najmniejszą ryskę, jego oblicze było srogi i nieustępliwe, noszące piętno wielu lat przewodzenia, i podejmowania poważnych decyzji. To był wódz plemienia Kuców z Północy, noszący imię Grim Wild. Drugim z kręgu, był niesamowicie stary, zasuszony kuc, całkowicie posiwiały, ale nadal krzepko dzierżył kościstą włócznię ozdobioną paciorkami. Grzywę miał zaplecioną w warkoczyki, i jako jedyny nosił ozdoby w postaci małych złotych kolczyków w uszach, i naszyjników z kości. Old Rune, plemienny szaman, tak się zwał. Trzeci, najmłodszy z nich, miał przez plecy przewieszony kompozytowy długi łuk. Jego twarz, jak i całe ciało zdobiły czarne tatuaże, przypominające paski i plamy – symbol łowców i myśliwych, a on był najlepszym łowcą w całym plemieniu, a zwał się Leorox. To on pierwszy zabrał głos w tym zgromadzeniu. - Minął już cały tydzień odkąd twój syn wyruszył za tym niedźwiedziem. Mówiłem wam żeby to ja ruszył albo ktoś inny z doświadczonych tropicieli. – zwrócił się do wodza. – Ten młody ledwo dopiero zaczął uczyć się tropienia śladów, a samo machanie toporem nie zapewni mu powodzenia w misji. - Nie doceniasz chłopaka, Myśliwcu… - westchnął z powagą Old Rune. - .. może i jest młody, ale krew w nim krąży żwawo. Ma dość siły i rozumu aby podołać wyzwaniu. Poza tym jest równie uparty jak jego ojciec… - tu zwrócił się do milczącego wodza. – Ja nie martwiłbym się o niego, tylko raczej o tego zabójcę. - Mamy ważniejsze sprawy niż przejmowanie się moim synem. – Powiedział stanowczo Grim Wild. Wydobył spod jednej ze skór zwinięty pergamin i podał go starcowi. – To jest w tej chwili nasZ najwyższy priorytet. - Ach tak… list z południa, z Equestrii... Wysłany i napisany przez samą księżniczkę Celestię. I cóż takiego pisze nasza droga sąsiadka? - Że potrzebuje naszej pomocy. – prychnął wódz. – Przez stulecia nie interesowała się naszym plemieniem, zresztą my tak samo jak My jej krainą. Czemu teraz niby mamy jej w jakikolwiek sposób pomagać? Nic jej nie jesteśmy winni, ani pozostałym Equestriańczykom. Od dawna nic nas nie łączy z tamtymi kucami! - Popieram Grim Wilda. – odezwał się Leorox. – To dziwne że tak nagle sobie o nas przypomnieli. I od razu żądają od nas pomocy. - Nie żądają, tylko proszą. I to w dodatku bardzo grzecznie. – zgromił go spojrzeniem Old Rune. – Pomijając te wszystkie zawiłe, grzecznościowe formy, Celestia prosi o przysłanie do Canterlotu jednego wojownika, który dołączy do specjalnego oddziału mającego za zadanie ochronić pewne bardzo ważne osoby. - Spal ten list. – rozkazał wódz. – Ani myślę wysyłać kogokolwiek z nas do tej całej Equestrii. Nic im nie jesteśmy winni!! Ci słabeusze z Equestrii niech radzą sobie sami, a nas niech zostawią w spokoju. Są zgnuśniali i miętcy… - A może Celestia chce teraz naprawić stosunki między naszymi narodami? – zasugerował Old Rune. – Nie przyszło ci to do głowy? Czemu od małego jesteś taki uparty… pojęcia nie mam w kogo się wdałeś, synu... Grim Wild miał już coś odpowiedzieć, gdy drzwi uchyliły się i do środka weszła dziwna postać. Cała w futrze, ale gdy podeszła bliżej ogniska od razu rozpoznali znajomą twarz… - Witaj ojcze…witaj dziadku, witaj Leorox… - wysapałem, wkraczjac do środka domu. Siedzieli tu wszyscy trzej, najważniejsi w naszym plemieniu i społeczności. Ojciec mój, Grim Wild, wódz plemienia. Mój dziad, Old Rune, nasz szaman i naczelny uzdrowiciel. Oraz Leorox, przywódca łowców i myśliwych. Ta trójka stanowiła Radę Plemienną, oni podejmowali wszystkie decyzje dotyczące Kuców z Północy. - Wreszcie jesteś… długo ci to zajęło. – powiedział poważnie ojciec. – Widzę jednak żeś wykonał zadanie, które ci powierzyłem. Uśmiechnąłem się w duchu, i zrzuciłem niedźwiedzią skórę, którą nosiłem teraz w charakterze płaszcza. Niestety, furto nie zdążyło dobrze wyschnąć i teraz cały byłem ubabrany krwią. Nie żeby mi to przeszkadzało, prawdziwy wojownik kąpie się tylko przed spotkaniem z nadobną klaczą! Nigdy częściej. Niedźwiedzi łeb pokazałem najpierw ojcu a potem dziadkowi. - Duży, stary samiec… gdzie go dopadłeś? – spytał Leorox. - W jego legowisku, w Kryształowych Górach, przy granicy z Kryształowym Imperium. Musiał zabić jednego z tamtejszych mieszkańców... a i nazwałem wreszcie swoją broń - odparłem z dumą, pokazując Wybebeszacza, i fragment skóry kryształowego kuca. - Nie obchodzi nas że niedźwiedź zabił jednego z tamtych kuców. Przynajmniej wykonałeś jedno z zadań, które ja wykonałem kiedy byłem dużo młodszy niż ty. – odparł ojciec. Leorox uśmiechnął się złośliwie. Nie cierpiałem tego typa. Arogancki, przebiegły, i unikał walki bezpośredniej. – Mamy w tej chwili ważniejsze sprawy na głowie, fakt. – oznajmił dziadek. – Jednak skoro jednak twój potomek wrócił, wykonawszy zadanie, i Próbę Oręża, sądzę że powinniśmy jeszcze raz przemyśleć sprawę Equestrii. - Sprawę Equestri? – spytałem zaskoczony. – A czego oni mogą od nas chcieć. - A no, sam zobacz chłopcze… - rzekł z uśmiechem dziadek podajac mi zwinięty pergamin. Z zaciekawieniem rozwinałem go i zacząłem czytać. Napisano je pismem bardzo cienki, eleganckim, i wytwornym. Od pergaminu bił wręcz jakiś taki dziwny, ale przyjemny zapach. Do Wodza Kuców z Północy, Szanownego Wild Grima Ja, Księżniczka Celestia, współwładczyni Equestrii zwracam się do Pana z uprzejmą prośbą. Na wstępie chciała bym pozdrowić Pana, i życzyć dobrego i długiego życia. Piszę do Pana w ważnej, i wymagajacej sprawie. Mojej krainie, Equesrtii, oraz moim poddanym tajemnicze niebezpieczeństwo. Moc moja, oraz mojej siostry, oraz Elementów Harmonii może nie wystarczyć do jej obrony. Dlatego uniżenie proszę o wsparcie Pańskiego plemienia Wodzu Wild Grim. Wiem że stosunki między naszymi narodami nie były najlepsze przez długie lata, ale Ja i moja siostra, Księżniczka Luna, chcemy to zmienić. Odwaga, siła, oraz honor Kuców z Północy są znane w całym świecie. W zamian za waszą pomoc, zaoferujemy możliwości handlu z pańskim plemieniem, obustronną pomoc w przypadku zagrożenia, sojusz i wsparcie materialne. Chcemy aby nasze stosunki się poprawiły po tylu latach izolacji, bardzo nam na tym zależy. Ostatecznie wszyscy jesteśmy kucykami. Proszę przemyśleć moją propozycję, i dać odpowiedź w ciągu tygodnia, od dnia otrzymania tego listu. Niezależnie od tego jaka będzie pana decyzja, dziękuję za poświęcony czas. Z wyrazami szacunku i pozdrowienia Księżniczka Celestia O kurde… wiele słyszałem o tej całej Equestrii, ale nigdy tam nie byłem, ba, chyba nikt z plemienia nigdy tam nie był. A tu nagle pismo od ich władczyni…Dziwne, i podejrzane. Potrzebują tak nagle naszej pomocy? Ciekawe dlaczego… - I co o tym myślisz wnuku? – spytał dziadek. - Nie sądzę czy powinien się wypowiadać na ten temat. To sprawa Rady, a on do niej nie należy. – wtrącił się Leorox. Wstałem na równe kopyta, i przyjąłem bojową postawę. - Masz mi coś do powiedzenia Łowco?! – warknąłem – Nie pozwolę żeby byle łucznik mnie obrażał! - Do mnie mówisz młokosie?! – huknął Leorox, też wstając na równe kopyta. Choć byłem od niego nieco wyższy i bardziej postawny, to w jego oczach była bardzo dziwna pewność siebie. - DOŚĆ!!! – wrzasnął wręcz ojciec, aż obaj skuliliśmy się. – Spokój obydwaj! Mój syn może nie należy do Rady… ale niech się wypowie. Ciekaw jestem jego zdania. No co ty nie powiesz ojcze… latami nie poświęcałeś mi tyle uwagi co teraz. Ha, głupi byłem że myślałem że będziesz ze mnie dumny jak zabiję tego niedźwiedzia i przejdę Próbę Oręża. - Nie jestem pewnien… ale skoro proszą nas o pomoc, i oferując wynagrodzenie za to... to myślę że warto posłać tam choć jednego z nas. Moglibyśmy przy okazji dowiedzieć się więcej o stanie ich armii, kulturze, i takich tam. – wyraziłem oczywistą, logiczną opinię. Ojciec często powtarzał że nasze plemię poradzi sobie samo, nie będzie prosić innych o pomoc. Mówił też że Equestriańczycy są słabi, i zdradzili pierwotne dziedzictwo, ale nie rozumiałem co to znaczy. - Jednego mówisz…. – odparł Ojciec. – Nie wyślę żadnego z Thanów, tak daleko. Wszyscy są potrzebni tutaj. Łowcy mają własne obowiązki, o szamanach nie wspomnę. Lepiej wywalić ten list w diabły i zapomnieć o nim. - A ja sądzę że mielibyśmy odpowiedniego kandydata. – uśmiechnął się dziadek-szaman, wskazując na mnie kopytem, ukazując w uśmiechu braki w uzębieniu. Za młodu był strasznym zabijaką. - CO?! On niby miałby iść? Żartujecie sobie? – zawołał zdziwiony Leorox. Nie no, teraz to mu naprawdę przypierdolę w ten pasiasty pysk. Jednym susem doskoczyłem do niego, i pieprznąłem mu z główki aż się zatoczył. Lecz po chwili to on strzelił mnie w bok, prawym prostym. Rzuciłem się na niego dalej i przez moment okładaliśmy się kopytami, nabijając solidne sińce, aż poczułem jak czyjeć mocarne kopyta chwyta mnie za kark, i zderza z czołem Leoroxa. Ałajć… tatko widać zainterweniował, bo Łowca też leżał trzymając się za łeb. - Gówniarze… obydwaj. To dom Rady Plemienia, a nie karczma!! Nie będę tolerował takiego szczeniackiego zachowania. WON OBAJ DO SIEBIE!! NA DZIŚ KONIEC ROZMÓW!! – krzyknął ojciec wskazując nam obu wyjście. - To nie koniec młokosie… Jeszcze mi za to zapłacisz. - odparł na odchodne Leorox, wypluwając wybity ząb. Poczułem dziką satysfakcję, chociaż to był akurat ząb trzonowy, nie będzie widać jego braku, ale teraz Łowca będzie wiedział żeby mi nie podskakiwać. - Jak dasz radę, proszę bardo - prychnąłem, po czym zabrałem swoje rzeczy i wyszedłem. Też miałem na dzisiaj dość. Długa droga powrotna, niedocenienie, i jeszcze ten palant Leorox… a żeby go tak wilki, albo rosomaki rozszarpały na łowach. Życzę mu tego z całego serca… Moja kwatera nie była za duża, prosty zbity z bali dom, wzmocniony kamieniami i nakryty strzechą. Dla samotnego ogiera najzupełniej wystarczyło, czasem odwiedzali mnie tu kumple, z którymi łojiliśmy grzane wińsko i miód pitny, a czasem wpadała tu któraś z moich ‘’koleżanek’’. Cóż dziś jednak nie spodziewałem się wizyty żadnej, więc może poświęcę trochę czasu na coś innego. Trochę jednak ta krew zaczęła śmierdzieć, więc nastawiłem wodę na kąpiel. Cóż, raz na tydzień wypada się wykąpać. Naciągnąłem wiec wody ze studni, i nastawiłem w pokaźnym kotle na palenisku. Gdy zagrzała się odpowiednio, z przyjemnością wskoczyłem do niej, i zmyłem z siebie krew, i inne płyny ustrojowe po niedźwiedziu. Skórę wyczyściłem z resztek mięsa i tłuszczu, i powiesiłem na żerdzi przy ogniu, do rana ładnie wyschnie i będzie fajny płaszcz z niej. Przynajmniej pomyślnie przeszedłem Próbę Oręża, czyli kiedy młody wojownik pokonuje za pomocą osobistej broni, pierwszego prawdziwie groźnego przeciwnika. Musi wtedy wyryć nazwę na swojej broni i nadać jej imię. Ponoć ten zwyczaj przynosi sławę i szczęście, ale wiadomo jak to jest z przesądami. Nie zawsze się sprawdzają. No i ta sprawa kucy z Equestrii, jakoś dziwnie zakorzeniła mi się w głowie. W sumie to ten naród kucy był mi totalnie obojętny, nigdy nie powadziliśmy z nimi wojen, ale przyjaciółmi też ni byliśmy. Ale to czego chcą to nie moja sprawa. - Dobra, pora walnąć w kimę... – burknąłem i zwaliłem się na swój barłóg, pachnący starymi futrami i skórą. Ale ledwo co zamknąłem oczy, usłyszałem pukanie do drzwi. Nosz cholera jasna, za grosz spokoju niema!! - Jak to Leorox, to Przodkowie mi świadkami, wybiję mu wszystkie zęby. – warknąłem wstając z posłania, i otworzyłem drzwi. Już się zamierzałem rąbnąć mu z lewej prostej, ale kiedy zobaczyłem gościa, to aż mnie zamurowało. Toż to był mój ojciec, we własnej osobie. Nigdy, odkąd wyprowadziłem się z jego domu nie odwiedził mnie. Właściwie to, nasze kontakty ograniczały się do minimum. - Mogę wejść? – spytał krótko. - Oczywiście, wodzu… - odparłem, i usunąłem się mu z drogi. Wszedł do środka, ale nie usiadł. Nadal miał na sobie zbroję.- Czemu zawdzięczam twoją wizytę. - Nie podobało mi się twoje zachowanie wobec Leoroxa. Wiesz że to członek Rady, choć jest starszy niż ty tylko o 4 lata. Nie powinieneś się tak zachować. - On mi ubliżył, obraził… - Dość. Nie przyszedłem tutaj słuchać twoich tłumaczeń.. – po czym westchnął. – Ale nie przyszedłem tu tylko żeby ci dawać repermendę. Podszedł do widzącej skóry i przyjrzał jej się dokładnie. Następnie dokładnie obejrzał Tharkina, czyli Wybebeszacza. Oglądnął dokładnie zakrwawiony napis, który na dobre naznaczył broń. - Opowiedz mi dokładnie przebieg tej walki. Jak wytropiłeś, i zabiłeś tego niedźwiedzia. I daj mi kubek grogu, wiem że masz. Mnie nie oszukasz. Będąc w lekkim osłupieniu, wykonałem ojcowskie polecenie. Opowiedziałem mu jak było. Cała wędrówkę, wytropienie bestii i walkę z kudłaczem. - Nieźle, naprawdę nieźle… dobrze dobrałeś imię dla swojej broni. – pokiwał głową rodziciel, i dopił resztkę grogu. – Ale przejdę teraz do rzeczy. Czytałeś list od tej całej księżniczki Celestii. Ja twierdzę że nie powinniśmy pomagać Equestriańczykom, ale z drugiej strony, skoro proszą o pomoc akurat nas, to powinniśmy się tym jednak zainteresować. Jednak nie poślę żadnego Thana, Myśliwego czy szamana w taką podróż. To ty pójdziesz, i dołączysz do tej całej grupy którą ta cała Celestia ma uformować. - Eee…a-ale.. – teraz to kompletnie zbaraniałem. – Ja mam udać się w taką podróż?! Dlaczego…? - Bo tak postanowiłem, i taki jest mój rozkaz. – odparł ojciec stanowczo, bez emocji. – Pójdziesz i koniec. Będziesz obserwował i dowiadywał się co planuje Celestia i jej siostra. Oraz będziesz mi przysyłał stosowne raporty. - Mam być szpiegiem?! Kryjącym się w cieniu , szpiegującym?! To wbrew honorowi... – krzyknąłem. Co on sobie myśli?! Ja mam szpiegować! – Dlaczego! Skoro tak bardzo nienawidzisz Equestrii to olej ten list, i po prostu go spal! - Nie będziesz mi mówił jak postępować smarkaczu! Jestem wodzem plemienia, i ono jest dla mnie najważniejsze! Nic wiecej! Prawdziwy wódz zawsze myśli najpierw o swoim ludzie, potem o reszcie!– huknął prostując się. – Postanowiłem że pójdziesz, i wypełnisz mój rozkaz. Dzięki ojcze… wielkie dzięki. To ja już wolałem jak przez miesiące się do mnie nie odzywałeś. Nigdy mnie nie przytuliłeś, nigdy nie wziąłeś mnie na wspólną wyprawę i biwak, jak to robią inni ojcowie w naszym plemieniu, nie siadłeś przy ognisku i nie opowiadałeś historii… więc nie będę za tobą tęsknił. - Skoro mój wódz tak rozkazał… to pójdę. – odparłem krótko spuszczając głowę, tylko dlatego żeby nie widział płomyków nienawiści którą teraz żywiłem do niego. - Wyruszasz pojutrze o świcie. Przygotuj się do wyprawy, masz cztery dni aby dotrzeć do Equestrii, konkretnie do jej stolicy, Canterlotu. Tu masz mapę. – rzucił na podłogę, jak psu kość pergamin. – Pamiętaj, nie przynieś wstydu mnie, ani naszemu plemieniu. I wyszedł. Po prostu wyszedł. Usiadłem ciężko przy dogasającym palenisku, patrząc na pozostawioną mapę. Hm.. dobre pięć dni wędrówki, niemal ciągłym marszem. - Dobra wodzu... chcesz żebym ruszył, to wyruszę… ale nie oczekuj że będę szpiegiem…. Wild Grim powoli wrócił do swojej siedziby. Znowu nie wyszło tak jak chciał. - Dlaczego kiedy zawsze z nim rozmawiam, to musi się kończyć kłótnią… - warknął trzaskając drzwiami. - Może dlatego… że nigdy nie próbujesz go zrozumieć… - odparł znajomy starczy głos. To powiedział siedzący w cieniu Old Rune. - Jeszcze nie śpisz ojcze? Późno już… - Wyśpię się w grobie, nie musisz się troszczyć. Hahah, troszczyć to dobre… jak to przyjął młody? - Zgodził się… - Bo mu rozkazałeś… typowe... – pokręcił głową stary mędrzec. - Inaczej by nie zrozumiał. - Synu… ile to jeszcze potrwa? Czy do końca życia będziesz go tak traktował, jakby to on był temu winien? – spytał ze smutkiem Old Rune. - Bo jest winien… ona powinna żyć… zawsze moglibyśmy mieć drugie dziecko. – głos Wild Grima zaczął przybierać rozzłoszczony ton. Nie cierpiał tego wspomnienia… - Spring Flower była taka pełna życia, radości i troski o każdego… była taka dobra... pochyliła się nawet nad najmniejszym stworzeniem. Nie potrafiła nikomu odmówić. - I ty się dziwisz że prosiła, a wręcz błagała, aby wasze dziecko żyło? To była jej ostatnia wola, żeby wasz syn żył. Jak dziś pamiętam jej uśmiech, gdy dowiedziała się że urodzi ogierka, twojego syna, a mojego wnuka… Pamiętam jaka była szczęśliwa gdy po raz pierwszy go przytuliła. - powiedział z rozmarzeniem. - Przestań starcze! Nie chcę o tym więcej słyszeć!! Bez niej moje życie straciło sens! Była niczym pierwszy promień wiosennego słońca, a on mi ją odebrał! Odebrał życie swojej matce, a mojej żonie... bo się urodził. – warknął Wild Grim. - A spojrzałeś mu choć raz w oczy? Choć raz spróbowałeś porozmawiać z nim łagodnie? Czy w ogóle wiesz że jego oczy, jego zachowanie, ruchy… są niemal takie same jakie miała Spring Flower? To jest twój syn Grim… przyszły Wódz plemienia. Twój następca. - To się jeszcze zobaczy. Póki co to ja rządzę plemieniem. – uciął krótko obecny Wódz. – Na razie to młokos, co ma zielono we łbie. Nie dokonał jeszcze nic. A ta wyprawa pokaże co jest wart! To nasze plemię jest dla mnie najważniejsze. Old Rune pokręcił głową i wspierając się na kosturze ruszył ku drzwiom. - Za stary jestem żeby się z tobą kłócić. Jesteś naprawdę dobrym wodzem, ale zapominasz o tym co najważniejsze. Obyś nie pożałował swej decyzji synu… Obyś tego nie pożałował… życzę dobrej nocy. – Pożegnał się i wyszedł. Stary szaman pomimo zmęczenia, miał jeszcze jedną ważną rzecz do zrobienia… Byłem gotów. Czułem to w całym ciele. Słońce przyjemnie ogrzewało moją zbroję, i rzucało zajączki w świeżo wypolerowanym i nasmarowanym toporze. Obszerna torba z wyposażeniem nieco ciążyła, ale nie przeszkadzało mi to zupełnie. Choć pora była bardzo wczesna, przyszli niemal wszyscy mieszkańcy naszej wioski. Rzemieślnicy, Thanowie, Myśliwi, Szamani, klacze i źrebięta… moi przyjaciele, znajomi i sąsiedzi. Wszyscy... poza ojcem. Ale nie przejąłem się tym. Nie miałem najmniejszej ochoty go widzieć na oczy. Był też oczywiście mój dziadek… - Drodzy współplemieńcy. – odezwał się gromkim głosem, pomimo sędziwego wieku. – Dziś po raz pierwszy od setek lat jeden z nas ruszy do Equestrii. Tak, jest. Sama władczyni tej krainy, Księżniczka Celestia, poprosiła nasze plemię o pomoc, i wsparcie. Zdecydowaliśmy że ten oto, dobrze wam znany, młody kuc…- tutaj wskazał na mnie, a mnie zrobiło się trochę głupio. -... wyrószy do Equestrii, jako pomoc dla tejże krainy. Choć nasze narody nie łączy przyjaźń, czy jakiekolwiek zobowiązania wobec siebie… może to być znak od Przodków. To jednak tylko czas pokaże. Nie mniej jednak, musimy pokazać Equestrianom że Kuce Północy nie lękają się niczego, i sprostają każdemu wyzwaniu!! Odpowiedziało mu o dziwo wrzask euforii i aprobaty, a nawet oklaski kopyt. Cóż, stary dziadyga zawsze miał nieźle gadane, pewnie przez te kontakty z duchami, chociaż ja tam żadnego z nich nie widziałem nigdy. Dziadek podszedł do mnie, i uścisnął. - Powodzenia mój wnuku. Wiem że dasz sobie radę. To wielkie wyzwanie, ale być może dzięki temu zmieni się los naszego ludu. Bądź posłuszny, słuchaj rozkazów tego który będzie twoim dowódcą ale… - … ale nie słuchaj rozkazów głupców. Wrogów trzymaj blisko, a przyjaciół bliżej. Walcz z honorem, i miej w pogardzie tchórzy. – dokończyłem słynną maksymę naszego ludu. - Tak jest. Masz jeszcze to… abyś nie zapomniał o starym, zdziadziałym szamanie… - mruknął stary, i nałożył mi na szyję dziwny medalion, wykonany z kości, i chyba złota. – To jest Amulet Duchów. Wykonałem go specjalnie dla ciebie, przed wyprawą. - Znowu te szamanistyczne sprawy… to nie są moje klimaty dziadku… - Cicho być smarkaczu! – odparł stanowczo. – W tym kryje się więcej niż myślisz. A w tobie jeszcze więcej. Ale to już odkryć musisz sam. A teraz marsz na południe, i nie przynieś nam wstydu w tym całym Centerklocie. - Canterlocie dziadku… - No co… ostatecznie jestem już dość wiekowy żeby mieć starczą demencję. No już, ruszaj bo korzenie tu zapuścisz. A, i jeszcze jedno… zanim ruszysz, odwiedź jeszcze jedno miejsce. Wiesz o czym mówię…. No już, ruszaj. Założyłem swój skrzydlaty hełm, poprawiłem topór i worek, po czym ruszyłem, wolnym krokiem podróżnika . Odwróciłem się tylko raz, aby zobaczyć i usłyszeć krzyki pożegnań tych którzy byli mi bliżsi niż własny ojciec który nawet nie przyszedł się pożegnać. Lecz to już nie jest ważne. Plemię dało mi misję, i wykonam ją. Pora zobaczyć czego ta księżniczka Celestia oczekuje. Stary szaman Old Rune patrzył jak jego jedyny wnuk wyrusza w daleką podróż. Widział jak od małego rośnie i sprawia kłopoty, jak to dzieci. Widział surowe wychowanie przez ojca, ale nie interweniował. Był jeszcze młody, a ta wyprawa miała go nauczyć że życie to więcej niż obowiązki wobec plemienia, czy ciągłe próby zadowolenia i zdobycia szacunku u ojca. - Powodzenia mój wnuku… niechaj przodkowie cię prowadzą… - pomyślał ciepło Old Rune, widząc jak ostatni raz jego wnuk odwraca się aby spojrzeć na rodzinną wioskę.
  3. - Udało się? Spojrzałem na Timbera. Był tutaj, żył i cieszył się. Twilight też tutaj była, tak samo jak Derpy. Za to Thanatos przepadł. Więc wychodzi na to że... że wygraliśmy! TAK! Pogłaskałem Timbera po głowie, czule i przyjaźnie. - Dzięki ci wilczy bracie, że mnie nie opusciłeś. - Wygraliśmy!! - zawowłąłem wesoło, i najpierw podbiegłem do Twilight, i obiąłem ją mocno, po przyjacielsku. - Dziękuję Twilight!! Dziękuję za twoją pomoc! Udało się! Następnie zaś podbiegłem do Derpy, i również ją objąłem ale o wiele czulej i łagodniej. - Tobie też dziękuję Derpy... za to że byłaś. Dziękuję muffinko... Delikatnie odstawiłem na ziemię Derpy. Ocaliliśmy Equestrię, ale nadal miałem tu jedno zadanie - znaleść szczątki Shivy, i zabrać je stąd.
  4. Wszystko się rozkręci, także bądźcie spokojni - co do bohaterów, postanowiliśmy nieco zaszaleć. Ponieważ zwykle pisałem jako postać stawiająca na siłę mięśni, tu poztanowiłem spróbować jako intelektualista, wykorzystujący przede wszystkim swój intelekt i zdolności techniczne. Zawsze to miła odmiana od wbijana wrogom topora w łeb własnoręcznie, i obrzucić ich granatami czy napuścić na nich golema ;3
  5. Nie odpowiadam. Czekam, starając się wykombinować coś, cokolwiek... przecież on musi mieć jakiś słaby punkt! Twilight, Derpy, Timber... przepraszam was, jeśli was zawiodłem. Ale nie mamierzam się poddawać woli przeklętego upiora sprzed wieków. Przodkowie, proszę was, dodajcie mi odwagi i sił aby mógł obronić tych na których mi zależy, i naprawić to co należy. Jeśli mam zginąć... to przynajmniej chcę zginąć za coś wartościowego!
  6. Myślę nad twórczością...

  7. - Nie wątpię w to. - odparłem na słowa Thanatosa. - Mógłyś nas wypędzić i zniszczyć. Ale tego nie zrobiłeś. Domyślam się czemu, a raczej próbuję. Coś może ci przeszkadzać. Staram się go nie spuszczać z oczu, gotów stanąć w obronie towarzyszy, gdyby spróbował ich skrzywdzić.
  8. Tak więc wracamy że tak powiem ''na stare śmieci''. Heart of Steel - Stalowe Serce [Fantasy][Crossover][Grimdark][Gore][Comedy] Nowy świat, nowe postacie, nowa historia, nowe rozwiązania. Przedstawiam wam historię młodego, uzdolnionego wynalazcy, którego przeznaczenia bardzo mocno i boleśnie kopnęło w zad. Jak poradzi sobie w tym świecie? Przekonajcie się sami! Rozdział 1 Rozdział 2 https://docs.google.com/document/d/1CkJ8jlGF-elN2QpiW6GAczIslr-DRV0c4QzrxblURis/edit'>Rozdział 3 https://docs.google.com/document/d/1eOHrRlXxl2Ae4qbt9-l6rRYTzIVVsuz7pK5nOT2GZ_s/edit'>Rozdział 4 https://docs.google.com/document/d/1gEqFymBhh_25VjiPRHS8nOlFCutXDbDN_vDRmiqvxYw/edit'>Rozdział 5 Obecnie gotowych mam 5 rozdziałów, a następnie już się piszą. Będę je wrzucał regularnie, także zaglądajcie tu śmiało.
  9. Więc wreszcie przyszedł. Przyszedł i pokazał tą swoją parszywą gębę. Chociaż się bałem, nie mogłem pozwolić aby teraz nam przerwał. Strach to jego broń. Ale nie mogłem się poddać! Muszę się uspokoić, i stanąć twarzą twarz z Thanatosem. Wziąłem kilka głębokich oddechów, i ustawiłem się tak aby zasłonić sobą Twilight. - Wreszcie się pokazałeś co? - odparłem spokojnie do Thanatosa. - Jeśli poproawi ci to humor, to nie długo się stąd zabieramy. Dokończymy tylko jedną sprawę, i opuszczamy ten lokal. Teraz przydałoby się żeby ten mój amulecik zaczął działać. Zawsze będę czuł się pewniej wiedząc że mogę przywalić mu w pysk.
  10. Niezwłocznie ruszyłem za klaczkami, bacznie obserwując tyły, i zerkając co jakiś czas na przód. Robiło się naprawdę źle, ale jeśli zdołamy pokonać Thanatosa, może wreszcie wszytsko wróci do normy. Może... - Twilight... możesz mi powiedzieć o jaki rytułał chodzi?
  11. Zignorowałem głos Thanatosa. Wolałem skupić się na czymś innym. - Powinniśmy sprawdzić tą książkę, może jest w niej jakieś przydatne zaklęcie?
  12. - Wszyscy do mnie, JUŻ! Przygotujcie się...- zakomendowałem, będąc gotów bronić towarzyszy za wszelką cenę.
  13. Nie podoba mi się to... Thanatos wpływa na nasze umysły, sprawia abyśmy odczuwali strach. Wiem że to jest własnie jego najsilniejsza broń - łatwo zabić kogoś kto nie może się bronić. Miałem co prawda swój amulet, ale jeśli wtedy nie zadziałał na jego ducha... nie wiem czy pomoże później. Twilight też raczej nie zdoła się z nim zmierzyć, podobnie jak Timber i Derpy. Wreszcie trafiliśmy do salonu Life'a. Może tutaj coś znajdziemy, jakiś ślad albo poszlakę... - Okej, chyba znowu będziemy musieli pobawić się w poszukiwaczy, zanczy się trzeba przeszukać to pomieszczenie dokładnie. Szukajcie wszytskiego co będzie wyglądało na tajemnicze, ale zachowajcie ostrożność. Twilight - zajmij się przeszukiwaniem książek, jesteś w tym najlepsza. Ja i Derpy przeszukamy pomieszczenie, Timber, ty czuwaj. Po czym zabrałem się do pracy.
  14. - Fakt, są. Tylko nie wiadomo czy nadają się do użytku, ale i tak nie mamy większego wyboru. Trudno, weźniemy jedną z nich i spróbujemy jej użyć do zejścia. - odparłem, po czym prowadzę grupę do miejsca z drabinami. Wybieram możliwie jak jan dłuższą, i w jak najlepszym stanie, tak żeby można było po niej zejść.
  15. - Zatem pozostaje nam szukać dalej... większość tutejszego sprzętu nadaje się tylko na złom. Niech tylko Derpy wstanie.... Wtedy się delikatnie poruszyła. Nareszcie, jak dobrze było ujrzeć jej ruch. - Derpy, wstawaj... wstawaj musimy iść dalej. - delikatnie trącam klaczkę pyskiem żeby ją dobudzić.
  16. - Mieliśmy odwiedziny starego znajomego... Thanatosa. Tyle że był jakiś inny. - odparłem wzdrygajac się na wspomnienie zjawy. - Biło od niego taką aurą strachu, że nawet mnie to przerażało. Derpy zemdlała jak go tylko zobaczyła. Próbował nas zmusić abyśmy opuścili ten zamek, ale nie możemy tego zrobić, dopóki go nie zapieczętujemy na dobre, i nie zabierzemy stąd szczątek Shivy. Próbowałem go odpędzić za pomocą amuletu, ale nie reagował... widocznie aktywuje się jedynie wtedy gdy coś naprawdę nam zagraża. Tak czy siak, musimy poczekać aż Derpy się ocknie. Czy poza notatakami natrafiłaś na coś jeszcze?
  17. - Twilight... nie znam historii Equestrii, nie wiem dokładnie jak przebiegała. - mówię łagodnie. - Jednak sądzę że powinnaś zabrać te notatki, i porozmawiać z kimś bardziej mądrzejszym niż ja. Nawet jeśli ta wojna się odbyła, to już historia. Teraz powinniśmy skupić się na zadaniu, niech tylko Derpy się obudzi. Chyba że ty też chciałabyś odpocząć...
  18. - Historia? A co ona mówi, znaczy,... co jest napisane w tych notatkach? - spytałem oddając kartkę. - Rozróżniam tylko kilka słów, ale mi to wygląda na naoatkę napisaną przez jakiegoś żołnierza. Twilight... coś cię gryzie? - pytam z troską.
  19. Pogłaskałem Timbera po grzbiecie i za uchem, tak jak lubił. Heh, jest już prawie dorosły a nadal zachowuje się jak rozpieszczony szczeniak. Położyłem delikatnie Derpy niedaleko Twilight, zaś sam usiadłem na przeciwko klaczki. - Co to za notatki Twilight? - spytałem biorąc jedną z kartek w celu przeczytania jej.
  20. Uff... wreszcie sobie poszedł. Choć nie jestem tchórzem, nie chciałbym go więcej spotkać. Niezwłocznie podszedłem do Derpy, i usadowiłem ją na swoim grzbiecie, byle odejść dalej od tej zjawy. Gdy już to zrobię, zacznę szukać Twilight i Timbera. - Twilight, Timber! - wołam. - Gdzie jesteście?
  21. - Co to za pytanie! Nigdy nie złamałem danego słowa, ani obietnicy którą złożyłem. Zresztą to nie jest twoja sprawa duchu.
  22. - Skończ tą rozmowę duchu. Nie powstrzymasz mnie przed wykonaniem zadania. Ani ty, ani twoj sztuczki. Jesteś tylko swoim dawnym cieniem. Miałem już dość tej rozmowy. Idąc tyłem, tak aby nadal mieć ducha na widoko, wycofałem się do Derpy, i próbuję ją odciągnąć od zjawy.
  23. - Nudzi już mnie ta rozmowa Thanatosie. - odparłem starając zebrać w sobie jak najwięcej odwagi. - Nie powstrzymasz mnie ani ty, ani cokolwiek innego w tym zamku. Więc z łaski swojej daj se siana, i zniknij co?
  24. - Czemu zadajesz pytania na które znasz odpowiedź? - spytałem poważnie - Kto bardzo mądry powiedział mi kiedyś że zmarli powinni być pozostawieni w spokoju. Widzę że miała rację, Thanatosie. Nieważne co postanowisz przywrócę spokój temu miejscu, i tobie. Racja boję się ale nie poddam się strachowi, za daleko zaszedłem żeby się poddać!
  25. - Czemu nie? - prychnąłem do zjawy. - Nic mi do waszych knowań duchu, poprostu chcę wykonać zadanie i się stąd wynieść. Choć patrząc na ciebię czuję strach.... to nie przeszkodzisz mi w mojej misji. A wiesz dlaczego? Bo jesteś jak trzydygodniowy suchar - zepsuty i ciągle mi się odbijasz. Zaparłem się mocno, i staram się zebrać całą swoją odwagę. Nie mogę ulec strachowi, nie teraz! Ten duch mnie nie wystraszy. - Idź precz zjawo. Mnie nie wystraszysz...
×
×
  • Utwórz nowe...