-
Zawartość
1057 -
Rejestracja
-
Wygrane dni
1
Wszystko napisane przez Pawlex
-
- Jedno wiem na pewno! - Odparł, w cale nie próbując brzmieć cicho i dyskretnie. - Jej druga śmierć będzie ostateczna! Na wieki wieków! - Zaraz jednak ucichł, kiedy jego własna rodzona siostra przyznała rację matce, co do ożenku. Chłopak uniósł brew i uśmiechnął się do niej. Litościwie. - Wybacz. Raczej nigdy nie doczekasz się bratowej... - Zaraz po chwili Rennard przypomniał sobie o jeden niezakończonej sprawie. O szkatułce! Olśniło go kiedy przez przypadek jego dłoń powędrowała na kieszeń. Wyciągnął znalezisko. - Och... zapomniałem. - Stwierdził i zatrzymując się. - Przecież ja to mam odnieść! Dowództwo mnie skopie jeżeli tego nie zrobię. Mam pretekst żeby wyjść! - Stwierdził, uradowany. - Bo jeśli nie... całą winę mogę zwalić na matkę tyrana! Zamiast do swego pokoju, chłopak skręcił w korytarz prowadzący do wyjścia. Pobiegł tak szybko, że nawet nie zdążył na reakcję siostry.
-
- Durny, żałosny, nieprzydatny kawałek czarnej chmury... - Mówił w myślach, patrząc na Nocturna iście złowrogo. Jak na razie to stwór bardziej jest pasożytem, niż jego sługą. Wrócił do słuchania swojej "kochanej" mamy. Widocznie moment, w którym mówił o krzywdzie bardzo się jej nie spodobał. Jeżeli chciała zasiać koszmarny nastrój, to Rennard w ogóle go nie poczuł. Podczas jej krzyków wsadził palce do uszu. Mamrotał coś pod nosem. Coś w stronę matki. Na pewno nie komplementy. Kiedy dołączyła jego siostra, poczuł się nieco pewnie. Poza tym była to dla niego bardzo dziwna sytuacja. Jeszcze nigdy, nigdy nie stał obok swojej siostry, w takiej sytuacji. Zwykle, kiedy Rennard słuchał wywodów, nauk i gróźb ze strony rodziców, jego kochane rodzeństwo, w tym Christine, najczęściej brali udział jako "widownia". Uwielbiali słuchać jak czarna owca jest opieprzana. - Odpowiedzialność zbiorowa?! - Krzyknął, kiedy rozmowa doszła do tego punktu. - Chyba coś ci się pomyliło kobieto! Jesteśmy dorośli! Każdy odpowiada w swoim imieniu. Chociaż czekaj! Mogę ponosić odpowiedzialność na wpół z Lucią! - Zaproponował, patrząc na małą. Uśmiechał się tak jadowicie, że o mało co nie zzieleniał. - Zobaczysz smarku! Narobię wielkich szkód w domu, po czym zniknę. Będziesz za to wszystko odpowiadać i poniesiesz karę za mnie! - Dodał, chichocząc. Chłopak miał już dość tej dziecinnej rozmowy. Czuł się tak jakby był takim samym smarkaczem jak Lucia. Kiedy jednak Celia wspomniała o ostatniej kwestii, Rennard prawie upadł na plecy. Ze śmiechu. - Ja? Ja mam sobie znaleźć tą jedyną? - Zapytał, dusząc się ze śmiechu. Złapał Christine za nadgarstek, po czym zaczął kierować się w stronę wyjścia. - Prędzej świat się skończy niż się ustatkuję, a Christine znajdzie... kogokolwiek!
-
Rennard stał w iście "buntowniczej pozie". Skrzyżowane ręce na piersi, kaptur kamizelki nałożony na głowę, groźna mina i przeszywający wzrok. Co najlepsze, zawsze stał w takiej pozie, kiedy musiał stawić czoło swojemu ojcu, bądź dawniej matce. Przyzwyczajenia zostały. - Jestem dorosły i robię co chce! - Syknął, obrażony. Wcześniej zlustrował parę ochroniarzy. Takich chłystków mógł pozbawić życia w kilka sekund. Matka doskonale o tym wiedziała, toteż nie miał pojęcia po co ta zabawa. - Strój wieczorowy? Zwariowałaś?! - Zapytał, rezygnując ze swojej pozy. Wskazał na siebie. - Spójrz tylko! Spójrz na te cichu. Ja bez tej kamizelki to nie ja! Jest cząstką mnie i mojej duszy! Skoro mam się bawić w jakiś cholerny bal, to albo w tym co mam teraz... albo w ogóle! - Zażądał stanowczo. Kiedy wspomniała o zaproszonej osobie, nieco się uspokoił. - Kytherę-Zaavan? Elise? - Zapytał. Przypomniał sobie o ich wcześniejszych chwilach. Rozstali się... niezbyt przyjaźnie. Nieco się skrzywił. Jeżeli zobaczy go jak jest terroryzowany przez swoją matkę-zombie to chyba zapadnie się ze wstydu pod ziemię i wyląduje w jej jaskiniach. Rennard zastanowił się przez chwilę. Spojrzał na Nocturna. On akurat jego pomocy nie potrzebował. Jednak Christine... - Matko. - Odezwał się po krótkiej chwili, wpatrzony w zjawę tak, jakby chciał nawiązać z nim telepatyczną rozmowę. - Christine ma tutaj włos z głowy nie spaść... czy to jasne? - Zapytał. Liczył na to że potwór wyczuje, że była to taka malutka sztuczka. Mówiąc "Matko" miał na myśli Nocturna. - INIEUJAWNIAJSIĘ... - Powiedział tą kwestię bardzo szybko po czym zaczął symulować zakrztuszenie się. Nie chciał żeby potwór wszystkim się tutaj objawił.
-
Widząc kamerdynera, otworzył całkiem drzwi. Jego oczy prawie buchnęły płomieniem z gniewu. - Ja ci zaraz dam Panicza! - Krzyknął i chwycił go za gardło. Był zły że chłopak tak szybko zapomniał o jego naukach, jak miał zachowywać się przy nim. Kiedy jednak usłyszał drugi głos, wiedział skąd to sztywne zachowanie. Schował sztylet do kieszeni. Powoli puścił sługę, kierując wzrok na nią. Gil, smarkula, gówniak. Jak się jeszcze okazało, terrorysta. Lucia. - Lucia! - Powiedział, bardzo wymuszonym przyjaznym głosem. Zdał sobie sprawę że błędem było darcie się na całą mordę, mówiąc gdzie się jest i co się będzie robić... Uklęknął i poczochrał siostrę po włosach. - Czy mam coś dla ciebie? Cóż... pewnie! - Rennard włożył dłoń do jednej z kieszeni swojej kamizelki, chwilę nią pogrzebał po czym wyjął zaciśniętą pięść. Przyłożył ją do twarzy siostry... i uraczył środkowym palcem. - Znaj dobre serce swojego kochanego brata! - Krzyknął, zdenerwowany. Nic co miał nie było dla niej. Ani szkatułka (którą zapomniał dostarczyć) ani kamień z zaklętą zjawą. Gdyby Lucia dostała go w swoje ręce... koniec. Odwrócił się do Christine. - Słyszałaś? Matka chce nas widzieć...
-
Na początku Rennard był zdziwiony zachowaniem swojej siostry. Wyglądała na jeszcze bardziej opętaną niż zawsze. Mimo to powstrzymał się od jakichkolwiek złośliwych komentarzy. Chociaż bardzo go korciło. W ciszy i pełnym skupieniu wysłuchał dziewczyny. Teraz rozumiał skąd te wszystkie środki ostrożności. - Edward ją otruł? Naprawdę? - Był bardzo zdziwiony. - Tak bardzo chciałem ją ukatrupić... a tu mój sztywny i do bólu poważny brat pokazał że ma większe jaja niż ja. Kochany braciak... Rennard lekko się skrzywił, kiedy paznokcie wbiły się w jego skórę. Gdyby nie ta cała sytuacja, pewnie by ją za to zdzielił. Jednakże cała ta sytuacja sprawiła że zaczynał czuć do swojej siostry odrobinę sympatii. Ściągnął z siebie jej dłoń, żeby się nie pokaleczyć. Zaraz potem przytulił ją. Pierwszy raz w życiu. - Skoro o asie mowa. Prawdopodobnie mam takiego... - Odparł, jednak nie dokończył, kiedy to usłyszał pukanie do drzwi. Automatycznie odpalił się jego zawodowy profesjonalizm. Objął siostrę mocniej, odwrócił i położył na łóżku. Przyłożył palec do swoich ust. Dał znać żeby była cicho. Wstał, wyjął sztylet z kieszeni. Lekkimi krokami zbliżył się do drzwi. Prawą rękę, w której trzymał broń schował za plecami. Otworzył drzwi, tworząc tylko małą szparę.
-
Rennard stał na środku swojego pokoju. Wyglądał jakby był w szoku. Było tutaj tak... czysto. Panował tutaj taki porządek. Ktoś śmiał uporządkować jego rzeczy? Jego własny, kontrolowany chaos? To już był cios poniżej pasa. Chłopak dobrze wiedział z czyjego polecenia ktoś tu posprzątał. To oznaczało wojnę. Wielką, rodzinną wojnę. Usiadł na skrawku łóżka. Pochylił się i schował twarz w dłoniach. Był pewny że jego powrót tutaj będzie jeszcze lepszy, niż podróżując przez miasto. Jak bardzo się mylił... Chciał powiedzieć, że jego matka przyprawiała go o większe ciarki niż Nocturne. Zostawił to jednak dla siebie. Czuł że potwór mógłby wykorzystać tą informację. W bardzo zły sposób. - To poważna sprawa, demonie! Zdenerwuj mnie a zamknę cię w tym kamieniu na amen! - Zagroził. Kiedy usłyszał że ktoś otwierał drzwi, jego wzrok od razu tam powędrował. Widząc bladą dziewczynę w czerni, poczuł zimno. Christine. Blada jędza. Wiedźma. Ponury żniwiarz. Różnie na nią mówił. Patrząc na nią, pomyślał że stanowiłaby z Nocturnem świetną parę... Widząc jednak jej zachowanie, zdziwił się i zmarszczył czoło. Zachowywała się kompletnie tak jak on. - Christine? - Wstał z łóżka. Wysłuchał jej. To wszystko zaczynało być coraz dziwniejsze. - Co się z nimi stało? Zrobiła coś Eddiemu i Lucii? - Zapytał. W jego głosie było można wyczuć że był głodny odpowiedzi. Nawet to, że chyba po raz pierwszy w życiu zaczął w jakimś stopniu martwić się o własne rodzeństwo. - Co tu się dzieje? Jakim cudem ona wróciła?
-
- O kurw... - Powiedział mimowolnie, kiedy matka ścisnęła go tak mocno, że prawie gałki oczne mu z oczodołów wystrzeliły. Zaraz potem podkurczył się, kiedy dostał palcem w brzuch. Bolało. No tak, każdy w jego rodzie potrafił uderzyć tam, gdzie bolało najbardziej. W końcu z tego zasłynęli. - Zajebisty brzuszek... - Wyszeptał, naburmuszony. - Nic dziwnego że się ucieszyły. Dwie durne wariatki... Zawsze stanowiłyście to irytujące, żeńskie trio. - Skomentował. Nie przepadał za swoimi siostrami. Nigdy tego nie ukrywał. - Chociaż Eddie jest normalny w tej rodzinie! Każdy by się zdziwił jakby ktoś od tak wstał z grobu! - Relacja z jego bratem nie była zła. Co prawda różnili się nieznacznie. Edward zdecydowanie szedł w ślady ojca. Równie dumny co sztywny. Rennard jednak dogadywał się z nim o wiele lepiej niż z ojcem. Był nawet w stanie mu zaufać. - Żal że nas opuściłaś? Bardzo dobrze żeś zdechła! - Pomyślał. Bardzo chciał to powiedzieć, jednak wolał na start się nie narażać temu... czemuś. Czuł że z matką jest coś bardzo nie tak. Chłopak syknął złośliwie, kiedy matka zaczęła tarmosić go za ucho. - Bal? Jaki bal? Nie chcę żadnego balu! - Rozkazał, jakimś cudem wyrywając się i oddalając się o trzy kroki. - Żadnych imprez i świętowania dopóki nie dowiem się co jest tu grane! - Krzyknął po czym wybiegł z pomieszczenia. Zamknął drzwi, właściwie to nimi trzasnął i oparł się o nie tak jakby chciał je zatarasować. Jego mózg pracował na najwyższych możliwych obrotach. Musiał koniecznie dowiedzieć się w jaki sposób ona wróciła. - Eddie! Siostrzyczki! Do mojego pokoju w tej chwili! - Wydarł się na całe gardło. - Bratersko-siostrzana narada! - Dodał, po czym skierował swe kroki do własnego pokoju. Jego twierdzy. Schronienia. Kochanych czterech ścian.
-
- Nieobecny? Szkoda... - Odpowiedział kamerdynerowi. Szedł, wpatrzony w portrety tak bardzo, jak one w niego. Do każdego swojego przodka albo stroił wyzywającą minę, albo pokazywał środkowy palec. Zwłaszcza do tych, których pamiętał. Pradziada, dziada, no a w szczególności ojca. Kiedy tylko jego oczom ukazały się koronki, został wręcz uderzony falą wspomnień. Niezbyt pozytywnych wspomnień. Nie cierpiał tych cholernych białych koronek. Matka często dekorowała nimi jego pokój. W nocy wszystkie zrywał. Spalał wszystkie na podwórzu. Kiedy usłyszał jej głos, po jego plecach przeszedł nieznośny dreszcz. Czuł się o wiele lepiej, kiedy jego rodzicielka leżała pod ziemią. Przełknął ślinę i zdecydowanie przekręcił gałkę. Kiwnął do sługi, po czym wszedł do środka. Przyjrzał się matce. Była dość... żywa, jak na siedmioletniego trupa. Spodziewał się że zastanie na wpół zjedzone zwłoki. Ona jednak wyglądała jakby nigdy nie umarła! - Mama? - Zapytał, robiąc powolne i małe kroki w stronę matki. - Co ty tu robisz? Źle ci było po drugiej stronie? Wracasz z martwych i robisz sajgon! Tak nie można! Nawet nie wiedział czy Nocturne był przy nim. Zaczął jednak szeptać, mając nadzieję że go usłyszy. - Ona po prostu wróciła do żywych. Kindred się o tym dowie. Wyśle ją tam z powrotem, nawet jeżeli będzie to musiało wyrżnąć cały mój ród. Ze mną i tobą włącznie.
-
- Chcesz mi powiedzieć że ona... - Zapytał, mrugając oczami. Nie wierzył w to co usłyszał. - Ona zaczęła rządzić ojczulkiem?! Na jego ustach zagościł wielki uśmiech. Zrzucił ręce chłopaka ze swoich ramion, złapał go i zaczął ciągnąć za sobą. Szedł bardzo szybko. - Nie możliwe! Muszę to zobaczyć! Szybciutko! - Mówił, krzyczał podniecony. - W końcu coś się dzieje ciekawego w tym domu!
-
- Jeżeli nie potrafisz wymyślić nic kreatywnego, wystarczy że będziesz mi mówił po imieniu. - Odparł, żwawo podążając za sługą. Szedł, podziwiając obrazy. Nic co prawda się w nich nie zmieniło. Mimo to podczas swojej nieobecności zdążył o nich zapomnieć. Tak bardzo wcześniej go one nie interesowały. Kiedy kamerdyner powiedział mu o jemu matce, Rennard wyglądał jakby puścił tę informację koło uszu. Zaraz jednak położył rękę na ramieniu sługi, i przycisnął go do swojego boku. - Więc mówisz że moja mamusia... Celia, wróciła. Hmm... - Zastanowił się przez chwilę. Kiedy chłopak nie mógł dostrzec, Rennard na chwilę spojrzał na zjawę. Jego twarz mówiła że kompletnie nie miał pojęcia o co tu chodzi. - Pewnie słyszałeś że ona od siedmiu lat jest ZWŁOKAMI W TRUMNIE? - Ostatnie słowa wykrzyczał, roześmiany. Szybko jednak wrócił do powagi. - Czyli rozumiem że tak po prostu sobie wstała z grobu... i tu siedzi?
-
Chłopak nieco się zdziwił. No tak, sługa był nowy. Znał zasady jego rodziców... ale nie znał jego. Najpierw jednak spojrzał na zjawę przez ramię, posyłając jej taki wzrok, jak chciał tym przekazać aby nie porównywał go do reszty rodu. Znów skupił uwagę na kamerdynerze. - Po pierwsze... - Odezwał się, przykładając palec do brody chłopaka. Podniósł jego głowę tak, aby zrównał z nim wzrok, czego sługa tak bardzo nie chciał. - Zachowujesz się tak tylko przy reszcie mojej kochanej rodziny. Do mnie zwracasz się jak do najlepszego kumpla. Jak do brata! Możesz nazwiskiem, możesz imieniem, możesz jak chcesz! - Powiedział wesoło, po czym uścisnął młodego. - Przy mnie wyjmujesz kij z tyłka, który wsadzają ci moi rodzice. Przy mnie masz czuć się luźno i swobodnie! Rennard odwrócił go, w stronę wejścia do pałacu. - Teraz zaprowadź mnie do tych sztywnych, nadętych i nudnych ludzi!
-
- No już już, nie przechwalaj się. - Odparł, machając ręką w twarzy Nocturna. - Dzisiaj to ja mam pełne prawo do przechwał! Zbliżył się do wejścia. Spodziewał się że ktoś wyjdzie mu na powitanie. Jakby nie myśleć to zawsze tak było. Zwłaszcza, jak wracał pijany... Na słowo "Paniczu" Rennard niezwykle dumnie zaśmiał się. - Spójrz na mnie, kolego! - Nakazał, kładąc dłonie na klacie. - Wyszedłem z tej posiadłości jako zakała! Wracam jako bohater! Czy kiedykolwiek pomyślałeś, że coś takiego będzie miało miejsce? - Zapytał, uradowanym tonem. - Prowadź mnie do reszty! Niech wiedzą że ich niekochany syn wrócił z tarczą!
-
- Najpierw sobie życzyłem abyś zdechł jak śmieć. - Odpowiedział, bardzo złośliwie. - Ale jednak skończyło się na sławie. To już chyba lepszy wybór dla ciebie, co? Ilu jest lepszy ode mnie w moim zawodzie? Niewielu. W zasadzie jedyni którzy mogą być dla mnie konkurencją to Du Couteau. Nie jesteśmy jednak wrogami. To tylko zdrowa, sportowa rywalizacja. Kto jeszcze? Darius? On nigdy nie traktował mnie poważnie. Draven? To mój najlepszy kumpel! Skoczyłby za mną w ogień tak samo jak ja za nim! Chociaż teraz to nie wiem. Zdołałem uzyskać większą sławę niż on! Pewnie teraz siedzi i zżera go zazdrość! - Zarechotał. Aż w końcu znalazł się przy pałacu, swoim domu. "Jak dobrze urodzić się w bogatej rodzinie" pomyślał. Zaczął iść w stronę wejścia, iście tanecznym krokiem. - Zaraz poznasz całą moją kochaną rodzinkę! - Odezwał się do Nocturna.
-
- Nie. Znaczy jeszcze nie. Na razie mój mroczny towarzyszu się nad nimi poznęcamy. Zginą ale na to za wcześnie. Ale zginą! - Odpowiedział Nocturnowi. Już przy pierwszym spotkaniu z innymi ludźmi, Rennard czuł zmianę w stosunku do niego. Ludzie go... uwielbiali. Czyli stało się! Architekt spełnił jego samolubną prośbę. Wszyscy wiedzieli że uratował świat przed zagładą. Był sławny! Teraz to w zasadzie nawet obrzydliwie sławny! Szedł, patrząc na te wszystkie osoby. Jego oczy wręcz świeciły z podniecenia i radości. - Nocturne... widzisz to? - Wyszeptał, tak by tylko potwór go słyszał. - Oni... oni mnie kochają! Patrzą na mnie jak na boga. - Kiedy ktoś klepnął go po plecach, ten na chwilę odwrócił się. - Nawet chcą mnie dotknąć! - Dodał. Kiedy jednak dostrzegł, w jaki sposób patrzy na niego ta żeńska część, już kompletnie poczuł się jak król. Zaczął mocno bujać ramionami. W końcu miał teraz pełne prawo do szpanu. - Rennard DeWett! Buntownik, playboy, morderca... i zbawca świata. Jak to pięknie brzmi! - Krzyknął. Przyszła mu teraz do głowy najważniejsza myśl. Jego rodzina. Też musiała się o tym dowiedzieć! Chłopak przyśpieszył kroku a nawet zaczął biec. To w końcu ich reakcję pragnął ujrzeć najmocniej!
-
Chłopak powoli zszedł z okrętu. Kiedy już zszedł, zaczął się rozciągać. Podróże statkami zwykle interesujące nie były. - Jednak na swoim podwórku najlepiej! - Powiedział, ucieszony z tego że w końcu jest u siebie. Tutaj, gdzie on znał większość a jeszcze więcej znało go. Tutaj w końcu mógł ponownie korzystać ze swojej reputacji. Czuł że jego mroczny towarzysz był bardzo niecierpliwy. Nie przejmował się tym, ponieważ miał plan. - Znaj łaskę Pana, Nocturnie. - Odezwał się, powoli kierując się w stronę centrum. Priorytetem było oddanie szkatułki, potem hulaj dusza. - Podczas tej podróży wymyśliłem idealne zajęcie dla ciebie! Pozwolę ci żerować na swoim rodzie! Na mojej całej niekochanej rodzinie! Będziesz mógł stwarzać im najgorsze koszmary, jakie kiedykolwiek komu się przyśniły! Ty będziesz zadowolony... a ja tym bardziej.
-
- Nie... - Odparł całkiem spokojny. Przez te kilka dni zdążył przyzwyczaić się do upiornej aury, jaką Nocturne się otaczał. Co oczywiście nie oznaczało że przyzwyczaił się w pełni. Trochę się zgrywał, byleby tylko nie pokazać małej obawy. Siedział na łóżku i wpatrywał się w potwora, próbując obdarzyć go równie złośliwym spojrzeniem. - Wyglądasz jak zdenerwowany, nastroszony kocur, któremu ktoś nadepnął na ogon. Który teraz może tylko patrzeć z szafy na swojego Pana i złowieszczo syczeć. Bo dobrze wie że jeżeli drapnie... pożałuje.
-
- Ależ oczywiście! Zgadnij nawet kto musiał sprzątać twój szalony burdel! Ja! Ja i inni moi morderczy znajomi musieli usuwać wariatów, byleby nie narobili jakichś szkód... Dumny jesteś z siebie? Masz ty chociaż rozum i godność człowie... no tak, nie masz. - Rennard szedł dalej. Cały ten złowrogi nastrój próbował stłumić myślą o powrocie do domu. Pomyślnym wykonaniu zadania... no i oczywiście o tym, co będzie robił kiedy już się zamelduje. Czyli chlał. Chlał i przymilał się do jakiejś ładniej dziewczyny.
-
- Pewnie że zabijam. Oczywiście że czuję satysfakcje. - Odparł, przekręcając głowę tam, gdzie akurat znajdował się duch. Zaczynał być naprawdę irytujący. Niczym wielki, gadający i straszny komar. Przynajmniej nie bzyczał. No ale nie mógł go zgnieść. - Tylko że nasze metody znacząco się różnią. Ty nasyłasz na innych jakieś obrzydliwe wizje. Tylko po co? Nie lepiej po prostu przeciąć kogoś w pół tymi wielkim szponami? - Wskazał na dwa ostrza, przyczepione na rękach potwora. - Ale nie martw się mój nic nierozumiejący kumplu. Poczekaj aż wrócimy do Noxus. Jak zobaczysz tych wszystkich nadętych bufonów to dopiero zwariujesz.
-
- Po pierwsze. Tam jest mój dom. Przeważnie ludzie wolą być tam, gdzie mają zapewniony dach nad głową. To chyba twój cienisty, dymiący mózg potrafi pojąć. Wykonuję misję po to by mieć pieniążki. No i satysfakcję. Bo wiesz, wolę coś robić, niż siedzieć i się nudzić. - Odpowiadał. - A to że gardzisz ludzmi, bo ich nie rozumiesz... cóż, a co mnie to obchodzi? Ty i podobne tobie stworzenia też robią rzeczy niezrozumiałe dla ludzi, więc gardzimy wami tak samo jak wy nami. Shadow Isles to dla nas jedna wielka niewiadoma. No w sumie nie aż tak bardzo jak Pustka. Tego to już w ogóle nikt nie pojmuje...
-
- W Noxus zawsze się znajdzie ktoś, kogo będziesz mógł zabić. Albo namieszać w głowie. I nikt nie zwróci na to uwagi. Kiedy promienie słońca zaczęły być aż nadto widoczne, Rennard zasłonił oczy dłonią. Nie był przyzwyczajony do tak ostrego światła. Spojrzał na stwora. Teraz musiał bardziej wysilić wzrok aby go dostrzec. - Czy słońce nie działa na ciebie negatywnie? - Zapytał, z udawaną troską. - Wyglądasz dość niewyraźnie...
-
- Nie podobało. Nie lubię robaków. - Odparł bez emocji. Co jakiś czas spoglądał przez ramię. Ten stwór podążał za nim zdecydowanie za blisko. - Zgaduję że taka szkarada jak ty nigdy nie słyszała o czymś takim jak przestrzeń osobista. Do każdego się tak kleisz? - Zapytał, jednocześnie zwiększając tępo jakim szedł. Nie czuł się przy tym czymś zbyt swobodnie. Mimo iż co prawda to coś było niematerialne i przez niego przenikał, to i tak czuł ten jego ciężar na sobie. - Dlaczego każda nadnaturalna istota musi być zadufanym w sobie wariatem, święcie przekonany że może zniszczyć wszystko co stanie na jego drodze... - Pomyślał.
-
Odpowiedzią Rennarda było krzyknięcie. Wywołane złością oczywiście. - Dlaczego zawsze takie szkarady, mutanty i inne duchy mają lepiej od zwykłych, dobrych ludzi? - Zapytał sfrustrowany. Czuł bardzo wielką niesprawiedliwość. - W takim razie nie ma rady. Będziemy razem podróżować te kilka dni, zapoznając się, rozmawiając, śpiewając i wspierać się jak brat z bratem. - Dodał, już nieco uspokojony.
-
- Zaiste wspaniale. Tylko że raczej nie wrócimy, stojąc jak kołki... - Odparł, po czym przeszedł przez swojego sługę, na chwilę rozwiewając go w pół. - Idziemy! Raz raz! - Zarządził. Nagle zatrzymał się po kilku krokach. Zdał sobie sprawę jak długą drogę będą musieli przebyć. Na samą myśl cały jego entuzjazm gasł. - Zgaduję że nie znasz jakiejś szybszej metody podróży co? Jakaś teleportacja może... czy coś?
-
Na twarzy DeWetta pojawił się grymas niezadowolenia, kiedy to jego ręka przeleciała przez twarz potwora. Podejrzewał że coś takiego może mieć miejsce, mimo to musiał się upewnić. Czyli będzie musiał wykreślić ze swojej listy bicie potwora kiedy tylko zachce. Szkoda. - W takim razie postaram się, aby to twoje "kiedyś się uwolnię" potrwało bardzo, BARDZO długo. Oj tak, będziemy się razem świetnie bawić. Nawet nie wiesz jak bardzo! - Odparł, machając dłonią w jego twarzy. Rozwiewanie jego dymnego ciała zaczynało mu się podobać. Zaraz potem przestał, po czym klasnął w dłonie. - Dobra! Skupmy się na pozytywach! Moich oczywiście. Odwrócił się, do ściany w którą uderzył. Leżała tam szkatułka którą wcześniej zdążył pochwycić. Podszedł i chwycił ją. Zaraz potem spojrzał w górę i nabrał powietrza do płuc. - Nareszcie! Moje zadanie dobiegło końca! - Wykrzyczał w euforii. - To oznacza że mogę wrócić na moje podwórko! - Wrócił do potwora, bardzo uśmiechnięty. - Wyruszamy do Noxus, mój ty cienisty, niezadowolony, nowy przyjacielu!
-
Już lepiej być tym pedałem niż oglądać anime :<