Skocz do zawartości

Komputer

Brony
  • Zawartość

    1576
  • Rejestracja

Wszystko napisane przez Komputer

  1. - Dzień dobry. - przywitałam się wchodząc do sali, lekki stres dawał o sobie znać. - Przyszłam zdawać lekcję magii. A konkretnie tak zwany poziom 2. - patrzyłam nerwowo, powoli podchodząc do krzesła. Obawiałam się niezdania. Co by najlepsze nie było.
  2. - To tu. - powiedział francuz który wskazał jej Akademię Magii. - Ja poczekam. - Dziękuje. - odparłam i skierowałam się do środka, według instrukcji zapisałam swoją chęć do nauki i czekałam obok gabinetu czy co to tam jest na przyjęcie. Przyzwyczajenie z Ziemii niestety. Potem pogadam z tym ogierem na temat jego pracy.
  3. Zatrzymaliśmy się na stacji w Canterlocie, 3 godziny jazdy ale było warto. Wyszłam z wagonu razem z jednorożcem i skierowaliśmy się do akademii magii. - Nie wiem czemu ale Canterlot daje mi prawdziwe poczucie bezpieczeństwa. - spojrzałam na niego, a potem na unoszący się daleko dym. - Pożar chyba wybuchł... - powiedziałam do niego. - Widocznie, ale chodźmy lepiej do akademii Magii. - ruszyliśmy szybko do wskazanego miejsca.
  4. - Niedługo będziemy na miejscu... - powiedziałam do siebie. - Panienko, przecież ja nie gryzę. - odparł francuz. - Wiem, wiem. A popełniłeś jakieś przestępstwo? - zapytałam. - Nie wiem czy to jest przestępstwo, ale zostawiłem ostatnio pewnemu gwardziście informację, że jest frajerem i burakiem. Ciekaw jestem jego miny jak to zobaczy. - odpowiedział śmiejąc się. - Aha, pokażesz mi gdzie jest akademia magii? - Oczywiście. Jak dojedziemy.
  5. Jechaliśmy już tak z dobrą godzinę, czas się dłużył jednak z tym jednorożcem dobrze się rozmawiało. - A gdzie pracowałeś jeśli mogę spytać? - zapytałam ciekawa. Ogier rozglądał się czy nie ma po wagonie upewniając się, że nikogo tu nie ma. Po upewnieniu się spojrzał mi prosto w oczy. - Masz nikomu nie mówić, pracowałem w RFL. Wspierałem Kristiana Thalberga finansowo, gdyby ktoś się o tym dowiedział co najmniej księżniczka osobiście ucięła by mi głowę. Porozmawiamy o tym w moim domu dobrze? - odparł cicho. - Dobrze, jak ci się żyje w Canterlocie? - powiedziałam po chwili ciszy. - Już wiem jak się czuli inny gdy mówili, że jestem snobem. Ale cóż, mogło być gorzej. - odpowiedział lekko się śmiejąc. - Tęsknię za Paryżem, ale wytrzymam. - Rozumiem. - odparłam chcąc po rozmawiać o tym z nim w jego domu.
  6. (Już po misji, można pisać.) Wsiadłam do pociągu siadając w tylnych wagonach, obok jakiegoś ogiera. Otworzyłam książkę i zaczęłam ją czytać. Była o pustyniach. Musiałam doczytać rozdział o Saharze aby czas szybciej szedł. - Panienko. Gdzie jedzie taka dama jak ty jeśli mogę spytać? - odezwał się ogier do mnie z szlacheckim tonem. - To Canterlotu aby nauczyć się magii. A pan? - odparłam. - Tam gdzie ty damo. Może opowiem ci o mieście oraz wskaże kierunek. Jak ludzie jeszcze byli to byłem bogaczem francuskim madame. - odpowiedział tym razem francuskim akcentem, a nie sztucznym wiadomo jakim. - Dziękuje, chętnie skorzystam z porozmawiania z kucykiem z tak wyrafinowanego kraju. - odpowiedziałam uśmiechając sie. - Opowiem ci historię swojego życia... - cóż, droga chyba będzie długa.
  7. Zwiadowcy na pewno nie zrozumieli obelgi bo jeden z nich się śmiał. Pionierzy z przodu lekko się cofnęli, aby schować się za budynkami. To samo ci z tyłu. - Dawaj radiostację. - warknął Ortwin do jednego z Panzergrenadierów, ten szybko zdjął ją z pleców i położył. Nie była najlepszej jakości ale musiała wystarczyć. - Tu Oberscharführer! Przyślijcie moździerz do miejsca skąd usłyszano strzał. Odbiór! - Jawohl! Moździerz jest w drodze! Bez odbioru! - Gdybyście nas wypuścili nie było by takiej sytuacji... - burknął drugi zwiadowca do wyszczekanego konia. Sd.Kfz.251 uzbrojony w moździerz wyjechał ze swą załogą, jednak drogą która zaczynała się metr dalej od wschodniej części obozu. Przez co nie było mowy o zakopaniu się na drodze.
  8. - A nie mówiłem, że zatrzymanie nas się źle skończy? - odparł jeden ze zwiadowców śmiejąc się.. Drugi oddział wyszedł zza budynków od tyłu przez co odciął drogę ucieczki. Oni też otworzyli ogień, ale ze swoich Mp44. W teorii wrogowie powinni być martwi. Ale w praktyce nie wiadomo jak będzie. Na wszelki wypadek jeden wyjął Panzershrecka. Pocisk z wspomnianej wyrzutni poleciał ku barierom. Pionierzy zadowolili się mapą i zaczęli czekać na resztę.
  9. (Wychodzi mi 160 bitów, bo przez te 3 dni powinno wbić na konto 60 ale mniejsza.) - No to skoro wypłata jest to kupie bilety do Canterlotu. Tylko najpierw zmienię lepiej postać bo, snoby w Canterlocie będą "szczekać". - powiedziałam do siebie, zmieniłam postać na formę klaczy jednorożca, z piaskową sierścią, białą grzywą, zielonymi oczami i czerwony "X" jako znaczek. - Tak lepiej. - poszłam na stację i kupiłam bilet do Canterlotu płacąc 25 bitów. Pociąg będzie za 20 minut to trochę poczekam, obliczyłam już w głowie plany co do czarów. Musiałam dobić do tak zwanego "poziomu wtajemniczenia" 6.
  10. (Tak na marginesie czekam na wypłatę dla mojej postaci w wysokości 20 bitów, ale nie żebym popędzał.) - Kto to w ogóle jest. Że daje dość "ciekawe" zadania... - powiedziałam do siebie, teraz szybko trzeba popracować, po czym szef może da te 40 bitów z czego 20 zaległych. Wchodząc do knajpy tylnym wejściem przebrałam się i wzięłam się do pracy. Na razie miałam tylko koszę z jabłkami przynieść na szarlotkę bo wiecznie brakowało ich. - Czemu mój szef zawsze czegoś zapomina? - powiedziałam cicho do siebie kładąc kosz z jabłkami i biorąc się za przyjmowanie zamówień Na ten czas 3 kuców chciało szarlotki, 4 Ciastka z czekoladą a reszta cydr. - Szefie. O to zamówienia. - powiedziałam podając kartkę szefowi. - Niech no spojrzę... dobrze, więc zaraz zrobię szarlotki. A teraz zanieś cydr. - odparł podając tacę z kuflami, ostrożnie podałam zamówienie i wróciłam po przeklęte szarlotki. Z nimi było łatwiej na szczęście, a ciasta. Cóż mało się nie pobili o to kto zje pierwszy. Mało nie zostali wykopani. Ja wyszłam z pracy, oraz zastanawiając się na studiowaniem magii w Canterlocie lub Ponyville.
  11. Dobra czas otworzyć tą kopertę, bo nie chce mi się czekać. Szybko ją rozerwałam i przeczytałam na kartce w środku aby się spotkać za pewną skałą. Szybko się tam udałam i zobaczyłam tamtego ogiera. - Skąd ja wiedziałem, że przed czasem rozerwiesz? Udowodniłaś swoją chęć do mego zadania. - zaśmiał się pod nosem patrząc spod kapelusza na mnie. - A jakie to zadanie? - zapytałam bo chwili ciszy. - Jakie zadanie? Bardzo proste, musisz nauczyć się w Ponyville lub w Canterlocie magii abym mógł zdobyć srebro i żelazo. Niestety nie mogę ja bo jestem poszukiwany. Jak ci dadzą wypłatę to jedź od razu. Jeśli możesz. Żegnaj. - odpowiedział i odszedł. Przemyślałam jego propozycję i postanowiłam to wykonać. Ruszyłam pod palmę znowu.
  12. - Lepiej się wezmę za pracę, to te 24 godziny szybciej zlecą. - powiedziałam do siebie wracając znowu do knajpy, ubrałam się tylko w strój kelnerki i wzięłam się za pracę. Latając między stołami i przyjmując zamówienia. Oraz przy okazji je zanosząc. - Przepraszam, poproszę kanapkę z jabłkiem jeśli można. - poprosił jeden ogier. - Oczywiście proszę pana. Coś jeszcze? - zapytałam dla pewności. - Tylko wodę jeszcze. - odparł - Oczywiście, za chwilę podam. - odpowiedziałam. Poleciałam szybko podać kartkę z zamówieniem szefowi, w dość szybko przygotował to co trzeba. Po czym podeszłam do tamtego klienta. - Proszę bardzo. O to pańskie zamówienie! - ogier się ucieszył i wziął się za jedzenie. Podleciałam do szefa bo dalsze instrukcje. - Sandy! Skocz do spiżarni i przynieś kosz jabłek dobrze? - Oczywiście, zaraz będę. - odparłam i poszłam do spiżarni, nie trudno znaleść kosz jabłek bo było ich dość dużo. Wzięłam jeden z nich magią i wróciłam do szefa podając kosz. - To koniec dzisiejszej pracy dla ciebie, dziś sobie dalej poradzę. Żegnaj. - odpowiedział ucieszony. Ja zdjęłam strój i zaczęłam wracać pod palmę. Niedługo chyba będę musiała otworzyć kopertę.
  13. Otworzyłam na chwilę oko bo coś słyszałam, zauważyłam jakiegoś kuca który przyglądał się palmie. - Pani Sandy? - zadał pytanie. - Tak o co chodzi? - odpowiedziałam lekko wystraszona zlatując z drzewa. Kuc podszedł który spojrzał szybko. - Musimy porozmawiać, może za palmą. - odparł ponuro. - Dobrze... - zaprowadziłam. - O co chodzi? - Słyszałaś kiedyś o RFL? - zapytał znowu swym ponurym głosem. - Tak, jedna z bardziej znanych organizacji ludzkich o ile pamiętam. - odpowiedziałam zgodnie z prawdą. - Świetnie, można powiedzieć, że jestem "byłym" szefem. Jednakże potem porozmawiamy, zostawię kopertę. Proszę ją otworzyć za równo 24 godziny. Spotkamy się wtedy i coś pani zaoferuje. Tylko nic o tym proszę nie mówić. - po czym odszedł. Ja poszłam na spacer bo nie mogłam zasnąć, po tym szokującym spotkaniu. Może propozycja nie jest głupia. Może.
  14. Tym razem przechadzałam się inną drogą by tamten upierdliwy ogier za mną się nie pałętał. - Trzeba będzie dom zbudować, bo wiecznie pod gołym niebem nie będę spać. - powiedziałam do siebie. - Palma musi wystarczyć na razie. - po dojściu do wspomnianej palmy usiadłam na kocu i zaczęłam przeglądać swój plecak. Znalazłam tylko swój hełm korkowy oraz jedzenie i wodę. Musi wystarczyć. - Ta palma dość szybko urosła od kiedy ją zasadziłam. Przynajmniej jest przydatna. - powiedziałam cicho do siebie chowając plecak w dołku obok tej średniej wielkości palmy. Położyłam się na drzewie by się zdrzemnąć trochę.
  15. Doszłam do knajpy wchodząc tylnym wyjściem, szybko ujrzałam właściciela. Ten odwrócił się do mnie. - Sandy! Dobrze, że przyszłaś. Załóż strój i możemy się wsiąść do pracy. - szybko założyłam strój składający się tylko z koszuli i fartucha. Po wyjściu do głównej sali knajpy zaczęłam przyjmować zamówienia. - Co podać dla pana? - zapytałam ogiera który najwyraźniej dość uważnie się mi przyglądał. - Szarlotkę ślicznotko. - jego ton wypowiedzi i patrzenie na mnie, dość szybko zrobiło u mnie lekkie poddenerwowanie. Zapisałam i podleciałam składać inne zamówienia. Po zapisaniu całego notesu szybko poleciałam do szefa, który zaczął mi podawać zamówienia. Z lekką niechęcią podleciałam z szarlotką dla tamtego ogiera. - Może zostaniesz dziś po pracy? - zapytał znowu dziwnym tonem. Wprawiło mnie to w zakłopotanie. - Emm... nie zostaje po pracy. Ale dzięki za propozycję. - odleciałam podając zamówienia reszcie klientów. - Mogło być gorzej. - odetchnęłam z ulgą, gdy było po pracy. Po wzięciu co trzeba odleciałam do swego "domku".
  16. Obudziłam się po spokojnej o dziwo nocy, szybko przejrzałam plan dnia tylko po to aby wstać i jeszcze zrobić sobie coś do jedzenia. Jako iż podmieńce są ogólnie podzielone na dwa rodzaje, te z cechami owadów i te z cechami kucy. Ja należę do tych drugich. - Dobrze, że przynajmniej w Applelosie kucyki są wyrozumiałe i im obojętnie czy jestem podmieńcem czy nie, nie trzeba zmieniać postaci przynajmniej. - powiedziałam do siebie ziewając i robiąc sobie zwykłą kanapkę z sałatą, usiadłam i skonsumowałam ją. - Pora iść do pracy, ech. - dodałam po zjedzeniu śniadania. Przygotowałam drugie śniadanie, po czym wyszłam do pracy. Jako iż była już obojętnie traktowana a nie jak na początku, gdy zdziwienie i niechęć, że podmieniec się wprowadził. Dwa lata i sprawa wygląda inaczej.
  17. Patrząc na horyzont wyobrażałem już sobie tą krainę pod swymi idealnymi rządami, żaden z tych głupców którzy zwą siebie lordami nie poradziłby sobie z rządzeniem tą krainą. Skoro całym dynastiom nie udawało się rządzić normalnie pojedyńczym miastem, oznacza to, że nie zasługują na rządzenie tą krainą ani żadnym miastem. Ja rządzę swym miastem 200 lat, czyli tyle ile zwykle jedna dynastia i Abul'Dur ma się dobrze. Prawie każdy z tych idiotów wysyła swych sługusów aby zdobyli dla nich jakieś bezcenne artefakty o których nie mają zielonego pojęcia, ja sam zdobyłem swe artefakty więc to kolejny dowód na to, że powinienem rządzić tą krainą. Teraz jednak muszę zrekrutować rasy pod swoim sztandarem by pokonać głupców, jednakże kilku chętnych władzy lub sławy wykorzystam do swych celów. Wielu myśli, że istoty takie jak ja są głupie i ograniczone. Zdziwią sie. - Braindead. - zacząłem odwracając się w kierunku swego zaufanego sługi. - Potrzebuję jak najszybciej informacji o pobliskich miastach. - rozkazałem krocząc powoli w kierunku swego tronu. Muszę przemyśleć kilka spraw, w oczekiwaniu na niezbędne informacje.
  18. Dodatkowa wybrana cecha: Umie wyślizgiwać się z kłopotów. Zezwalasz na śmierć postaci: Nie. Dodatkowe postacie: Sensetive Parasite Historia: Urodzony w Metamorphii, stolicy Changei, siedzibie Królowej, oraz tak zwanemu "Sercu Roju" od początku miał być w kaście żołnierzy. Matka podarowała mu zdolność żywienia się innymi uczuciami, nie tylko miłością. Negatywnymi jak nienawiść, gniew, smutek i pozytywnymi jak szczęście, radość i nadzieją. Jednakże jego szkolenie podzielone między teorią i praktyką oraz przekazywaniem doświadczenia poprzez więź dało mieszane efekty, z jednej strony dobrze walczył a z drugiej lotnikiem był beznadziejnym. Z magią szło najwyżej przeciętnie. Chrzest bojowy przeszedł podczas Bitwy o Canterlot, wykorzystanie zaskoczenia umożliwiło unieszkodliwienie gwardii jednak i tak zostali wypchnięci z miasta przez tą falę która rzekomo powstała z "prawdziwej miłości". Przez to jego lojalność trochę się pogorszyła, pomógł nawet swej przyjaciółce opuścić Changeę przez co miał rozmowę w cztery oczy z Królową, tylko dzięki długim przeprosinom, błaganiu o litość oraz obiecywaniu, że się poprawi uniknął niezbyt przyjemnego losu. Po wejściu Changei na tereny Ameryki Północnej został wysłany w celu infiltrowania sił Equestrii jednak sam miał lepsze rzeczy do roboty, stacjonował w Crystal Empire bo tam o uczucia nie trudno. Charakter: Ambitny, trochę zbyt. Czasami sprawia wrażenie zbyt spokojnego, również uważa się za nieograniczonego przez nikogo. Otwarcie może wyzywać Królową ale jeśli ona nic nie usłyszy, nie jest zbyt uparty i asertywny, znalazł złoty środek. Umiejętności: Może żywić się każdymi uczuciami, nawet negatywnymi. Stronnictwo: Neutralne Sneaky Dagger
  19. Komputer

    Heroes of Might and Magic 3

    Heroes 3, wróciłem do tej gry tylko gdy włączyłem część 4. Ulubiony Zamek: Jak taki fanatyk nieumarłych jak ja nie może uwielbiać Nekropolii nad życie. Znienawidzony Zamek: Twierdza, jedyna zaleta tego miasta to nazwa, nienawidzę go po prostu, z powodu jednostek. Ulubiony bohater: A kto jak nie Sandro, jedna z najbardziej rozpoznawalnych postaci Serii. Nielubiony Bohater: Nie mam żadnego nielubionego. Ulubiony zamek pod względem klimatu: Inferno, czuć te demony i zło. A gdyby wprowadzono Forge to by właśnie te nowoczesne miasto było tu najlepsze. Nielubiany zamek pod względem klimatu: Wrota Żywiołów, Co To Jest? Wolę Forge a nie to... coś. Ulubiona jednostka: Żywiołak Magii i Arcydiabeł Znienawidzona Jednostka: Magog i Czart, wyglądają jak szity, tego pierwszego nie lubię z oczywistych względów. Ulubiona magia: Powietrza, dosć przydatna. Ulubione zaklęcie: Kontratak, świetne zaklęcie na poziomie mistrzowskim. I dość przydatne.
  20. Och sesja w klimatach fantasy, fajnie. Imię i Nazwisko: Artinar Żelasnosercy, brak pseudonimu. Płeć: Mężczyzna Rasa: Nieumarły Lisz Wygląd: Historia: Artinar był i jest lordem pewnego miasteczka. Od dawna uczył się od swego ojca jak poprawnie rządzić, ponieważ miał być spadkobiercą jego miasteczka. Jednakże Artinara interesowało to, co było obce jego rodowi. Magia, a konkretniej ognia i nekromancja. Pobierając również nauki od nadwornego maga Vladimira, który był doradcą jego ojca zaczął robić to co mu się podobało. Jednak w 20 roku życia, ojciec umarł i musiał zająć się miasteczkiem. Z początku było to łatwo, ale zaczęły się schody. Ciągłe skargi i jakieś "Ale". Wykańczały go, ustabilizował sytuację dopiero w 54 roku życia gdy zaczął rządzić żelazną ręką. To był dopiero początek, jego największą obawą było, że któregoś dnia straci swe życie i władzę. Wykorzystując swą wiedzę o nekromancji podczas pełni księżyca poddał się rytuałowi zamiany w lisza. Nie wiadomo ilu jego sługusów zginęło tej nocy, ale liczył się jeden ocalały. Nowo powstały Lisz Artinar Żelaznosercy. Dzięki czemu zyskał nieśmiertelność, rządził 200 lat a ludzie przychodzili i odchodzili. W 746 roku uznał, że reszta lordów i królów jest zbyt słaba aby rządzić tymi ziemiami. Że wszystkim będzie się lepiej żyło pod jego rządami, zaczął planować, próbując obmyślić szybką wojenkę aby mieć drogę do władzy. Jednak szuka sprzymierzeńców, doskonały król jak on nie może przegrać. Wiek: 243 lata. Ekwipunek: Posiada 3 nekromanckie artefakty, pierwszy to Korona Śmierci która zwiększa siłę jego czarów nekromancji. Drugi to Peleryna Dominatora, która ochrania go przed czarami ognia, a ostatni to Kostur Władzy, pozwala mu użyć czaru wyssania życia, oraz nie używania inkantacji do czarów. Nazwa rządzonego miasta: Abul'Dur EDIT: Dodano obrazek postaci, oraz zmieniono nieznacznie funkcje artefaktów. Jak coś źle lub OP to poprawie.
  21. Komputer

    Koniec Smoczej Wojny [gra]

    Arnand uśmiechnął się po czym schował księgę do torby by potem ją w spokoju przejrzeć. Widząc kątem oka szkielet jakiegoś wojownika postanowił użyć na nim czaru Ożywiania Zwłok, a potem poszukać jeszcze czegoś przydatnego a na koniec wrócić do akademii by nauczyć się nowych czarów. Jeśli będzie dalej przychodził na lekcję nie będzie żadnych podejrzeń co do niego, gdy będzie wiedział wystarczająco dużo ulotni się i zwiększy swą potęgę.
  22. Komputer

    Koniec Smoczej Wojny [zapisy]

    Imię: Arnand Pochodzenie: Wysoka Skała Rasa: Breton Archetyp: Nekromanta Wiek: 43 Wygląd: Krótka Historia: Urodził się w Daggerfall, w wieku 20 lat opuścił rodzimą prowincję i przeniósł się do Skyrim by studiować magię a konkretniej nekromancję i trochę magii zniszczenia. Wstąpił do Akademii Magów w Zimowej Twierdzy (nekromancja jest tam tolerowana ) Organizacja: Akademia Magów w Zimowej Twierdzy
  23. - Z całym szacunkiem. Jednak nikogo nie zastraszaliśmy, nie moja wina, że tamten źle zrozumiał nasze przesłanie o rasie dominującej. Poza tym czemu ze mną rozmawiasz, z moim dowódcą nie możesz? Poza tym kula wystrzelona w niebo nie mogła skręcić, więc nie gadaj jak potłuczony. I kim ty jesteś? - jednak zauważył coś zbliżającego się do niego, a konkretniej 3 jego towarzyszy. Przykleił się do ziemi wiedząc co zrobią. - Dobra, 2 zostaje i mają szukać mapy. Macie pozwolenie na użycie broni. - rozkazał Ortwin, 2 pionierów zasalutowało i zaczęli szukać tej przeklętej mapy. Reszta szukamy naszych zgub. - po przejściu około 200 metrów, zauważona już skrzydlate konie i ich ludzi, przez lornetkę przynajmniej. - Dobra Panzergrenadierzy flankują, pionierzy idą od przodu i atakują wroga. - Jak powiedziano tak też zrobiono, 3 pionierów szturmowych poszło przodem tak by ich widziano celując ze swoim Mp40 w koniki. Chwilę później rozległ się dźwięk broni maszynowej która strzelała w skrzydlate konie. Pionierzy schowali się za osłony, lub cokolwiek co to przypominało. Reszta tym czasem szła naokoło by oflankować wroga.
  24. Łokej, Hitman Codename 47 użyty. C:
  25. - Jak ona nas usłyszała? - mruknął cichutko do pozostałych. - Wolę nie dyskutować. - powiedział wymijająco normalnym głosem.
×
×
  • Utwórz nowe...