Skocz do zawartości

[ZAPISY][GRA] Igrzyska Śmierci IV Edycja


Elizabeth Eden

Recommended Posts

Powoli zacząłem otwierać pakunek a na mojej twarzy zaczął się pojawiać zaprawdę szczery uśmiech, gdy w końcu otworzyłem pakunek. Była tam piękna kusza tak piękna, że aż mógłbym się w niej zakochać. Jak na życzenie ją dostałem. Coś czuje, że się chyba zaprzyjaźnimy moja droga. Powoli ją podniosłem i zawiesiłem na plecach. Brak pocisków do niej nie bardzo mi się podobał. Ale niema, co narzekać darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby. Chyba ktoś jednak nade mną czuwa.

Szybko jednak zmieniłem zdanie, gdy poczułem jak coś z dużą szybkością przeleciało obok mojego polika. Potem pojawiło się nowe uczucie w postaci nieznośnego pieczenia w jego okolicy i czułem coś mokrego na nim. Instynktownie przyłożyłem do niego dłoń a następnie zdjąłem ją z polika by postawić ją przed mymi oczyma. Na to, co ujrzałem szeroko otworzyłem oczy. Krew?

Ktoś do mnie strzelał byłem na czyimś celowniku. Niewiele brakowało a byłbym już martwy. Miałem szczęście, że jednak strzelec miał chyba problemy ze wzrokiem. Choć niewiele brakowało. Przekląłem pod nosem na swój brak czujności. Ta jedna chwila kosztowała mnie niemal życie. Musiałem działać szybko nim dojdzie do powtórki z rozrywki. Szybko przeleciałem wzrokiem po całym otoczeniu. Już wiedziałem, co należy zrobić.

Nie czekając dłużej skoczyłem w stronę strzały, która niedawno mnie musnęła. Miałem szczęście była blisko i wbiła się w piasek, więc nie doznała uszkodzeń. Gdy ją chwyciłem natychmiast się z nią potoczyłem za jeden z postumentów idąc w ten sposób w ślady Javelina. Teraz przyszła pora na dalszą część zabawy. Wyjąłem szybko jeden z wcześniej stworzonych przez mnie prymitywnych noży i zacząłem odpowiednio szybko obrabiać strzałę wroga. Gdy skończyłem przypominała bełt.

Na chwilę się wychyliłem, po czym wystrzeliłem pocisk z kuszy prosto w krzak, z którego do mnie strzelano. A następnie znów prędko się schowałem by mnie nie trafili za postumentem. Cóż zawsze oddaje coś, jeśli to pożyczam w tym wypadku tak samo musiało być z tą strzałą. Nie była moja, więc należało ją oddać właścicielowi.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

[Katarina Lore]

Przerzuciłam na chybcika zawartość jednego plecaka do drugiego, miałam dość jadła na zaś... Widziałem również że nad polem śmignęła strzała i oszczep w przeciwnych kierunkach... Poczułam jak zrywa się wiatr z nad wody w stronę lasu jak to zwykle bywało w takich miejscach powodując jeszcze mocniejszy jego szum... To akurat wydawało się dobrym omenem dla nas... Strzały stały się nieskuteczne jako że każda wystrzelona po parudziesięciu metrach po prostu chlupnęłaby w dół. Pozwalało to być bezpiecznym do następnego głupiego wydarzenia. Nie dało się strzelać celnie w takich warunkach za dobrze o tym wiedziałam i oni też powinni... Ta sytuacja wydała się istnym patem. Żadna ze stron nie mogła się od tak ruszyć by nie stracić, a nad jeziorem zawsze wiało...

- Pochować się i obserwować - zakrzyknęłam jak jakiś generał na wojnie do moich towarzyszy podbiegłam do Johna... po czym dodałam ciszej. - Nie ma sensu walczyć. Poczekajmy aż się zamoczą... My możemy poczekać... Dwustu pięćdziesięciu metrów nikt nie przepłynie od tak niezauważenie pod wodą. Wystawimy warty. a wiatr nam sprzyja... Wystrzelamy ich jak będą chcieli to przepłynąć. - Płaskość wyspy wydawała się wielkim plusem. Z każdego miejsca można było obserwować cały horyzont czy ktoś chce się odważyć zmierzyć z nami... Lustrowałam całość patrząc czy nie ma już jakiegoś chętnego nurka w wodzie... Białych bałwanów na niej, które zostają po zmąceniu cieczy. Nie dostrzegłam ich.

- Fortyfikujemy się Ronon! - rzuciłam na całe gardło. - Jak głupi, to sami podejdą... - Tak właśnie brzmiała prawda.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Długi i troszkę melancholijny post, bo Igrzyska to nie tylko krew i śmierć :p. Można puścić sobie jakąś przyjemną muzyczkę.

_____

Na całej arenie znów zaczynało lać. Alicia chyba uparła się, by trybuci chodzili codziennie czyściutcy po miłym prysznicu. W lesie było duszno i gorąco, a na plaży mokry piach przylepiał się do butów. 

***

Do zachodniej plaży doszli już Julian i Aria cali pokaleczeni po deszczu szkła. Obydwoje całkowicie zignorowali informacje o uczcie. Chłopak pomagał młodszej dziewczynce w usunięciu ostrych odłamków, a woda lejąca się z nieba zmywała krew z ich ran. Po wszystkim wspólnie zjedli puszkę zupy. Żadne z nich nie dostało maści na rany, ale trzynastolatka miała tabletki, więc obydwoje je wzięli, by ból nie dokuczał im tak mocno. 

- Myślisz, że w tej wodzie może być coś niebezpiecznego? - zapytała cicho Aria.

- Pewnie tak, na arenie wszystko jest niebezpieczne. Tak przynajmniej mówił mentor - odpowiedział Julian, wpatrując się obojętnie w spienione fale.

Dziewczyna pokiwała głową, a potem odgarnęła z czoła mokre, kasztanowe włosy i zaczęła bawić się lepkim od wody piachem. Jej wzrok mimo wszystko cały czas wędrował do morza. 

- Bardzo chciałabym wejść do wody. Ostatni raz. Wiesz, że uwielbiam morze - mruknęła cicho.

Julian spojrzał na koleżankę, marszcząc brwi. Przecież to było takie ryzykowne. Ale ona była taka smutna... . W końcu i tak umrze, co by jej szkodziło spełnić jakieś swoje pragnienia. 

- Idź. Ale uważaj - dodał z ledwie skrywaną troską. -  Chociaż wiesz, pada.... - zauważył.

- Ale to ciepły, przyjemny deszcz - Aria wygląda na uradowaną po raz pierwszy od dożynek, na których została wylosowana. - Nie chcesz iść ze mną? 

Chłopak tylko pokręcił głową. Obserwował jak dziewczynka żywo wstała i pobiegła w stronę morza, a potem ostrożnie włożyła buta do wody.

Aria przez chwilę zastanawiała się nad zdjęciem obuwia, ale to byłoby już naprawdę głupie, w razie potrzeby nagłej ucieczki. Tak więc w mocnej ulewie, na arenie Igrzysk Śmierci, trzynastolatka z szerokim uśmiechem stała po biodra w słonej, falującej wodzie, zapominając choć na chwilę o tym, że to najpewniej ostatnie dni jej życia i że być może, gdzieś tam, na drugim końcu areny, jeden były kucyk wbija drugiemu nóż w plecy.

***

Emeralda wróciła już do lasu. Przedzierała się przez gęste chaszcze, niesamowicie wkurzona ranami, które zdobyła(mimo że już dawno uleczyła je maścią), szkłem chrzęszczącym jej pod nogami i ulewą, która przylepiała jej blond włosy do czoła. Mogła zginąć podczas deszczu ostrych odłamków, a to nie do pomyślenia. W końcu jest tu po to, żeby wygrać! 

Oczywiście usłyszała informację o Uczcie przy Rogu i to właśnie w stronę Rogu zmierzała, taką przynajmniej miała nadzieję, patrząc na wulkan i starając się obrać odpowiedni kierunek. Teoretycznie miała wszystko co potrzebne do przeżycia, ale na arenie nie ma czegoś takiego jak dostateczna ilość przedmiotów lub broni. Nagle jej rozmyślania przerwał szelest. Natychmiast stała się czujna, wyjęła z boku plecaka mały nóż i zaczęła się uważnie rozglądać. 

Zarejestrowała ruch po swojej lewej stronie i to na tamtym miejscu się skupiła. Już zaczęła powoli kroczyć w tą stronę, gdy zza wielkich liści wyszła chuda dziewczyna.

- Nie zabijaj... - nie zdążyła powiedzieć nic więcej, gdyż została powalona na ziemię, a do jej tętnicy zbliżyło się ostrze noża. Emeralda usiadła na trybutce, w której rozpoznała Nimę i zmarszczyła lekko nos. 

- Proszę, proszę, kogo my tu mamy. Czyżby mała miss tych Igrzysk? Już nie wyglądasz tak zniewalająco jak na występach - to była prawda. Cała mokra i brudna od ziemi i piachu dziewczyna leżała pod Emeraldą z wyrazem czystego strachu na twarzy, a jej piękne włosy były jakby potargane i postrzępione. Blondynka przycisnęła ostrze mocniej, ale pod takim kątem, by nie zabić jej zbyt wcześnie.

- Błagam, nie krzywdź mnie. Możemy być w sojuszu. Oddam ci swoje rzeczy - jęknęła Nima rozpaczliwie. - Mogę ci pomagać, na pewno się przydam.

- W czym ty mi się możesz przydać? Nic ciekawego nie potrafisz. A twoje rzeczy i tak sobie wezmę - odpowiedziała Emeralda uśmiechając się ironicznie.

Nima wyglądała na jeszcze bardziej zrozpaczoną.

- Proszę. Przysięgam, że nie chciałam cię zaatakować. Ja się po prostu boję. Ja...

- Cicho - odpowiedziała Emeralda ze znudzeniem. - Nie mam ochoty słuchać o twoich uczuciach. Nie stanowisz żadnego zagrożenia, dlatego na razie możesz zostać. Pokaż mi co masz w plecaku. Poza tym trzymaj się blisko mnie i rób wszystko co ci każę.

Nima odetchnęła, kiedy trybutka z jedynki z niej zeszła. Przez chwilę rozważała ucieczkę, ale to byłoby głupie, blondynka i tak by ją złapała. Nie wiedziała, co sobie myślała, kiedy zdecydowała się jej pokazać, ale być może będzie mieć to jakieś plusy. Na razie będzie miała ochronę, a potem po prostu weźmie swoje(i nie tylko swoje) rzeczy, kiedy druga dziewczyna będzie spała i ucieknie. 

W głowie Emeraldy wyglądało to zupełnie inaczej. Gardziła tą wychudzoną pięknisią, ale dlaczego nie miałaby jej przy sobie zatrzymać? Była zbyt słaba by coś jej zrobić, nie miała zresztą nawet broni. A zawsze się przyda w walce. Można będzie się nią zasłonić albo rzucić ją innym trybutom i uciec. Jakby nie spojrzeć same pozytywy. Dopóki jej nie przeszkadza, będzie mogła żyć.

***

Lonnie odpuściła sobie dalszą wycieczkę na szczyt wulkanu, przynajmniej dopóki nie zejdzie ta dusząca mgła. Była już bardzo wysoko i widziała praktycznie całą wyspę. Nie ściągając maski położyła się na skale, akurat wtedy, gdy zaczęło lać. 

- Szlag - mruknęła przez maskę i obróciła się na bok, by krople nie rozbijały się jej o twarz. 

Po raz pierwszy od początku Igrzysk zaczęła myśleć o swoim położeniu. Do tej pory po prostu brnęła mocno przed siebie, obierając wulkan za świetny cel. Większość trybutów na pewno wolała schronić się w lesie, poza tym trzeba było mieć siłę i wydolność by wspinać się po skalistym zboczu. Ona miała i to i to. Ale co dalej, kiedy już tam dotrze? Miała wodę, miecz i maskę. Czy to wystarczy do przetrwania. Chyba tak. Kiedy jeszcze była w lesie machinalnie zrywała liście, których stosik miała teraz w plecaku. Ostatecznie będzie jeść właśnie je, w końcu zielenina jest zdrowa. 

Uśmiechnęła się lekko do siebie, deszcz spływał po jej ciele, ale nie zwracała już na to uwagi. W pobliżu nikogo nie było, ale zaśnięcie nadal nie wydawało się dobrą opcją. Aż wzdrygnęła się na myśl, że wulkan mógłby teraz wybuchnąć. Ten jeden obraz w wyobraźni sprawił, że zaczęła zastanawiać się, czy mądrze jest wspinać się na samą górę. Tutaj jest dobrze i spokojnie. Chyba tu zostanie...

***

Olaf doszedł do ściętej części lasu. Wyglądało to bardzo dziwnie, duża pusta przestrzeń, a po bokach kilka wielkich stosów drewna. Chłopak usadowił się na jednym z nich, uważając, by nie zaburzyć równowagi belek. Wyglądało na to, że nie było tu nikogo, poza kilkoma ptakami, które przeleciały mu nad głową. Nareszcie czas na odpoczynek.

Ostrożnie położył obok siebie topór, wtedy też poczuł na twarzy pierwsze krople deszczu. Świetnie, nie mogło się oczywiście obyć bez prysznica. Mężczyzna mruczał pod nosem obelżywe słowa wobec organizatorów Igrzysk, rozmyślając też o Karolinie ze swojego dystryktu. Mówiąc szczerze nadal było mu ciężko na sercu. Może gdyby odnalazł ją szybciej, nadal by żyła? Nie, nie mógł pozwolić sobie na takie smęty, jest na arenie. 

Mimo szczerych chęci nie mógł odgonić od siebie ponurego nastroju, ulewa też niezbyt pomagała. Jego ubranie mokło, a on zastanawiał się, czy Karolina lubiła deszcz. Nigdy jej o to nie zapytał, chociaż w sumie to pytanie wydawało się takie bezsensowne. 

Kamera zamontowana w drzewie uparcie nagrywała z daleka smutnego, przemoczonego mężczyznę siedzącego w deszczu na stosie drewna. Scena ta dla mieszkańców Kapitolu urozmaicana była żartobliwymi i całkowicie nie na miejscu żartami Flickermana.

***

Alicia obserwowała deszcz, który wywołała na arenie i z satysfakcją popijała swoją kawę. Jeśli miała być szczerza, to zdrzemnęła się kilka godzin, w końcu zmęczenie wzięło górę, ale teraz miała pełno nowej energii. Zastanawiała się jak wiele złego narobi mgła, którą rozpuściła. Jedna z trybutek już się przed nią obroniła, ale na terenie rażenia były jeszcze dwie osoby, które z pewnością już za chwilę też odczują jej ciężkie działanie.

Oczywiście poza obserwowaniem rozrywek, która sama wywołuje, bardzo podobają jej się też afery do których nie przyłożyła ręki. A to, że na Rogu zetknęły się ze sobą dwie największe grupy sojusznicze, na pewno takową było. Jeśli miałaby być szczerza, o wiele bardziej prawdopodobne było zwycięstwo grupy składającej się z dwóch zawodowców, ale nigdy nic nie wiadomo. Derrick, Ignot i Thompson mieli w sobie dużo determinacji, jak zauważyła już na ich sprawdzianach. Ale czy determinacja może wygrać ze zdolnościami? Z poprzednich Igrzysk wiedziała, że jeśli jest jej dużo, to tak.

Wiedziała też, że już nawet sami pracownicy techniczni stawiali zakłady, która grupa którą bardziej uszkodzi. Ona nie zamierzała mieszać się w pieniężne układy, ale na pytanie jednej z kobiet w białym fartuchu odpowiedziała, że bardziej stawia na rudą i jej dwóch sojuszników. Farbowanie włosów przed samymi Igrzyskami z jakiegoś powodu wydawało jej się tak zabawne, że od początku Igrzysk mówiła na nią "ruda" i słyszała, że kilka innych trybutów mówiło tak samo.

Może to dlatego, że to określenie do niej pasowało, jeśli patrzeć pod kątem stereotypów. Rude wredne, rude złe. Katarinie nie wiele brakowało do zostania lepszym killerem od Emeraldy, Alicia po tym czasie obserwacji Igrzysk była nawet w stanie pokusić się o stwierdzenie, że trybutka z dwójki była bardziej inteligentna od blondynki. 

Te dwie kobiety były idealne do roli zwycięzcy Igrzysk, ale wbrew pozorom Alicia na nikogo nie stawiała od samego początku. Dla niej zwyciężyć mógł każdy, byle by widzowie mieli dobre show, a kuce nauczkę. Chyba jedyną osobą, która jej naprawdę nie pasowała był Brave, ale on już padł, więc nie ma już tak naprawdę żadnych powodów do zmartwień.*

***

Suzann ledwo powstrzymała krzyk, gdy strzała z nożem musnęła jej bok, boleśnie obdzierając skórę i tworząc małe zadrapanie. Poza tym miała już oczywiście podartą bluzę i koszulkę. To wszystko dlatego, że siedząc w tych krzaczorach nie zdążyła się uchylić.

- Cholera, super - mruknęła z wyrzutem. 

Adrin, który obserwował co dzieje się na Rogu szepnął:

- Schowali się. Co robimy? - odwrócił się do sojuszników.

Leon wzruszył lekko ramionami, wtedy zaczęło padać. Suzann zamrugała, podnosząc się delikatnie na kolanach.

- Deszcz i wiatr? Świetnie. Siedzimy. Nie będą mogli ukrywać się wiecznie. W końcu pomyślą, że się wycofaliśmy albo coś. My mamy czas - Suzann złapała Leona za nadgarstek, kiedy ten chciał coś powiedzieć. - Poczekamy. Mamy szansę, nie odejdziemy tak po prostu, nie stchórzymy. "Fortyfikujemy się" - dziewczyna powtórzyła słowa Katariny ze zmarszczonym nosem. - A co to, bitwa na poduszki w przedszkolu, czy walka na śmierć i życie?

Chłopak zmarszczył brwi, ale pokiwał głową i schylił lekko głowę. Deszcz bębnił o liście drzew i o wodę, trójka trybutów całkiem już przemokła, ale byli zdecydowani choć spróbować walczyć z zawodowcami.

____

* Wiem, że twórca Igrzysk kojarzy się ze mną(bo jestem twórcą tych Igrzysk), ale nie wszystkie przemyślenia Alicii muszą się pokrywać z moimi. :). Część tak, ale jednak Alicia ma swoje własne zdania na różne tematy (chodzi mi między innymi o komentarz o postaci Pado :D) :D

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jak mam z nimi walczyć bez porządnej broni? Tego nie wiedziałem, moje oszczepy wykonane w pośpiechu i do tego rzucane na ślepo nie były doskonałym narzędziem do zabijania. Usłyszałem słowa Katariny które wywołały we mnie mieszane odczucia, z jednej strony raczej nie mogliśmy ich skutecznie zaatakować a z drugiej strony nie mogliśmy uciec.

- Chodźcie to was poczęstuje... Jabłkiem i dwoma bułkami które są o niebo lepsze od tych marnych zup w puszkach. Niestety to mi wylosowało w paczce, ta uczta w sumie jest niewarta zachodu ponieważ organizatorzy jej nazwę potraktowali za serio. Wiecie, też liczyłem na jakąś broń która bardzo by mi się przydała szczególnie w tej niewygodnej sytuacji ale ktoś sobie zrobił z nas jakieś żarty - krzyknąłem do nich całkiem serio jednocześnie kopiąc w piasku coś na wzór okopu by mnie zakrywał od każdej strony. Niby amatorzy ale mieli normalne uzbrojenie dlatego stwarzani zagrożenie. Ściągnąłem plecak i przewróciłem się na plecy, wyciągnąłem z paczki jabłko i zacząłem je w spokoju zjadać. Po cichu liczyłem na jakiś prezent od sponsorów, trochę punktów zdobyłem i miałem nadzieje że mi odrobinę pomogą dając mi broń ale nawet z nią byliśmy w niezbyt dobrej sytuacji.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Byłem ciekawy czy agresorzy zostali trafieni moim atakiem z kuszy. Miałem obecnie ograniczoną widoczność, więc nie mogłem tego ocenić. A wychylenie się by to sprawdzić było zbyt niebezpieczne. Nigdy nie lubiłem otwartej walki. Wolałem atakować po cichu i zaskoczenia. W tym wypadku nie miałem raczej, na co liczyć. Nagle usłyszałem krzyk Katariny. Widać, że zachowała zimną krew pomimo naszej obecnej sytuacji. Plan, który zaproponowała był jak dla mnie bardzo dobry. Nawet, więc się nie kłóciłem tylko zaprzestałem ataku czekając na odpowiedni moment na niego. Kiwnąłem jej tylko głową w milczeniu. Ona w końcu była lepsza od mnie, jeśli chodzi o sprawy walki, więc lepiej było ją słuchać. Dobrze ją mieć po swojej stronie przynajmniej chwilę. Później będzie, co ma być.

Nagle usłyszałem głos Javelina. Czy on mówi poważnie? Naprawdę nic nie dostał ponownie, co by mu pomogło w walce? Jednak nie wydawało mi się by obecnie można było tak żartować. Z drugiej strony nie byłem pewny czy podawanie przeciwnikom informacji, że jest nieuzbrojony może się dobrze skończyć. Wyjąłem kolejne naostrzone kije by przerobić je na bełty do kuszy. Musiałem się przygotować. Jeśli się tylko do nas zbliżą zacznę natychmiastowy atak. Na razie jednak go zaprzestałem tak jak radziła Katarina. Oczekując na odpowiedni moment.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

[Katarina Lore]
Informacja o braku broni... Jeśli przeciwnicy to usłyszeli mogli pomyśleć że on naprawdę nie ma broni i sprawa wygląda następująco: mają przewagę liczebną podczas ataku, którą powinni wykorzystać, z drugiej strony... Co jeśli okazałoby się że to tylko prosta podpucha... a to wszystko pułapka na nich tylko po to by poczuli się pewnie. Co wtedy? Nad tym powinni się naprawdę porządnie zastanowić... Ja widziałam... Oni mogli zgadywać... a to pewna droga na śmierć w przynajmniej jednej opcji.

- To miło Ronon... Ja zaraz podgrzeję zupę... - zakrzyknęłam udając się w jego kierunku. Skoro zapraszał. W tym samym czasie zaczęło padać. - A może jednak wróćmy do namiotu... - westchnęłam będąc tuż przed nim. Nie miałam zamiaru bardziej moknąć... Wartę zawsze możemy wystawić, by  widzieć kto się zbliża...

Będąc na miejscu wrzuciłam całą puszkę do foli i zgniotłam saszetki z których uwolniło się naprawdę przyjemne ciepło bez ognia, dymu... Całkowicie bezpiecznie... Po chwili całość była gotowa. Otworzyłam puchę... Zjadłam może 1/3 po czym przekazałam Johnowi bez pytania czy chce wraz z plastikową łyżką, co tylko oblizałam po sobie... Nie powinien marudzić, bo myć jej nie zamierzałam, a dobry posiłek zawsze był potrzebny. Zwłaszcza w tamtej chwili...

Sama udałam się w strategiczne miejsce po to by patrzeć czy ktoś idzie... Resztki samopodgrzewacza już nie parzącego włożyłam sobie do kieszeni grzejąc dłonie... Nóż miałam w pogotowiu, uszy wsłuchiwały się w wiatr, a oczy szukały ruchu... 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kiedy Laily skończył klnąć z powodu obrażeń jakie dostał od szklanego deszczu i prowizorycznie opatrzył swoje rany liśćmi, postanowił pójść w stronę wulkanu. Szybko z tego pomysłu zrezygnował, bo nagle zobaczył mgłę, która nienaturalnie szybko go otoczyła.

To nie jest normalne - pomyślał chłopak.

Wtedy zdał sobie sprawę, że ten dym przeszkadza mu w oddychaniu. Momentalnie zarwał się do ucieczki, jednak szybko zrezygnował z tego pomysłu. Dym był zbyt gęsty i było jego zbyt wiele. Musiał znaleźć inny sposób!

Cholera... Cholera... Spokojnie wszystko będzie dobrze. 

Do głowy Bella przyszła myśl, by stworzyć z liści rurkę do oddychania i schować się pod wodą. Nie był to dobry pomysł, bowiem trzeba było znaleźć inne źródło oddychania, a nie kryjówkę.

Wtedy Bell spojrzał w górę i zdał sobie sprawę, że mgła to unosi się powoli do góry, ale o wiele szybciej rozprzestrzenia się na lądzie. Może drzewa były dobrym rozwiązaniem? Laily nie miał czasu się zastanawiać, tylko szybko chwycił się najbliższej gałęzi i zaczął wspinać się na drzewo. Robił to coraz wolniej, bo wym coraz bardziej podrażniał jego płuca. Kiedy dotarł na gałąź, znajdującą się nad dymem, poczuł ulgę, ale wiedział, że nie może się tu zatrzymać; dym ciągle unosił się do góry. Chłopak stał na gałęzi i zastanawiał się ,czy nie przeskoczyć na pobliskie drzewo. Moze tak będzie się poruszał, aż dotrze do naprawę wysokiego drzewa.

Okej, jest dobrze, wyjdziesz z tego - powtarzał sobie w głowie. 

Przechodził z gałęzi na gałąź z drzewa na drzewo, wybierając te, które wyglądały na w miarę trwałe. Przed sobą zobaczył bardzo wysokie drzewo  i chciał tam jak najszybciej się dostać. Niestety, nie miało ono zbyt dobrych gałęzi do chodzenia, więc Laily musiał zostać na tym drzewie co stał i mieć nadzieję na to, że mgła wkrótce opadnie. Głodny Bell otworzył jedną z zup i zjadł ją ze smakiem, mając nadzieję, że nie będzie to ostatni posiłek w jego życiu. Na szczęście nie miał lęku wysokości, bo inaczej długo by na tym drzewie nie wytrzymał.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Z uwagi na brak aktywności i odpisu Deana(minął tydzień), Branthos wygrywa walkowerem. Niestety ta sesja nie może być tak przeciągana, walki są ustalone i dzisiaj odbędzie się kolejna, która mam nadzieję, zakończy się szybciej :)

______

Mgła opadała, Alicia stwierdziła, że jedna ofiara jej wystarczy, a napięcie i śmierć trzeba dodawać stopniowo. Ofiarą tą był Dante, chłopakowi nie udało się na czas zdobyć dobrej kryjówki i udusił się w głębi puszczy. Rozległ się wystrzał...

Deszcz przestał padać zadziwiająco szybko, co każdy bardziej spostrzegawczy trybut mógł odebrać jako znak zbliżającego się zagrożenia. Lonnie zdjęła niepotrzebną jej już maskę i schowała ją z powrotem do plecaka. Rozejrzała się jeszcze raz po krajobrazie, podniosła się i przeszła się poziomo wzdłuż góry mając nadzieję jak najszybciej wyschnąć.

Aria zadrżała na kolejny wystrzał. Nie zamierzała jednak jeszcze opuszczać morza, mimo że lekko zestresowany Julian zaczął ją już poganiać.

Emeralda znajdowała się już bardzo blisko Rogu, Nima szła koło niej, bo trybutka z jedynki mimo wszystko nie pozwoliła sobie na to, by być do niej plecami.

 

Hoffner vs. Shatter

Ogień

Alicia już dobrą godzinę temu poprosiła pracowników technicznych o stopniowe podgrzewanie wody wokół Rogu Obfitości. Wszystko powoli, niezauważalnie, woda osiągała temperaturę bliską wrzątku, ale ludzie pracujący nad tym skrupulatnie pilnowali, żeby po wodzie nie było tego widać. Kilka środków chemicznych, niwelowanie niepotrzebnej pary, czy(!) bąbli na jej powierzchni. Wcale nie taki chłodny wiatr też wspaniale pomagał odwrócić uwagę osób, który przy Rogu były. Poza tym trójka trybutów i tak była zajęta niedawno rozpoczętą pseudo walką z drugą grupą. 

Oczywiście działania te miały na celu odcięcie drogi ucieczki, aby wspaniała zabawa jaką Alicia wymyśliła trzem chłopakom nie została tak szybko zepsuta. Skoro nie wystarczył jaguar kobieta chciała w bardziej dobitny sposób pokazać im, że zostanie na Rogu wcale nie jest takie sprytne. Alicia chciała, by trybuci weszli w las, żeby ich gra na arenie była bardziej urozmaicona i ciekawsza dla widzów. 

Pod Rogiem, na Rogu i wokół Rogu Obfitości było zamontowanych wiele mechanizmów. Począwszy od tego odpowiedzialnego za karanie falstartów, poprzez ten od Uczt, kończąc na zabójczych. Zabójczych mechanizmów nigdy nie jest za wiele, muszą być wszędzie, w każdym strategicznym miejscu.

Teraz Alicia kiwnęła głową na swoich pracowników. Pora rozpocząć zagładę.

Wokół linii piasku wychynęły malutkie otwory, wyglądające raczej średnio groźnie. Przynajmniej dopóki sekundę później nie wyleciały z nich wysokie na dwa metry słupy ognia, który praktycznie odgradzały drogę do i tak gorącej wody.

Na samym Rogu Obfitości, po bokach i w środku, również otworzyły się mechanizmy, które strzelały w trybutów kulami gorących i zabójczych płomieni. Kule były naprowadzane przez pracowników technicznych. Drogi ucieczki praktycznie nie było. Oczywiście na upartego można by uciec przez ogień i gorącą wodę, ale czy liczba oparzeń jaką można wtedy nabyć nie wyklucza zawodnika z gry?

 

Suzann, Leon i Adrin szeroko otworzyli oczy, widząc jak praktycznie całą wysepkę na której byli ich wrogowie pochłonęły płomienie. I stało się to w zaledwie kilka sekund. 

- To chyba nie jest ich wina, nie? - zapytał cicho Leon. 

Suzann tylko się nerwowo zaśmiała.

- Chyba nie, wycofajmy się odrobinę, bo może też dostaniemy. Ale niezbyt daleko, wrócimy tu i  może kogoś dobijemy.

Zgodnie zaczęli się cofać w głąb lasu, a w ich oczach odbijał się tańczący wesoło przy Rogu ogień.

___

John nie może zginąć, ale to nie znaczy, że nie byłoby mądre uciekanie przed ogniem, chyba, że chce mieć pełno oparzeń.

Zaaktualizowałam listę graczy.

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Czas leciał spokojnie. Jak na razie nie zanosiło się na to by mieli nas zaatakować. Tworzyłem w milczeniu kolejne drewniane bełty, które mogą się przydać. Nagle jednak przerwałem, gdy ujrzałem Katarinę przed sobą, która nic nie mówiąc dała mi puszkę z zupą. To było całkiem miłe z jej strony, ale i zarazem całkiem logiczne. Głodny i zmęczony na niewiele im się przydam. Spojrzałem na łyżkę. Normalnie bym się być może przejmował zarazkami i nie bardzo bym chciał używać sztućców po kimś, kto dopiero jadł i nawet ich nie umył. Jednak w obecnej chwili takie problemy były tylko błahostką. Podniosłem łyżkę i zacząłem powoli jeść. Nie należało to do idealnych posiłków, ale nie miałem powodów by narzekać. Taka strawa lepsza niż żadna.

Nagle na moim czole pojawił się pot. Miałem dziwne wrażenie, że zrobiło się strasznie gorąco. Znacznie cieple niż do tej pory. Przetarłem dłonią czoło. Coś było nie tak. Nagle otworzyłem oczy w przerażeniu na widok płomieni. Tego nie przewidzieliśmy. Organizatorzy starają się nas przepędzić z tego miejsca. Przekląłem w myślach na ten widok i zacząłem szybko wstawać pakując swoje rzeczy.

- Prędko musimy się schować przed tym piekłem! - Wrzasnąłem do towarzyszy chowając się za jedną ze skał by nie trafił mnie żaden płomień. To była kiepska kryjówka, ale w tej chwili nie mogliśmy sobie pozwolić by organizatorzy nas rozdzielili. Obserwowałem cały czas Katarinę i Javelina czekając na to, co zrobić i pomóc im, gdy zajdzie taka potrzeba.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

// Post został napisany w pełnej synergii z Shatterem i jest zupełnie samodzielny, chodź zawiera wypowiedzi drugiego gracza, to wszystko zostało z nim uzgodnione podczas pisania… To jest wizja Katriny Lore na temat tego co się tam wydarzyło. Na temat tej krótkiej przygody… Post Shattera zawiera wizję Ronona Largh z jego punktu widzenia na te same wydarzenia…

// 8 stron A4 Eliza... Cierpliwości przy ocenianiu... Dużo tego, a teksty się na siebie nakładają...

[Katarina Lore] 

Wokół panowała niemała zawierucha łudząca oczy, gdy fale na jeziorze odprawiały swe głośne harce i przyciemniony krajobraz dawał uczucie dziwnego niepokoju w połączeniu z wszechobecnym szumem wody… Czy to falującej daleko, czy to tej co rozbijała się o piasek w kolejnych przypływach i odpływach bombardując go dywanowo raz za razem, w porywach huraganowego wiatru, co nie miał zamiaru ustać od tak… To wszystko potrafiło po paru minutach wykończyć psychicznie wraz z pytaniami. Istna depresja na temat tego; co to będzie? Co jeszcze rzucą nam i się doprosiłam, gdy John zjadł swoją porcje z mojej puchy… Wszystko rozegrało się błyskawicznie. Nie kazali na siebie czekać…

Wyścig psów. Tylko do tego mogłam to porównać. Zawsze musiało się coś dziać, gdziekolwiek, bo chcieli patrzeć, a nie mogli na nic, bo nie było na kogo. Nikt nie ginął… Nie mogliśmy się pozabijać ku ich uciechy. Nie było jak. To oni mogli to zrobić za nich lub wypłoszyć nas jak należy, byśmy dali się pozabijać… Udało im się mnie nastraszyć. Nie miałam kontroli… Tamten kociak przy tym był niegroźny, choć równie śmiertelny w przypadku pojedynczego błędu.

Moje oczy zostały oślepione momentalnie wybuchem płomieni, co błyskawicznie zrobiły krąg odcinając nas od świata. Istne piekło ale nie dałam jednak się na to zagranie. Zmrużyłam oczy widząc że coś jest nie tak… Jednak i mnie dopadła biała ćma. Uchyliłam się przed pierwszą kulą ognia wpadając do okopu Ronona wprost na jego kolana, mimo wszystko dość twardo choć lekka byłam jak na dziewczynę… Młody coś krzyczał. Nie rozumiałam co, ale wiedziałam o czym… Tyle mi wystarczało… O czym innym mógł… Widzieliśmy to oboje.

Do moich uszu doszedł syk gotującej wody, co parowała gwałtownie w kontakcie z płomieniami czy tymi latającymi obiektami, co zaryły o ziemie tworząc białe strugi pary pnącej się w powietrze, tylko po to by się rozwiać i ograniczyć pole widzenia… Dawali piękny spektakl świateł… Zanim spojrzałam na twarz mojej poduchy nie spełniającej swej roli. Tyłek mnie bolał...

- Chcesz to teraz zrobić tak przy wszystkich? - powiedział to z tym swoim dość wyjątkowym, a przez to unikalnym uśmiechem, pełnym tej jego wrodzonej złośliwości, co czasami mi się podobała… Innym razem no cóż… Wiedziałam o co mu chodziło, ale nawiązywać do tego w takiej sytuacji? Mógł sobie odpuścić, mimo wszystko ciągnął to dalej po swojemu. - Najpewniej patrzy na nas teraz ogromna ilość osób. Po za tym czemu na piasku? Włazi wszędzie i ogólnie jest nieprzyjemny. Może poczekamy na inny moment w odpowiedniejszym miejscu przy śladowych ilościach prywatności?

Co mogłam z nim zrobić? Trzepnąć zdrowo i wybić przednie zęby… Musiałam jednak mieć cały nadgarstek, a robienie czegoś takiego nie należało do rzeczy prostych. No chyba że posiadało się krzesło do pomocy. Wtedy stanowiło to samą przyjemność, podczas uderzenia i zaraz po tym gdy strona przeciwna zbierała to co jej z podłogi z zza baru. Mogłam też go zaskoczyć i nie zareagować w ogóle dając proste polecenia, ale to kłóciło się z zasadą, którą przyjęłam na samym początku. To kłuło mnie najbardziej… Sam się zresztą prosił. Mogła dziać się wola góry, a my i tak mogliśmy robić swoje, idąc pod prąd…

Chwyciłam jego podbródek w dwa palce zanim zrobiłam coś, co chciałam zrobić zawsze, ale grałam niedostępną i wszyscy poznani przeze mnie faceci nie doskakiwali nawet do połowy tejże ściany, by zasłużyć… Nie miałam nic do stracenia, gdy dałam mu szybkiego buziaka w usta… Nie miałam czasu na więcej… Nie w tamtej chwili, choć atmosfera była istnie ognista…

- Chcesz więcej? Zasłuż… - powiedziałam krótko i dość poważnie, szczypiąc go zanim zabrałam palce… - Jak to zrobimy? Ogień wszędzie… i jeszcze strzelają… Pięknie. Kasztela… - mruknęłam korzystając z lusterka w pochwie noża do zbadania sytuacji w wokoło…

- Najlepiej byłoby wydostać się z tego naszego małego piekiełka - powiedział spokojnym rzeczowym tonem, z którym nie mogłam się nie zgodzić. - Przydałaby się jakaś mokra osłona przed tymi słupami ognia, a potem po prostu przepłyniemy przez wodę - zaproponował, gdy ja patrzyłam na to co się dzieję w około prymitywnym peryskopem… Mój wzrok spoczął na mojej zaczerwienionej dłoni, na której pojawiły się małe czerwone chrosty…

- Dosypali coś do wody… - stwierdziłam pokazując mu dłoń. - Moja skóra tak nie wyglądała wcześniej. To reakcja uczuleniowa - myślałam na głos. - Wolałabym do niej jeszcze raz nie wskakiwać… Jeszcze nas rozpuści… To jednak 10 basenów olimpijskich i wszystko może się zdarzyć… - mówiłam dalej aż moje oczyska spoczęły na namiocie… Metalowe płyty i rury… śruby do betonowanego postumentu… - Mamy i naszą łódź... Pomysł na wiosła? - spytałam go spoglądając dalej na nasz nowy środek lokomocji, oceniając szanse na wykonanie tegoż planu…

- Ciekawe dlaczego zadali sobie tyle trudu żeby nas zatrzymać na tym rogu… Słupy ognia, a potem woda, z którą jest coś nie w porządku - urwał, chyba zastanawiając się nad czymś - mam jeden pomysł, może nie jest to prawdziwie wiosło, ale mam dość długi drewniany kij, którym da radę odpychać się od dna - rzucił pomysłem, na który tylko kiwnęłam głową na znak zgody. W tym czasie składałam wszystko do kupy… Musiało się udać.

- Nie pozwolą nam tego od tak odkręcić… - mruknęłam patrząc peryskopem na ustawienie ognistych wieżyczek. Celowali tylko w nas, a młodego chyba ignorowali… Dlaczego zależało im właśnie na nas? Nie było na to czasu, gdy szybko złożyłam z noża i pochwy klucz hydrauliczny… Nie ważne jaki tam dali rozmiar łba. Musiał tam na pewno pasować bo zaciskał się na śrubie, by ją odkręcić. Włożyłam Rononowi cały ten zestaw do ręki ze słowami: - Zajmij się namiotem. Ja ich zabawię, jak tylko stąd wyskoczę… -  Spojrzałam w jego oczy. Oczekując pewnej i zdecydowanej odpowiedzi.

- Dobrze - odpowiedział krótko - miłej zabawy w dwa ognie i nie daj się trafić - dorzucił jeszcze od siebie jak to on… Nie mówiłam już nic. Kiwnęłam tylko potakująco głową i przymknęłam oczy koncertując się tylko moment. Nie mogłam zwlekać z tym wszystkim. Czułam puls, co rozrywał żyły niczym lodowaty, górski potok. Adrenalinę krążącą we krwi rozpalającą wszystko za sobą. To przez nią stawałam się bogiem, nie czującym nic… Dokonującym czynów niemożliwych...

Wyskoczyłam z przewrotką z dziury na piasek, co zatrzeszczał w raz ze szkłem. Dobrze że nie spędziłam tam więcej czasu, bo moje mięśnie w tamtej pozycji już krzyczały dość, ale tylko przez pierwszy moment… Po pierwszej unikniętej kuli nie czułam nic, gdy śmigały koło mnie. Koordynacja oko, ciało stała u mnie na najwyższym poziomie. Mogli strzelać, ale robili to w sposób… Powiedzmy sobie szczerze dość dziwny i oklepany… Niby próbowali mnie zaskakiwać w kolejnych salwach, ale moje taneczne kroki i figle skutecznie pokazywały im że celowanie przede mnie, za mnie… Nie miało wiele sensu… Sami bawili się ze mną...

- Długo jeszcze? - krzyknęłam niecierpliwie… To stało się moim błędem, bo skierowałam głowę w kierunku namiotu… Jednocześnie ominęłam kolejną kulę, czując gorący powiew na swojej twarzy, co ciągnął się zaraz za pociskiem… Było po moim warkoczu co się zwęglił jak po użyciu źle ustawionej prostownicy… Swoje długie zadbane włosy mogłam skreślić ze swojego wizerunku… Gnałam dalej swego rodzaju nieprzewidywalnym zygzakiem niemal pewna że mam po nich… Bolało to mnie w głębi.

Miałam jeszcze na uwadze brwi, lecz nie miałam jak sprawdzić czy jednego czy drugiego znajduje się na swoim miejscu, a jak już to w jakim staniu… To samo tyczyło stanu ubrania… Czułam gorące miejsca, gdzie woda przyjęła na siebie całe ciepło przelotu. Uniknęłam w ten sposób obrażeń mimo że widziałam że rękawy pokryły się czarnymi nalotami.

- Tak właściwie to już skończyłem - odpowiedział mi spokojnym głosem, gdy przewrócił namiot robiąc tarcze… To był dobry pomysł. Wturlałam się pod tą żółwią skorupę. Ogarnęła mnie ciemność. Ta łajba musiała być dość szczelna…

- Dobra robota - rzuciłam na szybko… Zanim odsapnęłam krótki moment wypuszczając gwałtownie powietrze z płuc przez suchą tchawicę. To wszystko kosztowało mnie całkiem sporo energii i wysiłku. A to jeszcze nie był koniec… Słyszałam jak kule odbijają się od skorupy raz za razem… - To niesiemy to i wodujemy gdy wiatr rozwieje ognistą zasłonę? - spytałam się go, chodź znałam odpowiedź… Innego wyjścia nie widziałam.

- Ta, dokładnie tak tylko ja bym raczej nie czekał aż wiatr rozwieje te słupy ognia tylko przewrócił ten metalowy namiot, a potem zrobił to jeszcze raz i dopiero zwodował. Czekanie na mocny podmuch wiatru to trochę loteria, a do tego czasu możemy się ugotować pod tą metalową blachą. - Słuchałam uważnie tego co mówił… Nie miałam jak się z nim nie zgodzić… Musieliśmy się naprawdę śpieszyć.

- No to zaczynajmy po twojemu - powiedziałam pewnie… Po czym dodałam jakby do niego ale kierowane to tak naprawdę było do mnie. - Będzie dobrze. - Uśmiechnęłam się do siebie dodając otuchy… Musiałam być pewna swojego. Inaczej… Mogłam zapomnieć o wszystkim do czego dążyłam po tak brutalnej drodze… - No to chop do góry! - rzuciłam wesoło choć nie było do czego. Mokre ręce nieprzyjemnie kleiły się do blach.

- Jak na razie idzie łatwo - stwierdził, gdy szliśmy powoli przed siebie… W pewnym momencie spytał mnie się; czy jestem gotowa… Odpowiedziałam że tak… Rozpoczął odliczanie do trzech, po którym przewróciliśmy to do dołu dnem… Ronon wskoczył do środka… Widziałam czarne ślady jego butów na konstrukcji gdy po niej przeszedł… Ruszyłam za nim nie ociągając się ani na moment, by stanąć koło niego. Każda sekunda przy naszym termometrze była za cenna, by móc ją zmarnować od tak… Pozostało nam zwodowanie tego i nic po za tym… Czułam gorącą wodę co zaczęła obmywać podeszwy moich butów… Brakowało tak niewiele do szczęścia... 

- Już prawie - syknęłam… Powoli cała akcja mnie wykańczała coraz bardziej. Nie byłam przyzwyczajona do takich warunków… Nie do aż takich bo to faktycznie wydawało się istnym piekłem, albo lepiej… Dniem apokalipsy…

- Pakuj się do środka - powiedział dość szybko. Zrobiłam to z przyjemnością jaką o siebie bym nie podejrzewała… Nie chciało mi się gadać co prawda, ale w środku czułam spokój. Po chwili jeszcze usłyszała: - Ja wejdę zaraz za tobą tylko muszę przytrzymać naszą łajbę by nie odpłynęła.

Siedząc już w środku, podałam mu dłoń chcąc zaciągnąć go do środka… Tak było po prostu szybciej na mój gust. Gdy wskoczył pochwycił prowizoryczne wiosło i zaczął nam nadawać szybkość byśmy znaleźli się na brzegu, co zbliżał się niesamowicie wolno po tym wszystkim. Odpoczywałam zamyślona, gdy się odezwał…

-  Góra trzy minuty i będziemy na brzegu - powiedział zapewniając mnie ale z moich ust dobiegło tylko krótkie “e” … Dopiero przy drugim zaskoczyłam jak należy. - Prawie jak w Wenecji, jak uważasz? - pytał. Co miałam mu odpowiedzieć… Nie wiedziałam. Miałam stwierdzić że nie, bo za dużo śmierci wokoło… Tak, by nie zgadzać się z samą sobą.

- Może - mruknęłam… - Może gdyby było tu inaczej. Tak to cały klimat został zeżarty przez ogień i otoczenie… Gorący pokład. Gdyby nie to… Może bym mogła czerpać z tego jakąś radość. Pierwszy raz płynę w czymś po jeziorze. Tak to nie mam z czego - stwierdziłam patrząc na niego oparta o sam dziób chroniąc się plecakiem od temperatury blach.

-Ta, nikt raczej nie lubi takich miejsce jak to. Może jest urocze ale psuje to ciągła walka o przetrwanie i pułapki organizatorów - powiedział po czym zapadła cisza aż znaleźliśmy się na drugim brzegu. - No to wysiadka - rzucił krótko.

- Nareszcie... - odpowiedziałam krótko sama wyskakując z plecakiem na plecach. - No to pora w las... Nie ma na co czekać - rzuciłam patrząc na co jest przed nami. Nie bałam się... Byłam zdecydowana chodź zmęczona, bo adrenalina opuściła mnie równie gwałtownie co przyszła dodając sił.

***

- Chyba jesteśmy bezpieczni... - powiedziałam zmęczona do Ronona, gdy znaleźliśmy się na zachodniej plaży wyspy, gdzie nikogo nie było, bo wszyscy ruszyli na ucztę, którą sami zgarnęliśmy. Nikt nas nie śledził podczas drogi... Zrobiłam specjalnie parę kółek prowadząc nas w to miejsce nadkładając drogi. Tak upewniłam się że nikt za nami nie kroczy... W ten sposób mogłam spokojnie obmyć twarz w słonej wodzie... Spojrzałam w lusterko w pochwie noża, który mi zwrócił podczas drogi przez las. Miałam nadpalone brwi... Połowę warkocza sobie odcięłam, a włosy rozpuściłam... Za krótkie były na wiązanie... Miałam ciężki wybór. Nie mogły mi wpadać do oczu... Zabawiłam się w fryzjera nieumiejętnie skracając swoją fryzurę na chłopczycę... Nie chciałam na siebie patrzeć.

Edytowano przez Hoffner
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

[Ronon]

Grzecznie leżałem w swoim wykonanym na szybko okopie z mokrego piasku i myślałem o naszym obecnym położeniu. Nie chciałem się znaleźć w takiej sytuacji ale skąd mogłem wiedzieć że inni trybuci tak szybko przybiegną po tym deszczu szklanych odłamków? Odpowiedz na to pytanie jest prosta, po prostu nie mogłem wiedzieć że przybiegną w ciągu minuty na róg obfitości. Nie widziałem jednak większego sensu by dręczyć swój umysł tymi rozmyśleniami akurat w tej chwili, tego faktu już nie zmienię więc trzeba stawić mu czoła i wymyślić jakikolwiek sposób by wyjść z tej dość beznadziejnej sytuacji w jednym kawałku bez żadnych większych ran.

 

Najgorsza jednak była świadomość że nie wiele tak naprawdę możemy zrobić ponieważ by ich zaatakować musielibyśmy się do nich zbliżyć bo rzucanie na ślepo oszczepem w krzaki jest dosyć nieefektywnym sposobem walki. Musiałbym wyjść ze swojego bezpiecznego schronienia i zaufać szczęściu by nie oberwać żadną strzałą, wierze w coś takiego jak czysto przypadkowy fart ale problem w tym że nie na tyle by zachować się tak brawurowo. Oni byli pod tym względem w podobnej sytuacji, nie podejdą do nas bo ktoś z nich dostanie oszczepem albo inną bronią przeznaczoną do rzucania. Żadna ze stron nie miała możliwości manewru, my oczywiście byliśmy w gorszym położeniu ponieważ my nawet nie możemy się wycofać tak by nie oberwać. Teoretycznie mogliśmy poczekać aż się ściemni i nastanie noc by prysnąć stąd pod osłona ciemności ale co gdy pojawią się inni trybuci? Byłoby chyba jeszcze gorzej...

 

Coś było nie tak, od kiedy jest tak gorąco zaraz po deszczu? Podniosłem głowę ze swojego okopu i zdałem sobie sprawę że wyspę otoczyła fontanna ognia jednak to nie był koniec…  rozpalających atrakcji dostarczanych przez pracowników technicznych Igrzysk Śmierci. Płonące kule powoli rozbijały się o mokry piasek, w mojej dziurze najwidoczniej te wyrzutnie miały martwe pole ostrzału. Mi to pasowało ale raczej wiecznie tutaj siedzieć nie mogę, w końcu wymyśla coś innego co raczej mi się nie spodoba.

 

Nagle, tak naprawdę znikąd a przynajmniej tak mi się wydawało wylądowała na mnie Katarina. Nie bolało zbyt bardzo… Cieszyłem się tylko że nie trafiła kolanem między moje nogi, wtedy to mogłoby być problemem. Nie żebym troszczył się o możliwość posiadania potomstwa po przeżyciu tego dosłownego piekła patrząc po ilości otaczającego nas ognia ale chodziło mi po prostu o tak prozaiczne odczucie jak ból i problemy z chodzeniem przez parę minut.

 

- Chcesz to teraz zrobić tak przy wszystkich? - powiedziałem z uśmiechem - Najpewniej patrzy na nas teraz ogromna ilość osób. Po za tym czemu na piasku? Włazi wszędzie i ogólnie jest nieprzyjemny. Może poczekamy na inny moment w odpowiedniejszym miejscu przy śladowych ilościach prywatności? - Wiedziałem że ryzykuje oberwanie od niej w pysk ale… Pewnie i tak dnie zostało mi wiele czasu do przeżycia więc nie będę tego długo żałować.

 

Jej reakcja mnie trochę zdziwiła, naprawdę myślałem że moje zęby trochę na tym ucierpią jednak zamiast tego dostałem krótkiego buziaka. Może jednak opłaca się być bezpośrednim? Z tej sytuacji wynikało że jak najbardziej a może to tylko przypadek.

- Chcesz więcej? Zasłuż… - usłyszałem jej poważny głos a następnie mnie uszczypnęła jednak nie poczułem tego, tabletki przeciwbólowe nadal działały. - Jak to zrobimy? Ogień wszędzie… I jeszcze strzelają… Pięknie. Kasztela… - Jej pierwsze pytanie było dosyć dwuznaczne jeśli wsiąść by pod uwagę moją wcześniejszą propozycje ale postanowiłem zostawić ten temat w spokoju, to nie było odpowiednie miejsce na ciągnięcie tego dalej. Nie wiedziałem co dokładnie zrobić w tej sytuacji jednak uważałem że musi być to coś nietypowego z odrobiną szaleństwa.

 

- Najlepiej byłoby wydostać się z tego naszego małego piekiełka - powiedziałem spokojnym głosem, panika wiele nam tutaj nie pomoże - Przydała by się jakaś mokra osłona przed tymi słupami ognia a potem po prostu przepłyniemy przez wodę - zaproponowałem coś co można było nazwać podstawą pomysłu.

 

- Dosypali coś do wody… - odpowiedziała mi Katarina pokazując swoją dłoń, do ładnych ta wysypka nie należała -  Moja skóra tak nie wyglądała wcześniej. To reakcja uczuleniowa. - To było raczej oczywiste jednak nie rozumiałem organizatorów igrzysk, słupy ognia wysokie na dwa metry to mało? - Wolałabym do niej jeszcze raz nie wskakiwać… Jeszcze nas rozpuści… To jednak dziesięć basenów olimpijskich i wszystko może się zdarzyć… - mówiła dalej rozglądając się za czymś aż jej oczy zatrzymały się na namiocie - Mamy i naszą łódź… Pomysł na wiosła?

 

- Ciekawe dlaczego zadali sobie tyle trudu żeby nas zatrzymać na tym rogu… Słupy ognia a potem woda z którą jest coś nie w porządku - powiedziałem zastanawiając się nad czymś co mogłoby posłużyć  by ruszyć naszą łódź do przodu - Mam jeden pomysł, może nie jest to prawdziwie wiosło ale mam dość długi drewniany kij którym da radę odpychać się od dna.

 

- Nie pozwolą nam tego od tak odkręcić… - Stwierdziła Katarina ciągle używając noża jako peryskopu jednak chwilę potem złożyła z niego coś na wzór klucza, nie miałem pojęcia jak ale postanowiłem w to nie wnikać skoro miało zadziałać - Zajmij się namiotem. Ja ich zabawię jak tylko stąd wyskoczę… - W tej chwili jej zielone oczy skierowały się w stronę moich, nie wiedziałem dlaczego ale poczułem się trochę dziwnie.

 

- Dobrze - odpowiedziałem jej tak jak tego oczekiwała, krótką i zdecydowaną wiadomością - Miłej zabawy w dwa ognie i lepiej nie daj się trafić - Nawiązałem do pewnej wieloosobowej zabawy sportowej chociaż wiele ze sobą wspólnego to nie miało. Chwyciłem mocno klucz który mi podała, gdyby mi wypadł z ręki lub się po prostu zgubił nasz sposób ucieczki z rogu obfitości raczej by się nie powiódł.

 

Gdy Katarina wyskoczyła z okopu i pobiegła przed siebie ściągając na siebie ogień wszystkich wyrzutni, ja tymczasem wystawiłem swoją głowę ponad piasek i nagle coś przeleciało mi nad głową nadpalając moje krótkie czarne włosy. Chyba zdecydowałem się opuścić swoje schronienie zbyt szybko ale z kolei na zmianę decyzji było już za późno. Pobiegłem najszybciej jak mogłem w stronę namiotu by go oddzielić od ziemi, jednocześnie rozglądałem się czy jakaś kolejna kula ognia nie leci w moją stronę. Katarina powinna ściągnąć wszystkie na siebie jednak praktyka nie zawsze potwierdza teorię, tak było i w tym przypadku. Jeden z pocisków leciał prosto na mnie jednak nie miał zbyt dużej prędkości więc miałem dużo czasu na reakcję ale postanowiłem nie wydziwiać z unikami tak jak Katarina i po prostu się schyliłem. Cieszyłem się tylko że nie są to miotacze ognia, wtedy byłoby to dużo bardziej problematyczne. Dotarłem do namiotu i szybko zlokalizowałem pierwszą śrubę która była w doskonałym stanie technicznym, nie nosiła nawet najdrobniejszego śladu rdzy dlatego jej odkręcenie nie było problemem. Tak samo jak drugiej i trzeciej, czwarta również nie wnosiła nic nowego więc poszło to dosyć szybko chociaż tańcząca Katarina już się trochę niecierpliwiła.

 

- Długo jeszcze? - Usłyszałem jej krzyk który raczej wskazywał na to że się ociągam. Kobiety, jak zwykle są niecierpliwe a przynajmniej tak mi się wydawało

- Tak właściwie to już skończyłem - odpowiedziałem tańczącej z ogniem wyluzowanym i pogodnym głosem. Mi praca mijała całkiem przyjemnie, nie wiem w czym przeszkadzała jej robota, z resztą sama ją wybrała.

 

Po chwili zmęczona Katarina dołączyła do mnie i ogniste kule zaczęły uderzać o jego powierzchnie rozgrzewając ją, teraz musieliśmy działać szybko by nie skończyć w piekarniku

 

- Dobra robota. To niesiemy to i wodujemy gdy wiatr rozwieje ognistą zasłonę? - Zadała mi dość oczywiste pytanie jednak ja miałem trochę inny pomysł na wykonanie tego. Tutaj liczył się czas, im dłużej tu jesteśmy tym będzie gorzej.

 

- Ta, dokładnie tak tylko ja bym raczej nie czekał aż wiatr rozwieje te słupy ognia tylko przewrócił ten metalowy namiot a potem zrobił to jeszcze raz i dopiero zwodował. Czekanie na mocny podmuch wiatru to trochę loteria a do tego czasu możemy się ugotować pod tą metalową blachą. - Jak dla mnie to było odpowiedniejsze wyjście, może kosztowało więcej zachodu ale było szybsze.

 

- No to zaczynamy po twojemu - odezwała się do mnie dosyć pewnie -Będzie dobrze - stwierdziła uśmiechając się - No to chop do góry! - Radośnie dorzuciła jeszcze po chwili.  

 

- Jak na razie idzie łatwo - stwierdziłem chociaż metal rozgrzewał się coraz bardziej, był już ciepły jednak jeszcze nie parzył. Po minucie drogi przyszła pora na odwrócenie namiotu by móc przejść po nim przez ścianę ognia - Gotowa? - Spytałem bez zbędnego gadania, wiedziała o co mi chodzi.

 

- Tak… - Usłyszałem w odpowiedzi, czyli nie było czym się martwić.

 

- No to… Raz, dwa i trzy. - Po tym krótkim obliczaniu przewróciłem namiot do góry nogami a ściana ognia się przed nami rozstąpiła. Teraz to nie był piekarnik a raczej patelnia, nie czekając dłużej przeszedłem po namiocie na drugą stronę. Podeszwy moich butów trochę się nadtopiły ale ogólnie byłem cały, teraz czekałem na Katarinę. Nie powinna być zła że jej nie wpuściłem pierwszy, przejście było na tyle szerokie że bez trudu zmieściły by się na nim dwie osoby. Po chwili dołączyła do mnie, widać że była zmęczona dlatego lepiej było już tego nie przedłużać. Zdjąłem swoje wierzchnie okrycie i za jego pomocą chwyciłem naszą łódkę i przetransportowałem ją bardziej w stronę wody która trochę ostudziła gorący metal.

 

- Pakuj się do środka - powiedziałem do Katariny dając jej do zrozumienia że mi też się śpiesz - Ja wejdę zaraz za tobą tylko muszę przytrzymać naszą łajbę by nie odpłynęła. Po chwili była już w środku i podała mi rękę, skorzystałem z jej pomocy a następnie wziąłem do ręki swoje wiosło to znaczy kij którym będę się odpychał od dna - Góra trzy minuty i będziemy na brzegu - powiedziałem optymistycznie. - Prawie jak w Wenecji, jak uważasz?

 

- Może - otrzymałem w odpowiedzi co wiele tak naprawdę nie mówiło - Może gdyby było tu inaczej. Tak to cały klimat został zeżarty przez ogień i otoczenie… Gorący pokład. Gdyby nie to… Może bym mogła czerpać z tego jakąś radość. Pierwszy raz płynę w czymś po jeziorze. Tak to nie mam z czego. - To już mówiło trochę więcej.

 

- Ta, nikt raczej nie lubi takich miejsce jak to. Może jest urocze ale psuje to ciągła walka o przetrwanie i pułapki organizatorów - stwierdziłem i wiosłowałem dalej, tak dopłynęliśmy w milczeniu do drugiego brzegu - No to wysiadka - powiedziałem wyskakując z naszej prowizorycznej łódki.

 

- Nareszcie - odpowiedziała mi krótko, teraz trzeba było tylko oddalić się od tego przeklętego miejsca - No to pora w las… Nie ma na co czekać… - dodała po chwili, w pełni się z nią zgadzałem. Star powinien przeżyć, o niego im chyba nie chodziło tylko o nas. Przynajmniej miałem taką nadzieje.

 

***

 

- Chyba jesteśmy bezpieczni… - powiedziała do mnie Katarina gdy dotarliśmy do plaży, skorzystała z wody by umyć trochę twarz po tym szaleństwie

 

- Też tak uważam… Jedyne na co teraz liczę to jedna spokojna noc bez żadnych dodatkowych wrażeń czy atrakcji - powiedziałem również zmęczony tym wszystkim, powoli zaczęło mnie wszystko boleć a to oznaczało że środek przeciwbólowy przestaje działać. Łyknąłem drugą tabletkę i popiłem wodą - Co dalej w takim razie? - Na to pytanie jeszcze nie wiedziałem jak odpowiedzieć.

 

[Raczej są pewne niedoskonałości przy dialogach, przecinkach i ogólnie od strony technicznej ale nie mam już siły tego poprawiać. Za dużo spraw miałem w tygodniu i zaczęliśmy pisać dopiero w sobotę]

 

Edytowano przez Shatter
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dlaczego walki muszą trwać tak długo? :/. Gdyby były szybciej byłby czas wolny na jakieś ciekawe rzeczy. Teraz przejdźmy do oceny. To będzie trudne...

_____

 

Wyniki:

Hoffner:

Długość: 2/2 (powyżej 15 linijek)

Styl: 5/5 (specyficzny, oryginalny i zaskakujący)

Poprawność: 1/2 (Gdzieś tam zaplątał mi się zagubiony przecinek, ale to nieistotne. Istotne jest to, co już mówiłam, że czytając mam czasami wrażenie, że przedzieram się przez krzaki. Składnia jest czasami naprawdę dziwna, ale mimo wszystko uważam, że to dobry tekst. * możliwe, że ze składnią wszystko w porządku, tylko mi jest się przez nią trudno przebijać, ale tutaj chyba jest i tak oceniane moje zdanie : p Edit: Chodzi mi między innymi o to, że w jednym zdaniu piszesz coś, co można rozbić na co najmniej dwa)

Pomysł: 5/5 (Nie mam pytań. Zdań twierdzących też)

Dodatkowe punkty: 1/1 (pomysł z wykorzystaniem samego Rogu)

14/15

Shatter:

Długość: 2/2 (powyżej 15 linijek)

Styl: 4/5 (przyjemny w odbiorze, minimalnie gorzej od Hoffa)

Poprawność: 1/2 (sam napisałeś - brakujące ogonki, przecinki etc. Za dużo by zignorować)

Pomysł: 5/5 (Jak wyżej)

Dodatkowe punkty 1/1 (jak wyżej)

13/15

Tę walkę wygrywa Hoffner

 

Kiedy dwójka trybutów uciekła z Rogu Obfitości używając do tego właśnie Rogu Obfitości Alicia siedziała wyprostowana patrząc sztywno w ekran i  zastanawiając się co się właśnie stało. Potrząsnęła głową, przerzucając wzrok na drugi ekran, na którym blondynka mordowała właśnie dziewczynę z siódemki. Skinęła też na pracowników technicznych, którzy usunęli ogień z wysepki. Przestali też ogrzewać wodę, chociaż nadal była ona bardzo ciepła. Chłopak który został w ognistym kręgu(którego już nie ma) będzie musiał trochę odczekać zanim z niego odejdzie, ale pewnie nie potrwa to zbyt długo. 

Po chwili zastanowienia Alicia zmieniła jednak zdanie. Na początku stwierdziła, że po prostu da spokój dwóm zawodowcom, ale nie... nie mogła tego tak zostawić. 

- Krab truciciel - rzuciła hasłem, ale wszyscy pracownicy wiedzieli o co chodzi. -  Obojętnie które.

Krab truciciel był robotem stworzonym przez Kapitol. Sterowali nim ludzie, ale świetnie udawał prawdziwe zwierzę. Raczej nie można było znaleźć go od tak na plaży, jego pojawianie się kontrolowała kierowniczka Igrzysk i używany był wtedy, kiedy na kogoś zapadł wyrok. Czarnowłosa kobieta miała też kilka innych tego typu urządzeń, była przygotowana na to, że niektórych ludzi trzeba będzie usuwać typowo ręcznie. Na przykład w formie łagodnego(w jej mniemaniu) ostrzeżenia lub po prostu wtedy, gdy ktoś będzie nudny i trzeba będzie troszkę podkręcić atmosferę.

Młody mężczyzna wpatrywał się uważnie w kamerkę, jaką w oczach miało mechaniczne zwierzę. W jego szczypcach znajdowały się malutkie igiełki, które wstrzykiwały w ciało ofiary jad, który zabijał w nie mniej niż kilka sekund. 

***

Ronon jak najbardziej mógł nie zauważyć malutkiego zwierzaka, który cichutko przemieszczał się bokiem w jego stronę. Nie miał też zbyt wiele okazji na reakcję, kiedy mocne szczypce zacisnęły się na jego nodze, przebijając się przez skarpetkę. Mógł poczuć tylko ostry i nieprzyjemny ból od igieł, a potem paść na ziemię z powodu nagłego paraliżu. Wydawało się, że w jego klatkę piersiową ktoś wbił olbrzymi kolec, tak mocny ból go tam złapał, i mógł tylko ostatni raz spojrzeć na Katarinę, zanim świat wokół niego stał się całkiem czarny.

***

Martwe ciało Suzann upadło obok ciała Adrina, a Emeralda przetarła czoło zakrwawioną dłonią. Chłopaka zabiła z zaskoczenia, ale dziewczyna już walczyła i to całkiem nieźle. Trybutka z jedynki miała przebitą wargę i lekko nadszarpnięty bark, ale to nie mogło przeszkodzić jej w wygranej.

- Gdzie ten młody? - zapytała Nimy, która przez cały czas stała wystraszona obok.

- Uciekł - odpowiedziała cicho, nie dodając jak bardzo miała ochotę zrobić to razem z nim. Coraz bardziej żałowała przyłączenia się do tej niebezpiecznej kobiety.

Emeralda uśmiechnęła się lekko.

- Znajdziemy go.

Kolejno na całej arenie rozległy się trzy wystrzały. Obydwie dziewczyny uniosły brwi. Trzy? Chyba gdzieś na arenie ktoś również zakończył swoje Igrzyska. Nie zastanawiając się nad tym trybutki ruszyły w blasku słońca, które chyliło się już bardziej w stronę zachodu niż wschodu. Kierowały się oczywiście na Róg Obfitości.

***

Seluna vs. Branthos

Obsuwanie się ziemi

 

Rejon na wschód od wulkanu ewidentnie spodobał się pracownikom technicznym, bo nie chcieli go sobie odpuścić. Jedną z ciekawych i dokładnie przygotowywanych atrakcji: otworzenie się wspaniałej wyrwy na środku wyspy, postanowili umieścić właśnie tam. Intensywne drgania można było odczuć na całej powierzchni wyspy, nie były może one intensywne, ale im bliżej wyżej wspomnianego rejonu tym większa była szansa na przewrócenie się. W glebie zaczęła otwierać się głęboka wyrwa, ziemia otwierała się, akurat bardzo blisko pewnych dwóch trybutów...

Drzewa w pobliżu pękały i zapadały się, lepiej by Blanche i Laily jak najszybciej z nich zeszli, ale czy mieli jeszcze na to szanse? Na gałęziach było bardzo niestabilnie, drzewa pochylały się razem z korzeniami do podłużnej dziury, która była na tyle głęboka, że wpadnięcie do niej oznaczałoby śmierć.

Do tego drgania na całej wyspie wyraźnie nie spodobały się wulkanowi, z którego zaczęło się lekko dymić. Na szczęście jeszcze nie wyglądał jakby szykował się do wybuchu.

____

Oczywiście wyrwa nie idzie przez całą wyspę, ale otwiera się na jej środku i idzie kawałek od wypalonej części lasu, zakręca na rzeczkę i zatrzymuje się kawałek po tym jak ją przetnie.

Shatter ma prawo do ostatniego posta.

Zaaktualizowałam listę graczy.

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zacząłem powoli otwierać oczy. Na widok światła instynktownie je zamknąłem. To nie było przyjemne uczucie. Nie bardzo miałem ochotę się ruszać było mi tu całkiem wygodnie. Poza tym, że strasznie bolała mnie głowa. Chwila moment gdzie ja w ogóle jestem? Otworzyłem w końcu oczy by się rozejrzeć.  To z pewnością nie jest mój mały ciasny dom. Chwila moment to są przecież igrzyska. W jednej chwili stanąłem na równe nogi rozglądając się po okolicy. Gdzie Katarina i Javelin? Chwila moment coś sobie przypominam.

Jak przez mgłę wrócił mi ostatni obraz. Pamiętałem jak jedna z kul ognia leciała w moją stronę. W ostatniej chwili odskoczyłem by nie zostać nieprzyjemnie przypieczony jednak wtedy poczułem jak coś dość boleśnie mnie uderzyło w głowę i to było ostatnie, co widziałem. Katariny i Javelina niema. Najpewniej mnie olali i sami uciekli. Miło z ich strony. Z drugiej strony sam zrobiłbym tak samo zapewne. W takim wypadku trzeba ratować własne życie a nie sprawdzać czy ktoś jeszcze żyje.

Swoją drogą gdzie jest namiot? Słyszałem o kradzieżach złomu, ale to już chyba przesada i dlaczego organizatorzy mnie nie upiekli, gdy mieli okazje? Czyżby aż tak mnie polubili czy są takimi partaczami, że nie widzą, kiedy ktoś jest nieprzytomny a martwy? Nie miałem czasu nad tym rozmyślać. Sam nie ochronię tego miejsca. Jestem tu łatwym celem. Spakowałem swoje rzeczy i położyłem kuszę na plecach powoli opuszczając to miejsce w samotności.

Nagle zobaczyłem nowe zdjęcia poległych. Coraz mniej nas tu było. Moje oczy szeroko się otworzyły na widok Javelina. Nie żyje? Ale jak? Nie mógł zginąć przy rogu. Czy to Katarina go zabiła? Nie mam pojęcia. Katarina powiedziała mi, że byłeś zdrajcą Javelin. Ale chyba się, co do ciebie myliła. Szkoda, że tak się to skończyło. Gdybyśmy poznali się poza areną może zostalibyśmy dobrymi kumplami. Jedyne, co mnie cieszy to, że ja tego nie zrobiłem. Kto wie może niedługo się spotkamy. Zasalutowałem w stronę zdjęcia oddając mu ostatnie honory, na które sobie według mnie zasłużył.

Zacząłem się coraz bardziej oddalać od rogu idąc w stronę plaży jednak pozostając cały czas czujny. Jak teraz o tym myślę to Katarina ciągle żyje. Być może znajdę ją przed jakimiś trybutami żądnymi krwi lub pułapkami organizatorów. Wciąż mogła mi się przydać. A w grupie jednak jest bezpiecznie. Przy okazji może mi wytłumaczy, co się stało. Jednak szansę, że ją znajdę są raczej niewielkie.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Laily odetchnął, gdy trujące opary opadły. Niestety nie był to jeszcze koniec. 

- Cholera - zaklął, gdy zaczęły się wstrząsy.

Bell chciał jak najszybciej zejść z tak wysokiego drzewa, ponieważ gdyby tam został oznaczałoby to pewną śmierć. Musiał działać szybko.

Najpierw upewnił się, że wie z której strony tworzy się wyrwa. Było to na wprost, gdzie aktualnie się patrzył. Wtedy wiedział, że musi jak najszybciej skierować się w przeciwnym kierunku. Drzewo powoli przechylało się w stronę powiększającej się przepaści. Bell zaczął szukać jakiejś gałęźi, na które mógłby przeskoczyć, by być jak najdalej od przepaści.

Udało mu się znaleźć gałąź z innego, bezpieczniejszego drzewa, która wyglądała na wytrzymałą. Szybko przedostał się na nią i złapał się pnia.

Przepaść powiększała się z każdą sekuną coraz intensywniej, więc Bell nie miał czasu na myślenie i zaczął przeskakiwać na gałęźe jak najdalej od wyrwy. Wybierał je na podstawie domniemanej wytrzymałości i przeskakiwał na coraz niższe poziomy lasu.

Druga, trzecia, czwarta - liczył w myślach gałęźie z których zeskoczył - piąta, szósta, dobrze mi idzie, siódma...

Trzask!

- Nieeeee! - krzyknął Laily spadając z dużą prędkością. Ostatnią, rzeczą którą zobaczył była wysoka trawa.

Chłopak otworzył oczy. Był już na ziemi. Bezpieczny. 

Spojrzał w górę i zobaczył, że wcale nie spadł z aż tak wysoka. Były to jakieś dwa metry wysokości.

Z trudem wstał i zdał sobie sprawę, że wcale nie jest bezpieczny. Przecież wyrwa ciągle się powiększała! Zaczął biec ile ma sił w nogach i po jakiś czasie, znalazł się tak daleko od przepaści, tak że wstrząsy były lekko odczuwalne.

- Znowu mi się udało... ale było blisko. 

Dopiero teraz odczuł ból po upadku. Na szczęście nic sobie nie złamał, ale nieźle się potłukł. Kiedy Bell sprawdził czy nic mu nie wypadło z plecaka ruszył dalej w kierunku wulkanu. Szybko zrezygnował z tego, kiedy zobaczył że z jego czubku dymi, to zawrócił, bo tym co się stało przed chwilą wolał "dmuchać na zimne".

Edytowano przez Branthos
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

[Ostatni post, dzięki za grę :) Jeśli jad tego kraba czy on sam nie zachował się tak jak chciałaś to przepraszam, nie zmienia to jednak najistotniejszego faktu że jestem martwy ;) ]

 

Siedziałem na piasku gdy naglę zdałem sobie sprawę że drętwieje mi jedna z moich kończyn, powoli przestawałem czuć ją czuć jakby w ogóle nie należała do mnie. Skierowałem swój wzrok na nogę i zobaczyłem stworzenie wyglądające jak krab, nie zamierzałem dłużej dawać mu siebie gryźć dlatego szybko zabiłem go za pomocą kija. Efekt był całkiem udany ponieważ przestał się poruszać, zaniepokoiło mnie tylko to że nie usłyszałem dźwięku pękającej skorupy tylko zginanego metalu.

- A jednak was nienawidzę - powiedziałem mając na myśli Capitol wystawiając środkowy palec przed siebie, przeczuwałem że właściwie już byłem martwy. Raczej nie fatygowali się tylko po to by zadać mi ból którego i tak bym nie poczuł z powodu połkniętej przeze mnie tabletki przeciwbólowej - Miło się z tobą współpracowało ale dla mnie to koniec. - Te słowa były skierowałem do Katariny. Powoli zacząłem tracić wzrok, nie miałem już wiele czasu dlatego wolałem się streszczać. - Przekaż Star'owi że miło było go poznać - powiedziałem trochę niewyraźnie jakbym nie do końca panował nad językiem, wkrótce potem widziałem już tylko ciemność. Moja walka o przetrwanie właśnie dobiegła końca, przegrałem, ale czy było mi... 

Edytowano przez Shatter
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Post :D Zbliżamy się do finału

____

Branthos:

Długość postu: 2/2 (powyżej 15 linijek)

Styl: 4/5 (tekst przyjemny i prosty w odbiorze)

Poprawność: 2/2 (nie ma zbyt wiele rażących błędów, ale zwróciłam uwagę na błędną pisownię słowa "gałęzie, gałęzi" :))

Pomysł: 3/5 (dobry aczkolwiek gorszy od Seluny)

Dodatkowe punkty: --

11/14

 

Seluna:

Długość postu: 2/2 (powyżej 15 linijek)

Styl: 5/5 (Bardzo przyjemny. Aż chce się czytać :))

Poprawność: 2/2 (nie ma rażących błędów)

Pomysł: 4/5 (bardzo dobry z wykorzystaniem swojego wynalazku)

Dodatkowe punkty: --

13/14

To starcie wygrała Seluna!

Laily nie miał szczęścia. Zdecydowanie nie miał go wcale. Bo jak wielkiego trzeba mieć pecha, by natrafić na jedną z wielu pułapek kłusowniczych poukrywanych w lesie? W szoku po ostatniej ucieczce z ramion śmierci chłopak nie zauważył, gdzie postawił nogę, która natychmiast została przygwożdżona przez ostre i brudne kolce, które przecięły bezlitośnie jego skórę i złamały kość.

Ból był tak ogromny, a krwi tak dużo, że nie minęło wiele czasu aż Laily zemdlał. Nie minęło też wiele czasu aż umarł...

 

Wyrwa w ziemi przestała się już rozszerzać i zdobiła teraz krajobraz wyspy. Drgania również ustały. Rozległ się wystrzał symbolizujący śmierć któregoś z trybutów, a zaraz potem mogliście usłyszeć komunikat o kolejnej Uczcie przy Rogu Obfitości.

***


Emeralda przeklinała na Nimę i trójkę trybutów, których wcześniej spotkała. Oczywiście uważała, że to ich wina, że została tak spowolniona, że nie zdążyła na pierwszą ucztę.

- Dobrze chociaż, że jesteśmy blisko na tą - powiedziała poirytowana.

Nima tylko kręciła głową ponuro. Trybutka z jedynki była tak zdenerwowana i z taką zaciętością pruła przed siebie, do pokazującego się już między drzewami Rogu, że odwróciła się do niej plecami i całkiem ją zignorowała. A gdyby teraz? Nima nie miała nic przy sobie, ale gdzieniegdzie nadal leżały kawałki szkła...

Piękna dziewczyna pochyliła się cicho i podniosła jeden odłamek. Emeralda nadal rzucająca pod nosem obelgami na prawo i lewo tego nie zauważyła, jej wzrok skupiony był tylko na trzech podestach, które były już niedaleko, choć jeszcze trochę kryły się pomiędzy krzakami. Przesunięcie palcem po ostrej powierzchni, uniesienie ręki i...

- Może być w końcu coś powiedziała, cooo...aaahh!? - blondynka odwróciła się i w ostatniej chwili uchyliła przed ostrym kawałkiem szkła, który jej czasowa "sojuszniczka" chciała wbić w jej plecy.

Atmosfera gwałtownie się podgrzała. Nima prawie upadła, kiedy po zamachnięciu się nie trafiła w cel. Jej oczy rozszerzyły się ze strachu i szoku, szkło wypadło z rąk i natychmiast rzuciła się do ucieczki, ale Emeralda była szybsza. W nagłym ataku wściekłości rzuciła w nią nie nożem, strzałą albo inną bronią, ale całym plecakiem. Druga dziewczyna dostała nim w głowę i upadła, oczywiście blondynka natychmiast to wykorzystała i usiadła na niej, wszystko wyglądało bardzo podobnie jak wtedy, kiedy spotkały się po raz pierwszy na arenie. Ale tym razem nie miało zakończyć się dobrze dla Nimy.

- Myślałaś, że jesteś sprytna tak? Że mnie zabijesz? - syczała Emeralda prosto w twarz drugiej dziewczyny, która już zalała się łzami przerażenia, ale nie była w stanie nic z siebie wydusić.

Zresztą, blondynka nawet tego nie oczekiwała. Jedną ręką nadal przyciskając ją za gardło do podłoża sięgnęła po leżący niedaleko plecak. Wyjęła z niego mały sztylet. Teraz Nima już otwarcie szlochała, lekko charcząc z powodu podduszenia.

Emeralda zadała jej wiele ran, mimo że dziewczyna była już martwa po pierwszych dwóch(tych w gardło). W te gwałtowne i niekontrolowane ciosy włożyła całą swoją złość i przerażenie, widoczne w jej lekko drżących dłoniach. O tak, Emeralda była przerażona. Dotarło do niej jak blisko śmierci była i jak głupio się zachowała lekceważąc słabszą trybutkę. Nie popełni tego błędu już nigdy więcej. Na arenie zostało już mało osób. Wygra te Igrzyska.

 

***

Leon uciekał przerażony, mając przy sobie tylko łuk i kołczan strzał przewieszony przez ramię. Jego nogi trzęsły się okropnie, oddech był urywany. Biegł i biegł ile tylko mógł, aż w końcu się zatrzymał, upadając na ziemię i biorąc gwałtowne wdechy. Suzann i Adrin byli martwi. Widział jak strzała przeszyła pierś drugiego trybuta, widział dziewczynę, przyjaciółkę, która gwałtownie rzuciła się w stronę jakiejś blondynki która pojawiła się znikąd. Czuł wyraźnie chłostające go po twarzy rośliny, kiedy uciekał słysząc za sobą dźwięki zaciekłej walki. Był już daleko kiedy usłyszał wystrzały. Trzy. Nie łudził się nawet, że Suzann przetrwała. Przecież widział zdjęcia na niebie, ale tylko kątem oka, bo przecież biegł, przez cały czas biegł.

Zostawił ich. Jak mógł to zrobić? Przecież był odważny. Usprawiedliwiał się w duchu, że i tak nie mieli szans z zawodowcem, ale to nie powstrzymało pieczenia w oczach i gorących łez, które spłynęły mu po policzkach. Leżał na brudnej ziemi, nagle pragnąc by znów zaczęło padać. Był zmęczony i strasznie chciało mu się pić. Skupiał się tylko na tym, żeby ciągle nie musieć patrzeć na strzałę, która przebiła się przez pierś przy akompaniamencie odgłosów zaciekłej walki...

***

Aria i Julian weszli już w las. Co jak co, ale przebywanie ciągle na tak otwartym terenie, kiedy w każdej chwili ktoś mógł nagle wybiec z gąszczu i ich zaatakować nie było bezpieczne. Młoda dziewczynka szła cicho obok swojego starszego kolegi. Była w dobrym humorze po tym, jak (pewnie ostatni raz) mogła wykąpać się w morzu. Jej nastrój jednak coraz bardziej pogarszał się, głównie przez upał i przypomnienie sobie o miejscu w jakim się obecnie znajdowali. 

Julian nagle zatrzymał się, ale Aria nie wiedziała jeszcze dlaczego, przynajmniej dopóki nie spojrzała tam gdzie on.

Niedaleko nich na ziemi leżał młody chłopak. Wyglądał dość żałośnie, a jedyne co przy sobie miał to strzały. Ewidentnie ich nie zauważył. Trybut z czwórki zmarszczył brwi, ale wydawał się zdeterminowany. Wyciągnął powoli krótki miecz, który miał z boku plecaka i zaczął się do niego powoli zbliżać. Oczy dziewczynki rozszerzyły się, a jej oddech przyspieszył. Nie, nie mogła na to patrzeć, nie mogła na to pozwolić. Podbiegła do kolegi i uwiesiła się jego ręki, tej, w której trzymał broń. Krótka szamotanina nie mogła zostać już nie zauważona. 

Leon podniósł głowę, jego oczy były zaczerwienione, a twarz brudna od ziemi. Do policzka przylepił mu się też kawałek szkła i zrobiła mała rana, ale widocznie nie zwracał na to uwagi. 

- Aria, przestań! - warknął wystraszony Julian, kiedy zobaczył, że drugi chłopak wycofuje się nagle i wyciąga strzałę.

- Nie, nie możesz go zabić, to tylko chłopiec, był kiedyś kucykiem, jak my - jęknęła. 

- To Igrzyska, musimy przetrwać!

Ale Aria nie dawała się namówić i ciągle ciągnęła ramię kolegi, najmocniej jak umiała.

Świsnęła strzała, która trafiła Juliana w przedramię, ten warknął jeszcze bardziej i wyrwał się dziewczynce, która upadła wystraszona na ziemię. Leon wcale nie chciał zabijać żadnego z nich, zresztą jego ręce trzęsły się tak mocno, że nie wcelował nawet dobrze strzałą. Nie, żeby w ogóle dbał o to, gdzie strzela, biorąc pod uwagę stan w jakim był. Upadł na brudną glebę, przymknął oczy i czekał na śmierć, kiedy zdenerwowany trybut z czwórki wyrwał grot, który zostawił w jego ręce małą dziurę, i ruszył na niego z mieczem. Julian musiał to zrobić, musiał zabić tego chłopca, zanim on zabije ich. To Igrzyska i najbardziej liczyło się jego(i Arii) przetrwanie.

Ale kiedy dziewczynka z warkoczem spojrzała na Juliana, który wzniósł miecz nad tym biednym chłopcem, który siedział tak, brudny i zapłakany, stwierdziła, że nie pozwoli na to. Nigdy nie spojrzałaby na swojego kolegę tak samo, gdyby na własne oczy musiała patrzeć jak kogoś morduje. Znów wstała i rzuciła się w stronę dwóch trybutów próbując zatrzymać rękę Juliana. Ale chłopak już się zamachnął wpatrując w chłopca, który wciąż ściskał łuk. Zacisnął oczy, w głębi duszy nie chcąc patrzeć na to, co się zaraz stanie i z całej siły wbił nóż w ciało pod sobą. Tak bardzo skupiony na tym, co musiał(a tak naprawdę nie chciał) zrobić nie poczuł już małych dłoni na swoim nadgarstku i nie usłyszał cichego "proszę nie", które nagle się urwało.

Nóż wbił się tak głęboko, że poczuł ciepłą krew na swojej dłoni. Nie chciał otwierać oczu. Nie chciał spojrzeć na Arię, wiedząc, że przeraził dziewczynkę tym co zrobił. Ale sekundy mijały i poczuł nagle czyjś cichy jęk, ale nie był to głos Arii... . Otworzył oczy, a to co zobaczył sprawiło, że upadł. 

Aria wbiegła pomiędzy niego i Leona, nie chcąc dopuścić by go tak okrutnie zabił. Złapała go za rękę, ale nie miała na tyle siły, żeby go powstrzymać. Leon mrugał oczami oddalając się na siedząco od ciała dziecka o kasztanowych włosach. Przyłożył dłoń do ust, choć w drugiej wciąż dzierżył łuk. Mijały sekundy, a Julian wciąż nie wierzył w to co ma przed sobą. Nie chciał spoglądać na swoje zakrwawione ręce. Nie chciał już nigdzie spoglądać.

Leon wstał cicho, wciąż trzymając rękę przy twarzy, i wycofał się powoli w las, nie ścigany przez nikogo.

___

Zaaktualizowałam listę graczy

Branthos masz prawo do ostatniego posta :)

Bardzo smutny post, ale to Igrzyska, więc... cóż. :(

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

[Katarina Lore]

Ronon zmarł... Więc zabrałam jego rzeczy... Zrobiłam sobie ciepłej zupy jak ostatnio... Opatrzyłam rany i zdrzemnęłam się w szałasie z gałęzi który zrobiłam sobie tuż przy plaży... Nie miałam ochoty na nic. Zabrali mi go, a to uderzyło odrobinę mocniej niż zabójstwo kogoś innego. Po prostu... Znałam go. To był jedyny powód dlaczego wciąż to pamiętałam na okrągło. Nie spłynęła mi ani jedna łza z oka... Nie mogła. Może po wszystkim... Czekałam... Sama nie wiedząc na co... Może... Nie to było bez sensu. Nie mogli mnie dorwać. Nie od tak.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Powoli szedłem dalej przed siebie. Słyszałem kolejne wybuchy z armaty informujące o kolejnych zgonach trybutów. Robi się coraz bardziej interesująco trzeba przyznać. Nie sądziłem, że aż tyle wytrwam. Być może mam jednak jakąś szansę by przeżyć? Gdybym się odpowiednio ukrył i unikał innych trybutów to być może sami się pozabijają a ja przetrwam dzięki temu igrzyska.

Całkiem dobra myśl. Poza tym wciąż mam kuszę, którą mogę się bronić i jestem całkiem niezły w korzystaniu z niej. Amunicji w postaci ręcznie stworzonych bełtów też trochę mam. Więc szanse jakieś są. Bez Javelina i Katariny było jakoś cicho. Czyżbym się do nich przyzwyczaił? Sam już nie wiem.

Powoli zacząłem docierać do plaży rozmyślając nad tym wszystkim. Gdy tam dotarłem dostrzegłem w okolicy gąszcz drzew. Schowałem się między nimi tak by nikt mnie nie zauważył. Następnie spokojnie usiadłem pod jednym z nich opierając się o nie plecami. Upewniając się, że nikt mi wcześniej nie zagraża. Jednak wciąż pozostawałem czujny z kuszą gotową do ataku gdyby pojawił się jakiś niespodziewany intruz.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

 Leon znów uciekał. Nie zdążył jeszcze pozbierać się po wcześniejszych scenach, a teraz znów musiał patrzeć na czyjąś śmierć. Śmierć małej dziewczynki. Poczuł żółć w gardle i zachciało mu się wymiotować. To przez niego zginęła, zabita przez swojego nieświadomego przyjaciela. Masa cierpienia jaką musiał odczuwać tamten chłopak była zaakcentowana między innymi tym, że nie zaatakował Leona i pozwolił mu odejść. Leon zacisnął powieki i usiadł gdzieś w krzakach, niedaleko jaskini. Będzie tu siedział. Był duszony przez wielkie pragnienie, ale czuł to jakby przez mgłę zamknięty tylko i wyłącznie we własnych emocjach. Może dożyje do końca siedząc tutaj na brudnej ziemi usłanej kawałkami szkła. Ale czy naprawdę chciał przetrwać?

***

Julian wpatrywał się tępo w przestrzeń nad ciałem swojej małej przyjaciółki. Z jego rany na przedramieniu sączyła się krew, ale on tego nie czuł. Po prostu wstał, zarzucając na siebie plecak. Nie zamierzał podnosić noża, który leżał niedaleko stopy teraz nieświadomej już dziewczynki. Nie patrzył się za siebie wchodząc między drzewa, mówiąc szczerze nie zwracał też zbytniej uwagi na to co się dzieje przed nim i kilka razy uderzył głową w drewno. Nie przejmował się tym jednak. Teraz nie miał już kogoś kogo musiałby chronić. Teraz liczyło się tylko jego przetrwanie, nieważne jak krwawą drogę będzie musiał przejść. Tłumiąc w sobie wszystko poza chłodną determinacją ruszył gdzieś w głąb wyspy. Może załapie się na Ucztę przy Rogu Obfitości?

***

Co w tym czasie działo się z Olafem? Olaf już dawno odszedł z wyciętej części lasu, bo stwierdził, że była zbyt odkryta. Teraz jego celem stał się wulkan, do którego podchodził nie zauważywszy dymu unoszącego się z krateru. Nie zadzierał głowy do góry, trzymał ją nisko wpatrując się w szkło, które chrzęszczało pod jego stopami.

***

Lonnie natomiast jak najbardziej zauważyła unoszący się dym i już schodziła po skalistym zboczu, przeklinając się w myślach. Jak głupim trzeba być, by wybrać wulkan jako dobre miejsce na Igrzyskach? Przecież wiadomo było, że nie stoi tu przypadkiem. Kilka razy potknęła się i pozdzierała sobie trochę skórę na rękach, ale czymże to jest w obliczu ran jakie mogła zdobyć na arenie, a na szczęście jeszcze nie zdobyła.

***

Emeralda podniosła się z martwego ciała pięknej dziewczyny. Opanowując już drżenie rąk zabrała swój plecak, łuk i sztylety i ruszyła w stronę Rogu, w końcu po to tu zmierzała. Widok jaki tam ujrzała sprawił, że uniosła swoje jasne brwi. Wysepka bez namiotu wyglądała interesująco i zdecydowanie nie tak jak ją zapamiętała. Ale było jej to obojętne. Ze zdziwieniem zauważyła, że woda przyjemnie ogrzewała jej ciało. Nie można jej nazwać gorącą, ale była zdecydowanie cieplejsza niż to zapamiętała. Z podestów wzięła tylko pięć zatrutych strzał, stwierdzając, że reszta będzie nieprzydatna, a może ciążyć. Potem skierowała się w las.

***

Alicia obserwowała Emeraldę, która oddalała się już od Rogu Obfitości i zmierzała w stronę plaży. Tak blisko. Tak bardzo, bardzo blisko.

***

Magus vs. Hoffner

 

Las się coraz bardziej przerzedzał, więc Emeralda podejrzewała, że znów zbliża się do plaży. Z westchnieniem stwierdziła, że sprawdzi tylko, czy nie ma tam jakiegoś trybuta, a potem rusza w głąb wyspy. Odgarnęła blond włosy z twarzy i zwolniła. Musiała zachowywać się cicho i czujnie. Szybko doszła do wniosku, że szczęście jej dopisało. Był tu ktoś, schowany w gąszczu tak jak ona. Zaszła go od tyłu. Miała nadzieję na trochę dobrej zabawy...

 

___

Hoffner i Magus sposoby walki już wam podałam, chcę tylko zaznaczyć jak to ma się rozegrać: Emeralda zaszła od tyłu Johna, odgłosy walki na pewno przyciągną Katarinę, której szałas znajduje się dość niedaleko. W tym starciu macie szansę, a nawet przymus walki i wykończenia Emeraldy. Proszę o zachowanie realizmu, jedna osoba zginie od odniesionych ran.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Byłem już zmęczony tymi igrzyskami. Miałem tego wszystkiego już  dosyć. Tego miejsca i wszystkiego, co się działo. Denerwowała mnie każda  chwila strachu o własne życie. Chciałem już tylko odpocząć i doczekać  końca igrzysk w spokoju. Być może organizatorzy jak i inni trybuci o  mnie zapomną a ja w spokoju doczekam tu końca igrzysk. Bardzo bym tego  chciał. Rozmyślałem nad tym tak w ciszy, gdy nagle coś usłyszałem. Ktoś  tu był? Na moim czole pojawił się nerwowy pot. Będzie dobrze na pewno.  Nie mógł mnie nikt zobaczyć prawda? Taką miałem przynajmniej nadzieje. Kątem  oka jednak spojrzałem, kto się znalazł w mojej okolicy.

Natychmiast  rozpoznałem osobę, która była w mojej okolicy. To była ta dziewczyna,  którą widziałem w poduszkowcu cieszyła się myślą o igrzyskach. Zawodowiec jak  Katarina i Javelin. A ja zostałem zupełnie sam. Nie widziałem jej od  czasu rozpoczęcia igrzysk. Miałem nadzieje, że już dawno nie żyje. Jak widzę po raz kolejny przekonałem się, że nadzieja jest matką głupich. Gorszej  okazji by ją spotkać być nie mogło. Chciałem by mnie nie widziała. By  odeszła stąd jak najdalej. Jednak nic nie wskazywało by miała ochotę to  robić. Wręcz przeciwnie zbliżała się coraz bardziej do mnie. A w jej  oczach widać było tylko chęć mordu. Najwyraźniej ja miałem zaspokoić to  pragnienie. Jednak nie miałem zamiaru tanio sprzedać swojej skóry.  Pokaże jej, że ofiara może w jednej chwili zmienić się w łowcę.

Powoli  zdjąłem kuszę z pleców i załadowałem jeden z bełtów. Musiałem już tylko  przygotować się na odpowiedni moment by oddać wystrzał w jej kierunku. Jeśli zrobię to zbyt szybko nic nie zyskam. Jeśli jednak zrobię to zbyt  późno będę martwy szybciej niż zdążę cokolwiek pomyśleć. Jakiż byłem  głupi, że się bardziej nie przygotowałem. Gdybym przygotował jakieś  pułapki miałbym znacznie większe szanse. A tak stałem się zbyt pewny  siebie a przez to nieostrożny. Dobrze niema, co płakać nad rozlanym  mlekiem. Muszę teraz skupić się na tym, co jest teraz. To było  najważniejsze.

Gdy dziewczyna znalazła się wystarczająco blisko zacząłem natychmiast działać. Szybko wstałem na równe nogi i  wymierzyłem w nią kuszę. Nie miałem zamiaru się cackać. Chciałem trafić w  jej serce i tym samym szybko pozbawić ją życia. Bełt opuścił moją kuszę  lecąc prosto w kierunku, który sobie upatrzyłem. W jednej jednak chwili moja mina, która przedstawiała satysfakcje zmieniła się w autentyczny strach. Nie doceniłem mojej przeciwniczki. Była znacznie szybsza i  zwinniejsza niż myślałem. Gdy tylko bełt zbliżał się do jej ciała ta  zrobiła zręczny unik. Bełt tylko przeleciał nad jej barkiem lekko ją obcierając. Bez problemu zniszczył materiał w postaci jej ubrania i zobaczyłem w tym miejscu równie niewielką stróżkę krwi.

Jednak  to było za mało by ją zabić lub chociaż zatrzymać. Teraz widziałem w  jej oczach nie tylko chęć mordu, ale i wściekłość. Zaczęła bardzo szybko  biec w moim kierunku by nie pozwolić mi znów załadować kuszy i ponownie oddać  strzału. Wiedziałem, że w walce w zwarciu nie mam z nią żadnych szans.  Zacząłem uciekać w głąb lasu by się od niej oddalić. Miałem nadzieje, że  ją zgubię albo zdołam się schować i teraz trafić bardziej profesjonalnie kończąc jej życie jednym trafnym strzałem. Odwróciłem na chwilę głowę w  jej kierunku i poczułem jeszcze większy strach. Była szybsza ode mnie.  Coraz bardziej się zbliżała i morderczo się uśmiechała w moim kierunku.  Jeśli tak dalej pójdzie wkrótce mnie dorwie. Musiałem prędko coś  wymyślić albo skończę zaraz martwy. Starałem się załadować kolejny bełt w  biegu jednak ten wypadł mi z dłoni, która zaczęła mi się niekontrolowanie trząść. Starałem się zapanować nad strachem i załadować bełt póki jeszcze miałem okazje.

 

Nie było dobrze według mojej oceny. Zresztą, kto dałby inną? Kątem oka dostrzegałem ten jej wredny uśmiech i jak zbliża się w moim kierunku. Płaciłem za swą lekkomyślność. Nie doceniłem jej a teraz jestem w naprawdę marnej sytuacji. Musiałem myśleć jak najszybciej. W walce bezpośredniej nie mam szans. Wypatroszy mnie przy pierwszej okazji. Zresztą całą broń do takiej walki mam w plecaku. Zanim ją wyciągnę ona ze mną skończy.  Na dodatek musiałbym wyrzucić kuszę, którą ona mogłaby podnieść i wykorzystać przeciw mnie. Kolejną sprawą jest to, że ona miała profesjonalną broń. Podczas gdy ja sam stworzyłem swoją wyglądała jak marna zabawka przy jej. Miałem tylko jedną szanse. Załadowałem bełt w kuszę by ponownie go wystrzelić w jej kierunku.

 

Jednak nagle zdarzyło się coś, czego się nie spodziewałem. Usłyszałem swoje imię. Przynajmniej w pewnym sensie moje. Jednak głos, który to krzyknął był mi bardzo znajomy. Katarina! Najwyraźniej moja napastniczka też go usłyszała, bo była lekko zdezorientowana zaczęła się rozglądać za źródłem dźwięku. Ne lewo plaża? Co ty kombinujesz Katarina? W tej sytuacji i tak nie miałem lepszego wyjścia. Wykorzystałem rozproszenie dziewczyny i zacząłem uciekać w kierunku plaży zgodnie z instrukcjami, jakie dostałem. Jeśli dziewczyna nie jest głupia po prostu ustąpi wiedząc, że może zaraz wpaść w pułapkę. Jednak kątem oka dostrzegłem jak ta zaczęła ponownie mnie ścigać nie zwracając uwagi na to, co przed chwilą usłyszała. Zupełnie jak drapieżnik, który musi złapać ofiarę, bo inaczej zginie z głodu. Miałem szczerą nadzieje, że plan Katariny się powiedzie, jaki by nie był, bo inaczej mogę mieć kłopoty i to dość spore.

 

Zgodnie z planem dobiegłem na miejsce, o którym krzyczała Katarina. Lecz co teraz miałem zrobić? Widziałem jak była już coraz bliżej mnie. Instynktownie wymierzyłem kuszę w jej stronę. To mogła być moja ostatnia nadzieja. Czekałem na odpowiedni moment by oddać strzał. Jeśli teraz się nie uda będę martwy. Nagle zobaczyłem ją jak biegnie na mnie. Nie mogłem czekać. Nie miałem zamiaru jeszcze ginąć. W jednej chwili ponownie oddałem strzał z kuszy celując w serce dziewczyny. Miałem nadzieje, że zaraz zobaczę jak jej ciało pozbawione życia legnie na ziemi. Jednak, gdy bełt zbliżał się w jej kierunku na jej twarzy pojawił się szyderczy uśmiech. Ponownie z niesamowitą szybkością i zwinnością uniknęła bełtu. Teraz nawet nie zdołałem jej zranić. To był już koniec dla mnie. Nie zdążę ponownie załadować bełtu. Natomiast ona zaprzestała dalszego biegu. Zaczęła powoli iść w moim kierunku z nożem wymierzonym w moją stronę żeby mnie uświadomić, co mnie czeka.

 

Otworzyłem oczy w zdziwieniu, gdy na polu walki pojawiła się Katarina, która zaczęła walkę z moim prześladowcą. To, co widziałem mogłem nazwać walką dwóch drapieżników o dominacje. Gdyby nie Katarina już byłbym martwy. Zawdzięczałem jej życie. Nie mogłem jej pomóc w walce bezpośredniej. Ale wciąż mogłem pomóc jej inaczej wysłać te wiedźmę do piekła. Ponownie załadowałem kuszę i znów zacząłem celować w dziewczynę czekając na odpowiedni moment by przypadkowo nie trafić Katariny. Nagle moment się pojawił. Wymierzyłem kuszę jednak tym razem nie celowałem w serce a w udo tej czarownicy.

 

Tym razem jednak nie doszło do uniku z zadowoleniem patrzyłem jak mój bełt wbija się we wcześniej upatrzone przeze mnie miejsce. A po uderzeniu dochodzi do wypływu czerwonego płynu. Teraz to już musiał być jej koniec. Widziałem jak poczuła ten atak. To była idealna okazja dla Katariny by skończyć z nią raz na zawsze.

 

Nareszcie to był już koniec pomyślałem, gdy ta legła na ziemi i ciężko westchnąłem. Jednak coś było nie tak. Katarina wpadła w furię. Nie zaprzestawała ataku. Powoli położyłem kuszę na plecach. Byłem teraz łatwym celem dla niej. Jednak byłem jej coś winny. Uratowała mi życie. Powoli do niej podszedłem i położyłem dłoń na jej barku.

- Katarina dość. Ona już nic nam nie zrobi. Uspokój się. Ukierunkuj te złość w innym kierunku. Choćby wykorzystaj ją na to by przetrwać igrzyska. Wyżywanie się na trupie nic ci nie pomoże - powiedziałem spokojnie. Nie byłem pewny czy zdołam jej przemówić do rozsądku, gdy była pod taką furią. Jednak miałem nadzieje, że jednak zdołam

 

 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

[Katarina Lore]

Biegłam przez tropikalny las… Wszędzie nie byłam bezpieczna, goniona bez wytchnienia od paru minut, bo głupia dałam się im tak łatwo znaleźć. Gdzieś zgubiłam swój nóż, gdy spadłam w dolinkę ze śliskiego zbocza. Utraciłam go w błocie, którym byłam cała pokryta. Nie miałam czym się bronić. Za sobą znowu usłyszałam pogoń, co się przedzierała przez gęste krzaki o wiele sprawniej niż ja biegłam po przetartych szlakach… Straciłam swą szansę, gdy moja noga wpadła w wilcze doły, gdzie ostry bambus przebił podeszwę buta… Krzyknęłam z bólu przewalając się siłą rozpędu parę metrów po twardej ściółce, zatrzymując się dopiero pod jakimś konarem. Wybiegli oni. Myśliwy i jego wilcza sfora. Nie miałam najmniejszych szans.

Spojrzałam na siebie. Nie miałam nóg, a rude łapy, a jedna z nich tkwiła w metalowych sidłach. Czułam ból całego ciała, tłumionego adrenaliną, gdy ostre kołki przebiły tkanki. Otwarłam szczęki, co momentalnie wypełniły się gorącą krwią, gdy chrupnęła moja kość, a skóra pękła nią przebita… Oczy wypełniły mi się łzami, gdy odgryzłam swój łańcuch, co mnie trzymał w miejscu. Musiałam… dla wolności… tylko po to by dalej biec kulejąc.

Usłyszałam krótki huk za sobą i już nie mogłam nic. Zamarłam czując chłód w piersi, gdy kula przebiła mi serce… Nie było już nic dla mnie…

***

Obudziłam się na posłaniu z miękkich liści, chwytając się rękami za oba nadgarstki… To wszystko mieszało mi w głowię coraz bardziej z każdą chwilą co to wszystko trwało… Obmacałam się dla pewności w ciszy. Najpierw nogi potem korpus. Bolało. ale zignorowałam to, gdy usłyszałam jak ktoś idzie w ciszy którąś ścieżką. Zwierze inaczej by się poruszało, więc musiał być to człowiek lub też… Nie… Kapitol by się do tego nie posunął...

Nasłuchiwałam dłuższy moment. czekając aż sobie pójdzie trochę dalej od mojej pozycji… Dźwięki w lesie rozchodziły się inaczej. Musiałam o tym pamiętać, gdy sama wstałam zostawiając plecak na miejscu pod zwałem liści, tylko dlatego, żeby widać go za bardzo nie było… Zawsze mogłam tam wrócić, a w tamtej chwili wystarczał mi nóż przy pasie…

Wstałam, gdy przestałam ją słyszeć i ruszyłam szybko znajdując na ściółce ślady podeszew. Po głębokości i sposobie stawianiu kolejnych kroków rozpoznałam że to kobieta ważąca około pięćdziesiąt parę kilogramów… Niewiele zostało na tyle śmiałych trybutów na coś takiego. Krąg możliwego zwycięzcy zaciskał się na szyi wszystkich. Zamknęłam oczy kalkulując tylko moment, zanim się uśmiechnęłam wrednie. Nie mogłam tego przepuścić. Nie po raz drugi, gdy ruszyłam przez las za nią, a przynajmniej taką miałam nadzieję. Musiałam dotrzymać tej obietnicy. Chociażby dlatego… Emeralda musiała zginąć, a ja musiałam wygrać.

***

Nagle mój cel przyśpieszył kroku, a nieopodal mnie wbił się bełt w drzewo. Znałam ten pocisk… To był John… Nie mogłam się mylić!

- JOHN! - krzyknęłam nie myśląc, ani chwili dłużej… Wydarłam ze swojego gardła wszystkie tkwiące emocje na sercu i duszy. Ulżyło mi na moment i znów poczułam swoją determinacje, co wracała wypełniając moje zielone oczy... Jeśli tamta miałaby odrobiny oleju… Myliłam się. Ona chciała go zabić i nie myślała wcale. Potem próbowałby na pewno mnie wiedząc że jestem za nią. Nie chciałam na to pozwolić. - Na Plażę. Na lewo! - darłam się dalej. Tam nie miałam pola manewru… Na plaży owszem.

W mojej prawej ręce znalazł się drewniany kij długości może z pół metra, co nie był przegniły… Miałam nadzieję że John da radę przeżyć. Co byłoby po tym… Nie wiedziałam, gdy biegłam na przełaj. Musiałam być szybsza od nich dwoje razem wziętych. 

Zaczęłam uspakajać serce, by nie padło mi w decydującym momencie. Liczyłam oddechy nadając im jednostajny rytm jak w dobrym silniku, co napędzał wszystko co posiadałam. Raz za razem stawiałam kroki uważając gdzie stąpam. Nie chciałam powtórki ze snu...

Widziałam że las się przerzedzał i przejaśniał. Przyśpieszyłam jeszcze bardziej, aż wypadłam na piasek. Dostrzegłam błyskawicznie jak John celuje w nią swą kuszą… Popełniał błąd, ale nie mogłam go już ostrzec. Nie miałam już żadnego wolnego oddechu. Każdy był mi potrzebny… Aż zginęłabym. Wtedy stanęłoby wszystko.

Zmieniłam kierunek na Emeraldę… Jeśli ona miała mord w oczach, to ja posiadałam nienawiść do świata, co kumulowała się w moich rękach dając mi dodatkową siłę. Biegłam dalej przed siebie… Zaciskałam zęby… Działo się to co mówiłam wcześniej. Adrenalina cichy zabójca i narkotyk zaczął spełniać swoje zadanie osłabiając ciało. Miałam go gdzieś, gdy piach chrząścic pod moimi nogami. Już mnie nie napędzał on. Tylko wola walki.

Zorientowała się że nie jest sama na tym polu… Jej wzrok skierował się na mnie. Mogłam ją wykończyć tak jak ona chciała to zrobić chwilę wcześniej z Johnem. Nasze spojrzenia się wymieniły błyskawicznie. Miała głód drapieżnika w oczach… Krew na jej ramieniu potwierdzała mi to, gdy spoglądałam na nią pewnie. Wiedziałam co mam zrobić, gdy zrobiłyśmy zamach jednocześnie kończąc na starciu w okręgu. Całość trwała parę sekund, gdy kotłowałyśmy się jak dwa rozjuszone węże, dźgające się ostrymi kłami, gdy drugie uskakiwało równie gwałtownie nie dając się trafić.

Szybko i z powrotem na miejsce, które non stop się zmieniało. Piach sypał się na wszystkie strony. Odbyłam wiele takich pojedynków z nożami z farbą... Widziała również że byłam praworęczna wcześniej, ale nie dałam skorzystać jej z tej informacji, gdy jej nóż wbił się za którymś razem w kawał drewna, co miałam o wcześniej przygotowany. Wyrzuciłam go daleko ale całość się nie skończyła. Pięści twoją najmocniejszą bronią… Za dobrze o tym wiedziałam.

Nóż poleciał w piasek w kierunku Johna, wbijając się koło jego nogi… Nie był mi potrzebny, a wręcz zbędny. Wykorzystała jednak tą okazję, by wbić się w mój korpus ale wyraz jej twarzy zmienił się diametralnie na ból… Nic jej nie zrobiłam, ale nie myślałam już, gdy wyprowadziłam kontrę na jej głowę… Prawy, lewy prosty. Reszta straciła znaczenie. 

Czułam ból nadgarstków, co pochłaniały obciążenia kolejnych uderzeń równi gwałtownych co poprzednie… Padła na piasek po błyskawicznym nokaucie. Jak każdy po czymś takim. Rzuciłam się za nią z pięściami, klęcząc jej na klatce piersiowej, mimo że nie miała prawa szybko się podnieść… Biłam już tylko dlatego że nie widziałam nic po za tym.

Straciłam więź ze światem w kolejnych ciosach. Pochłonęła mnie walka, gdy jej twarz robiła się sina i czerwona, tak jak moje pięści pokrywające się posoką… Nie wiem kiedy trafiłam ją w tchawicę miażdżąc ją. Krztusiła się… Biłam dalej mimo że nie musiałam. Nie wiem co we mnie wstąpiło. Słowa Johna? Kto to był... Rzuciłam się na tą osobę. Nie wiedziałam dlaczego. Tak po prostu... Dla zasady, by przeżyć.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wiem, że może się wydawać, że post zawiera ogromną ilość informacji, ale macie więcej niż jeden post, o wiele więcej, nie ma się czym przejmować.

____

Magus:

Długość: 2/2 (więcej niż 15 linijek)

Styl: 4/5 (bardzo dobry minimalnie gorszy od Hoffa)

Poprawność: 2/2 (gdzieniegdzie przecinki, małe błędy, nic szczególnie złego)

Pomysł: 4/5 (nie mam zastrzeżeń)

12/14

Hoffner:

Długość: 2/2 (więcej niż 15 linijek)

Styl: 5/5 (świetny)

Poprawność: 2/2 (tym razem ci się upiekło ;p)

Pomysł: 4/5 (nie mam zastrzeżeń)

13/14

Jednym punktem wygrywa Hoffner.

  Katarina nie była w stanie się już uspokoić w stanie w jakim się znalazła. Niezbyt świadomie rzuciła się na Johna i szybko pozbawiła go życia. (to twoja postać i twój wybór jak).

Rozległy się dwa armatnie wystrzały.

***

Julian doszedł już pod sam wulkan, pod którym spotkał Olafa. Wywiązała się między nimi walka i trudno było stwierdzić, kto ją wygra. Jednak nagły huk sprawił, że obydwaj panowie odskoczyli od siebie i spojrzeli w górę.

***

W Kapitolu trwała teraz jedna wielka impreza. Igrzyska chyliły się ku końcowi, a ostatnie wydarzenia były teraz na ustach wszystkich, szczególnie tych, którzy postawili swoje pieniądze na Katarinę. 

Za to w sali technicznej było względnie spokojnie, poza lekkim napięciem, jakie odczuwali wszyscy poza Alicią. Ubrana w białe fartuchy grupa tylko czekała na ten jeden, ostatni rozkaz. Po uśmiechu na twarzy ciemnowłosej kobiety było widać, że nadejdzie on już wkrótce. Jak się okazało to "wkrótce" nadeszło i tak zbyt szybko niż mógłby się ktokolwiek spodziewać.

***

Lonnie coraz raźniej zbiegała z wulkanu, widząc już, że jest blisko lasu. Nerwowe napięcie kończyn jednak nie mijało, z wulkanu unosiło się przecież coraz więcej dymu. Kiedy trybutka miała już szansę odetchnąć z ulgą z powodu tego, że wbiegała między pierwsze drzewa, rozległ się ogromny huk, a ziemia się zatrzęsła, prawie posyłając ją na kolana. Fala gorąca ogarnęła całą wyspę, a ona nie musiała nawet unosić głowy, by wiedzieć co się stało. Przez chwilę czołgała się, zanim zdołała się podnieć i zaczęła biec. Oczywiście nic to nie dało. Wulkan wybuchł z taką siłą, a lawa spływała z jego powierzchni tak szybko, że wkrótce była już u jego podnóża.

Lonnie nie sądziła, by kiedykolwiek spotkało ją coś tak bolesnego jak uczucie gorącej lawy dotykającej jej stopy, potem było już tylko gorzej, a dziewczyna upadła, umierając w okropnej męczarni. 

***

Do powietrza szybko dostało się mnóstwo dymu i pyłu, a gęsty las deszczowy zajął się ogniem. Najbezpieczniej było teraz w okolicach plaży, ale tylko na chwilę. Pomijając już rozprzestrzeniające się płomienie, lawę i wybuchy wciąż mające swoje miejsce w kraterze, trybutom groziło uduszenie się duszącym dymem, który nie opuszczał granic areny. Skutki całej tej sytuacji bardzo szybko dotarły też do Juliana i Olafa będących u podnóża wulkanu. Nie wiadomo było nawet, czy chłopacy zabili się nawzajem, czy zrobił to ogień. Organizatorzy Igrzysk podjęli już decyzję o zakończeniu, trybuci padali jak muchy. Na arenie zostały trzy osoby: Blanche, Katarina i Leon, będący nadal gdzieś w okolicy zachodniej plaży.

 

Hoffner vs. Seluna

Ostatnia walka

Ilość postów jest nieograniczona. Możecie zrobić co tylko chcecie, ale ważne jest jedno: w końcu czeka was ostatnia walka w wybranym przez was miejscu na arenie. Poza tym na arenie został jeden random, to pozostawiam waszej kreatywności. Wszystkie posty od teraz liczą się do oceny,  jeśli jakiś post będzie waszym ostatnim, zaznaczcie to na jego końcu. (Ostatni post może być tylko po walce waszych postaci). Zwycięzca zostanie wybrany drogą ankiety w której wezmą udział gracze, którzy już odpadli. Ankieta pojawi się, gdy Hoffner i Seluna zdecydują, że nie mają już nic do napisania. Droga wolna, zapraszam do walki*

 

___
* Jeśli ktoś dalej nie zrozumiał, wszystko wygląda dość podobnie jak w Klubie Pojedynków.

Zaaktualizowałam listę graczy.

 

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ból tylko to słowo mogło opisać to, co teraz czułem. Traciłem siły z każdym ciosem Katariny. Miałem nadzieje, że chociaż szybko zginę a nie w tak brutalny i bolesny sposób. Na dodatek zabiła mnie osoba, która była moim sojusznikiem. Czy mogłem jej mieć za złe? Cóż to są igrzyska wygrywa lepszy. Katarina jak widać była lepsza ode mnie. Przynajmniej wykończyła mnie osoba, którą znałem a nie ta wiedźma. To chyba lepsza śmierć. Nie mam pojęcia jak wyglądała moja twarz, gdy Katarina skończyła mnie okładać. Sądzę, że była przybliżona do rozpaćkanego pomidora.

Spojrzałem zmęczonym wzrokiem na swojego kata. Byłem strasznie zmęczony. Chciałem nareszcie odpocząć. Szkoda, że nie zobaczę nigdy więcej rodzinnego domu. Na mojej twarzy pojawiło się coś na wzór uśmiechu. Choć nie byłem pewny czy Katarina była jeszcze w stanie to dostrzec na resztkach tego, co kiedyś było moją twarzą. Nagle można było usłyszeć mój cichy chrapliwy głos. Widać było, że wkładam w niego resztki sił, jakie mi pozostały.

- Co za ironia... - powiedziałem i nagle kaszlnąłem, po czym strużka krwi opuściła moje usta i zaczęła lecieć po brodzie. - Moja dawna natura mnie zabiła... Zachowałem się jak kucyk, którym się urodziłem i to mnie zabiło - z każdym słowem mój głos robił się coraz cichszy i słabszy. - Skoro miałem już zginąć z czyjejś ręki to lepiej z twojej niż kogoś obcego... Zostałaś z naszej grupy tylko ty Katarino. Przeżyj i wygraj igrzyska, ale nie zapominaj, kim jesteś. Nie zostawaj ich marionetką. Sama jesteś sobie panią... - powiedziałem a moje oczy zwróciły się ku niebu. - Jestem zmęczony tak bardzo... Chcę tylko odpocząć... - to były moje ostatnie słowa moje oczy wciąż były otwarte i wpatrzone w niebo a na moich ustach pozostał uśmiech. A jednak mój żywot dobiegł końca.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 weeks later...

 [Katarina Lore]

Nie wiedziałam co zrobiłam, gdy szłam moment zataczając się po piasku, ogłuszona emocjami. Dźwięk bicia serca, dobijał mnie tak samo jak suchość w ustach, gdy powietrze raniło i tak przesuszone drogi oddechowe. Dlaczego to zrobiłam? Już nie wiedziałam, idąc przed siebie. Czy złamałam swoje zasady? Czy to nadal byłam wtedy ja, ta która zadawała ciosy czy inna osoba ograbiona z człowieczeństwa i kierującej się samym instynktem... Ta która zabiła Johna w ataku furii. Odpowiedź nasuwała się mi sama.

Nie chciałam widzieć jego przed oczyma. Tego jego uśmiechu. Ilu krotnie widziałam jego twarz, na której zastygło życie, tyle razy odwracałam mimowolnie wzrok. Gdziekolwiek próbując na to nie patrzeć. Musiałam... To mnie przerażało ale tylko przez moment. Przyzwyczaiłam się.

Nie wiedziałam kiedy dotarłam do swojej kryjówki. W głowie pojawiła mi się tylko iskra nadziei... Na arenie została nas tylko trójka z tego co zdołałam jeszcze policzyć. Nie mogłam się nawet wypłakać po tym wszystkim... Coś mi zabraniało pozbyć się ciężaru... Poczucie winy, a może parująca zupa, po której poszłam spać z nadzieją że nie złapie mnie to co ostatnio... Śmierć na śnie.

***

Obudził mnie jednostajny szum w uszach i ogniste języki przebijające się przez powieki, co jak wielka sfora, gdzie widoczne były same ogony pogoni, próbowały mnie otoczyć i pożreć zmieniając w węgiel niczym głodne wilki. Tym własnie był pożar ~ ogołacającą wszystko watahą. Czułam gorąc na wysycającej skórze przez materiał ubrania... Dym kłujący w oczy tworzył przebiegające mi przed wzrokiem zarzyste ślepia... To napawało mnie mimowolnie lękiem. Wracałam do snu... Do Johna i Ronana... Nie było nikogo już za mną. Może i lepiej? Sama stanowiłam w sobie siłę... Jeszcze ten jeden raz.

Chwyciłam plecak zarzucając sobie go na plecy. Znów musiałam uciekać. Jak daleko? Mój wzrok nie mógł tego zmierzyć. Wybrałam najszerszą drogę znając zasadę jak uciekać z pożaru na ukos i pod wiatr by nie zatruć się dymem. Mimowolnie skierowałam się ku rogowi obfitości...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 4 weeks later...

[Katarina Lore]

Po co biegłam właśnie tam? Nie bardzo miałam pojęcie... Po prostu uciekałam tam gdzie myślałam że będę bezpieczna. O ile istniało jeszcze jakieś miejsce gdziekolwiek w tej lokacji to myślałam że właśnie tam... Dlaczego zmierzałam w tamtym kierunku? Zwyczajnie to robiłam kierowana prostym instynktem. Po raz kolejny próbując wykończyć swoje ciało, które i tak stawało się coraz słabsze z każdą minutą spędzoną na arenie. Tak jak każdego człowieka na niej dopadała mnie powolna słabość materiału jakim się stawałam tracąc własne wartości. Nie mogłam być wyjątkiem... Ile mogli wytrzymać inni? Mniej niż ja... Przecież się przygotowywałam długo na to... Odkąd pamiętałam...

Czułam się brudna pod każdym względem. Przestałam czuć pot swojego ciała, brud osadzony na nim. Przyzwyczaiłam się... Sumienie ciążyło coraz mniej. Czy to była jeszcze walka, czy już zapomnienie? To co sobie wróżyłam już nastąpiło... Czy miało jeszcze nastąpić. Ból...

Rzuciłam plecak na ziemie. Za dużo ciążył mi by nadal go targać na plecach. Wyciągnęłam z niego to co potrzebne i odrzuciłam. Kierowałam się zasadą i tak już długo nie pożyjesz. Czym się różniła od innych zasad wcześniej we mnie ukazanych? Brakowało mi życia. Jego chęci. Zostało samo przetrwanie. Gdzie mogłam to zrobić? Myślałam że wiedziałam biegnąć przez płonący wokół las.

***

Dobiegłam do rogu i widziałam tam namiot, na którym już raz przepłynęłam jezioro, co nadal wydawało się dość gorące i widać to było doskonale po nim że właśnie tak jest. Matowy osad na dnie mojego środka transportu, krople zagotowanej cieczy. Nie odważyłam się wsadzić ręki w tą ciekłą substancję o ile jeszcze można było nazwać to wodą. Czego do niego oni tam dodali by po cichu ją zagotować nie wiedziałam...

Odcięłam 3 długie kawałki bambusa dla bezpieczeństwa na dodatkowe wiosła, gdy wskoczyłam do tej łajby i zaczęłam wiosłować odpychając się od dna... Miałam rację biorąc więcej wioseł... Robiły się miękkie od tych  wszystkich dodatków. Co mogły zrobić ze skórą czy oczami? Wolałam nie wiedzieć... Gdy znalazłam się bezpiecznie na wyspie. Co mogło mnie tam jeszcze dopaść? Śmierć z mnóstwa powodów. Dlatego musiałam obserwować wszystko dość dokładnie jak zawsze. Strzały nie mogły mnie dosięgnąć przez te wszystkie wiatry wokół.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

×
×
  • Utwórz nowe...