Skocz do zawartości

[GRA] Zagadka [Harry Potter] [~Magus]


Elizabeth Eden

Recommended Posts

Słysząc słowa profesora poczułem pewną iskrę radości. Pomimo że zwykle tego nie ukazywałem to jednak miło było czasem usłyszeć pochwałę. To był dowód, że czasem jednak ciężka praca popłacała a jednak jak się nad tym zastanowić. Pierwszy raz wyniki mojej nauki były satysfakcją dla mnie a nie dla mojej rodziny. Zwykle to oni najbardziej zwracali uwagę na moje wyniki a teraz tego nie było. Wszystkie sukcesy były teraz tylko dla mnie. Jednak takie sytuacje nigdy nie trwają długo. Mój wzrok nagle powędrował na Toma, gdy tylko usłyszałem jego głos. Ponownie robił wszystko by cała uwaga była skupiona tylko i wyłącznie na nim. Wykorzystał do tego zręcznie temat, który ja zacząłem. Musiałem przyznać, że było to całkiem sprytne zagranie. Czy czułem gniew z powodu tego, co zrobił? Nie bardzo. Niewiele mnie obchodziło czy wszyscy byli mną zainteresowani. Nawet wolałem, gdy spojrzenia innych we mnie nie tkwiły. Ja już osiągnąłem, co chciałem i to mi wystarczało.

 

Dalsza część lekcji obyła się już bez incydentów. Wszyscy jak zawsze odpowiadali na tyle ile potrafili typowa lekcja. Niestety wszystko się posypało z chwilą, gdy nauczyciel zadał pytanie Elisabeth. Pomimo że wiedziałem, że była bardzo mądrą i utalentowaną czarownicą to wiedziałem, że może mieć problem z pytaniem od nauczyciela gdyż ten przedmiot nigdy nie należał do jej ulubionych. W duchu prosiłem by dostała coś łatwego by mogła dalej czuć radość z tego dnia. Niestety moje błagania były daremne z chwilą, gdy usłyszałem pytanie i widziałem jej reakcje. Natychmiast mogłem założyć, że nie jest dobrze a Elisabeth nie wie, co powiedzieć. Chciałem otworzyć usta by dać jej, choć jakąś wskazówkę by ją naprowadzić. Jednak w chwili, gdy tylko miały się ze mnie wydobyć słowa zostałem uprzedzony.

 

To znów był Tom Riddle. Jednak on nie podpowiedział nic tylko natychmiast udzielił odpowiedzi tym samym odbierając wszelką szansę Elisabeth by mogła udzielić jakiekolwiek odpowiedzi. Zacisnąłem pięść widząc to. Byłem pewny, że nie zrobił tego by jej pomóc. Nie on to zrobił tylko, dlatego by znów być w centrum uwagi a przy okazji sprawić wstyd Elisabeth. Wiedziałem, że to był jego cel. Gdyby chciał jej pomóc to zrobiłby to inaczej niż udzielenie odpowiedzi z marszu. nie dając jej szansy Niestety najgorsze stało się dalej. Elisabeth dała się mu głupio sprowokować. Zwykle potrafiła się opanować jednak przy nim zawsze traciła nerwy.

 

To była najgorsza rzecz, jaką zrobiła, bo w tym momencie to ona wyszła na tą złą. Wciąż na nią spoglądałem kontem oka i słuchałem wszystkiego wokół. Gdy usłyszałem głos Lestrange tylko jeszcze bardziej zmarszczyłem brwi. Przeklęty zacofaniec zachowujący się jak zwykły smarkacz. Widziałem zawstydzenie ze strony Elisabeth jak wszystkie oczy się w nią wbijają. Musiałem coś zrobić nie chciałem by była w takim stanie. Nagle powoli się podniosłem z dosyć kamienną miną nie zwracając uwagi na wzrok innych i powoli zbliżyłem się bardziej do Elisabeth by usiąść tuż przy niej, gdy tylko się tam znalazłem lekko objąłem ją ramieniem i szepnąłem w jej kierunku.

 

- Nie pozwól mu myśleć, że wygrał - powiedziałem lekko na nią spoglądając. Nie byłem pewny czy nie będzie na mnie zła, że teraz jeszcze bardziej mogą na niej skupiać wzrok. Jednak nie chciałem by była z tym sama. Dlatego chciałem część tych spojrzeń podszytych drwiną też skupić na sobie byśmy mogli wspólnie to wszystko dzielić. Chciałem by wiedziała, że może na mnie liczyć i zawsze będę przy niej, że nie jest sama.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeju, co za wstyd. Lisa może i nie była szkolną prymuską, ale na dzisiejszych zajęciach poczuła się po prostu jak najgorszy nieuk. W duszy już sobie planowała dodatkową naukę o magicznych stworzeniach, nawet jeśli był to temat, który słabo ją interesował. Nie chce dawać Riddle'owi  szansy do kolejnej takiej manipulacji, a profesor jeszcze się przekona, że wcale nie jest najgorszą uczennicą w jego klasie. Kierowane na nią spojrzenia nie zawstydziły jej tak mocno jak jej wcześniejsza pomyłka.

 

Było jej bardzo miło, kiedy poczuła jak Alan ją obejmuje. Wcale nie przejmowała się tym, że prawie wszyscy skupiali na nich swoją uwagę, ani tym, że usłyszała po stronie Ślizgonów urwany, drwiący chichot, który aż nieprzyjemnie od razu dopasował jej się do postaci Vivienne. Ona jednak wolała skupić się na Alanie.

- Masz rację - odpowiedziała szeptem i zanim profesor zdążył poprosić ich o ciszę, szepnęła jeszcze - Ale to i tak była moja winna. Powinnam była to wiedzieć.

 

Reszta zajęć upłynęła już w miarę spokojnie. Profesor na sam koniec upomniał ich, żeby przypomnieli sobie tematy z którymi mieli dziś problemy i, ku wielkiemu szczęściu Lisy, wspomniał też o tym, że nie zamierza z dzisiejszej lekcji wstawiać żadnych ocen, bo była to tylko informacja dla niego. To odrobinę poprawiło jej humor i kiedy wracali po błoniach do zamku nie wydawała się już tak przygnębiona. Szczególnie przy Stephanie, która zdecydowała się, że ta krótka przechadzka to idealny czas na opowiadanie kawałów.

 

Przy drzwiach wejściowych ich swobodny nastrój zepsuła Adelia, wspominając, że powinni już chyba kierować się pod klasę historii magii.

- Historia Magii? Żaruuuuuujesz - Stephanie zrobiła wielkie oczy, a potem zacisnęła usta. - Wiecie co, ja mam wrażenie, że zaczynam źle się czuć. Chyba powinnam odpuścić sobie lekcje i iść się położyć.

 

Lisa zachichotała i pokręciła głową. Choć sama nie lubiła zbytnio historii magii(nie dlatego, że była nudna sama w sobie. Profesor Binns miał po prostu bardzo monotonny głos) to słowa koleżanki ją nieźle bawiły.

- Daj spokój, lepiej iść, a nie potem nadrabiać przed samymi egzaminami.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Elisabeth chyba nie była zła z powodu mojej obecności obok siebie. Mogłem to wnioskować choćby tym, że nie kazała mi od siebie odejść lub coś w tym guście miałem nawet wrażenie, że cieszy ją moje towarzystwo. Ignorowałem wszelkie spojrzenia okolicznych osób czy złośliwe chichoty ze strony zwłaszcza tej wiedźmy Vivienne. Nie obchodziło mnie zupełnie, co sobie myślała i o czym tam plotkowała. Mi zależało tylko na tym by Elisabeth była szczęśliwa a jeśli chociaż tak mogłem poprawiać jej nastrój byłem szczęśliwy, że mogłem to zrobić. Skierowałem wzrok na nią, gdy się do mnie odezwała. To nie była prawda nie można było być dobrym ze wszystkiego. Nikt nie może wiedzieć wszystkiego. Sam często popełniałem błędy. Nie chciałem by się tym martwiła. Miałem nadzieje, że zapomni o tym wydarzeniu a jeśli nie wiedziałem, że będę musiał z nią porozmawiać może jak pouczymy się razem wtedy w przyszłości będziemy mieli lepsze wyniki na lekcjach.

 

Na szczęście dalsza lekcja upłynęła spokojnie. Na dodatek, gdy dobiegła końca zauważyłem, że wraca humor Elisabeth. Widząc ją w takim stanie nawet nie chciałem nic mówić o wydarzeniach z lekcji. Nie było sensu do tego wracać i psuć jej humor. Jakże się również cieszyłem, że miała taką przyjaciółkę jak Stephanie, która potrafiła sprawić by humor Elisabeth powrócił na właściwe tory. Adelia szybko jednak przywróciła wszystko na ziemie. Cóż nie byłem na nią zły prawdą było, że musieliśmy zaraz udać się na zajęcia. Nagle skierowałem swój wzrok na Stephanie.

 

- Elisabeth ma racje ja na twoim miejscu nie chciałbym zakuwać tych wszystkich zaległości zaśniesz jeszcze w tych podręcznikach... - niestety dalsze słowa zostały mi nagle przerwane.

- Doprawdy to ty jeszcze przejmujesz się nauką? - powiedział znajomy głos z jasną drwiną tym samym mi przerywając. Mój wzrok skierował się na osobę, która to powiedziała. Wtedy też ujrzałem Sophie w towarzystwie jakiejś innej ślizgonki, gdy spokojnie maszerowały. Co ciekawe nie było z nimi Christiana. Sama Sophie zmieniła również uczesanie jakby bardziej zaczesując włosy domyślałem się, że to ma związek z tym, co się jej niedawno stało. - Mój drogi zdrajco krwi dla ciebie niema już przyszłości oszczędź wszystkim dalszych przykrości i zrób nam wszystkim przysługę i złam swoją różdżkę zniknij z naszego świata, bo tylko przynosisz samym sobą wstyd wszystkim o czystej krwi. Niech wszyscy pomyślą, że nie żyjesz tak będzie lepiej - powiedziała z wrednym uśmiechem jednak się nie zatrzymała i poszła dalej w stronę zamku obok swojej koleżanki, która lekko chichotała na jej słowa. Zacisnąłem pięści nic nie mówiąc tylko chwilę marszcząc brwi ze złości jednak postanowiłem to zignorować i znów skierowałem swój wzrok na Elisabeth i jej przyjaciółki.

 

- W każdym razie powinniśmy chyba już się udać na zajęcia lepiej abyśmy się nie spóźnili - powiedziałem starając się uśmiechnąć i ukryć gniew w głosie. W swoim czasie miałem zamiar coś zrobić ze swoimi kuzynami jednak nie teraz. Nie obchodziła mnie ich opinia o mnie. Jednak irytowało mnie to ich ciągłe pojawianie się i próby prowokacji. Jednak takim zachowaniem uświadamiali mi tylko, że podjąłem dobrą decyzje.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Lisa chyba sobie nawet jeszcze nie zdawała sprawy jak bardzo nienawidzi wrednej rodziny Alana. To było w ogóle trudne do wyobrażenia - że ktoś tak wspaniały jak on mógł być krewnym takich ludzi. Chociaż zacisnęła pięści tak mocno, że niemal przebiła sobie paznokciami skórę, a jej usta zamieniły się w cienką kreskę, udało jej się opanować swój gniew. Alan miał w końcu rację - nie było sensu wdawać się w tak żałosne prowokacje. I tak na końcu pewnie to oni by oberwali - zawsze tak było. Poza tym Adelia i Stephanie złapały ją ostrzegawczo za łokieć, więc nawet jakby chciała coś zrobić tej wrednej jędzy to i tak nie mogła.

- Tak, chodźmy na zajęcia - wysyczała przez zaciśnięte zęby Elisabeth, a potem wspólnie ruszyli na schody. 

 

W sumie większość drogi do klasy historii magii przebyli w ciszy. Adelia i Stephanie szły parę kroków za nimi i o czymś dyskutowały. Dopiero, kiedy znaleźli się już na odpowiednim piętrze Lisa, już całkiem uspokojona, spojrzała na Alana i uśmiechnęła się lekko.

- Wiesz, chyba powinnam napisać o naszym związku rodzicom. Na pewno się ucieszą, w końcu bardzo cię lubią. 

 

Stawali właśnie pod klasą nie zwracając nawet szczególnej uwagi na to, że część Ślizgonów już tu stała. Lisa przynajmniej była skupiona tylko na swoim chłopaku. Oczywiście dopóki nie poczuła jak czyjeś ramię obejmuje ją z drugiej strony i przyciąga lekko do siebie. Zaskoczenie spowodowane tym, że znalazła się twarzą w twarz z Tomem Riddle'em sprawiło, że nie mogła powstrzymać głośnego wciągnięcia powietrza. Nie zdążyła nawet zadać pytania w stylu "Czego do cholery ode mnie chcesz?", kiedy chłopak odezwał się cicho, tak jakby chciał, by usłyszała to tylko ona, choć była pewna, że Alan również mógłby to bez problemu wyłapać.

- Nie przejmuj się tym, co stało się na poprzedniej lekcji. Każdemu może zdarzyć się pomyłka, panno Sanders. Jeśli chcesz, mogę ci pomóc w nauce do SUMów. Od tego są przecież prefekci - uśmiechnął się lekko, chociaż Lisie zdawało się, że jego oczy wciąż lustrują ją w drapieżny, na pewno nie koleżeński sposób. Odsunął się od niej, przesuwając palcami po jej włosach, na co nie mogła powstrzymać wzdrygnięcia i być może dlatego nie zauważyła, że rzucił jeszcze chłodne spojrzenie Alanowi.

 

Z perspektywy osób trzecich, takich jak Stephanie, czy Hector musiało to wyglądać po prostu tak, jakby ich idealny prefekt oferował pomoc koleżance, ale żeby jej dalej nie zawstydzać nachylił się do niej, by nikt nie mógł do końca dosłyszeć co mówi. Lisa natomiast miała ochotę przetrzepać swoje włosy, żeby pozbyć się z nich wrażenia jego dotyku i przyłożyć rękę do ust, wyrażając w ten sposób swój szok. W tej chwili naprawdę nie miała pojęcia o co może chodzić. Wydawało jej się do tej pory, że Riddle nie lubi jakiegokolwiek fizycznego kontaktu. Przypomniała sobie jej wypadek na schodkach powozu. Złapał ją wtedy tylko dwoma palcami, tak jakby się bał, że może go zarazić jakąś nieuleczalną chorobą. Czy coś się nagle zmieniło? Dziewczyna wolała w każdym razie, gdy ten nieprzyjemny chłopak trzymał się od niej na dystans. No ale co w tej chwili mogła mu zarzucić? Nie dotknął jej w żaden niewłaściwy sposób, po prostu położył jej lekko rękę na plecach, żeby zwrócić jej uwagę. Spojrzała żałośnie na Alana, nie wiedząc co ma zrobić. 

 

Drzwi klasy otworzyły się i uczniowie zaczęli wchodzić do środka. Na samym przodzie weszła Vivienne ze swoimi koleżankami, a zaraz za nimi Riddle i jego nieodłączni towarzysze. Teraz nawet na nich nie patrzyli, co więcej, Tom wydawał się pogrążony w rozmowie z Lestrange'em. Miała dziwne wrażenie, że traci rozum.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

W myśli odetchnąłem widząc, że Elisabeth tym razem zrezygnowała z ataku na Sophie. Nie było ku temu sensu taka była prawda. Jednak po tonie jej głosu wiedziałem, że nie było jej łatwo wysłuchać tego wszystkiego. Nie miałem oczywiście zamiaru tego tak zostawić jednak jeszcze przyjdzie okazja by Sophie dostała odpowiednią nauczkę za wszystko, co zrobiła jednak jeszcze nie teraz. W miarę jak posuwaliśmy się coraz bardziej do klasy zauważyłem, że humor Elisabeth wyraźnie zaczyna się poprawiać, co mnie niewątpliwie cieszyło nie powinna była się tym przejmować.

 

Nagle jednak do mych uszu dotarły słowa Elisabeth, na co poczułem lekki zakłopotanie. Bardzo lubiłem państwo Sanders. Byli to bardzo mili ludzie a to, że jej tata był mugolem zupełnie mi nie przeszkadzało. Jednak bałem się, że mnie nie zaakceptują. Przy Elisabeth czułem się szczęśliwy miałem wręcz wrażenie, że to jest to prawdziwe uczucie a zaczęło się przecież tak niedawno a może trwało od dawna a ja tego wcześniej nie dostrzegałem? A jednak jej rodzice mogli mnie akceptować, jako jej przyjaciela, ale czy zaakceptują nasz związek? Wiedziałem dobrze, że jej mama znała nasz ród w końcu była czarownicą i wiedziałem, co może o nas myśleć. Pomimo że porzuciłem rodzinę dla Elisabeth to jednak urodziłem się Traversem tak jak Sophie, Christian czy wielu innych. Czy będą w stanie mi zaufać i pozwolić być nam razem? Poza tym, co mam teraz sobą do zaoferowania? Nie miałem rodziny ani majątku zostałem sam. Jedyne, co mogłem dać Elisabeth to moje wsparcie i szczere uczucie względem niej.

 

- Być może. Jednak nie musisz się spieszyć jeszcze zdążymy ich powiadomić - odparłem z delikatnym uśmiechem, gdy zbliżaliśmy się coraz bardziej do klasy. Stałem spokojnie wciąż wpatrując się w moją ukochaną, gdy nagle spostrzegłem coś, co mnie zupełnie zirytowało. Mimo że moja mina pozostała bez zmian pierwszy raz chyba czułem taki gniew, gdy zaciskałem zęby. Ponownie winny temu wszystkiemu był ten przeklęty Riddle. Mimo że zwykle kontrolowałem swe uczucia to, gdy go słyszałem potęgowały się we mnie różne emocje z coraz większą siłą. Zwłaszcza był to gniew spowodowany tym, że wiedziałem, co Elisabeth myśli o bliskości Toma. Na dodatek to, co do niej mówił. Wszystko jednak we mnie wybuchło, gdy spostrzegłem na sobie wzrok Elisabeth. Mój cichy głos rozsądku został po raz pierwszy całkiem wyciszony i zacząłem kierować się tylko emocjami, gdy przyśpieszyłem kroku z chwilą, gdy klasa stanęła otworem. Zacząłem coraz bardziej zbliżać się do Toma a gdy byłem już wystarczająco blisko specjalnie udałem, że się potknąłem i zacząłem lecieć prosto na niego z wysuniętą dłonią tak by trącić go nią w plecy by wpadł do tej klasy. Chciałem mu zetrzeć ten wredny uśmiech z twarzy choćby w taki sposób. Na dodatek, ponieważ miało to wyglądać na nieszczęśliwy wypadek nic by nie mógł mi zarzucić poza moją niezdarnością.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Chociaż uczniowie wchodząc prezentowali sobą raczej głośną grupę, to prawie wszyscy zamilkli, obserwując toczącą się przed nimi scenę. Mimo iż Tom Riddle ewidentnie nie mógł spodziewać się tego, iż ktoś na niego wpadnie, instynktownie wyciągnął rękę i złapał się stojącej najbliżej ławki. Kwestią zaledwie sekundy było jego pozbieranie się z powrotem do idealnego wizerunku, poprawienie torby i wygładzenie szaty. Napięta cisza nadal trwała, Margaret przyłożyła sobie dłoń do twarzy. Wszyscy mieli świadomość tego, że gdyby nie jego refleks, Riddle mógłby uderzyć głową w ostry, drewniany kant, a jeśli rzeczywiście coś takiego miałoby miejsce nikt nie zwracałby już uwagi na to, czy działania Alana były celowe, czy nie, spotkałaby go kara za zamach na życie drugiego ucznia. Lestrange pochylił lekko głowę i syknął coś pod nosem, wbijając w chłopaka Lisy ostre spojrzenie.

 

Sam Tom nie wydawał się być jednak zdenerwowany, co więcej, sprawiał wrażenie absolutnie spokojnego, a kiedy się odezwał w jego głosie nie słychać było żadnej emocji, był on miękki i łagodnie karcący.

- Uważaj jak chodzisz, panie Travers. Możesz zrobić krzywdę nie tylko sobie - czy Lisa tylko sobie wyobraziła, że prefekt przez ułamek sekundy spojrzał jej w oczy, zanim odwrócił się, by zająć swoje zwyczajowe miejsce?

 

Judith szepnęła coś o "łamagach", co było wyraźnie słychać we wciąż cichej klasie. Kiedy jednak nie wydarzyło się nic więcej znów zaczął narastać szum zwyczajowych rozmów. Przerwał go dopiero profesor Binns, podnosząc wzrok znad swoich notatek. Wydawało się, że w ogóle nie zauważył tego, co przed chwilą się tu stało.

- Proszę o ciszę. Otwórzcie podręczniki na stronie piątej - potem zaczął jakąś rozległą i nudną opowieść o buntach goblinów, która była na dobrą sprawę przypomnieniem tego, co omawiali we wcześniejszych latach.

 

Lisa nachyliła się do Alana, z którym siedziała w ławce, i szepnęła z naciskiem:

- Powiedz mi proszę, że nie zrobiłeś tego specjalnie...

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zmarszczyłem na niewielką chwilę brwi tak, że nikt nie mógł tego zobaczyć. Nie bardzo pomyślałem o konsekwencjach tego, co zrobiłem. Nie pomyślałem, że tym czynem mogłem zrobić mu prawdziwą krzywdę. Chciałem dać mu nauczkę za wszystko, co robił Elisabeth za całe to jego prowokowanie jednak nie chciałem mu zrobić poważnej krzywdy. Jednak los chciał najwyraźniej żeby nic poważnego mu się nie stało. Byłem zdziwiony widząc jego refleks mało, kto byłyby w stanie tak się uratować. Trzeba było przyznać, że potrafił szybko reagować.  Nie zwracałem uwagi na spojrzenia innych tylko cały czas patrzyłem na Toma. Gdy w końcu się pozbierał nic nie powiedziałem na jego słowa tylko wydawałem się dziwnie skupiony jak bym nad czymś myślał.

 

Sytuacja zaraz zaczęła wracać do normy i wszystko wróciło do dawnego trybu. Jednak ja sam wciąż nad czymś myślałem po tamtej sytuacji. Nawet nie zwracałem uwagi na słowa profesora będąc myślami gdzie indziej. Zresztą nawet gdybym chciał nie potrafiłem skupić się na jego lekcjach na wystarczająco długo. Nawet dla mnie zbyt przynudzał. A jednak dzisiejsza sytuacja przypomniała mi moją utarczkę z nim po tym jak na Lisę rzucono urok. Wtedy też był gotowy na atak tak jak by znał każdy mój ruch zanim sam go wykonam. Czy czytał ze mnie jak ze księgi? Dopiero słowa Lisy sprowadziły mnie na ziemie. Nagle przekierowałem swój wzrok na nią.

 

- Sama znasz doskonale odpowiedź na to pytanie - powiedziałem jakby lekko zamyślony jednak tak by tylko ona słyszała. - Sam się o to prosił od dawna. Nie pozwolę by ciebie dręczył. Jednak powiem ci szczerze, że nie chciałem by zaszło to tak daleko chciałem by po prostu się ośmieszył wpadając do klasy. Nie chciałem nigdy nikogo skrzywdzić wiesz o tym sama a jednak... - powiedziałem patrząc teraz na chwilę na Toma zamyślonym wzrokiem. - Zresztą nie ważne to zapewne tylko moja fantazja. W każdym razie przepraszam Elisabeth ja po prostu nie mogę patrzeć, gdy tak cierpisz - powiedziałem opuszczając lekko głowę ze wstydem a w mym głosie czuć było poczucie winy.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Lisa zacisnęła usta i pokręciła głową, ale kiedy spojrzała na Alana w jej oczach nie było gniewu, tylko trochę podirytowana czułość. 

- Wiem, że się o mnie martwisz, ale naprawdę sobie poradzę. Mieliśmy go ignorować, nie pamiętasz? - zapytała, nie wspominając o tym, że na poprzedniej lekcji sama straciła cierpliwość i przez to się ośmieszyła. - Po prostu to zostaw. Boję się, że możemy na siebie ściągnąć jeszcze większe kłopoty.

 

Sama nie miała na dobrą sprawę pojęcia skąd u niej takie myśli, jednak od kiedy przybyli do Hogwartu miała ciągle poczucie, że ich prefekt jest z jakiegoś powodu niebezpieczny. Może i było to głupie, ale Lisa wolała tego dokładniej nie sprawdzać. Profesor kontynuował swój nudny wykład, a dziewczyna podparła brodę na dłoni. Parę ławek dalej siedziały Stephanie i Adelia, które zdecydowały się zachowywać, jakby nic się przed chwilą nie stało i wszystko było tak w porządku jak wtedy, gdy szli przez błonia do zamku. Stephanie zrobiła pokrzywdzoną minę i położyła głowę na ławce, pokazując w ten sposób, jak bardzo wolałaby leżeć sobie teraz w wygodnym łóżku w ich dormitorium. Chociaż wcześniej Elisabeth uważała, że nie powinni przegapiać lekcji, to teraz słuchając tych monotonnych opowieści z których wyłapywała może jedną piątą sama pomyślała, że to strata czasu i z większą efektywnością uczyłaby się z książek w bibliotece.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Pokiwałem potakująco na słowa Elisabeth, chociaż nie do końca rozumiałem jak mogliśmy mieć większe kłopoty? Tom był, co prawda zdolny i jakiś dziwny sam to zauważyłem w ostatnim czasie a jednak był tylko zwykłym uczniem jak ja czy Elisabeth. Ale czy na pewno tak było? Nagle przypomniałem sobie jak Elisabeth rzuciła się jakiś czas temu na Sophie. Coś mi nie grało w tamtej sytuacji. Christian był kretynem to oczywiste zawsze bał się swojej siostry, więc w nim nie było nic dziwnego. A jednak zachowanie mojej kuzynki wtedy. Dlaczego gdy Tom wytrącił jej różdżkę ta nie zareagowała? Nikomu nie pozwala dotknąć swej różdżki traktując ją jak największy skarb. Pamiętałem jak Christian ją kiedyś przypadkowo dotknął przechodząc skończył tak, że przez tydzień nie chciał wychodzić z pokoju. A Tom wytrącił jej ukochaną różdżkę z ręki, co było dla niej czynem niewybaczalnym.

 

Oczywistym było, że Sophie nie była głupia by atakować prefekta. Jednak ona nawet mu nie odpyskowała by na przyszłość się nie mieszał czy coś. Nawet, jeśli nie dał im szlabanu to jednak wiedziałem, że ta nigdy by nikomu nie puściła płazem, że wytrącił jej różdżkę z ręki. Na dodatek przez chwilę miałem wrażenie, że ona się go boi widziałem to w jej oczach. To też nie było do niej podobne. Ona zawsze wolała dominować i nikomu nie dawała się zastraszać. Czy ona wiedziała o czymś, czego nie dostrzegałem? Może powinienem wyciągnąć jakoś z niej jakieś informacje? Wtedy bym był pewny czy Elisabeth ma racje.

 

Ponownie jednak skupiłem się na lekcji gdzie próbowałem słuchać wykładu profesora. Jednak po kilku chwilach zagłębiania się w jego słowa moje oczy zaczęły opadać. Położyłem dłoń pod brodą jednak nic to nie dawało. Na chwilę, gdy zamknąłem oczy zobaczyłem tylko jeden obraz a był to zakazany las. Szybko jednak otworzyłem oczy. To było dosyć dziwne ostatnim razem, gdy spałem ten las również mi się śnił. Jednak wtedy poszedłem tam za wężem, który gdzieś mnie prowadził. Byłem tam sam nie było ze mną nawet Elisabeth, co było dziwne. Po co miałbym się zapuszczać do zakazanego miejsca sam? Czy to mogło mieć związek ze Slytherinem? W naszym domu w końcu jest wąż. Ponownie na mojej twarzy pojawiło się skupienie jednak nie z powodu lekcji a tych rozmyślań.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Prawie całą lekcję Lisa poświęciła na ukradkowe przyglądanie się Alanowi. Wyglądał na zamyślonego, a dziewczyna chciała dowiedzieć się, co było tego powodem. Wahała się jednak przed konkretnym pytaniem, bo nie wiedziała, czy chłopak będzie chciał o tym mówić. Nim się obejrzeli, lekcja się skończyła, co było dziwne, bo historia magii zazwyczaj potrafiła ciągnąć się godzinami. No, przynajmniej takie Lisa odnosiła wrażenie. Zaczęli zbierać swoje rzeczy, profesor Binns w ogóle nie zwracał na nich uwagi, żegnając się krótko i znikając w drzwiach za biurkiem.

 

Stephanie wypadła z klasy pierwsza, wywołując zniesmaczenie na twarzy jakiegoś Krukona, którego po drodze potrąciła. Adelia kręciła z uśmiechem głową i wyszła jako druga, o wiele spokojniej od swojej przyjaciółki. Lisa zdecydowała się poczekać aż na korytarz wypłynie cały tłumek Krukonów i dopiero potem ruszyła w stronę wyjścia. Oczywiście jakby nie miała tego dnia już dość nerwów musiała koło drzwi minąć się z Riddle'em i jego znajomymi. Lestrange wyglądał co prawda jakby miał ochotę wepchnąć się przed nią ostentacyjnie pokazując, że nie uważa ją za prawdziwą czarownicę, której należy ustąpić miejsca, jednak Riddle powstrzymał go gestem i elegancko zaprosił ją oraz Alana do wyjścia jako pierwszych. Biorąc pod uwagę wydarzenia z początku lekcji było to dziwne, ale Lisa jeszcze przez całą drogę do Sali Wejściowej czuła na sobie ten chłodny wzrok, a niepokojący uśmiech nie chciał wybić się z jej pamięci.

- Mamy jeszcze prawie półtorej godziny do lunchu. Co chcesz robić? - zapytała, spoglądając na Alana - Możemy iść do Pokoju Wspólnego, albo do biblioteki, albo... gdzieś - wzruszyła ramionami.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Byłem tek pogrążony we własnych myślach, że nawet nie spostrzegłem jak lekcja dobiegła końca. Dziwne to zwykle mi się nie zdarzało. A jednak tym razem byłem tak głęboko pogrążony w swych myślach, że nawet nie wiedziałem do końca, o czym była nasza lekcja. Pomimo że była to historia magii to zwykle nawet z niej potrafiłem coś wynieść a teraz tak jednak nie było. Miałem tylko nadzieje, że przez swoje zamyślenie przypadkowo nie ignorowałem Elisabeth. Może coś ode mnie chciała a ja tego nie zauważyłem. Powoli wstałem z miejsca pakując swoje rzeczy jednak moje myśli nadal błądziły w dziwnych miejscach.

 

Gdy już spakowałem swoje rzeczy zacząłem kierować się spokojnie ku wyjściu. Mimo wszystko byłem w stanie jeszcze wrócić na ziemie w odpowiednim momencie takim jak teraz. Ponownie na drodze mojej i Elisabeth natknęliśmy się na Toma i jego koleżkę. Co prawda Lestrange zachowywał się jak typowy prostak jednak martwił mnie sam Tom swym zachowaniem. Nie ukazywał za nic gniewu jakby tłamsił wszystko w sobie a nam pokazywał tylko maskę. Martwiło mnie to. Nie byłem pewny czy nie gromadzi swych emocji w sobie by w odpowiednim momencie je uwolnić i zrobić coś naprawdę strasznego. Mimo wszystko wyszedłem z sali zaraz obok Elisabeth dalej gdzieś błądząc myślami dopiero, gdy dotarły do mnie jej słowa pokręciłem głową i na nią spojrzałem. Chyba jednak nie ignorowałem jej na lekcji, bo nie słyszałem z jej strony żadnych wyrzutów. Uśmiechnąłem się delikatnie w jej kierunku.

 

- Panno Sanders - powiedziałem żartobliwie powoli do niej podchodząc i kładąc jej dłoń na ramieniu. - Te propozycje brzmią dosyć nietypowo - powiedziałem z krzywym uśmiechem i nagle lekko zbliżyłem swe usta do jej czoła obdarowując ją delikatnym pocałunkiem. Powoli odsunąłem głowę i znów się do niej uśmiechnąłem. - Gdzie byśmy nie poszli i tak będzie wspaniale, bo jesteś ze mną. Jednak myślę, że możemy się po prostu przejść na wspólny spacer - najwyraźniej Elisabeth nie zauważyła mojego zamyślenia z wcześniej może to i lepiej. Miło było, że znów byliśmy sami we dwoje z dala od jakichś wścibskich oczu. Może to był powód, dla którego nie chciałem iść do pokoju wspólnego. Wiedziałem, że tam ktoś może znów zwrócić na nas uwagę. Pomimo że byłem szczęśliwy naszym związkiem bałem się, że robię krzywdę Elisabeth. Przez moje przeklęte nazwisko ona mogła być tak samo celem różnych drwin jak ja. Chciałem, więc ją przed tym chronić najlepiej jak mogłem jednak nie chciałem również ukrywać swych uczuć względem niej. Najlepiej będzie po prostu unikać innych o czystej krwi by po prostu ich nie słuchać lub zaciskać zęby tak jak ostatnio w przypadku Sophie.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Uśmiechnęła się i pokręciła lekko głową na słowa Alana. Chwilę potem pocałowała go z zaskoczenia w policzek i powiedziała pogodnie:

- W porządku, a więc spacer. Na błoniach już dzisiaj byliśmy, możemy się przejść po zamku. Gdzieś w jakieś ciekawe miejsca, na przykład korytarz gobelinowy. Poza tym, wiesz, w Hogwarcie zawsze można znaleźć coś, na co się nigdy wcześniej nie natrafiło - złapała go za rękę i pociągnęła na schody.

 

Lisie wydawało się, że czeka ich po prostu przyjemny spacer po zamku, na który w sumie naprawdę miała ochotę - było po prostu niemożliwe, żeby ktokolwiek miał dość podziwiania tego olbrzymiego, magicznego budy. Nie zdążyli jednak zajść z Alanem daleko, nie zdążyli nawet zacząć jakiejkolwiek rozmowy, bo zza rogu wyskoczyła nagle bardzo niepożądana w tej chwili osoba. Walburga Black stała dumnie, spoglądając na nich z góry, jej niesamowicie ciemne włosy spięte były w ciasnego koka, na twarzy natomiast malowała się najbardziej nienawistna mina z jaką Lisa kiedykolwiek ją widziała.

- Czy to prawda?! - kompletnie zignorowała Lisę, najwyraźniej uważając, że nie jest ona godna choćby spojrzenia. Jej głos był bardzo donośny i roznosił się echem po korytarzu. - Wydziedziczyli cię?! Jesteś teraz takim samym łachmytą jak szlamy?! - podnosiła głos tak mocno, że ruda dziewczyna dziwiła się, że jeszcze nikt się tu nie pojawił.

 

Zacisnęła pięści i zagryzła wargi chcąc zachować spokój. Wiedziała, że może przez przypadek skrzywdzić Alana, jeśli znów da się ponieść emocjom. No i nie chciała zarobić kolejnego szlabanu, chociaż sądziła, że tym razem profesor mógłby już nawet napisać do jej rodziców, co tym bardziej trzymało ją teraz w ciszy, nawet jeśli miała ochotę odepchnąć ją mocno do tyłu, żeby się od nich odczepiła.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Każda chwilą, którą spędzałem razem z Elisabeth zawsze była dla mnie szczęśliwa. Nawet za nim zostaliśmy parom cieszyłem się, gdy mogliśmy spędzać ze sobą czas i rozmawiać o wszystkim. Była dla mnie zawsze kimś niezwykłym. A teraz byłem jeszcze bardziej szczęśliwy o ile było to w ogóle możliwe. Nie dało się w końcu w żaden sposób zmierzyć miary szczęścia. Jednak czy było to istotne? Najważniejsze było, że oboje byliśmy szczęśliwi. Gdy tylko poczułem jej kolejny pocałunek poczułem się niesamowicie. Nie sposób było to opisać. Zaraz potem dałem się pociągnąć jej za rękę nie stawiając oporu i cały czas się do niej uśmiechając. Sama propozycja, co do miejsca naszego spaceru nie była jak dla mnie zła. Prawdą było, że na błoniach niedawno byliśmy i tam się to wszystko zaczęło, co trwa teraz, więc obecna propozycja była całkiem logiczna.

 

Niestety ponownie się nieco przeliczyłem. Czemu za każdym razem tak było, że nasze wspólne chwilę radości ktoś przerywał? Czy to jakaś klątwa? Jednak teraz dla odmiany była to, Walburga. Objąłem delikatnie Elisabeth ramieniem chcą jej w ten sposób pokazać by się nie martwiła tym, co może powiedzieć do nas. Nie było sensu dawać się jej prowokować. Widziałem po jej minie, że to nie będzie miła rozmowa. Wraz z jej pierwszymi wściekłymi wrzaskami już miałem, co do tego pewność. Jej obelgi być może i powinny boleć jednak wypłynęły od osoby, której opinia wcale mnie nie interesowała. Mocniej objąłem Elisabeth marszcząc brwi.

 

- Mylisz się - odrzekłem dość szorstko, ale spokojnie jak na obecną sytuacje. - Nikt mnie nie wydziedziczył - powiedziałem powoli idąc do przodu jakbym wcale jej się nie bał prowadząc Elisabeth przy okazji obok siebie pokazując jej, że nie musi się martwić. - Sam się wydziedziczyłem - powiedziałem będąc już bliżej Walburgii. - To była moja decyzja, której nie żałuje i byłbym gotów zrobić to jeszcze raz a skoro obraża cię rozmowa z kimś takim jak ja to zejdź nam z drogi i pozwól iść dalej. - powiedziałem teraz już dosyć twardo. Nie bałem się jej. Wiedziałem, że jedyne, na czym potrafi poprzestać to jadowite słowa to była jej największa broń. Jednak dla kogoś, kto musiał przez całe życie znosić kogoś takiego jak Sophie same słowa tej jędzy to za mało by mnie złamać. Cieszyłem się jednocześnie, że Elisabeth była spokojna i nie robiła nic głupiego. Nie było sensu dawać się prowokować komuś takiemu.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 weeks later...

Mogłoby się wydawać, że za tak niegodne słowa skierowane do wspaniałej czarownicy ze szlachetnego rodu Black Walburga obrzuci ich najgorszymi obelgami lub nawet sięgnie po różdżkę, by pokazać im ich miejsce. Lisa przez chwilę sama nawet machinalnie położyła rękę na własnej kieszeni szykując się do ewentualnej obrony. Alan teoretycznie nie powiedział nic obraźliwego, ale ruda dziewczyna wiedziała, że takiego pomyleńca jak ona może wyprowadzić z równowagi wszystko. Tym bardziej było więc szokujące i niepokojące, gdy Walburga po prostu uśmiechnęła się jadowicie i dumnie uniosła brodę, krzyżując ręce na piersi. Jej czarne oczy skrzyły się chłodem, ale również bardzo źle wróżącym rozbawieniem.

- Rozumiem. W Slytherinie zostałeś właśnie szlamą - wycedziła. - I mam nadzieję, że Sanders razem z tobą. Nigdy nie rozumiałam jakim cudem była do tej pory akceptowana - na sekundę spojrzała w jej stronę, a potem odwróciła wzrok jakby jej widok osobiście jej uwłaszczał.

 

Lisa po raz kolejny musiała mocno się powstrzymywać przed powiedzeniem czegoś, co mogłoby przynieść bardzo złe skutki. Ograniczyła się jedynie do gniewnych spojrzeń i złapania Alana mocno za rękę.

- Życzyłabym ci powodzenia - obeszła ich ostentacyjnie i udała się w stronę drzwi na końcu korytarza. - Ale szlamy na to nie zasługują - jej eleganckie szaty powiewały za nią malowniczo. Lisa miała ochotę pobiegnąć za nią i je przydeptać, żeby się przewróciła. Niestety, wiedziała, że nie może, więc obróciła się tylko i położyła Alanowi rękę na ramieniu, nie mówiąc jednak ani słowa. To co powiedziała Walburga wystraszyło ją, bała się, jak inni będą teraz traktować jej przyjaciela.... chłopaka. Nie chciała, żeby cierpiał.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Szlamą? Powiedziałem sobie w myśli, gdy dotarły do mnie słowa Walburgi. Pamiętałem chwilę, gdy pierwszy raz dotarło do mych uszu to słowo. Byłem wtedy dzieckiem usłyszałem to na pokątnej będąc z rodziną. Widziałem jak grupa młodych chłopaków dokuczała dziewczynie w ich wieku. Wtedy z ust jednego z nich padło to wyzwisko w jej kierunku. Widziałem jak dziewczyna zalała się wtedy łzami. Myślałem wtedy też, że moi rodzice coś zrobią, ale tak się nie stało. Ojciec tylko się skrzywił i wziął mnie pod ramię karząc mi tym samym iść dalej. Moja ciekawska natura jednak nie dawała mi spokoju i chciałem poznać znaczenie tego słowa. Tak też zrobiłem będąc w domu. Gdy dowiedziałem się prawdy pierwszy raz poczułem coś na znak odrazy do tego, kim się urodziłem. Nie chciałem być taki jak moja rodzina w przyszłości. Nigdy jednak nie sądziłem, że sam zostanę tak nazwany.

 

Jednak nie to mnie zdenerwowało. Właściwie to na mojej twarzy nie było nawet gniewu a bardziej coś w rodzaju strachu. Cały zbladłem na ostatnie słowa tej wiedźmy. Mnie można było obrażać. Nigdy nie obchodziło mnie zdanie innych o mnie, ale Elisabeth. Przeze mnie mogła czuć teraz więcej bólu niż kiedykolwiek. Ona mogła być teraz tą dziewczyną, którą widziałem, jako dziecko. Najpierw Tom Riddle, który dręczył ją na każdym kroku a teraz jeszcze to? Zacisnąłem dłonie w pięści w tym całym impulsie. Poczułem jednak dłoń jedynej osoby bliskiej teraz memu sercu na swym ramieniu i dopiero wtedy podniosłem zatroskane oczy na nią. Nagle rozluźniłem swe dłonie i położyłem je bardzo szybko na ramionach Elisabeth i spojrzałem jej bezpośrednio w oczy.

 

- P-prze-przepraszam - powiedziałem coraz bardziej łamiącym się głosem i nagle opuściłem głowę wbijając wzrok w ziemie jak bym nie miał już odwagi patrzeć jej w oczy. - Elisabeth ty nie możesz podążać tym szlakiem wraz ze mną - powiedziałem coraz bardziej się łamiąc. Nigdy jeszcze nie czułem takiego smutku jak w tej właśnie chwili. - Nic nie jestem w stanie ci zaoferować. Nie mam rodziny i pieniędzy. Nie mam już niczego. Idąc obraną obecnie drogą będziesz się pogrążać wraz ze mną. A ja najbardziej na świecie chce byś była szczęśliwa jednak ze mną nie zyskasz tego szczęścia a twoje życie stanie się cięższe niż do tej pory. Musisz to zrozumieć, bo nie chce byś cierpiała wraz ze mną - nagle podniosłem głowę by znów na nią spojrzeć. Można było zauważyć, że z trudem byłem w stanie wstrzymać łzy, które chciały wypłynąć z mych oczu chwilę później padłem na kolana wbijając znowu wzrok w ziemie.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Lisę w tej chwili kompletnie nie interesowało gdzie zniknęła Walburga. Nie interesowało jej też, czy są tutaj sami, czy może ktoś już się do nich zbliża. Był to w końcu normalny, szkolny korytarz. Jednak tym razem szczęście, którego ostatnio często nie mieli, postanowiło im sprzyjać i panowała tu głucha cisza, przerywana jedynie słowami Alana, które w tej chwili tak bardzo ją zabolały. Jak on mógł się obwiniać o coś takiego? Jak mógł uważać, że nie będzie z nim szczęśliwa, skoro to przecież ona to zainicjowała? Chwilę potem szok i smutek ustąpiły miejsca irytacji. Co za kretyn.

Upadła na kolana obok niego nie zwracając uwagi na to, jak twarda i zimna była podłoga. Objęła go i przyciągnęła do siebie, może tylko trochę zbyt mocno wbijając mu palce w ramiona.

- Ej. Kocham cię, jasne? Więc skończ, albo tak ci skopię tyłek, że cię w Slytherinie i tak nikt nie pozna - no dobra, nie wyszło to tak surowo jak chciała by było, bo pod koniec nie mogła się powstrzymać od chichotu. W ogóle się nie przejmowała groźbami Walburgi. Miała Alana. Miała Stephanie i Adelię. Parę innych koleżanek z innych domów. Rodzinę. Czy ona naprawdę myślała, że przejmie się złośliwością snobów, których i tak nigdy nie lubiła?

 

Objęła Alana jeszcze mocniej, a potem puściła i odsunęła się odrobinę, żeby spojrzeć mu w twarz.

- Poradzimy sobie ze wszystkim. Poza tym, kto powiedział, że nie masz rodziny? Masz mnie. I moją rodzinę też, przecież wiesz, jak bardzo moja mama cię lubi - uśmiechnęła się, mając nadzieję, że Alan zrobi to samo. Cały jej wcześniejszy zły humor naprawdę wyparował. Może czuła nawet coś w rodzaju ulgi, że Alan nareszcie nie był ograniczany przez swoich okropnych krewnych. Byli wolni. Mogli wszystko. Nie rozumiała dlaczego on jeszcze tego nie widział.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Czułem się po prostu fatalnie z myślą, co będzie dalej. Nienawidziłem Walburgi za to jak się zachowywała. Nienawidziłem każdego, kto w jakiś sposób źle życzył Elisabeth lub chciał jej krzywdy. Teraz tylko ona mi została i w tej jednej chwili poczułem nienawiść nawet do samego siebie. Sam mogłem sprowadzić na nią coś złego. Nie pomyślałem o tym zupełnie. Zachowałem się jak zwykły głupiec nie myśląc o konsekwencjach tego wszystkiego jednak nagle to poczułem. Moje ponure myśli się skończyły a oczy szeroko otworzyły w jednej chwili. Poczułem jak Elisabeth się do mnie przytuliła. Pomimo że poczułem jak dosyć boleśnie wbija mi palce w ramiona nawet nie wykazałem na mimice twarzy bólu byłem po prostu w szoku na to, co usłyszałem.

 

Ona mnie kochała. Nie zwracała uwagi na to, co powiedziała Walburga. Nie obchodziło ją, że może zostać uznana za szlamę, że ze mną może zostać jeszcze bardziej wykluczona. Gdy przysunęła moją twarz ponownie słuchałem każdego jej słowa patrząc jej prosto w oczy. Miałem rodzinę? Elisabeth uważała mnie już za część swojej rodziny. Zawsze bardzo lubiłem jej mamę i wiedziałem, że mnie też lubi czy jednak zaakceptuje mnie w obecnej postaci? Moje pytanie jednak powinno brzmieć czy ja pierwszy raz mogłem mieć rodzinę. Moja dawna rodzina nigdy nie była dla mnie tą prawdziwą a teraz, kiedy byłem tu z Elisabeth czułem się naprawdę szczęśliwy, gdy byliśmy tu sami. Nigdy się nie czułem tak szczęśliwy w życiu jak w chwilach, gdy byliśmy razem. Nic chwilę nie mówiłem jakbym próbował przemyśleć wszystko, co przed chwilą usłyszałem, gdy nagle bardzo szybko teraz to ja pocałowałem ją prosto w usta. Jednak zaraz odsunąłem od niej twarz jak bym nie był jeszcze do końca do tego przyzwyczajony. Była to po części prawda gdyż do tej pory może i nie był to mój pierwszy pocałunek w kierunku Elisabeth jednak pierwszy, w którym to ja pocałowałem ją w usta a nie na odwrót. Nie byłem nawet pewny czy dobrze to zrobiłem i mówiąc szczerze czułem się trochę zawstydzony, co mogły ukazać moje delikatne rumieńce, które starałem się ukryć pod swoją codzienną powagą.

 

- Ja również cię kocham Elisabeth i nie wiem, co bym zrobił bez ciebie przez te wszystkie lata - powiedziałem powoli wstając. Nagle się jednak schyliłem i chwyciłem delikatnie dłoń Elisabeth by pomóc jej wstać. - Teraz tylko ty mi zostałaś i zrobię wszystko byśmy byli razem szczęśliwi. Ponownie miałaś racje nie pozwolimy by ktoś taki jak ona stanął nam na drodze. Teraz jednak lepiej stąd chodźmy nasz spacer w końcu nawet się dobrze nie zaczął - powiedziałem do niej z uśmiechem i nie puszczając jej dłoni tak jak bym trzymał najdroższy skarb na świecie, którego bałem się utracić.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Chociaż Lisa już w sumie o tym wiedziała, to wspaniale było usłyszeć od Alana, że również ją kocha. Nie mogła powstrzymać rumieńca. Uśmiechnęła się i też ścisnęła mocno jego rękę

- Tak, masz rację. Chodźmy na ten spacer.

 

***

Sobota

 

Reszta tygodnia minęła w sumie jako tako. Nie było tak źle jak Lisa myślała, że będzie. Co prawda rzeczywiście w dormitorium duża część uczniów całkowicie ich ignorowała albo rzucała jakimiś nieprzyjemnymi uwagami, ale mając przy sobie Alana, Stephanie i Adelię(które ostatnimi czasy również stały się niezbyt lubiane w Slytherinie) w ogóle się tym nie przejmowała. Parę razy zdarzało im się minąć na korytarzu Walburgę, Riddle'a albo kogoś z jego grupy, ale nigdy nie doprowadziło to do czegoś nieprzyjemnego. Dla Black chyba już nie istnieli, co absolutnie Lisie nie przeszkadzało, a do głupich komentarzy Lestrange'a albo Mulcibera była przyzwyczajona. Tylko zachowanie Riddle'a wydawało się dziwne. Za każdym razem, kiedy go gdzieś spotykali po prostu się z nimi witał i posyłał Lisie małe, mogłoby się wydawać uprzejme uśmiechy. Ruda dziewczyna może i byłaby tym zaniepokojona, gdyby nie to, że przez resztę tygodnia widziała go praktycznie tylko na lekcjach, co było naprawdę miłą odmianą. W ogóle ją nie interesowało co prefekt robi w tym czasie, ważne, żeby był po prostu jak najdalej od nich.

 

Cały stres powrócił do niej jednak w sobotni ranek. Próbowała się co prawda uspokajać, myśląc, że to przecież tylko szlaban, a Riddle ostatnio jest normalniejszy i pewnie już sobie odpuścił gnębienie ich, bo się po prostu znudził. Z jakiegoś powodu sama w to nie wierzyła. Nie chciała jednak martwić Alana, więc kryła się ze swoimi emocjami jak tylko mogła, rzucając od czasu do czasu kawałami i uśmiechając się do niego, oraz do Stephanie i Adelii. Kiedy nadszedł czas szlabanu pożegnała się z nimi i wyszła z dormitorium, rzucając jeszcze, że ma nadzieję, że nie będzie to trwało zbyt długo. 

 

Dzisiejsze hasło było bardzo krótkie i łatwe do zapamiętania, co wszystkim Ślizgonom bardzo odpowiadało. Ad rem. Nie za bardzo nawet wiedziała, co to znaczy, ale to chyba nie było istotne. Na korytarzu jej maska opadła i nie mogła powstrzymać drżenia rąk. O czym ona będzie z nim rozmawiać przez ten czas? Przecież w jego towarzystwie nie była w stanie wydusić z siebie słowa. A może będzie go ostentacyjnie ignorować. Przypomniała sobie pierwszy wieczór w Hogwarcie, ten, za który zarobiła szlaban i zadrżała. Nie, lepiej, nie, bo zacznie na nią naciskać. Po prostu będzie mu ewentualnie dawać krótkie, niezobowiązujące odpowiedzi. Tak chyba będzie najlepiej. Był już co prawda wieczór, ale w mrocznych lochach i tak nie robiło to żadnej różnicy. Dotarła pod drzwi szkolnego składziku eliksirów i odetchnęła głębiej parę razy. Znając Riddle'a pewnie już przyszedł, a przecież nie mogła pokazać mu, że się boi. To by była totalna porażka. Musi się uspokoić. Kiedy uznała, że całkiem oczyściła się z nerwów złapała za klamkę i weszła do środka.

 

Tak jak się spodziewała, prefekt już tam był. Na jego widok jej wcześniejsze przemyślenia wydawały się nic nie warte, bo znów poczuła jak strach ściska ją za gardło. Wyglądał co prawda bardzo spokojnie, opierał się po prostu o jedną z półek trzymając w ręce swoją różdżkę, a kiedy ją zobaczył posłał jej drobny uśmiech. Jednak słabe światło tego pomieszczenia, dość gęste i wypełnione zapachami różnych ingrediencji powietrze, oraz ogólne zatłoczenie półek sprawiło, że prawie odwróciła się na pięcie i wyszła. To na pewno nie było miejsce w którym chciałaby być z nim sama. Może jednak powinna poprosić Alana o pomoc? O chociaż zwykłą obecność. No ale na szlabanach nie można było tak robić, poza tym wszystko mogłoby by być jeszcze gorsze, gdyby pomiędzy nim a Riddle'em doszło do jakiejś kłótni. Nie, nie zamierzała go w to mieszać. Musiała być silna i przejść przez to sama. Mogli używać magii, więc na pewno nie zajmie to dużo czasu, potem będzie mogła wrócić do dormitorium i spędzić resztę wieczoru z przyjaciółmi. 

 

Ta myśl dodała jej odwagi, więc weszła do środku i zamknęła drzwi cicho za sobą. Im dłużej jednak wpatrywała się w Riddle'a tym jego uśmiech stawał się mniej uprzejmy, a bardziej niepokojący. Wytarła spocone dłonie o szatę.

- Dobry wieczór, panno Sanders. Przez chwilę obawiałem się, że nie przyjdziesz.

- Niby czemu? - wyrwało jej się. - Jest dopiero parę minut po dziewiętnastej. Poza tym to mój szlaban, muszę tu być - no tak. Krótkie i niezobowiązujące odpowiedzi... . Oczywiście musiała ulec swojej wrogości i odpowiedzieć wręcz agresywnie i trochę zbyt szybko. Jednak z jakiegoś powodu to dodawało jej odwagi, więc przez chwilę myślała o tym, czy nie zachowywać się tak przez cały szlaban. Potem jednak doszła do wniosku, że to głupie i może jeszcze bardziej ją pogrążyć, więc wzięła kolejny głęboki oddech.

Riddle nie wydawał się być jednak zdenerwowany jej nieuprzejmą odpowiedzią. Bawił się swoją różdżką, obracając ją między palcami i wciąż się uśmiechał. Przez chwilę panowała pomiędzy nimi cisza, której Lisa nie wytrzymała zbyt długo.

- Dobra, więc od czego mam zacząć? - zapytała, z zadowoleniem zauważając, że brzmi o wiele spokojniej.

 

Poruszył się tak nagle, że Lisa nie mogła się powstrzymać i zrobiła krok do tyłu. Na pewno musiał to zauważyć - pomyślała ze złością, ale on podszedł tylko do półki na przeciwko, na której stało jakieś pudełko.

- Od czego mamy zacząć. Zobowiązałem się do pomocy - odpowiedział gładko. Dziewczyna przez chwilę chciała zapytać się "No właśnie, dlaczego to zrobiłeś?", ale ugryzła się w język. Nie zamierzała zaczynać żadnych rozmów. - Profesor prosił o pozbycie się składników, które straciły ważność, oraz sprawdzenie, czy wszystkie znajdują się na właściwych miejscach. Wspomniał też, że raczej nie zdążymy zrobić tego w ciągu jednego wieczoru, ponieważ na twój dzisiejszy szlaban przewidziana jest godzina - spojrzał na nią. Jego oczy nieprzyjemnie się błyszczały w tym mdłym świetle.

- Tego ostatniego nie pamiętam - wymruczała, podchodząc powoli do jednej z półek.

- Ponieważ profesor powiedział o tym mi.

Oczywiście.

 

Lisa przesunęła palcem po jakiejś zakurzonej fiolce wypełnionej ciemnozielonym, gęstym płynem.

- Więc... jak mamy to sprawdzić? Jest tu jakaś data ważności? - żeby nie musieć patrzeć na niego podniosła fiolkę i obejrzała ją z każdej strony.

- Nie na wszystkich - podskoczyła i prawie upuściła szklaną buteleczkę. Riddle jakimś cudem stał tuż obok niej, chociaż nie słyszała, żeby się zbliżył. Miała ochotę się odsunąć i chyba nawet zaczęła to robić, ale wtedy on złapał ją za nadgarstek, na co nie mogła powstrzymać cichego krzyku. 

- Spokojnie - powiedział, ale tym razem nawet nie krył chłodu w głosie. - Nie bój się mnie, przecież ten szlaban ma być dla nas okazją do załagodzenia nieporozumień - Lisa była praktycznie pewna, że usłyszała drwinę. Potem jednak Riddle puścił ją i wyprostował się, znów uśmiechając lekko jak uprzejmy prefekt. - Najlepiej będzie skorzystać z zaklęcia. Pleni Confirmo. Znasz je?

- Kojarzę - wymamrotała, tym razem naprawdę się odsuwając. Rzeczywiście profesor wspominał o nim kiedyś na eliksirach.

 

Znów czuła jakby coś ściskało ją w gardle. Dlaczego on musi być taki... taki. Niepokojący. Uprzejmy, ale równocześnie tak okropnie złośliwy. Niebezpieczny. Nie no, teraz to może już przesadziła. Pokręciła lekko głową. Wtedy znów usłyszała jego głos, na szczęście o wiele dalej. 

- Myślę, że wystarczy, jeśli dzisiaj skontrolujemy te trzy półki - obróciła się, żeby zobaczyć co pokazuje, ale i tak ledwie zwróciła na to uwagę. Chciała po prostu, żeby ten szlaban jak najszybciej się skończył. Mdliło ją na myśl, że czeka ją jeszcze kolejny. Może uda jej się namówić profesora, żeby odbyła go sama? Westchnęła i zabrała się do pracy.

 

Reszta szlabanu mijała naprawdę lepiej niż mogła się spodziewać. Co prawda nie czuła się komfortowo w obecności Toma Riddle'a, ale pracowała w ciszy, unikając spoglądania na niego i odpowiadając krótko na jego sporadyczne, niezobowiązujące pytania. Parę razy wrzuciła do pudła nieświeży składnik, a kiedy skończyła sprawdzać świeżość, zaczęła sprawdzać po kolei, czy wszystko na tej półce leży na swoim miejscu. Podchodziła właśnie do następnej, przesuwając już palcami po fiolkach, kiedy kątem oka zauważyła, że Riddle wykonał jakiś gwałtowny ruch ręką. Odwróciła się szybko, czując przyspieszający oddech, żeby zobaczyć jak wyciąga dłoń w jej stronę i mówi:

- Uważaj!

 

Chwilę później usłyszała huk i poczuła ogromny ból z tyłu głowy i na plecach. Upadła do przodu na ziemię, a fiolki z różnymi składnikami cały czas rozbijały się na niej i wokół niej. Nie wiedziała w ogóle co się stało, jedyne co było w tej chwili realne to ból, łzy, które zaczęły napływać jej do oczu oraz rozmazany Riddle, który skierował szybko różdżkę na wysoką półkę, powstrzymując ją od całkowitego upadku na nią. Nie wiedziała, czy przeżyłaby, gdyby tego nie zrobił, ale mnóstwo ciężkich buteleczek wystarczająco ją zraniło i ogłuszyło. Czuła jak coś ciepłego spływa jej po czole, ale nie miała nawet siły podnieść dłoni do twarzy. Nie mogła też powstrzymać szlochu spowodowanego szokiem i wciąż bardzo intensywnym bólem.

- Boli... - zdołała z siebie wydusić, dławiąc się łzami i chociaż wszystko co widziała było dziwnie rozmazane i zamglone to udało jej się zauważyć, że Riddle podszedł bliżej i kucnął przy niej. Kiedy na chwilę jej wzrok się wyostrzył zobaczyła, że się uśmiecha, więc zaszlochała jeszcze mocniej, ponieważ do całej mieszanki jej uczuć dołączył nagle wielki i obezwładniający strach. 

 

Chwilę później zamienił się on w instynkt przetrwania i chociaż czuła się coraz słabsza, a w uszach jej dziwnie dzwoniło spróbowała się podnieść, wyciągając ręce do przodu. Wtedy on złapał ją za nadgarstek i przygwoździł z powrotem do ziemi. Spróbowała krzyknąć, ale nie dała rady, przed oczami robiło jej się coraz bardziej ciemno. Usłyszała jeszcze tylko jedno słowo.

- Spokojnie...

 

Kiedy Lisa straciła świadomość Riddle puścił jej nadgarstek i przez chwilę przyglądał z zadowoleniem krwi oblepiającej te roztrzepane, rude włosy. Chociaż na co dzień wyglądała obrzydliwie i nieokrzesanie, to właśnie teraz mógł ją podziwiać. Wszystko było na swoim miejscu. Ślady łez na piegach, otwarte w przerażeniu usta, nogi rozłożone bezwładnie na ziemi, odłamki szkła we włosach i intensywnie czerwona krew, która zaczynała powoli spływać po jej czole. Prawdziwe piękno. Gdyby mógł zostałby tak dłużej, ale prawdopodobnie miał tylko parę minut, aby doprowadzić ją do Skrzydła Szpitalnego, jeśli nie chciał by odniosła trwałe urazy. Ingrediencje, które na nią spadły nie należały do niebezpiecznych, ale zmieszane mogły dać niespodziewane efekty. A przecież nie chciał jej jeszcze złamać. Nie byłoby w tym żadnej zabawy. Rzucił więc na swoje szaty zaklęcie ochrony przed ubrudzeniem i podniósł ją, jedną rękę trzymając pod jej plecami, a drugą pod kolanami. Zwalczył w sobie odruch upuszczenia jej na ziemię i wyszedł ze składzika, z każdym krokiem przyspieszając. Mógł co prawda użyć zaklęcie lewitacji, ale to nie dałoby takiego efektu. 

 

Nie mógł się doczekać reakcji Traversa.

 

***

 

Do Pokoju Wspólnego Ślizgonów wszedł nagle niespodziewany gość. Szumy rozmów urwały się, kiedy wszyscy spojrzeli w stronę wejścia w którym znajdował się zasapany profesor Slughorn. Przez chwilę jeszcze walczył o oddech, a potem uniósł dłoń, aby przetrzeć sobie czoło.

- Tragedia... tragedia... o Merlinie... - odchrząknął parę razy. - Moi drodzy. Okropne wieści. Wasza koleżanka, Elisabeth Sanders... - przerwał, aby znów podnieść rękę do twarzy. - ... doznała strasznego wypadku - w dormitorium panowała cisza. Niektórzy wyglądali co prawda na wystraszonych, ale Lestrange ostentacyjnie odwrócił się z powrotem do Mulcibera i kontynuował rozmowę. - Znajduje się teraz w Skrzydle Szpitalnym. Gdyby nie pan Riddle... nie wiem co by się mogło stać - to znów przyciągnęło uwagę wielu uczniów, ale profesor Slughorn nie zamierzał chyba dodać nic więcej w tej sprawie. - ... Panie Travers, wiem, że jest pan blisko z panną Sanders, więc jeśli pan chce może pan pójść ją odwiedzić. Jedyne o co proszę, to o powrót przed początkiem ciszy nocnej.

 

Stephanie i Adelia natychmiast wstały.

- My też idziemy - profesor skinął głowę i wciąż przecierając swoje czoło wyszedł na korytarz. Kiedy nie był już w zasięgu słuchu dotarły do nich ciche śmiechy od strony stolika, przy którym siedziała Walburga Black, starsza siostra Vivienne i parę innych Ślizgonek.

- "Wasza koleżanka"... 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Niestety słowa Walburgii okazały się aż nazbyt prorocze. Z chwilą, gdy ją ostatni raz spotkaliśmy wszystko zaczynało przybierać nieprzyjemny obrót. Tak jak powiedziała wtedy stałem się szlamą i zdrajcą krwi w jednym. W naszym domu coraz gorzej tolerowano naszą obecność. Jednak sam nie zwracałem szczególnej uwagi na to. Dlaczego ich zdanie miałoby mnie interesować? Nigdy mnie nie interesowało, co inni o mnie myślą nawet, gdy posiadałem swój dawny status. Jedyna opinia, jaka miała dla mnie znaczenie pochodziła zawsze tylko od mej ukochanej Elisabeth. Niestety nie zdołałem jej uchronić przed tym by do niej przyklejono wszystkie te łatki na dodatek nawet jej przyjaciółki, które przy nas zostały. One również zostały częściowo odtrącone. Czułem się temu wszystkiemu winny a mimo wszystko żadna z nich nie wydawała się na mnie zła. Na dodatek Elisabeth wydawała się być szczęśliwa jak nigdy w życiu. Sam również taki byłem. Nigdy nie byłem tak szczęśliwy jak teraz, gdy byliśmy razem. Mimo całego tego obecnego odtrącenia ostatnie nasze wspólne dni były najszczęśliwszymi w całym moim życiu i za nic bym ich nie wymienił.

 

Wszystko niemal toczyło się przyjemnie aż nie zaczął zbliżać się dzień, którego od tak dawna się obawiałem. Czas szlabanu mojej ukochanej zbliżał się wielkimi krokami. Wszystko przez te przeklętą Vivienne. Za każdym razem, gdy sobie o niej przypomniałem zaciskałem wściekle pięści. Tyle już napsuła krwi Elisabeth a teraz jeszcze to. Mimo wszystko sama Elisabeth ani razu się mi nie skarżyła ani nie ukazała uczucia strachu przed tym dniem. Niestety, chociaż bardzo chciałem by było tak naprawdę to ja ją już za dobrze znałem i wiedziałem, że nic mi nie mówiła, bo nie chciała mnie martwić. Niestety, mimo że nie chciała mnie martwić nic to nie dawało, bo wszystkie moje myśli skupiały się tylko na tej właśnie zbliżającej się sobocie.

 

W końcu nadszedł ten dzień. Bardzo chciałem być tam razem z Elisabeth, ale zasady szlabanu były jasne nie mogłem tam być. Gdybym to tylko ja był prefektem nie byłoby tego wszystkiego. Na samą myśl zaciskałem pięści jeszcze bardziej. Nie mogłem jednak siedzieć spokojnie, gdy ona tam była z nim sam na sam. Chciałem się czegoś dowiedzieć. Choćby czy lęk przed nim był uzasadniony. Wiedziałem, że był bardzo silny w końcu pokonał mnie w pojedynku bez większego problemu. Jednak chciałem się wiedzieć czy za tym może kryć się coś więcej. Zacząłem kierować się korytarzami Hogwartu w myśli przeklinając się za to, że nie mogłem być teraz przy Elisabeth. W końcu dotarł do mnie szyderczy śmiech osób, których szukałem. Sophie z Christianem byli właśnie w pustym korytarzu gdzie nie było świadków. Ta pierwsza właśnie znęcała się zaklęciami nad jakąś dziewczyną z Hufflepuffu pewnie się jej czymś naraziła. Typowe zachowanie u niej. Natomiast ten kretyn tylko się śmiał i poklaskiwał siostrze.

 

Expelliarmus! - krzyknąłem w kierunku  Sophie a jej różdżka wylądowała w mojej dłoni. Na jej twarzy rysowała się wściekłość. Zapewne było to spowodowane tym, że dała się tak głupio zaskoczyć. Dziewczyna, która teraz leżała na kolanach wyglądała na zdezorientowaną. - Uciekaj - powiedziałem w jej kierunku a ta nie oglądając się wykonała polecenie szybko uciekając.

- Na co czekasz baranie! - wrzasnęła do Christiana. - Odzyskaj moją różdżkę - chłopak wyglądał na nieco zdezorientowanego, ale zaraz sięgnął po swoją różdżkę.

- Nie radzę - powiedziałem spokojnie chwytając teraz różdżkę Sophie obiema dłońmi pokazując tym samym, że w każdej chwili mogę ją po prostu złamać. Teraz na twarzy Sophie pierwszy raz w życiu zobaczyłem taki strach tak jak by ktoś zagroził zabiciem kogoś z jej rodziny. Tak myślałem ceniła swą różdżkę ponad wszystkich innych. Machnęła dłonią w stronę brata i znów zwróciła wzrok na mnie. Widać, że z nie chęcią się do mnie odezwała, bo zrobiła nieprzyjemny grymas zanim otworzyła usta. Widać jak wszyscy inni traktowała mnie jak kogoś obrzydliwego. Dawniej też za mną nie przepadała, ale taką niechęć widziałem u niej pierwszy raz.

 

- Czego chcesz? - powiedziała niechętnie.

- Tom Riddle - powiedziałem bez ogródek. Na dźwięk jego imienia jej oczy otworzyły się szerzej a Christian zmarkotniał. Spróbowała jednak przyjąć dawną pozycje.

- Co z nim? - odrzekła znów z wyraźną niechęcią.

- Co o nim wiesz? Czemu wzbudza taki lęk? - pytałem niezwykle pewnie.

- Lęk? - stwierdziła starając się ukryć emocje. - Nie wiem, o czym mówisz. Niczego ani nikogo się nie boję - nagle moje dłonie lekko zgięły różdżkę dając jej znak, że ta odpowiedź mnie nie zadowala. Na co ta szerzej otworzyła oczy w wyraźnym strachu. Dziwnie się czułem z tym, że kogoś tak dręczyłem tym bardziej Sophie. Pierwszy raz nasze rolę się odwróciły. Robiłem jednak to wszystko dla dobra Elisabeth. - To ci nic już nie da - powiedziała przełykając lekko ślinę.

- Mów jasno - powiedziałem twardo by się nie wykręcała.

- Skoro o niego pytasz zwrócił twoją uwagę czymś lub ty zwróciłeś jego - powiedziała powoli kierując się w moją stronę. - Najlepszym wyjściem dla ciebie jest go unikać tyle mogę ci powiedzieć - mówiła nadal dość niechętnie.

- Dlaczego się go boisz? - powiedziałem patrząc ze zmarszczonymi brwiami

- Ty dobrze wiesz, dlaczego - powiedziała posyłając mi teraz uśmiech. Jednak wyjątkowo wredny. - A jeśli tego jeszcze nie wiesz wkrótce się zapewne sam przekonasz - to, co usłyszałem nie napawało optymizmem. Ona naprawdę się go bała. A Elisabeth była z nim tam sama. Powoli puściłem jedną dłonią jej różdżkę i ją oddałem. jednak nadal trzymałem swoją na wypadek gdyby chcieli mnie zaatakować. Gdy tylko Sophie wyrwała mi swoją różdżkę spojrzała na mnie wściekłym wzrokiem jednak zaraz obróciła się i zaczęła odchodzić jakbym przestał ją interesować. Christian wyglądał na zdezorientowanego, ale zaraz sam również za nią ruszył. Chwilę stałem zagłębiony we własnych myślach aż w końcu sam zacząłem stąd odchodzić.

 

Wróciłem znów do pokoju wspólnego. Okoliczne spojrzenia wskazywały, że niemal nikt nie był zachwycony moją obecnością. Chyba jedynie Stephanie i Adelia patrzyły na mnie normalnie. Jednak bez Elisabeth raczej z nimi nie rozmawiałem. Usiadłem samotnie w kącie i zacząłem spokojnie czytać księgę historii magii chcą oderwać myśli od tego, co usłyszałem. W końcu nic się nie musiało stać prawda? Elisabeth zaraz tu pewnie wpadnie i znów powie, jaki to jestem głupi, że tak się o nią bałem. Sama sobie w końcu poradzi. Czytałem spokojnie, gdy nagle ktoś wbiegł do pokoju a był to profesor, Slughorn. Wyglądał jakby biegł tu naprawdę bez wytchnienia. Moje oczy chwilę na nim spoczywały aż wróciłem do czytania. Jednak zaraz znów podniosłem wzrok słysząc słowo "tragedia". Kolejne słowa sprawiły, że poczułem się jeszcze gorzej. Książka wypadła mi z dłoni a sam zrobiłem się blady jak ściana. Byłem teraz sam w ciemnym pomieszczeniu a mych uszach wciąż brzęczały słowa profesora. Na nikogo nie zwróciłem uwagi, gdy w jednej chwili wybiegłem z pokoju wspólnego nawet nie podnosząc książki. Biegłem przed siebie nie patrząc na nikogo aż dotarłem do skrzydła szpitalnego.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Biel skrzydła szpitalnego mocno biła po oczach w porównaniu z szarością korytarzy i ciemnością za oknami. Na jednym z łóżek, całkiem niedaleko wejścia, leżała Lisa. Była nieprzytomna i wyglądała strasznie blado. Pielęgniarka nachylała się nad nią i magią usuwała krew z jej włosów, co Alan mógł wyraźnie zobaczyć. Dziewczyna wyglądała w tej chwili jak krucha lalka, jej rude włosy, w niektórych miejscach posklejane, rozpościerały się na idealnie białej pościeli. Nie ruszała się i jedynym co wskazywało na to, że żyje była jej poruszająca się powoli klatka piersiowa. Pielęgniarka nagle wyprostowała się i obróciła, zauważając Alana.

- Oh. Pan Travers, zgadza się? - nie czekając na odpowiedź odeszła od łóżka i podeszła do jednej z szafek używając różdżki do tego, by wyciągnąć z niej bandaże. 

Teraz Alan mógł zobaczyć, że po drugiej stronie łóżka na krześle siedział Tom Riddle. Trzymał on jedną dłoń Lisy i ostentacyjnie przesuwał po niej palcami. Od samego początku wpatrywał się w Alana z wyraźną satysfakcją, a kiedy pielęgniarka się odwróciła pozwolił sobie nawet na drobny uśmiech, mówiący dokładnie, że to zemsta. Na lekcji historii magii Alan prawie rozbił Riddle'owi głowę, więc on zrobił to samo Lisie, doprowadzając to jednak do końca. Pielęgniarka znów podeszła do łóżka Lisy i zaczęła owijać jej głowę bandażami. Tom natychmiast przybrał wtedy minę pełną zatroskania i zwrócił wzrok na twarz nieprzytomnej dziewczyny.

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nigdy nie czułem się tak jak teraz. W chwili, gdy tylko  znalazłem się w tym pomieszczeniu szybko zobaczyłem Elisabeth. Nawet nie musiałem jej szukać jakby jakiś instynkt mi powiedział gdzie ona właśnie leży. Gdy widziałem jej pozbawione życia ciało i resztki krwi na włosach czułem jak coś przewraca się wewnątrz mojego ciała. Tak jak bym miał zaraz zwymiotować. Czułem ogromną gulę w gardle, która nie pozwoliła powiedzieć mi nawet słowa. Po prostu nie kontaktowałem będąc w szoku tym wszystkim. Nagle poczułem coś mokrego na swoich policzkach. Łzy? Czy ja naprawdę w tej chwili płakałem? Chyba pierwszy raz w życiu mi się to zdarzyło. Nie pamiętałem bym płakał nawet, gdy miałem utarczki z Sophie lub kłóciłem się z rodzicami. Jednak bardziej niż cokolwiek innego rozwścieczył mnie obraz Toma, który w tej chwili stał przy Elisabeth i tymi swymi ohydnymi dłońmi jej dotykał. Widząc jego reakcje byłem niemal pewny, że zrobił to wszystko tylko po to by dać mi nauczkę.

 

Powoli kierowałem się do łóżka Elisabeth starając się powstrzymać łzy. Szedłem tak spokojnie, że aż nie sposób było zgłębić, co mam w głowie. Ledwo byłem w stanie się powstrzymać by zaraz czegoś nie zrobić. Chciałem w tej chwili lepiej znać jakieś zaklęcie niewybaczalne choćby klątwę Cruciatus. Sam obraz Toma, który zgina się z bólu i wrzeszczy błagając o litość był niezwykle przyjemny. Jednak, gdy tylko się zbliżyłem do Lisy nagle stało się coś nieoczekiwanego. Kompletnie zignorowałem Toma i lekko nachyliłem się nad Elisabeth by delikatnie dotknąć jej policzka i zaraz ją lekko pocałować w czoło. Stałem nad nią załamany dobrą chwilę wpatrując się w ten makabryczny obraz aż w pewnym momencie dotknąłem nogi Toma końcówką swojej różdżki. Dalej jednak na niego nie spoglądałem jednak można było nagle usłyszeć mój głos jednak na tyle cichy by tylko on go usłyszał.

 

- Sądzę, że zrobiłeś już wystarczająco - odrzekłem mając cały czas z załzawione oczy i patrząc tylko i wyłącznie na Elisabeth tak jak bałbym się, że zaraz zniknie z mych oczu. - Może czas byś sprawdził czy niema cię u profesora? Z pewnością już szykuje dla ciebie gratulacje na piśmie panie prefekcie - powiedziałem spokojnie, lecz na krótką niemal niewidoczną chwilę moje oko skierowało się na niego a można było w nim zobaczyć czystą nienawiść.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 weeks later...

Jeśli Alan spodziewał się gwałtownej reakcji to jej nie otrzymał. Tom również wpatrywał się w Lisę, a na jego twarzy malował się wciąż drobny uśmiech samozadowolenia. Swoją różdżkę w dłoni trzymał już dawno. Praktycznie od kiedy tu przyszedł miał ją w rękawie, bo wiedział, że osoby skażone miłością potrafią podejmować głupie i nagłe decyzje. To było jak choroba, która przeszkadzała słabym ludziom w logicznym postrzeganiu świata. 

- Dziękuję za troskę, panie Travers, ale profesor wkrótce powinien pojawić się tu osobiście - odpowiedział gładko i cicho, tak, że pielęgniarka nie mogła usłyszeć ich rozmowy. Chwilę później jego uśmiech poszerzył się, kiedy spojrzał w załzawione oczy Alana. Jak żałośnie. - Nie potrafisz uczyć się na własnych błędach, prawda? W porządku. Zobaczymy jak wiele ich jeszcze wytrzyma - rzucił nieokreślenie, chociaż przecież oczywiste było o czym mówi. Jak wiele błędów Alana Lisa będzie w stanie jeszcze znieść?

 

Nagle drzwi do Skrzydła Szpitalnego otworzyły się i w tym samym momencie Riddle wstał, ignorując chłopaka obok. Do środka wszedł profesor Slughorn, dyrektor Dippet, oraz Stephanie z Adelią, które przyłożyły sobie w szoku dłonie do ust, gdy zobaczyły leżącą nieprzytomnie Lisę. Pielęgniarka natychmiast odwróciła się.

- Pani Connolly, jak uczennica? - zapytał dyrektor bez zbędnych powitań.

- Wyjdzie z tego, ale będę musiała dokładnie zbadać jakie składniki dostały się do jej krwi, aby być pewną, że nie wystąpią powikłania - odpowiedziała kobieta, podchodząc do łóżka i kładąc dłoń na ramieniu leżącej dziewczyny. - Mogłoby być o wiele gorzej, gdyby nie szybka reakcja. Rany krwawiły bardzo obficie - spojrzała przelotnie na Toma, który spuścił skromnie głowę.

- Dobrze, dobrze - powiedział profesor Slughorn, przykładając ręce do twarzy i kręcąc głową. - Muszę natychmiast wysłać skrzaty, aby posprzątały bałagan i sprawdziły stabilność pozostałych półek. No przecież to się nie godzi, żeby... - mamrotał do siebie.

- Tom, jestem z ciebie bardzo zadowolony. Wiedziałem, że podejmuję dobrą decyzję, gdy przekazywałem ci obowiązki prefekta - przerwał mu Dippet głosem pełnym uznania.

- Zrobiłem jedynie to co należało - odpowiedział Riddle głosem, który Alanowi mógł kojarzyć się jedynie z obłudą. Stephanie i Adelia wyglądały na początku na zaskoczone, ale potem spojrzały na siebie z uśmiechem. One ewidentnie również uznały go za bohatera.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gdy tylko otworzyły się usta Toma ledwo byłem w stanie się powstrzymać by czegoś nie zrobić. Mój wzrok przesuwał się to z niego to na jedyną osobę, która jeszcze została w moim sercu. Wszystko we mnie aż buzowało ledwo byłem w stanie się powstrzymać by nie rzucić się na niego tu i teraz. Jednak dopiero, gdy skończył cały zbladłem a moja różdżka opadła w dół. Mój wzrok znów skierował się na Elisabeth. Tylko i wyłącznie ja byłem winny za jej obecny stan. Najpierw odrzucił ją niemal cały Slytherin a teraz jeszcze to. Chcąc ją chronić doprowadziłem do jej krzywdy. Mój wzrok znów powędrował na Toma. On był istnym psychopatą. Wiedział, w jaki sposób zadawać mi ból. Poznał już mnie. Wiedział, że dręczenie mnie i ataki fizyczne nie mają sensu. Wolał zaatakować moje serce. Wiedział, że to najbardziej potworny ból dla mnie.

 

Potem nie było wcale lepiej, gdy pojawili się inni w postaci dyrektora, naszego profesora i przyjaciółek zarówno moich jak i Elisabeth. Na słowa pielęgniarki poczułem jak coś przewraca mi się w żołądku. Miałem wrażenie, że zaraz zwymiotuje, gdy te słowa dotarły do mych uszu. Ona mogła zginąć to nie była zabawa a on dobrze o tym wiedział. Na dodatek widok profesora, dyrektora jak i naszych przyjaciółek uświadamiał mnie jak bardzo byłem teraz sam. Jedyna osoba, która mogła mnie jakoś wesprzeć leżała teraz nieprzytomna. Elisabeth prosiła mnie o jedną rzecz bym go ignorował. Ja nawet tej jednej prostej rzeczy nie potrafiłem zrobić. Czułem jak na mym czole pojawia się zimny pot a sam byłem blady jak ściana, gdy tylko bardziej o tym myślałem. W pewnym momencie całkiem schowałem różdżkę i opuściłem głowę. Równie dobrze można było to wziąć za gest poddania się. Byłem gotowy to zrobić byle tylko Elisabeth mogła żyć bez strachu. Zdałem sobie sprawę jak mało wiem o Tomie. Był potworem pozbawionym uczuć a na dodatek genialnym aktorem. Pierwszy raz czułem się tak bezbronny.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Prawie nikt nie zwrócił uwagi na postawę Alana, uznając ją po prostu za smutek spowodowany wypadkiem dziewczyny. Nikt poza Tomem, który chociaż nie pokazał w żaden sposób, że to zauważył był tak naprawdę częściowo usatysfakcjonowany. Częściowo. Travers wciąż będzie potrzebował prawdziwej lekcji posłuszeństwa, jednak nie w najbliższym czasie. Miał parę innych rzeczy do załatwienia.

 

Pani Connolly krzątała się wokół Lisy i różdżką wykonywała różne badania. Stephanie i Adelia odważyły się podejść bliżej łóżka i zerkać zza ramienia pielęgniarki na swoją przyjaciółkę. Profesor Slughorn stał obok drzwi, nie będąc pewnym co ma zrobić, natomiast dyrektor wyglądał poważnie, choć raz na jakiś czas posyłał Tomowi drobne uśmiechy. 

- No cóż - powiedziała w końcu kobieta, unosząc głowę. - Nie jest tak źle, jak myślałam, że będzie. Wystarczą podstawowe antidota, za chwilę je przygotuję. Mimo wszystko wątpię, by panna Sanders obudziła się dzisiejszego wieczora. Długi sen jest normalny po urazie głowy i powinniśmy dać jej ten czas na odpoczynek. Wkrótce rozpocznie się cisza nocna - dodała wymownie, dając do zrozumienia, że chciałaby wygonić uczniów ze Skrzydła Szpitalnego.

 

Dyrektor kiwnął głowę i machnął ręką w stronę Toma, Alana, Stephanie i Adelii.

- Chodźcie. Nie martwcie się, wasza koleżanka jest w dobrych rękach, będziecie mogli ponownie przyjść tutaj jutro.

Dziewczyny wciąż wyglądały na nieco zszokowane tą sytuacją, ale posłusznie cofnęły się w stronę drzwi. Tom ruszył zaraz za nimi, dorównując im krokiem, kiedy razem wychodzili na korytarz. Wyglądali tak, jakby mieli zacząć rozmowę. Profesor Slughorn czekał na Alana w pobliżu wyjścia.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Z każdą chwilą czułem się coraz gorzej. Miałem coraz bardziej ochotę zwymiotować. Nigdy się tak nie czułem. Nie byłem w stanie opisać, co się ze mną w tej chwili działo. Gdy tylko mój wzrok wędrował na Elisabeth czułem się jeszcze gorzej. Po ostatniej groźbie Toma poczucie winy mnie niemal przygniatało. Leżała tutaj po ciężkim wypadku a jedyną osobą odpowiedzialną za to byłem ja sam. Obiecywałem, że będę ją chronił a nawet tego nie potrafiłem. Chronić?! Ja jeszcze bardziej wszystko tylko pogorszyłem. Wokół była dla mnie tylko ciemność a w całym tym mroku byłem tylko ja i ona. Wciąż wpatrywałem się bezbronnie na całą te scenę. Nie dochodziło do mych uszu, że nic jej nie będzie, że wszystko będzie dobrze. Nie dość, że zawiodłem ja to stworzyłem. Nie zwróciłem uwagi nawet jak wszyscy wychodzili.

 

Dopiero w pewnym momencie obróciłem się na pięcie i wybiegłem z gabinetu lekarskiego omijając profesora bez słowa. Nie zwróciłem uwagi również na Stepahnie, Adelie czy Toma po prostu ominąłem wszystkich. Nie obchodziło mnie, że zbliża się cisza nocna. Nie obchodziły mnie konsekwencje. Nic nie miało znaczenia. Łatwo było zauważyć, że nie kierowałem się do pokoju wspólnego ślizgonów. Sam nie wiedziałem, co chce zrobić. Musiałem być sam z dala od wszystkich. Po prostu nie chciałem nikogo teraz widzieć. Musiałem opuścić zamek i uciec jak najdalej od tego wszystkiego. Byłem gotów zniszczyć każdą przeszkodę na mojej drodze do celu byle się tylko wydostać. I tak właśnie biegłem cały czas przed siebie. Nic innego mi w tej chwili nie chodziło po głowie jak tylko opuszczenie tego miejsca.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość
Temat jest zablokowany i nie można w nim pisać.
×
×
  • Utwórz nowe...