Skocz do zawartości

[GRA] Zagadka [Harry Potter] [~Magus]


Elizabeth Eden

Recommended Posts

Stephanie wyglądała przez chwilę jakby chciała zatrzymać Alana. Mimo iż wypadek Lisy był czymś okropnym to przecież pielęgniarka powiedziała, że dziewczyna wydobrzeje, więc nie było czym się aż tak martwić. Zatrzymał ją jednak Tom, odzywając się cicho.

- Dajcie panu Traversowi trochę czasu. Pewnie jest w szoku, on i panna Sanders są ze sobą tak blisko...

Stephanie ewidentnie się wahała, ale Adelia położyła dłoń na jej wyciągniętej ręce.

- On ma rację. Alanowi na pewno przejdzie, kiedy Lisa się obudzi i będzie go sztorcować za to, że tak się martwił.

- No dobra. Tylko, żeby nie zrobił nic głupiego. Za niedługo cisza nocna - burknęła Stephanie.

Riddle jak na uprzejmego prefekta przystało wskazał dziewczynom, by ruszyły przodem i wspólnie skierowali się w stronę Pokoju Wspólnego. Na twarzy chłopaka wciąż malował się jednak lekki, niepokojący uśmiech.

 

Kiedy Alan dobiegł do drzwi wyjściowych mógł przekonać się, że o tej godzinie są one już wszystkie zamknięte. Zanim jednak zdążyłby zastanowić się nad ich otworzeniem dobiegł go cichy, spokojny głos gdzieś z tyłu.

- Pan Travers? Co pan robi o tej godzinie poza Pokojem Wspólnym? - to profesor Dumbledore obserwował go zza okularów połówek, przygładzając jedną ze swoich jaskrawych szat. - Czy chodzi o wypadek panny Sanders? - mężczyzna nie był co prawda opiekunem Ślizgonów, których stosunki z jego Gryfonami były niemalże wrogie, jednak orientował się w aktualnych wydarzeniach w szkole i martwił się o każdego jej ucznia.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wciąż przed oczami miałem obraz Elisabeth w skrzydle szpitalnym w uszach dzwoniły mi słowa ze strony Toma. Nie pamiętałem bym czuł się kiedykolwiek tak bezradny jak teraz. Nie wiedziałem, co powinienem zrobić. Każdy mój ruch oznaczał jeszcze większe cierpienie dla niej. Musiałem po prostu wydostać się z tego miejsca było tego po prostu dla mnie za dużo. Miałem wrażenie, że się zaraz uduszę lub zemdleje. Jednak z chwilą, gdy tylko dotarłem do drzwi szybko odkryłem, że są zamknięte. Jednak nie miałem nawet czasu by spróbować je, chociaż otworzyć za pomocą alohomora. A nawet by o tym pomyśleć. Bo gdy tylko stanąłem przy tych drzwiach doszedł do mych uszu znajomy głos. Powoli obróciłem się ku jego źródłu. Profesor Dumbeldore opiekun Gryfonów był ostatnią osobą, jaką spodziewałem się napotkać na drodze. Wiedział już o wypadku Elisabeth? Wieści szybko się rozchodziły. No właśnie, ale według Elisabeth i on nie przepadał za Tomem. Może on jedyny mnie wysłucha? A co jeśli Tom się dowie i ponownie ją ukarze w jeszcze gorszy sposób? Po prostu nie wiedziałem, co zrobić. Powoli w końcu jednak zdecydowałem się obrócić w stronę profesora będąc bladym jak ściana.

 

- Nie jest pan w stanie mi pomóc - powiedziałem bardzo cichym podłamanym głosem. - Nikt mi nie uwierzy a ja sam już nie wiem, co mam robić - mówiłem coraz bardziej podłamany. Czy to było normalne, że użalałem się przed nauczycielem, który był opiekunem innego domu? Jednak musiałem w końcu komuś coś powiedzieć a nie sądziłem by profesor Slughorn, chociaż mnie lubił chciał mnie słuchać w tej sprawie a tym bardziej uwierzyć. Ponownie otworzyłem usta kontynuując. - Czy chciał pan kiedyś kogoś chronić a jednak każda próba skazywała te osobę na jeszcze gorsze cierpienie? - spytałem tym razem niezwykle poważnie patrząc na profesora.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Profesor wydawał się niesamowicie zaskoczony stanem w jakim zastał tego młodego Ślizgona. Oczywiście smutek był zrozumiały w przypadku krzywdy przyjaciółki lub nawet kogoś więcej sądząc po ich zachowaniu w ostatnim tygodniu. Jednak Dumbledore na pewno nie spodziewał się ujrzeć na twarzy chłopca tak wiele bólu, tak wiele bezsilności... Co mogło doprowadzić go do takiej rozpaczy? Jego kolejne słowa zadziwiły profesora jeszcze bardziej, a w jego umyśle wbrew jego woli zaczęła tworzyć się pewna teoria. Pokiwał łagodnie głową.

- Myślę, że wielu ludzi jest zmuszonych cierpieć przez bezsilność - stwierdził cicho. - I zastanawiam się co doprowadziło do niej pana. Stwierdził pan, że nie jestem panu w stanie pomóc, ale być może warto jednak chociaż spróbować zasięgnąć porady. Czasami nie ze wszystkim jesteśmy sobie w stanie poradzić na własną rękę. Chociaż nie jestem opiekunem pana domu, to może być pan pewien, że na problemy uczniów zawsze będę otwarty. Jeżeli czuje pan, że potrzebuje kogoś z kim mógłby pan na ten temat porozmawiać, możemy udać się do mojego gabinetu nawet w tej chwili - dodał, starając się dodać chłopakowi otuchy.

 

Chciał go wysłuchać nie tylko dlatego, że taki był jego obowiązek, oraz po prostu przez swoją naturalną chęć niesienia pomocy uczniom, ale również dlatego, że w jego głowie już zaczęło formować się pewne bardzo chłodne i nieprzyjemne przeczucie.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Słowa profesora były nie dość, że niezwykle pokrzepiające to jeszcze wydawały się niezwykle mądre. Czy jednak mogłem to zrobić? Wciąż w głowie chodziła mi groźba Toma niczym wciąż powracający schemat. Jeśli zrobię coś głupiego Elisabeth ucierpi jeszcze bardziej a to będzie moja wina. Jednak, do kogo miałem się udać? Własna rodzina była przeciw mnie a nawet gdybym nie napisał tego listu nic by to nie zmieniło. W końcu wiele razy słyszałem w domu, jaki to Tom jest niezwykle utalentowany. Nasz opiekun był nim zachwycony a nawet dyrektor nie powiedziałby o nim złego słowa. Został mi tylko ten profesor, który wydawał się mieć pewną niechęć do niego czy jednak mogłem to zrobić? Podniosłem głowę by znów na niego spojrzeć.

 

- Czy jest pan mnie w stanie zapewnić, że zupełnie nikt się nie dowie o tej rozmowie? - powiedziałem dość spokojnie starając się ukryć strach na myśl o tym, co się stanie, jeśli to się ujawni. - Nie mówię tu o wieczystej przysiędze. Chodzi mi tylko o pana słowo, że nikt ani uczeń ani nauczyciel nie dowie się o naszej rozmowie. Jeśli jest mi pan to w stanie obiecać mogę spróbować z panem porozmawiać - odrzekłem nie spuszczając z niego wzroku. Nie byłem pewny czy miał taką możliwość, ale inaczej nie mogłem tego zrobić, jeśli coś by się wydało byłoby tylko gorzej.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Profesor uniósł w zastanowieniu jedną brew i złożył dłonie na wielobarwnej szacie. Chłopak ewidentnie zmagał się z czymś ciężkim, może nawet niebezpiecznym, jeśli tak bardzo bał się tego, że ktoś inny może się o tym dowiedzieć. Poza tym musiał też obdarzyć go jakąś dozą zaufania, jeśli w ogóle zaproponował mu rozmowę na tych warunkach. Czyli wierzył w to, że cokolwiek go dręczy jest on kimś kto go wysłucha lub nawet pomoże. Dlaczego nie zwrócił się z tym do opiekuna swojego domu lub dyrektora? Profesor Dumbledore miał pewne podejrzenia, które bardzo mu się nie podobały.

- Jeśli tak bardzo panu na tym zależy mogę obiecać, że nikogo o tej rozmowie nie poinformuję. Ja za to prosiłbym pana o szczerość. Wydaje mi się, że wiem o jaką sprawę może panu chodzić i proszę, by opowiedział mi pan wszystko od początku do końca bez utajniania żadnych informacji - powiedział mężczyzna dobitnie, a normalne iskierki w jego oczach przygasły. Wciąż miał jednak na twarzy wyraz zmartwienia i uprzejmości. - Jeśli tak, możemy udać się do gabinetu. To na pewno przyjemniejsze miejsce na rozmowę niż chłodny korytarz. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Profesor, co prawda zapewniał mnie, że rozmowa zostanie między nami i nikt się nie dowie. A jednak on nadal był opiekunem Gryfindoru a nie Slytherinu. Czy mógł mnie tylko okłamać? Jego twarz nie wskazywała by był do tego zdolny. Widziałem w niej pewne zmartwienie i wielką mądrość. Gdy patrzyłem na tego człowieka wydawał się wzbudzać większy respekt niż profesor Slughorn a nawet może niż dyrektor Dipet. Wiele razy miałem z nim zajęcia a jednak nigdy aż tak w nim tego nie dostrzegałem przynajmniej nie w takim stopniu. Elisabeth pierwsza wymyśliła ten pomysł. To właśnie ona zauważyła jakąś niechęć profesora do Toma. Jednak, co się stanie, jeśli Tom się dowie? Ona już teraz była w skrzydle szpitalnym a po jego ostatnich słowach wiedziałem, że może jej zrobić coś jeszcze gorszego. Jeśli jednak nie zaryzykuje będzie tylko gorzej zapewne. Co by zrobiła Elisabeth na moim miejscu? Wiedziałem, że ona była twarda chciałaby zapewne zemsty i byłaby również gotowa pójść za profesorem. Sama bała się Toma jednak zapewne by, chociaż tego spróbowała.

 

- Jestem gotów przystać na pana warunki - powiedziałem z lekko opuszczoną głową jak bym był kompletnie tym wszystkim zmęczony. - Jednak nie sądzę by wiedział pan, co mnie dręczy - powiedziałem teraz siląc się na krzywy uśmiech. - Nie sądzę również by mi pan we wszystko uwierzył. Sam do niedawna żyłem w błędzie a me oczy dopiero zaczęły się otwierać na prawdę, jeśli jednak chce pan abym szczerze wszystko opowiedział tak zrobię - powiedziałem spokojnie starając się niezdarnie ukryć zmartwienie i zaraz ruszyłem za profesorem do jego gabinetu jednak idąc za nim cały czas rozglądałem się niepewnie czy niema gdzieś Toma lub kogoś z jego chłopców, kto mógłby donieść o tym, co właśnie chce zrobić.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Profesor zauważył zdenerwowanie Alana oraz to, że bez przerwy spoglądał na boki, jakby się spodziewał, że ktoś ich śledzi. To tylko zwiększyło jego obawy, ale nie chciał swoim zachowaniem wpędzić chłopca w jeszcze większy strach, więc uśmiechnął się łagodnie i odpowiedział:

- Niektórych rzeczy nie warto zakładać odgórnie, panie Travers, bo można potem nieźle się zaskoczyć.

Wątpił by mógł powiedzieć coś, w co naprawdę by mu nie uwierzył. Uczniowie mogli wymyślać niestworzone historie, ale przerażenie chłopca było prawdziwe i nie do pomylenia z niczym innym.


Dotarli do drzwi jego gabinetu. Z pozoru wydawało się, że nie strzegą go żadne poważniejsze zabezpieczenia, jednak Dumbledore wiedział swoje, co nie znaczy, że zamierzał o tym mówić. Weszli do środka, a w kominku za biurkiem automatycznie zapłonął ogień. Ozdobny blat był pełen poukładanych schludnie pergaminów, prawdopodobnie wypracowań, i kilku dziwnych, nie do końca określonych przyrządów. Po bokach ściany zajmowane były przez regały z książkami, tworząc tylko jedną, niewielką przerwę - na drzwi, prowadzące prawdopodobnie do prywatnych kwater profesora. Dywany na podłodze i rubinowe zasłony dodawały ciepła, na co na pewno wpływało też utrzymanie gabinetu w czerwieni i złocie Gryffindoru. Zieleń i srebro Slytherinu zawsze wydawały się zimne i surowe, chociaż większości Ślizgonów to odpowiadało. Dumbledore wskazał Alanowi jedno z wygodnych krzeseł i sam usiadł w fotelu za biurkiem. Otworzył jedną z szuflad i wyjął z niej jakieś podłużne opakowanie, a potem wyciągnął je w stronę chłopaka z pytaniem "Cytrynowego dropsa?", samemu przy okazji jednego biorąc, a potem złączył ze sobą koniuszki palców i najwyraźniej czekał aż Alan zacznie opowiadać.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Powoli szedłem za profesorem a im bardziej się zbliżałem do jego gabinetu tym bardziej mój strach rósł. Nie bałem się o samego siebie jednak bałem się, że nim wejdę do gabinetu zauważy mnie nagle Tom i wszystkiego się domyśli. Ponownie wymyśli jakąś bajkę i dostanie pozwolenie na zobaczenie Elisabeth pomimo późnej pory mogłem być tego pewny. Nawet po słowach profesora nie poczułem się lepiej. Pomimo że odległość nie była wcale tak duża miałem wrażenie, że wędrówka trwała całe wieki. W końcu jednak udało nam się dotrzeć na miejsce. Nigdy wcześniej nie byłem jeszcze w tym miejscu, więc przyglądałem się wszystkiemu z zaciekawieniem. Ciekawe ilu ślizgonów przede mną miało okazje zobaczyć to miejsce? Sam gabinet był bardzo ładnie wykonany, chociaż te barwy gryfonów nie do końca byłem w stanie do nich przywyknąć. Gdy tylko zostało wskazane mi miejsce chwilę na nie patrzyłem aż w końcu usiadłem. Spojrzałem zaraz potem na profesora, który chciał mi dać cukierka. Uznałem, że niegrzecznie byłoby odmówić sięgnąłem po niego palcami i go spróbowałem. Moje dłonie nerwowo się o siebie ocierały, gdy o tym wszystkim myślałem a oczy wbijały się w moje stopy. W końcu jednak podniosłem głowę i spojrzałem na profesora.

 

- Powiem panu wszystko, co wiem. Nie sądzę by był mi pan w stanie uwierzyć, ale nie wiem już, co mogę zrobić - ponownie ciężko westchnąłem a me oczy posmutniały jakbym resztkami sił powstrzymywał łzy. - Wiele lat zajęło mi zrozumienie, że to nie moja rodzina była dla mnie najważniejsza nie spełnienie ich oczekiwań. Najważniejsza jest dla mnie Elisabeth. Tylko ona mi już została. Zawsze, od kiedy pamiętam w mym domu zachwalano Toma Riddle'a. Moi rodzice chcielibym był jak on bym dołączył do reszty szlachetnie urodzonych, którzy są z nim niż trzymać się czarodziei gorszego sortu takich jak ona ich zdaniem. Jednak ona nigdy nie chciała bym się zmienił. Lubiła mnie takiego, jakim byłem i taki jej najbardziej się podobałem. Elisabeth od początku ostrzegała mnie na temat Toma mówiąc, że jest w nim coś dziwnego jednak ja nie słuchałem myślałem, że to po prostu jakieś nerwy, które z czasem przejdą. Ja jej najlepszy przyjaciel a obecnie nawet ktoś znacznie bliższy ktoś, kto powinien być zawsze jej wsparciem nie chciał jej słuchać. Niestety zobaczyłem zbyt późno, że cały czas miała racje - mówiłem coraz bardziej łamiącym się głosem. - Wszystko miało być jak zawsze nasze rozpoczęcie nauki spotkanie znowu po całych wakacjach, kiedy tylko pisaliśmy listy jednak jej niechęć do Toma rosła, co on najwyraźniej w końcu dostrzegł. Najpierw była sytuacja w powozie, w której podszedł Elisabeth psychologicznie do tego stopnia, że musiałem stanąć w jej obronie wtedy najwyraźniej zwrócił też uwagę wtedy na mnie. Niedługo później doszło do starcia Elisabeth i Vivienne, co skończyło się szlabanem dla jedynej bliskiej mi osoby. Nie wiem, co się tam stało, ale Tom w jakiś sposób doprowadził ją do płaczu. Zagroziłem mu, że jeśli to powtórzy to rzucę na niego taki urok, przez który będzie chodził tyłem do końca roku. Co ciekawe następnego dnia taki sam urok został rzucony na Elisabeth a napastnikiem miał być, kto inny nie on. Ktoś, kto nigdy nie życzył źle ani mi ani jej. On jak zawsze się wykręcił. Niedługo później miałem kolejne utarczki z Tomem, podczas których groził nawet małemu braciszkowi Elisabeth na dodatek odkryłem, że ten potrafi w jakiś sposób używać magii bez różdżki. Nie wiem jak to robi, ale tak jest. Teraz stał się ten wypadek. Nie mam dowodów, ale jestem pewny, że to on jest za niego odpowiedzialny. Nawet w sali, gdy nikt nie patrzył zagroził mi, że zrobi coś gorszego jej, jeśli dalej będę próbował coś zrobić - moje oczy były niemal już czerwone. - Profesorze ja wiem, że to brzmi niedorzecznie, ale ja naprawdę nie wiem, co mam zrobić nikt mi nie uwierzy by ktoś taki jak Tom mógł zrobić tak straszne rzeczy. Jestem tylko ja i ona przeciw niemu. Nikogo innego niema - powiedziałem zrozpaczonym i bezradnym głosem.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 weeks later...

Profesor przez cały wywód wydawał się pozostawać w głębokim skupieniu, a jego wzrok wbity był w przestrzeń, sporadycznie tylko skupiając się na Alanie. Jego mina była poważna, prawdopodobnie poważniejsza niż jakakolwiek, którą chłopak miał szansę do tej pory zobaczyć. Wesołe iskierki w oczach profesora gdzieś zniknęły, a na jego czole pojawiła się drobna zmarszczka. Kiedy w gabinecie znów zaległa cisza Dumbledore westchnął i oparł ręce na blacie, nakładając dłonie na siebie.

Podejrzewałem, że może chodzić właśnie o to - powiedział cicho. - Ja sam od dawna widziałem, że pan Riddle nie jest tak naprawdę tym, kim wydaje się być. Tom zdaje sobie sprawę z tego, że nie przekonuje mnie jego maska i że często go obserwuję. Myślę, że do dziś żałuje pewnych rzeczy, jakie powiedział mi, gdy cztery lata temu odwiedziłem go w mugolskim sierocińcu aby opowiedzieć mu po raz pierwszy o magii. Już wtedy wydawał się być... niecodziennym chłopcem - pokręcił głową. - Jestem pod wrażeniem intuicji panny Sanders. Niewielu jest takich, którzy nie dali się zwieść jego urokowi. Nawet Gryfoni darzą go swego rodzaju szacunkiem, nawet jeśli jest on przykryty irytacją i zawiścią nie wykraczającą poza międzydomowe utarczki. To co mi dziś powiedziałeś jest kolejną historią, którą udało mi się o nim usłyszeć, choć nigdy nie dostarczano mi ich bezpośrednio. Zdajesz sobie na pewno sprawę, panie Travers, że nikt z ciała pedagogicznego niestety nie powiela moich obaw. Kilka razy próbowałem już dyskusji z dyrektorem, ale zbywał mnie, twierdząc, że uwziąłem się na niego od samego początku i bezpodstawnie. Raz nawet próbowałem porozmawiać z samym panem Riddlem. Zazdrość sprzyja kłamstwom, panie profesorze, usłyszałem. Później doszło do małego, ah, spięcia pomiędzy mną a profesorem Slughornem. Po kim jak po kim, Dumbledore, ale po tobie nie spodziewałem się pokładania wiary w plotki. Spędzam z chłopcem dużo czasu, jest członkiem Klubu Ślimaka i nigdy nie zauważyłem w nim niczego niepokojącego. To najwspanialszy uczeń, jakiego do tej pory uczyłem. Tom Riddle jest jego ulubieńcem - poprawił okulary. - Żadna z tych sytuacja nie umniejszała jednak moich zmartwień. A teraz to... Wierzę panu, panie Travers i może pan być przekonany o moim wsparciu. Żaden uczeń nie może czuć się w Hogwarcie zagrożony. Poza pana słowem nie mamy jednak dowodów w tej sprawie, chyba, że znowu wymoglibyśmy użycie na różdżce Toma Priori Incantantem. Jest to jednak pomysł bardzo ryzykowny, ponieważ jeśli znów okazałoby się, że nie użył jej do złych celów narazilibyśmy się na nieprzychylność profesora Dippeta i Slughorna. Oraz oczywiście samego pana Riddle - spojrzał ze zrozumieniem na Alana - Prosiłeś mnie abym nikogo o tym nie informował i nie zamierzam tego robić. Jak na razie. Jeśli zdarzy się kolejna sytuacja, która wzbudzi niepokój pana lub panny Sanders, proszę abyście natychmiast mnie o tym poinformowali. Jeśli wciąż będziecie czuli się zagrożeni będę zmuszony zająć się tym osobiście, nawet jeśli oznaczałoby to poinformowanie o tej sprawie innych. Teraz mogę panu poradzić, abyście spróbowali... - profesor wychylił się lekko zza biurka, na jego czole znów pojawiła się zmarszczka - ... udawać innych, ufających mu uczniów. Wydaje mi się, że pan Riddle ma poważne zaburzenie postrzegania własnej osoby i powinien stracić zainteresowanie panną Sanders, jeśli ta spróbuje udawać zachwyconą jego osobą. To okropne, ale jeśli nie chce pan, bym dawał Tomowi do zrozumienia, że o tym wiem, jest to jedyna rada jaką mogę dać w kwestii waszego bezpieczeństwa. Tak jak mówiłem, jeśli jednak wciąż będziecie uważali się za gnębionych wtedy będę musiał podjąć bardziej bezpośrednie kroki - westchnął i usiadł z powrotem na fotelu. - Chce pan jeszcze jednego dropsa?

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Każde słowo, które padło z ust profesora nie napawało mnie optymizmem. Było wręcz przeciwnie czułem jak po moim ciele przechodzą coraz liczniejsze ciarki. Tom Riddle pochodził z mugolskiego sierocińca? Słyszałem, co prawda jakieś plotki, że jest pół krwi, ale myślałem, że to kłamstwo patrząc na to, w jakim zawsze przebywał otoczeniu. Dziwnym jednak faktem było, że Elisabeth, która również była pół krwi była zawsze traktowana, jako czarownica gorszej kategorii. Nawet moja własna rodzina nigdy nie szanowała dzieci pół krwi czy mugolaków uważając ich za gorszych. A jednak ile razy w domu słyszałem jak to powinienem wzorować się na Tomie Riddlu jakby moi rodzice mieli szansę to by go chętnie chyba do rodziny przyjęli. Więc jak było możliwe, że on stanowił taką różnicę nad innymi dziećmi pół krwi? Nawet według słów profesora byliśmy osamotnieni. Nawet Gryfindor odczuwał przed nim respekt a my jedyni znaliśmy prawdę.

 

Coraz więcej rzeczy zaczynało mnie martwić. Co takiego mógł powiedzieć wtedy profesorowi będąc zaledwie dzieckiem, że ten stał się niepewny Toma? Cieszył mnie jednak fakt, że znaleźliśmy, choć jednego sojusznika, co prawda niecodziennego, ale jednak. Niestety i profesor wydawał się być w tej walce równie osamotniony jak my. Nikt z całej reszty grona pedagogicznego nie chciał w to wierzyć. Czyli moje najgorsze przypuszczenia się sprawdziły. Próby jakiekolwiek skargi na Toma były z góry skazane na porażkę. Zawsze się w jakiś sposób wykręci. Cieszył mnie jednak fakt, że profesor był gotowy nam pomóc przez chwilę nawet na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Jednak, gdy powiedział, że mamy udawać zaufanie co do niego nie byłem taki pewny czy może się to udać. Sam byłem gotów do tego poświęcenia byle tylko Elisabeth nigdy już nie cierpiała tak jak do tej pory. Jednak czy ona była do tego zdolna? Gdy widziała Toma same jej oczy ją zdradzały. Widać było w nich mieszaninę strachu i obrzydzenia. Byłem pewny, że ten natychmiast zauważy jak jej oczy zdradzają prawdę, co o nim myśli. Miałem czasem wrażenie, że on potrafił odczytywać, co kryło się w ludzkich sercach niczym by czytał książkę. Musiałem jednak z nią porozmawiać, gdy tylko odzyska przytomność i choć spróbować ją przekonać do tego pomysłu. Ponownie podniosłem wzrok na profesora i lekko się uśmiechnąłem sięgając po cukierka.

 

- Dziękuje za wszystko, co mi pan powiedział - odrzekłem na chwilę opuszczając głowę. - Co prawda dowiedziałem się tu wielu ponurych i nieprzyjemnych rzeczy, ale jednak cieszę się, że jest ktoś, na kogo pomoc możemy liczyć. Spróbuje porozmawiać z Elisabeth o tym, co pan mi powiedział. Może wtedy też zdołam ją przekonać do pana rady. Obiecuje również, że poinformuje pana, jeśli znów będę świadkiem jakiś nieprzyjemności ze strony Toma. Chociaż czasem odnoszę wrażenie, że wykazuje on cechy zdolne dla psychopatów - powiedziałem kręcąc głową. Jednak nagle powoli się wyprostowałem i wstałem. - Powinienem już chyba wracać. Spróbuje wszystko na spokojnie przemyśleć być może wtedy wszystko wyda się, choć trochę łatwiejsze. Jeszcze raz dziękuje profesorze i dobranoc - powiedziałem ściskając mu dłoń na odchodne. Sam zacząłem kierować się do sypialni ślizgonów. Nie sądziłem bym zdołał zasnąć po tym wszystkim jednak musiałem się uspokoić chociażby dla dobra Elisabeth. Nie mogłem jej tu teraz zostawić samej zwłaszcza po tym, co usłyszałem. Potrzebowałem jej tak jak i ona mnie. To właśnie razem byliśmy najsilniejsi. Oboje wypełnialiśmy się nawzajem w najlepszy możliwy sposób. W końcu minąłem pokój wspólny i zacząłem kierować się prosto do sypialni.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

W Pokoju Wspólnym wciąż znajdowało się parę osób, był to w końcu sobotni wieczór. Niektórzy uczniowie z ostatniej klasy ślęczeli nad książkami rozłożonymi na stołach pod ścianą, kilku młodszych uczniów siedziało i rozmawiało cicho przed kominkiem lub grało w szachy. W dormitorium Ślizgonów spokój panował praktycznie zawsze, hałas, zgiełk czy chaos były po prostu niegodne najlepszego z Hogwarckich domów. Niektórzy śledzili Alana wzrokiem, gdy szedł, ale nie odezwali się słowem. Chłopak mógł z ulgą powitać to, że nikt nie zamierzał go dręczyć. Vivienne, Judith i Margaret były już w swojej sypialni, prawdopodobnie tak samo jak Stephanie i Adelia. Gdzieś tam mignęła mu prawdopodobnie Walburga, ale była ona tak zaaferowana swoim esejem z transmutacji, że chyba nawet go nie zauważyła. Kiedy dotarł pod drzwi sypialni chłopców musiała jednak dobiec do niego cicha rozmowa w środku.

- ... Panna Sanders miała wypadek, moim obowiązkiem było jej pomóc - spokojny głos Toma Riddle'a, jak zawsze nienaganny.

Zaraz po tym rozległo się trochę głośniejsze prychnięcie.

- Merlinie, daj spokój, co za tępa szczota. Jestem pewny, że sama zwaliła na siebie tę półkę, żeby zrobić z siebie ofiarę i wymigać się od następnego szlabanu. Mam nadzieję, że Slughorn się na to nie nabierze...

- Pomóc? - Malfoy przerwał wywód Gilberta - Prawdopodobnie uratowałeś jej życie... panie.

Nagle za drzwiami zaległa gwałtowna i napięta, wręcz niepokojąca cisza.

 

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie miałem już na nic siły. Pomimo rozmowy z profesorem wciąż przed oczami widziałem obraz Elisabeth będącej nieprzytomną w łóżku. Powinienem tam przy niej być i czuwać przy jej łóżku całą noc. Zaczynałem coraz bardziej pojmować jak była bliska memu sercu a każda jej krzywda dawała mi ból najgorszy z możliwych. Tak bardzo chciałem zobaczyć jej uśmiech i znów ją usłyszeć. Głównie to zaprzątało mą głowę, gdy zbliżałem się coraz bardziej do sypialni nie zwracając uwagi na innych. Gdy jednak znalazłem się tylko przed drzwiami do mych uszu dotarły jakże znajome znienawidzone głosy. Tom robiący z siebie bohatera, gdy tylko go słyszałem moje pięści się zacisnęły. Jednak, gdy usłyszałem Gilberta Lestrange machinalnie zacząłem błądzić dłonią koło swej różdżki. Nie mogłem znieść tego. Jak on śmiał tak się o niej wypowiadać? Miałem ochotę rzucić na niego najgorsze możliwe klątwy znane czarodziejom. Chciałem właśnie z całej siły cisnąć w drzwi i tak zrobić jednak wtedy usłyszałem kolejny głos a słysząc jego słowa aż zbladłem cofając się lekko.

 

Panie? Malfoy nazwał Toma swym panem? Czarodziej szlachetnie urodzony określił tak chłopaka pół krwi? Czy to nie uderzało w jego dumę? Wiedziałem, że zawsze trzymali się Toma, ale nigdy nie podejrzewałem czegoś takiego. Kim on tak naprawdę był? W jaki sposób zdołał zdobyć sobie taką przychylność szlachetnie urodzonych czarodziei? Elisabeth wiedziała cały czas miała racje i mnie ostrzegała a ja nie słuchałem. Nie wiedziałem, co powinienem zrobić. Chciałem teraz uciekać, ale co jak wiedzą, że tu jestem? Musiałem pokonać swój strach. Powoli postarałem się przybrać typową dla siebie mimikę twarzy i tam wejść udając, że nic się nie stało. Pchnąłem drzwi i powoli wszedłem do środka zerkając na obecne zgromadzenie jednak nic nie powiedziałem kierując się do swego łóżka. Miałem nadzieje, że pomyślą, że nic nie słyszałem i mnie po prostu zignorują tak jak zwykle. Nie sądziłem bym jednak dziś zdołał zasnąć zbyt wiele zmartwień mnie teraz nękało.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kiedy Alan wszedł do pokoju mógł zauważyć, że nie było w nim Hectora. Prawdopodobnie wciąż siedział gdzieś w Pokoju Wspólnym i go nie zauważył. Tom Riddle leżał na swoim łóżku bez butów, ale wciąż w pełni ubrany, na kolanach trzymając jakąś książkę. Jego różdżka leżała zaraz koło jego dłoni. Na szafce obok paliła się świeczka, jedno z dwóch źródeł światła w sypialni. Druga taka sama znajdowała się przy Abraxasie, ale gdy Alan wchodził ten akurat ją gasił. Malfoy był ewidentnie bledszy i jakby trochę spięty. Kiedy zasuwał kotary wokół łóżka jego ręce lekko drżały. Lestrange, który stał oparty o ścianę, obrzucił chłopaka krótkim spojrzeniem, ale się nie odezwał. Był już przebrany w piżamę, więc chwilę później wsunął się pod kołdrę. Mulciber już dawno pod nią był i wodził oczami od Toma do Alana. Prefekt natomiast sprawiał wrażenie bardzo spokojnego, wręcz znudzonego.

- Witaj, panie Travers. Cisza nocna już dawno się skończyła - powiedział cicho i na chwilę uniósł wzrok znad tekstu, jego oczy w migotliwym świetle wydawały się niebezpiecznie lśnić. - Niech się pan więcej nie martwi - dodał, chwytając różdżkę i również zasuwając zasłony wokół swojego łóżka. - Panna Sanders wydobrzeje - słowa zlały się z szelestem ciemnozielonych kotar. Siła podmuchu zgasiła ostatnią świeczkę. Zachowywał się zupełnie tak, jakby nic się nie wydarzyło. Jakby nie było sceny w Skrzydle Szpitalnym. Jakby w ogóle ze sobą nie rozmawiali od czasu jej wypadku.

 

Chwilę później zza zasłon Riddle'a błysnęło lekkie światełko. Było ono zbyt słabe, by komukolwiek przeszkadzać i oświetlić więcej niż książkę, którą czytał. W ciemności jaka teraz zapadła w pomieszczeniu można było usłyszeć tylko ciche pokasływanie Mulcibera i dźwięk przesuwanej pościeli. Wszyscy uznali za oczywiste, że kiedy Alan dotrze do swojego łóżka i odgrodzi się od innych będzie w stanie przebrać się bez światła, a jeśli nawet nie lub jeśli planował coś jeszcze poczytać, użyje swojej różdżki tak jak Tom.

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Widok Malfoya jeszcze bardziej mnie zmartwił. Gdyby nie to, że potrafiłem panować nad swą mimiką twarzy pewnie nie wyglądałoby to najlepiej. Podobnie zresztą było z uczuciami potrafiłem je zwykle skrywać chyba, że dotyczyły one Elisabeth tylko ona potrafiła wyciągnąć je ze mnie na zewnątrz. Najwyraźniej również wszyscy uznali, że nic nie słyszałem, bo nikt nie patrzał na mnie inaczej niż zwykle. Nawet nikt się do mnie nie odezwał, przez co aż w duchu westchnąłem z ulgą. Chciałem się właśnie przebrać, gdy nagle doszło coś do mych uszu a był to głos Toma. W pierwszej chwili sparaliżował mnie strach. Myślałem, że zaraz mi zagrozi, że jeśli powiem komuś o tym, co przed chwilą usłyszałem skrzywdzi ponownie Elisabeth. Jednak tak nie było. Mimo że powiedział coś zupełnie innego niż przypuszczałem nie czułem się wcale lepiej. Na każde jego słowo mocniej zaciskałem pięści. Nigdy nic by jej się nie stało gdyby ten przeklęty drań do tego nie doprowadził. Pewnego dnia mi jeszcze za to zapłaci. Jednak nic mu nie odpowiedziałem a kiwnąłem tylko głową idąc do swego łóżka. Chciałem po prostu zasnąć i zapomnieć o tym dniu. Usiadłem na łóżku gdzie dostarczyłem sobie troszkę światła za pomocą różdżki by spokojnie się przebrać w piżamę. Elegancko złożyłem przy okazji swoje szaty a gdy już skończyłem położyłem się do łóżka przy okazji gasząc światło dochodzące z różdżki.

 

Niestety, choć bardzo chciałem nie byłem w stanie zasnąć. Pierwsza godzina leżenia na jednej stronie nic nie dawała. Choć bardzo się starałem nie mogłem zasnąć. Dobre dwie godziny się kręciłem przewracając z boku na bok i dalej nie mogłem zasnąć. Jednak, gdy w końcu mi się to udało obudziłem się po zaledwie piętnastu minutach. Co ciekawe czułem się zmęczony a jednak nie mogłem zasnąć. Ponownie udało mi się zasnąć trzydzieści minut później. Znów śnił mi się zakazany las jednak teraz nie tylko wąż mnie prowadził do jego wnętrza. Pierwsza wbiegła Elisabeth, która się do mnie uśmiechnęła, ale jakoś tak nienaturalnie. Jakby chciała mi coś pokazać. Zacząłem biec za nią a jednak ją zgubiłem i nigdzie nie mogłem jej znaleźć. A nawet pełzający wąż był szybszy od mojego biegu i co ciekawe się mnie nie bał, gdy tak biegłem. Będąc przede mną zaczął szorować brzuchem po pisaku jakby starając się coś na nim napisać. Nic z tego nie rozumiałem, ale nie byłem w stanie się ruszyć musiałem patrzyć bezradnie na gada. W świecie realnym nie było najlepiej wiłem się na wszystkie strony na łóżku rozkopując pościel. Nogami o siebie pocierałem w pewnym momencie zacząłem nawet uderzać swą stopą o drugą nogę. Gdy wąż właśnie kończył zapisywać pierwszą literę obudziłem się gwałtownie niemal siadając na łóżku cały byłem zlany potem i ciężko oddychałem. Ponownie położyłem głowę na poduszczę po około pięciu minutach. Tak bardzo chciałem zasnąć i znów zobaczyć Elisabeth. Co się ze mną działo? Nic z tego nie rozumiałem.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Niedługo po tym jak Alan położył się do łóżka w sypialni rozległo się ciche skrzypienie drzwi. To prawdopodobnie Hector przyszedł w końcu spać. Nie zapalił żadnego światła, wywołał tylko lekki hałas, gdy zasuwał kotary wokół swojego łóżka. Nikt jednak nie zwrócił na to uwagi. Później w pokoju zapadła całkowita cisza, nie było słychać nawet przewracanych przez Riddle'a kartek. Kiedy dużo później Alan obudził się przez koszmary panowała również nieprzebita ciemność. Zniknęła łagodna poświata z różdżki Toma, co oznaczało, że jednak chodzi on spać, nawet jeśli bardzo późno. Ciszę raz na jakiś czas przerywało chrapnięcie Mulcibera. Która była godzina? Północ? A może już dochodziła pierwsza?

 

Kiedy Alan leżał tak zastanawiając się nad swoimi snami nagle dobiegł do niego bardzo, bardzo cichutki szelest zasłon, a potem równie ostrożne kroki. Ciężko było domyśleć się do kogo należą. Zanim jednak zdążył się podnieść i być może jakoś zareagować w pomieszczeniu rozległ się ledwo słyszalny, głuchy dźwięk, jakby ktoś próbował coś otworzyć. Potem po raz kolejny zaszeleściły kotary. Szept, który dotarł do uszu Alana był zbyt cichy, aby obudzić pozostałych Ślizgonów, ale dla kogoś, kto już nie spał, rozpoznanie słów było bardzo łatwe.

- Co robisz?

Głos choć cichy wydawał się mocno zirytowany.

- R..Riddle... - również szept, brzmiąc porażająco podobnie do głosu... Hectora? - Dlaczego nie śpisz?

- Być może dlatego, że usłyszałem jak ktoś dobiera się do moich rzeczy.

- T...to wcale nie tak - wciąż rozmawiali szeptem, nikogo nie budząc. - Ja tylko... - urwał.

- No dalej. Słucham - w tym momencie głos Riddle'a nabrał jakiejś dziwnej mocy. Wydawał się być naprawdę zły.

Ale widocznie z Hectorem było podobnie. Choć nie podniósł głosu ewidentnie dało się rozpoznać, że gdyby nie to, że nie chciał robić afery na całe dormitorium już dawno by to zrobił.

- Chciałem tylko znaleźć dowód - syknął.

- Na co?

- Na to, że mam rację. Że naprawdę jesteś obsesyjnie zakochany w Lisie Sanders.

Przez kilka sekund panowała absolutna cisza, dopóki nie przerwało jej chrapnięcie Mulcibera i kolejny szept.

- Słucham?

- Bo jesteś - w głosie Hectora pobrzmiewała desperacja. - Tylko ślepy by tego nie zauważył. To jak ją obserwujesz, jak się do niej przysuwasz i udajesz, że chcesz tylko pomóc. A teraz co? Odegrałeś wielkiego bohatera. Wiem, że musiałeś jej pomóc, ale ten cyrk z zanoszeniem jej na rękach? Mogłeś użyć różdżki. Chcesz ją uwieść, ale ja ci na to nie pozwolę. Alan i Lisa naprawdę się kochają i nie będziesz jak jakiś psychol im przeszkadzał. Założę się, że....

Cierpliwość Riddle'a wydawała się skończyć.

- Koniec. Nie mam zamiaru dłużej słuchać pana urojeń, panie Moon. Nie interesują mnie zajęte dziewczyny. A teraz wróć do łóżka, dopóki jeszcze nie załatwiłeś sobie kolejnego szlabanu za naruszanie cudzej własności - głos Riddle był na powrót spokojny, ale też niezwykle, niezwykle chłodny i jakby pogardliwy. Hector zdecydowanie powinien wrócić teraz do łóżka.

Chłopak jednak się nie poddawał. Jego głos nagle stał się jeszcze cichszy i jakby wilgotny, zrezygnowany.

- Lisa jest z Alanem szczęśliwa, nie pozwolę na to, żebyś nią manipulował.

W tym momencie w sypialni rozległ się niepokojący dźwięk - cichy, miękki śmiech.

- A więc jednak? Kto by pomyślał. Próbujesz wmawiać mi swoje teorie, ale być może lepiej by było, gdybyś zaczął od swoich własnych uczuć? Panna Sanders jest, jak już pan zauważył, zajęta.

Ciszy w dormitorium nie przerwał już żaden głos. Po kilku sekundach Alan mógł usłyszeć kroki Hectora wracającego do łóżka, a potem szelest zasłon. Później łagodny dźwięk kotar dobiegł też od strony Riddle'a. Napiętą, nieprzyjemną ciszę na chwilę przerwało kolejne chrapnięcie i senne pomruki Polluxa.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Chciałem ponownie zasnąć. Próbowałem zamknąć oczy mając nadzieje, że tym razem będę miał spokojne sny a nie te dziwne, które mnie ostatnio dręczyły. Jednak ten się różnił o widok Elisabeth, która pierwsza wbiegła do zakazanego lasu wcześniej tego nie było. Wciąż nie pojmowałem, co to wszystko mogło oznaczać? A może ja doszukiwałem się sensu w po prostu zwykłym śnie? Gdy jednak tylko zamknąłem oczy do mych uszu dotarł jakiś dźwięk. Ktoś chodził najwyraźniej po pokoju. Moja dłoń zaczęła kierować się ku różdżce, która leżała niedaleko. Nie byłem pewny, co się dzieje, ale wolałem nie ryzykować. Jednak zaraz wycofałem rękę, gdy usłyszałem znajomy a jednocześnie znienawidzony głos Toma.  Drugi głos również był znajomy. A więc to Hector?

 

Rozmowa była całkiem intensywna, ale nic nie robiłem chcąc usłyszeć cały jej przebieg. Gdy tylko usłyszałem Hectora zamarłem bez ruchu. A więc powodem obecnej sytuacji była miłość moja i Elisabeth? Zawsze podejrzewałem, że Hectror również nie przepada za Tomem i że to nie on rzucił ten urok na nią pomimo dowodów. Jednak nigdy nie sądziłem, że zrobi coś takiego by bronić miłości i to jeszcze czyjej? Wszyscy ślizgoni niemal mnie potępiali za moje uczucia ku niej. Stałem się zdrajcą krwi. Byłem taki jakbym przenosił nieuleczalną chorobę, od której bano się zarazić. A jednak on nadal był po naszej stronie. Niestety Hector się mylił. Gdyby chodziło o zwykłą zazdrość nie byłoby to tak straszne. Podejrzewałem jednak coraz bardziej, że Tom jest po prostu psychopatą, któremu radość sprawiało niszczenie szczęścia innym. Jednak to mógł zauważyć ktoś, kto poznał jego drugą mroczniejszą stronę. Nie mogłem, więc winić Hectora o jego błąd. Niestety cała rozmowa skończyła się tym, co zwykle. Tom obrócił jego chęć pomocy przeciwko niemu.

 

Gdy to wszystko dobiegło końca znów położyłem głowę na poduszce patrząc w sufit. Czy Hector mógł być naprawdę zakochany w Elisabeth? Zawsze dobrze ją traktował jednak nigdy go o to nie podejrzewałem. Nawet wobec mnie miał zawsze przyjazne stosunki, choć wiedział już wtedy jak blisko byliśmy. Pokręciłem szybko w geście zaprzeczenia. Nie mogłem pozwolić by Tom i mi namieszał w głowie. Prawda była tylko jedna i została zresztą powiedziana. Naprawdę kochałem Elisabeth podobnie jak ona mnie. To nie było sztuczne uczucie zwane zauroczeniem, które często się potrafiło pojawiać. Znaliśmy się już po prostu zbyt dobrze i byłem pewny, że była szczęśliwa a ja miałem zamiar zrobić wszystko by tak właśnie zostało. Musiałem ją jutro odwiedzić i z nią porozmawiać o wszystkim. Miałem nadzieje, że się już obudzi do tego czasu. Tak bardzo mi jej brakowało. Powoli zacząłem zamykać oczy by spróbować zasnąć. Miałem nadzieje, że dziwne sny już dziś nie powrócą.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kiedy rano Alan się przebudził w pokoju wciąż słychać było pochrapywania, w końcu był to niedzielny ranek i można było przyjść na śniadanie później, zresztą było też dość wcześnie. Dopiero po chwili okazało się jednak jasne, że niektórzy jakimś cudem zdążyli już wstać, ubrać się i zniknąć. Mowa tu oczywiście o Tomie, co zaskoczeniem na dobrą sprawę nie było, oraz o Abraxasie, co wspominając wczorajszy wieczór mogło wydać się złowrogie. Mulciber i Lestrange wciąż ewidentnie spali, w sypialni słychać było ich senne pomruki, trudno za to było stwierdzić co robi Hector. W każdym razie zasłony wokół jego łóżka były zaciągnięte i nie dochodził zza nich żaden dźwięk.

 

W Pokoju Wspólnym było równie spokojnie i dość pusto. Mało kto zdecydował się w weekend na wczesną pobudkę, gdzieniegdzie przy bocznych stolikach można było zauważyć rozmawiających półgłosem pierwszaków, a na kanapie przed kominkiem rozłożona była grupa starszych dziewcząt, mocno zaspanych i przygniecionych porannym znużeniem. Jedna z nich trzymała w obu dłoniach kubek czegoś gorącego, prawdopodobnie herbaty. Kiedy tylko usłyszała czyjejś kroki na schodach odwróciła szybko głowę i okazało się, że jest to Judith Parkinson. Co dziwne żadna z dziewczyn wokół niej nie była z piątej klasy, ale te prawdopodobnie jeszcze spały. Głównie były to uczennice młodsze, tylko przy samym oparciu wypoczywała jakaś bardzo wysoka szóstoklasistka, która obrzuciła Alana nieprzyjemnym spojrzeniem.

- Hasło na dziś to Raptus puellae. - powiedziała Judith swoim protekcjonalnym głosem, a potem odwróciła głowę z powrotem w stronę kominka, przykładając kubek do ust.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gdy nastał poranek lekko otworzyłem oczy jednak zaraz skrzywiłem się lekko i przewróciłem na drugi bok chcąc dalej pospać. Po całej tej ciężkiej nocy byłem kompletnie wyczerpany. Dopiero po chwili dotarło do mnie, co miałem zrobić. Wyskoczyłem z łóżka niemal jak poparzony o mało się z niego nie przewracając przez stopę, która zawinęła mi się w pościel. Na szczęście zdołałem złapać równowagę w ostatniej chwili nim uderzyłem o ziemię. Gdy tylko uwolniłem swoją nogę szybko zacząłem się doprowadzać do porządku. Gdy skończyłem z częścią higieniczną taką jak mycie zębów czy użycie swojego zapachu by nie śmierdzieć przypadkiem potem zacząłem przebierać się w swoje szaty. Nadal byłem na siebie zły. Jak mogłem tak długo spać, gdy Elisabeth tam była sama? W czasie ubierania zauważyłem, że niema Toma i Malfoya, na co lekko zmarszczyłem brwi. Czy mogło mieć to związek z tym, co wczoraj usłyszałem? Szybko jednak pokręciłem głową wracając na normalny tor myślowy gdzie znów skupiłem się na Elisabeth, która była teraz najważniejsza. Zanim jednak wybiegłem z pokoju znów na chwilę przekierowałem wzrok teraz na łóżko Hectora wspominając wczorajszą noc. Nadal było mi w to ciężko uwierzyć. Czy powinienem o tym jej powiedzieć? Zawsze mówimy sobie o wszystkim. Pomyślę o tym, gdy dotrę na miejsce.

 

Wbiegłem niemal natychmiast do pokoju wspólnego gdzie było już sporo dziewczyn. Widać nie tylko ja dziś chciałem wstać rano. Nagle jednak na chwilę spojrzałem na Judith, kiedy ta podała dzisiejsze hasło. Miałem w sumie szczęście, że akurat tu byłem. Nie zastanawiałem się nawet czy miało jakieś znaczenie i zignorowałem również negatywne spojrzenie innej dziewczyny. Nigdy nie obchodziło mnie, co myślą o mnie inni. Jedyna opinia i zdanie, które mnie teraz interesowało należało tylko i wyłącznie do Elisabeth. Dopóki atakowali mnie a ją zostawiali w spokoju nie miałem z tym żadnych problemów.

- Raptus puellae - powiedziałem a gdy drzwi stanęły przede mną otworem wybiegłem z pokoju niemal przydeptując swą szatę. Nim się spostrzegłem dobiegłem do skrzydła miałem nadzieje, że już jest z nią lepiej i znów będziemy mogli porozmawiać.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 weeks later...

Przez wielkie okna Skrzydła Szpitalnego przezierały już promienie porannego słońca. W powietrzu unosił się zapach jakichś eliksirów, ale i tak rzeczą najbardziej zwracającą uwagę była młoda, rudowłosa dziewczyna, która najwyraźniej dopiero co się przebudziła. Ewidentnie chciała usiąść, ale pielęgniarka cały czas przytrzymywała jej ramię i próbowała zmusić do położenia owiniętej bandażami głowy na poduszce.

- Co się stało? - powtarzała na okrągło Lisa, najwyraźniej wciąż otumaniona. Brzmiała i wyglądała słabo, ale na jej twarzy już zdążył pojawić się znany uparty wyraz. - Dlaczego tu jestem? Proszę...

- Połóż się, panno Sanders. Musisz się uspokoić, żebym mogła podać ci odpowiednie eliksiry.

 

W tym momencie dziewczyna zauważyła wchodzącego do Skrzydła Szpitalnego chłopaka i natychmiast wyciągnęła w jego stronę rękę, chociaż tym razem zastosowała się do polecenia pielęgniarki i nie próbowała się podnieść.

- Alan! Alan, co się stało? - zapytała znowu, a jej brwi zmarszczyły się w wyrazie zdezorientowania. Cały czas wyciągała dłoń w jego stronę czekając aż podejdzie.

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gdy tylko mym oczom ukazała się przytomna Elisabeth ledwie byłem w stanie powstrzymać łzy. W takiej chwili zdawałem sobie sprawę jak wiele ona dla mnie znaczy. Bez niej moje życie było kompletnie pozbawione sensu. Powoli zacząłem się do niej zbliżać ze szczerym uśmiechem na twarzy a gdy byłem już przy niej uklęknąłem przed jej łóżkiem i chwyciłem swymi dłońmi jej spoglądając na nią tak w milczeniu dobrą chwilę jakbym chciał uwiecznić ten obrazek na zawsze w mej pamięci. W końcu jednak zbliżyłem jej dłoń do swej twarzy i ją delikatnie pocałowałem. Wtedy znów spojrzałem na nią.

 

- Spokojnie Elizabeth wszystko już jest dobrze - mówiłem ze szczerą radością w głosie, którą ciężko było mi ukryć. - Miałaś wypadek podczas szlabanu. Na twoją głowę spadły różne eliksiry i zostałaś - na chwilę spochmurniałem. - Tom cię tu przyniósł nim twój stan się pogorszył - nie chciałem jej na razie mówić prawdy. Przyjdzie na to czas, gdy będziemy sami. Teraz była tu pielęgniarka lepiej by tego nie słyszała. - Najważniejsze jednak, że jesteś już z nami. Nawet nie wiesz jak bardzo mi ciebie brakowało bez ciebie jestem niczym ślepiec - mówiłem ze szczerym uśmiechem nagle jednak całkiem spochmurniałem nie patrząc już na Elisabeth a w pustą przestrzeń.

 

- Nie sądziłem, że będziesz jeszcze mnie chciał zobaczyć - powiedziałem ponuro. W wejściu do skrzydła stał wysoki mężczyzna o dość bladej skórze. Nie był do mnie nie wiadomo jak podobny gdyż odziedziczyłem cechy z rodziny matki jak i jego tak samo było z wyglądem. Jedynie jego zimny wzrok był taki sam jak mój, co mogło świadczyć o naszym pokrewieństwu. Stał tam ubrany w ciemną szatę i spoglądał w milczeniu to na mnie to na Elisabeth jakby z pewnym obrzydzeniem. Wiedziałem, że jego dłoń błądziła jakby chciał znaleźć różdżkę. W końcu jednak się odezwał.

- Czekam na zewnątrz i nie karz mi czekać - powiedział ponuro w moim kierunku ignorując Elisabeth i opuszczając skrzydło. Ja natomiast znów uśmiechnąłem się ciepło do Elisabeth i ją ponownie pocałowałem tym razem w czoło nadal trzymając jej dłoń.

- Sprawdzę, czego chce i wkrótce do ciebie wrócę dobrze? - powiedziałem szczerze się do niej uśmiechając. Cokolwiek by nie powiedział nie miałem zamiaru zmienić zdania. Szczerze ją kochałem i nic nie mogło tego zmienić. Jednak byłem w stanie poświęcić mu chwilę i sprawdzić, czego ode mnie chce. Bałem się tego trochę. Raz już posprzeczałem się z ojcem jednak teraz sprawa jest o wiele poważniejsza. Byłem jednak gotowy znieść wszystko dla niej.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Lisa obserwowała Alana szeroko otwartymi oczami, kiedy ten tak długo się jej przypatrywał, a potem pocałował jej dłoń. Wciąż nie do końca pamiętała co się stało, poza tym, że miała szlaban z Riddle'em w magazynie ze składnikami. Alan wyglądał na strasznie przygnębionego i natychmiast uniosła swoją drugą rękę dotykając lekko jego policzka. Próbowała sobie cokolwiek przypomnieć, ale w głowie miała pustkę. Na jej czole pojawiła się drobna zmarszczka. Kiedy jednak usłyszała jego słowa ze zdziwienia aż zabrała dłoń.

- Miałam wypadek? Eliksiry? To by wiele tłumaczyło, prawie nic z tego nie pamiętam - pochyliła głowę jak obrażone dziecko. - Ale to naprawdę Riddle mi pomógł? Wydawało mi się, że on by raczej... - zamilkła przypominając sobie, że nie są sami. Po raz kolejny dotknęła jego policzka i powiedziała cicho - Nie martw się, ze mną już wszystko dobrze.

Pielęgniarka stanęła trochę bardziej z tyłu i obserwowała ich z lekkim uśmiechem.

 

Kiedy jednak w drzwiach pojawił się mężczyzna pani Connolly zmarszczyła w irytacji brwi, dokładnie tak jak Lisa. Ruda dziewczyn wyglądała jakby miała wielką ochotę się odezwać, ale być może uznała, że jest zbyt słaba na denerwowanie się. Wciąż była niezwykle blada. Najwidoczniej jej zdanie szybko zmieniło się, gdy Alan stwierdził, że zamierza pójść z nim porozmawiać. Wykonała gwałtowny ruch, jakby zamierzała wstać, choć jej prawa dłoń ściskała z całej siły prześcieradło, jakby nie była do końca zdolna do utrzymania się w prostej pozycji bez jakiejś podpory. Pielęgniarka natychmiast zareagowała, odsuwając Alana jedną ręką i siłą przytrzymując Lisę na łóżku.

- Muszę iść z tobą... Ten... Kurczę... Proszę mnie zostawić!

- Nigdzie panna nie pójdzie! Musisz odpoczywać, Sanders.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Elisabeth wyglądała na tak słabą. Nigdy jeszcze jej nie widziałem w tak marnym stanie. Tak bardzo czułem się przygnębiony widząc ją taką. Drugi raz widziałem ją już w tym krótkim roku szkolnym nie taką jak widziałem ją zawsze. Jednak ostatnim razy była smutna na skraju łez a teraz zmęczona niemal bez życia. Pomimo jej zapewnień, że już wszystko dobrze nadal się o nią martwiłem. Potrafiłem tylko ukazać udawany lekki uśmiech. Jednak, pomimo że była tak słaba nagle znów zobaczyłem ją taką, jaką znałem ją, na co dzień. Prawdziwą silną Elisabeth. Nawet pomimo swojego stanu zdrowia i zmęczenia chciała iść ze mną. Martwiła się a nawet bała. Wiedziałem, bo ja to samo czułem względem niej. Dlatego też uważałem, że nasze uczucie do siebie nawzajem jest szczere ponad wszystko a nie było to tylko chwilowe zauroczenie. Zapewne obawiała się, że mnie straci albo coś mi się stanie. Nie mogłem się jej dziwić. Nim jednak zdążyłem cokolwiek zrobić nagle zostałem odsunięty od łóżka i samej Elisabeth tym samym.

 

- Proszę uspokój się Elisabeth - powiedziałem okrążając pielęgniarkę i kucając przy jej łóżku. Nasze spojrzenia mogły się teraz spotkać. Jednak w mym wzroku nie było typowego chłodu a teraz ciepło, którym na nią spoglądałem. - Musisz odpocząć wiesz o tym tak samo jak ja. Nie chce by coś ci się stało a twoje zdrowie jest najważniejsze - odrzekłem z ciepłym uśmiechem. - Proszę zaufaj mi. Wiesz przecież, że zawsze mogłaś to zrobić. Nikt tobie mnie nie odbierze ani on ani nikt inny. Poradzę sobie - mówiłem dalej z uśmiechem starając się przy okazji ukryć niepewność przed tak poważną rozmową, jaką miałem właściwie w życiu przeżyć pierwszy raz. - Nim się obejrzysz znów będę przy tobie - powiedziałem teraz sięgając dłonią jej policzka. - Dobrze?

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 weeks later...

Lisa musiała w końcu poddać się własnemu wyczerpaniu i opaść na białe poduszki. Pielęgniarka mruknęła coś nieprzyjemnego pod nosem i odsunęła się trochę, dając Alanowi możliwość porozmawiania z nią. Chociaż dziewczyna czuła już narastający ból głowy spowodowany stresem zaraz po przebudzeniu się, nie chciała odpuszczać. Nie chciała, żeby jej przyjaciel, ukochany, musiał użerać się sam z tym okropnym człowiekiem.

- Alan, proszę cię. Poradzę sobie, nie chcę, żebyś musiał sam znosić te wszystkie bzdury, które.... ał - przyłożyła dłoń do bandaża i zacisnęła powieki, odwracając głowę na bok.

- No proszę - powiedziała szybko pielęgniarka, znów odpychając chłopaka od łóżka. - Tak myślałam. Panience się nie wolno denerwować...

- Ała - szepnęła dziewczyna słabnącym tonem, a pielęgniarka wetknęła jej do ust eliksir. - Napij się i śpij - Lisa pokręciła z uporem głową co spowodowało jeszcze więcej bólu. Cały czas nie otwierała oczu, a pani Connolly ostatecznie musiała zmusić ją do wypicia specyfiku, który wkrótce spowodował, że jej blade rysy twarzy rozluźniły się, a oddech ustabilizował. 

Pielęgniarka spojrzała na Alana, co dziwne, miękko jakby mu współczuła i powiedziała:

- No idź już szybko, panie Travers, załatw co masz do załatwienia.

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

O ile wcześniej kierował mną po części strach tą rozmową to teraz poczułem narastający gniew. Najpierw Elisabeth znalazła się tu przez Toma a teraz mój własny ojciec sprawił, że jest z nią jeszcze gorzej. A to nie tak miało być. Przecież się obudziła mieliśmy spędzić ten czas razem. Chciałem ją tutaj wspierać a on to wszystko zepsuł. Gdy widziałem jak jest słaba aż zacisnąłem pięści. Nie miałem pojęcia, że jest w aż tak marnym stanie. Słuchałem jej i oglądałem ze smutnym wzrokiem czując zupełną bezradność obecną sytuacją. Chciałem by ta sytuacja nigdy nie miała miejsca a jednak to się naprawdę działo. W końcu jednak Elisabeth zamknęła swe piękne zielone oczy zasypiając. Dobrą chwilę patrzyłem na nią w milczeniu. Dopiero po słowach pielęgniarki kiwnąłem lekko głową w akcje zgody i opuściłem skrzydło. Gdy tylko znalazłem się poza skrzydłem napotkałem czekającego na mnie mężczyznę, który tylko na mnie chłodno spojrzał.

 

- Nie śpieszyłeś się - powiedział ponuro. Jednak nie czekał na moją odpowiedź. Zapewne i tak wiedział, że nic bym mu nie odpowiedział. Powoli zacząłem iść zanim. Od kiedy pamiętam tak było zawsze chodziłem za nim niczym pies. Jednak teraz już nic nie będzie takie jak dawniej. W milczeniu zaczęliśmy opuszczać zamek przy okazji mijając innych uczniów. Spostrzegłem, że co nie, którzy się nam przyglądali, gdy tak szliśmy. Dopiero, gdy dotarliśmy na błonia cisza się zakończyła a ponownie została zakłócona przez mojego ojca. - Pamiętam czasy, gdy sam tu chodziłem

 

- Nie w tym celu tu przybyłeś - powiedziałem twardo chcąc przejść natychmiast do rzeczy. Ten ponownie na mnie spojrzał swym zimnym wzrokiem.

- Nic się nie zmieniłeś. Jednak masz racje przybyłem tu w innym celu i chyba oboje wiemy, jakim?

- Czego ode mnie oczekujesz? - zmarszczyłem wściekle brwi dalej na niego patrząc.

- Twój ostatni list sprawił, że złamałeś serce własnej matce. Powinieneś się cieszyć, że sprawiła, że nie pojawiłem się tu natychmiast, bo wtedy skończyłoby się to dla ciebie znacznie gorzej - gdy padły te słowa jego dłoń zacisnęła się na moim ramieniu. Poczułem ból, ale starałem się nie reagować wiedziałem, że najpewniej zostaną mi ślady. On jednak dalej kontynuował. - Twoja kuzynka Sophie ostrzegała mnie, że jesteś blisko tej Sanders ja jednak to zbagatelizowałem uznając, że zaraz ci to minie. Zawsze przejawiałeś jakiś dziwny rodzaj akceptacji do tych gorszych - na te słowa jego usta aż się wykrzywiły. - Uznaliśmy jednak, że gdy spędzisz z nią trochę czasu zrozumiesz, że ta dziewczyna do ciebie nie pasuje i jesteście z innych światów. Nie jednak ty nam wykręciłeś taki numer - nagle sięgnął za swą szatę i wyciągnął dużą ilość kopert. Na ten widok moje oczy otworzyły się szeroko. Nagle jednak zamknąłem oczy, gdy kartki zostały rzucone prosto w moją twarz. - Zamiast się uczyć pisałeś z tą nic nieznaczącą czarownicą marnując swój cenny czas. Najpierw to jak powiedziałeś mi, że chcesz zostać Aurorem. Mam przyjaciela w departamencie tajemnic. Mówiłem mu o twoich wynikach w szkole i o tym, jaki masz talent. Udało mi się nawet go przekonać byś dostał staż. Jednak nie mój syn chce być Aurorem. - Ciężko było cokolwiek ocenić po mojej mimice, bo miałem teraz wbity wzrok w koperty leżące wokół mnie. Jednak był to obecnie pusty obraz, w którym kryło się coś niedobrego. Nigdy chyba nie czułem takiego gniewu. Dawny strach coraz bardziej zanikał z każdym słowem tego mężczyzny tak mężczyzny. Nie był w mych oczach już ojcem a kimś, kto mnie wcale nie znał. Jednak on zdawał się nie zwracać na to uwagi, bo dalej kontynuował.

 

- Powinienem cię natychmiast wypisać z Hogwartu i zapisać być może do Durmstrangu wtedy by ci może wrócił olej do głowy. Ta dziewczyna ma na ciebie zły wpływ. Próbowaliśmy wielokrotnie poznać cię z jakąś inną czarownicą bardziej dla ciebie odpowiednią a ty zawsze je odrzucałeś. Zamiast tego wybrałeś tego mieszańca. Gdybyś jeszcze był dziewczyną to może bym to jakoś pojął, bo nie byłoby zagrożenie, że ta prostaczka będzie być może pewnego dnia nosić nasze nazwisko. Nie potrafisz zrozumieć, że jej matka sama skrzywdziła własną rodzinę wychodząc za tego pospolitego, mugola? Teraz jej córka ma nadzieje, że dzięki tobie znów dostanie się do elity. Ale jest ślepa i głupia. Nie widzi, że tak nic nie osiągnie a jeszcze ściąga ciebie ze sobą na dno. Ty też nie jesteś w niej zakochany nie wież jak wygląda te uczucie. Wkrótce ci się znudzi i co potem? Chcesz porzucić rodzinę dla kogoś takiego? - Teraz obie jego dłonie zacisnęły się na moich ramionach. Byłem w szoku, że jeszcze panował nad sobą na tyle by nie zacząć tu wrzeszczeć. Jednak wtedy się cofnął a jego oczy szeroko się otworzyły, gdy poczuł coś twardego pod brodą a była to moja różdżka.

 

- Wiele już powiedziałeś - odrzekłem ponuro patrząc w jego oczy bardzo zimnym wzrokiem i ledwo będąc w stanie zapanować nad sobą. - Mi również bardzo szkoda Elisabeth, że być może pewnego dnia będzie musiała przyjąć nazwisko rodziny, która jej nie akceptuje. A teraz posłuchaj mnie uważnie - powiedziałem już niemal z furią w głosie. - Jeśli jeszcze raz spróbujesz obrazić Elisabeth lub kogoś z jej rodziny pożałujesz tego rozumiesz? Jeśli spróbujesz mnie przenieść ucieknę z domu i zamieszkam na ulicy, ale do ciebie już nie wrócę. Nie jestem twoją własnością. Zapamiętaj sobie dokonałem wyboru - odrzekłem chłodno powoli chowając różdżkę. Wtedy jednak ten niepostrzeżenie sięgnął po swoją i nim się spostrzegłem przejechał nią w okolicy mojego policzka a z niego wypłynęła niewielka stróżka krwi.

- Brudna krew. Żałuje dnia, w którym twa matka wydała cię na świat - odrzekł wściekle odchodząc powoli.

- Mi również miło było ciebie widzieć ojcze - również zacząłem odchodzić wtedy jednak spostrzegłem, że do mojego ojca ktoś podszedł a była to Sophie, która coś do niego mówiła. Niestety byli za daleko bym mógł usłyszeć, o czym rozmawiają jednak byłem pewny, że kilkukrotnie rzucili mi ukradkowe spojrzenie. Nie obchodziło mnie jednak, co o mnie mówią. Był ktoś, kto mnie teraz potrzebował. Powoli zacząłem wracać do skrzydła szpitalnego jednak wcześniej zabrałem listy porozrzucane wokół siebie i różdżką machnąłem w okolicy twarzy by zasklepić ranę. Krew mi już nie leciała jednak ślad nadal został. Miałem nadzieje, że Elisabeth nie będzie o to wypytywać. Stres jej teraz jest zbędny.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Już przed drzwiami skrzydła szpitalnego Alan mógł usłyszeć przytłumione głosy, choć żaden z nich nie należał do Lisy. W pomieszczeniu było już jasno, światło przezierało się przez okna, ale to nic dziwnego, gwar, który słyszał wracając do zamku ewidentnie wskazywał na to, że prawie wszyscy uczniowie byli już na śniadaniu, więc musiało być dość późno. Lisa wciąż spała, jej twarz wyrażała spokój, choć wciąż niepokoiła bladością. Nad jej łóżkiem stały dwie osoby, z czego jednej Alan pewnie nie chciał tu widzieć. Kiedy wszedł do środka szepty się urwały.

 

Pielęgniarka i Tom Riddle wpatrywali się w nieprzytomną dziewczynę, chociaż pani Connolly często odwracała wzrok, by spojrzeć na prefekta z nieskrywanym zadowoleniem. Sam Riddle odwrócił głowę i posłał Alanowi drobny, uprzejmy uśmiech. Po jego eleganckiej, ale równocześnie zrelaksowanej postawie i beznamiętnej minie łatwo było się domyśleć, że cokolwiek się wczoraj wydarzyło, nie robiło już na nim najmniejszego wrażenia. Był tutaj w jednym celu, aby wzmocnić swoją nienaganną reputację, chociaż starsza kobieta wydawała się tego w ogóle nie zauważać.

- Już pan wrócił, panie Travers - powiedziała, odchodząc od łóżka Lisy. - Pan Riddle... - obdarzyła go lekkim uśmiechem. - ...  przyszedł tutaj, aby sprawdzić jak czuje się panna Sanders. Widać nie jest pan jedyną osobą, która się o nią niepokoi - pokręciła szybko głową.

 

Zanim Alan mógłby zareagować Tom podszedł do drzwi, mijając go bez słowa, a potem odwrócił się i spojrzał na matronę.

- Proszę mi wybaczyć, ale muszę już iść. Planuję udać się do biblioteki. To wielka ulga słyszeć, że pannie Sanders nie grozi nic złego - uśmiechnął się, pokazując białe zęby, czarująco. - Panie Travers, życzę miłego dnia - dodał jeszcze, a potem obdarzył bezwładne ciało Lisy ostatnim długim spojrzeniem i wyszedł.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość
Temat jest zablokowany i nie można w nim pisać.
×
×
  • Utwórz nowe...