Skocz do zawartości

[GRA] Zagadka [Harry Potter] [~Magus]


Elizabeth Eden

Recommended Posts

Nie myślałem o tym, co zaszło a przynajmniej starałem się tego nie robić. Zdążyłem nawet zapomnieć o śladzie, jaki został na mojej twarzy po spotkaniu... No właśnie jak miałem go teraz nazwać? Kiedyś był mi ojcem a teraz sam się mnie wyrzekł nie akceptując moich decyzji. Nie chciał a nawet nie próbował zrozumieć moich uczuć w stosunku do Elisabeth. Tak nie był mi już ojcem. Gdy sam to sobie powiedziałem poczułem się jakbym pozbył się obciążenia, które tkwiło w mym sercu. Powinienem czuć smutek i złość a jednak czułem radość. Jakbym pozbył się kolejnej przeszkody do naszego wspólnego szczęścia. Jedyne, co przypomniało mi o tamtym wydarzeniu to listy napisane przez nią w czasie wakacji. Trzymałem je schowane za szatą nie zatrzymując się. To była prawda zatrzymywałem każdy list, który do mnie napisała i czytałem je nawet kilka razy dziennie, chociaż znałem ich treść na pamięć. W czasie wakacji tylko one dostarczały mi radości. Najbardziej mnie jednak denerwował fakt, że on czytał moją prywatną korespondencje gdzie było zapisanych wiele osobistych spraw tylko dla nas.

 

Starałem się nie zwracać uwagi na gwar uczniów. W sumie to miało sens, że już wszyscy się rozbiegli. Nie sądziłem by ta rozmowa była krótka musiało minąć sporo czasu. Mijałem wszystko w milczeniu aż dotarłem do celu mojej podróży. Jednak, gdy tylko tam wszedłem niemal skamieniałem. Dlaczego on tu znowu był? Najpierw ten obcy mi teraz mężczyzna a teraz on? Nieszczęścia chodziły parami. Gdy słuchałem pielęgniarki zaciskałem wściekle schowane dłonie. Jednak moja mina była niewzruszona. Nie chciałem dać mu tej satysfakcji. Była tak nim zaślepiona jak niedawno jeszcze ja. Byłem ciekawy czy wie coś o mojej wczorajszej rozmowie z profesorem. Niemal zdębiałem, gdy znów się odezwał. Jednak nic nie wspomniał o tym wydarzeniu. Czyli najwyraźniej nic nie wiedział? Westchnąłem na to w duchu. Cieszyłem się również, że nie skomentował jakoś mojego śladu na twarzy. Jeszcze mi by była potrzebna jego udawana troska.

 

- Miłego dnia Tom - odpowiedziałem niemal nieprzytomnie kierując się znów do łóżka Elisabeth. Pamiętałem radę profesora Dumbeldora i wolałem go nie prowokować. Zresztą miałem wrażenie, że jego pojawienie się nie było przypadkowe. Celowo był tu tak wcześnie mając nadzieje, że się na mnie natknie. Byłem, co do tego pewny. Ponownie chciał mnie zapewne ostrzec. Nawet te jego ostatnie słowa brzmiały mi niepokojąco. Gdy tylko zniknął za drzwiami kucnąłem przy niej chwytając jej dłoń i patrząc na nią w milczeniu. Wyglądała tak uroczo i niewinnie, gdy spała. Nie chciałem jej na razie mówić o całym zajściu i o tym, co się działo podczas mojej rozmowy. Była tak słaba nie powinna się narażać na większe stresy. Nie po tym, co dziś widziałem.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jej głowa była bardzo ciężka, obraz się rozmazywał i był jakby mętny. Mruknęła coś nieokreślonego i przekręciła na poduszce. Kosmyk rudych włosów spadł jej na nos, ale go zdmuchnęła. Była tak bardzo bardzo zmęczona. Może powinna spać dalej? Zdążyła się ponownie rozluźnić, kiedy w jej głowie pojawiła się nagła myśl, jak alarm. Wszystko wskoczyło na swoje miejsce i przypomniała sobie o czym rozmawiali zanim została przymuszona do snu. Otworzyła szeroko oczy i obróciła się na plecy, zauważając, że Alan znów siedzi w spokoju koło jej łóżka. Kurde.

 

Na początek nic nie powiedziała, jedynie wyciągnęła z trudem rękę, aby chwycić jego dłoń. Przez chwilę panowało pomiędzy nimi milczenie, nawet pielęgniarka wróciła do swojego gabinetu. Zmrużyła oczy, próbując pozbyć się resztek senności i skupiła wzrok na Alanie. Wtedy to zauważyła. Szramę na jego twarzy. Zacisnęła palce z siłą, której nie powinna mieć jako ofiara niedawnego wypadku.

- Co się stało? Co ten... - zostawiła to bez słowa. - ... ci zrobił? Dlaczego nie pozwoliliście mi iść z tobą - powiedziała, myśląc o nim i o pielęgniarce. - Nie pozwoliłabym na to.

Jej oczy były pełne złości, ale również smutku, spowodowanego myślą, że jego ojciec go skrzywdził, a ona leżała wtedy śpiąc na ciepłym, szpitalnym łóżku.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Spoglądałem dłuższą chwilę na Elisabeth. Cieszyłem się, że chociaż teraz nie musiała się martwić i mogła spokojnie wypoczywać. Świat snów był obecnie dla niej najlepszym miejscem. Kilkukrotnie przejechałem dłonią po jej twarzy tak bardzo się o nią martwiąc. Może powinienem wyjść? Nie byłem pewny czy po tej ostatniej aferze Elisabeth powinna mnie widzieć po wybudzeniu. Potrzebowała w końcu snu a tak będzie się niepotrzebnie denerwować. Z drugiej zaś strony, jeśli się obudzi i mnie nie zastanie to pewnie wstanie z łóżka nie chcąc nikogo słuchać i zacznie mnie szukać. Moje rozmyślania się skończyły z chwilą, gdy zobaczyłem, że się powoli budzi. Nie reagowałem nie chcąc jej przeszkodzić. Tylko patrzyłem na to z kamienną twarzą. Co nie zmieniało faktu, że byłem szczęśliwy. Poczułem niedługo później jej dłoń, przez co na mojej twarzy się teraz pojawił ciepły uśmiech. Jednak, gdy nagle poczułem jej uścisk lekko się zaniepokoiłem zwłaszcza po jej słowach. Zastanawiałem się, co powiedzieć tak by nie poczuła się gorzej. Nadal była zbyt słaba.

 

- Elisabeth nic mi nie jest - powiedziałem z uśmiechem. - Ten ślad wkrótce zejdzie jednak żadna rana nie byłaby równa tej w moim sercu gdyby coś ci się stało - lekko przejechałem wolną dłonią po jej czole. - Nie wybaczyłbym tego sobie ty byś zrobiła tak samo gdybyś była na moim miejscu - na mojej twarzy pojawił się uśmiech i położyłem drugą dłoń na jej lekko ją głaszcząc. - Co do całej reszty niema to znaczenia. Już go zapewne nie zobaczymy. Nie ważne było, co tam się stało to przeszłość teraz ty jesteś ważna - pocałowałem ją delikatnie w policzek. - Powiedz jak się czujesz? - teraz pojawiło się zmartwienie zarówno w głosie jak i na twarzy.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Lisa wyglądała na coraz bardziej zdenerwowaną, ale również zdołowaną. Chociaż nie mogła zaprzeczyć, że rozumiała Alana, cały czas ją ta sprawa gryzła. Uśmiechnęła się lekko, kiedy pocałował ją w policzek, ale później jej mina znów stała się poważna i zacisnęła palce na jego dłoni, by potem na nowo rozluźnić się na wielkiej poduszce.

- Czuję się dobrze, mogłabym już stąd wyjść - powiedziała, na tę chwilę dając za wygraną, a potem cicho westchnęła. Nie była to do końca prawda, bo wciąż przytłaczała ją słabość, a niewielki ból głowy nie mijał całkowicie. Zgadzała się w pełni tylko druga część, naprawdę wolałaby już opuścić Skrzydło Szpitalne. Nie lubiła go, bo miała wtedy wrażenie, że kiedy tu leży, marnując czas, traci kontrolę nad swoim szkolnym życiem.

- Powiesz mi co się dokładnie stało? - zapytała po jakiejś minucie ciszy, jej usta wciąż były ułożone w grymas obrażonego dwulatka - Pamiętam tylko tyle, że razem z Riddle'em układaliśmy ingrediencje na szafkach, a potem ten straszny ból głowy - zacisnęła na chwilę powieki. - I czy coś się działo, kiedy byłam nieprzytomna? - uniosła nieco brodę, wbijając w niego zielone oczy, wciąż trochę podkrążone.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Uśmiech na twarzy Elisabeth bardzo mnie ucieszył jednak był on niezwykle krótki i gdy na jej minę wróciła powaga wiedziałem, że nadal jednak coś ją gryzie. Nie myliłem się, bo poczułem nagle jak jej palce zacisnęły się na mojej dłoni. Skierowałem na chwilę swój wzrok na jej i moją dłoń, które teraz były zamknięte wspólnie w uścisku. Gdy odrzekła, że chce już wyjść nie bardzo mi się spodobał ten pomysł. Wiedziałem, że jest uparta i silna jak mało, kto a jednak to nie zmieniało faktu, że się o nią martwiłem. Jednak gorsze stało się dopiero później, bo w końcu spytała o powód, dla którego się tu znalazła. Wiedziałem, że ta chwila, co prawda przyjdzie jednak nie byłem pewny czy powinienem jej mówić, gdy była w takim stanie. Kłamstwo jednak nie wchodziło w grę. Znała mnie zbyt dobrze i wiedziałaby, kiedy skłamałem. Jeśli poproszę by jeszcze z tym zaczekać nie odpuści i będzie mnie męczyć aż powiem. W końcu lekko westchnąłem.

 

- Skoro tego chcesz - po tych słowach usiadłem na rogu jej łóżka cały czas na nią spoglądając i mocniej trzymając dłoń tak jak bym chciał jej w ten sposób dodać odwagi. - Cokolwiek jednak teraz usłyszysz spróbuj podejść do tego logicznie a nie kierować się emocjami jak to zwykle robisz - powiedziałem z lekką zaczepką w głosie i delikatnym uśmiechem by rozluźnić sytuacje. Nim jednak zacząłem mówić lekko się nad nią nachyliłem i obdarowałem ją jeszcze jednym pocałunkiem w czoło. Dopiero wtedy zacząłem zbierać myśli i po pewnej chwili otworzyłem usta. - Nie powiem ci, co dokładnie się stało, bo nie było mnie tam jednak powiem ci, co wiem - spojrzałem na nią niezwykle poważnie. - Więc gdy odbywałaś szlaban spadła na ciebie półka z różnymi eliksirami i wszyscy uznali to za wypadek. Według oficjalnej wersji wtedy też uratował cię Tom, który cię tu przyprowadził i teraz wszyscy mają go za bohatera łącznie ze Stephanie i Adelią - ponownie zamilkłem jakby kolejne słowa miały już nie być tak miłe. - Dowiedziałem się o tym wszystkim będąc w pokoju wspólnym. Przybiegłem tu najszybciej jak mogłem Elisabeth jednak on już tu był. Stał nad tobą i trzymał twą dłoń w opiekuńczym geście. A jednak - teraz pojawiła się u mnie nowa emocja, czyli smutek, który był widoczny na mojej twarzy. - Przepraszam Elisabeth ja po prostu nie dałem rady ten widok sprawił, że moje emocje po prostu wręcz wybuchły niczym wulkan i powiedziałem mu parę słów a wtedy on powiedział te słowa - chwilę się wahałem czy to powiedzieć jednak skoro zacząłem to musiałem skończyć. - Zagroził tobie. Powiedział, że nie umiem uczyć się na błędach i ciekawe jak wiele jeszcze zniesiesz z powodu tego, że nie umiem się na nich uczyć - nagle z moich oczu popłynęła samotna łza. Widok naprawdę rzadki, bo niemal nigdy nie pozwalałem sobie płakać. - Rozumiesz już Elisabeth? To nie był wypadek a znalazłaś się tu przeze mnie to była kara z jego strony - po tych słowach zamilkłem opuszczając głowę i nie mogąc ze wstydu spojrzeć Elisabeth w oczy.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Na twarzy Lisy przewijały się różne emocje. Od lekkiego zdziwienia, po szok i złość, która na koniec przemieniła się w podszyty irytacją smutek. Kiedy Alan ucichł wydawało się, że w całym Skrzydle Szpitalnym zapadło głuche milczenie. Nawet z gabinetu pielęgniarki nie dobiegały żadne odgłosy. Lisa na chwilę spuściła wzrok i z nieznacznie zmarszczonymi brwiami wpatrywała się w swoje dłonie. Potem westchnęła i pokręciła głową.

- Eh... Riddle, niezły bohater, co? - jej głos był gorzki, dało się usłyszeć, że w ogóle nie wierzyła w to, że był to zwykły wypadek, tym bardziej po słowach swojego chłopaka. - Jak tak teraz myślę to wydaje mi się, że zaraz przed tym całym bólem widziałam jak wyciąga rękę w moją stronę... a może tylko mnie ostrzegał, bo chyba coś mówił... albo krzyczał? Wszystko jest takie niewyraźne... - zacisnęła na chwilę powieki, a potem uniosła brodę i spojrzała na Alana z dziwnym, źle wróżącym ogniem w zielonych oczach. - A ty? Ty? Jak możesz? Jak możesz, Alan? - przerwała by zaczerpnąć powietrza. - Jak możesz być takim kretynem i gadać jakieś bzdury o swojej winie? Chcesz mnie dobić, tak? Chcesz, żebym zamiast z powodu uderzenia ciężką półką umarła z zażenowania, prawda? - kąciki jej ust drgnęły, niwecząc surową minę, z ust wyrwał się zdławiony chichot, zaczęła też gwałtownie mrugać. - Chodź tu, ty kurde... gumochłonie - powiedziała niewiele myśląc i na tyle na ile mogła przyciągnęła go do siebie. - Kocham cię. - powiedziała oplatając ramionami jego szyję, a potem dodała, o wiele ciszej, tak, że nawet jeśli ktoś stałby pod drzwiami Skrzydła Szpitalnego nie mógłby tego usłyszeć. - Chyba powinniśmy naprawdę pójść do Dumbledore'a...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Cisza, która nastała w skrzydle nie była dla mnie niczym niezwykłym. To była całkiem normalna reakcja na to, co zostało powiedziane jeszcze przed chwilą. Spodziewałem się wielu różnych zachowań ze strony swej ukochanej. Chociaż strach nie był u niej cechą widzianą, na co dzień. To jednak Tom w jakiś sposób potrafił wyzwolić nawet w kimś tak wojowniczym jak ona te cechę. Spodziewałem się, więc że to cisza przed burzą a Elisabeth zaraz wybuchnie gniewem najpewniej znając ją tak właśnie będzie. Jednak stało się nieco inaczej niż przewidywałem. Najpierw zaczęło się całkiem spokojnie, przez co delikatnie podniosłem na nią swój wzrok. Jednak potem znów to się stało. Ponownie nie pozwoliła mi wziąć winy na siebie. Spoglądałem prosto w jej piękne oczy widząc w nich coś, co mnie lekko zaniepokoiło. Spodziewałem się wszystkiego jednak zaraz ponownie sytuacja zaczęła się jakby uspokajać zwłaszcza, gdy do mych uszu dotarł jej chichot. Na mojej twarzy pojawił się lekki uśmiech. Chciałem coś nawet powiedzieć, gdy nazwała mnie gumochłonem. Chyba pierwszy raz tak mnie nazwano, ale wiedziałem, że nie miała na celu mnie obrazić a było to bardziej żartobliwe stwierdzenie to po prostu cała ona. Nie miałem jednak okazji za bardzo nad tym rozmyślać, bo nagle poczułem ręce Elisabeth na szyi i jak ta ciągnie mnie ku sobie. Nie stawiałem nawet oporu, przez co niemal upadłem prosto na nią. Sam również odwzajemniłem uścisk i przytuliłem ją lekko całując w policzek.

 

- Ja również cię kocham jak nic innego na tym świecie - odpowiedziałem cicho delikatnie ją nadal przytulając i kładąc lekko brodę na jej ramieniu. Wolałem nie kłaść brody na jej głowie, która niedawno tak ucierpiała. Byłem tak do niej przytulony dobrą chwilę aż nie dotarły do mnie jej słowa o profesorze. Wtedy dopiero podniosłem głowę by spojrzeć w jej oczy a dłonie położyłem na ramionach. - Nie wiedząc, co mogę zrobić i czując ogromną rozpacz na twój stan stało się tak, że nasze drogi już się skrzyżowały a ja powiedziałem profesorowi o wszystkim Elisabeth - na chwilę zamilkłem patrząc głęboko w jej oczy by zaraz mówić dalej.

 

- Tom podobnie jak ty jest pół krwi a jednak z jakiegoś powodu nikt niema odwagi mu zarzucić by był gorszy, co już samo w sobie jest dziwne widząc jak ciebie czasem traktują - zacisnąłem wściekle pięści na samą myśl o tym. - W każdym razie obawiam się, że jesteśmy w mniejszości. Profesor otwarcie stwierdził, że żaden inny profesor nie wierzy by Tom mógł zrobić coś złego i uważają, że Dumbeldore się na niego uwziął. Poradził abyśmy postarali się udawać bardziej mu przychylnych uczniów wtedy się najpewniej nami znudzi. Obecnie zwracamy na siebie zbyt dużą jego uwagę. Jeśli jednak powtórzy się sytuacja podobna do obecnej mamy się do niego natychmiast zgłosić. Możemy spróbować, co prawda Priori Incantantem jednak niema pewności czy się nie wykręci a my pogorszymy tylko sprawę. Obawiam się, że mamy tylko nasze słowo przeciw jemu a bez dowodów nie możemy nic zrobić - cała moja mowa była niezwykle cicha tak by nikt nas nie podsłuchał a usłyszała każde słowo tylko i wyłącznie ona. Byłem ciekawy, co na to wszystko stwierdzi. Zawsze jej zdanie było dla mnie niezwykle cenne.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Lisa słuchała Alana uważnie, nieznacznie mrużąc oczy. Kiedy w Skrzydle Szpitalnym znów zapadła cisza ona też milczała, zagryzając wargę w zastanowieniu i zdziwieniu. Potem uniosła się nieco na łóżku, ale szybko wróciła do wcześniejszej pozycji po tym jak przez jej skronie przemknęła fala ostrego bólu. Nie powinna była nawet próbować. Ułożyła się wygodniej i zaczęła mówić, bardzo cicho:

- Więc Riddle jest półkrwi? Ale to jest tak bardzo dziwne... jakim cudem ma w Slytherinie taki autorytet? To znaczy, wiem, że jest geniuszem, ale to nie wystarcza. To pewnie przez te wszystkie manipulacje, udawany urok, nawet czystokrwiści za nim idą - zamknęła na chwilę oczy. - Dobrze, że poszedłeś do profesora Dumbledore'a, już samo to sprawia, że czuję się trochę lepiej, ale wiesz... - westchnęła - profesor ma chyba rację. Nie wiem, nie wyobrażam sobie, żebym miała udawać, że go uwielbiam jak wszyscy inni - jej kolejne westchnięcie było zabarwione irytacją. - Ale myślę, że nie mamy innego wyjścia, skoro i tak nikt nam nie wierzy - przez chwilę milczała, jakby zbierając myśli, a potem nagle wyskoczyła z niespodziewanym pytaniem, szybką zmianą tematu - Słyszałam, że dzisiaj w Pokoju Wspólnym miały wisieć ogłoszenia o tym, kiedy rozpocznie się nabór do drużyny Quidditcha i treningi. Widziałeś jakieś jak tu przychodziłeś? - zapytała, wpatrując się w niego z zaciekawieniem.

Chciała choć na chwilę przestać mówić i myśleć o Riddle'u.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Słuchałem uważnie każdego słowa, jakie padło ze strony Elisabeth. Bardzo ucieszyła mnie jej reakcja na to, że poszedłem porozmawiać z profesorem. Bałem się, że zacznie mówić, że za bardzo panikuje i mogłem zaczekać na nią. Prawdą jednak było, że nie mogłem tego zrobić. Z chwilą, gdy Tom zagroził życiu jedynej osoby, dla której ja sam miałem jeszcze powód by żyć nie mogłem nie zareagować. Jeśli straciłbym ją to wraz z nią utraciłbym wszelkie powody do dalszego życia. Nie miałem rodziny ani bliskich przyjaciół. Została mi tylko Elisabeth. Podobnie jak ona nie mogłem pojąć, dlaczego Tom ma taki autorytet jednak jakiś powód musiał być. Bałem się jednak, że jest to bardzo mroczny powód, którego lepiej było nie znać. Też nie byłem pewny czy zdołam udawać uwielbienie w jego kierunku, gdy ten znów zacznie tak zbliżać się do niej jak to zwykle robił przy mnie. Na ten widok zawsze czułem ogromny gniew. Nie byłem nawet pewny czy było to ukierunkowane zazdrością czy też może tym, że zawsze widziałem w oczach Elisabeth ogromną niechęć, gdy to robił.

 

Gdy ponownie położyła się wygodniej na łóżku spoglądałem na nią ze zmartwieniem. Nigdy jeszcze nie była tak słaba. Czułem ból w sercu, gdy taką ją widziałem. Na powrót oprzytomniałem, gdy wspomniała o Quidditchu. Byłem nieco zdziwiony, że o to pytała. Jednak to była cała ona. Nawet będąc w takim stanie już myślała o rozgrywkach.

 

- Tak bardzo się spieszyłem a me myśli błądziły tylko i wyłącznie przy tobie - odrzekłem dotykając poduszkami palców jej policzka. - Nie myślałem nawet o tym. Wręcz zapomniałem o Quidditchu po ostatnich ciężkich chwilach - prawdą było, że ten rok był dla nas oboje ciężki i to nie z powodu nauki. - Wiem, że jesteś silna - nagle moje dłonie delikatnie zacisnęły się na jej dłoni. - Dużo silniejsza niż ja będę kiedykolwiek jednak na razie chyba nie powinnaś o tym myśleć. Nadal jesteś zmęczona. W obecnym stanie niewiele mogłabyś pomóc drużynie. Poczekaj aż poczujesz się lepiej dobrze? - spytałem lekko przechylając głowę i patrząc w jej oczy.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Uśmiechnęła się lekko słuchając jego słów. Teraz kiedy leżała wygodniej i nie dręczyło ją już tak mocno kłucie w skroniach i lekkie nudności nawet jej temperament trochę opadł i poczuła się jakoś tak bardziej... leniwa. Chyba naprawdę powinna jeszcze odpoczywać, chociaż sama myśl, że miałaby jutro opuścić lekcje była nieprzyjemnie gorzka. Być może uda jej się namówić wieczorem pielęgniarkę, aby pozwoliła jej opuścić Skrzydło Szpitalne jutro rano? No i, oczywiście, nie chciała zostawiać Alana samego, by musiał na własną rękę użerać się z osobami takimi jak Riddle.

- To znaczy, wiesz... - powiedziała, kiedy skończył. - ... nie chodziło mi o to, że już jutro idę na trening, on jest zawsze zapowiadany z kilkudniowym albo nawet i większym wyprzedzeniem. Do tego czasu na pewno poczuję się lepiej - zrobiła wielkie oczy i przybrała jak najmocniej przekonujący ton głosu. - Chyba sam rozumiesz... miałabym opuścić trening? Ja? I to jeszcze pierwszy w semestrze? Poza tym... - wydęła wargi. - ... wszyscy wiedzą, że jestem świetna na swojej pozycji i jestem w drużynie od drugiego roku, ale z tą naszą nową... reputacją... - urwała na chwilę. - Nie chcę im po prostu dawać pretekstu do wyrzucenia mnie z drużyny. Pokażę im w tym roku. Będę grać tak, że nawet jakby bardzo chcieli, to nie będą mogli choćby pomyśleć o pozbyciu się mnie - zrobiła bardzo zaciętą i zdeterminowaną minę, a potem wychyliła się i pocałowała go lekko w policzek, by chwilę później znów ułożyć się wygodnie na wielkiej poduszce.

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie chciałem zostawiać tu Elisabeth samej. Wiedziałem, że nie jest typem, który potrafi przeleżeć cały dzień w łóżku. To nie była Stephanie, która potrafiła się całymi dniami wylegiwać. Wiedziałem, że ogromną dla niej torturą byłoby bezczynne leżenie w samotności tutaj. Dlatego chciałem spędzić z nią każdą wolną chwilę by nie musiała tego znosić. Zresztą i tak najlepsze chwilę mego życia były właśnie z nią. Zastanawiałem się, kiedy pozwolą opuścić jej skrzydło. Co prawda nadal nie chciałem by się nadmiernie przemęczała, ale również nie odpowiadało mi by miała tu zostać całkiem sama nudząc się nie wiadomo jak długo. Wiedziałem jednak, że zapewne niedługo już nie będziemy tu sami i przyjdą tu Stephenie i Adelia, które również będą chciały ją odwiedzić. Jednak o ile nigdy mi nie przeszkadzały i całkiem je lubiłem to jednak nadal się martwiłem tym, co było wczoraj. Nadal nie wiedziałem, o czym Tom z nimi rozmawiał, gdy tak uciekłem. Miałem złe przeczucia, co do tego.

 

Moja głęboka zaduma się skończyła, gdy znów skupiłem się na tym, co mówiła do mnie Elisabeth. Z każdym jej słowem na mojej twarzy rósł coraz większy uśmiech. Wiedziałem, że oboje będziemy mieli ciężko w tym roku. Naraziliśmy się wszystkim ważniejszym osobą w Slytherinie. Ja zhańbiłem wszystkich szlachetnie urodzonych i stałem się szlamą. Niemal nikt nie popierał naszego związku i był uważany często za obrzydliwy. Sam również uwielbiałem Quidditcha i sama myśl o tym, że mógłbym zostać wyrzucony z drużyny sprawiała, że czułem zmartwienie. Poza Elisabeth to tylko gra w Quidditcha pozwalała mi zachować jeszcze resztki zdrowego rozsądku, gdy wciąż rodzina stawiała przede mną coraz większe wymagania. Zabawne było powiedzieć coś takiego w myśli. Przecież jeszcze niedawno było to nie do pomyślenia bym nawet tak o nich myślał, ale tak była prawda teraz to widziałem. W każdym razie wiedziałem, że Elisabeth była świetna i bez niej drużyna z pewnością by sobie tak dobrze nie radziła. Zresztą nawet nie wyobrażałem sobie, kto by mógł ją zastąpić. Nikt nie byłby w stanie tego zrobić taka była prawda. Zaraz potem znów poczułem pocałunek z jej strony, na co jeszcze bardziej się uśmiechnąłem.

 

- Masz racje jesteś świetna i zawsze będziesz. Chociaż... - nagle na mojej twarzy pojawił się zadziorny uśmiech. - Możesz być świetna, ale zawsze będziesz za mną - odparłem z lekkim chichotem znów nachylając się nad łóżkiem Elisabeth i teraz ja ją pocałowałem w policzek i lekko przejechałem dłonią po jej czole znów na nią spoglądając. - Wszystko po kolei. Gdy tylko wrócisz do zdrowia wspólnie im pokażemy, że ta drużyna bez nas nie istnieje i nie mają prawa się nas pozbyć, bo to byłaby głupota - nagle w głowie zrodziła mi się pewna iskra nadziei. Być może, jeśli uda nam się wypaść dobrze w rozgrywkach wszyscy przestaną na nas tak patrzeć a my będziemy mieli spokój. Co prawda nie spodziewałem się żebyśmy byli jakoś specjalnie tolerowani, ale neutralność też nie byłaby taka zła. Patrząc na te wrogość z niemal wszystkich stron w naszym kierunku. Jednak, co najlepsze było to, że Tom nie grał w Quidditcha i będziemy na boisku wolni od jego obecności nareszcie.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Lisa zaśmiała się szczerze, słysząc jego słowa i uniosła dłoń, żeby złapać go za rękę. Znów zaczynała czuć się słabo, choć nie chciała jeszcze wracać do snu i walczyła o to, by dalej zachować przytomność i jeszcze trochę pogadać z Alanem. Jej twarz zrobiła się jednak wyraźnie bledsza, oczy bardziej zmrużone, a głos słabszy.

- Masz rację, ciężko zaprzeczyć. Nie mogę się już doczekać tego treningu.

Zanim zdążyła dodać coś jeszcze otworzyły się drzwi do gabinetu pielęgniarki. Wyszła stamtąd pani Connolly z wysoko związanym kokiem, niosąc w ramionach srebrną tackę z eliksirami i nucąc pod nosem jakąś melodię. Kiedy uniosła wzrok i omiotła nim prawie pustą salę, by zatrzymać się potem na Lisie i Alanie, jej brwi uniosły się i zaczęła mówić, tak głośno i gwałtownie, że ruda dziewczyna niemal podskoczyła.

- A co pan tutaj jeszcze robi?! Proszę zmykać, natychmiast! Panna Sanders potrzebuje odpoczynku!

- Ale przecież mogę odpoczywać, kiedy Alan tu jest! - zaczęła Lisa prawie tak głośno jak pielęgniarka co spowodowało, że jej głos całkiem się załamał.

- Nie możesz, ponieważ za chwilę zjesz zupę, wypijesz eliksiry, a potem wrócisz do snu - powiedziała i dziewczyna dopiero wtedy zauważyła parującą miskę stojącą między fiolkami. Wydała z siebie wtedy cierpiętniczy dźwięk i spojrzała z wyrzutem na Alana. 

- No już, proszę iść, będzie ją pan mógł odwiedzić znowu po południu!
Eh.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Lekko posmutniałem widząc Elisabeth ponownie zmęczoną. Zdawałem sobie sprawę, że nie powie mi prawdy nawet gdybym spytał. Byłem, co do tego pewny. Pomimo swego zmęczenia chciała dziś iść ze mną by być przy mnie, gdy rozmawiałem z ojcem. Teraz, pomimo że była w lepszym stanie niż wtedy nadal się dało zobaczyć jej zmęczenie. Nawet gdybym teraz zaproponował by odpoczęła a ja ją zostawię to by się na mnie zirytowała to pewne i po złości nie poszłaby spać aż pielęgniarka by jej nie zmusiła do snu. Cały problem się jednak rozwiązał z chwilą, gdy wróciła. Nie mogłem się spodziewać w sumie innej reakcji na mój widok. W końcu Elisabeth musiała odpocząć a mi było tutaj z nią tak przyjemnie, że straciłem poczucie czasu.

 

- Będę tu znowu po południu - odrzekłem z uśmiechem i jeszcze lekko pocałowałem dłoń Elisabeth nim zacząłem kierować się do wyjścia. Przy samym wyjściu jeszcze rzuciłem ostatnie spojrzenie na moją ukochaną aż zniknąłem za drzwiami. Byłem szczęśliwy, że wracała do zdrowia a jednocześnie zmartwiony. Nie byłem pewny jak teraz będzie wyglądała nasz sytuacja. Teraz do końca nawet nie byłem pewny, co robić samemu. Kiedyś to nie był problem jednak teraz bez niej czułem się dziwnie. Może pójdę do biblioteki? Chociaż tak teraz o tym myślałem to mogłem pójść sprawdzić w pokoju wspólnym jak wygląda sprawa tego ogłoszenia drużyny. Byłem pewny, że też będzie to chciała wiedzieć po południu. Ruszyłem, więc w milczeniu do pokoju wspólnego mając nadzieje, że nic się już dziś nie stanie. Chyba wspólnie z Elisabeth zużyliśmy pecha za kilka lat bardzo bym tego chciał.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

W Pokoju Wspólnym było cicho. Wydawało się to nieco dziwne, było przecież niedzielne przedpołudnie, prawda? Można by się spodziewać, że w miejscu wspólnych spotkań uczniów będzie głośno, do każdego kąta powinna zaglądać przyjazna, rodzinna atmosfera. Być może i tak było, ale nie tutaj, nie w lochach Slytherinu. Tutaj starsi, w większości wyszkoleni na wzorowych arystokratów, spędzali ten czas na przygotowywaniu do lekcji, dokształcaniu się, cichych rozmowach w kącie na najróżniejsze, z pozoru poważne tematy, bądź na obrzucaniu chłodnymi spojrzeniami tych, którzy w ich mniemaniu nie zasługiwali na bycie częścią tego Domu. Młodsi byli cisi, znali swoje miejsce i wiedzieli, że ich status w hierarchii jest aktualnie niezwykle niski, więc najlepszą rzeczą, którą mogą zrobić jest niewychylanie się. Oczywiście były wyjątki od tych wszystkich reguł, nawet tutaj. Dzieci, które chciały spędzić ten czas beztrosko, tak jak osoby w ich wieku powinny. Dziewczyny, które chciały bez skrępowania śmiać się i rozmawiać o pierdołach. Chłopcy, którzy woleli pograć w Eksplodującego Durnia niż siedzieć nad Czarodziejskimi Szachami. Wszyscy ci, którzy weekendy spędzali poza Pokojem Wspólnym, uciekając od jego dostojnej, acz ponurej aury. Zbierali się w grupach i wspólnie organizowali czas, bowiem uczniowie innych Domów często odrzucali ich z powodu srebrnego węża układającego się w zgrabne "S", które byli przecież zmuszeni nosić na szatach. Wśród tej grupy była również Stephanie, Adelia, Hector i parę innych osób, szczególnie młodszych. Gdziekolwiek Alan chciałby ich szukać, na pewno nie tutaj. Tutaj była tylko Lucinda Carrow, starsza siostra Vivienne, siedzącą obok jakiejś ciemnowłosej dziewczyny z szóstego roku i poprawiająca machinalnie włosy, kiedy jej druga ręka jeździła po egzemplarzu Czarownicy, który dla ostrożności ukryła za podręcznikiem do Starożytnych Run. Młody Rowle rozmawiający półgębkiem z Ethanem Thurkellem z trzeciego roku, który choć nie był czystej krwi to jego przodek znajdował się na kartach z czekoladowych żab. Za co? Za zamienienie wszystkich swoich dzieci w jeże za to, że były charłakami.

Ogólnie rzecz biorąc pokój wypełniony był osobami z którymi Alan nie chciał mieć raczej nic wspólnego.

Na tablicy wisiało jednak istotnie ogłoszenie o którym wspomniała wcześniej Lisa.

 

Spoiler

 

Wszyscy Ślizgoni, którzy chcą w tym roku dołączyć do drużyny Quidditcha lub kontynuować swój udział w niej powinni pojawić się na boisku w ostatnią sobotę września o godzinie szesnastej. Przypominam, że przyjść mogą tylko osoby uczęszczające co najmniej na trzeci rok i posiadające własne miotły.

 

T. Yaxley, kapitan drużyny Ślizgonów

 

 

- Podejrzewam, że znów zamierzacie dołączyć? - zza pleców Alana rozległ się jedwabisty głos. Nie był to jednak Riddle, którego nie było w Pokoju Wspólnym, tak jak Lestrange'a i Mulcibera. Był za to Malfoy i to on rzucił ten uprzejmy komentarz. - Panna Sanders i ty, panie Travers? - sprecyzował z uśmieszkiem, który z jednej strony był godny prawdziwego, stosownego do bólu szlachcica, a z drugiej miał w sobie coś ze złośliwego nastolatka. - Ten rok może być pod tym względem interesujący - ciągnął. - Uważam, że na pewno ponownie dostaniesz swoje miejsce, w końcu gra na pozycji obrońcy wychodzi ci świetnie, panie Travers. Po odejściu Fiddletona będą musieli znaleźć nowego szukającego. Być może sam spróbuję, kto wie - powiedział, spoglądając leniwie na ogłoszenie. - Bulstrode i Yaxley... Yaxley jest oczywiście świetny i na pewno dalej będzie przodował drużynie, ale nie zdziwiłbym się, gdyby Bulstrode'a zastąpili nowym pałkarzem. Co do ścigających... - zaśmiał się lekko, niczym prawdziwy snob, jakby choćby wspominanie o tym w towarzystwie Alana przychodziło mu z trudem - Cóż, będzie istotnie ciekawie. Sanders, Warrington i Flint to zawsze była zgrana trójka, lecz wiesz, panie Travers, aż głupio wspominać... - uniósł dłoń elegancko do swojego zielono-srebrnego krawatu - ...lecz młoda panna Constance Rosier, moja wspaniała kuzynka, w tym roku uczennica czwartej klasy, zdecydowała się przystąpić do rywalizacji. W czasie wakacji osobiście pomagałem jej w treningach przy moim rodzinnym dworze. Ma tyle charyzmy, tyle energii. No ale na pewno rozumiesz... Drużyna będzie potrzebować świeżej krwi - uśmiechnął się w jego stronę, wyzywająco, a potem odwrócił, by odejść.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Przywykłem już do tego, że panowała ogólna cisza w pokoju wspólnym ślizgonów. Jeśli wszystko dobrze pójdzie sprawdzę tyko czy jest jakaś informacja i zniknę wszystkim z oczu nim ktokolwiek zauważy moje istnienie. Wbrew pozorom ostatnio było to nawet łatwiejsze niż dawniej. Większość arystokratów traktowała mnie teraz jak powietrze. Bali się ze mną rozmawiać jakbym przenosił jakąś nieuleczalną chorobę. Mówiąc szczerze było mi to nawet na rękę. Nawet, gdy byłem członkiem rodu Travers nie przepadałem za ich towarzystwem. A teraz byli jeszcze gorsi zwłaszcza przez to, co myśleli o Elisabeth. Wyminąłem w milczeniu gromadę osób, z którymi nie miałem ochoty rozmawiać by zbliżyć się do ogłoszenia. Tak jak mówiła było tu. A więc będziemy musieli wstawić się w ostatnią sobotę września? Będę musiał przekazać te informacje Elisabeth. Zastanawiałem się tylko czy kapitan będzie wobec nas sprawiedliwy. Nigdy nie mieliśmy z nim problemów jednak obecnie łatwiej było o wrogów niż jakichkolwiek przyjaciół.

 

Chciałem się już wycofać dyskretnie jednak nim to zrobiłem usłyszałem znajomy głos, który nie należał do Toma, ale jednak do innej osoby, za którą też nie przepadałem.  Szkoda, że nie mógł mnie zignorować jak wszyscy inni szlachcice. Nie on tego nie chciał zrobić. Miałem jednak przeczucie, że jego słowa w moim kierunku nie będą należały do miłych. Niestety szybko okazało się, że miałem racje. Miałem nadzieje, że ten bufon nie dostanie się jednak do drużyny. Sama myśl, że musiałbym go znosić na każdym treningu aż mnie odtrącała. Najgorsze zaczęło się dopiero jednak potem. Gdy usłyszałem nazwiska Elisabeth i Stephanie miałem jakieś złe przeczucia ponownie, które niestety znów się potwierdziły. Nie sądziłem by ta jego zadufana kuzynka mogła rywalizować z tak utalentowanym zawodniczkami jak moja Elisabeth czy Stephanie. Mimo wszystko chyba powinienem jej o tym powiedzieć. Zastanawiałem się tylko czy nie poczekać aż opuści skrzydło. Nie zdziwiłbym się, że ta nagle by z niego wybiegła by zacząć trening nawet w obecnym stanie słysząc, że ma konkurencje. Znałem ją i byłem niemal pewny, że zaraz by chciała trenować.

 

- Quidditch to coś więcej niż tylko status naszego pochodzenia. Najbardziej liczą się tu umiejętności. A jeśli choć trochę znasz się na tej grze to wiesz dobrze, że Elisabeth i Stephanie są świetnymi ścigającymi i nie łatwo je komukolwiek będzie wygryźć. Oby, więc panna Constance się solidnie przygotowała do tej rywalizacji - odparłem z krzywym uśmiechem. Nie miałem zamiaru dać mu się głupio sprowokować i zrobić nie wiadomo, co. Nie byłem głupi by dać się złapać w te jego gierki. Musiałem teraz pomyśleć jak powiedzieć o tym wszystkim Elisabeth tak by nie zrobiła przypadkiem nic głupiego zwłaszcza w jej obecnym stanie.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Malfoy przystanął na chwilę słysząc odpowiedź Alana, ale nie odwrócił się w jego stronę. Jego ręce były elegancko skrzyżowane za plecami i nieznacznie przechylił głowę tak, że chłopak mógł nawet z tej perspektywy zobaczyć na twarzy Abraxasa pokrętny uśmieszek.

- Oczywiście, panie Travers. Zadbam o to.

***

Była już środa, kiedy pielęgniarka zdecydowała się nareszcie wypuścić Lisę ze Skrzydła Szpitalnego. Dziewczyna liczyła na to, że będzie mogła wrócić na lekcje już następnego dnia po wypadku więc każda kolejna godzina spędzona w białym łóżku wzmagała w niej irytację. Prawdopodobnie oszalałby, gdyby nie regularne wizyty Alana, Stephanie i Adelii. Nie mogła jednak zaprzeczyć, że jej dwie przyjaciółki też potrafiły momentami pogorszyć jej nastrój swoimi wywodami o Riddle'u. Jeśli jego "bohaterski" czyn uratowania nieprzytomnej Lisy od trwalszego uszczerbku na zdrowiu ich do niego nie przekonał, to na pewno podziałało jego nagłe dziwne zachowanie. Prefekt wydawał się zacząć zauważać dwie do tej pory obojętne mu dziewczyny i pomagał im raz na jakiś czas na lekcjach albo prowadził razem z nimi niezobowiązujące pogawędki na korytarzach. Adelia upierała się, że chłopak jest niezwykle uprzejmy i słodki(gdy Lisa usłyszała to słowo zakrztusiła się sokiem dyniowym) natomiast Stephanie stwierdziła tylko, że jest on naprawdę w porządku, ponieważ nie odwrócił się od nich bez powodu jak reszta Ślizgonów(wtedy Lisa wiedziała już, że nie powinna nic pić podczas rozmów z nimi). Fakt, że wszyscy inni po prostu bali się zwrócić mu uwagę na jego "niesolidarne" zachowanie najwyraźniej im umykał, choć z tego co jej opowiadały Walburga wydawała się tym w ogóle nierażona i nadal mówiła o nim jakby był ósmym cudem świata.

Mimo tego, że Lisa czuła się trochę zdradzona nie mogła przestać odczuwać do swoich przyjaciółek sympatii, bo widziała, że są szczere i wciąż chcą dla niej jak najlepiej. Ale jak miała im wytłumaczyć, że Riddle jest manipulatorem? Teraz szczególnie nie miała na to żadnych dowodów.

W środę rano szybko wtrząchnęła śniadanie ze srebrnej tacki i jako pierwsza pojawiła się pod szklarnią w której miało odbyć się zielarstwo. Nawet Alana jeszcze tu nie było, ale nie martwiła się tym, że pójdzie jej szukać do Skrzydła, bo wczoraj uprzedziła go, że spotkają się pod klasą. Wyglądała o wiele zdrowiej niż w niedzielę i nawet zwyczajowy uśmiech jej powrócił, choć w torbie miała wrzuconą między zwoje pergaminu buteleczkę z eliksirem, który musiała jeszcze dzisiaj, zaraz po lunchu, zażyć. Zniknął bandaż, a jej włosy znów opadały splątaną rudą kaskadą, choć jeśli ktoś miałby się jej dokładniej przyjrzeć to na pewno zauważyłby wciąż wyraźne blizny, bo jedna z nich kończyła się prawie na jej czole. Pani Connolly powiedziała, że kiedy się całkiem zagoją w ogóle nie będzie ich widać.

Oparła się o szklarnię, czując na twarzy ciepłe promienie jesiennego słońca. Trzeba się było cieszyć pogodą, wkrótce nadejdzie zima. Czekała w ciszy, kiedy nagle dobiegł do niej cichy, znajomy śmiech. Uniosła wzrok i zobaczyła zbliżające się do szklarni trzy sylwetki. Nie mogła powstrzymać zmarszczenia brwi.

Stephanie, Adelia i idący pomiędzy nimi Riddle. Wszyscy wydawali się być w pogodnym nastroju, z lekkimi uśmiechami, ale Lisa nie mogła oprzeć się wrażeniu, że pomiędzy prefektem a jej przyjaciółkami tkwi jakaś chłodna bariera, której one nie zauważały. Takie rozmyślania wypełniały jej głowę, dopóki jej nie zauważył, a jego twarz nie wypełniła się prawdziwą satysfakcją, która sprawiła, że zrobiło jej się niedobrze. Przez całą jej hospitalizację ani razu nie pojawił się w Skrzydle Szpitalnym, według słów Adelii w ogóle wydawał się ostatnimi czasy jakiś zajęty i jak tak Lisa o tym myślała to wolałaby, że pozostał tak zajęty do końca roku szkolnego. Może wtedy dałby im spokój.

Stephanie zauważyła ją i pomachała wesoło ręką, a potem wszyscy zaczęli iść w jej stronę. Riddle nie odrywał od niej wzroku, ale ruda dziewczyna zdecydowała się to wytrzymać. Kiedy stanęli przed nią pierwszą rzeczą jaka nasunęła się Lisie do powiedzenia było: "Gdzie się podziali twoi koledzy?" ale na całe szczęście Stephanie zdążyła odezwać się pierwsza. Na całe szczęście dlatego, że Lisa dopiero sobie przypomniała, że przecież miała udawać uległą.

- Cześć, Lisa! Jak się czujesz? Nareszcie cię wypuściła, co?

- Hej, Stephanie, hej, Adelia... hej, Tom - dodała po chwili wahania. Spróbowała się do niego uśmiechnąć, ale wcale by się nie zdziwiła, gdyby okazało się, że wyglądała bardziej jakby dostała szczękościsku. Jego wzrok zsunął się z blizny chowającej się w jej włosach na jej sympatyczną, wyraźnie w tej chwili nieszczerą, twarz i sam się lekko uśmiechnął, choć w jego wypadku wyglądało to raczej jak groźba. Stephanie i Adelia wydawały się jednak zadowolone, że próbowała się przełamać. - Czuję się już o wiele lepiej, w ogóle wolałabym wyjść już wczoraj. Miałam wystarczająco dużo siły, to było tylko bezpodstawne opuszczenie lekcji.

- Nonsens - powiedział Tom, zanim zdążyła to zrobić Adelia. Dziewczyna nie była jednak zrażona tylko pokiwała poważnie głową. - Pani Connolly musiała być całkowicie pewna, że wypuszcza cię w dobrym zdrowiu. Inaczej mogłoby dojść do kolejnego wypadku, a przecież żadne z nas by tego nie chciało - powiedział miękko, pochylając nieco głowię. Oczy Lisy rozszerzyły się i rzuciła szybkie spojrzenie Stephanie. Ona po prostu musiała zauważyć jak złowrogo to zabrzmiało! Ale nie, jej przyjaciółka cały czas wpatrywała się w nią, jej brwi były nieznacznie zmarszczone ze zmartwienia.

Wzięła głębszy oddech, czując jak jej serce przyspiesza. Może rzeczywiście dostawała jakiejś paranoi...  Musiała się uspokoić! Nie opuszczający jej wzrok Riddle'a wcale nie pomagał...

- Oczywiście - jej zęby były tak mocno zaciśnięte, była z siebie dumna, że w ogóle mogła wydawać z siebie normalnie brzmiące słowa. - Dziękuję za troskę. I... - no nie, naprawdę miała zamiar to powiedzieć... za chwilę zwymiotuje... - ... chciałabym też podziękować za ten... no wiesz... ratunek. Gdyby nie ty... - nie no, to już była przesada. Zamilkła i spuściła wzrok mający nadzieję, że odbierze to jako zawstydzenie. Stephanie podeszła bliżej i wzięła ją pod ramię. Na jej twarzy malował się uśmiech, bo miała nadzieję, że jej przyjaciółka pozbyła się uprzedzeń i nie będzie już się bać ich prefekta.

 

Ale Lisa, chociaż stosowała się do rady profesora Dumbledore'a, miała wrażenie, że to dopiero początek.

 

Adelia wydała z siebie cichy pisk zaskoczenia i Lisa szybko uniosła głowę, ale było już za późno. Poczuła jak czyjaś dłoń chwyta ją własną, a potem jakby w zwolnionym tempie zobaczyła, że Riddle pochyla się nieco, aby ucałować ją jak prawdziwy gentlemen. Zesztywniała jak zwierzę złapane w myśliwskie sidła. Adelia wyglądała na zadowoloną, a Stephanie zaśmiała się cicho do jej ucha jakby to było całkowicie normalne. Lisa miała wrażenie, że dotyk jego chłodnych palców wypala jej dziury w dłoni, ale przynajmniej było to jedyne co poczuła. Choć Tom wyglądał jakby naprawdę ją ucałował, tak naprawdę nawet nie musnął jej skóry ustami. Potem uniósł nieco głowę, by na nią spojrzeć. W jego oczach widać było rozbawienie, ale też coś dużo, dużo mroczniejszego.

- Nie masz za co dziękować, panno Sanders. Zrobiłem, co należało.

Podniósł się, ale wciąż nie puszczał jej ręki. Zanim jednak Lisa zdążyła coś powiedzieć odwrócił się nieco i spojrzał na zbocze. Lisa, Adelia i Stephanie zrobiły to samo i zobaczyły, że na zielarstwo zbliża się coraz więcej uczniów. W tym Malfoy, Lestrange, Mulciber... i Alan. Musiał to wszystko widzieć. Wiedząc, że nikt poza nim w tej chwili na nią nie patrzy Lisa zacisnęła powieki i wyartykułowała bezgłośne POMOCY.

Ale Riddle już się odsunął.

- Wybaczcie, drogie panie, ale jestem zmuszony was opuścić - odszedł parę metrów dalej, gdzie wkrótce dołączyli do niego jego towarzysze. Lestrange i Mulciber wyglądali na zdezorientowanych, podczas gdy Malfoy sprawiał wrażenie tak stoicko zrelaksowanego jak zawsze.

Lisa poczuła się jakby tym gestem Riddle odebrał jej wszystkie witalne siły i oparła się na wciąż stojącej blisko Stephanie.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Było mi niezwykle ciężko przez ostatni okres. Czas, który Elisabeth spędzała w skrzydle szpitalnym ja spędzałem na coraz większym tworzeniu muru wokół siebie. Nie zauważałem nikogo nawet Toma będąc myślami gdzie indziej. Zapewne i tak nie miałby ochoty ze mną rozmawiać jednak niewiele mnie to obchodziło. Chociaż zauważyłem coś niecodziennego. Sophie często na mnie spoglądała a to z pewnością nie znaczyło nic dobrego. Wciąż miałem w pamięci jak rozmawiała o czymś z moim ojcem. Byłem niemal pewny, że coś knuła jednak nic nie mówiłem o tym Elisabeth by oszczędzić jej zmartwień. W każdym razie jedynymi pięknymi chwilami były te, które spędzałem z nią w skrzydle, choć wiedziałem jak jej ciężko. Stephanie i Adelia oszalały na punkcie Toma a ona musiała tego słuchać. Za to mój system dnia stał się monotonny. Gdy nie odwiedzałem ukochanej w skrzydle siedziałem na lekcjach lub w bibliotece później kładłem się spać i tak cały czas aż do środy, kiedy właśnie mieli ją wypuścić. Czułem straszne nerwy przed tą chwilą, gdy znów będziemy mogli razem spędzać czas. Przeniosło się to w jakiś sposób na moje pragnienie, przez co piłem bardzo dużo wody. Gdy tylko obudziłem się rano wstałem natychmiast i szykowałem się w biegu. Nic, więc dziwnego, że nie zauważyłem, że na kogoś wpadłem. A była to moja kuzynka. Przez zderzenie wszystkie moje rzeczy się rozsypały a ja zacząłem je zbierać tak samo jak ona swoje.

 

- Uważaj na przyszłość szlamo jak chodzisz - skwitowała zabierając swoje rzeczy i powoli odchodząc. Nie zwróciłem na to większej uwagi. Niewiele mnie obchodziło jak mnie nazywała. Najlepiej by było gdyby mnie wcale nie dostrzegała. Gdy tylko pozbierałem swoje rzeczy pobiegłem bardzo szybko do wielkiej sali. Nie mogłem zauważyć, że na twarzy Sophie pojawił się naprawdę nieprzyjemny uśmiech, gdy tylko odszedłem a w jej dłoni spoczywała taka sama butelka z wodą jak moja. Gdy tylko wbiegłem na błonia ujrzałem coś, co mnie zupełnie sparaliżowało. Ten przeklęty psychopata pocałował dłoń Elisabeth. Czułem ogromną złość miałem ochotę natychmiast rzucić się na Toma. To musiała być właśnie zazdrość. Powinienem jednak wiedzieć, że on jej wcale nie kochał. Nie po tym, co mi powiedział. Znowu ze mną grał. Tylko skąd wiedział, kiedy to zrobić? Sięgnąłem dłonią do torby chcąc się napić wody mając nadzieje, że to pomoże mi przegnać złe rzeczy, które chciałem zrobić. Gdy już jednak chciałem odkręcić wodę Tom odszedł od Elisabeth a ja szybko pobiegłem w jej kierunku.

 

- Wszystko dobrze? - spytałem ją powoli do niej podchodząc. Zignorowałem w tej chwili Stephanie i Adelie, bo wiedziałem, jakie one miały mylne przekonanie o Tomie. Pewnie zaraz skomentują moje pytanie. Jednak czy mogłem mieć im za złe? To nie ich wina, że nie dostrzegały prawdy. On pogrywał ze wszystkimi od tak dawna, że ciężko było się dziwić. Wiedziałem jednak jak to musiało być ciężkie dla niej doświadczenie. Cały czas go unikała a teraz nawet nie mogła wyrazić swych prawdziwych emocji gdyż za radą profesora mieliśmy udawać przychylnych mu. Nie byłem na nią zły a bardziej zmartwiony. Obawiałem się jednak, że to początek jego gierek.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tak jak Alan się spodziewał Stephanie odezwała się szybciej niż zdążyłaby zrobić to Lisa.

- A dlaczego coś miałoby być źle? - jej brwi były nieznacznie zmarszczone. Wiedziała, że Alan może wciąż mieć swoje wątpliwości, ale w jej mniemaniu najlepiej by było i dla niego i dla Lisy, gdyby oboje z nimi skończyli, bo były bezpodstawne. 

Ale nawet jeśli chciała cokolwiek dodać, to tego nie zrobiła, bo w tym momencie poczuła jak Lisa coraz bardziej opiera na niej swój ciężar ciała.

- Lisa, wszystko dobrze? - zapytała, nie zwracając uwagi na to, że powtórzyła wcześniejsze słowa Alana.

 

Sama dziewczyna nie czuła się natomiast bardzo źle, po prostu nieco słabo. Pielęgniarka ostrzegała ją, że nie powinna się denerwować ani przemęczać przez najbliższe parę dni(co na pewno nie odwiedzie jej od trenowania quidditcha). Ta krótka rozmowa z Riddle'em pozostawiła ją wydrenowaną z energii, ale była pewna, że jeśli chwilkę odpocznie to zaraz jej przejdzie. Nie zamierzała opuścić kolejnej lekcji.

- Wszystko jest ok, po prostu się troszkę gorzej poczułam. Za chwilę minie. Alan, mogę się napić? - zapytała wyciągając dłoń po jego butelkę, a Stephanie objęła ją ręką w pasie, za co była jej wdzięczna, bo w ten sposób łatwiej jej było prosto stanąć.

Adelia po drugiej stronie rzucała jej zaniepokojone spojrzenia, a Lisa widząc to uśmiechnęła się do niej, żeby pokazać, że nic się nie dzieje.

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gdy do mych uszu dotarły słowa Stephanie aż miałem ochotę jej powiedzieć na głos, jakim dwulicowym kłamcą jest Riddle. A ulubioną rozrywką tego psychopaty jest dręczenie innych w najbardziej okrutny sposób a potem obserwowanie z radością wyników tej pracy. By nawet nie ważyła się o nim mówić, gdy z nimi jestem chyba, że nasze relacje mają się nagle ochłodzić. Jednak powstrzymałem się przed tym zdając sobie sprawę jak głupie by to było. To nie była jej wina. Po prostu ona nie widziała tego, co my. Ponure myśli o Tomie i reakcji Stephanie jednak ode mnie odeszły z chwilą, gdy Elisabeth znów się odezwała. Wyglądała na tak słabą. Nadal musiała odczuwać ten "wypadek". Gdy jej dłoń sięgała po moją butelkę oddałem ją jej.

 

- Przecież wiesz, że nawet nie musisz pytać o takie rzeczy - powiedziałem uśmiechając się, gdy butelka była już w jej dłoni. Cała akcja była obserwowana przez Sophie, która cały czas śledziła w ukryciu swojego niby kuzyna. Czekała aż w końcu się napije. Miała nadzieje, że teraz to zrobi i eliksir sprawi, że zakocha się nawet w jednej z tych durnych dziewczyn. Nie miało znaczenia, w kim byle tylko zranić te wredną rudą wiewiórę by przestała swą obecnością ośmieszać ród Travers. Jednak widok, w którym ten wręczył butelkę jej nieco ją zdziwił. Z drugiej jednak strony to mogło być nawet lepsze. Gdy się napije zakocha się w kimś i tym samym złamie serce temu idiocie. Zrozpaczony wróci na kolanach do rodziny by znów go przyjęła a wtedy w końcu uda się go odpowiednio ukształtować. Czekała teraz spokojnie na dalszy rozwój sprawy.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Lisa skinęła głową z wdzięcznym uśmiechem i nieco się uniosła, żeby przestać tak przytłaczać Stephanie swoim ciężarem. Przyjaciółka jednak cały czas nie zabierała ręki z jej pleców, na wypadek gdyby zrobiło jej się jeszcze słabiej. Świadomość wsparcia była kojąca. Przetarła nieco spocone czoło i uniosła butelkę do ust. Już prawie brała pierwszy łyk, kiedy powoli, ze zdziwieniem odsunęła ją od siebie. Chwilę później uniosła ją do nosa i powąchała dla pewności.

- Alan, dolewasz swojej wody kolońskiej do wody pitnej? To chyba niebezpieczne - powiedziała i w tym momencie Adelia, która była lepsza od Lisy i Stephanie w teorii eliksirów i trochę szybciej od nich łączyła fakty, zesztywniała i wbiła wzrok w butelkę. Alan też na pewno już zrozumiał, na twarzy Lisy olśnienie pojawiło się jednak dopiero po chwili i gwałtownie zakręciła butelkę, spoglądając na swojego chłopaka szeroko otwartymi oczami.

- Alan... - zaczęła nerwowo Adelia, a Stephanie za nią skończyła - ... ktoś dolał ci amortencji do picia.

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Sophie z coraz większym uśmiechem spoglądała jak ten mop powoli przykłada butelkę do ust. Śmiało to bardzo smaczna woda a dzień jest taki gorący. Mówiła w myśli widząc to. Jednak zauważyła potem, że ta nagle odłożyła butelkę, więc szybko się wycofała by nikt jej nie zobaczył. Spróbuje znowu innym razem, ale czego innego i lepiej byle się jej pozbyć by przestała ośmieszać ich ród. Mrugnąłem kilkukrotnie słysząc Elisabeth. Moja woda kolońska w wodzie? Nie to nie mogło być. Szybko chciałem wytrącić już butelkę z jej rąk jednak ona już ją zakręciła. Adelia i Stephanie były tego samego zdania, co ja nie było mowy o pomyłce. Powoli sięgnąłem dłonią po butelkę, którą trzymała Elisabeth i ją jej zabrałem. Przy okazji sam odkręciłem korek by ją powąchać. Spojrzałem to na butelkę to na nią. Czułem jej perfumy jednak bardziej intensywne z butelki.

 

- Ja nie rozumiem - odrzekłem nerwowo patrząc to po nich to na butelkę. - To była zwykła woda nikt poza mną i teraz tobą Elisabeth jej nie ruszał. Nie wiem jak... - nagle otworzyłem szeroko oczy przypominając sobie swoje zderzenie z Sophie. To, dlatego tak na mnie spoglądała ostatnio? Chciała mi podać amortencje? To był jej plan? Zepsuć całą naszą miłość? Zacisnąłem wolną dłoń w pięść wściekle. - Znaczy był pewien niewielki incydent, gdy opuściłem pokój. Wpadłem na Sophie i wypadło mi wszystko podczas tego zderzenia być może wtedy podmieniła butelki - znów spojrzałem na Elisabeth. - Przepraszam naprawdę nie wiedziałem obiecuje, że odpowie za to - odrzekłem chwytając delikatnie jej dłoń i patrząc w jej piękne zielone oczy.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Stephanie spochmurniała, a Adelia zagryzła dolną wargą. Ich złość nie miała jednak w ogóle porównania do wściekłości Lisy. Mimo słabości całkowicie odsunęła się od swojej przyjaciółki i położyła dłoń na ramieniu Alana, żeby chwilę potem go mocno przytulić.

- Nie przepraszaj mnie, głupku, za zachowanie tej... - nie dokończyła, ale słychać było, że mocno zacisnęła zęby. - Oh, poczekaj tylko aż ją spotkam, na zawsze to zapamięta.

Zanim ktokolwiek z nich zdążył dodać coś jeszcze pojawiła się profesor Noveny w poszarzałym kapeluszu czarownicy. Spod ronda wystawało parę pasem ciemnych włosów, reszta upchnięta była w zakrytym koku. Jej szata okazała się nieco brudna od ziemi, choć mogło się przecież wydawać, że nie była jeszcze dzisiaj w szklarni. Obrzuciła uważnym wzrokiem porozsiewanych po błoniach uczniów, stojących w różnych grupkach, a potem machnęła ostro ręką, pokazując im, aby wchodzili do środka. Lisa również ruszyła w tamtym kierunku, ale musiała podeprzeć się Alana, bo znów poczuła się nieco gorzej. Ostatecznie się przecież nie napiła.

W szklarni było duszno, gorąco i wilgotno. Wszyscy ustawili się przy długim stole pełnym roślin, każdy też założył jeden z brudnożółtych płaszczy wiszących przy wejściu, które miały zapobiec pobrudzeniu szkolnych szat. Teraz powinni czekać na dalsze polecenia pani profesor, ta jednak zanim stanęła na swoim stałym miejscu na krańcu stołu zatrzymała się na sekundę przy Lisie. Jej ciemnoszare oczy okalane długimi rzęsami przyjrzały się uważnie jej piegowatej twarzy.

- Jeszli poczujesz szie słabiej, proszę natychmiaszt mnie o tem poinformować, panno Sendyrs - powiedziała, a potem odeszła swoim specyficznym, zamaszystym krokiem. Wszyscy byli już przyzwyczajeni do jej dziwnego akcentu, bowiem pochodziła z Węgrzech i tam mieszkała. Dlaczego pracowała akurat w Hogwarcie? Tego nikt nie wiedział, ale nauczycielką zielarstwa była świetną i nikt nie podważał decyzji Dippeta.

Lisa już czuła się słabo, ale ona, tak samo jak Alan, Stephanie i Adelia, wiedziała, że prędzej zemdleje i padnie twarzą do doniczki ze smoczym nawozem niż wróci do Skrzydła Szpitalnego.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gdy tylko Elisabeth mnie przytuliła sam objąłem ją delikatnie za plecami słuchając jej słów. To prawda nie była to bezpośrednio moja wina. A jednak czułem się odpowiedzialny za to, co zrobiła Sophie. Ten eliksir był dla mnie a omal, co nie doprowadziłem do tego, że ona go spożyła. Nie byłem pewny, kto pierwszy dorwie Sophie ja czy Elisabeth, ale byłem pewny, że na pewno tego pożałuje. Zaraz jednak pojawiła się pani profesor, więc na razie musieliśmy sobie darować sprawę mojej kuzynki. Niestety moja ukochana wyglądała na wykończoną i byłem pewny, że otwarcie tego nie przyzna.

 

Przez całą drogę do naszego miejsca czułem jak jej ciężar się na mnie opiera a ja ramieniem obejmowałem jej plecy. Gdy tylko dotarliśmy na miejsce widziałem po jej twarzy jak bardzo walczy ze zmęczeniem. Przeklęta Sophie gdyby mi tylko nie zatruła wody zacisnąłem pięść wściekle. Nagle jednak czymś sobie przypomniałem o czymś, co mogłoby pomóc Elisabeth, choć nie sądziłem, że tak tego użyje. Przygotowałem kilka buteleczek na wszelki wypadek trochę czasu je ważyłem. Teraz jednak był odpowiedni moment by wykorzystać jedną z nich. Dobrze, że jedną miałem przy sobie. Wolną ręką, którą nie obejmowałem jej pleców sięgnąłem do kieszeni by wyjąć małą buteleczkę. Zaraz potem wcisnąłem ją jej do dłoni.

 

- Eliksir dodający wigoru na wszelki wypadek zawsze warze kilka butelek - szepnąłem w jej kierunku jej do ucha. Miałem nadzieje, że nie będzie teraz się głupio sprzeczać by pokazać jak wiele ma siły tylko wypije zawartość butelki by przetrwać lekcje do końca. Widząc jej stan nie byłem pewny czy zaraz nie zemdleje i nie wróci do skrzydła. A naprawdę nie chciałem by to przechodziła ponownie, bo wiedziałem, jaki to dla niej koszmar. A ja bez niej czułem się dziwnie pusty i bez życia. Potrzebowałem jej.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zanim pani profesora zdążyła rozpocząć lekcję Elisabeth zobaczyła fiolkę, którą w jej stronę wyciągał Alan. Spojrzała na niego z wyraźną wdzięcznością i wychyliła się, żeby obdarzyć go krótkim całusem w policzek. Potem wzięła buteleczkę i jednym łykiem wypiła cały turkusowy eliksir. 

- Dziękuję, Alan. Nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła - szepnęła z nieco już mniej zmęczonym uśmiechem, ale potem musieli zamilknąć, bo profesor Noveny poleciła im aby ubrali swoje rękawice ze smoczej skóry. Każdy wyciągnął własne z torby.

 

Vivienne, Margaret i Judith stały razem. Choć ta ostatnia nie odrywała wzroku od pani profesor, pozostałe dwie nie były już tak taktowne i cały czas krzywiły się w stronę Lisy, dając jej do zrozumienia, że wolałaby gdyby została w Skrzydle Szpitalnym przynajmniej do końca tygodnia. Dziewczynę wcale to jednak nie obchodziło. Powoli wracała jej energia, była nareszcie na lekcji, stojąc pomiędzy Alanem i Stephanie pracującej wspólnie z Adelią, a więc trójką jej najbliższych w Hogwarcie osób i wszystko wydawało się nagle jakieś takie prostsze i weselsze. Nawet Riddle był jakby mniej niepokojący, ale być może to dlatego, że rzadko patrzył w ich stronę najwyraźniej pochłonięty własnymi rozmyślaniami. Gilbert próbował zwrócić jego uwagę jakimiś cichymi słowami, ale ten uciszył go jednym spojrzeniem. Nawet ją to specjalnie nie ciekawiło.

 

- Wciaż przechodzimi przez bardzo ważne lekcje powtórzeniałe - mówiła profesor Noveny, która teraz sama ubrała rękawice i pokazywała nimi na stojące na stołach rośliny przypominające czarne ślimaki. - Jak już doskonale wiecie Egzamin Sztandardowych Umiejetności Magicznych z zilarstwa obejmuje praktyka na której może czekac nas wistko czego szię do tej pory nauczyliści i nauczycie w klasie piątej. Przypomnieliszmy sobie mandragori i kłaposkzeczki, dzisiaj czeka nas praktyka z cirakowbulwami - od strony Vivienne, Margaret i Judith dobiegło do nich bolesne stęknięcie, które profesor zignorowała. - Nie będziecie jednak wyciszkać ich ropy, tylko je zbierać, zachowujac wszelkie szrodki ostrożności i zasady, jakichć was uczyłam. Tak jak na osztatnich powtórzeniach nie zamierzam podpowiadać wam, co maci czynić. Czujci szię jak na egzaminie, wistko czego potrzebujecie znajduje szię w tej szklarni. Sok szerencsét*

 

Lisa, pełna realnego zapału, zaczęła rozglądać się za odpowiednimi naczyniami tak jak reszta uczniów. Kiedy zobaczyła stos srebrnych mis stojący w kącie uśmiechnęła się zachęcająco do Alana i ruszyła w tamtą stronę. Teraz potrzebowali jeszcze odpowiednich, odpowiednio ostrych nożyc. Lisa nie była dobra z zielarstwa, ale pamiętała jeszcze, że czyrakobulwy należało zbierać po sześciu tygodniach wycinając je w ściśle określonym miejscu u podstawy(aby umożliwić im ponowny wzrost) i o ostrożności i delikatności, jaką trzeba było zachować by przypadkiem nie przebić jednego z bąbli i nie skończyć z twarzą poparzoną ropą.

 

* Sok szerencsét (prawdopodobnie szok serenczit) - z węgierskiego Powodzenia

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Czując pocałunek uśmiechnąłem się delikatnie. Po minie Elisabeth byłem pewny, że eliksir trochę jej pomógł to było najlepsze zużycie jednej z fiolek taka była prawda. A jednak pomimo jej wdzięczności i miłych słów w moim kierunku wzięło mnie lekkie poczucie winy. Co by zrobiła beze mnie? Nagle mój wzrok skierował się na Toma. Za każdym razem, gdy tylko na niego patrzyłem niczym echo odbijały mi się jego słowa wtedy w skrzydle. Czułem się temu wszystkiemu winny. Gdybym być może odpuścił tak jak mnie wiele razy prosiła nie byłoby tej całej sytuacji a ona nie wylądowałaby w skrzydle. Najbardziej jednak mnie gryzło, że nie czuła do mnie gniewu. Nie uważała tego za moją winę a nadal kochała mnie jak do tej pory. Czasem miałem wrażenie, że nie zasługuje na kogoś tak niesamowitego jak ona.

 

Teraz jednak musiałem skupić się na lekcji i pani profesor. Uwaga była tu konieczna ze względu na jej akcent nie chciałem niczego przeoczyć. A więc czyrakobulwa? Dosyć nieprzyjemne zadanie trzeba przyznać no i trzeba zachować ostrożność. Zapach tego jest dosyć nieprzyjemny jednak może powodować różne podrażnienia, które są znacznie gorsze. Dobrze, że byliśmy teraz odpowiednio ubrani. Nagle jednak mój wzrok powędrował na Elisabeth i znów się delikatnie uśmiechnąłem widząc, że jej zapał i energia wraca. Taką ją właśnie najbardziej lubiłem. Znalazła nam bardzo szybko odpowiednie misy jednak potrzebowaliśmy czegoś jeszcze. Zacząłem rozglądać się po sali aż zobaczyłem duże nożyce leżące samotnie. Szybko je pochwyciłem nim zrobił to ktokolwiek inny i zacząłem wracać z uśmiechem na stanowisko. Nie sądziłem by nasza grupa miała problem, jeśli chodzi o dzielenie się nimi. Kiwnąłem jeszcze głową w kierunku Elisabeth, że może do nas wracać.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość
Temat jest zablokowany i nie można w nim pisać.
×
×
  • Utwórz nowe...