Skocz do zawartości

[GRA] Zagadka [Harry Potter] [~Magus]


Elizabeth Eden

Recommended Posts

Nagle stało się coś dziwnego. Wydawało się, że Tom powinien w takiej sytuacji natychmiast unieść różdżkę i rzucić sprawne Protego. Ale tak się nie stało. Uśmiechnął się złośliwie pod nosem i zrobił gwałtowny unik odskakując w bok. Był przecież doskonale przygotowany na to, że Alan go zaatakuje. A teraz pan Travers był całkowicie odsłonięty i nie spodziewał się ataku. Dokładnie w sekundzie, w której zaklęcie świsnęło obok Riddle'a, ten podniósł różdżki i mruknął "Expulso", machając nią lekko w bok, tak jak należało przy tym zaklęciu.

 

Alan nie miał jak się obronić. Zaklęcie było na tyle potężne, że mógł tylko poczuć nieprzyjemne ciepło na klatce piersiowej i już chwilę potem odebrało mu dech, kiedy uderzył plecami o twardą ścianę.

- Panie Travers - rozległ się przepraszający głos Toma, który podszedł do niego natychmiast i pochylił się nad nim wyciągając do niego rękę, proponując pomoc przy wstaniu. W jego oczach błyszczała groźna złośliwość, ale głos był niezachwianie troskliwy. - Przepraszam, nie sądziłem, że nie uda ci się tego zablokować. Powinienem bardziej uważać.

 

Profesor Carrow rzucił im krótkie spojrzenie, ale poza drobnym aprobującym chrząknięciem, spowodowanym uprzejmością Toma, nie zareagował, tylko dalej skupiał się na pojedynkach reszty uczniów.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Otworzyłem szeroko oczy w zdziwieniu widząc jak Tom wykonał unik przed moim zaklęciem. To było niemożliwe przecież nie miał prawa tego zrobić, więc jak do tego doszło? Jednak tego, co dalej zaszło nie byłem już w stanie zupełnie wyjaśnić. Nie miałem czasu by się obronić. Nie byłem w stanie nic zrobić, gdy Tom ponownie mnie zaatakował. Jedyne, co poczułem to okropny ból, gdy wypadłem z naszego pola bitwy i uderzyłem w ścianę. Ledwo byłem w stanie utrzymać różdżkę w dłoni. Byłem kompletnie zamroczony siedząc pod ścianą i starając się by moje zmysły wróciły na miejsce. Moje plecy były kompletnie obolałe nie byłem nawet w stanie się podnieść. Zaczęło coś jednak do mnie docierać ktoś do mnie mówił jednak nie byłem dobrą chwilę w stanie rozpoznać, kto do mnie mówił i co takiego właściwie mówił. W końcu jednak moje zmysły zaczęły jakoś pracować, lecz nadal nie tak jak trzeba.

 

To było Tom to on nade mną stał. Chciałem coś powiedzieć, lecz zamiast tego tylko lekko kaszlnąłem słowa nie chciały wydobyć się z mych ust byłem zbyt obolały. Wyglądało to tak jakby chciał mi pomóc przynajmniej dla jakiegoś obserwatora ja widziałem jednak, co innego. Jego wzrok zdradzał wszystko ponownie odgrywał teatrzyk by wyjść na miłego i grzecznego przed wszystkimi a prawda była gdzie indziej. Jednak, co miałem zrobić ja? Nawet gdybym był w stanie coś powiedzieć to i tak nikt by mi nie uwierzył. A jeśli odrzucę pomoc Toma to on ponownie zwycięży i to ja wyjdę na jakiegoś prostaka, który chowa urazę z powodu niewinnego błędu. Nie miałem wyboru musiałem zagrać na jego zasadach.

 

Powoli zacząłem unosić rękę jednak strasznie powoli ktoś mógłby pomyśleć, że to z bólu prawdą jednak było, że robiłem to tak mizernie, bo nie chciałem go wcale złapać za rękę. Nie byłem pewny czy zaraz znowu czegoś nie zrobi. Złapałem jego dłoń jednak, gdy tylko to zrobiłem na niewielką chwilę zmarszczyłem wściekle brwi tak, że tylko Tom mógł to zobaczyć. Wybacz Elisabeth zawiodłem cię pomyślałem powoli zbierając się z ziemi niczym jakiś robak.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tom kompletnie zignorował wszelkie grymasy na twarzy Alana. Chłopak nie mógł nie zauważyć, że Riddle złapał go tylko za palce i puścił natychmiast, gdy stanął w końcu na własnych nogach. Ewidentnie nie lubił kontaktu dotykowego z innymi ludźmi. W tym samym momencie profesor Carrow obwieścił koniec pojedynków. Wiele Puchonów miało nietęgie miny, jakiś chłopak też przeżył nieprzyjemne spotkanie ze ścianą. Partner Malfoy'a. Cóż. Był jednak jeszcze jeden Ślizgon, który dał się znokautować innemu uczniowi. Hector, wyglądający na tak rozkojarzonego, że nie skupił się dostatecznie na pojedynku, chociaż zazwyczaj świetnie sobie radził na zaklęciach.

 

Tom obrzucił Alana krótkim spojrzeniem.

- Mam nadzieję, że wszystko z tobą w porządku - powiedział z łagodnym, ale równocześnie nieprzyjemnym uśmiechem, a potem oddalił się na swoje miejsce.

Wszyscy zaczęli się powoli ustawiać w początkowych pozycjach, a kiedy szum w klasie ustał, profesor przemówił.

- Ta rozgrzewka zdecydowanie dała wam dużo do myślenia. Teraz - profesor machnął swoją ciemną różdżką, co spowodowało, że z szafki za nim wyłonił się stos poduszek, które poukładały się za uczniami w dwa średniej wielkości mury. - Będę sprawdzał po kolei skuteczność waszych zaklęć. Jedna osoba z pary będzie rzucała zaklęcia na drugą, a ja będę je oceniał. Drugi uczeń będzie mógł przy okazji pochwalić się swoim zaklęciem tarczy. Potem role się odwrócą. Patrząc na wasze popisy przy pojedynkach stwierdziłem, że porozstawianie poduszek będzie bezpieczniejszą opcją - przesunął wzrokiem po dwóch Puchonach, Hectorze i Alanie. - Przygotujcie się.

 

Profesor odszedł od swojego biurka i podszedł do pierwszej pary - Judith i wysokiego Puchona. Tom nie spuszczał oczu z Alana, uśmiechając się lekko do siebie, jakby myślał o czymś bardzo przyjemnym, co było niepokojące.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Co jest z nim? Pomyślałem, gdy ten złapał tylko moje palce by mi pomóc wstać. Miał aż tak powiększone ego, że nie nikt nie był nawet godny go dotykać? Naprawdę pragnąłem utrzeć mu nosa. Jednak to, co się teraz stało dodawało mi kolejnych wątpliwości. Nadal nie wiedziałem jak wykonał taki unik nawet nie użył tarczy by się obronić. Zrobił zręczny unik i bez najmniejszego problemu mnie pokonał. Wszystko miał zręcznie zaplanowane. Celowo się odsłonił żebym zaatakował to była zręczna prowokacja, na którą dałem się złapać jak pierwszy lepszy idiota.

 

- Jak najlepszym - odparłem w jego kierunku, gdy zaczął ode mnie odchodzić a sam zacząłem otrzepywać swą szatę cały czas się przy okazji przyglądając Tomowi. Musiałem teraz bardziej uważać. Nie mogłem sobie pozwolić na kolejny taki błąd, bo nie wiadomo, jakie będą tego konsekwencje. Teraz się potłukłem tylko, ale co będzie następnym razem? Chyba nie bardzo chciałem wiedzieć.

 

Spojrzałem jak profesor układa ścianę z poduszek. Przynajmniej teraz niema groźby potłuczenia jednak, gdy spoglądałem na ten nieznikający uśmiech Toma złe przeczucia nie chciały mi minąć. Musiałem pozostać czujny. Ponownie uniosłem różdżkę w powietrze nie spuszczając Toma z oczu nie miałem zamiaru by tym razem tak łatwo mu poszło jeszcze się zdziwi dopilnuje tego. Teraz tylko czekałem aż profesor da nam sygnał.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Na pierwszy ogień poszła Judith, która doskonale poradziła sobie ze wszystkimi zaklęciami. Puchonowi też nie szło najgorzej, ale Drętwota panny Parkinson zdołała jednak przebić się przez jego zbyt słabą tarczę i posłać go na poduszki. Dziewczyna wyglądała na bardzo zadowoloną z siebie, kiedy profesor wybudzał chłopaka cichym "Enervate". Puchonowi też nie poszło najgorzej, ale żadne z jego zaklęć nawet nie nadszarpnęło tarczy Judith. Ach, jaka szkoda, że nie było tu Lisy. Ona zawsze doskonale sobie radziła z takimi czarami, więc mogłaby dzisiaj pochwalić się swoimi zdolnościami. 

 

Uczniom najczęściej szło dobrze, jednak Margaret, ofiara pojedynków, uderzała zaklęciami na tyle słabymi, że jej partnerka wyglądała na znudzoną. Dwójce Puchonów zaklęcia w ogóle nie wyszły i niemal podpalili swoich partnerów - Hectora i Polluxa. Ten drugi wyglądał na strasznie zirytowanego. Mimo iż zaklęcia Vivienne nie były jakoś specjalnie mocne, a po prostu przeciętne, to profesor Carrow pochwalił ją z uśmiechem, na co Vivienne pełna zadowolenia odpowiedziała: "Dziękuję, ojcze".

 

W końcu przyszła kolej na ostatnią parę - Alana i Toma.

- No, zobaczymy jak wy sobie radzicie. Panie Travers, pan zacznie. Pokaże pan swoje zdolności w rzucaniu zaklęć Expelliarmus, Expulso i Drętwota, natomiast pan Riddle przedstawi swoje doświadczenie w zaklęciu tarczy.

Tom skinął głową z uśmiechem, który nagle w obecności profesora zmienił się z niebezpiecznego na łagodny i podniósł różdżkę w taki sposób, aby łatwo móc zablokowywać zaklęcia.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Przyglądałem się innym, gdy rzucali zaklęcia a raczej rzucałem krótkie spojrzenia, bo bardziej byłem skupiony tylko i wyłącznie na Tomie. Nasz pojedynek jeszcze się nie zaczął a już miałem jakieś nieprzyjemne uczucia, co do tego, co może się stać. Nie byłby chyba na tyle głupi by coś zrobić, gdy wszyscy patrzą, chociaż kto wie? Niczego już nie mogłem być pewny. Mimowolnie się jednak na chwilę skrzywiłem widząc jak nauczyciel pochwalił Vivienne, pomimo że nie zrobiła nic nadzwyczajnego jednak byłem w szoku na słowa, które wypłynęły z jej ust. Czyli jednak Elisabeth miała ponownie racje a to był dowód dla mnie, że powinienem jej bardziej słuchać. Trwało dobrą chwilę nim profesor do nas dotarł. Tom jednak nic od tego czasu nie zrobił. Mimowolnie się uśmiechnąłem, że teraz to ja miałem zaatakować naprawdę miałem ochotę się na nim odegrać za te ostatnią sytuacje. Uniosłem różdżkę w powietrze.

 

- Drętwota! - krzyknąłem odpowiednio machając różdżką jednak chciałem być pewny, że teraz go dostanę, dlatego widząc tylko, że zaklęcie mi wyszło szybko w ślad za nim posłałem Expelliarmus mając nadzieje, że któreś z tych zaklęć go trafi. Chciałem tego naprawdę by zapłacił za wszystko, co się stało.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Profesor Carrow stał w pewnym oddaleniu od nich i przyglądał się z uwagą ich wysiłkom. Tak na dobrą sprawę to cała klasa wbiła w nich oczy, chociaż wcześniej wielu uczniów, takich jak na przykład Lestrange, czy Vivienne, wydawało się całkiem obojętnych na pojedynki innych. Ale to był jednak Tom Riddle i każdy chciał zobaczyć jego zdolności w praktyce, nawet jeśli mieli już na to szansę wiele razy. 

 

Sam Tom zdecydowanie obrał sobie za cel zawoalowane poniżenie Alana. Nawet jeśli jego zaklęcia były silne i pewnie z łatwością pokonałby on Mulcibera, czy Malfoy'a, to Riddle doskonale znał własną potęgę. Postanowił więc sobie z niego zakpić i przybrał bardzo rozluźnioną i znudzoną postawę, kiedy zgrabnie blokował jego czary swoim perfekcyjnym Protego. Dla osób nie biorących udziału w tym pojedynku musiało to wyglądać tak, jakby Alan rzucał tak słabe zaklęcia, że Tom nie musiał się jakoś specjalnie wysilać, by je odbić. A Riddle przyznawał sam sobie, że nawet musiał. Skupiał większość swojej uwagi na tarczy, chociaż jego postawa i mina wyrażały zgoła co innego. Jedynie Alan mógłby zauważyć takie szczegóły jak mocno zaciśnięte na różdżce palce i ostre spojrzenie, wszyscy inni byli skupieni jedynie na tym jak wspaniałe i łatwe jest dla Toma odparowywanie jego czarów. Tom pozwolił sobie nawet na drobny uśmiech. Zachęcający. Pobłażliwy.

 

Profesor obojętnie kiwał głową, wskazując Alanowi, by kontynuował.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie byłem w stanie nic z tego zrozumieć. Wkładałem całą moc w swoje zaklęcia a jednak nie byłem w stanie przebić tarczy Toma czy była między nami aż taka różnica? Przecież nie byłem słaby, jeśli chodzi o zaklęcia zawsze dobrze sobie z nimi radziłem a jednak nie byłem nic w stanie zrobić. Nawet nie zwracałem uwagi na spoglądające na mnie oczy robiłem tylko wszystko by go pokonać. Na moim czole zaczęły pojawiać się krople potu spowodowane tym wszystkim. Dlaczego tak było? Obiecałem chronić Elisabeth a nawet nie byłem go w stanie pokonać. Nie mogłem się nawet zemścić za to, co się stało, dlaczego tak było? Czy byłem gorszy niż zawsze myślałem?

 

Czułem coraz większe zmęczenie nieprzerwanie atakując Toma zaklęciami Expelliarmus, Expulso i Drętwota na zmianę jednak wciąż nie mogłem się przebić. Wkładałem całą siłę, jaką miałem w te zaklęcia, więc powinny mieć wiele mocy a jednak wciąż było to na nic. Nie potrafiłem tego pojąć. Kim on jest? Nikt nie mógł posiadać aż takiej ilości sił by tak długo się opierać. Nie byłem pewny jak długo jeszcze wytrzymam. Pomimo że złość dodawała mi sił obraz przed oczami zaczynał mi się rozmazywać chyba zacząłem dochodzić do granic swoich możliwości.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Profesor Carrow zaczął zauważać wyczerpanie Alana i położył mu rękę na ramieniu, odzywając się stanowczym głosem.

- Dość, panie Travers. Widziałem już wystarczająco dużo, by móc na tej podstawie ocenić pana zdolności w tym zakresie. Panie Riddle, godne podziwu zaklęcie tarczy - zwrócił się do Toma z aprobatą, na co ten wyprostował się z godnością. 

 

Nastąpiła chwila przerwy, podczas której po klasie rozchodziły się szepty i pomruki. Niektórzy nie krępowali się pokazywać Alana palcem, a część dziewczyn rumieniła się i co chwilę ukradkiem spoglądała na Toma. Profesor Carrow odwrócił się, obrzucając wszystkich surowym spojrzeniem, i w klasie zaległa cisza. Dał Alanowi i Tomowi jeszcze parę chwil na odpoczynek, a potem powiedział:

- W porządku. Teraz to pan Riddle pokaże mi swoje zaklęcia pojedynkowe, natomiast pan Travers zaprezentuje umiejętność rzucania czaru Protego.

Tom uśmiechnął się do Alana w sposób, który można by uznać za przyjazny, jednak po tym, co Alan dziś doświadczył, raczej wątpliwe by chłopak tak to odebrał.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Poczułem nagle rękę profesora na swym ramieniu pomimo zmęczenia nie chciałem jednak przerywać. Tom nadal nie zapłacił za to, co zrobił. Jednak nic nie mogłem zrobić i nie wiedziałem, co jest tego powodem. Nie miałem wyboru musiałem zrobić, co kazał profesor. Nie zwracałem uwagi na to, że co niektórzy pokazywali mnie palcem i coś tam szeptali. Byłem zbyt zmęczony by zwracać na to uwagę poza tym wciąż myślałem o tym, że nie byłem w stanie złamać obrony Toma. Patrzyłem wciąż na swe dłonie i różdżkę nie mogąc pojąć jak do tego doszło, gdy nagle profesor ponownie nas wezwał. Nie czułem bym wypoczął wystarczająco.

 

Spojrzałem na uśmiech Toma. Nie podobało mi się to. Jak to było możliwe, że przez tyle czasu odpierał moje ataki a nie wyglądał na zmęczonego tym ani trochę? To nie miało żadnego sensu. Nie byłem już pewny czy tak dobrze blefuje czy była to straszliwa prawda. Niestety wkrótce się zapewne przekonam prawdy. Ponownie wyciągnąłem różdżkę by rzucić protego. Niestety nie byłem pewny czy będzie tak silne jak ostatnio w końcu zmarnowałem sporo sił w ataki na Toma a ta krótka przerwa nie zdołała mi ich wszystkich przywrócić.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tom uniósł różdżkę prawie leniwie, doskonale zdając sobie sprawę, że spojrzenia całej klasy są skierowane na nich. Na niego. Profesor Carrow również wyglądał na niesamowicie skupionego i nawet odrobinę... zaniepokojonego? Alan co prawda nie wyglądał najlepiej, ale przecież to nie była jego wina. Ewentualnie wyląduje w skrzydle szpitalnym z panią Monty wlewającą mu do gardła wywar wzmacniający. Tomowi było całkowicie obojętne co się z nim stanie, chociaż taki scenariusz jeszcze dobitniej uświadomiłby mu, że nie ma z nim szans. Że nawet gdyby bardzo chciał nie dałby rady obronić tego rudego roztrzepańca.

 

Pierwszym zaklęciem, którym zaatakował była Drętwota, która nadszarpnęła tarczę wyczerpanego chłopaka. Zaraz za nią poleciało równie potężne Expulso. Riddle był niemalże znudzony tym, że nie mógł używać ciekawszych zaklęć. Protego chłopaka zdecydowanie nie wytrzyma już zbyt długo. Wystarczyło tylko jedno, doskonale wymierzone Expelliarmus, by tarcza Alana roztrzaskała się. Posłało go lekko do tyłu, choć nie z taką siłą, by upadł, a różdżka sama wyrwała się z jego ręki lądując w dłoni Toma. Przez chwilę spoglądał na nią z satysfakcją, a potem odrzucił ją z powrotem do chłopaka. Może chociaż ją złapie i nie zrobi z siebie większej ofermy.

- Doskonale - powiedział nagle profesor, zwracając się teraz do całej klasy. - Pięć minut przerwy, po których skomentuję wasze umiejętności, jakie dziś zaprezentowaliście i wystawię oceny - profesor machnął różdżką, ławki wróciły na swoje miejsce, zachęcając uczniów do zajęcia miejsca. William Carrow sam wrócił do swojego wygodnego fotela przed biurkiem, wyjmując jakąś książkę.

 

Tom zajął miejsce obok Abraxasa Malfoy'a, za nimi usiedli Lestrange i Mulciber. Czy Riddle odczuwał jakieś wyczerpanie? Skłamałby, jeśliby powiedział, że nie. W pojedynek rzeczywiście włożył dużo mocy i zauważył, że Travers nie był w zaklęciach najgorszy. Ale nikt nigdy nie będzie potężniejszy od Lorda Voldemorta. Uśmiechnął się lekko. Może i był zmęczony, ale nie pokazywał tego swoją prezencją. Potrafił ukrywać takie rzeczy. Wystarczy dobra kawa podczas lunchu i chwila wyciszenia się, aby całkowicie pozbył się wszelkich śladów po pojedynku. Potem w końcu znajdzie Sanders i przekaże jej informacje o jej nadchodzącym szlabanie. Odnalazł wzrokiem Traversa. Nie mógł się doczekać, by jeszcze bardziej go zgnębić.

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Czułem się z każdą chwilą coraz słabszy wkładając resztki swych sił w utrzymanie swej tarczy. Jednak każde zaklęcie Toma coraz bardziej pozbawiało mnie sił. Wiedziałem, że już długo nie wytrzymam a mój czas w tym pojedynku dobiega końca. Tak jak myślałem tak się też stało moja tarcza w końcu została zniszczona a ja sam zostałem pokonany, gdy zaklęcie mnie odrzuciło a ja utraciłem swą różdżkę. Gdy tak stałem dochodząc do siebie spojrzałem słabym wzrokiem na Toma, który wznosił triumfalnie mą różdżkę. Miałem nawet przez chwilę wrażenie, że zachowa ją, jako jakieś trofeum jednak tak się nie stało. Rzucił mi ponownie różdżkę, którą zdołałem złapać. Nie wiedziałem, co o tym wszystkim myśleć.

 

 

Powoli się ruszyłem i skierowałem się ponownie na sam koniec klasy by usiąść samotnie w ławce. Siedząc tak zacząłem spoglądać na swoje dłonie. Nadal nie mogłem zrozumieć, dlaczego tak źle mi poszło. Nie spodziewałem się imponującego wyniku po swoim występie jednak nie to mnie martwiło a to, że byłem tak bezsilny. Obiecałem chronić Elisabeth a nawet nie mogłem się zemścić za to jak ją potraktował. Dlaczego tak było? Czy wciąż za mało pracy wkładałem w swoją naukę? Czy byłem po prostu zbyt słaby? Tyle pytań a odpowiedzi nie było. Tom nie wyglądał na wyczerpanego tym wszystkim miałem wręcz wrażenie, że nie zrobiłem na nim żadnego wrażenia czy mogło być jeszcze gorzej?

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Przerwa mijała w lekkim harmidrze. Widocznie mało kto wyczerpał się podczas pojedynku tak jak Alan. Vivienne i Margaret odwracały się do siedzącej za nimi Judith i paplały razem o jakichś bzdurach, na których nie było się jednak co skupiać. Tom przez cały czas siedział w milczeniu omiatając klasę wzrokiem, Malfoy również zachował powagę, chociaż Lestrange i Mulciber nie mogli się powstrzymać od wymieniania między sobą nieokreślonych szeptanych uwag. Najgłośniej jednak i tak zachowywali się Puchoni, którzy nie krępowali się krzyczeć do osób siedzących trzy ławki przed nimi.

 

Profesor Carrow nareszcie wstał, co oznaczało koniec przerwy.

- Cisza - powiedział twardo, uderzając dłonią w biurko. Wszyscy zamilkli - Przedstawię wam teraz moją ocenę waszych dzisiejszych popisów - kilka osób widocznie się napięło.

 

Profesor zaczął od Puchonów. Jedynie jedna osoba z ich domu zasłużyła sobie w jego mniemaniu na W. Była to dziewczyna z ciemnym warkoczem, "panna Macmillan", który wyglądała na niesamowicie dumną z siebie. Potem przeszedł do Ślizgonów.

- Panna Parkinson, doskonały pokaz zaklęć. Chociaż brakuje pannie pewnej finezji i dynamiki podczas pojedynku - Judith lekko zmarszczyła brwi. - zasługuje panna jednak na najwyższą ocenę. Panna Warrington - profesor przerwał na chwilę lustrując wzrokiem uśmiechniętą dziewczynę. - Powinna pani poćwiczyć Zaklęcie Tarczy. Zaklęcie Drętwota również nie jest u panny dobrze wyćwiczone. Zadowalający - Stephanie uniosła kciuk i wyszczerzyła się do Adelii.

 

Ocenianie trwało. Panna Multon: Powyżej Oczekiwań, pan Moon: Nędzny, panna Carrow:... Wybitny? 

- Wszystkie zaklęcia były rzucone poprawnie - powiedział profesor, patrząc na swoją córkę dumnie. - Nawet jeśli brakuje ci jeszcze trochę do perfekcji. Jednak tak jak panna Parkinson, zasługujesz na tę ocenę.

Zasługuje? Zaklęcia Judith były przynajmniej bardzo mocne, a Vivienne nie wyszła przecież ponad przeciętność. Rozległo się kilka prychnięć od strony Puchonów, które profesor uciszył jednym spojrzeniem. 

 

Margaret Selwyn: Zadowalający, Abraxas Malfoy: Powyżej Oczekiwań, Pollux Mulciber... profesor obrzucił swojego przyszłego zięcia twardym spojrzeniem, a potem powiedział: Zadowalający, Gilbert Lestrange: Powyżej Oczekiwań, a potem....

 

- Proszę, proszę - powiedział profesor patrząc pomiędzy Tomem i Alanem. Przez chwilę milczał, a potem spojrzał z uśmiechem na Toma. - Pan Riddle, Wybitny. Skłamałbym jeślibym powiedział, że nie wykonał pan dzisiejszego zadania najlepiej ze wszystkich. Niezwykłe, nie mam absolutnie nic do zarzucenia. Pozostaje mi tylko pogratulować panu elegancji podczas pojedynku.

Riddle spuścił skromnie głowę i uśmiechnął się. 

- Bardzo dziękuję, panie profesorze. - Tom wyczuł, że profesor Carrow jest nauczycielem, który nie lubi długich, przymilnych zdań ze strony swoich uczniów, więc nie dodał nic więcej.

 

Potem profesor zwrócił się do Alana i westchnął, uważnie studiując go wzrokiem. Na sekundę odwrócił się i spojrzał na wyraźnie przybitego Hectora. Widocznie kalkulował w głowie jak zachować sprawiedliwość, która jednak nie była istotna w przypadku jego córki. Hector tak jak Alan nie dał rady nawet uszkodzić tarczy swojego przeciwnika, za to bardzo szybko dał się pokonać. Ale dzisiejsze zaklęcia Hectora były najzwyczajniej w świecie słabe z powodu jego paskudnego samopoczucia. A Alan trafił po prostu na niezwykle ciężkiego przeciwnika, który chciał go poniżyć. Ale profesor Carrow nie mógł tego wiedzieć.

- Pan Travers, Nędzny. Musi pan poćwiczyć skuteczność zaklęć. I na pana miejscu udałbym się do skrzydła szpitalnego po eliksir wzmacniający - jeszcze zmarszczył brwi na widok jego zmęczonej sylwetki. - No. Możecie się pakować - skierował się z powrotem do swojego biurka.

 

Kiedy wszyscy zajęli się chowaniem swoich różdżek i podręczników Tom zlustrował Alana wzrokiem, wysyłając mu nieprzyjemny uśmiech. Wystarczyło jednak tylko zwykłe mrugnięcie by nagle zaczął pogodną rozmowę z Abraxasem, kierując się w stronę drzwi. To było tak szybkie. Czy to było tylko przywidzenie? Czy właśnie taką paranoję czuła wczoraj Lisa?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie zareagowałem, gdy profesor zaczął na mnie patrzyć. Nie zwracałem nawet uwagi, gdy oceniał innych. Wciąż tylko rozmyślałem, dlaczego tak marnie wypadłem nic również nie odpowiedziałem na ocenę, którą mi wybrał, bo sam byłem zdania, że nie zasłużyłem na nic lepszego. Nie zwróciłem również uwagi na to jak mówił, że powinienem udać się do gabinetu pielęgniarki. Nie miałem zamiaru tego robić siły mi wkrótce wrócą a bladość twarzy spowodowana zmęczeniem również w końcu zaniknie. Wciąż jednak patrzyłem prosto na moją różdżkę przekręcając ją między palcami. Wiedziałem, że zostałem zarówno dziś upokorzony ja jak i moja rodzina. Jednak jedyną winną tu osobą byłem tylko ja. Myślałem, że jestem, choć trochę dobry w zaklęciach, że nie mają przede mną większych tajemnic a nie zdołałem nawet złamać obrony Toma. Wszystko, co tu zaszło udowadniało, że wkładałem za mało pracy w osobisty rozwój. Widać wakacje spędzone na ćwiczeniach i nauce to zdecydowanie za mało.

 

Musiałem się przygotować by takie sytuacje nie zaszły więcej. Moje zaklęcia były żałośnie słabe. Tom na pewno był świetny jednak to nie był powód mojej porażki jedynym powodem mojej porażki były tylko moje mizerne umiejętności. Może powinienem wziąć jakieś korepetycje od któregoś z profesorów a może powinienem porozmawiać z Elisabeth by ze mną poćwiczyła? Byłem pewny, że pomoże mi wrócić do dawnych sił, gdy jej powiem, co zaszło. Tak musiałem z nią o tym porozmawiać. Zacząłem powoli pakować wszystkie swoje przybory, gdy nagle spostrzegłem jak Tom się do mnie uśmiecha. Nic z tego nie rozumiałem? Wiadomym było, że jedynym powodem jego zwycięstwa było to, że ja byłem zbyt mizerny czuł się dumny, bo pokonał kogoś, kto był po prostu słaby? Jakież to żałosne i płytkie pomyślałem chowając przybory by zaraz opuścić klasę.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Lisa już od dobrych dziesięciu minut siedziała pod klasą zaklęć, tarmosząc swoją torbę i szurając butami po ziemi. Czuła się świetnie, tak naprawdę to w ogóle nic jej nie było, poza zwykłym szokiem. Teraz i nawet to jej przeszło, zostawiając po sobie tylko tępe niedowierzanie, że Hector mógłby chcieć sobie z niej zakpić. Czy kiedykolwiek była dla niego niemiła? Pokręciła z irytacją głową i westchnęła. W tym momencie drzwi klasy się otworzyły i uczniowie zaczęli wypychać się na zewnątrz. Lisa czekała, aż przejdzie fala Puchonów i w końcu zaczną pojawiać się jakieś bardziej znajome twarze. Machnęła przyjaźnie do Stephanie i Adelii. Adelia wydawała się szczęśliwa, ale Stephanie obrzuciła ją poważnym spojrzeniem, reagując jednak na jej powitanie. Elisabeth odrobinę się spięła. Czy przez najbliższy czas wszyscy będą widzieć w niej ofiarę? Nie chciała, żeby ktokolwiek się o nią martwił. Jej rozmyślania nie trwały jednak na szczęście długo, bo nareszcie zobaczyła kogoś, na kogo od początku czekała.

 

- Cześć, Alan! - powiedziała pogodnie, rzucając mu się na szyję. - Czuję się dobrze. Nic mi nie jest, w ogóle nic mi nie było. Żałuję, że nie mogłam przyjść na lekcję - mówiła, nadal go przytulając, a potem odchyliła się, by spojrzeć na jego twarz. - Jak było na zaklęciach? - zmarszczyła brwi, widząc jego mizerną minę - Co się stało? - zapytała ostro.

 

Chwilę potem Lisa poczuła jednak lekki dotyk na ramieniu i odwróciła się szybko, chłostając Alana włosami po twarzy. Jej przyjaciel na pewno był już do tego przyzwyczajony, jej ruda czupryna była niemal tak samo dzika, jak ona sama. Alan mógł wyraźnie wyczuć, że palce Lisy zaciskają się do bólu na jego przedramieniu, kiedy dziewczyna zauważyła, kto za nią stoi. Riddle, a jakże.

- Witam, panno Sanders. Mam nadzieję, że już wszystko z panną w porządku - powiedział z łagodnym uśmiechem, ignorując nagle obecność Alana. - Może mi panna uwierzyć, że nikt z nas nie spodziewał się czegoś takiego po naszym koledze. Jako prefekt będę robił wszystko co w mojej mocy, by nie dopuścić do powtórzenia takiej sytuacji.

 

Lisa milczała, wpatrując się w zielony krawat wyższego od niej Riddle'a. Zacisnęła usta z napięciem, nie wiedząc, co mogłaby odpowiedzieć. Riddle jednak na nią nie naciskał.

- Bardzo się cieszę, że nie musiałem cię daleko szukać - powiedział nagle, zmieniając odrobinę ton na bardziej poważny. - Mam z tobą pewną sprawę do załatwienia, panno Sanders. Mam nadzieję, że pan Travers się nie obrazi, jeśli cię na chwilę porwę - dodał z żartobliwą nutą. Jego oczy błyszczały czymś nieokreślonym.

 

Elisabeth nie była jednak rozbawiona. Cofnęła się defensywnie w stronę Alana, ściskając go, jeśli to możliwe, jeszcze mocniej. Zastanawiała się o co mu chodzi.

- Panno Sanders, nie musisz wyglądać na tak wystraszoną - powiedział z drobnym uśmiechem i Lisa dopiero teraz zauważyła Lestrange'a, Malfoya i Mulcibera, którzy opierali się o ścianę niedaleko nich. - Spełniam po prostu prośbę profesora Slughorna - ruszył w stronę schodów, łapiąc ją przy okazji za ramię. Nie jakoś specjalnie mocno, po prostu by zachęcić ją do ruszenia się, ale Lisa i tak nie czuła się przez to zbyt pewnie. Ale jeśli to rzeczywiście jakaś prośba profesora? Westchnęła i rzuciła Alanowi ostatnie, boleściwe spojrzenie.

- Do zobaczenia później - mruknęła. Przez chwilę miała ochotę rzucić jakimś żartem w stylu "Jak nie będzie mnie na lunchu to wiesz, co masz robić...", ale stwierdziła, że to bez sensu. Chwilę potem szła już korytarzem, obserwując ukradkiem Riddle'a.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Powoli zacząłem opuszczać klasę kierując się w milczeniu za innymi uczniami moje myśli nadal były pogrążone tym, co przed chwilą zaszło. Od kiedy stałem się tak słaby i co było tego powodem? Nie byłem nawet w stanie odpłacić mu za Elisabeth. Zawiodłem również ją mówiłem sobie w głowie cały czas zaciskając coraz mocniej pieść, w której trzymałem różdżkę. Tak przynajmniej było do czasu aż do mych uszu dotarł znajomy głos. Nie zdążyłem nawet nic zrobić, gdy nagle Elisabeth rzuciła mi się w jednej chwili na szyję, na co otworzyłem tylko szeroko oczy. Naprawdę się cieszyłem, że znów ją widziałem i była cała i zdrowa jej widok był najlepszym lekarstwem ze wszystkich, jakie mogłem dostać.

 

Niestety jednak ona znała mnie lepiej niż ktokolwiek inny od razu zauważyła jak bardzo zmęczony jestem. Chciałem jej powiedzieć o wszystkim, co stało się na lekcji. O tym, że miała racje, co profesora o tym jak słaby się stałem jednak nie było mi to dane. Nim cokolwiek powiedziałem ponownie dostałem w twarz włosami Elisabeth nie wiedziałem, który już raz z kolei tak było jednak nigdy mi to jakoś szczególnie nie przeszkadzało. Można było przywyknąć do tego. Jednak potem omal nie wrzasnąłem z bólu czując jak jej palce zaciskają się na mnie. Z trudem mogłem wstrzymać łzy a moja obecna forma pogarszała sprawę. Wiedziałem jednak, co jest tego powodem. Tom Riddle miał niebywały talent by pojawiać się zawsze w bardzo niewłaściwym czasie.

 

Nic nie mówiłem, gdy ze sobą rozmawiali jednak na mojej twarzy pojawiał się gniew, gdy zmów słyszałem te same kłamstwa, które niczym jad wypływały z jego ust. Dobrze wiedziałem, że Hektor jest niewinny a nie miałem żadnych dowodów by udowodnić winę Toma. Jednak jeszcze bardziej się wściekłem, gdy ten kazał iść Elisabeth ze sobą. Chciałem coś powiedzieć stanąć w jej obronie. Widziałem jak ta się chowała i nie chciała z nim iść to była dla niej największa kara by z nim przebywać. Gdy nagle złapał ją za ramię chciałem jeszcze bardziej to zatrzymać, lecz nic nie zdążyłem zrobić. Gdy tylko Elisabeth zaczęła mi znikać z oczu wyjąłem ku niej słabo dłoń i powiedziałem tylko jedno słowo.

 

- Elisabeth - powiedziałem będąc nadal słabym. Tak bardzo chciałem z nią tam być móc ją chronić a nie mogłem zrobić nic. Jeśli zrobi jej krzywdę to daję słowo nie ważne jak słaby bym był w końcu znajdę metodę by się na nim zemścić. Patrzyłem tak dobrą chwilę niczym posąg w miejsce gdzie zniknęła Elisabeth jednak w końcu się ruszyłem nie mogłem tutaj tak stać wiecznie. Martwiłem się o nią jednak na razie mogłem tylko czekać i mieć nadzieje, że nic jej się nie stanie. Musiałem oddalić od siebie ponure myśli być może Sokrates mi w tym pomoże pomyślałem idąc do sowiarni nadal czułem się tak bardzo słaby.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Lisa przez chwilą szła w milczeniu obok Riddle'a, patrząc wszędzie, tylko nie na niego. Pomiędzy nimi trwała niczym niezmącona cisza i Lisa z jakiegoś powodu odebrała to jako zły znak. Po samej atmosferze wydawało jej się, że Riddle zrobił się jakoś mniej miły i przyjazny, niż przed klasą, przy wszystkich innych uczniach. Weszli na główne schody i wtedy postanowiła się odezwać.

- Więc... - urwała na sekundę. - ... jaka to sprawa, którą chcesz ze mną załatwić? Ta od profesora - dodała szybko, sama nie wiedząc czemu.

 

Jeszcze kilka chwil milczenia, podczas których słychać było tylko stukot ich butów na posadzce.

- Twój szlaban, panno Sanders. Profesor Slughorn chciał widzieć pannę w swoim gabinecie po zakończeniu Zaklęć - odpowiedział spokojnie chłopak.

Elisabeth stanęła zirytowana na środku Sali Wejściowej i skrzyżowała ramiona.

- Mogłam iść tam sama, wiem, gdzie jest jego gabinet. Poza tym nie mogłeś tego powiedzieć od razu? - sama nie była pewna, dlaczego jest taka zła. Może powodem było to, że nienawidziła tej niepewności jaka zawsze ją dopadała w obecności tego dziwnego chłopaka. Chciała spędzać z nim jak najmniej czasu, a teraz wydawało jej się, że robi to wszystko specjalne.

 

Riddle również się zatrzymał i odwrócił, patrząc w jej stronę, na co Lisa znów poczuła jak ulatuje z niej pewność siebie. Merlinie. Miała wrażenie, że Tom to zauważył i jest z tego bardzo zadowolony. Ale z drugiej strony nie widziała dokładnie jego wyrazu twarzy, bo po prostu nie chciała na niego patrzeć.

- Profesor Slughorn poprosił mnie, bym również do niego przyszedł. Więc dlaczego nie mielibyśmy iść razem? - dodał z nutą czegoś, co mogłoby wydawać się pogodne, ale Lisa odebrała to jako kpinę. -  Poza tym, panno Sanders, chciałem ci po prostu o tym przypomnieć. Po tym wszystkim co się dziś pannie wydarzyło to byłoby zrozumiałe, gdybyś o tym zapomniała - Drugie pytanie Lisy całkiem zignorował i zszedł po schodach do lochów, na co dziewczyna zrobiła to samo, gryząc ze zdenerwowaniem swoją dolną wargę.

 

Dlaczego profesor miałby chcieć, by Riddle był obecny przy omawianiu jej szlabanu - pomyślała ze złością. Odwróciła się lekko i spojrzała przez ramię. Hectora nie było nigdzie w pobliżu, a przecież też miał się pojawić. Chciała o niego zapytać, ale przyszła jej do głowy inna myśl - może po tym jak trafiła przymusowo do Skrzydła Szpitalnego okazało się, że to jednak wszystko była wina Riddle'a? Ale czy to było w ogóle możliwe?
- Dostałeś szlaban? - powiedziała, zbierając resztki swojej zwykłej bezpośredniości.

Chwilę potem pożałowała, że w ogóle o to zapytała, kiedy Tom, nie zatrzymując się, rzucił jej krótkie i bardzo wymowne spojrzenie. Ta. Niby jak perfekcyjny Tom Riddle miałby dostać szlaban.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dotarcie do sowiarni nie trwało długo jednak dłużej niż zwykle. Wciąż odczuwałem skutki mego pojedynku z Tomem nie miałem pojęcia jak długo zajmie mi jeszcze regeneracja sił by być w pełni ich jak zawsze. Wciąż nie potrafiłem pojąć, kiedy stałem się tak słaby. Martwiłem się również o Elisabeth. Nie wiedziałem gdzie Tom ją zabrał wciąż miałem przed oczami widok tego jak bardzo nie chciała tam iść z nim jak szukała we mnie ochrony a ja nie mogłem zrobić nic. To stawało się powoli moim przekleństwem nie potrafiłem chronić tych, na których mi zależało, dlatego też przyszedłem tutaj by odegnać od siebie ponure myśli.

 

Ktoś mógłby pomyśleć, że to dziwne, że przychodzę do swojej sowy by szukać chwilowego spokoju. Jednak prawdą było, że Elisabeth była jedyną moją prawdziwą przyjaciółką z innymi łączyły mnie tylko cienkie nicie znajomości lub wrogości. Ona, jako jedyna znała mnie najlepiej ze wszystkich nie potrafiłem nic przed nią ukrywać. Jednak teraz jej ze mną nie było a ja zostałem sam ze swymi rozmyśleniami, dlatego przybyłem też tutaj. Sokrates, pomimo że był tylko sową był ze mną niemal od zawsze. Czułem czasem wręcz jego wsparcie, co dla wielu mogłoby się z pewnością wydać dziwne.

 

Zacząłem chodzić chwilę po pomieszczeniu by go znaleźć na całe szczęście najwyraźniej byłem tutaj sam. Chwilę tak się kręciłem aż w końcu go ujrzałem a ten natychmiast wleciał mi na ramię. Widząc go delikatnie się uśmiechnąłem jakby część stresu ze mnie zeszła. Wiedziałem, że dbają tu o niego nie musiałem się martwić jednak czasami czułem tęsknotę za nim jak za dobrym przyjacielem byłem do niego po prostu przywiązany i on najwyraźniej również do mnie. Nagle jednak coś usłyszałem jakieś głosy w okolicy. Choć na początku nic nie byłem w stanie zrozumieć z czasem słowa stawały się coraz bardziej zrozumiałe.

 

- Spodziewałem się czegoś więcej po tym pojedynku - odparł pierwszy głos.

- Daj spokój wynik był znany od początku. Tom Riddle musiał wygrać Travers nie miał po prostu szans - powiedział drugi głos. Nie kojarzyłem ich, ale natychmiast zauważyłem, że głosy należały do jakiś chłopaków.

- Być może to prawda jednak wypaść tak żałośnie Travers przynosi po raz kolejny chyba wstyd wszystkim szlachetnie urodzonym

- A kiedy były wcześniejsze razy?

- Chodzi mi, że wciąż szwenda się z tą Sanders a wiadomo, że ktoś taki zawsze będzie gorszy niż inni szlachetnie urodzeni. Pewnie łazi za nim ciągle ze względu na jego nazwisko może ma nadzieje, że znajomość z nim pomoże jej się wybić wyżej w hierarchii

- Myśl, że tak może być?

- Nie wiem zresztą nie ważne nie zdziwię się jak Traversa w końcu wyrzucą z rodu w końcu swym zachowaniem przynosi pewien rodzaj hańby swej rodzinie

 

Tyle mi w zupełności wystarczyło. Nie chciałem tego więcej słuchać zacząłem się powoli cofać by oprzeć się o ścianę. Mój wzrok wyrażał pewien rodzaj smutku. Nie było to spowodowane tym, że ktoś uważał, że przynoszę hańbę mej rodzinie nie miało to w tej chwili znaczenia. Nawet, jeśli mogło to oznaczać prawdę. Nie obchodziło mnie, co inni o mnie myślą jednak myśl o tym, że ktoś mógł przypiąć taką łatkę Elisabeth mnie odtrącała. Ona był wspaniałą przyjaciółką nie wiem, co bym zrobił bez niej a ktoś tak arogancko mógł o niej pomyśleć. Tego się właśnie bałem, że ktoś może zacząć wymyślać tak bzdurne tematy za plecami zacisnąłem dłoń na różdżce w jeszcze większym gniewie na to wszystko.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Lisa była bardzo zadowolona z tego, że podróż do gabinetu profesora nie trwała zbyt długo. Cały czas miała jakieś dziwne uczucie, że Riddle będzie chciał jej coś zrobić, kiedy będą sami, ale w rzeczywistości prawie na nią nie patrzył. Czyżby rzeczywiście była przewrażliwiona? Stanęli pod ciemnymi drzwiami i chłopak dwa razy zastukał w drewno, zanim usłyszeli głos profesora Slughorna, zapraszającego ich do środka.

 

Lisa coraz dosadniej uświadamiała sobie, że nie przyszła tu w odwiedziny, tylko żeby usłyszeć karę za swoje wczorajsze zachowanie, więc spuściła ze wstydem głowę. I nie było tu nawet udawania, bo naprawdę lubiła ich opiekuna Domu i zawsze źle się czuła, kiedy był nią zawiedziony.

- Witajcie, witajcie. Właśnie na was czekałem - powiedział profesor, a jego głos był wypełniony entuzjazmem, nawet jeśli miał jej właśnie przydzielić szlaban.

Uznała to za dobry znak i uniosła nieco głowę. Z zaskoczeniem stwierdziła, że niedaleko nich, z rękami skrzyżowanymi za plecami, stał Hector, wpatrujący się w podłogę. Musiał przyjść wcześniej, pewnie jakoś wtedy, kiedy przez chwilę rozmawiała z Alanem. Wyglądał tak żałośnie, że dziewczyna nawet mu współczuła, a potem uświadomiła sobie, że to prawdopodobnie on ją zaatakował, więc zmarszczyła brwi i spojrzała znów na profesora.

 

- Z panem, panie Moon, chciałbym porozmawiać za chwilę, więc jeśli będzie pan tak uprzejmy i poczeka za drzwiami... - zaczął surowo, a Hector wyszedł, nadal nie podnosząc na nikogo wzroku. Profesor kontynuował, jak tylko w gabinecie zostali tylko Riddle i Lisa. - Panno Sanders... Doszła do mnie informacja o tym, że zaatakowałaś swoją koleżankę w dormitorium, pannę Carrow, która następnie mi to potwierdziła... - wpatrywał się w nią, chcąc pewnie brzmieć karcąco, ale niezbyt mu się to udało.

 

- To nie był celowe! Ona po prostu stała blisko mnie i się kłóciłyśmy, ja trzymałam różdżkę i w gniewie wystrzeliło z niej kilka iskier, Stephanie i Adelia mogą to potwierdzić - Lisa przerwała profesorowi i zaczęła gorączkowo mu wszystko tłumaczyć, wymachując przy tym rękami. Tom odsunął się od niej kilka centymetrów, jego wyraz twarzy był niemożliwy do odczytania.

 

Profesor skrzyżował ręce za plecami i zabawnie przechylił głowę, słuchając jej do końca. Potem zmarszczył brwi i powiedział.

- Ależ ja rozumiem, panno Sanders! Rozumiem, że to mógł być wypadek! Ale prawdą jest, że panna Vivienne Carrow doznała uszczerbku, jej włosy są teraz niezwykle słabe i łamliwe, szkolna pielęgniarka to potwierdziła - Lisa niemalże parsknęła śmiechem. Naprawdę? Kto chodzi z czymś takim do Skrzydła Szpitalnego? Na szczęście udało jej się powstrzymać, bo mogłoby to ją jeszcze bardziej pogrążyć. - I... rozumiesz, przecież... - spojrzał na Lisę smutno. - ... że nie można tego zostawić bez interwencji. Nie powinnaś wymachiwać koleżance różdżką przed twarzą. Znam cię jednak, panno Sanders - dodał. - I jestem pewny, że od teraz nie będzie już zachowywać się w ten sposób - uśmiechnął się. - Twój szlaban nie będzie ciężki. Co więcej, pan Riddle zaproponował, że ci pomoże - zaczął radośnie profesor. - Bowiem, jak sam stwierdził, czuł się winny temu, że nie pomógł ci wystarczająco z opanowaniem emocji, co pośrednio mogło być powodem dzisiejszych wydarzeń - profesor spojrzał na Riddle'a z nieskrywaną dumą i adoracją, tak jakby nie mógł uwierzyć, że może istnieć tak idealny uczeń jak on. Sam Tom jedynie spuścił skromnie głowę, jakby nie uważał, że jest to coś aż tak bardzo wartego uwagi. Przecież to obowiązek. Sprawa honoru. Dbać o dobro innych uczniów. Lisie z jakiegoś powodu zrobiło się niedobrze.

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Z mojego zamyślenia wyrwały mnie kolejne dźwięki jednak tym razem nie była to rozmowa. Słyszałem czyjeś kroki ktoś najwyraźniej się do mnie kierował. To chyba tyle, jeśli chodzi o moją upragnioną ciszę i spokój. Nim się spostrzegłem do sowiarni nagle wkroczyła dość drobna blada dziewczyna o długich blond włosach sięgających pasa. Jej włosy były naturalnie rozpuszczone. Po stroju, który nosiła natychmiast się domyśliłem, że była to uczennica z Ravenclawu. Najwyraźniej przyszła tu coś wysłać. Zaczęła wchodzić głębiej do pomieszczenia. Wyglądała na trochę roztargnioną nagle jednak odskoczyła, gdy zbliżyła się w moim kierunku.

 

- Wybacz nie wiedziałam, że ktoś tu jest było tu tak cicho myślałam, że jestem sama - powiedziała spoglądając nadal na mnie. - Wszystko w porządku? Wyglądasz dość marnie - spytała lekko przechylając głowę, na co ja tylko zmarszczyłem lekko brwi i powoli się ruszyłem.

- Dziwnym jest, aby ktoś z Ravenclaw martwił się o kogoś ze Slytherinu - odrzekłem dość niechętnie. Powód był prosty nie bardzo lubiłem czyjegokolwiek towarzystwa nie licząc Elisabeth i kilku osób a tym bardziej gadać z kimś obcym.

- Nie do końca rozumiem, co w tym dziwnego - powiedziała idąc w stronę jednej z sów. - Troska to naturalny ludzki odruch a to, z jakiego domu jesteś niema w tym wypadku większego znaczenia - powiedziała dając sowie jakąś wiadomość. - Tak poza tym jestem Melanie - odrzekła spokojnie, na co ja lekko zmrużyłem oczy.

- Wybacz raczej nie jestem z tych, z którymi nawiązuje się znajomości najbardziej cenię tylko własne towarzystwo - powiedziałem lekko marszcząc brwi. - Jednak z racji swego wychowania wypadałoby się jednak przedstawić jestem Alan Travers - odrzekłem idąc w kierunku gdzie do tej pory był Sokrates by mógł wrócić na swe miejsce. Dziewczyna się delikatnie uśmiechnęła.

- Jednak raczej nie bywasz sam widziałam już ciebie kilka razy i sam się raczej nie przechadzasz a to tylko dowodzi, że sam do końca siebie nie znasz - powiedziała z lekkim uśmiechem, na co ja zmarszczyłem brwi.

- Nie ładnie jest podglądać, co robią inni - powiedziałem kładąc Sokratesa na miejsce, na co ten się nawet nie upierał. Dziewczyna na moje słowa się lekko skrzywiła.

- Nie muszę nikogo podglądać by coś zobaczyć wystarczy tylko mieć otwarte oczy a że zauważyłam ciebie w towarzystwie twojej przyjaciółki było zupełnym przypadkiem. Poza tym raczej nie zachowujesz się jak reszta mieszkańców twojego domu. Nie wywyższasz się przynajmniej nie zauważyłam tego po tej naszej krótkiej rozmowie. Chyba wypadasz inaczej na tle reszty swego domu - powiedziała powoli odchodząc od sowy. Nadal nie wyglądałem na zachwyconego tą rozmową.

- Wszyscy ludzie się różnią zawsze tak było a ocenianie wszystkich uczniów Slytherinu jedną miarą nie jest dobre - powiedziałem chcąc skończyć tą rozmowę, co było słychać w mym tonie.

- Jak uważasz w każdym razie było miło cię poznać sądzę, że jeszcze się nasze drogi skrzyżują teraz jednak muszę już odejść, więc do zobaczenia Alanie - powiedziała z uśmiechem powoli wychodząc, na co ja lekko zmarszczyłem brwi.

 

Nie miałem nawet takiego zamiaru. Nie potrzebowałem nie wiadomo, jakich ilości znajomych tylu ilu miałem mi w zupełności wystarczało. Poza tym nie bardzo miałem chęć zawiązywać jakąś nić znajomości z uczniem innego domu. Spojrzałem ostatni raz na Sokratesa, który szykował się do snu. Sam powoli również zacząłem opuszczać, sowiarnię zastanawiałem się, co się działo przez ten cały czas z Elisabeth miałem nadzieje, że mimo wszystko nic jej nie jest i wszystko u niej dobrze. Wciąż miałem coraz bardziej ponure przeczucia, co do Toma.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Co... - szepnęła Lisa na tyle cicho, że nikt jej nie usłyszał. - Panie profesorze... - dodała głośniej, ale profesor Slughorn wesoło kontynuował.

- Tak jak mówiłem, to nie będzie nic ciężkiego. Chodzi o porządki w naszym szkolnym składzie eliksirów. Część z ingrediencji przez wakacje straciła ważność, poza tym warto byłoby też sprawdzić, czy wszystkie są poukładane w odpowiednich działach. Miałem o to poprosić skrzaty, ale myślę, że to będzie dobry szlaban. To wciąż jest kara - dodał znacząco. - Ale całkiem interesująca. Oczywiście będzie panna mogła używać magii, tak jak i pan Riddle. Drzwi składu będę dla was otwarte w sobotę o godzinie 19 i będziecie mieć tyle czasu ile będziecie potrzebować. - uśmiechnął się tak, jakby właśnie sprawił swojej podopiecznej wielką radość. - Ale pamiętaj, panno Sanders, to jest ostatni raz, kiedy jestem tak pobłażliwy - profesor próbował chyba być surowy, ale drobne mrugnięcie zniweczyło cały efekt.

 

- Możecie iść, teraz zajmę się panem Moonem - powiedział profesor, a jego uśmiech zbladł. - Coś koszmarnego... . No dobrze. Życzę wam pomyślnego dnia, panno Sanders, panie Riddle. Tom, jestem z ciebie bardzo dumny. Wiedziałem, że będziesz świetnym prefektem - dodał.

 

Lisa była w zbyt wielkim szoku, by cokolwiek powiedzieć. Podeszła do drzwi gabinetu, słysząc za sobą głos Riddle'a, pełen jakiejś chorej łagodności :

- Bardzo dziękuję, panie profesorze. Czuję się zobowiązany, by pomóc pannie Sanders. Mam wrażenie, że wczoraj doszło między nami do lekkiego spięcia. Być może ten sobotni wieczór wspólnej pracy da nam szansę na złagodzenie wszelkich nieporozumień. 

 

Wilk - pomyślała nieprzytomnie Elisabeth, przypominając sobie wczorajszy wieczór. - Wilk w owczej skórze. Profesor Slughorn wydawał się jednak zachwycony, ale Lisa nie usłyszała jego odpowiedzi, bo wyszła. Minęła skołowanego Hectora i ruszyła do wyjścia z lochów, chwilę później puszczając się biegiem. Miała wrażenie, że słyszy za sobą śmiech, pełen złośliwej uciechy. A może tylko jej się zdawało? Przyspieszyła. Momentalnie znalazła się w sali wejściowej, dochodząc do wniosku, że jest roztrzęsiona. Chciała pogadać z Alanem. Ale gdzie on jest? Niewiele myśląc ruszyła w stronę głównej klatki schodowej.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gdy już opuściłem sowiarnie ponownie oddałem się głębokiemu rozmyślaniu ignorując wszystko i wszystkich wokół mnie. Nie zwracałem nawet uwagi na mijających mnie innych uczniów byłem zbyt bardzo pogłębiony w swych myślach. Jednak, o czym tak myślałem? Głównie o Elisabeth wciąż się o nią martwiłem zwłaszcza po tym, gdy Tom pokonał mnie w pojedynku bez najmniejszego problemu. Obiecałem, że będę ją chronił a jak miałem to zrobić, gdy nie byłem nawet w stanie go pokonać w pojedynku? Mało tego ja nawet nie byłem w stanie go, choć trochę zmęczyć. Poza tym, jeśli Elisabeth się, co do niego nie myli to bałem się, że to dopiero początek naszych kłopotów. Czasem moje rozmyślenia kierowały się również do tego, co było w sowiarni. Nie miałem, co prawda ochoty na jakieś nowe znajomości jednak ta dziewczyna była jakaś dziwna. Jednak nie potrafiłem zrozumieć, na czym ta jej dziwność miała polegać. Szybko się jednak przekonałem, że zagłębianie się w myślach i kroczenie do przodu nie jest dobrym połączeniem, bo gdy tylko wszedłem na klatkę schodową dosłownie na kogoś wpadłem omal się nie przewracając na chwilę zamknąłem oczy przy zderzeniu, po czym natychmiast się odezwałem.

 

- Przepraszam - powiedziałem nim otworzyłem oczy jednak, gdy tylko je otworzyłem byłem w szoku, bo wpadłem na nikogo innego jak Elisabeth, na co szerzej otworzyłem oczy. - Elisabeth? - spytałem zaskoczony niemal krzycząc, gdy nagle lekko pokręciłem głową - Wybacz Elisabeth to moja wina za bardzo się pogłębiłem we własnych myślach. Nic ci się nie stało? - spytałem z wyraźną troską w głosie patrząc przy okazji na nią z lekkim zmartwieniem. Strasznie głupio to wyszło na przyszłość muszę pamiętać by być bardziej uważnym.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No i proszę bardzo, jakie miała szczęście. Szukała Alana i co? Zderzyła się z nim właśnie na schodach. Mimo iż od zderzenia lekko bolała ją głowa i że Alan coś tam przepraszał i chyba nawet o coś pytał, Lisa kompletnie nie zwróciła na to uwagi, przyciągając go do uścisku. Bądź co bądź to nie był zbyt łatwy pierwszy dzień semestru i tak naprawdę od śniadania nie mieli okazji spokojnie porozmawiać, czy chociażby pobyć chwilę w swoim towarzystwie.

- Merlinie, co za dzień - mruknęła odsuwając się lekko i zaczynając szybko mówić. - Ta sprawa z Hectorem, a później zaklęcia, na których mnie nie było. No właśnie, wciąż mi nie powiedziałeś, co się stało, dlaczego byłeś taki zmęczony? W ogóle wydajesz się jakiś przygnębiony, a ja... ja będę miała szlaban z Riddlem, rozumiesz? Dlatego musiałam iść z nim do profesora. On nic nie zrobił, ale... - westchnęła ciężko i pokręciła głową. - Może przejdziemy się do biblioteki i pogadamy, co? Do lunchu została jeszcze ponad godzina.

 

Podciągnęła rękaw i wskazała na zegarek. Choć nadal była roztrzęsiona perspektywą spędzenia z Riddlem sam na sam kilku godzin w składzie eliksirów w sobotę, to patrząc na Alana zdecydowanie wolała dowiedzieć się najpierw co jemu się stało. Położyła mu rękę na ramieniu, mając nadzieję, że to mu jakoś pomoże, nawet, jeśli jeszcze nie wiedziała o co chodzi.

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Najwyraźniej Elisabeth nawet nie zwróciła uwagi, że na nią wpadłem. Wręcz przeciwnie miałem nawet wrażenie, że jest z tego powodu trochę zadowolona, gdy nagle poczułem jej uścisk, który oczywiście odwzajemniłem. Bardzo się cieszyłem, że ponownie nasze drogi się skrzyżowały, bo zaczynało mi brakować jej towarzystwa nawet przez taką chwilę. Niestety słowa, które powiedziała nie były zbyt zadowalające. Gdy tylko się dowiedziałem, że Elisabeth ma mieć szlaban z Tomem natychmiast zmarszczyłem lekko brwi. Nie podobało mi się to i miałem, co do tego jakieś złe przeczucia. Jednak na razie nie mogłem nic na to powiedzieć, bo Elisabeth zaczęła mnie wypytywać o powód mego samopoczucia. Myślałem, że jednak sprawa się już rozejdzie, gdy wróci, ale jednak nadal chciała wiedzieć, co się stało a ja nie potrafiłem jej okłamać. Musiałem jej powiedzieć tylko zastanawiałem się , od czego by tu zacząć.

 

- Sądzę, że to świetny pomysł - odpowiedziałem z uśmiechem na pytanie Elisabeth dotyczące biblioteki, gdy tak szliśmy w tamtym kierunku zacząłem powoli mówić. - Sądzę, że powinienem jednak nieco bardziej ufać twym przeczuciom Elisabeth - powiedziałem w lekkim zdenerwowaniu marszcząc lekko brwi. - Niestety nie myliłaś się, co do naszego nauczyciela faworyzował jak się okazało swoją córkę w sposób, którego ciężko było nie dostrzec - powiedziałem lekko zaciskając zęby, ale zaraz zacząłem dalej kontynuować. - Powody naszych nerwów są związane z tą samą osobą droga Elisabeth - powiedziałem teraz z lekkim zmartwieniem.

 

- W czasie lekcji profesor urządził nam pojedynki z puchonami, jako że i ja i Tom przybyliśmy ostatni byliśmy w jednej parze i chociaż starałem się ze wszystkich sił nawet go nie ruszyłem. Upokorzył mnie na oczach wszystkich i tylko udowodnił jak słaby jestem. Dostałem nędzny, więc tylko teraz pozostaje czekać na list od rodziny - powiedziałem z nieukrywanym rozczarowaniem. - Potem, gdy poszłaś z Tomem miałem dosyć dziwne spotkanie z jakąś krukonką w sowiarni, gdy odwiedzałem Sokratesa jednak to raczej niema większego znaczenia. Co do twojego szlabanu nie wygląda mi to na typowy zbieg okoliczności proszę uważaj na siebie Elisabeth nie wydaje mi się, aby to Hector rzucił na ciebie ten urok wiem, że dowody są jednoznaczne, ale to nie w jego stylu wciąż mam przeczucie, że był to jednak Tom a gdy będziesz tam z nim sama nawet nie będę mógł ci w żaden sposób pomóc - powiedziałem zaciskając pięść by nagle skierować swój wzrok na Elisabeth. - Mam jeszcze jedną prośbę Elisabeth czy zechcesz ze mną poćwiczyć zaklęcia w wolnym czasie? Głupio to przyznać, ale ja potrzebuje pomocy - powiedziałem z nieukrywanym rozżaleniem.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Tak jak myślałam - odparła Lisa, krzywiąc się lekko na myśl o Vivienne i oczami wyobraźni widząc ten jej pełen wyższości uśmieszek. W poprzednich latach nie były jakoś specjalnie wrogami, po prostu w ogóle ze sobą nie rozmawiały, ale ten rok od samego początku wydawał się być inny niż wszystkie. Zmarszczyła brwi, słuchając Alana dalej.

 

Jej oczy rozszerzyły się lekko, kiedy usłyszała o Riddle'u, a potem było już tylko gorzej.

- Nie jesteś słaby! - powiedziała od razu, niemal wchodząc mu w słowo. Znała swojego przyjaciela i wiedziała, że zawsze doskonale radził sobie z pojedynkami. - To na pewno chodzi o Riddle'a, on jest jakiś... dziwny - wymamrotała, dochodząc do wniosku, że znów idiotycznie brzmi. - Oczywiście, że z chęcią poćwiczę z tobą zaklęcia, ale raczej wątpię, bym musiała cię czegokolwiek uczyć. Z tego zawsze byliśmy tak samo dobrzy. Czyli w takim razie uważasz, że ja też jestem słaba? - zapytała z przekąsem, próbując poprawić mu humor i uderzając go przy okazji łokciem w bok. Potem spoważniała i westchnęła. - Ja też mam przeczucie, że to Riddle mnie zaatakował. Ale to chyba niemożliwe, co? - przeczesała ręką swoje rude włosy. - Poza tym, nie musisz się o mnie martwić - powiedziała z lekkim uśmiechem, nie chcąc, by zaprzątał sobie tym głowę. Nie musisz się o mnie martwić, mi samej idzie to na razie na tyle dobrze, że nie potrzebuję pomocy. Miała nadzieję, że wytrzyma jakoś ten sobotni szlaban. Na komentarz o Krukonce prawie nie zwróciła uwagi.

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość
Temat jest zablokowany i nie można w nim pisać.
×
×
  • Utwórz nowe...