Skocz do zawartości

Fisk Adored

Brony
  • Zawartość

    129
  • Rejestracja

  • Ostatnio

6 obserwujących

O Fisk Adored

  • Urodziny 02/20/1989

Informacje profilowe

  • Płeć
    Gołąb
  • Miasto
    Kraków — Nowa Huta
  • Zainteresowania
    Chcesz je poznać? Moje zainteresowania? Odezwij się do mnie, porozmawiaj. To dużo lepsze niż lurkowanie w moim profilu, naprawdę.
  • Ulubiona postać
    Jak można wybrać?!

Ostatnio na profilu byli

Blok z ostatnio odwiedzającymi jest wyłączony i nie jest wyświetlany innym użytkownikom.

Fisk Adored's Achievements

Słodki kucyk

Słodki kucyk (3/17)

24

Reputacja

  1. Fisk widzi, co zrobiliście Rito. http://imgur.com/a/4wFg1

    1. DiscorsBass

      DiscorsBass

      Podobieństwo, faktycznie, uderzające :D

  2. A jednak jest jeden dzień w roku, którego nie lubię. Pierwszy kwietnia. Dzień, który na szczęście prześpię cały, a jego noc przepracuję.

  3. Jeśli to czytasz, uśmiechnij się do kogoś. Nigdy nie wiesz, czy osobie na którą patrzysz, nie zmieni to dnia na lepsze.

    1. Pokaż poprzednie komentarze  [3 więcej]
    2. Poranny Kapitan Scyfer

      Poranny Kapitan Scyfer

      Paczę na monitor. Miłego dnia, monitorku :)

    3. Ganz

      Ganz

      ŻYJESZ! Fisk, daj znać kiedyś co tam, bo na meetach brak Ciebie ;)

    4. Decaded

      Decaded

      Fisk należy teraz do Krakowa i biega z maczetami na pizzę.

  4. Jeśli rzeczywiście chcesz usprawnić tempo (dynamikę) pojedynków, to musisz zacząć wymuszać w jakiś sposób odpisywanie. Wszyscy, którzy uczestniczyli w poprzedniej edycji dobrze wiedzą, że ponad połowie (niestety) uczestników, zwyczajnie nie chciało się odpisywać. Czy tak być powinno? Chyba raczej nie. Te pojedynki powinny być małym przedstawieniem. Czymś, co znudzony użytkownik tegoż forum może poczytać, jak małe opowiadanie. To, czy pojedynek potrwa dwa, czy trzy tygodnie, zmieni jedynie ich długość. W dodatku nieznacznie. Dynamiki jego przebiegania nie zmieni wcale. Tutaj muszę stwierdzić z punktu widzenia kogoś, kto przez to już przechodził, że najwięcej czasu tracone było nie na sam pojedynek, a na ankiety, które to nie zawsze zamykane były na czas, oraz na przerwy pomiędzy rundami, które powinny być (uwaga, fanfary) nieistniejące. Tutaj już wymaga to od organizatorów wybrania osoby (kompetentnej), która się tym zajmie w razie ich nieobecności. Zrozumiałe jest, że organizator też człowiek i może go życie codzienne porwać w siną dal. Jednak są i na to sposoby. Wystarczy przekazać na tydzień pałeczkę. Aktywni magowie, odpisujący często, nie zauważą żadnej różnicy, prócz tego, że nie będą w stanie rozwinąć skrzydeł i wykreować jakiejkolwiek, bardziej złożonej strategii. Bo powiedzmy sobie szczerze, mój sposób prowadzenia pojedynku w poprzedniej edycji sprawiał, że zmniejszenie czasu trwania pojedynku zabrałoby mi czas, którego i tak mi brakowało (ściany tekstu nie piszą się w pięć minut, zwłaszcza, jeśli chce się je przemyśleć, sformatować i poprawić błędy w czymś, co ma tysiące słów). Więc skoro znalazłem się na szczycie podium, to myślę, że mój sposób prowadzenia pojedynków komuś musiał się podobać. Skoro tak, to nie należy tego utrudniać. Szybkość pojedynku powinieneś egzekwować, np. minimalną ilością postów w ilości sztuk trzech (tak, wiem, że zdarzają się niezłe ściany tekstu, ale to realistyczna liczba), oraz rzeczywistym laniem po łbach tych, którzy odpisują postami jednozdaniowymi, bądź myślą, że jak napiszą jeden post na odwal się, to mają szansę na walkowera. Mówiłem już o laniu po łbach? Gdyby to zależało ode mnie, osoba deklarująca uczestnictwo, a odpisująca jedynie raz przez trzy tygodnie (ale za to przesiadująca np. aktywnie na SB, czy w innym temacie) płonęłaby w świętym ogniu za swoje grzechy, a mianowicie: słomiany zapał, marnowanie czasu swojemu rywalowi (co równoznaczne jest czasami z lekceważeniem go), oraz czasu i pracy organizatorów tego turnieju. Zegarmistrz wspominał cosik o tym, żeby wziąć na miejsce nieaktywnego początkowo śmiałka innego. Jestem jak najbardziej za. Nie tyle, co będzie to nie w porządku dla spóźnialskiego, jak to sugerował Hoffman, co będzie właśnie w porządku dla tej osoby, która postanowiła coś napisać, zamiast czekać na swojego leniwego przeciwnika, który to raptem nie ma dla niego czasu (o zgrozo, jak mnie to rozsierdzało poprzednim razem). Co do uczestnictwa... Boję się. Przyznaję się bez bicia, zwyczajnie boję się powtórki z tego, co działo się ostatnio. Tak wiele pojedynków kończyło się zaangażowaniem jedynie jednej ze stron, tak wiele dni wchodziłem pełen nadziei do tematu, tylko po to, żeby zobaczyć ciągłe pustki i ze spuszczoną głową i westchnieniem wrócić do tego, co robiłem tuż przed tym, jak uderzyła mnie ochota na pisanie, oraz wena twórcza. Nie muszę chyba mówić, że wiele pomysłów dzięki temu wylądowało w śmietniku, a nie zawsze było to nie warte rzutu okiem "nic". Przyznaję, gdyby nie pojedynek z Alberichem, to nie tylko nie polubiłbym pisania, ale nie poznałbym jednego ze swoich najbliższych przyjaciół, a co za tym poszło dalej dwójki kolejnych bliskich mi osób. Więc zdecydowanie nie mogę powiedzieć, że nie opłacało mi się brać w turnieju udziału, gdyż zmienił on (tak naprawdę, jego skutki) moje życie w tak dużym stopniu (na lepsze, oczywiście), że zwyczajnie opisanie tego wszystkiego sprawiłoby, że moje pojedynki z poprzedniej edycji wydałyby się krótkie, zwięzłe i na temat. W poprzedniej edycji z braku personelu, zdarzyło mi się pomagać z drzewkiem. Tym razem również nie odmówię pomocy, jeśliby była taka potrzebna. Przyznam się, że najchętniej to sprawowałbym pieczę nad przestrzeganiem regulaminu (takimi rzeczami, jak opisywaniem akcji przeciwnika, oraz przestrzeganiem czasu odpisywania etc, etc). Moim zdaniem bowiem, poprzednim razem było to potraktowane odrobinkę po macoszemu. Dobra zabawa, dobrą zabawą, ale nie psujmy jej innym. Nazistów gramatycznych serdecznie pozdrawiam. Post ten pisany był bez żadnej korekty z mojej strony, co wynika zwyczajnie z lenistwa. Przyznaję się bez bicia już teraz, żebyście to natchnionymi głosami nie wykrzykiwali mi błędu w twarz. Powrót po nocnej zmianie z pracy, niewyspanie i migrenowe bóle łba również nie pomagają być elokwentnym, więc musicie sobie poradzić z tym, co macie.
  5. Widzę, że tłumy domagają się poszczególnych ocen, poszczególnych jurorów. Zgoda, jednak muszę zaznaczyć na wstępie pewien fakt. Zawarte tutaj opinie są subiektywne, częstokroć również krzywdzące. Jest to zwyczajnie mój brudnopis, więc tekst jest niesformatowany, oraz pełen błędów. Pisany był pod modłę “ja mam wiedzieć o co chodzi, reszta nie koniecznie". Pełen jest chaotycznych równoważników zdań i nie zawsze trzymających się kupy opisów i wypowiedzi. ZOSTALIŚCIE OSTRZEŻENI. https://docs.google.com/document/d/1uvnu4g45RANUDSL1iyCVwKWPVKZId7ZPyuAU-0NEb88/edit?usp=sharing Miałem popisiać recenzje, a bóg mi świadkiem (A także pewien turniej), że potrafię dosrać ścianą tekstu. Przeciąłem jednak paskudnie palec i pisanie bez niego jest zwyczajnie uciążliwe.
  6. No do diaska nie, no po prostu *****, no nie! >>> http://puu.sh/9mzPt/62d1dbc1a7.png <<< Proszę bardzo, jak byk stoi i w oczy kłuje swoją częścią podkreśloną, jakże wyróżniającą się z ogółu tegoż tekstu. Co zauważyłbyś zapewne niechybnie, gdyby nie fakt, że nawet prawdopodobnie okiem nie rzuciłeś na ów dokument i śmiesz w żywe oczy łgać. Oczywiście hipotetycznie jedynie, bo jakże bym śmiał posądzać Cię o kłamstwo, prawda? Na przyszłość, zanim wypowiesz się, że czegoś "nie ma, ale myślisz, że powinno być", bądź łaskaw przynajmniej raz, RAZ DO DIASKA, przeczytać komentowany tekst, bo O ZGROZO oczy moje, dusza moja, a za chwilę i końce palców moich, krwawić będą strugami intensywnego karmazynu! Na koniec dodam jeszcze, że warto byłoby oszczędzić cierpień innym, oraz wstydu sobie samemu i nie kontynuować tegoż wątku, Panie Cyaner. No, chyba, że masochizm leży w Twojej naturze, a dalsze brnięcie w kał sprawia Ci frajdę. Jeśli tak, zapraszam. Z tego wszystkiego, aż zmuszony jestem wypić herbatkę na uspokojenie. A słodzić będę co nie miara, bo gorycz, której mi przysparzasz wymaga ich aż pięciu... Co najmniej. Wcześniej widziałem gdzieś jeszcze dobrą radę, przez jakiegoś jegomościa wysuniętą (przepraszam, po kilku godzinach od przeczytania odpisuję). Weźmij no ten swój kawałek tekstu, zamieśćże go we dziale z opowiadaniami i "niech służy", owszem. Wtedy to konstruktywna krytyka czytelników pomoże Ci w Twojej przyszłej karierze pisarskiej. Tak coby się nie marnowało i cobyś na darmo czasu nie tracił, o. Podpisano: ~~ Ubolewający
  7. Zgodnie z regulaminem głównym Konkursu Literackiego, wszystkie prace poprawiane przez osoby trzecie, przed zakończeniem konkursu, są natychmiastowo i nieodwołalnie dyskwalifikowane. W związku z wyżej wymienionym powodem, oraz dowodami, zostajesz drogi Cyanerze zdyskwalifikowany. Życzymy powodzenia w kolejnej edycji konkursu.
  8. 1. Najlepszy Fanfik: (wybierany spośród zwycięzców w kategoriach 2 i 3): 2.Najlepszy Wielorozdziałowiec: 3. Najlepszy Oneshot: 4. Najlepsze tłumaczenie: 5. Najlepsze opowiadanie komediowe: Die Hard, Albericha 6. Najlepsze opowiadanie z tagiem [slice of Life]: 7. Najlepsza fabuła: 8. Najlepsze opisy (styl i jakość): Tutaj mam zagwozdkę, ale napiszę Zegary, ponieważ podoba mi się styl pisania Albericha. 9. Najlepiej stworzona postać niekanoniczna: Kerchimpari z rodu Elektorn z opowiadania Aleo he Polis twórczości Dolara84 10. Najlepiej oddana postać kanoniczna: 11. Najlepsze tłumaczenie nieukończone: Background Pony. tłumaczenie Dolara84 12. Najlepsze opowiadanie nieukończone:
  9. Post piąty, ostatni - Konkluzja Gigant utkany z mroku zasłonił się ręką, przed lecącym w jego stronę świetlistym rozbłyskiem. Uderzająca w nią moc sprawiła, że zaskwierczał niczym przypalany na ruszcie kawałek mięsa. Chciał odrzucić zbędną już kończynę i kontynuować to, co zaczął. Blask jednak wypełniał jego postać niczym wirus, niczym nowotwór. Stopniowo jego ciało, poczynając od ręki, ulegało rozkładowi równie szybkiemu, co spalany w silnym ogniu kawałek bibułki. W ostatniej chwili z tytanicznej postaci górującej nad areną nie pozostało nic, prócz wyskakującego z niej w ostatniej chwili małego człowieczka, do złudzenia przypominającego Fiska. Teraz, obie jego osoby stały koło siebie wpatrując się z niedowierzaniem w stojącego naprzeciwko demona. – Nie jest pychą patrzenie z góry na pasożyta, żerującego na według niego słabszych istotach, tylko po to by mógł manifestować swoją osobę. Nawet, jeśli jest bardzo stary i potężny, jak ty. Jest jednak ignorancją twierdzenie, że pojedynek, który miał rozegrać się pomiędzy Edwinem, a mną wciąż mnie dotyczy. Edwin dokonał swojego wyboru, teraz ja zrobię to samo. WYSTARCZY. - Powiedziały dwie pary ust jednocześnie Gdy tylko ostatnie słowo rozbrzmiało, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki czas dookoła zatrzymał się. Jedynymi zdolnymi do poruszania się osobnikami byli on i Xanlief, stojący naprzeciwko. To doprawdy niesamowity widok oglądać, jak grad kolczastych kul, który miał zbombardować otoczenie zawisł w bezruchu. Można było podziwiać do woli każdą rysę, każdy kolec z osobna. Ich chropowatą fakturę, tak dobrze widoczną, gdy nie wirowały z zawrotną prędkością pędząc w dół. Zlana z powietrzem czerwona bestia, jakże dobrze widoczna dla kogoś, kto odróżnia wzrokiem grawitację, od czasu, oraz materii zastygła w karykaturze złowieszczego ataku tuż przed twarzą tęczowego maga. Fisk przyjrzał się jej dokładniej. Czerwony, pokryty łuskami humanoid wyglądał na naprawdę niebezpiecznego. Nie jednak dla kogoś, kto atakami czysto fizycznymi od jakiegoś czasu nie musiał się przejmować. Czym jest bowiem ciało, jak nie jedynie workiem mającym chronić to, co naprawdę ważne w egzystencji istoty myślącej? Fisk wyciągnął w stronę stworzenia dłoń, czując jak jego wymyślne osłony pękają pod jej naciskiem niczym bańka mydlana. Zatrzymał kończynę tuż przed nim i pomyślał przymykając oczy. Kontemplował fakt tego, że odległość, czas, oraz przestrzeń są jedynie pojęciami względnymi, zależnymi od percepcji obserwatorów. Gdy otworzył, swoje jarzące się delikatnym blaskiem oczy, czerwonej bestii nie dało się nigdzie zauważyć. Nie skrzywdził jej jednak, jedynie odesłał tam skąd przybyła, gdziekolwiek by to nie było. Czas nadszedł teraz na poświęcenie odrobiny uwagi Xanliefowi. Z głębi swojego plecaka, tęczowy mag wyjął znany z pierwszego toczonego przez niego pojedynku pryzmatyczny kryształ. Ten był jednak inny, widać nie uważał on, że lepsze jest wrogiem dobrego. Jest jedynie odrobinkę inne. Masyw tęczowej mocy wdzierającej się na teren areny wyrwał się ze stuporu, ponownie ruszył przed siebię, zamykając tęczowego maga w morzu energii, tylko czekającej na spożytkowanie. Z głębi tego chaosu różnobarwnych rozbłysków dało się dostrzec przebijające przez wszystko światło, czyste i potężne, emanujące z kryształu i wprawiające w rezonans całą zgronadzoną dookoła moc. (...) Pustka, wszechogarniająca próżnia kosmosu. Niczym nie wzmącony spokój tego miejsca zachwiał się w momencie, gdy w pewnym oddalonym o miliardy lat świetlnych od początkowego miejsca starcia punkcie, pojawił się dryfujący kawałek kamienia, kawałek areny, na którym widoczna była postać Xanliefa. Spokojnym ruchem dryfowym zbliżał się owy odłamek skalny w stronę gigantycznej czarnej dziury, pochłaniającej wszystko na jej drodze, niczym nigdy nie mogąca być nasyconą paszcza gigantycznego stwora. Gdzieś dalej, niewidoczny gołym okiem w tej pustce unosił się Fisk, wraz z ogromem mocy, zabranym ze sobą. Czystą manifestacją swojej woli wysłał w stronę dryfującego kamienia przekierowany deszcz meteorytów, usiłując zepchnąć go w nicość. Mało… Sięgnął dłonią w stronę gigantycznej asteroidy, która dryfowała gdzieś w okolicy. Tchnął w nią cząstkę mocy, by zalśniła tęczowym blaskiem i wystrzelił ją w tym samym kierunku z prętkością dorównującą światłu. Mało… Hm, ale przecież skoro wykorzystywana przez niego moc przepełnia wszystko, jaki jest sens jej gromadzenia, skoro można ją zwyczajnie wykorzystać? Zamknął oczy, a później działo się wiele. W ogromie kosmosu on, w swojej dualnej postaci stał się bytem niematerialnym, scalając się z otaczającą go mocą i rzeczywistością. Jego manifestacja przypominała aktualnie dwie postaci, jedną utkaną z rozświetlonej tęczową mocą energii, oraz drugą, z mroku tak czarnego, że nawet na tle pustki kosmosu odznaczała się wyrażnie od reszty otoczenia. Spojrzały one w przestrzeń pomiędzy sobą, by równocześnie złapać mocarnymi rękoma znajdującą się pomiędzy planetę. Trzymaną w ten sposób, zupełnie jak piłkę do koszykówki z obu stron uderzyły mocarnie w swojego oponenta. Wyrwana z orbity planeta służyła jedynie jednemu celowi. Była młotem, była taranem, była siłą niszczącą z którą należało się liczyć i po uderzeniu w cel eksplodowała tworząc supernowę. Supernowę jasną niczym tysiąć słońc. Mało Dookoła tego zajścia pojawiła się kolejna para sylwetek, identyczna jak poprzednia. Pojawiały się wciąż i wciąż stając się niepoliczalną ilością par, które to były osobą Fiska z różnych innych momentów w czasie, przed i po tym zajściu. Wszystkie one dzierżyły pomiędzy swoimi kończynami już nie planety, a gwiazdy, będące słońcami pomniejszych układów słonecznych. Wszystkie, jak jeden mąż cisnęły nimi w to samo miejsce co poprzednie pociski, powodując wybuch tak wielki, że nie istnieją słowa na opisanie takiego zjawiska. MAŁO Chwiejące się w mocy wybuchu sylwetki, ostatkiem sił i mocy uderzyły swoimi gigantycznymi pięściami w to samo miejsce, a te, które nie mogły się zmieścić jedynie napierały swoimi niemożliwie rozległymi ciałami od zewnątrz. Spowodowało to paradoks czasowy. Całość materii, czasu, przestrzeni. Wszystko, co da się ująć słowami poczęło sypać się niczym domek z kart. Pękało, niczym zbita szklanka, rozsypując się na miliony drobnych kawałków, które również implodowały nie pozostawiając po sobie niczego. Całość rzeczywistoći, całość istnienia uległa właśnie unicestwieniu. Biała pustka zapełniła wszystko. (...) Stojący na środku areny Fisk Adored, trzymał pomiędzy swoimi dłońmi pryzmatyczny kryształ, wewnątrz którego zawarta została energia nawet nie tyle co umierającego świata, co roztrzaskanej w drzazgi rzeczywistości. Wszystko co się stało, stało się wewnątrz niego, w wirtualnym miejscu przez niego uformowanym. Jego oczy ciągle jarzyły się nieziemskim blaskiem, a twarz wyrażała żal po tak wielkiej katastrofie, nawet jeśli była ona jedynie utratą czegoś na tą potrzebę wykreowanego. Wiedział bowiem, że było tak może z jego punktu widzenia, jednak nikt nie mógł odmówić prawa istnienia tamtemu miejscu, które realne było jak każde inne, a teraz zwyczajnie przestało egzystować. Było tak, ponieważ wiedział, że miejsce w którym się znajduje, prawdopodobnie również jest czymś takim. Wszystko to co się stało, na arenie trwało może dwie, trzy sekundy. Raptem mgnienie oka. Wyglądało to tak, jak gdyby w bardzo szybkim ruchu całość zgromadzonej mocy została zassana przez trzymany w rękach kryształ. Stało się to w silnym rozbłysku światła, prawie natychmiastowo. Fisk trzymając owy przedmiot przetaksował wzrokiem stojącą naprzeciw niemu istotę, po czym uśmiechnął się do siebie i schował kryształ z powrotem do plecaka. Nie, żaden czyn przez niego wyrządzony nie zasługuje na użycie tak wielkiej siły niszczącej. Może kiedyś, może jako reakcja na jego przyszłe działąnia, ale zdecydowanie nie teraz. – Xanliefie, jak już mówiłem wcześniej. Nie z tobą przyszedłem się tutaj pojedynkować, dlatego też nie mam zamiaru tego dłużej robić. Nie rozumiem po co miałbyś chcieć tego starcia, ale dlatego, że nie rozumiem, nie mam zamiaru się tym przejmować. Żegnaj demonie i obym nie musiał cię nigdy więcej oglądać na oczy. To powiedziawszy, uchylił ronda swojego kapelusza, po czym zniknął w naciągniętym na siebie zielonym kapeluszu z cichym pyknięciem. Czas na arenie wrócił do normy, a co zrobi w odpowiedzi na to wszystko Xanlief, to go już zwyczajnie nie obchodziło. Nie zostawił jednak tego wszystkiego od tak. Chwilę później, narzucając się pewnym królewskim siostrom, uprzednio oddając im formalny pokłon poinformował, o grożącym ich krainie zagrożeniu, któremu nie był w stanie sprostać. Zaoferował swoją pomoc, oraz po uprzednim wyjaśnieniu czym jest owy adwersarz pozostawił zasępione władczynie samym sobie. Opuścił tą rzeczywistość tak, jak się w niej pojawił, by nigdy już do niej nie zawitać. Może i piękna, jednak nie był to jego dom. Jego dom natomiast czekał już na niego w jego rodzimym kraju. Mała kawalerka w mieście Krakowie, do której miał się wprowadzić już za tydzień. Tam było jego miejsce, wśród osób na których mu zależy, nie na arenach Sali Magicznych Pojedynków.
  10. Post 4 - Wybór i ból prawdy Fisk wstał z ziemi, kończąc swój posiłek. Niby zwykła bułka, jednak podarunek pełen dobrych intencji. Działał na jego umęczoną duszę lepiej, niż jakikolwiek lek, który mógłby mu być zaoferowany przez tutejszych medyków. W końcu Fiski działają na endorfiny, prawda? Rozciągnął porządnie swoje plecy, przechylając się do tyłu, w akompaniamencie cichego trzasku stawów i z pełnym ukontentowania spojrzeniem zwrócił w stronę Xanliefa swoje oblicze. Nie dane mu jednak było z miejsca odpowiedzieć swojemu nowemu adwersarzowi, bowiem ten wyprowadził w jego stronę złowieszczy, pełen złej intencji atak. Cóż, trzeba było kupić sobie troszkę czasu. Z cienia, który rzucał Fisk błyskawicznie wyłonił się jego widziany wcześniej sobowtór, który to złapał ów złowieszczy, zardzewiały harpun gołą dłonią i zaczął się histerycznie śmiać. Jego donośny głos zburzył panującą ciszę, rozbrzmiewając kakofonią dźwięków odbitą od kamiennej posadzki i murów areny. Szczodrze korzystał z postarzających właściwości złowrogich pocisków. – Mroku zalęgający moje serce, głęboki i szczery. Pełen złej woli i pragnienia zniszczenia. Awatarze zła niszczącego nasz świat. ROŚNIJ W SIŁĘ, ROŚNIJ W DOŚWIADCZENIE. CHAOSIE LUDZKIEJ DUSZY, POSTARZONY O MILENIA, POWSTAŃ. Spokojnym głosem oznajmił tęczowy mag. Tembr ostatniej deklaracji jednak wstrząsnął ziemią. Jej moc przygniotła lekko każdego słuchacza, jak gdyby jakaś zła wola usiadła mu w tym momencie na plecach i pchała w dół. Efektem tego wszystkiego, śmiejące się histerycznie odbicie mrocznej strony duszy Fiska, zaczęło rosnąć. Dosłownie i w przenośni. Jego śmiech stał się gardłowy, coraz niższy i niższy. Moc jego samego, kruszyła kamień dookoła jego stóp. Sama postać natomiast, stawała się coraz to większa i większa. Postarzony o milenia, dzięki złowrogiej mocy przeciwnika, stał się złem pierwotnym jak sam świat, a jego masywna sylwetka, górowała aktualnie nad wszystkim, wystając ponad prześwit utworzony w suficie gigantycznej budowli. Zwróciła ona swoje spojrzenie na stojącego przed nim demona, po czym poczęła się pochylać. Z całej postaci w stronę Xanliefa wystrzeliły dziesiątki cienistych macek, które w kontakcie z demonem stały się twarde i strasznie wytrzymałe, karmiąc się jego złą esencją. Mrok rozwarł swoją gigantyczną paszczę nad demonem, wpatrując się w niego jak w posiłek, który zaraz zostanie skonsumowany. Fisk natomiast, jarzącymi się tęczowym blaskiem oczami spojrzał prosto przed siebie i powiedział. – Więc nie, drogi Xanliefie. Nie zdziwiłeś mnie. Przypominam, że całość moich zdolności nie bierze się jedynie z podanej ci sentencji, lecz również ze zdolności pojmowania i dostrzegania pewnych rządzących rzeczywistością zależności. Sama sentencja niczym ci będzie, jak tylko suchą, podręcznikową wierszowanką. Już na początku, moja wyczulona percepcja świata pokazała mi, że z postacią Edwina dzieje się coś złego. Jak to mówisz “pieczęci” cyrografu pokrywające jego duszę, widoczne przeze mnie z łatwością, były dla mojej osoby wielką zagadką. Do tej pory bowiem nie wiedziałem do czego służą. Teraz jednak nie jest to już enigmą. Muszę cię jednak zasmucić drogi Xanliefie, elementy harmonii nie mogły cię zniszczyć, nie. One jedynie przywracają równowagę, harmonię. Czujesz, jak wątła stała się nić łącząca cię z Edwinem? Powinieneś, ponieważ jest już prawie nieistniejąca. Potężniejsze już demony, takie jak sam pan Chaosu zostały przez tą siłę okiełznane. Teraz, musisz liczyć na to, że Edwin będzie chciał z tobą współpracować, w co szczerze wątpie. Żywiąca cię nienawiść i chęć zemsty jest już w nim prawie nieistniejąca. Wiem to, ponieważ jestem w stanie do dostrzec. Teraz pozostaje mi tylko jedno. Edwinie! Wiem, że mnie słyszysz, widzę, jak twoja dusza rezonuje w reakcji na mój głos. To nie potrwa już długo, ta więź łącząca cię z Xanliefem ponownie się umocni, a ty utracisz swoją świadomość. Jednak teraz masz szansę. Odrzuć go, wyzwól się dumny śniący! Daję ci wybór, z którego możesz skorzystać. Dar harmonii, dar przyjaźni. Wybieraj. Po tym, jak wypowiedział te słowa, zza krańców areny, niczym monstrualny tęczowy wodospad, ze wszystkich stron wlała się na teren obiektu, zapełniająca jej trzecią część, gigantyczna masa połyskliwej energii. Kto bowiem powiedział, że można ją pozyskiwać jedyie z bliskich odległości? Odległość, tak jak i czas, oraz przestrzeń są wartościami względnymi, zależnymi od miejsca i percepcji obserwującego. Czymś, co osoba, która poznała prawdę o rzeczywistości rozumie i potrafi wykorzystać. Osoba taka jak Fisk, tęczowy mag, który otoczony tytaniczną sferą owej energii, szykował się na odpowiedź odmowną ze strony swojego przeciwnika. Nie byłoby to wprawdzie bardzo słuszne, jednak możliwe. Na tym jednak widzący prawdę nie poprzestał. Wyprowadził w stronę Xanliefa atak tak złowrogi, że każdy kto zostanie nim potraktowany, nawet tak potężny demon jak on, dozna prawdziwego szoku. Nic bowiem nie boli tak bardzo jak prawda. Czysta i szczera, niczym nie zaciemniona. Fisk spojrzał się prosto w duszę demona, po czym wysłał mu potężny, mentalny przekaz. Pozwolił mu na krótką chwilę spojrzeć na świat tak, jak on go widzi. Może nie całkiem, jednak na tyle, by zobaczył on prawdę. Pozwolił mu przejrzeć barierę światów, barierę czasu, przestrzeni i wymiarów. Pozwolił mu spojrzeć z perspektywy pewnej osoby, siedzącej przed małym, prostokątnym okienkiem podpiętym kablami do czarnej skrzyneczki pokrytej guziczkami, leżącej na łóżku. Pozwolił mu również dostrzec treść zawartą w tym prostokącie zwanym “monitorem”. Jakże trafnie i złowieszczo nazwane zostało owe urządzenie, bowiem prawdziwie pozwalało monitorować poczynania Xanliefa. Demon wiedział, że patrzy aktualnie nie swoimi, a cudzymi oczami. Widział w rogu, że patrząca na to wszystko osoba tytułuje się mianem “Zegarmistrz”. Dostrzegał również, jak stuka ona w małe, kwadratowe guziczki, dzięki czemu owy “monitor” zapełnia się tekstem. Tekstem, opisującym jego poczynania, tekstem dyktującym mu jego wolę. Wtedy Xanlief zrozumiał, patrząc się w uśmiechniętą twarz tęczowego maga, że jest jedynie wymysłem kreatywnego i potężnego umysłu. Jedynie fikcją na papierze, która niebawem dobiegnie końca. Zrozumiał jak bardzo płytkimi są jego ambicje, które nawet nie należały do niego samego. Mógł się dalej oszukiwać, jednak jedynie mydliłby sobie oczy, z premedytacją odrzucając podsuniętą mu prawdę. To wszystko jednak było przeznaczone tylko i wyłącznie dla jego oczu. Sam Edwin nie miał o tym pojęcia, tak jak i publiczność, oraz inni mieszkańcy owej krainy, w której rozgrywał się pojedynek. Fisk Adored natomiast rozumiejąc cierpienia, które sprawił Xanliefowi płakał nad jego losem. Płakał, bowiem samemu znając prawdę dzielił z nim ten sam ból. – Czy teraz rozumiesz Xanliefie? Rozumiesz, jak płytkimi są twoje czyny? Odpuść, błagam cię. Odpuść...
  11. Przeprowadzam się do krakowa z końcem miesiąca. Drżyjcie tubylcy, bo nadciągam :D

    1. MiszaPL

      MiszaPL

      Yay! Kocia radość z kocim tańcem!

    2. Fisk Adored

      Fisk Adored

      A ty co zacieszasz. Wiesz, że będę miał bliżej, co? :D W sumie fakt, radość.

    3. Decaded

      Decaded

      Przeprowadziłeś się już? :v

  12. Okazuje się, że jednak mam dzień wolny, co na ostatnią chwilę pewne wcale nie było i wiem dopiero teraz. Powinienem się pojawić na tym wesołym zbiorowisku. Więc tia, zwyczajowo po siódmej przywitam prawdopodobnie pierwszych podróżników. Ciekawi mnie, jak to wypadnie z tą zagraniczną delegacją. Znając życie ponad połowa z nas nie będzie się rozumiała. Wesoło, nie powiem Zastanawia mnie jedynie, kto się tam pojawi, bo tym razem nie mam zielonego pojęcia. Osoby których się spodziewałem, zwyczajnie nie były w stanie się zadeklarować. Chyba czeka mnie więc niespodzianka za niespodzianką.
  13. Post 3 - Magia przyjaźni Już zbliżając się do swojego celu, Fisk zawahał się. Nie tak to miało wyglądać. Mimo skuteczności takiej formy ataku, prawie właśnie dopuścił się morderstwa swojego przeciwnika. W tej chwili zwątpienia zrozumiał, że to jego mroczniejsza połowa podsunęła mu tą myśl. Wciąż był to on sam, jednak teraz żałował tego, że dał się ponieść emocjom. Jaka więc była jego ulga, gdy Edwinowi udało się bez większych problemów przekierować ten atak. Fakt, impet z jakim się poruszał sprawił, że jego żołądek zatańczył najprawdziwsze tango i jedynie powściągliwość w jedzeniu przed pojedynkiem, uratowała go aktualnie przed zwróceniem treści żołądkowych. Wystrzelenie go z wielką siłą w stronę trybun i chroniącej ich bariery było jednak wielkim szokiem dla młodego maga. Tak dużym, że nie zdążył zareagować. Dobrze, że chwilowo miał pomoc swojego drugiego ja, które to z miną pełną przestrachu, jednak ciągle myśląc trzeźwo zwyczajnie zamieniło się z nim miejscami, w małym rozbłysku światła, oraz z odgłosem przypominającym ciche pyknięcie korka od butelki, po czym roztrzaskało się o okalającą arenę barierę, wybuchając kłębami cienistej miazmy. Po dotknięciu podłoża, owe kłęby czarnego niczym noc dymu przybrały bardziej płynną formę przypominającą smołę, po czym podpełzły do siebie nawzajem, ponownie tworząc humanoidalną postać o wyjątkowo niezadowolonej minie, która właśnie rozmasowywała sobie kark. Młody mag stał tam, gdzie wcześniej towarzyszące mu drugie ja. Tęczowa energia okrywająca jego kończynę rozproszyła się i w postaci gęstego całunu zawisła nad areną. Fisk natomiast patrzył na swojego przeciwnika z niedowierzaniem. Powiedział mu przecież, na jakiej zasadzie działają jego umiejętności. Czyżby nie zrozumiał, że bariera antymagiczna zostałaby przemielona na części pierwsze, wzmacniając jedynie ten wicher pierwotnej energii, po czym pomagając w zniszczeniu dużej części trybun? Czy nie zdawał sobie sprawy, że narażał setki, jeśli nie tysiące żyć? Wtedy zdał sobie sprawę, z jak inteligentną osobą przyszło mu się zmierzyć i zapłakał. Z poprzednich pojedynków Edwina dało się wywnioskować, że powoduje nim zemsta za utraconą w jakiś strasznych okolicznościach żonę. Widać chęć ta przesłaniała mu czasami osąd, nie zawsze miał na uwadze życie otaczających go osób, jeśli dawało mu to możliwość dążenia do celu. A przynajmniej tak to rozumiał, nie mógł mieć pewności, że jest to prawda. Fisk zrozumiał, że jego obowiązkiem nie jest teraz walka, o nie. Rozejrzał się dookoła podziwiając symbolikę serca Sali Magicznych Pojedynków i zdecydował się coś zrobić. Najpierw jednak, musiał poradzić sobie z drugą częścią ataku Edwina. Na szczęście było to dużo prostsze od tego, co umyślił sobie zrobić później. Naciągając na siebie swój zielony kapelusz, zniknął z miejsca gdzie stał, dając się pochłonąć nakryciu głowy, po czym pojawił się lewitując w obu swoich osobach tuż pod zbiorowiskiem mocy, które wcześniej rozproszył do postaci udnoszącej się tam mgły. Tym razem cienista postać Fiska miała minę kogoś, kto coś przeskrobał. Jego wzrok stracił nieco pewności siebie, wyrażając… skruchę? – Dzięki temu pojedynkowi zrozumiałem, że może i warto akceptować każdy aspekt siebie, jednak nie zawsze warto się mu poddawać i działać całkowicie zgodnie ze swoim instynktem, nie hamując tego swoją wolą. Prawie zrobiłem coś strasznego, przepraszam za to. Kończąc wypowiedź musnął palcami zbiorowisko migotliwej energii, po czym wykonując delikatny gest ręką wystrzelił w dół tysiące tworzących się z tej mocy metalowych igieł sporej wielkości. Nie miał wątpliwości, że po tym co pokazał coś takiego nie zrobi wrażenia na Edwinie. Zresztą i tak żadna z nich nie była skierowana w niego. Miało to na celu jedynie pozbyć się niechcianych kulek przez niego stworzonych. Otóż metalowe igły przelatując przez wyładowania elektryczności, rozładowały ładunek w nich się znajdujący, skutecznie sprawiając, że przeskakujące pomiędzy nimi iskry, uziemiły się po doleceniu do podłoża. Czerwone kule natomiast po zetknięciu z nimi eksplodowały, wprawiając w ruch również i te lodowe, które to zwyczajnie stopiły się w kontakcie z tymi eksplozjami. Pozostałe, antymagiczne sfery sprawiły, że powstała w ten skutek eksplozja przypominała raczej kichnięcie, niż coś zagrażającego życiu. Ciągle jednak była dosyć widowiskowa. Przypominała teraz efektem to, co miała. Fajerwerki. Nie czekał jednak na ten efekt. Rozpinając swój plecak pozwolił z niego wylecieć większej ilości przygotowanej wcześniej czystej energii tworzenia, która to łącząc się z tą już tam się znajdującą, pięciokrotnie zwiększyła jej objętość. Teraz przyszedł czas na ten trudniejszy element. – Edwinie, rozejrzyj się. Ten obiekt nie został wzniesiony w celu krwawych potyczek, przypominających walki gladiatorów. Jego założycielka, dzierżycielka elementu magii, którą to możesz podziwiać na tamtej kolumnie, miała inne plany. – Po czym wskazał palcem na jedną z kolumn. Pierwszą, przedstawiającą Twilight Sparkle. – Chciała, by najzdolniejsi z magów rozbudzali wyobraźnię, oraz chęć nauki w młodych, podatnych na sugestię umysłach. Chciała, by w duchu fair play toczono tutaj pokazy sztuki magicznej, które są jedynie zakamuflowanym pretekstem do tego, by się bliżej poznali. Nikogo bowiem nie poznasz tak szybko, jak kogoś z kim toczyłeś zmagania w magicznym pojedynku. I to właśnie jest celem tego obiektu. Szerzenie najpotężniejszej ze znanych w Equestrii i nie tylko sił. Magii przyjaźni. Mój pierwszy pojedynek był tego pięknym przykładem, po jego zakończeniu poznaliśmy się z Alberichem bliżej i teraz mogę go nazywać swoim przyjacielem. To poskutkowało też poznaniem przez niego wielu innych osób, z krótych niektóre stały mi się bardzo bliskimi. Ty jednak przyszedłeś tutaj by zyskać wiedzę potrzebną ci do wywarcia zemsty na oprawcach, którzy skrzywdzili twoją żonę. Naprawdę myślisz, że ona chciałaby patrzeć, jak jej ukochany marnuje swoje życie szukając sposobu na zemstę, która i tak nie przyniesie mu żadnej ulgi, a jedynie zrobi z niego potwora? Nie, na pewno nie Edwinie. Podczas tego monologu całość pryzmatycznej mocy, skupiła się na centralnej części areny, powodując rozświetlenie otaczających ją kolumn nią przesiąkniętych, z których teraz dało się słyszeć potężne emanacje energii. – Twoje serce jest rozdarte, a twoja dusza skrzywdzona. Nie potrafisz zaznać spokoju choćby na chwilę. Dlatego też to co teraz robię teraz jest moim największym prezentem dla ciebie. Zaznaj spokoju, zaznaj harmonii. Po wypowiedzeniu tych słów wzniósł ręce ku niebu, a postaci z rycin na kolumnach symbolicznie przedstawiających elementy harmonii poruszyły się. Każda z nich spoglądała teraz prosto na Edwina uśmiechając się uspokajająco. Ich oczy zalśniły czystym, białym blaskiem. Z czubków emanujących mocą słupów wystrzeliły w niebo wężowo poruszające się smugi tęczowej energii, skręcając się w jedną potężną. Czystą i piękną. Poruszała się z prędkością nieosiągalną dla niczego znanego ludzkiemu oku, uderzając w postać Edwina. Co najdziwniejsze, niczego mu to nie zrobiło przynajmniej fizycznie. W jego umyśle natomiast działo się teraz naprawdę wiele. W ciągu zaledwie ułamka sekundy w jego głowie pojawiła się seria myśli i wizji. Najpierw zobaczył siebie, wywierającego swoją upragnioną zemstę, umorusanego w krwi oprawców. Zemstę, która nie wywołała uczucia ulgi, a jedynie gorycz. Następnie zobaczył twarze wszystkich bliskich tym ludziom osób, które to stojąc nad grobami swoich przyjaciół, ojców i matek przeżywali najgorsze chwile swojego życia. Niektórzy z nich obiecywali zemstę za to wszystko, a krąg nienawiści kontynuował swój obrót. Później jednak wszystko to przygasło, zatarte przez wizje chwil spędzonych z jego ukochaną. Edwin przez dosłownie moment poczuł się znowu tak, jak gdyby żyła. Nawet pomimo tego, że dobrze zdawał sobie sprawę z tego, że tak nie jest. Najbardziej wyrazistym uczuciem był jednak sam koniec. Poczuł na swojej dłoni czyjś dotyk. Dotyk małej, kobiecej dłoni obejmującej go w pasie i przytulającej delikatnie do siebie. – Nigdy nie chciałam, żebyś krzywdził innych. Swoimi zdolnościami mógłbyś uczynić tyle dobra, nie marnuj tego. Obudź się dumny śniący za którego wyszłam. Czas skończyć ten ciąg cierpienia. Zresztą, jeszcze się kiedyś zobaczymy, obiecuję. Dziękuję za piękny pokaz fajerwerków. Wszystko to trwało zaledwie sekundę, jednak Edwin ciągle czuł na swoim policzku dotyk ciepłych ust, obdarowujących go takim samym pocałunkiem jak zawsze wtedy, gdy opuszczał dom. (...) W ciszy, którą przerywał jedynie odgłos jednej ocalałej kulki antymagicznej, odbijającej się niby kauczukowa piłeczka, dało się słyszeć świszczący oddech tęczowego maga, który to właśnie klęcząc na kamiennej posadzce, tym razem samotnie, łapczywie łapał oddech, podpierając się na drżących rękach. – Nie wiem co takiego widziałeś i przeżyłeś Edwinie. Elementy harmonii do których mocy udało mi się na krótką chwilę dostroić są jednak siłą czystą i pierwotną, a to co się stało nie było żadnym oszustwem, ani iluzją przeze mnie narzuconą. Moje tęczowe emanacje wykonywane wcześniej były symbolicznym nawiązaniem do tej siły, nigdy nie sądziłem jednak, że przyjdzie mi dostąpić zaszczytu użycia jej. Po wypowiedzeniu tych słów usiadł, ciężko stękając na kamiennej posadzce, po czym wgryzł się w bułkę wypełnioną majonezem. Miał minę kogoś zadowolonego z siebie, jednak bezgranicznie zmęczonego. Teraz pozostawało mu jedynie poczekać na reakcję.
  14. Post 2 - Wiertło, które kruszy niebiosa Edwin jak widać dysponował ciekawymi zdolnościami, wykorzystał bowiem bardzo podobny efekt, jak Fisk w pojedynku ze Scyferem. Skupienie tak dużej energii ze wszelkich możliwych źródeł w pobliżu, dawało energię podobną rozbłyskowi słonecznemu. Tak wielka ilość mocy zniszczyłaby jednak w swoim wybuchu to piękne miejsce, a temu przyglądać się młody mag zamiaru nie miał, jeśli nie zajdzie taka konieczność. Już w momencie zapadania całkowitych ciemności, stojący z tyłu Fisk uśmiechnął się złośliwie i rozpiął zamek błyskawiczny na swoich plecach. Wprawdzie były to plecy stojącego przed nim Fiska, ale zarazem również i jego, więc po co utrudniać sobie rozróżnianie? Ze środka tobołka wydobył małą sferę, stworzoną z jaśniejącej wszystkimi możliwymi barwami jednocześnie mocy. Konsystencją przypominającej wyjątkowo gęstą ciecz, przelewającą się aktualnie pomiędzy jego palcami. Owy twór znany był już wszystkim uczestnikom poprzednich pojedynków z jego udziałem. Czyż bowiem nie z zaledwie odrobiny tejże, spontanicznie powołany do życia został jeden z towarzyszących mu smoków? Czyż nie z tej samej substancji ulepiony został potężny artefakt w postaci pędzla, którego pociągnięcia materializowały wolę dzierżyciela, a jedynie jeden klejnot pryzmatyczny zaklęty tą samą pierwotną siłą nie stworzył całego wymiaru, w którym toczyła się całość pierwszego jego starcia? Kto bowiem powiedział, że zawsze będzie się do pojedynku przygotowywać na bierząco? Czyż nie wolno mu było choć raz przygotować sobie tego wcześniej? Wszak był to pojedynek finałowy, więc nawet tak wielki improwizator jak on, widział potrzebę poczynienia “małych zapasów”. Gdy mrok zagościł na dobre na obiekcie, tuż za plecami Edwina słyszeć dało się delikatny szept, wypowiedziany głosem suchym niczym szelest jesiennych liści i szeleszczącym lekko, kojarząc się z rozsypywanym popiołem. Mimo tych drastycznych zmian, nie dało się nie zauważyć, jeśli się już go raz słyszało, że należy on do tej lekko mroczniejszej wersji tęczowego maga. – Mrok to mój sprzymierzeniec. A ty, czy boisz się ciemności? – zaraz po wypowiedzeniu tych słów Edwin na swoim uchu odczuł bardzo króciutkie uczucie wilgotności i ciepła, towarzyszące zwykle temu, gdy ktoś poliże nas po uchu, oraz usłyszał bardzo delikatny chichot rozwiewający się w huku wystrzału jego świetlistego pocisku. Gigantyczna kula światła pędziła na spotkanie teraz już oświetlonego jak za dnia młodego maga, który w swoich obu osobach stał na jego drodze. Świst rozgrzewającego się na skutek wysokiej temperatury powietrza, oraz oślepiający blask skutecznie utrudniały Edwinowi dostrzeżenie tego, co jego oponent właśnie szykował. Fisk natomiast, ze wspomnianej wcześniej migoczącej esencji tworzenia, mocy przepełniającej wszelkie części bytu, każdą cząsteczkę wszechświata, utworzył wirujący złowieszczo wir. Jawił się pod postacią gwiżdżącej przeraźliwie na ręce jego mroczniejszej osoby rękawicę. Przypominała ona aktualnie wielkie wiertło, które zasysało łapczywie nie tylko powietrze, ale również przerabiało wszystko co w nie wpadło, łącznie z mielonym podłożem na tą samą tęczową moc, zasilając się coraz to bardziej. Gdy więc świetlisty pocisk Edwina uderzył w potężne wiertło zrodzone z czystej mocy wygiął się na jego powierzchni niczym przekłuwana bańka mydlana i eksplodował z siłą podobną eksplozji nuklearnej. Destruktywna moc tego zjawiska winna zmieść z powierzchni ziemi całość obiektu, oszczędzając może jedynie bariery mające chronić publiczność. Efekt tego co się stało, lekko odbiegał jednak od tego scenariusza. Masywna eksplozja, tak jej huk, jak i fala uderzeniowa, oraz temperatura zassane zostały przez wirujące tornado mocy, a ich rozpierzchnięte na boki części składowe, po spiralnych trajektoriach łączyły się w jednym punkcie w dłoniach tego spokojniejszego Fiska, opartego o plecy swojej kopii. – APHELION!* Wibrujące słowo mocy towarzyszące pochłanianiu przez ciało maga imponujących ilości energii wstrząsnęło podłożem, po którym rozeszły się fale, niczym na tafli wzburzonego jeziora. Tak jak wcześniej podczas pojedynku ze Scyferem, tak i teraz prawie identyczny pokład mocy został zmagazynowany w jego ciele. Kamień pod jego stopami począł się topić, a oddech śmiałka wydobywał się pod postacią ciemnego, gęstego dymu. Naokoło, gdyby nie jaśniejący twór na ręce Fiska, ciągle panowały nieprzeniknione ciemności. Postaci zamieniły się miejscami zręcznie przekazując sobie aktualnie kolosalne już wiertło tęczowej zagłady, którego sam podmuch zrywał jabłka z pobliskiego sadu. Mroczniejsza wersja maga ściągnęła zielony kapelusz z głowy swojego drugiego “ja” i rzuciła go przed siebie, pozwalając by siła tytanicznego wiertła pociągnęła Fiska w jego stronę. Sam kapelusz natomiast, zamiast stać się kolejną ofiarą tęczowego huraganu rozdymało i rozszerzyło się pokracznie, a czarownik skryty za wichrem energii zniknął w jego wnętrzu. To jednak nie był koniec, o nie. To był jedynie początek tego, co dualna postać maga miała w planach. Pozostały na widoku Fisk o bladej cerze i skołtunionych włosach wyciągnął przed siebie ręce, których dłonie miał ciągle umorusane tęczową cieczą. Zatoczył nimi okrąg w szalonym tańcu pełnym pirułetów, i salt. Na końcu spojrzał się prosto w oczy Edwina, zaśmiał histerycznie i pociągnął dłońmi w dół. Wszystkie cząstki składowe odpowiedzialne za grawitację, gravitony i im podobne obserwowane przez natchniony zmysł widzenia, jakim patrzył na otaczający go świat Fisk, za pomocą tysięcy niewidocznych dla gołego oka mentalnych połączeń zostały szarpnięte w dół. Ich początkowy stan został zmiażdżony pod wpływem woli patrzącego na świat prawdziwie maga, widzącego je jako jarzące się punkciki, po które wystarczyło sięgnąć by nagiąć je do własnej woli. Obszar w okręgu prawie stu metrów naokoło Edwina został potraktowany wielokrotnie zwiększoną dawką grawitacji. Na tyle potężną, że już w początkowej fazie tego efektu podłoże wgniotło się w dół z taką siłą, że obniżyło się o kilka metrów w dół, aktualnie przypominając mocno ubity krater. Nie na tyle głęboki by zasłonić Edwina przed wzrokiem widzów i przeciwnika, jednak wystarczająco głęboki by być widocznym. Manipulujący grawitacją czarownik chichotał głośno, wpatrując się w Edwina jak dzikie zwierze w kawał krwawego mięsa, które miało zaraz rozszarpać. Wiedział bowiem, że to co robił, było jedynie wstępem do agresywnej, solarnej arii, serwowanej właśnie przez jego drugie ja. Tuż nad głową Edwina, dokładnie w momencie gdy światło powracało do łask, gdy wszystko znów spowiły promienie słońca, z unoszącego się tam nie wiadomo skąd zielonego kapelusza, wystrzelił niczym pocisk Fisk Adored. Zasysany przez gigantyczną siłę zasysu powietrza tęczowego wiertła, pchany przez wybuch pochłoniętej wcześniej energii Edwinowego pocisku wystrzeliwanej z jego drugiej dłoni celującej aktualnie w niebiosa, pod postacią ryczącego strumienia płomieni tak silnego, że wyglądał jak wybuch wulkanu, oraz ciągnięty przez wielokrotnie zwiększoną siłę grawitacji panującą na obszarze w którym się teraz znajdował. Grawitacji tak silnej, że ktokolwiek stojący poniżej miałby trudności z utrzymaniem swoich kości w jednym kawałku, a co dopiero poruszaniem się, mknął niczym pocisk, niczym meteor na spotkanie ze swoim przeciwnikiem. Słońce jeszcze nigdy nie było tak blisko ziemi jak dzisiaj. – GIGA PERYHELION!** Wibrujący tembr głosu Fiska przeszył okolicę, a całość tęczowego meteorytu zdała się jeszcze bardziej przyśpieszyć i jaśnieć tęczowym światłem we wszystkich kierunkach. Druzgoczący pokaz mocy zdawałoby się mógłby wzbudzać grozę, jednak na myśl widzom przychodziło tylko jedno słowo: “Piękne” ================================================================ *Aphelion - Moment, gdy ziemia w swojej orbicie jest najbardziej oddalona od słońca. **Peryhelion - Moment, gdy ziemia w swojej orbicie jest najbliżej słońca. I na koniec jeszcze notka dla oponenta. Owy atak nie spowoduje po zderzeniu wybuchu, a jedynie dalsze “borowanie”. Nazwę go zagładą kretów, ha. Z góry dziękuję za uwzględnienie.
  15. I'm so excited, I just cant hide it... Szykuj się Zegar :3

    1. Alberich

      Alberich

      Nadszedł w końcu zapowiadany "pojedynek bogów".

    2. Arctic Cat

      Arctic Cat

      Najbardziej epickie wydarzenie tego roku *.*

×
×
  • Utwórz nowe...