Cała aktywność
Strumień aktualizowany automatycznie
- Ostatni tydzień
-
Brak dostępu. Archiwizuję.
-
Sweetie Bot to jeden z najstarszych memów fandomu MLP:FiM. Wziął się on, stąd, że w jednym z odcinków aktorka dubbingująca Sweetie Bell nie mogła podłożyć jej głosu, więc skorzystano z syntezatora mowy. Nie dało się tego ukryć, gdyż efekt końcowy był sztuczny. Stąd zrodził się Sweetie Bot, który następnie otrzymał swoją animację (niejedną) a nawet serię piosenek „Destabilise” od Prince Whatever. Sam też uważam Sweetie Bota za ciekawą koncepcję i dlatego z zainteresowaniem sięgnąłem po fanfika o takim właśnie tytule. Niestety co jednak było do przewidzenia, „Sweetie Bot” jest fanfikie słabym. Jest jedna prosta przyczyna dla tego stanu rzeczy. „Sweetie Bot” jest całkowicie nielogicznym fanfikiem. Można by go wręcz uznać za fanfik komediowy, gdyby nie tag Tragedia. Moim zdaniem ten fanfik nie nadaje się nawet na tragikomedię. Odnoszę nawet wrażenie, że powstał on tylko po to aby zawrzeć tę właśnie scenę: Niedawno Rarity odkryła, że jej siostra stała się robotem. Nie będę wnikał, skąd w magicznym i prawie pozbawionym urządzeń mechanicznych świecie wie ona, co to jest robot. Raczej nie jest to jednak konstrukt, jak patykowilki. Skoro potrzebuje oleju oznacza to, że jest najprawdziwszą maszyną. Rarity co rusz zmienia nastawienie: jest zaniepokojona, smutna, zdziwiona tym, co się stało z jej siostrą. Potem, jak widać, traktuje ją z lekceważeniem, wręcz wykpiwa. Gdzie tu jest logika? Dlaczego nie próbuje udać się do Twilight, żeby rozwiązać problem? Nie rozumiem, jaka jest motywacja postaci w tym fanfiku. Co strażnicy wiedzą o robotach, że mają je wykańczać? Roboty są najwyraźniej niebezpieczne, ale Rarity nic z tym nie próbuje zrobić? Czy robotyzacja kucyka to stan przejściowy? Odwracalny? Najwyraźniej jednak Rarity przedkłada pracę nad siostrę, gdyż: Zauważmy, że problemem jest, że straż zabierze jej siostrę, nie, że jej siostra jest robotem, w dodatku uzbrojonym. Po prostu jakakolwiek logika zachowania postaci tutaj nie istnieje. Rarity również nie powie Sweetie Botowi, że musi się ukrywać, bo ją zabierze straż (co jest osobnym, wyżej omawianym problemem). Wszystkie problemy, na jakie natrafią bohaterowie popychają ich ku „rozwiązaniom”, które nimi nie są, są tylko półśrodkami. Nie próbują sobie oni odpowiedzieć na pytanie jak zaradzić sytuacji, przechodząc nad nią do porządku dziennego, gdzie problem nie jest problemem dopóki nie dowie się o nim ktoś spoza kręgu wtajemniczonych. W efekcie bohaterowie wracają do codziennej rutyny. Dla Rarity jest to praca. Być może jest to próba radzenia sobie z problemem, a dokładnie ze stresem, który ten rodzi. Niestety autorka całkowicie pomija przyczyny takiego zachowania, motywację bohaterów by nie robić nic poza tym, że „straż skończy, ze Sweetie Botem” co biorąc pod uwagę jej uzbrojenie jest nawet logiczne. Język, jakim napisano fanfik jest bardzo prosty. Wręcz na granicy prymitywności. Czasami jednak zdarzy się jakieś słowo bardziej „zaawansowane” np. sarkazm, gleba. Nie potrafię wyjaśnić tych zmian, podobnie jak to, że obok słowa łóżko użyto słowa „łóźko” i nie jest to literówka, bo powtórzono to trzy razy. Moim zdaniem fanfik powinien raczej pozostać na dysku twardym autorki i być najpierw przedstawiony osobom zaufanym. Poziom „Nekromanty z Ponyville” jest bowiem niebezpiecznie blisko.
- 18 odpowiedzi
-
- tragedy
- sweetie bot
-
(i 2 więcej)
Tagi:
-
Teraz masz dobrą okazję, ponieważ fanfik FoE:NMP jest jeszcze krótki i niestety nie mam kiedy go kontynuować. A jeszcze muszę zrobić retcon żeby dodać cameo Eisenhufa (AKA Iron Hoof - to OC, którego z przyczyn osobistych koniecznie chcę tam umieścić). Jeśli chodzi o LaTeX, jest dobry do skomplikowanych wzorów i prostych tekstów, w których skupiasz się na treści (jak np. fanfik), pozostawiając ogarnięcie szczegółów formatowania maszynie. Schody zaczynają się, gdy chcesz uzyskać konkretny efekt wizualny, albo gdy w rozwinięciu makr pojawi się błąd. Tak, -- w LaTeX to n-dash, zaś --- to m-dash. Nie znam warsztatu Kkat, ale bardzo możliwe, że oryginalnie pisała w LaTeXu, a na fimfiction.net wrzuciła tekst w podobny sposób, jak ja wrzucam do Google Docs, i LaTeXowe -- pozostało jako artefakt. W każdym razie u mnie pełni ono jeszcze dodatkową rolę: zapobiega zamianie dialogów w listy wypunktowane (w Markdown pojedynczy minus to znacznik elementu listy i musiałbym pisać \-, co w edytorze tekstowym wygląda znacznie gorzej niż --. Dodatkową zaletą stosowania -- jest możliwość szybkiej konwersji do LaTeX (gdybym np. kiedyś chciał to wydać jako książkę), można też szybko podmienić -- dowolnym znakiem (n-dash, m-dash itp.) Nie robię tego głównie ze względu na oszczędność czasu - ważniejsze dla mnie jest zachowanie spójności Google Docs z Markdownem (teraz znów się rozjechały, ponieważ na Gitlabie jest już początek drugiej części prologu: Masakra w Littlehorn, podczas gdy na Google Docs jest pierwsza część (Dzień Zagłady) jako cały prolog. Uspójniać będę, gdy tylko skończę drugą część prologu - dam wtedy również znać tutaj. Natomiast tak jak mówiłem: Google Docs traktuję jako dopust pegazorożców i po macoszemu. Wolę napisać kolejny akapit w Markdown, niż bawić się formatowaniem - a niestety mam teraz bardzo mało czasu... Zresztą sam widzisz, o której Ci odpisuję zamiast udać się na audiencję u Królowej [sic] Luny;).
-
To sporo tłumaczy, bo nie czytałem ,,nie ma przeznaczenia". Nie wiem, czy przeczytam. Może kiedyś w przyszłości. Akurat czytałem google docsa. I mówiąc szczerze, do dziś nie wiedziałem, czym jest ten cały markdown. Za to LaTeX niestety kojarzę (i uważam dziś za mało praktyczny, ale to może przez moje niewielkie i raczej nieprzyjemne doświadczenia z nim). Jednak, jeśli dobrze pamiętam (popraw mnie, jeśli się mylę), po wygenerowaniu PDFa w LaTeXie, te podwójne minusy są zamieniane na półpauzę, tak samo jak /e jest zamieniane na ę (jeśli dobrze pamiętam, że to było coś takiego). Więc w mojej opinii, Kkat też w tym miejscu robi błąd. Ale tu pewnie warto by zapytać kogoś, kto umie pisać poprawnie po angielsku. Jeśli już jesteśmy przy gogole docs, to poprawnym jest, by tekst był wyrównany do obu krawędzi (wyjustowany), każdy akapit zaczynał się wcięciem, a dialogi były zapisane z wykorzystaniem półpauzy, lub pauzy (nie wszyscy będą czepiać się pojedyńczego myślnika). W mojej opinii, warto dodać odstęp przed lub po akapicie, równy połowie rozmiaru czcionki, albo standardowy dla google docsa
-
Dzięki za informację zwrotną. Niezupełnie. To sequel, którego prolog jest zarazem epilogiem Fallout Equestria: Nie ma przeznaczenia. To reset, odcięcie equestriańskiej przeszłości Pawła. Twilight Sparkle pozostała w Equestrii, a jej los wydaje się być przesądzony. Twoje odczucia są zrozumiałe, ponieważ brakujący kontekst znajduje się w prologu i pierwszym rozdziale FoE:NMP. Istotne też, że to nie jest Fallout Equestria. To jest Nie Ma Przeznaczenia, będące alternatywną linią czasową zarówno do FiM, jak i do FoE (w tym FoE:Project Horizons - wątek o zdradzie i aborcji). Przykładowo Miałem podobne odczucia, gdy czytałem FoE:War Never Changes bez przeczytania Fallout Equestria - wielu rzeczy zwyczajnie nie rozumiałem. Ciężko mi się odnieść do tego, o czym piszesz, ponieważ nie mówisz, który format czytałeś. Odniosę się więc do formatu oryginalnego, ponieważ Google Docs są dołączone wyłącznie ze względów formalnych (wymóg regulaminu forum). Markdown jest prostym formatem tekstowym, w którym tekstu się nie justuje, zaś akapity są zaznaczone prawidłowo (podwójny znak nowej linii). Podwójny minus (--) jest znacznikiem z formatu LaTeX, używanym przez Kkat w Fallout Equestria, zatem nie jest to ani błąd, ani kreatywne rozwiązanie, tylko wzorowanie się na formie utworu będącego inspiracją. Jeszcze raz dzięki za poświęcony czas, to dzięki czytelnikom chce się pisać dalej.
-
Księżniczka Luna i Król Sombra [Oneshot] [Romans] [Violence] [Random] [Dark]
temat napisał nowy post w Opowiadania wszystkich bronies
Fanfik „Księżniczka Luna i król Sombra” przypomina mi nieco streszczenie. Pisząc bardziej konkretnie, przypomina mi streszczenie pisane w wielkim pośpiechu. Czasem piszący fanfika musi dokonywać skrótów. Dzieje się tak, zwłaszcza podczas konkursów i rzadko kiedy wychodzi fanfikowi na dobre. Pisząc bardziej konkretnie, nie pamiętam przypadku, gdy krótsza wersja fanfika była lepsza od dłuższej. Fanfik „Księżniczka Luna i król Sombra” jest alternatywną historią dotyczącą upadku (?) jednego z czołowych złoczyńców Equestrii. Akcja dzieje się po piątym sezonie, o czym świadczy fakt, że Twilight Sparkle jest już księżniczką, a co ważniejsze Flurry Heart już przyszła na świat. Tym razem jednak to nie ona wszystko zniszczyła. Nie, tym razem do katastrofy przyczynił się Sombra, który powrócił. Pisząc bardziej konkretnie zmienił on rodzinę brata Twilight i jego samego w kryształowe posągi. Twilight oczywiście została wezwana do Canterlot, gdzie mogła poznać historię… miłości księżniczki Luny i króla Sombry. Była to najkrótsza historia miłosna, jaką, kiedykolwiek przeczytałem, a jej koniec był jeszcze bardziej gwałtowny: Swoją drogą, to Equestria jest tym dziwnym państwem, gdzie księżniczka może być suwerenem króla. W istocie Celestia ochroniła siostrę przed mezaliansem, który byłby zasadniczo dla niej bardziej korzystny, wszak, jak nauczył nas „Shrek”, aby książę mógł stać się królem wystarczy poślubić królewnę. Autorka miała spore pole do popisu, ale nie raczyła się rozpisać. Ten zarzut dotyczy zresztą wszystkiego w tym fanfiku. Przedstawienia sytuacji ogólnej: „Psychologii” postaci: „Scen batalistycznych”: Dramatycznych wyborów: Może jednak powinienem wyrazić się bardziej konkretnie. Może dobrze, że fanfik jest taki krótki, bo autorka ma tendencję do wprowadzania nowych pomysłów do świata, o których nigdy wcześniej nie wspomniała. Bo co to za poświęcenie dla Luny, że przez jakiś czas będzie jednorożcem bez znaczka, nie będzie księżniczką, skoro była księżycowym demonem przez tysiąc lat? Zestarzeje się? Straci urodę? Nic z tych rzeczy. Wróci do bycia księżniczką i do swoich obowiązków. Cały wątek romansu Luny i Sombry jest napisany po prostu bez pomysłu i polotu. Nawet nie mogę tego nazwać „chałturą”, bo mam do czynienia raczej ze szkicem takowej. Będąc konkretnym, uważam że fanfik „Księżniczka Luna i król Sombra” powinien pozostać w tym kształcie na dysku twardym autorki, a nie być publikowanym. Widać, że jest to zapewne jeden z pierwszych tekstów, a te bywają bardzo wadliwe. Fanfik nie jest napisany wybitnie niechlujnie tylko „od niechcenia” względnie „na odwal się” co jak sądzę, wcale nie było intencją autorki. Na okoliczność łagodzącą nie mogę zaliczyć okoliczności, że tekst powstał w 2017 r. a więc nie w czasach fandomu łupanego. Wtedy poprzeczka była postawiona już naprawdę wysoko. Gdyby fanfika zamieszczono na forum w 2013, czy nawet 2014 nie byłoby aż tak źle, wszak do poziomu „Nekromanty z Ponyville” jeszcze „Księżniczce Lunie i królowi Sombrze” nieskończenie daleko. Czy polecam? Pisząc bardziej konkretnie, polecałbym napisać tego fanfika od nowa. -
Kris07 zmienił swoje zdjęcie
-
"Red Dead Redemption 2" i lewitujące przedmioty...
-
Przeczytałem i... i mam w sumie mieszane uczucia. Miałem wrażenie jakbym czytał fika z 2012 czy 2013 roku (pegazorożce, selfinsert?, główny bohater jest mężem Twilight?). To samo w sobie nie jest nic złego. Po prostu ma swój taki, nostalgiczny vibe. Sama historia jest krótka (na razie). Najpierw prolog, pobieżnie nam mówiący, że na świecie doszło do zagłady przez megazaklęcia i balefire. I tak nastał Fallout Equestria. Trochę inaczej niż w tłumaczeniu Poulsena, ale nie przeszkadza mi to. Rozdział pierwszy opowiada z kolei o ostatnich chwilach w laboratorium, zanim próba tworzenia alikornów skończyła się powstaniem, jeśli dobrze pamiętam, Goddes. Pomysł fajny. Wykonanie... w sumie, pierwsza część jest spoko. Dobrze oddana Twilight i Trixie, czuć klimat laboratorium. Nie obraziłbym się może na więcej opisów i wydłużenie sceny, ale domyślam się, że to miało służyć tylko wprowadzeniu bohatera i jego relacji z Twilight. I w sumie ta relacja mi się jakoś nie podobała. Tak po prostu. Jakoś mi nie leży, nie czuję jej i tyle. Mogę zgadywać, że ta relacja będzie miała jakiś wpływ na bohatera w przyszłości, ale dalej mi nie leży. A skoro już przy bohaterze jesteśmy, to też mam pewne zastrzeżenia. Jego imię mi kompletnie nie pasowało do kontekstu. Przynajmniej do końcówki gdzie, jeśli dobrze zrozumiałem, wyszło, że przybył z innego świata. Bez informacji dlaczego, skąd i w ogóle. Jakoś mi to nie pasowało do fallouta. Cudowne zakończenie. Mocno się uśmiałem. I jeszcze kwestia formy. Pierwsze wrażenie nie jest najlepsze. Brak akapitów (wcięć), brak justowania, a zamiast półpauz są dwa myślniki. Muszę przyznać, że to kreatywne rozwiązanie problemu braku półpauzy, ale dalej niepoprawne. Zagłębiając się w tekst, widzę sporo powtórzeń i brak płynności. Albo po prostu ja nie mogłem złapać flow. Z drugiej strony nie zauważyłem literówek, a do tego mamy poprawne i estetyczne odstępy między akapitami. Podsumowując... nie porwało mnie to. Nie jest to zły fik, ale po prostu... nie powalił. Ale może komuś innemu się spodoba.
-
CRISIS: A Royal Affair [PL][NZ][Dark][Adventure][Crossover]
temat napisał nowy post w [+18] My Little Necronomicon
Rozdział VII, a w nim Blackburn wróciła do domu i odkrywa, ile się pozmieniało podczas jej nieobecności. Kto stracił pracę, kto zyskał, a kto umarł. -
Kresy [NZ] [Seria] [Slice of Life] [Violence] [Adventure] [Sad]
temat napisał nowy post w Opowiadania wszystkich bronies
Nim przejdę do rzeczy, pragnę jeszcze raz, bardzo, ale to bardzo podziękować @Waser4K, za czas poświęcony tak na przeczytanie sagi rodziny Crusto, jak i na oba komentarze, włącznie z trudem poniesionym przy jego pisaniu, mnie jak zwykle niezmiernie miło było czytać przemyślenia kolejnego czytelnika o opowiadaniach, zbiorczo, a także o każdym z osobna, odkrywać co się spodobało, co niezbyt, co zagrało najlepiej, a co okazało się" niedogotowane", znaczy to dla mnie mnóstwo i dopinguje do dalszego pisania! Szczególnie ucieszyłem się czytając o swym światotwórstwie i że daje ono radę - na etapie pierwszych opowiadań z serii, właściwie to całej sagi rodziny Crusto, nie przywiązywałem do niego aż takiej uwagi, generalnie zwykłem koncentrować się na postaciach. Bardzo się cieszę, jeśli kreowany świat w Twoich oczach wypadł dobrze Przeskoki czasowe na ówczesnym etapie były większe, teksty były bardziej "rozrzucone" względem siebie w chronologii, kształtowały się jeszcze koncepcje na wątki i postacie, niektóre z nich przeszły większe lub mniejsze zmiany... Chociażby taka Silkflake Dziękuję także za rysunek! Tak czy owak - dzięki Ci wielkie, oby kolejne odcinki serii dały radę Oby tekst, który zaraz ogłoszę dał radę... Ano, na moim DeviantArcie od jakiegoś czasu dostępne jest drzewo genealogiczne kresowych postaci - rodzin Ashfallów i Crusto. Widać jak kuce są ze sobą powiązane, uwzględniłem także postacie tylko wspomniane w fanfikach W przyszłości planuję je rozszerzać, w miarę rozbudowywania fabuły. Tak przyszłej, jak i tej, która już jest A teraz pora ogłosić opowiadanie, którym uczczę dziesięciolecie serii. A jest to... remake "Tajemnicy Białego Bazyliszka" Od jakiegoś czasu groziłem, że się za to zabiorę i oto jest - chociaż fabuła z grubsza mówi o tym samym, wprowadziłem szereg zmian i rozszerzyłem to, co już było. Koncentrując się oczywiście na postaciach i relacjach między nimi, ale chyba największym novum jest to, że teraz nie tylko Fenrir wędruje po tajemniczej grocie... Co jeszcze jest w tekście? Sprawdźcie sami, zapraszam do czytania! Pisząc nową wersję, wziąłem sobie do serca spostrzeżenia Verlaxa i postanowiłem wejść głębiej w umysł Fenrira, lepiej zarysować wydarzenia, które zainspirowały go do zmiany swojego życia i podejścia, a także nakreślić skąd ta jego zmiana miałaby w ogóle wypłynąć. Jednocześnie, myślę, że wpisze się to w sam raz w odczucie Wasera4K, jakoby w ramach sagi rodziny Crusto, seria opowiadała o odnalezieniu siebie i drogi, która pozwoli żyć ze sobą w zgodzie. W związku z filozofią, by rzeczy rozszerzać i ciągle dorzucać nowości, tekst wyszedł dużo dłuższy od pierwowzoru. Kombinowałem jak to podzielić na może trzy części, ale ostatecznie zostałem przy dwóch. Pierwsza rozgrywa się... za dnia, aż do późnego wieczora, a druga pamiętnej nocy, podczas której bohaterowie starli się z tajemniczym, białołuskim potworem. Oto on: Tajemnica Białego Bazyliszka - wersja 2025 - część pierwsza, a także część druga Tekst znajdziecie również w pierwszym poście otwierającym niniejszy wątek (Pliczek z chronologią zaktualizuję w wolnej chwili) Zdradzę, że niektóre dodane rzeczy mają być zalążkiem do przygód łowców, czyli swego rodzaju spin-offu do głównej serii, o którym rozmyślam już od dłuższego czasu. Niedawno przyszedł mi do głowy pomysł na jeszcze jeden rodzaj spin-offu, z którego pierwsza historyjka zaczyna pomału się rozwijać Nadchodząca saga ma się dobrze - ruszyły prace nad opowiadaniami o Kaprikornii i koziorożcach, mam już koncepcje na większość kolejnych tekstów, nadal jednak nie zdecydowałem się co do finału. Na szczęście to melodia przyszłości. Bardzo chciałbym w tym roku pokazać Wam coś jeszcze, ale nie mogę niczego obiecać - walczę z czasem i przegrywam Dlatego, na wszelki wypadek - wszystkiego najlepszego z okazji dziesięciolecia "Kresów", historia leci dalej! Pozdrawiam!- 86 odpowiedzi
-
- slice of life
- violence
-
(i 3 więcej)
Tagi:
-
Last tickets for the original price Don’t have a ticket for this year’s Winter Karaoke Party yet? The pre-sale at a reduced price will end soon! Last chance to get a ticket at a reduced price! Tomorrow at 3:00 PM we close the pre-sale – tickets will then only be available for purchase at the venue at an increased price (we accept cash and card payments).
- Wcześniej
-
Czasami zastanawiam się, czy poziom literacki działu My Little Necronomicon jest niższy niż działu ogólne Opowiadań wszystkich bronies, czy po prostu z racji na mniejszą liczbę fanfików, złe pozycje, ujmując to delikatnie, bardziej rzucają się w oczy? Być może ma to, co wspólnego z psychologią autorów publikujących fanfiki w obu działach? Przecież „Babeczki” także były totalnym badziewiem, a przecież stały się wzorem do naśladowania. Może ktoś, kierowany wyrzutem sumienia, że lubi kolorowe koniki, stwierdził, że jeśli zamorduje je na tysiąc sposobów jakoś zmaże swoje poczucie winy? Może ktoś znalazł w jego zeszycie szkolnym naklejkę z Rainbow Dash? Może to sprawiło, że chłopak postanowił zmazać swoją hańbę, że ogląda „My Little Pony: Friendship is Magic”, a nie anime? I co wymyślił? Wymyślił, że nikt nie powie „jesteś dzieciuch, a masz już przecież 12 lat!”, jeśli do swojego hobby doda trupy, polityczne spiski, kaliber amunicji, jakiej używają bohaterowie, języki obce, a wszystko to uczyni crossoverem z serią „Half Life”. I być może tak właśnie myślał autor fanfika „Upadek Słońca”. Mniejsza o to, że nie znalazłem w tekście wyjaśnienia, dlaczego fanfik nosi taki, a nie inny tytuł. Ale sens fabuły można streścić krótko: ludzie niszczyli Equestrię, a teraz Equestria przyszła zniszczyć ludzi. Tylko doktor Maksymilian Wasyriusz może uchronić oba światy przed nieuchronną konfrontacją. Co prawda jeszcze nie wie, że będzie musiał tego dokonać, a w ogóle został najęty przez niejakiego Celsjusza w zupełnie innym celu. Gorzej, że Celsjusz pracuje dla Kombinatu. Nie, Celsjusz nie pracuje dla kombinatu w dzielnicy Nowa Huta w Krakowie. Chodzi o totalitarną miedzy wymiarowa organizację, która w serii Half Life opanowała Ziemię i zniewoliła ludzkość. Nie znam dobrze lore serii o przygodach doktor Freemana, ale zastanawia mnie czy te odniesienia w fanfiku mają jakiekolwiek znaczenie poza słowami i znajomymi postaciami na grafikach? Tak, autor posługuje się grafikami 3D, bo fanfik w ogóle nie posiada opisów, jak ktoś wygląda. Zastanawiam się, czy gdyby autor opisywał wygląd miejsc lub postaci to nie straciłby mniej czasu niż na robieniu grafik komputerowych. Co prawda są to grafiki w stylu SFM, które tak kocha nasz fandom, ale mimo wszystko trudno je nazwać pięknymi. Jednak grafiki są najmniejszym problemem „Upadku Słońca”. Największym problemem jest chaotycznie poprowadzona fabuła. Maksymilian Wasyriusz (którego przedstawia model Wallacea Breena) podróżuje pomiędzy USA, Portugalią i Włochami, odbywa rozmowy, dowiaduje się jakichś rzeczy itd. W moim umyśle nie ułożyła się logicznie określona ścieżka prowadząca od jednego wydarzenia do drugiego. Ktoś mu każe gdzieś pojechać, Wasyriusz pojedzie, kogoś spotka, to z nim porozmawia etc. Ogólnie wiadomo o nim tylko tyle, że pracował nad lekarstwem na raka i że jest skończonym idiotą. Weźmy taki przykład: Generalnie doktor wie, kiedy ktoś go oszukuje, a kiedy nie. Gdy widzi gadającego fioletowego konia w czapce i pelerynie wie, że ten mówi prawdę. Wspominając jeszcze o nawiązania do Half Life, rzucił mi się w oczy „Barney”. Barney to określenie wszystkich agentów ochrony w Black Mesa w pierwszej części Half Life. Słyną z tego, że są praktycznie bezużyteczni dla Gordona Freemana, bohatera tej gry i masowo giną. Doceniam jednak ten hermetyczny dowcip autora. Szkoda tylko, że akcja fanfika nie ma nic wspólnego z wydarzeniami z Black Mesa. Nie mogę jednak wykluczyć, że gdyby powstały kolejne części ten związek bardziej by się unaocznił. Żeby uczynić swój tekst bardziej „poważnym” autor, gdy wspomina o broni dodaje kaliber amunicji np. pistolet kalibru. 45 ACP. Gorzej, że autor, żeby pokazać, że akcja dzieje się na całym świecie używa języków obcych, których nie rozumie. Nie mogę bowiem wyjaśnić inaczej tego błędu: Tak, to są dane wywiadu. A raczej dane uzyskane z wywiadu, z czymś o nazwie Siergiejew Posad. Wywiad w znaczeniu działalności wywiadowczej, a nie dziennikarskiej to разведка (razviedka) i gdy autor sili się na używanie nazw np. włoscy karabinierzy to mógłby zajrzeć na Wikipedię i znalazłby tam rosyjską służbę wywiadowczą o nazwie Słuzhba Vnieszniej Razviedki. Tego, co się mówi w „Upadku Słońca” w języku włoskim i portugalskim niestety już sprawdzić nie mogę. Moim zdaniem ewidentnie są to jednak tłumaczenia google translatora, który 13 lat temu był bardzo kiepskim narzędziem. Wspomnieliśmy o tłumaczeniu i o nazwach organizacji. Nie wiem, jakim cudem uzyskał takie oto tłumaczenie: Po czymś takim odnoszę wrażenie, że autor nie mieszka w Polsce i po prostu używa kalek z języka angielskiego, ale nawet tam „revolutionist” jest rzeczownikiem, a nie przymiotnikiem. Jakim sposobem przełożył słowo o znaczeniu „rewolucjonista” na „rewolucjonistyczna” pozostaje dla mnie tajemnicą. Skoro już powiedzieliśmy o językach obcych, to warto też wspomnieć, że nawet język polski sprawia autorowi problemy: Podsumowując, „Upadek Słońca” to fanfik prawdopodobnie niedokończony i należy do tych „dzieł”, które z racji na mnóstwo błędów powinny nie opuszczać dysku twardego komputera autora. Nawet po korekcie jest to fanfik napisany tak pośpiesznie, że wydawałby się on bardzo naiwny. Językowa strona jest bardzo zła i podejrzewam, że nie tylko jest to pierwszy (lub jeden z pierwszych) fanfik autora, ale że autor być może wychowuje się w środowisku niepolskojęzycznym. Nie polecam.
- 8 odpowiedzi
-
- Dark Violence
- Dark
-
(i 1 więcej)
Tagi:
-
fallout equestria Nie ma przeznaczenia [NZ][Alternate Universe][Crossover][Tragedy]
temat napisał nowy post w Opowiadania wszystkich bronies
W związku z bardzo trudną sytuacją rodzinną zawieszam prace nad FoE:NMP do odwołania. Być może pojawi się za jakiś czas niekoniecznie kompletny rozdział trzeci, który był w przygotowaniu. JEDNAK W celach terapeutycznych rozpocząłem prace nad sequelem (!) Nie Ma Przeznaczenia: Festung Celestia, w którym Paweł bez Znaczka powraca do świata ludzi, żeby stoczyć tam najważniejszą walkę swojego życia. Uwaga: zawiera siarczynyspojlery FoE: NMP, na dzień dobry prolog zdradza zakończenie.- 1 odpowiedź
-
- foe
- human in equestria
- (i 2 więcej)
-
Pinkie and Chaos [Onehot][Crossover][WH40k]
temat napisał nowy post w Opowiadania wszystkich bronies
„Pinkie i Chaos” to fanfik, który został napisany w 2012 r. i, prawdę mówiąc, nawet gdyby data jego powstania nie była podana to można by się jej domyślać. Problemów z tym fanfikiem jest tyle, że można by zapewne napisać dłuższy komentarz niż jest słów w tekście. Zacznijmy może nie od błędów w pisowni tylko od czegoś mniej oczywistego. Czy autor w ogóle zna uniwersum WarHammera 40000? Bo ja sądzę, że zna go dość powierzchownie. Odpowiedzmy sobie na pytanie, kim jest bohater opowieści? Czempion Khorne’a, boga rzezi zasiadającego na tronie z czaszek. Później dowiadujemy się jeszcze czegoś: Jest on Kosmicznym Marine Chaosu. Kosmiczni Marine Chaosu wyznający Khorne’a noszą bardzo specyficzne pancerze, więc aby ukryć swoją zbroję musiałby dosłownie otulić się płótnem w całości inaczej wydałby swoją tożsamość bardzo, ale to bardzo wcześnie. Kosmiczny Marine Chaosu został opętany. Mam zastrzeżenie do tego terminu, gdyż opętani Kosmiczni Marine Chaosu to bestie, które w niczym nie są podobne do człowieka. Opętanie jest najwyższą nagrodą, jaką może dostąpić Kosmiczny Marine Chaosu. Sądzę zatem, że mógł on być członkiem legion World Eaters jeszcze sprzed czasów Herezji Horusa. A trzeba wam, szanowni czytelnicy wiedzieć, że World Eaters jeszcze przed Herezją byli kimś, do kogo opis: Nie pasuje zupełnie. Członkowie legionu już wcześniej mieli poważne problemy z kontrolowaniem napadów gniewu. A jeśli był to inny, powstały później zakon, który zdradził Imperatora i przeszedł na stronę mrocznych potęg? Cóż, muszę coś napisać o Warhammerze 40 000 i ludziach, którzy tworzą społeczność graczy. Łączy ich jedno… mają obsesję na punkcie „lore”. Każda zmiana w „lore” wprowadzona przez Games Workshop jest natychmiast wyłapywana i poddawana surowej (na ogół) krytyce. Zakon Kosmicznych Marines, które przeszły na stronę Khorne’a trochę było, nie jestem w tym znawcą, ale fan Warhammera 40 000 zapełniłby tę lukę. Nie wiem, co by pomyśleli ludzie, gdyby zobaczyli kucyki w tym uniwersum. Wydaje mi się, że Verlax w swoim crossoverze MLP:FiM i Duchów Gaunta próbował rozwikłać ten problem, czyniąc z kucyków kogoś w rodzaju Ab humans, ale także nie mam pewności. Ja sam nie jestem pewien, być może fakt, że kucyki były obok Kosmicznego Marine sprawił, że gwardziści nie uznali je za mutantów, których należy eksterminować? Podejrzewam, że autor nie przemyślał tego problemu. Mógłbym tak pewnie jeszcze przez chwilę kontynuować. Mógłbym też wspomnieć, że zakon, na który powołuje się bohater fanfika nosi nazwę „Ultramarines”, a nie „UltraMarines”. Ogólnie jednak nie mogę napisać, że autor pisze ewidentne bzdury. Jednak zdecydowanie „lore” nie jest jego mocną stroną. A fabularnie? Fabularne ten fanfik jest pozbawiony sensu. Bohaterowie mają jakieś dziwne zmiany nastroju i raz Pinkie Pie jest szczęśliwa, a raz staje się żądną krwi Pinkameną. Podejrzewam też, że po postrzale Fluttershy z pistoletu, nic by z kopyta nie zostało. Będąc wierny duchowi świata autor powinien napisać krwawy opis o rozrywanych kościach nogi (bolt pistol) lub o smrodzie palonych kości (pistolet laserowy) a nie serwować czytelnikowi taki oto opis: Rozumiem zatem, że bywają też dobre rany? Rana po tracheotomii ratującej życie zapewne jest dobra, prawda? Bardziej mi to jednak przypomina piosenkę w wykonaniu Shazzy „Małe pieski dwa”: A może po prostu przemawia przez niego czempion Khorne’a? Z ran wylewa się przecież krew, którą tak przecież lubi Khorne. Nie szedłbym aż tak daleko w szukaniu nawiązań. A potem? A potem jest jeszcze lepiej. Przylatuje Celestia z zakonem Ultrmarines? Spoko Główny bohater zamordował żołnierzy Imperium na rozkaz Pinkie Pie na oczach innych kucyków i żaden z nich o tym nie wspomina? A może wspomniały, ale na planecie Lunoa IV pojawiła się nie Fluttershy, ale np. Murdershy? Nie Rarity, ale Lil Miss Rarity? Nie Applejack, ale np. jej zła siostra bliźniaczka? A Celestia może jest tak naprawdę Molestią? Widzicie, jedno niedomówienie, a tyle możliwości! Wiecie, popełniłem błąd powyżej. Nie widzę możliwości, żeby Kosmiczni Marines wybaczyli zdrajcy, nieważne, co by zrobił później. Ktoś, kto ma możliwość prowadzenia bombardowań orbitalnych, aby móc wypalić planetę do poziomu skał, nie będzie zwracał uwagi na takie „detale”. Ale ostatnie zdania przeprowadziły „exterminatus” mojego mózgu. Pewnie został tym ogierem, który został Trixie. Podejrzewam, że Imperium mogłoby to uczynić dlatego, że małe stworki wydają się mniejszym zagrożeniem niż TyranIdzi, czy Orkowie. Tylko jak wykazuje ten fanfik wcale nie jest to takie oczywiste. Poza tym poziom literacki jest tylko nieco lepszy niż „Nekromanty z Ponyville”, czcionka jest wszędzie pogrubiona, tekst niewyjustowany do obu krawędzi. Akapity… jakie znowu akapity? Jednym słowem to po prostu „dno”. Nie polecam tego fanfika nikomu, najmniej fanom WarHammera 40 000. -
Dzięki za komentarz. Ciesze się, że fik przypadł do gustu. Masz rację, forma tym razem nie dowiozła, ale wprowadzę twoje sugestie. Aczkolwiek, powtórzenie: załóżmy, jest jak najbardziej celowe. Nie.. A przynajmniej nie myślałem tak o tym, kiedy to pisałem. Myślałem wtedy o Luna takes a shower, kiedy to księżniczka nocy styka się z nowoczesnością. ale bez wprowadzania elementu, typu destrukcja. Nie pasowałoby mi to do koncepcji. Pomysł z ciskaniem kamieniami chyba nie jest mój. Mam wrażenie, że skądś go zakosiłem, ale już nie pamiętam skąd. Chyba z jakiegoś angielskiego fika. Z kolei rysunki inspirowane były jednym z odcinków Lucky Lucke'a. Nie pamiętam dokładnie którym, ale jakimś, gdzie Daltonowie chyba złapali aktora, czy coś i odgrywali scenki zabijania Lucky Lucke'a. Ale to było tak dawno, że nie jestem pewien. Może musze jeszcze raz obejrzeć, ale wydawało mi się, że ,,porwanie" i ,,powrót" Celestii przebiegły w serialu strasznie gładko i bez rozgłosu. Bez walki, obrony ze strony Celestii i w ogóle. Jakby to było ustawione. Ewentualnie, Celestia była na pozycji, ze w każdej chwili mogła pokonać Lunę, ale nie chciała, bo wtedy jej uczennica nie odblokuje elementów. Tylko to by się kłóciło z odcinkiem o podmieńcach, bo albo Chrysalis byłaby chwilowo potężniejsza od Luny, albo Ceśka znów by to zrobiła, tylko w sumie po co? Swoja drogą, sam ten pomysł ustawionego porwania wywodził się z innego pomysłu, którego nigdy nie zrealizowałem
-
Telezakupy Jabłko [oneshot][random][comedy]
temat napisał nowy post w Opowiadania wszystkich bronies
Dzięki ci Hoffman za komentarz. Ciesze się, że ficzek się raczej spodobał. Oraz, że osiągnął swój cel, czyli bycie niezobowiązującym przerywnikiem między lepszymi dziełami. Stąd tez trochę taka długość, by nie ciągnąć go na siłę. Chrysalis od początku była założona (w tym fiku) jako coś pomiędzy zwierzęciem, a przedmiotem. Uważałem, że gdyby miała osobowość i się wkurzyła, to trzeba by dorabiać za dużo lore (skąd Flim i Flam ją mają, czemu dała się złapać, czemu opłaca się ją sprzedawać/powielać i tak dalej). Nie leżało mi to kompletnie, więc sprowadziłem ją do takiej roli. W sumie, tak jak we wspomnianej przez Grento, Stajni Dicorda. Muszę sprawdzić i ewentualnie nabyć wtedy takiego podmieńca. Przydałby się. -
tcb Obecność [Seria][NZ][Slice of Life][Human][TCB][Spin Off]
temat napisał nowy post w Opowiadania wszystkich bronies
Seria "Obecność" doczekała się kilku nowych odsłon, toteż z największą przyjemnością powracam do cyklu, ciekaw czym jeszcze zaskoczył nas autor i w którym kierunku poprowadził swoje uniwersum Nie przedłużając, startujemy od "Przebudzenia". Piąta część serii "Obecność", opowiada historię bohatera o pseudonimie Chip, którego przysięgam, że kojarzę z "Poniedziałku". Zaczyna się dosyć tajemniczo, bo od sceny z paraliżem sennym, podczas którego to protagonistę nawiedza Nocna Zmora, stwór przerażający i parszywy, ale na szczęście nieprawdziwy. Ale czy na pewno? Niczym w "Koszmarze z ulicy Wiązów", okazuje się, że da się wynosić różne rzeczy ze świata snów do świata rzeczywistego; Chip, spędzając czas przy kawie u swej przyjaciółki Angeli, ma na sobie bardzo charakterystyczny ślad, który najpewniej zostawiła wspomniana Nocna Zmora, gdy ten śnił swój koszmar. Jest to tylko odrobinę mniej zagadkowe niż kot Angeli, który świeci na niebiesko. I mówi ludzkim głosem. Ludzkim? Nie do końca - gdy Chip po chwili się odwraca, widzi Lunę we własnej osobie, uzbrojoną w pierogi. Niemożliwe! Co zatem było snem, a co jest rzeczywistością? Odpowiedzi szukajcie w tekście. Chociaż fanfik nie jest długi - historia zamyka się w zaledwie siedmiu stronach - znalazło się w nim dość urozmaiceń, co pomogło uniknąć monotonni, tempo akcji okazało się sprawne na tyle, by lektura szła wartko, a jednocześnie wyważone idealnie, by dać odbiorcy odpowiednio dużo czasu na chłonięcie poszczególnych scen, dzięki czemu nie było problemów z klimatem. A klimat to klasyczne [TCB], tekst wydaje się bardzo dopracowanym opowiadaniem z najlepszych lat fandomu, można go także postrzegać jako przypadek tekstu współczesnego, który z powodzeniem emuluje retro klimat Choć jest to już piąta odsłona cyklu "Obecność", nie powiedziałbym, że opowiadanie wymaga od czytelnika znajomości poprzednich części. Znaczy, jasne, warto je sprawdzić, by mieć szerszy kontekst, ale samo w sobie jest na tyle kompletne, że sprawdza się jako samodzielne dzieło. Powiedziałbym, że jedynym, co warto wiedzieć zabierając się za "Przebudzenie", to podstawy podstaw koncepcji Biur Adaptacyjnych. Co idzie wyłożyć zawierając się w jednym zdaniu wielokrotnie złożonym albo w trzech-czterech prostych. Nic prostszego. Wspomniane urozmaicenia to nie tylko odniesienia do prawdziwych osób udzielających się w fandomie bądź funkcjonujących już poza nim, acz obecnymi w sieci, na różnych platformach internetowych. Wspomnę tylko, że tak jak poprzednio, acz nie w tak dużym stopniu, bawią mnie te nawiązania, znajome tytuły fanfików, a także tytuły fikcyjne, acz nawiązujące do prawdziwych, no i drobne bo drobne, ale mijanie się z rzeczywistością. Jak np. tutaj: Oczywiście rozpoznałem w tym nawiązanie do mojego największego na dzień dzisiejszy fanfikowego projektu, ale uśmiechnąłem się po raz drugi, gdyż myśl o tym, że napisałbym cokolwiek osadzonego w uniwersum Fallout: Equestria, nie mogła być bardziej błędna Określiłbym to mianem takiego miękkiego, ale przesympatycznego out-of-character, bez którego na tym etapie trudno mi sobie wyobrazić "Obecność". A swoją drogą, miło było znaleźć samego siebie w opowiadaniu. Dzięki Hm, przy okazji, jestem pewien, że tam powinno być "Borderlands", jedna literka najwyraźniej została zjedzona. Wracając - w ramach urozmaiceń pojawia się choćby Tommy Wiseau, wprawdzie na krótko, ale zapada w pamięci; gdy to zobaczyłem wiedziałem już, że mam przed sobą jeden z lepszych tekstów, jakie przyszło mi przeczytać w tym roku Nie zabraknie także postaci z innego fanfika, która zapyta bohatera czy przypadkiem nie przechodził ostatnio obok pewnego zapomnianego miasta. Ale najciekawsze wydało mnie się z tego wszystkiego zakończenie. Nie mam jednak na myśli sceny, w której następuje tytułowe przebudzenie, lecz krótka relacja, na samym końcu. Jakby wspomniana scena nie wystarczyła na nowy, rozszerzony kontekst tego, o czym do tej pory czytaliśmy, na do widzenia dostajemy Ostatni Zapis z Planety Ziemia, z jakiegoś powodu zapisanego wielkimi literami. Nie wydaje mnie się, by tak było dobrze, ale ok. Ważne jest to, że było to czyste, klasyczne [TCB] i swoista wisienka na torcie. Pod kątem formy, tekst jest solidny. Sformatowany jest prawidłowo, wygląda schludnie i przejrzyście, nie uświadczyłem żadnych błędów utrudniających lekturę, błędów w samej treści też ze świecą szukać. Nic dziwnego - opowiadanie otrzymało korektę, więc podczas czytania można było być spokojnym o ortografię czy interpunkcję. Rzeczy pisane wytłuszczonym tekstem bądź kursywą mają to pogrubienie bądź kursywę nie bez powodu; formatowanie to służy podkreśleniu, co rozgrywa się w sferze snów, a co jest zapisem historii. Nie gryzie się to ze sobą, a raczej współgra. Tekst po prostu dobrze i sprawnie się czyta, a także z łatwością się do niego wraca. "Przebudzenie", co mnie trochę zaskoczyło, w sumie sprawdziłoby się znakomicie jako prolog do "Obecności", ogólnie. Albo nie prolog do serii, a wprowadzenie do czegoś dużego w ramach serii. Ma w sobie taki vibe otwarcia do czegoś większego, moim zdaniem. Ale tak czy owak, jest to opowiadanie, które, w ramach krótkiego przerywnika, mogę z czystym sercem polecić tak szukającym oparów starego fandomu, fanom klasycznego (i nie tylko) [TCB], jak i każdemu innemu czytelnikowi, pod warunkiem, że nie odrzuca go koncepcja ludzi i kucyków egzystujących w ramach jednego uniwersum. Jeśli jest to coś, czego nie możesz przełknąć, to raczej nie znajdziesz tu zbyt wiele dla siebie. Ale pozostałych jak najbardziej zachęcam do sprawdzenia "Przebudzenia" jak również pozostałych kawałków serii. A skoro mowa o pozostałych kawałkach... "Encounter" jest historią Rarity, nie tej serialowej Rarity, lecz prawdziwej Rarity (wiem, że to brzmi dziwnie, ale stay with me), która przewinęła się na moment w końcówce "Przebudzenia" i jest to zarazem jej origin story. Akcja przenosi nas do roku dwa tysiące dziewiętnastego, do dnia, w którym nasza bohaterka, Karolina, stara się o posadę w dziale ochrony jednego z biur. Dyrektorką jest sama Frezja Sky - miła sprawa. Dowiadujemy się jednak, że mimo referencji, aplikacja zostanie odrzucona z uwagi na toczącą się przeciwko Karolinie rozprawę sądową i gdyby nie pojawienie się samej księżniczki Luny, która kogoś w naszej bohaterce rozpoznaje, zapewne na tym by się skończyło. Wprowadzenie, zważywszy na pozostałą treść, okazuje się bardzo kompetentne. Zajawia wątek Karoliny, przedstawia tak jej postać, jak i dorzuca kolejne, rozbudowując wątek z poprzedniego opowiadania, a także sieje parę ziaren tajemnicy, do wykiełkowania później. Co Luna powiedziała Frezji? Kogo rozpoznała w Karolinie? O jaką rozprawę sądową chodzi i co przeskrobała bohaterka? Wstęp skutecznie wciąga i zachęca do dalszej lektury, do tego został sprawnie napisany, należycie wyróżniony poprzez formatowanie, naprawdę solidna robota. Akcja przenosi się rok wcześniej, a my poznajemy Karolinę jako policjantkę. Nic zaskakującego, jeśli pamięta się pierwszy akapit tekstu. Ale i tak dziwnego, zważywszy na jej faktyczną profesję. Odrobina [Slice of Life] na pewno nie zaszkodzi, a tylko pomoże, racja? OK, muszę jedną rzecz przyznać - o wiele łatwiej mi wyobrazić sobie, że z jakiegokolwiek powodu Rarity idzie do pracy w policji, niż Rarity zajadającą się wieśmakami – przecież w tych kanapkach są warzywa Jest to po raz kolejny charakterystyczny element serii, realizujący zamysł meta-fanfikcji, w ramach którego bohaterami, uczestnikami świata przedstawionego są autentyczne osoby z fandomu, oddanie nie tyle niefortunnie, co po prostu błędnie, lecz nie w sposób budzący wątpliwości, lecz tak, że człowiek po prostu czyta i się uśmiecha, wyobrażając sobie znajomych i przyjaciół w opisywanych przez autora sytuacjach To jest tak przedziwne, ale jednocześnie zabawne i niezdrowo fascynujące, że nie mogę postąpić inaczej - muszę to odhaczyć jako plus. Podobnie, występ Cahan i Dolara, rozbierających płot na polecenie Ghatorra (tajasne), również mnie rozbawił. Oczywiście, że nie złożą kogoś w ofierze, ani nie zaprzęgną do roboty niewolników, smagając ich przy tym batem - sami grzecznie rozbiorą płot z dobroci serca. Jak mam w to uwierzyć? Bo w realu najprawdopodobniej mieliby to w rzyci xD Ale gdybym już musiał do czegoś się przyczepić, to ów płot w Ghatorra, moim zdaniem idzie już za daleko - by zrozumieć żart, trzeba mieć więcej takiej wewnętrznej wiedzy, nie pochodzącej z fanfika czy definicji tagu, by złapać o co chodzi. Ale dla mnie osobiście, miła sprawa. Nawet jeżeli obecnie płot już się przeżarł i teraz Ghatorr nie ma prądu. Lecz gdy Karolina nagle widzi na drodze Lunę, co traktuje bardzo poważnie, bujający się z nią w radiowozie glina raportuje jej zachowanie do centrali. Stąd dowiadujemy się, że nie jest to jej pierwszy raz. Po powrocie do domu poznajemy inne, jeszcze dziwniejsze oblicze protagonistki – jest streamerką gamingową, a dodatku cosplayerką. Na streamach wciela się oczywiście w Rarity. Jestem konsekwentny – to też jest mi sobie wyobrazić łatwiej. Ciekawie się robi gdy wizytę składa bohaterce autentyczna Rarity z serialu. Zarazem odkrywamy o co chodzi z tym sądzeniem się, o którym dowiedzieliśmy się na początku tekstu. I muszę przyznać, że w realiach świata przedstawionego, ale także w kontekście [TCB], to jest GE-NIAL-NE! Odpowiada mi pacing, z jakim autor rozwiązał tę zagadkę i jak się to odbyło. Świetna sprawa. Konfrontacja Karoliny z Rarity także wypadła świetnie i zabawnie, podobało mnie się. Końcówka, podobnie napisana kursywą, tak jak jak przy poprzedniej części, uprawia drobne światotworzenie i dodaje szerszy kontekst do wydarzeń, o których czytamy. Dowiadujemy się też skąd tytuł odpowiadania. No i oczywiście, po raz kolejny jest to old schoolowe [TCB], napisane solidnie, z pomysłem i humorem, w formie, która zadowala; tekst sformatowany i skonstruowany jest na podobnym poziomie, trudno doszukać się poważniejszych czy nawet drobniejszych błędów, czyta się to dobrze i sprawnie. Klimatem najbliżej mu do "Przebudzenia", w ogóle, pasuje mnie ciągłość z poprzednim opowiadaniem. Nie tylko jest to historia jednej postaci, ale element bardziej złożonej opowieści o pewnym konkretnym świecie przedstawionym. Jednakże tym razem opowiadanie nie radzi już sobie tak dobrze jako samodzielny twór, raczej rekomendowane jest przeczytanie przynajmniej "Przebudzenia", coby wiedzieć o co biega. Niekoniecznie jest to minus, ale pomyślałem, że warto o tym wspomnieć. Tekst nadal godny jest polecenia Kolejny nowy odcinek serii, czyli „Herbata”, jeszcze bardziej powraca do klasycznych klimatów biur adaptacyjnych, lecz tym razem, o ile oczywiście nie mogę odmówić mu pewnego zabarwienia komediowego - wszakże znów przewijają się w nim znane mi osoby, zachowujące się w sposób kompletnie mi nieznany - o tyle w porównaniu do poprzedników ma inny wydźwięk. Jest poważniej, powiedziałbym nawet, że mroczniej, zważywszy na motywy, jakie przewijają się w tekście. Będzie nawet trup na ziemi! Nie jest to wprawdzie nic zbyt wielkiego, klimatem nie "Herbata" nie odstaje aż tak od poprzednich części, ale zdecydowanie wyróżnia się postapokaliptyczną otoczką i odrobiną melancholii. I zupełnie szczerze, taka zmiana nawet mi pasuje. Dzięki temu tekst wydaje się nieco świeższy w stosunku do tych, które już przeczytałem. Jednocześnie nadal wzbudza nostalgię, za sprawą klasycznej tematyki, okraszonej współczesną formą. Aczkolwiek tym razem znalazłem parę niedoskonałości. Chociażby brak spacji: Innym razem brak kropki na końcu zdania: Aha, jeszcze! Zjedzona literka. Brak spacji, no i krzyk zakończony wielokropkiem. A zaraz potem znów brakuje kropki: Prócz tego, forma z grubsza trzyma poziom "Przebudzenia" i "Encounter" - nadal mamy pewne fragmenty, które są sformatowane inaczej, co ma zasygnalizować nam co jest obecną akcją, a co wspomnieniem czy czymś innym, więc nigdzie nie idzie się pogubić, konstrukcja tekstu jest satysfakcjonująca. Mam na myśli to, że po zakończeniu czytania czuję się po prostu dobrze z poczuciem, że mam za sobą kolejny tekst z solidnym otwarciem, wciągającym rozwinięciem i sycącym zakończeniem, do tego w całkiem dobrej formie. Bardzo dobrze. Ale wracając do fabuły - tym razem bohaterem został Dolar, który obecnie przebywając w Ur, ostatnim mieście ludzi, wspomina dzień, w którym pojawiła się sfera, od czego wszystko się zaczęło, a także czas swej rezydentury w jednym z Centrum Lojalności, które, gdy nikt nie patrzył, zostało przekształcone w obóz koncentracyjny. Ale z Dolarem na pokładzie. Nie, nie w charakterze głównego zarządcy, tak jak ja bym się tego spodziewał, lecz w charakterze więźnia. Że co? W ośrodku przekształconym w obóz koncentracyjny spędzimy większość czasu. Muszę przyznać, że brnąc przez tekst, odniosłem wrażenie, jakoby ten był w rzeczywistości znacznie dłuższy. Nie mam na myśli dłużyzny - mam na myśli to, że fabuła nie przypominała odcinka, ale pełnometrażowy film. Przez cały czas niezmiennie było ciekawie, zrobiło się wręcz fenomenalnie, kiedy spróbowałem odczytać w myślach narrację znanym mi głosem protagonisty. Każdego, kto Dolara zna w prawdziwym życiu, zachęcam do takiego oto eksperymentu. Jest to dziwne, może wręcz surrealistyczne, ale warte doświadczenia Poszczególne fragmenty w obozie potrafią niekiedy zaskoczyć powagą, w ogóle, mnie osobiście, umieszczenie tej lokacji gdzieś w Białorusi starczy, bym wyobraził siebie to miejsce w taki sposób, że prędzej bym poszedł do kościoła, niż wybrał się tam pomieszkać. Niekończący się nadzór, niewielki metraż, nadmierne zagęszczenie, głód, syf i przemoc, nie są to przyjemne rzeczy. Zresztą nieludzkimi warunkami, odebraniem tego, w co obfitowało poprzednie życie bohatera, tłumaczona jest jego znaczna utrata wagi. Dodając do tego otoczkę postępującej zagłady ludzkości, rozszerzającą się strefę i brak nadziei na powrót do poprzedniego porządku, mamy tutaj coś, co nie tylko przywodzi na myśl te mroczniejsze historie osadzone w realiach [TCB], ale i coś z potencjałem na mocne post-apo, nietypowe dla ogólnego klimatu "Obecności", ale zaskakująco do tych realiów... pasujące? Spodobało mnie się zakończenie. Wcześniej wspomnienia o lepszych czasach kontrastowały mocno z fragmentami, w których protagonista znajduje się z dala od, tu cytat: Tworząc atmosferę tęsknoty za tym, co utracone i ubolewania nad faktem, iż nie da się tego w żaden sposób odzyskać. Końcówka natomiast, jest gorzka, gdyż mimo wyzwolenia nie dzieje się nic, co nakazywałoby sądzić, że teraz nagle, wbrew wszystkiemu, nastąpi ratunek i wszystko już będzie dobrze - zagłada ludzkości nadal jest nieunikniona, ale jest w niej (w końcówce, nie w zagładzie) dużo osłody, gdy po wszystkim zjawia się Rarity z upominkiem, wyjawiając zarazem, że pupilom głównego bohatera nic nie jest, są bezpieczne i szczęśliwe, a także później, gdy Celestia rozmawia z protagonistą. Dolar ponyfikacji odmawia, ale jest awatarem, toteż przyjdzie mu poprowadzić ostatnich ludzi w kierunku wspomnianego Ur, wyjaśniając tym samym początek historii, gdzie mamy go całego i zdrowego w tym właśnie mieście. Historia zatem ładnie się zamyka. Prócz tego, w samym tekście nie brakuje pokrzepiających serce zdań. To są małe rzeczy, które czynią zakończenie niemalże serialowym, dodając kontekst rozpoczęciu opowiadania. Znając całość, wracając do początku dużo lepiej widać, że chociaż ocaleli mają świadomość nieuchronności końca, to jednak starają się żyć tak, jak przed pojawieniem się strefy i że w tych prostych czynnościach mających przynieść ukojenie jest... coś więcej. Dlatego też, mimo stylu, który akurat przy tym odcinku troszkę podupadł na jakości, mimo formy, w której znalazło się znacznie więcej niedoskonałości, muszę odhaczyć "Herbatę" jako kolejny udany, godny polecenia odcinek "Obecności", radzący sobie nieźle jako samodzielne dzieło, bardzo dobrze jako część serii, acz niezależnie od tego jak go rozpatrujemy, przypomina czasy starego fandomu, klimatem klasyczne [TCB], jest przy tym ładną, budzącą rozbawienie mimo mroczniejszej otoczki laurką dla współczesnego fandomu i w tym sensie jest to mała, ale wyjątkowa rzecz. Nie pozostaje mi nic innego jak oczekiwać na kolejne opowiadania z tego cyklu, bo jestem pewien, że wyobraźnia autora niejeden raz nas jeszcze zaskoczy. Czy będzie to opowiadanie, w którym w stylu "Sędzi Anny Marii Wesołowskiej" dowiemy się jak Karolina wygrała rozprawę z prawdziwą Rarity i co mówili świadkowie, czy tekst, w którym Toperz i Alba okazują się najpotężniejszymi istotami we wszechświecie, które pokonują kucyki, niszczą strefę, ale zaraz po tym sami zniewalają ludzkość, bo nie otrzymali na czas karmy, jestem przekonany, że na tym etapie autor zdoła, choć zapewne z pomocą, utrzymać formę i styl na w miarę równym, dobrym poziomie, wskutek nabytego przez całe swoje pisanie doświadczenia Also, wychodzi na to, że zostałem jednorożcem. OK Pozdrawiam serdecznie i powodzenia przy dalszej twórczości!- 18 odpowiedzi
-
- oneshot
- slice of life
-
(i 2 więcej)
Tagi:
-
Skończyłem czytać i jestem skołowany. Wprost nie wiem od czego zacząć. Od tego, że bawiłem się świetnie, aż od razu przeczytałem to jeszcze raz? Od tego, że kreacje tak Twilight i Spike'a, jak i Podmieńców na czele z Chrysalis okazały się przezabawne i genialne? Może od tego, że spray na Podmieńce, gryfiej produkcji, bo gryfy znają się na eksterminacji, mają na etykiecie wąsatego gryfa, a sam produkt nazywa się Tajfun? Albo od tego, że w pewnym momencie depodmieńcyzacja zmieniła się w walkę, gdzie jedna strona dysponowała świątecznym wydaniem "Klaczy domu", a druga "Czarem na każda okazję"? Jeszcze inaczej - może by tak zacytować co lepsze fragmenty, ale jak tu zacytować niemalże całe opowiadanie? OK, przejdźmy do rzeczy. Opowiadanie bardzo, ale to bardzo mnie się spodobało Przede wszystkim, absolutny peak komedii, aż sam jestem zaskoczony, że tak się ubawiłem przy tekście w formie elektronicznej. Klimat był przepiękny. Rewelacyjnie absurdalny, cudownie głupiutki, przerysowanie kreskówkowy, absurdalny i barwny, to jest ten typ komedii, który chyba da się czytać w nieskończoność i cały czas bawić się przy nim równie dobrze. Urzeka również masa świetnych pomysłów! To jest niesamowite, że zabierając się za tekst autorstwa Suna, występu Podmieńca lub wielu Podmieńców można się praktycznie spodziewać i w zależności od potrzeb fabularnych, mogą to być w pełni świadome, ucywilizowane istoty jak kucyki albo wielofunkcyjne narzędzia na sprzedaż, albo po prostu owady, żrące tkaniny, cukier i inne rzeczy, latające w kółko przy suficie jak poj... pokręcone, bohaterowie raz siedzą obok nich, rozmawiając albo wyruszają wraz z nimi po przygodę, by innym razem z szerokim uśmiechem na pyszczku, w blasku słoneczka, w rytm wesołej piosenki packać je czymś ciężkim, a te padają jak muchy, które się później zamiata i wyrzuca Ten kontrast jest po prostu przeuroczy. Nie wiem co w tym jest, ale po prostu działa. Cała misja depodmieńcyzacyjna pełna była takich oto fragmentów, w których Twilight - chociaż wiemy z tekstu, że wydarzyła się akcja z Thoraxem, a więc to nie jest tak, że te Podmieńce są takie durne - wesoło eksterminuje kolejne okazy tychże stworzeń, w czym wtóruje jej Spike, w ogóle, myśl o tym, że można sobie pójść do sklepu i kupić środki podmieńcobójcze od tak, podbija całą tę absurdalną, randomową otoczkę, która tak bardzo śmieszy przez całe opowiadanie. Tekst o Chrysalis, która zalęgła się w piwnicy, powinien zostać klasykiem Znakomicie czytało się kolejne powroty Twilight do lochów i kolejne jej próby zwalczenia upartej królowej, która, jak na złoczyńcę przystało, była bardzo wygadana: Tak, to jest jedyne, co mówi przez cały tekst. I to jest cu-dow-ne! Czy to pojedynek na gazety (w ogóle, schodzisz do piwnicy utłuc insekta, ten insekt zabiera ci gazetę, którą to zaczyna sam cię okładać, proszę to sobie wyobrazić bez serdecznego xD), czy atak naftaliną, czy pułapka z lepem, czy też ostateczne rozwiązanie polegające na użyciu ognia (Spike w tym celu spożywa chili w formie płynnej), eskalacja następuje naturalnie, każda kolejna próba wytępienia zarazy jest większa i poważniejsza od poprzedniej, a kiedy jest po wszystkim, aż szkoda, że to już koniec. Tekst jednocześnie, chociaż wzmianka o Thoraxie jasno wskazuje na te późniejsze sezony, w jakiś sposób zachowuje klasyczne brzmienie i ten klimat starego fandomu. Nie wiem, to chyba jakiś ukryty motyw przewodni tego bloku komentarzowego Kojarzyło mnie się to trochę z fanfikiem, w którym księżniczka Luna bierze prysznic czy takim "Twilight eats a book", z tego typu rzeczami. Głównie przez pewną taką... ciapowatość postaci (na tym etapie Twilight z przyjaciółmi pokonała Chrysalis parę razy, a teraz nagle nie umie się jej pozbyć z piwnicy), kreskówkowość wydarzeń (Ale nie serialowość, to co innego!), a także ten nieskrępowany, śmiały [Random] podsycany absurdem, którego ja osobiście nie potrafię wykonać. Mieszanka ta dała po prostu piękną, lekką i przeuroczą komedyjkę, której każdy powinien spróbować. Zdecydowany highlight twórczości Suna. Zero rzemieślniczej pracy, tylko całe serce włożone w pisany fanfik. Może przesadzam, ale sam nie spodziewałem się, że ów tekst spodoba mnie się aż tak Forma przez większość czasu bez zarzutu, do prawda zdarzały się pewne literówki, ale szczerze, treść tak mnie ubawiła, że prawie nie zwróciłem na nie uwagi. Chyba z przyzwyczajenia wyszukiwałem różnych błędów. Generalnie poszczególne akapity czytało się lekko, były w sam raz rozbudowane, tempo akcji sprzyjało temu, by co rusz prezentować nam coś nowego, by cały czas gnać do przodu ale uniknąwszy wrażenia, że wszystko dzieje się naraz, że leci na łeb na szyję, aż czytelnikowi brakuje tchu, dialogi zaś wypadły naturalnie i wiarygodnie jak na te postacie (czuło się, że przez większość czasu one same się świetnie bawią), nie szło się nudzić. Zakończenie fantastyczne i satysfakcjonujące. Idealne Zdecydowanie polecam ten fanfik. To trzeba przeczytać. Fala pozytywnej nostalgii, spora dawna pięknie randomowego humoru, wartka akcja i solidna forma - warto przekonać się, nie po raz pierwszy zresztą, jak daleko może zabrnąć wyobraźnia autora i co jeszcze śmiesznego można wymyślić, gdy wydaje się, że już wszystko zostało wymyślone
-
Historia wypalona przez Słońce [NZ] [Violence] [Adventure] [Lunar]
temat napisał nowy post w Opowiadania wszystkich bronies
Zbliża się koniec roku, a nowych fanfików przybywa, co jest nieco zaskakujące - dynamika tak aktualizacji istniejących już opowiadań, jak i publikacji zupełnie nowych nie jest już taka co kiedyś, do czego już jakiś czas temu zdążyłem się przyzwyczaić - lecz jeszcze bardziej zaskakująca okazała się treść tejże historii. Co konkretnie mam na myśli? Otóż nie spodziewałem się, że tekst sięgnie do początku fabuły serialu i wzbudzi tyle nostalgii, do tego w sposób, który nie pozbawia go autentyczności. Niemalże jak coś, co rzeczywiście zostało napisane w latach 2012-2013, a dopiero teraz ujrzało światło dzienne Chociaż opis jasno wskazuje, że wracamy do początku serialu, do momentu, w którym Nightmare Moon zostaje pokonana, a Luna powraca po tysiącletniej banicji - sam opis zwięzły i ciekawy, zachęcił mnie do czytania - ani jego dosyć "klasyczny" wydźwięk ani przekaz zapowiadający coś epickiego, nie musi jeszcze oznaczać dzieła mocno przywodzącego na myśl początki rodzimego fanfikopisarstwa. Jednakże zgłębiając się w treść, ogarnęła mnie przyjemna fala nostalgii, opisy i dialogi w przeważającej większości mi podeszły, forma, o ile ma pewne bolączki, okazała się całkiem przyzwoita, tempo akcji i ogólne flow były w porządku, czytało się to zaskakująco lekko. Są to rzeczy, których nie zawsze możemy się spodziewać sięgając po jakiś "stary" tekst. Zaczyna się niewinnie; kucykom zostaje zaprezentowana dawno, dawno temu zaginiona księżniczka Luna, oczyszczona przez Elementy Harmonii, lecz autor nie traci czasu i już od początku sygnalizuje czytelnikowi, że Pani Nocy ma jakieś ukryte intencje, którymi niespecjalnie ma ochotę się z kimkolwiek dzielić, co rzuca cień na jej przemianę. Być może Nightmare Moon przeminęła, a Luna odzyskała poprzednią formę, lecz to bynajmniej nie oznacza, że zapomniała o dalekiej przeszłości, która być może wcale nie wygląda tak, jak nakazują sądzić księgi historyczne, a rozegrane wydarzenia w istocie miały inny kontekst, a i stawka dotyczyła czegoś zupełnie innego. Jest to fundament, na którym stoi fabuła opowiadania - znaleźć sposób, by objawić przed nieświadomymi kucykami prawdę o tym, co się wydarzyło i podważyć oficjalną wersję historii, napisanej oczywiście przez zwycięzców. A raczej, zwyciężczynię. Mamy tu stary motyw, jakoby Luna była tą niezrozumianą bohaterką, a Celestia być może nie jest taka dobra, jak się wydaje, ale nie trącił wtórnością. Powiedziałbym, że jest tu szerokie pole do manewru - żadna z bohaterek nie musi okazywać się zła czy dobra, motywacje ich nie muszą z góry okazać się takie czy inne, może prawdziwa historia została zatajona z innych powodów niż mogłoby się nam wydawać, może w gruncie rzeczy chodzi o coś przerażającego, a to, co uczyniła Celestia, tuszując pewne rzeczy, oceniła jako najmniejsze zło. Także możliwości trochę jest, na zwroty akcji, na coś zaskakującego, stąd już po prologu zainteresowałem się dokąd ta historia mogłaby zabrnąć. Należy też pochwalić opanowanie ze strony Luny, jej ostrożność, konsekwencję (chociaż na razie na poziomie deklaratywnym, nie widzimy jeszcze w praktyce jej działań) w dążeniu do celu oraz świadomość ryzyka - jest to kreacja nieco dojrzalsza, którą chce się śledzić. Fragmenty, w których bacznie obserwuje otoczenie, używa wyuczonych ekspresji, z których każda oznacza coś innego, to jak wykorzystuje szczelinę między zaklęciami Celestii, by wkroczyć do ruin Zamku Dwóch Sióstr, gdzie kryją się resztki jej nocnej straży, sceny te cieszą i satysfakcjonują, a także nakręcają ciekawość na ciąg dalszy. I tu wkraczamy do rozdziału pierwszego. Robi się ciekawie - o ile przy prologu, zwłaszcza mając w pamięci opis fanfika, można było odnieść wrażenie, że to Luna będzie protagonistką, a Green Light protagonistką wspierającą, o tyle po lekturze rozdziału okazuje się, że może być zupełnie na odwrót. Chyba, że bohaterki będą wymieniać się rolami. Rozdział pierwszy przybliża nam postać Green Light, kapitan nocnej straży i kucoperkę zarazem, którą bardzo szybko polubiłem. Chociaż historia, sama w sobie, ma potencjał na epickość, póki co wiele wskazuje na to, że będzie rozrywkowo, coś bardziej na modłę serialu animowanego, aniżeli coś mrocznego i monumentalnego. Chyba, że autor planuje realizować oba typy nastroju. Na przykład tak, że gdy podążamy za Luną, jest mroczniej i poważniej, a gdy naszą bohaterką będzie Green Light, klimat będzie lżejszy, zabawniejszy. Jest to ryzykowne i wiele zależy od tego, jak zostanie to wykonane, osobiście osobiście wolałbym, by tekst był utrzymany w jednym, z góry przyjętym tonie. Ale zobaczymy. Zahaczając z lekka o formę, to z odzywkami i żartami Green Light jest trochę jak z zawartymi w tekście opisami - kiedy trafią, udaje się autorowi uzyskać zamierzony efekt, lecz kiedy się ode mnie odbijają, tekst... może nic nie traci, ale jednocześnie pierwsze, całkiem pozytywne wrażenie, zostaje naruszone i jeszcze przez jakiś czas siedzi w głowie ten moment straconej/ niewykorzystanej szansy. Green Light swoim usposobieniem, objawiającym się chociażby podejściem do przebudzenia po tysiącu lat czy powierzonej przez Lunę misji, przywodzi mi na myśl kucoperzowe postacie z fanfików Bestera. Wydaje się podchodzić do życia z dystansem, być wyluzowana, nie szczędzi żarcików, generalnie jest pogodna niezależnie od sytuacji, chociaż zdaje się wiedzieć kiedy pokazać pazur. Bardzo pozytywnie, jak dla mnie Przyjemnie się śledziło jej zmagania, tak ze swoim jeszcze nie do końca zbudzonym ciałem, jak i otoczeniem, które nie przypomina tego, co ta zapamiętała. Podobnie interesująco wypadają jej rozmowy z Luną, która kontaktuje się z nią korzystając ze swej mocy - władzy nad snami, której nikt, nawet sama Celestia, nigdy jej nie odbierze. Wygląda na to, że mają koleżeńskie relacje, co może nie było wielkim zaskoczeniem, ale wypadło sympatycznie. Naprawdę dobrze mnie się czytało te fragmenty, autor sprawnie zarysował relację między nimi, przygotował serię zagadek do rozwiązania, a także tę główną misję dla bohaterki, unikając jednocześnie zbytniej (i przez to nienaturalnej) ekspozycji. Wspomnieć należy także o kreacji księżniczki Celestii - póki co wystąpiła w prologu, potem była tylko wspominana, ale też zdążyła zostawić po sobie dobre wrażenie. Podobnie jak Luna, wydaje się opanowana, "in control" i coś mnie się zdaje, że wie dużo więcej, niż nakazują sądzić opisy do niej się odnoszące. Myślę, że Pani Dnia niejednym nas jeszcze zaskoczy. Ale czy okaże się antagonistką albo anty-bohaterką tej opowieści? Wątpię i mam nadzieję, że tak nie będzie Ale znów, ostatecznie wszystko zależy od tego jak będzie to wykonane, więc jestem otwarty na pomysły autora Generalnie odpowiada mi nastrój, jaki utrzymuje się w fanfiku. Początkowo myślałem, że będzie mrocznie, ale z czasem okazało się, że jest "tylko" poważnie, a lekkość treści, o ile przypominała odrobinę serial, to jednak w moim odczuciu bliżej jej było do komiksu, takiego, w którym można pozwolić sobie na więcej powagi czy lore'u. Gdy klimat się nieco rozluźnił, poszczególne żarty nie nużyły mnie, nawet gdy nie trafiały, czytało się w porządku, a nostalgia wespół ze skojarzeniami z postaciami znanymi z opowieści wspomnianego już Bestera, sprawiła, że podczas lektury kilka razy naprawdę poczułem się jakbym znów trafił do lat 2013-2014, a to zawsze bardzo pozytywna rzecz Co do formy, to ta również jest po prostu w porządku. Oryginalnie w tekście nagminnie brakowało akapitów, były pewne kłopoty z interpunkcją czy rzeczy domagające się poprawek stylistycznych, czym podczas lektury na szybko się zająłem. Jeśli chodzi o język, nie uświadczyłem poważniejszych powtórzeń, zdania z reguły są złożone, nie wielokrotnie złożone, ale dość urozmaicone, nierzadko opisy zostały oparte o porównania i są one, podobnie jak żarty, raz trafione, raz nietrafione, ale z reguły niedoskonałości nie psują wrażeń z lektury, ani nie rozpraszają uwagi. Chyba tylko jeden (no, właściwie to stało się to dwa razy) fragment zwrócił moją uwagę, w rozdziale pierwszym, udzieliło mnie się deja vu: Brzmiało znajomo. I przypomniałem sobie, że w prologu znalazł się bardzo podobny fragment, z perspektywy księżniczki Luny: OK, nie jest to słowo w słowo to samo, ale miałem wrażenie, że znów czytam te same informacje. Nic poważnego, ale jednak zostało mi w głowie, więc pomyślałem, że się podzielę. Nie mam pojęcia czy jest to jedno z pierwszych opowiadań autora ani czy faktycznie powstało ono kiedyś, a teraz się ukazało (AKTUALIZACJA: Autor już to wyjaśnił, lecz komentarz przygotowywałem zanim zamieścił swój nowy post, tak gwoli ścisłości ), ale powiedziałbym, że jest całkiem solidnie jak na początek. Nie uświadczyłem dłużyzn, żadna ze scen nie ciągnęła się, z drugiej strony nic nie wydarzyło się zbyt szybko, akcja jest dobrze wybalansowana. Po opisach (Mamy nawet jedną ilustrację!) idzie sobie wyobrazić czy to lokacje, czy ekspresje postaci, a dialogi czyta się wartko, całość wciąga i ma potencjał. Także na epickość. Podsumowując, było to całkiem miłe zaskoczenie. Tekstu nie ma na razie zbyt wiele, fabuła dopiero się zaczyna, ale naprawdę jestem ciekaw tego, co się wydarzy, jakie tajemnice zostaną odkryte, o jakich to zatajonych faktach z przeszłości się dowiemy i jak to wszystko wpłynie na bohaterki tejże przygody. Osoby lubujące się w mroczniejszych klimatach mogą odczuwać niedosyt (by nie powiedzieć o rozczarowaniu), ale myślę, że warto dać temu fanfikowi szansę. Bo może być epicko, może być intrygująco, kto wie, może będą momenty, w których klimat zgęstnieje, a nastrój nabierze mroczności, mam nadzieję, że wszystko przed nami, a autor tego projektu nie porzuci Swoją drogą, bardzo ładny tytuł, gratuluję Pozdrawiam! -
Telezakupy Jabłko [oneshot][random][comedy]
temat napisał nowy post w Opowiadania wszystkich bronies
Po takim tytule spodziewałem się, tym razem tak dla odmiany słusznie, kolejnego klasycznie brzmiącego, lekkiego i niedługiego opowiadania komediowego, przywodzącego na myśl najdalej rok 2014, ale także, i tu już minąłem się z rzeczywistością, rodziny Apple w rolach głównych. No co, mogliby sobie dorobić na boku, nie? Niemniej obsadzenie w głównych rolach braci Flim i Flam uważam za strzał w dziesiątkę, bo nie tylko nadają się idealnie, ale mam wrażenie, że są to już trochę zapomniani bohaterowie, być może niedocenieni. Z potencjałem komediowym. Świetnie, że tu są Jest to zarazem pokaz kreatywności ze strony autora, nie spodziewałem się, że Podmieniec może mieć tyle zastosowań Obrońcy praw Podmieńców zapewne będą rozwścieczeni tak bezczelnym uprzedmiotowieniem tych istot, osobiście nie mam serca na to psioczyć, skoro lektura okazała się aż tak przyjemna. Przyznam, że spodziewałem się, że ów Podmieniec w końcu coś powie, że będzie to komediowy punch-line wieńczący dzieło, ale nic takiego się nie stało. Trochę mnie to zaskoczyło; tekst kończy się wraz z reklamą wielofunkcyjnego Podmieńca. Tak czy owak, był to wesoły, choć krótki kawałek tekstu. Myślę, że takie, a nie inne gabaryty wyszły opowiadaniu na plus - gdyby było dłuższe, pewnie przez jakiś czas zachowywałoby swoją świeżość, ale i najbardziej kreatywne żarty prędzej czy później by się przeżarły. Po co zatem ryzykować? Co do formy, no to Sun nie zostawił sobie zbyt szerokiego pola do robienia błędów. Tych nie uświadczymy wiele, praktycznie nie ma ich wcale, główną atrakcję, obok kreatywności, stanowi komediowy styl autora, wprawdzie zabraknie jakichś fancy określeń albo błyskotliwych metafor, ale czy naprawdę, w tym konkretnym przypadku, cokolwiek by wniosły? Raczej nie Mamy za to dużo marketingu, bracia dwoją się i troją, by wcisnąć odbiorcy wielofunkcyjnego Podmieńca i to w pełni wystarczy, by osiągnąć zamierzony efekt. A korekty tekstu nie ma wbudowanej? Przyjemny i lekki tekst, przy którym uśmiechnąłem się parę razy pod nosem. Opisy są ładne, zwięzłe, obrazy kreowane przez wyobraźnię barwne, w głowie wygląda to jak wypełniona, acz nie po brzegi, slapstickiem kreskówka, klasyk, który dzisiaj niekoniecznie by przeszedł. Tak mi się skojarzyło. Nic wielkiego, ale cieszy. I to w zasadzie tyle, trudno powiedzieć o tym tekście coś więcej. Tak czy owak, warto było go przeczytać. Powodzenia w dalszym pisaniu! -
Lekturę zakończyłem z pewnym niedosytem, gdyż w moim odczuciu opowiadanie niemalże się urywa; ma końcówkę, ale nie powiedziałbym, że ma pełnoprawne zakończenie, niemniej okazało się całkiem dobre i myślę, że będę je mile wspominać. Koncepcja prosta i efektywna, wręcz mogłaby posłużyć jako prawdziwy, serialowy problem do rozwiązania przez bohaterki; chociaż początkowo tekst nie wydał mnie się zbyt serialowy, czytałem go z poczuciem, że mam przed sobą kolejną fanowską historię, z czasem wrażenie to zaczęło ustępować poczuciu, że to jednak jest całkiem serialowe. Myślę, że początek opowiadania może bardzo zmylić. Być może jestem tu osamotniony, ale przemierzając wstęp, wkraczając do rozwinięcia, odniosłem wrażenie, że technologia w świecie przedstawionym stoi na znacząco wyższym poziomie niż ta serialowa, stąd założyłem, że fabuła rozgrywa się w nie aż tak odległej przyszłości w stosunku do wydarzeń serialowych. Przewodniczka głównego bohatera - Gloster Goth - znana jako Jollaughter, to wypisz-wymaluj Pinkie Pie, wykreowana sprawnie, wyraziście i bardzo dobrze. Jest permanentnie wesoła, roześmiana, rozgadana, energiczna, przyjacielska, nierzadko w swym usposobieniu irytująca, typowo kreskówkowa postać. Serialowa postać - jeśli nie jest to Pinkie, to spokojnie wypada jako kucyk, który naprawdę mógłby się znaleźć w serialu animowanym. Tym bardziej, skoro to nie jest Pinkie Pie, ale zachowuje się dokładnie jak ona, to nie widziałem innego powodu dlaczego w tej roli zabrakło różowej klaczy niż to, że akcja musi toczyć się w przyszłości. Warto dodać, że to idealna postać na oddanie kontrastu między chłodem, powagą i oschłością gryfiego bohatera. Kontrastu między kolorowymi, małymi kucykami, a dumnymi gryfami, zapewne często występujących w szaro-burych barwach. To również coś, co wyszło w opowiadaniu bardzo dobrze. W ogóle, przypadła mi do gustu dynamika relacji między tymi postaciami, śledziło mnie się ją przyjemnie, chociaż zbrodnia wojenna wisiała w powietrzu, miło się to czytało Niekiedy było całkiem zabawnie, chociaż nie wszystkie gagi przemówiły akurat do mnie. Narracja prowadzona jest z perspektywy pierwszej osoby, bohaterem i narratorem tej opowieści jest sam Gloster Goth, nie tylko jego słownictwo, ale także przemyślenia odnośnie kucyków i tego, co najchętniej by zrobił ze swoją przewodniczką, wszystko to pasowało bardziej do fanfikcji, aniżeli serialu - były to rzeczy, które w kanonie raczej by nie przeszły, ewentualnie musiałby zostać znacząco stonowane i również dlatego początkowo nie wychwyciłem serialowości. Ale potem pojawia się Spitfire. Jest pełnoprawna scena, nie cameo appearance, z Rainbow Dash, obie te postacie są w szczycie swej formy, co definitywnie wyprowadziło mnie z iluzji, jakoby akcja rozgrywała się w przyszłości. Przez moment myślałem, że Jollaughter zaraz okaże się Pinkie Pie w przebraniu, ale nic takiego się nie stało. Po prostu fajna oryginalna postać, do złudzenia przypominająca Pinkie Następnie mamy scenę w lodziarni, w której nasz gryfi protagonista nie wytrzymuje i wybucha, co zmienia podejście Jollaughter o sto osiemdziesiąt stopni, a co z kolei naturalnie prowadzi do rozwiązania problemu i końcówki. I to jest moment, w którym opowiadania nie czyta się już jak fanfik, ale jak koncept na odcinek serialu. Zmiana w tonie zadziała się nagle, nie było żadnego płynnego przejścia, ale nie zaszkodziło to w odbiorze opowiadania. Myślę, że nawet było przy tym małe zaskoczenie. No dobrze, ale właściwie nie dotknąłem jeszcze fabuły tekstu, więc dowiedzmy się, jak to się stało, że jakiś gryf w ogóle trafił do Equestrii, w jakim celu, jak doszło do wspomnianej sceny ze Spitfire i Rainbow Dash, no i co to za wybuch w lodziarni. O swojej historii pokrótce opowiada nam sam zainteresowany; w Gryffonii działa firma obecnie znana jako Glorings, produkująca najwyższej jakości protezy skrzydeł, w której Gloster Goth znalazł swego czasu posadę. Jak sam zdradza, był studentem nanotechnologii, który w wyniku niefortunnego wypadku, który wcale nie miał nic wspólnego z chęcią przyoszdzędzenia na komponentach do projektu, sam otrzymuje jedną z protez do latania, jak się później okaże, jest to model sportowy. Jest to niewiarygodna wręcz historia; gryf, który na służbie utracił zdrowie, a który wygrał z państwem gdy to spróbowało zostawić go na lodzie, za otrzymaną sumę zakłada biznes, który jakiś czas później zbawia od kalectwa głównego protagonistę, a który to protagonista zaraz po studiach od tak otrzymuje prace u swego dobrodzieja, w której zdaje się idzie mu bardzo dobrze. Na tyle, że zostaje wysłany w delegację do Equestrii, by zareklamować produkty firmy i w ten sposób znaleźć nowych klientów. Jest w tym tylko jeden problem - nasz bohater nienawidzi kucyków. Jest to dosłownie pierwsza informacja, którą otrzymujemy, rozpoczynając lekturę. OK, muszę przyznać, że całe to tło jest nieco naciągane. Wyjaśnień mamy dokładnie tyle, ile trzeba, by się w tekście nie pogubić, przekazanych w pigułce, coby nie zamulać przekazu i to jest bardzo dobrze, lecz po fakcie widzę, że to był pierwszy moment, w którym powinienem był złapać te serialowe przebłyski. Widać zmyliła mnie wzmianka o nanotechnologii, co trudno mi było skojarzyć z kanoniczną wersją kucykowego świata. Albo o Gryffonii, silnie kojarzonej przeze mnie z "Kryształowym Oblężeniem", czyli fanfikiem w stu procentach. Ale wracając - na miejscu bohater poznaje swoją przewodniczkę, wytypowaną przez samego CEO, z którą, delikatnie mówiąc, nie dogaduje się najlepiej. Następnie odbywa spotkania, na których kucyki zapoznają się z oferowanymi przez Glorings produktami. Tak w końcu trafia na Spitfire i słynną Rainbow Dash, z którą staje do podniebnego pojedynku na prędkość, zrywność i zwinność, w którym gryf prezentuje się znakomicie, co należy odhaczyć jako kolejny sukces jego delegacji. I dowód najwyższej jakości oferowanych protez. Lecz potem Jollaughter zaprasza go na lody, gdzie po zaserwowaniu sałaty, bohaterowi puszczają nerwy, przez co wygarnia klaczy co myśli o kucykach i wychodzi. Wtedy to następuje zmiana. Zapada cisza, refleksja, a Jollaughter prosi o jedną, jedyną szansę na udowodnienie, że kucyki cenią sobie gryfy i to wcale nie wygląda tak, jak Gloster sobie wyobraża, co prowadzi do... nazwijmy to pojednania i końcówki. To tak w skrócie, coby nie zdradzać zbyt wiele od razu. Spodobała mnie się ta konstrukcja. Trudno oprzeć się wrażeniu, iż historia zawiera w sobie dopracowane, przemyślane sceny, następujące po sobie dokładnie tak, jak zaplanował to autor, bez zapychaczy, bez dłużyzn, bez nagłych zrywów akcji... No, tylko kończy się tak nagle, ale już o tym mówiłem. Generalnie, tempo akcji jest idealnie wręcz wyważone, sprawnie i przyjemnie się to czyta. Także proporcje między gabarytami poszczególnych scen wydają się starannie przemyślane. Im dalej w tekst, tym więcej urozmaiceń; powiedziałbym, że w po tym, jak tekst staje się bardzo serialowy, czyli następuje rozwiązanie problemu (przyjaźni), tym więcej udziela się w nim, jak ja bym to ujął, "klasycznego autora" - wspomniana zostaje księżniczka Luna, podkreślone zostaje to, jak bardzo ta jest wyjątkowa, mamy też piosenkę, której nie ocenię, gdyż na pisaniu piosenek się nie znam, ale wspomnę, że przewijające się między wersami opisy pomogły mi wyobrazić sobie jak powinno to brzmieć i jaki ogółem powinienem odczuwać nastrój. Czyli w porządku. Towarzyszące temu obrazy na sklepieniu wydały mnie się ładne; jest tu wrażenie pewnej podniosłości, wyjątkowości. Mimo tego, że na tym etapie opowiadanie pełną gębą przypomina prawdziwy odcinek, to, jak łatwo Gloster daje się przekonać Jollaughter, wzbudziło u mnie pewne wątpliwości. W sensie, łatwo jej poszło. W ogóle, o ile w jej przypadku taka nagła i radykalna zmiana tonu nie wydaje się niczym nadzwyczajnym, o tyle w przypadku tak konsekwentnie kreowanego bohatera, tak silnie niesprzyjającego kucykom, wydaje się wręcz... niewiarygodna. Gość po prostu zmiękł za szybko. Ale dobrze było na końcu się dowiedzieć, że swego nastawienia jednak nie zmienił. Dlaczego dobrze? Z jednej strony byłoby jeszcze bardziej serialowo, z drugiej zaś, chyba tak wyszło... wiarygodniej? A w końcu na to trochę narzekałem przed chwilą, więc w tym sensie fanfik trochę nadrobił Bardzo fajnie. Odnośnie formy i stylu, to te wypadły lepiej, znacznie lepiej, niż je zapamiętałem po poprzednich tytułach autora (do których skomentowania, mam nadzieję, prędzej czy później dojdzie), co mnie bardzo ucieszyło. Nigdzie nie wydawało mnie się, że tekst został zbędnie nadmuchany patosem, nie uświadczyłem fragmentów dziwnych, nad którymi musiałbym podumać czy też określeń dobranych niefortunnie czy dwuznacznie. Co więcej, forma utrzymywała mniej-więcej stały poziom przez cały tekst, który najwyraźniej został dopieszczony w równomiernym stopniu. Znalazłem w tekście kilka błędów, niektóre z nich wydały mnie się śmieszne. Ale nie w szyderczym sensie – po prostu widząc je uśmiechnąłem się pod nosem Generalnie nic wielkiego, raczej typowe rzeczy, które lubią się przytrafiać. Chyba jedyny taki nietypowy fragment, nie wiem kto miałby zamilknąć, ale z reszty zdania oraz kontekstu wynika, że chyba nasz protagonista. Albo "wysunęły się", albo "specjalne, metalowe pióro". Nie może być i tak, i tak jednocześnie OK, jednak muszę sprecyzować - był jeden przedziwny jak dla mnie tekst, którego nie potrafię do końca zrozumieć i jest on zacytowany powyżej. Ale pojedynczy przypadek o niczym nie przesądza. Zjedzona literka. Kiedy wściekasz się tak bardzo, że zmieniasz formę na żeńską Brak spacji między zdaniami. Jest to początek akapitu, po którym mamy spację. Poza tym, w drugim zdaniu chyba brakuje słowa. Tego typu usterki, nie usiane zbyt gęsto, ale myślę, że warto im zaradzić w wolnej chwili (ja nie mogę sugerować) Podsumowując, był to solidny, całkiem dobrze napisany kawałek fanfika, z wyrazistymi bohaterami oryginalnymi i wiernie oddanymi bohaterkami kanonicznymi, z odrobiną światotworzenia oraz urozmaiceniami treści, a także przyjemnym klimatem. Tempo śledzonych wydarzeń nie przytłacza, dialogi sprawdzają się, także kreatywność w nienawistnych przemyśleniach bohatera potrafi rozbawić, a klimat okazuje się tak fanfikowy, co serialowy, bez płynnych przejść między nimi, ale też bez niczego, co psułoby wrażenia. Końcówka pozostawia niedosyt, czegoś mnie tam brakuje. Tak czy inaczej, warto ów tekst polecić - długi nie jest, taki tam, przyjemny kawałek życia. Było warto. Pozdrawiam!
-
Z tym tekstem mam pewien kłopot. Z jednej strony nie chciałbym się powtarzać i w sumie nie muszę; tym razem odniosłem wrażenie, jakby jak na krótką i niezobowiązująca komedyjkę, może nie aż tak subtelnie wyśmiewającą realne spory o role płciowe, równość i to jak język powinien ewoluować, coby oddawać tę nową rzeczywistość, wydał mnie się nieco rozwleczony. To, że w większości stanowi dialog między postaciami tylko umocnił to wrażenie. Z drugiej strony, ciężko mi się rozpisać, więc wymienianie znów tych samych zalet i usterek mogłoby się okazać jedynym ratunkiem. O tymże tekście zdaje się już słyszałem i rozpoczynając lekturę, nieco inaczej to sobie wyobrażałem, jednakże gdy do Big Maca i Soarina dołączył stary Podmieniec imieniem Brouk, lingwista interesujący się historią języka (ciekawa rola dla Podmieńca), dostałem to, po co przyszedłem i to, co stanowi filar komedii tego tytułu - rozważania językowe, słowotwórstwo i dywagacje o tym jak powinna brzmieć "męska księżniczka". Nie powiem, uśmiechnąłem się na to, chociaż spodziewałem się... nieco większej kreatywności w wymyślaniu maskulatywów dla męskiej księżniczki i nie tylko. Z drugiej strony, wyobrażam sobie, że ciągłe sypanie w czytelnika kolejnymi mniej lub bardziej trafnymi określeniami szybko by się znudziło, stąd, jak sądzę, ten całkiem rozbudowany wstęp. Pochwalić należy odrobinę światotworzenia, do tego w obszarze tak rzadko, o ile w ogóle, dotykanym przez fanfikopisarzy i fanfikopisarki - język. Poszczególnych niuansów dowiadujemy się głównie dzięki Broukowi, chociaż i Soarin co nieco nam opowie, tyle, że o historii, ogólnie. Głównie o wyższej pozycji klaczy w kucykowej społeczności i o tym jak ogiery z związku z tym mają mieć utrudniony dostęp do stanowisk kierowniczych, transformacji w alikorna, mało ich także w gronie znanych person, czy to naukowców czy odkrywców. Brzmi znajomo, prawda? W naszym świecie realnym szeroko pojęte nierówności płciowe i role przypisywane płciom są przedmiotem nierzadko gorących debat i w tym sensie jest to kwestia poważna, ale nie wydaje mnie się, by tekst próbował jej umniejszać. To bardziej takie... krzywe zwierciadło. Coś żartobliwego. Coś... kabaretowego, z braku lepszego określenia. Chociaż tym razem treść mnie nie porwała, ani nie rozbawiła zbytnio, nadal czytało się to lekko i całkiem przyjemnie, chociaż brakowało temu tekstowi jakiejś "iskry", miałem przy nim wrażenie już czystko rzemieślniczej pracy, nastrój wydał mnie się... monotonny. Co do formy, to ta w znacznej mierze była solidna, tak jak przyzwyczaił nas do tego autor. Ruszając w tekst, zauważyłem to samo, co Grento, lecz autor twierdzi, że tak miało być, więc ja już nie wiem czy traktować to jako usterki, czy nie. No dobra, podzielę się tym i owym: Literóweczka. Nawet dwie. Nie wiem o co chodzi, brzmi to źle. Jakaś dziwna hybryda "przejęliście" i "przenieśliście", której nie jestem fanem. Z jakiegoś powodu, ilekroć w opowiadaniach napisanych przez Suna przewija się ten tekst, wypowiedziany przed kogokolwiek, jak i tak zawsze odczytuję go w głowie głosem autora A w tej historii jest bardzo, bardzo dużo "ma sens". Nie jest to zły tekst, ale z drugiej strony nie ma się zbytnio czym zachwycać. Możliwe, że spodziewałem się czegoś innego, ale muszę przyznać, że po zakończeniu skądinąd lekkiej i przyjemnej lektury, nic mi w głowie nie zostało. Znalazłem tekst, przeczytałem go i tyle. Było kilka trafionych momentów, gdzie było zabawniej, ale z reguły czytanie szło monotonnie. W pewnym momencie miałem wrażenie, że Soarin użala się nad czymś, na co nie ma wpływu i co w sumie nie przekłada się na jego życie, czepia się tego, a biedny Big Mac, który ma proste, ale poukładane życie, musi tego wysłuchiwać. "Księżniczka" ("Księżniczeka"?) można poczytać, niewykluczone, że opowiadanie znajdzie swoich fanów, ale myślę, że akurat ten tytuł ze stajni Suna po prostu nie był dla mnie. Mimo wszystko, jak w przypadku większości fanfików, warto sprawdzić samemu i wyrobić sobie własne zdanie, do czego oczywiście zachęcam
-
Protector's [NZ] [Seria] [Comedy] [Sad] [Właściwiewszystkiegopotrochu]
temat napisał nowy post w Opowiadania wszystkich bronies
Opowiadanie, które rozpoczęło się jakiś czas temu, a które doczekało się aktualizacji całkiem niedawno, czemu, z tego co zrozumiałem, towarzyszyło wiele cięć, w wyniku czego ostały się... ledwie dwie strony. Cóż, trochę mało, lecz z drugiej strony, skoro miało być to tylko przedstawienie postaci, to powinno starczyć. Zanim przejdziemy do aktualizacji po latach, rzućmy okiem na prolog do serii opowiadań. Link (w dokumencie Google brakuje tytułu) został opisany zapytaniem "Jak to się stało?" i szczerze, po zapoznaniu się z otwarciem do serii, poczułem się troszkę oszukany. Troszkę, no bo koniec końców tekst przybliża nam pobieżnie realia świata wymyślonego przez autora, streszcza po kolei jak doszliśmy do punktu, z którego, jak się domyślam, ma wystartować fabuła potencjalnych opowiadań w tym uniwersum, ale tak po prawdzie, na to, jak to się wszystko stało, no to nie odpowiada. Czego się dowiadujemy? Twilight Sparkle przejęła władzę nad Equestrią i jako królowa przyjaźni zaprowadziła pokój na świecie (znaczy, między sąsiadami Equestrii zapanowała trwała przyjaźń), co trwało sto lat, aż oszalała. Wszystko w ramach jednego akapitu. Wynika z tego, że między sąsiadującymi z Equestrią państwami trwała niezgoda, skoro Twilight musiała zainterweniować, ale nie dowiadujemy się żadnych szczegółów, szaleństwo królowej również otulone zostało mgłą tajemnicy. Mamy też wzmiankę o rozbudowie kraju (nie jest sprecyzowane czy jest to skrót myślowy oznaczający rozwój i postęp wewnątrz jego granic czy ich rozszerzenie), ale wątek ten także nie został jakkolwiek podjęty. Z tekstu dowiadujemy się, iż o przyczynach szaleństwa Twilight krążą pewne teorie, ale finalnie zdrowe zmysły w końcu odzyskała (chociaż tekst zdaje się sugerować, że odzyskane były względnie zdrowe zmysły, chyba), akurat po tym jak porządek w jej włościach zaprowadziły resztki gwardii oraz elitarny oddział Królewskiej Policji. Plus inne organizacje, które powstawały z czasem. Bo ogółem gdy królowa zaniemogła, przed głównymi złoczyńcami Equestrię bronili zaprzyjaźnieni sąsiedzi, zaś w samym kraju, pogrążonym w przestępczości, sprawy w swoje kopyta wzięły kucyki, przeciwdziałając niegodziwcom z całą bezwzględnością. Trwało to aż tysiąc lat. Jednakże po powrocie Twilight poluzowała prawo, na co odpowiedzią ze strony poddanych (najwyraźniej nie czuli się bezpieczni pod jej władzą), było powstanie tytułowych "Protektorów", którzy postanowili strzec prawa ponad wszystko, nawet jeśli ich metody miałyby stać w opozycji do metod królowej. I to wszystko, samo w sobie, jest... ciekawe. Nawet bardzo. Potencjał do różnych historii jest przeogromny, powiedziałbym wręcz, że wszystko to mogłoby być szalenie intrygujące, co mnie się bardzo podoba. Kłopot w tym, że koncepcja świata najwyraźniej nie zdążyła dojrzeć w głowie autora, przez co otrzymaliśmy serię luźnych zajawek, które zebrane razem niekoniecznie tworzą spójny obraz, a już na pewno nie taki, który zaspokaja ciekawość odbiorcy, ani nie taki, który popychałby do tworzenia czegokolwiek w tymże świecie przedstawionym. Bo na dobry początek chciałoby się jakoś doprecyzować rzeczy, może zawęzić ramy czasowe, dopracować podstawy, a potem ruszyć z fabułą. Według mnie sto lat (OK, niemalże sto), taka okrągła liczba... mogłaby działać. Gdyby np. zarzucić jakimś prostym fantasy wątkiem, że takie było przeznaczenie, albo że panowanie przyjaźni trwać może jedynie sto lat, a potem muszą się dziać inne rzeczy, coś w ten deseń. Tysiąc lat (znów - dokładnie tysiąc) szaleństwa Twilight Sparkle, przez które ta nie była w stanie rządzić, więc kucyki same musiały zwalczać przestępczość, to jest o wiele zbyt długo. Zważywszy na brak konkretów odnośnie tego jak ta przestępczość się przejawiała, jaka była jej skala albo jak wyglądała dynamika jej eskalacji, ciężko mi wyobrazić sobie kraj, który przetrwałby milenium trawiony stale przybierającym na sile chaosem albo, z drugiej strony, kraj, który przez milenium nie zdołał definitywnie tej przestępczości pokonać. Chyba! Chyba, że są to wszystko skróty myślowe. Ostatecznie, osobiście powstrzymałbym się przed podawaniem konkretnych ram czasowych, tzn. to trwało tyle lat, a tamto tyle. Jeżeli już, nawet przy tak długich okresach, próbowałbym zbudować wokół tego jaką mitologię, proroctwo czy serię znaków/ kamieni milowych prowadzących do teraźniejszości; coś, co pomogłoby podeprzeć jakoś koncept, a jednocześnie dodać całości głębi, fantastycznego/ baśniowego wydźwięku. Elementy te jak najbardziej mogą współgrać ze [Sci-Fi], więc nie ma strachu o rezygnację z technologii, na przykład. Można by też, jak już wspomniałem, zrezygnować z lat i oprzeć się na wydarzeniach przełomowych, np. w chwili śmierci ostatniej przyjaciółki Twilight (niekoniecznie może chodzić o skład Mane6, ale ogólnie o przyjaciół, jakich poznawała przez całe swoje życie, jako królowa), coś się z nią dzieje, co sugerować mogłoby jednocześnie, że ktoś, kto włada przyjaźnią, musi nowe przyjaźnie zawierać cały czas na bieżąco, by swej mocy i zdrowych zmysłów nie stracić. Motyw, że przez tysiąc lat o bezpieczeństwo zewnętrzne Equestrii dbali zamiast Twilight zaprzyjaźnieni sąsiedzi, zmieniłbym albo wywalił. Kusząca wydaje się wizja królestw nagle skaczących sobie do gardeł, bo królowa przyjaźni straciła swoją moc jej roztaczania. Wyobrażam sobie dystopię, w której konflikty zewnętrze rzucają cień na to, co dzieje się w kraju, a z czym usiłują walczyć tytułowi protektorzy widząc, że ich władczyni jest bezradna. Część rzeczy, o które mi chodzi, już tu jest, lecz tylko jako zajawki. Uważam, że wizja autora powinna zostać rozważona ponownie, doprecyzowana, uzupełniona, a potem rozwinięta, bo naprawdę widzę potencjał. Od dzieł poważnych, traktujących o rzeczach wielkich, mrocznych, niekiedy może i przyprawiających o dyskomfort, po teksty przygodowe, pełne akcji, o zabarwieniu komediowym. Albo czarno-komediowym. Mam wrażenie, że wszystko mogło by się tutaj znaleźć. Póki co, jest bałagan z kilkoma interesującymi przebłyskami i wielki niedosyt. Jeśli chodzi o formę, to niestety nie jest najlepiej. Nie mam jednak na myśli formatowania - prolog ma akapity, odstępy między fragmentami, wygląda schludnie - ani rażących byków - w opowiadaniu próżno szukać błędów ortograficznych pierwszego stopnia, a i interpunkcja nie jest taka najgorsza - lecz stylistykę i słownictwo, które w najlepszym wypadku jest niefortunne. Byłem zdziwiony tym jak często unosiłem brwi, dziwiąc się temu, co czytam, chociaż tekst ma zaledwie półtorej strony. Już od początku jesteśmy atakowani niefortunnie dobranym słownictwem, zwrotami budzącymi wątpliwości, o co tu tak naprawdę miało chodzić: Innym razem atakują nas przedziwnie skonstruowane zdania: Nie brakuje też słów zastosowanych błędnie: Domyślam się, że miało być "wyznaczonych" albo "wytypowanych", jeżeli już. Nie zabraknie i powtórzeń: Ale muszę przyznać, że końcówka, w której osoba mówiąca zwraca się do czytelnika, oparta o zestawienie sprzecznych ze sobą terminów, była w porządku. Nie powiem, by w ostatniej chwili zbudowała głębię, ale z pewnością wydała mnie się fajna. Ostatecznie, prolog do serii okazał się o wiele zbyt krótką relacją z przeszłości, przepełnioną luźnymi zajawkami, pomysłami ciekawymi i intrygującymi, ale z pewnością "niedogotowanymi", przedstawionymi z formie uniemożliwiającej tak wciągnięcie w te realia i zachęcenie do lektury czy pisania w tymże świecie, jak i zrobienie dobrego wrażenia, ogólnie. Dodatkowo forma obarczona jest ciekawymi mankamentami, odwracającymi uwagę od treści. Po wszystkim jest wielki niedosyt, masa pytań, poczucie marnowanego potencjału, a także... pustka spowodowana brakiem nastroju. Z pewnością jest nad czym pracować. Rzućmy zatem okiem na aktualizację serii, czyli na "Umrę jutro" - przedstawienie postaci pewnego jednorożca, który, wedle planów na serię, ma się przewijać w fabule jako postać poboczna. Miła sprawa, postacie poboczne także zasługują na uwagę Jak się okazuje, jest to ktoś, kto swój róg stracił, w niewyjaśnionych okolicznościach, co akurat w tym przypadku dobrze dodaje odrobiny tajemniczości do jego postaci i pobudza wyobraźnię czytelnika. Jak do tego doszło i kiedy? Jest to coś, co, jeżeli chcemy, musimy sami sobie dopowiedzieć. Interesujące wydaje się to, że chociaż fakt nieposiadania sprawnego rogu jest w tekście podkreślony, jest głównym przedmiotem rozważań bohatera, jest zatem bardzo ważny, o tyle samo wydarzenie, w wyniku którego nastąpiła jego utrata nie jest podejmowane w ogóle – kładzie to nacisk nie na przeszłość lecz na teraźniejszość, na przeżywanie swojego życia z ograniczeniem, które domyślnie nie powinno występować. Prosta, mała rzecz, ale wystarczająca, bym od razu przyjął, że bohater nie jest taki pewien swego losu, wydaje się skonfliktowany. Im bliżej końca, tym bardziej ów konflikt się mu udziela. Fakt, że nie poznajemy imienia tego jednorożca, także działa na korzyść tekstu. Kolejny przypadek, w którym bohater może być tak naprawdę każdym, co rezonuje z realnym życiem; każdy może zmagać się z jakimś trudem, bólem czy brakiem, którego świadomości możemy w ogóle nie mieć, ba, może i my sami posiadamy coś, co jest takim "złamanym rogiem", który powinien przekreślać coś w naszym życiu, coś, co mimo to osiągamy albo do czego na przekór wszystkiemu dążymy. Może dokonuję nadinterpretacji, lecz autentycznie uważam, że "Umrę jutro" realizuje ten zamysł. Kłania się powiedzenie, że mniej znaczy więcej. W ogóle, podoba mnie się melancholijny wydźwięk opowiadania (miło, że tym razem mamy jakiś konkretny klimat), a także pewne przebłyski nadziei, mające efekt pokrzepiający. Wydaje się to całkiem... życiowe. Moją szczególną uwagę zwróciły poniższe rozważania: Patrząc na to z tej strony, rzeczywiście, bohater rogu nie posiada, technicznie magii nie używa, ale osiąga posobne efekty, zyskując sympatię publiki, dla której występuje, co znaczy wiele. Jest to zatem obraz tego, jak można pokonać ograniczenia, obojętnie czy wrodzone, czy nabyte, pokonać przeciwności i znaleźć nową drogę życiu. Co nie jest jednoznaczne z wolnością od myśli autodestrukcyjnych. Gorzki dodatek do czegoś, co w gruncie rzeczy jest... zaskakująco pocieszające, mimo ogólnej melancholii. Przynajmniej moim zdaniem. Oczywiście, taki jednorożec nie będzie pewnie w stanie uczynić wszystkiego tego, co zrobić może jednorożec w pełni mocy, ale idąc jeszcze dalej, zakładając, że większość rzeczy jest do nauczenia, można to także rozpatrywać jako dowód tego, że w głębi istoty te są takie same i mogą osiągać to samo, po prostu innymi metodami. Cieszy to, że forma tym razem wydaje się lepiej dopracowana. Tekst czyta się płynnie i przyjemnie, sformatowany został w poprawny sposób, nie znalazłem zwracających uwagę dziwacznych zdań albo błędnie użytych określeń, lektura przebiegała spokojnie. Końcówka ciekawi, mam na myśli motyw tej poręczy, która obniża się z każda wizytą. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że to też ma głębszy sens. Ale przede wszystkim, "Umrę jutro" z powodzeniem realizuje to, na czym poległ prolog do serii; zwięźle zajawia klimat, wciąga i zachęca do lektury. Szkoda, że na razie nie ma ciągu dalszego, w ogóle, czegokolwiek, co moglibyśmy poczytać, ale może przyjdzie czas, gdy otrzymamy następne odcinki serii, na co liczę. Może nie w bliższej przyszłości, ale dalszej? Czemu nie? Ostatecznie widzę wielki potencjał lecz nie uważam, by autor miał już narzędzia, by uwolnić pełen potencjał swych pomysłów. Sądzę, że najlepiej zrobi jeśli będzie kontynuować zdobywanie doświadczenia, pisać krótsze teksty, chociażby w ramach serii "Protector's", nim będzie gotów przejść do bardziej złożonych wątków i rzeczy wielkich, korzystających z charakterystyki na razie lakonicznie zarysowanego nam uniwersum. "Umrę jutro" to bez wątpienia dobry omen, toteż życzę powodzenia w pisaniu i czekam na kolejne dzieła Pozdrawiam! -
Kolejne opowiadanie na retro konkurs, z sukcesem emulujące klimat starego fandomu, brzmiące bardzo klasycznie, acz nieobarczone typowymi dla tamtych czasów niedoskonałościami w formie. Co nie oznacza, że wyszło pod tym względem idealnie: O nie, literówka! Kwestia mówiona powinna się rozpocząć od półpauzy, a poza tym myślę, że przed drugim "i" trzeba zastosować przecinek. Znowu ta klątwa wyciętego contentu? Generalnie jakiekolwiek usterki, jakie można w tekście znaleźć, nie są zbyt poważne, tak naprawdę w oczy rzuca się może ta jedna, ta ostatnia przeze mnie wymieniona. Moooże jeszcze później, gdy Nightmare Moon opiniuje plan Celestii, bardzo często pojawia się "załóżmy", co powoduje wrażenie powtórzenia, może zbyt często przewija się również "przejąć władzę" lub poszczególne wariacje tego zwrotu, co też trąci powtórzeniem, ale to tyle z rzeczy, do których mógłbym się przyczepić. Na ogół forma stoi na dobrym poziomie; jest solidnie i tym razem nie miałem wrażenia czysto rzemieślniczej pracy, wyszło jakby... No, tekst miał więcej atrakcji w stosunku do "Kucoperze atakują". Takie jest moje zdanie. Niemniej, lekturę bardzo umila klasyczny wydźwięk tekstu, rozbudzona przy nim zdrowa nostalgia naprawdę winduje to opowiadanie. Warto się z nim zapoznać. Przy nim chyba najłatwiej zapomnieć, że jest 2025, a nie 2012. Albo 2013. Bardzo pozytywnie Czy jest to może luźne nawiązanie do "The Mare Who Once Lived on the Moon"? No dobrze, ale o czym to właściwie jest? O powrocie księżniczki Luny z księżyca, ma się rozumieć. Autor podszedł do tematu bezpiecznie, ale z ciekawej strony; tym razem nie wywracając na głowę tego, co wydarzyło się w serialu, nie zmieniając zbytnio wydarzeń kanonicznych, ale pisząc do nich niedługi prequel, dodając zarazem nieco komediowy kontekst do tego, co znamy z otwarcia pierwszego sezonu. Trochę taka "historia prawdziwa", ale nie trącąca wtórnością, ani nie próbująca być na siłę szokująca, zabawna albo alternatywna. Okazuje się bowiem, że Luna, wciąż w formie Nightmare Moon, wróciła do Equestrii wcześniej, dokładnie w momencie, w którym rozpoczął się najdłuższy dzień roku tysięcznego. W postaci mgły przemierzyła królewski zamek, docierając do komnaty niczego nie podejrzewającej Celestii. Okazuje się, że klacz przeszła już przemianę, wewnętrzną przemianę, a teraz pragnęła, jak w tytule, powrócić na ścieżkę dobra. Otrzymujemy przyjemną, ciepłą scenę pojednania między siostrami, po czym Pani Dnia zaprasza siostrę do teleskopu, by wspólnie poprzeć na księżyc. Luna odsłania przed nią ciemną stronę satelity, gdzie spędziła ostatnie tysiąc lat, ujawniając czym się zajmowała. Towarzyszy temu w gruncie rzeczy smutna narracja, ze szczęśliwym zakończeniem jednak, ponieważ wszystko to, co czuła, a co wyrażała czy to ciskaniem kamieniami (motyw z meteorytem świetny), czy rysunkami, pomogło jej zrozumieć, że wcale nie pragnie zguby Celestii – jedynej klaczy, która wciąż ją w ogóle pamięta – ale akceptacji i uznania na równi z nią. Dobrze wiedzieć, że także z księżyca była w stanie czynić dobro, acz nie ujawniając się zbytnio. Niestety, powrót według jej wyobrażeń okazuje się niemożliwy, ponieważ ktoś wie, że Nightmare Moon, która przecież jest zła do szpiku kości, powrócić musi i musi się przy tym wydarzyć coś złego. Tym kimś jest oczywiście Twilight Sparkle. To komplikuje sprawy, ale Celestia ma plan jak sobie z tym poradzić. Okazuje się, że akcja znana z "The Mare in the Moon" to w gruncie rzeczy wymyślony w trzy minuty teatrzyk, dzięki któremu Elementy Harmonii zostały na powrót aktywowane, a Luna odzyskała swoją prawdziwą formę. No i muszę przyznać, że bohaterki, z tego co zapamiętałem po tych odcinkach, wpadły szalenie przekonująco Serio uwierzyłem, że Celestia została porwana naprawdę! Królewskie siostry oddane zostały znakomicie; wiarygodnie, ale z odrobiną humoru, w ogóle, całe opowiadanie ma w sobie odrobinę żartu, typowego dla autora, co tym bardziej dodaje mu uroku. Zachowują się przy tym bardzo kanonicznie, aż faktycznie odnosi się wrażenie, jakby był to oficjalny prolog czy jakiś suplement do pierwszego sezonu. Taki "Odcinek zero" albo "Sezon zero". Fakt, że Celestia tak szybko zaufała Lunie, będącej nadal w formie Nighmare Moon, że po wszystkim tak po prostu ruszyły realizować plan, wpisuje się w kreskówkową logikę. Wyszło bardzo uroczo. Opisy skonstruowane zostały kompetentnie; czy to otoczenie, czy ruchy postaci wraz z ich mimiką, wszystko możemy sobie bez problemu wyobrazić, nic nie odwraca uwagi czytelnika, również tempo akcji okazuje się idealnie wyważone. Właściwie, fanfik to jedna dłuższa scena, ale szczerze, to mi w pełni wystarczyło. Treść wydaje się przemyślana i dopracowana, najwyraźniej limit słów nie uczynił tu spustoszenia. Tekst z czystym sercem polecam. Podobnie jest to niezobowiązujący przerywnik, ale godzien zapamiętania i w swym wydźwięku całkiem ładny i zabawny. Ma w sobie klimat starego fandomu, odnosi się do tych klasycznych odcinków serialu, od których wszystko się zaczęło i które tak ciepło się wspomina. Czasy wspominane z sentymentem, łatwiejsze, śmielsze, weselsze i prostsze, trochę jak te pierwsze sezony. Wszystko było świeże, a twórczość nie znała limitów. "Powrót na ścieżkę dobra" wpisuje się w te klimaty perfekcyjnie
