Skocz do zawartości

Cała aktywność

Strumień aktualizowany automatycznie

  1. Wczoraj
  2. Ehhh... szybko te 18 lat zleciało.

  3. Ostatni tydzień
  4. Witam! Zacznijmy może od tego, że bardzo nie lubię pisać takich komentarzy. Takich, czyli jakich? Wyjaśnię najpierw czym nie jest ten komentarz: nie jest on recenzją ani oceną, najbliżej mu po prostu do zbioru luźnych moich przemyśleń i opinii na temat fanfika. A nie jest to zwykły komentarz, bo sam fik był... Cóż, to będzie cały sens komentarza, zapraszam do czytania. Czytać „Kresy" miałem w planach od dawna, ale jakoś tak nie było po drodze. A to brak czasu, chęci, albo czegoś innego. W gruncie rzeczy miałem przed sobą długą serię, na wiele dni czytania (ostatecznie przeczytałem je w trochę ponad miesiąc). Ale tu już pojawia się pierwszy zgrzyt. Bowiem przez połowę „Kresów" właściwie niewiele łączy opowiadania. Do połowy właściwie nie było żadnego wątku głównego (co nawet nie jest czymś złym, ale do tego przejdę później), a w połowie pojawił się tak nagle, jak mój stary z zadaniem bojowym. Mało co to zapowiadało, a pewne rzeczy są naciągane jak, kontynuując te porównanie, gacie starego. Wszystko to zrodziło mi w głowie myśl, że być może najpierw powstały jakieś opowiadania z serii, a dopiero potem to, o czym mają być. I się nie pomyliłem. W sensie, nie jest to ani wielka tajemnica wiary, ani sekret sztuk magicznych, jednak pod tym względem oczekiwałem czegoś innego. No właśnie, oczekiwałem... Czego właściwie oczekiwałem od tego fanfika? Co mnie tu przywiodło? Te pytania zapewnią nam niezbędny kontekst. Otóż, musicie wiedzieć, że od fanfika nie oczekiwałem wiele, poza dobrą jakością, jednak dużo nasłuchałem się o Hoffmanie i jego zdolnościach. I dobrą jakość otrzymałem, co do tego nie mam wątpliwości, ale za jaką cenę...? Zaś odnośnie drugiego pytania: przyznam się bez bicia, że okoliczności czytania tego fanfika są dość... Wyjątkowe. Mianowicie czytałem go głównie w... Pracy. Zresztą, w pracy piszę także część tych słów. Przez to, nawet jeśli byłby to fanfik tragiczny (pod żadnym względem taki nie jest, broń mnie Celestio!, ale do tego też przyjedziemy), nie żałowałbym tego czasu. Przywiodła mnie więc tu nuda, ale także po prostu chęć czytania, jako że ostatnio czytałem mało. Podszedłem więc do tego tekstu bez większych oczekiwań, ale za to z zapasem czasu, którego mi nie szkoda byłoby marnować. I jak mnie niedawno znajomi się mnie pytali, jakie są moje wrażenia, to niestety nie mam na to odpowiedzi. Po prostu. Są letnie. Obojętne. Przeźroczyste. A to nie jest tak, że tekst jest zły. Ale co ważniejsze, padło pytanie, już od samego Hoffmana, czy nie żałuje czasu poświęconego na czytanie. I prawdę mówiąc, nie. Ale ta odpowiedź sama w sobie nic nie mówi, powiedziałbym wręcz, że jest trochę jak losowa cyfra na kartce. Daje więcej pytań niż odpowiedzi. I tu ważny jest wcześniejszy kontekst. Czytałem ten fanfik w specyficznych okolicznościach, które same w sobie sprawiają, że nie żałuje jego czytania. Jednak, gdy zastanawiam się nad tym, czy tak samo traktowałbym ten fanfik w innych okolicznościach, to nagle odpowiedź, pomijając pewną absurdalność tego pytania („jak byś zareagował na coś, co się nie wydarzyło?”), staje się bardziej skomplikowana. Spędziłem przy tym tekście masę czasu. Czasem delikatnie się podśmiechiwałem pod nosem, a czasem delikatnie się zasmuciłem. Nic nadzwyczajnego. Jakbym czytał fik, jakikolwiek inny, albo losową inną książkę, to nie poczułbym różnicy. Nie będę tu posuwał się do skrajności, by powiedzieć, że żałowałbym tego czasu – w gruncie rzeczy nie był to zły fanfik, i to nie jest tak, że męczyłem się podczas czytania, czytało mi się raczej płynnie i przyjemnie – o tyle też z czystym sumieniem, z absolutną pewnością, nie mogę powiedzieć, by tekst ten byłby dla mnie czymś więcej niż miłym wypełnieniem czasu. I powoli zmierzam do sedna. Do tego, że ta seria, po prostu, nie była dla mnie. To nawet nie jest tak, że mi się nie podobał. Najzwyczajniej w świecie, ona do mnie nie trafiła. Jakie warunki muszą być spełnione, by człowiek był czymś zaskoczony? Załóżmy, że musi się zdarzyć coś, czego się nie spodziewał. W tym kontekście ten fik zaskoczył mnie dwoma rzeczami, chociaż ta pierwsza jest ważniejsza – że mnie prawie w ogóle nie zaskoczył, że w ogóle mało co do niego poczułem, że tak sobie zżyłem się z postaciami. Ale co najważniejsze, że brnąc w fabule, nie miałem większych oczekiwań, przez co mnie nie zaskakiwała. Jakoś tak… nie wciągnęła mnie, nie byłem się w stanie w to wszystko zaangażować, przez co moje uczucia i odczucia względem tego tekstu są tak nijakie (druga rzecz, która mnie zaskoczyła, jest związana z jedną z postaci). Wiecie, niedawno na forum trafił taki fanfik. „Efekt Motyla”. I on był dla mnie większym zaskoczeniem niż „Kresy", bo tam w pewnym momencie była zmiana z fiki serialowego w fik... No, nie dla dorosłych, ale zwyczajnie brutalniejszy. Większym zaskoczeniem jest fakt wystąpienia przekleństwa w książce dla dzieci, niż sceny obyczajowe, relaksującej lub nawet dziecinnej w dziele dla dojrzalszego odbiorcy. Nie wiem co będę pamiętał z tej serii, chyba tylko „Tajemnice białego bazyliszka”, bo była ciekawa pod kątem rozwoju bohatera. Inne porównania? „Austreorah” lepiej czytało mi się niż „Kresy”. „Kresy” porównałam bym do ładnie oszlifowanego, ozdobionego, ale w gruncie rzeczy prostego miecza. A „Austreorah” ma w sobie taki vibe egzotycznej broni. Nie najlepszej, nie najbardziej praktycznej, czy zabójczej, ale ciekawiej. Widzisz taką, i nawet nie wiesz, jak się tym posługiwano, który koniec jest tym groźnym. Jesteś ciekaw, jak tym walczono, jak to tworzono, do czego służy. A widzisz taki miecz i masz takie: o, miecz, ładny. Nawet nie musisz być mistrzem szermierki, by wiedzieć gdzie chwytać i co jest groźne. I ostatnie porównanie. Ciekawszym fikiem dla mnie „Kryształowe Oblężenie”. Fik mocno nie równy, ale zwierający w sobie masę treści. Jednakże przez to, jak był nie równy, jak wiele najdziwniejszych wątków w nim umieszczono, ja go pamiętam. A zwłaszcza te najbardziej odstające momenty. W „Kresach” nie ma czegoś takiego. O ile KO mógłbym porównać, do ruskiej drogi w jakimś Muchosrańsku, gdzie jest mnóstwo dziur, przez to cały czas uważasz jadąc, a wrażenia masz na całe życie, o tyle K porównałbym do niemieckiej autostrady. Przejeżdżasz przyjemnie i fajnie, przejechane, można zająć się swoimi sprawami. To wszystko może wam, albo, tobie, drogi autorze, wykreować wizje, że bardzo zły był dla mnie ten tekst. Ale to byłoby skrajne stwierdzenie. On nie był zły. Absolutnie. Ale, ale, ale… No właśnie, jaki był ten fanfik? Bo, poza tym, że ustaliliśmy, że nie był zły, a także nie był dla mnie, to jaki on był (a raczej jest)? Dobry, serio. Postacie są porządnie kreowane, chyba najlepiej w pierwszych (chronologicznie odnośnie wydarzeń). Można ich nie lubić, ale można je zrozumieć. Za to plus. Dla mnie nadal przykładem takiej postaci, której nie lubię, a którą całkowicie rozumiem, jest Albert. Gorzej z wątkiem głównym. On się zaczyna w połowie i przez to, jak późno się zaczyna, wszystko przed tym wydaje się przydługim wstępem, co być może nie byłoby niczym złym… no właśnie, tu też wracają wątki z wcześniejszej sekcji komentarza. To nie byłoby nic złego, gdyby to zostało zrobione, z braku lepszego określenia, porządnie. Tu, czasem niektóre rzeczy są naciągane (i to tak, że cudem nie pękają). I tak jestem pod wrażeniem, że koncepcje udało się tak rozbudować względem oryginalnej. I sam w sobie wątek główny… też jest taki ciut bez napięcia. Samo w sobie to, czego dotyczy i że chce być kanoniczny, sprawia, że pewne rzeczy są z góry wiadome, przez co nie ma tego pytania „co się stanie?”. A niestety, pytanie „jak to się stanie?” jest mniej angażujące. Zaś co do stylu i technicznej strony, niewiele mam do zarzucenia. To porządnie napisany fanfik, wręcz bardzo dobrze. Chociaż czasem styl jest ciut dziwny w niektórych fragmentach narracji, ale być może ja po prostu jestem czepliwy. Nie mniej, styl sam w sobie nie przyciąga. Czyta się go dobrze, i to już spory komplement, ale tylko tyle. Wątpię, by kogoś porwał. Ale to wszystko… no, co z tego? Nie ma tu stylu, który by mnie przyciągał. Fabuła jest dobra, ale nie zaskakująca, a dodatkowo pojawia się późnio. Plus sam fakt, że jest tak rozbita też dużo robił. Postacie są bardzo dobrze opisane, ale co z tego, skoro niezbyt interesują mnie ich losy. I tu nawet nie chodzi o to, że są codzienne, czy coś. Po prostu z góry idzie przewidzieć, gdzie to wszystko mniej więcej zmierza, jedynym pytaniem jest to, co jest pomiędzy. Najbardziej w tym fiku mi się podobają te postacie, ale ten jeden element nie wybija całej reszty. Być może do mojego doświadczenia przyczynił się fakt, że wyspeedrunowałem „Kresy”. Parafrazując, tak się skupiłem na tym, czy można to zrobić, że nie zadałem sobie pytania, czy powinno. To przez pierwszą połowę jest seria pełną gębą. Seria luźno powiązanych opowiadań, związanych tylko tym, że pewne postacie są z pewnego miejsca. To nie jest wada, ale zwyczajnie oczekiwałem czegoś bardziej spójnego. I w tym wszystkim jest tego największa siła, ale i wada. Przez to, jak prowadzona jest pierwsza połowa serii, w porównaniu do drugiej, rodzi się u mnie taki dziwny kontrast. Właściwie jedynym rozwiązaniem jakie widzę, byłoby napisanie pewnych rzeczy od nowa, z myślą o tym, jak to powinno być spójne jako całość, bo przez to, że przy niektórych tekstach nie było tej myśli, powstaje ten kontrast. Czy to sprawi, że lepiej ocenie „Kresy”? Musiałbym najpierw je ocenić. I tu zmierzam do podsumowania całego komentarza, całego tego zbioru myśli i różnych przemyśleń. Dla mnie to jest trochę jak zwierciadło tego fanfika, jest pierwsza połowa, pozornie o niczym, ale bez której nie może być drugiej. Ten komentarz w pewien sposób oddaje w jaki sposób odebrałem tego fanfika, chociaż wyszło to, podobnie jak do omawianego tekstu, przypadkowo. Ujmując to wszystko w prostych słowach: Czy fik mi się podobał? – Emmm,,, poproszę telefon do przyjaciela. Czy dobrze mi się go czytało? – Zadaje pytanie publiczności. Co myślę o tym fanfiku? – Poproszę 50 na 50. Do czego zmierzam? Do tego, że ja właściwie nie mogę ocenić tego fanfika. Jakkolwiek o nim nie myślę, cokolwiek tutaj nie napiszę. Zwyczajnie wydaje mi się, że fik, z jednej strony, i to chyba najdziwniejsze co napiszę w mojej historii pisania komentarzy, padł ofiarą umiejętności autora. Wracając do porównania z drogą – gdyby tu była chociaż jedna większa dziura, którą musiałbym ominąć… być może inaczej patrzyłbym na całość. Absolutnie nie życzę autorowi pomyłki podczas pisania, ale mam tu na myśli to, że przez to, jak wszystko jest równe względem siebie poziomem, niczym w jakiejś komunistycznej utopii, nic się nie wyróżnia i ciężko zapamiętać mi te wszystkie bloki z wielkiej płyty. To bardzo dobrze napisany fik, ale brakuje mu czegoś na prawdę wyjątkowego, co sprawiłoby, że miałbym takie: o, za to warto było czytać całą resztę! Z drugiej strony, fanfik chyba padł też ofiarą czytelnika w tym, zaprawdę wyjątkowym, wypadku, czyli moją. Rzeczywistość nie tyle ominęła moje oczekiwania. Ona nawet ich nie zauważyła. Byliśmy na innych drogach, w innych krajach, nawet planetach. W takich momentach jak ten dobitnie przekonuje się, że nie ma rzeczy dla wszystkich. Ale nie to jest najgorsze. Najgorsze jest to, że w tym fanfiku jest ogromny potencjał na wciągnięcie czytelnika, a mnie to jakoś ominęło. Serio, mimo tego, jak niewiele poczułem, czuje, że jest to dobry fik przy którym idzie się zaczytać, wczuć i go poczuć. Jednakże, sytuacja jest jaka jest. Fika jestem mimo to w stanie polecić, bo wierze, że wielu osobom on może się spodobać, chociaż muszę skorzystać z przysługującego mi prawa do wstrzymania się odnośnie wystawiania oceny. Zwyczajnie, nawet jakby mnie ktoś zmuszał, nie byłbym w stanie takiej oceny wystawić. I to chyba wszystko. Pozdrawiam!
  5. Wielka chwila, wielki rozdział, ale czy takie wielkie zaskoczenie? Rozdział szesnasty w całości został poświęcony urodzinom Cadance, do których nieuchronnie zmierzała cała fabuła i przed którym autorka konsekwentnie budowała napięcie. Mając za sobą tenże odcinek "Nowoczesnej baśni o Księżycu", trudno mi oprzeć się wrażeniu, że opisana "celebracja" ma w sobie coś realistycznego, coś życiowego, z czym niejeden odbiorca mógłby się utożsamić. Oczywiście nie mam na myśli tego w sposób dosłowny, chodzi mi o schemat - zbliża się jakaś okazja, za sprawą której w jednym miejscu gromadzi się pula osób, z których część ma ze sobą na pieńku, część ma jakieś tajemnice, początkowo nie wygląda to źle, ale z czasem złość wychodzi na wierzch i spotkania nie da się już spędzić spokojnie, cały nastrój, pominąwszy ogólne napięcie/ dyskomfort, pryska i ogółem jest nieprzyjemnie. Tu w roli takiego krewnego, który mimo wszystko się zjawia, chociaż miało go nie być, a z którym solenizantka ma problem, wystąpiła księżniczka Luna. Twilight natomiast, obsadzono w roli tej, która początkowo jest dobrej myśli, ale bardzo szybko spotyka ją szok, rozczarowanie, a Celestia jest tą, która zorganizowała większość przyjęcia, ale po tym jak wybucha awantura, wychodzi zażenowana. A Flurry jest tą gościnią, która siedzi i patrzy jak się rodzinka żre między sobą i milczy jak mumia. Wszystko poszło nie tak. Goście, włącznie z solenizantką, bardzo szybko zapomnieli o tym, że to miały być urodziny. Także co by nie mówić, nastrój był typowo rodzinny. Generalnie rozdział spełnił moje oczekiwania wobec zapowiadanych przez cały fanfik urodzin. Obawiałem się, że te wielkie zapowiedzi mogą okazać się częściowo daremne (no, że w całości okażą się puste to fanfika nie podejrzewałem) w sensie, że cokolwiek, co się na tym etapie stanie, nie sprosta budowanym u czytelnika oczekiwaniom. Wątek najzwyczajniej w świecie mógł "nie dowieźć" potencjału. Ale "dowiózł". Długo o tym myślałem i doszedłem do wniosku, że największym zaskoczeniem jest fakt, iż autorka wyjątkowo wyjawiła rozwiązania większości zagadek tak prosto z mostu, głównie ustami Pani Nocy, chociaż Cadance także wiele nam zdradzi. Zwykle wysyłane są nam znaki, tekst pisany jest w taki sposób, by nic nie było pewne, by czytelnik musiał użyć wyobraźni, poszukać wskazówek, popatrzeć na rzeczy pod innym kątem i wysnuć własne wnioski odnośnie tego, co się wydarzyło i jakie było znaczenie poszczególnych scen. Chyba najbardziej enigmatycznym pod tym względem opowiadaniem było "W oczekiwaniu na Solarną księżniczkę". W "Twilight Sparkle w nowoczesnej baśni o Księżycu" jest inaczej; otrzymujemy odpowiedzi na większość pytań, a przywołane głównie w retrospekcjach wydarzenia dostają ten prawdziwy kontekst, w którym należy je rozumieć. Zaprezentowane rozwiązania zagadek nie okazały się rozczarowujące, ani zbyt zakręcone, zważywszy na mnogość szalonych teorii, z jakimi można by wyjść w trakcie lektury, jednocześnie nie okazały się aż tak szokujące. A dlaczego? Trudno mi powiedzieć; podejrzewam, że na tym etapie, po piętnastu rozdziałach, czytelnik powinien mieć już własne mniej lub bardziej śmiałe teorie o tym, o co tu chodzi i co się stało, a jednocześnie powinien nie tylko oczekiwać, a wręcz spodziewać się, że [coś] lada moment zostanie ujawnione, więc kiedy ów moment wreszcie następuje, przyjmuje to z ciekawością, może chęcią zweryfikowania tego jak wiele udało mu się odgadnąć, ale niekoniecznie z szokiem. Bardziej jest to: "O, to ciekawe!", aniżeli: "Wow, kto by pomyślał?". Także w moim przypadku wyszło pozytywnie. Rozdział ilością stron nie odstaje zbytnio od poprzedników, tempo ujawniania po sobie kolejnych tajemnic jest imponujące, ale nie czułem, że łapie mnie zadyszka, właściwie, wraca to do tego, od czego zacząłem ten komentarz - przejście od względnie miłych urodzin do awantury, to jest moment, a gdy emocje ośmielą gości, słowa po prostu się wylewają z ich ust, a my jesteśmy bombardowani rzeczami, których po wszystkim chyba wolelibyśmy nie usłyszeć. Jednakże o ile zagadki miały swój build-up, o tyle nie wszystkie dotyczące ich szczegóły (wskazówki) zgrały się idealnie ze sobą. Niektóre mogą wydać się wprowadzone zbyt późno, może nawet wyciągnięte nagle. Ale prześledźmy sobie to, co pada podczas tych nietypowych urodzin. UWAGA NA SPOILERY - ROZDZIAŁ SZESNATY ROZWIĄZUJE WIĘKSZOŚĆ WĄTKÓW W FANFIKU, A DALSZA CZĘŚĆ KOMENTARZA BĘDZIE OMAWIAĆ JEGO TREŚĆ, CZYLI BĘDZIE ZAWIERAĆ SZCZEGÓŁY DOTYCZĄCE FABUŁY! ZDRADZI WIELE, POPSUJE NIESPODZIANKI! ZOSTALIŚCIE OSTRZEŻENI! Zaczyna się niewinnie, bo od życzeń. Cadance wydaje się zaskoczona, ale nie sprawia wrażenie pocieszonej. Właściwie, odtrąca od siebie Celestię, dość gwałtownie. Więc od początku nie jest za wesoło. A potem zjawia się Luna, wystrojona elegancko, acz niekoniecznie wedle kanonów obecnej epoki. A przynajmniej tak nakazuje sądzić wyobraźnia. W każdym razie, jest przesadnie ubrana, zwłaszcza w porównaniu z pozostałymi bohaterkami. Chociaż ta zachowuje się spokojnie, a nawet taktownie, od razu czuć, że awantura wisi w powietrzu. Już jest niekomfortowo, Celestia już zaczepia Twilight i pyta co to ma znaczyć, jest nerwowo. Czytelnik czuje, że chwila nieuwagi i postacie "pojadą po bandzie". Ciekawa jest informacja, jakoby Celestia tak naprawdę nie wiedziała kiedy urodziła się Cadance. W sumie, to najwyraźniej sama Cadance nie wie. Niby nic wielkiego - skoro nie wiadomo, wystarczy przyjąć jakąś datę i się jej trzymać, prawda? No tak, ale jest problem - skoro nie wiadomo kiedy, to skąd ktokolwiek miałby wiedzieć, że to akurat dwusetne urodziny? Mamy zatem pierwszy sygnał, że być może jesteśmy zwodzeni nawet co do tego, ile upłynęło czasu. Owszem, Flurry jest doroślejsza, ale nadal nie wiadomo konkretnie ile ma lat. Zresztą równie dobrze może zachowywać się dojrzale jak na swój wiek. Czyli niekoniecznie jest "stara". Twilight nawet nie zdążyła dać Cadance przygotowanego prezentu. W sumie, to Celestia chyba też. Ale Luna nie przyszła z niczym i ona tak dla odmiany swój podarek zdołała przekazać. Jak się okazuje, przybyła z muzyką. Domyślam się, że zagrała bardzo ładnie. A potem Cadance pyta, czy może wziąć szałamaję w kopyta. Luna się zgadza. Ale widać, że niechętnie. I od razu wiadomo jak to się skończy. Szałamaja nie przeżyła 😞 Jeden z elementów nawet został połknięty przez Cadance. A potem rozpoczyna się istny wieczór zwierzeń. Dowiadujemy się dlaczego obie tak się nienawidzą, okazuje się też, że Luna zna sekrety Cadance. Jeżeli ktoś z Was spekulował, że to Cadance jest Podmieńcem, to gratuluję - bo faktycznie nim jest. Początkowo zaprzecza, lecz kiedy Celestia zdradza, że ona także to wie i wiedziała od początku, księżniczka Miłości odpuszcza i mówi wszystko. Dowiadujemy się o co chodziło ze zwracaniem ciastek, a także dlaczego tak obficie się perfumowała. Ze zwracaniem pokarmu wszystko w porządku, bo otrzymaliśmy tę wskazówkę niemalże na samym początku fanfika, w taki sposób, że siedzi to w głowie, więc tu jest spójnie. Z zapachem natomiast... jest pół na pół. Tak, odpowiednio wcześnie otrzymaliśmy informacje o tym, że Podmieńcy posiadają swój charakterystyczny zapach, który pozwala ich zidentyfikować. I interakcje Twilight z Flurry nakazują sądzić, że to ta pierwsza ukrywa przed pozostałymi swoją prawdziwą formę. Tu wszystko w porządku. Ale jest druga połowa, czyli nawyki Cadance dotyczące higieny. Informację o tym, że zawsze miała mnóstwo perfum, których sobie nie szczędziła, pada jednak zbyt późno i domyślam się, że autorka chciała odpędzić od niej podejrzewania, coby domyślenie się, że to o nią chodzi, nie nadeszło w głowach czytelników zbyt łatwo, zbyt wcześnie. Z drugiej strony, myślę, że byłoby lepiej, gdyby jednak zarzucić małą podpowiedzią jakoś wcześniej, zwłaszcza, że w rozdziale czwartym było mnóstwo idealnych ku temu okazji. Na przykład: Jest to cytat z rozdziału czwartego. A teraz dodajmy mały hint: Na przykład. Jest to jedno z wielu miejsc, w których możnaby coś podobnego wstawić. I tyle. Reszta historii zostaje tak jak jest. Więc kiedy czytacie rozdział piętnasty, przypominacie sobie ten fragment z rozdziału czwartego i dodajecie jeden do jednego w Waszej głowie, że faktycznie, Twilight już za młodych lat zwracała na to uwagę, bo to było dla Cadance bardzo charakterystyczne. Idąc dalej, chociaż Luna nie wymienia jej z imienia, wspomina o "bieluchnej klaczy", którą najpewniej jest Constans, o której dowiedzieliśmy się "przed chwilą". Podczas gdy wcześniej były idealne okazje ku temu, by o niej wspomnieć. Około rozdziału czwartego chociażby. Znów, jest trochę pół na pół, gdyż odpowiednio wcześnie dowiadujemy się, że Flurry nie nazywa Cadance matką, wręcz jest pewna, że nią nie jest. Ale jest ta druga strona medalu - jeżeli już mamy poznać możliwą matkę z imienia, dowiedzieć się o jej związkach z Shiningiem, mogliśmy otrzymać wskazówki ciut wcześniej. Chociaż w tym wypadku pewnie natychmiast szłoby się domyślić, że skoro matką Flurry nie jest Cadance, to na 99% jest nią Constans, ale... nie wydaje mnie się, by akurat ta zagadka była aż tak istotna. Poza tym, nawet gdybyśmy wiedzieli, to nadal pozostają pytania - jak to się stało, że mała Flurry ostatecznie trafiła do Cadance, czy Constans nie miała nic do powiedzenia, czy Cadance wiedziała o "skoku w bok" męża, a może wręcz miała z nim taki układ, a jeżeli owszem, to dlaczego? W rozdziale szesnastym dostalibyśmy odpowiedzi - Cadance nie mogła mieć dzieci, a Shining chciał źrebaka, a że ona najwyraźniej kochała go aż tak... Lecz zwracam uwagę na to, tak czy inaczej, Nika zrobiła całkiem dobrą robotę z foreshadowingiem i podpowiedziami do zagadek, zrobiła to zupełnie inaczej, niż ja zazwyczaj robię, gdyż osobiście ciężko mi złapać balans między podpowiadaniem, dawkowaniem wskazówek, a atakowaniem odbiorcy zwrotem akcji nagle, coby mieć pewność, że nie będzie się tego spodziewać. Stąd masa rzeczy w mojej twórczości nierzadko wyskakuje jak z kapelusza. Bo przede wszystkim obawiam się, że zdradzę zbyt wiele, zbyt wcześnie, więc wolę w ten sposób. Ale tutaj mamy odpowiednio stonowane podpowiedzi, jest element zwodzenia (w który nie bardzo umiem, ale staram się), jest plan i całość jest wykonana z sercem, toteż nadal oceniam to pozytywnie - po prostu chodzi mi o to, że niektóre elementy, skoro już są, to mogły pojawić się wcześniej i byłoby to dla nich odpowiedniejsze miejsce w historii. No i faktycznie okazuje się, że Luna jednak nie jest taka niewinna, taka biedna, jak mogliśmy sądzić. Po ostatnim rozdziale trochę się tego spodziewałem i trochę obawiałem (w sensie, że reveal nie wyjdzie), ale ostatecznie wyszło to całkiem zgrabnie. Głównie dzięki słowom Cadance, jakoby Luna specjalnie przegrywała w karty, specjalnie ustawiała się w roli ofiary, by wzbudzić u Twilight współczucie - postawiły tę postać w zupełnie innym świetle, zmieniło kontekst jej relacji z pozostałymi księżniczkami, a dzięki odpowiednim nacechowaniu emocjonalnym moment ten naprawdę mi podszedł i został w głowie. Reakcja Luny nie zawiodła. Oj, nie zawiodła. Bardzo dobrze, że między tym fragmentem, a jej "wybuchem", dostaliśmy krótką retrospekcję. Z której dowiadujemy się trochę więcej o tym, czym była, jako byt, Nightmare Moon i jakie jest jej znaczenie w kontekście postaci, której "dotyka". Mianowicie, wedle Luny, jest to "ja idealne", które "nie umiera nigdy". Jest to nowe, lepsze, wymarzone ciało, pozwalające postaci prawdziwie zaspokajać swe pragnienia. Tak w ogóle, to patrząc na to z perspektywy Luny, można mieć wrażenie, iż miała swe powody, by żywić do Cadance te, a nie inne uczucia, można nawet częściowo rozumieć jej zawiść. W ogóle, zarówno w tej scenie, jak i po powtórnej przemianie w Nightmare Moon i ataku na Cadance, mamy masę interesujących, drobnych detali, sugerujących różne rzeczy, co dodatkowo rozbudowuje kreację Luny/ Nightmare Moon, czyniąc z niej... chyba moją ulubioną postać w tym fanfiku. Co aż do tej pory nie było dla mnie takie oczywiste, gdyż cały fanfik pełen jest znakomicie napisanych postaci, ciężko tu kogoś jednoznacznie wskazać. W każdym razie, Nika doprowadziła do sytuacji, w której da się współczuć zarówno Lunie, jak i Cadance, chociaż w pewnym sensie obie są siebie warte - powstały problem "rozwiązują" między sobą w najbardziej toksyczny sposób, jaki można sobie wyobrazić. Podobnie jak z Twilight i jej uległością wobec Celestii, masa rzeczy w ogóle nie miałaby miejsca, gdyby cokolwiek spróbowały rozwiązać inaczej. Oczywiście nie mogło zabraknąć podmieńcowego światotowrzenia. Wiedzieliście, że Podmieńce mają arcordię? To teraz już wiecie. Za co arcordia odpowiada? Między innymi za możliwość przemieniania się. Dlaczego Cadance nie mogła się zmieniać? Odsyłam do poprzednich rozdziałów, które sugerowały, że Chrysalis, po tym jak ją uwięziła, zrobiła jej coś okropnego. Ponownie, elementy układanki satysfakcjonująco lądują na swoich miejscach. Mam jednak pewien niedosyt, związany z pamiętnikiem, który wpada w Twilight w kopyta. Co tam było? Ależ intryga Nie jestem pewien czy będziemy mieli szansę dowiedzieć się czegoś więcej na ten temat w kolejnym rozdziale, zważywszy na to, jak kończy się ten, który omawiam teraz. Swoją drogą, kończy się perfekcyjnie. Jest to idealny cliffhanger i zarazem powrót do jeszcze jednej, szalenie ważnej tajemnicy, o której mogliśmy trochę zapomnieć. Sprawdźcie sami Napięcie przed urodzinami chyba przegrywa z napięciem przed rozdziałem siedemnastym po tej końcówce. Nie mogę. Się. Doczekać. Z innych rzeczy - Thoraxa istotnie nie było na Księżycu, ale była na nim Change. I to ona "korzystała" z machin tortur, które wcześniej znalazła Twilight. Przemieniona w Celestię, co było symboliczną formą zemsty ze strony Luny. Jak widać nie tylko nie jest biedna ofiarą, ale wręcz... jest zła do szpiku kości! Flurry otrzymuje też znaczek i zmienia swoje nastawienie do Cadance, co było bardzo miłym, ciepłym akcentem po tym, co zaszło. Naprawdę przyjemny moment. Ogółem, jest to bardzo ważny rozdział, punkt kulminacyjny, który wyjaśnił wiele, ale po którym zostało jeszcze parę niezałatwionych spraw. I jak niemalże przez cały czas do tej pory, tak i teraz jestem niepewny wobec tego czy poradzę sobie z prawdą, o której wiem, że nadejdzie i to już niebawem. Moment, w którym kreacje bohaterek naprawdę lśnią, w którym wiele się dzieje, dzieje się szybko i w sposób całkowicie bezkompromisowy, barwny i emocjonalny, w mrocznej otoczce z kilkoma cieplejszymi przebłyskami. Wciąga od pierwszego zdania, a po wszystkim zmusza do powrotu do poprzednich rozdziałów i ujrzenia opisywanych rzeczy w nowym świetle. Maski, które przywdziały postacie, stają się niewidoczne; wiemy kim są i widzimy jakie są, więc powtórna lektura staje się niby podobnym, lecz nowym doświadczeniem. I tym większa jest radość z wyszukiwania detali na nowo. Autorka wiele zaryzykowała, lecz sądzę, że opłaciło się; jest to finał satysfakcjonujący, klimatyczny, generalnie spójny z tym, co wydarzyło się do tej pory, ukazujący prawdziwe "ja" pewnych postaci, ale nie zdradzający wszystkiego od razu, niezmiennie trzymający w napięciu przed konkluzją. Postacie, do tej pory napisane bardzo dobrze, w pełni rozwijają swe skrzydła i wchodzą w interakcje, w ramach których wychodzi na wierzch ich prawdziwy potencjał, a czytelnik, chcąc nie chcąc, zastanawia się za kim byłby w stanie się wstawić, gdyż mimo wszystko tło bohaterek jest niejednoznaczne, jest wielowymiarowe, chociaż pozostaje wrażenie, że wszystkie problemy między sobą mogły rozwiązać lepiej. Zatem to nie tylko pewna przywara Twilight, a Celestia nie wydaje się już taka "zła". Może to jakaś cecha księżniczek, a może przypadek, zrządzenie losu - nie wiadomo. Z drugiej strony, sytuacje, w których się znalazły, zapewne nie pozwalały na bądź nie dawały dość czasu, by na chłodno rzeczy przemyśleć, przekalkulować i wyjść z adekwatnym, zdrowym rozwiązaniem. Albo po prostu są aż tak emocjonalne, że nie potrafią. Teraz dopiero w pełni uświadamiam sobie, że pomysł, by z księżniczek uczynić główną obsadę, był kapitalny. Nie wyobrażam sobie teraz w tych rolach jakichkolwiek innych postaci. Niezmiennie gorąco polecam cały fanfik - mimo wszystko, mimo jego zalet oraz wrażeń, jakie mi dostarczył, nie jestem pewien czy pobije w moim osobistym rankingu "Ewolucję gwiazd typu słonecznego", bo nostalgia jest przepotężna, niemniej jest to tekst godzien Waszego czasu, skonstruowany w nietuzinkowy sposób, bawiący się percepcją i niekiedy emocjami odbiorcy, ale zarazem zmuszający do pewnych przemyśleń oraz pobudzający wyobraźnię. Ze znakomitym klimatem. Czekam za zakończenie! Pozdrawiam!
  6. To i ja się pochwalę. Wuthering Waves, czyli po prostu zaj*bista gra, która niedawno wyszła na PS5. Wiem, że bałagan, ale tak to jest jak się coś tworzy
  7. Bardzo dziękuję za komentarz W rozdziale 15 raczej mało było [Slice of Life] gdyż wydaje mi się, większe zainteresowanie jest zagadkami. A teraz wielka chwila: Rozdział 16
  8. Wcześniej
  9. Ale mnie tu dawno nie było^*

     

  10. Rozdział piętnasty raczy nas paroma nowymi, może nawet szokującymi informacjami, choć niespecjalnie popycha akcję do przodu; nadal znajdujemy się na etapie "ciszy", zaś pora urodzin Cadance już się nie zbliża, a jest tuż za rogiem, toteż księżniczki zaczynają się przygotowywać. Jakby tematyka opisywanych rzeczy nie realizowała [Slice of Life] dostatecznie dobrze, tempo opowiadania pozostaje stonowane, typowe dla kawałków życia. W treść udało się wpleść parę szczegółów dotyczących postaci Cadance, do fabuły powróciła także Celestia! Scenka otwierająca rozdział nie traci czasu i z miejsca próbuje wprawić czytelnika w pewne zakłopotanie. Do tej pory spokojna, wycofana Luna, zapytana o możliwość pogodzenia się z Cadance, zaczyna szaleńczo się śmiać, czyli nagle zaczyna zachowywać się niepokojąco. Ale za moment do bohaterek zagląda Celestia, której to nie było dosyć długo (Co przez ten czas robiła?) i Luna momentalnie się uspokaja. Coś tu ewidentnie jest nie tak i być może jednak nie chodzi o Celestię, ani o Twilight. W sumie, Luna, do tej pory będącą "ofiarą" pozostałych postaci, wydaje się tu najmniej podejrzana o cokolwiek. Więc gdyby jednak to ona miałaby mieć najwięcej za uszami, to byłoby zaskoczenie. Wszakże Celestia za coś konkretnego ją karała, czyż nie? Z drugiej strony, jej dotychczasowe zachowanie nakazuje podejrzewać, że równie dobrze mogła to robić, bo taki miała kaprys, więc ostatecznie ciężko powiedzieć. Ale tak czy owak, zaskoczenie byłoby. Ale podkreślam - byłoby. Bo otrzymaliśmy już pierwszy znak, że Luna również może nie być tak do końca szczera, więc efekt nie będzie już tak potężny, jak mógłby być. Wiecie, o co mi chodzi? Z drugiej strony, może to być potrójna gra ze strony autorki - najpierw kreuje postać Luny na biedną ofiarę, cobyśmy z góry uznali, że co złego, to nie ona, by potem wysłać nam sygnał, że jednak może się okazać tą złą, podczas gdy do tej pory najłatwiej byłoby wskazać chociażby Celestię, po to, by ostatecznie pokazać, że nie, to była jakaś przedziwna chwila słabości i Luna naprawdę jest niewinna, świętsza od papieża Uwielbiam gdy tekst bawi się czytelnikiem. Oczywiście wiele się przy tym ryzykuje, głównie frustracją odbiorcy czy poczuciem zmarnowanego czasu, ale przy "Nowoczesnej baśni o Księżycu" tego nie uświadczyłem, bo fabuła robi to ze smakiem, w sposób stonowany, potencjalnie sprzeczne ze sobą sygnały nie następują zaraz po sobie, czytelnik nie jest nimi bombardowany do takiego stopnia, że już kompletnie nic nie wie, kto jest kim i co jest czym, więc jest jak najbardziej w porządku. Ale gdyby to Luna miała się okazać tą złą... Może jakiś sygnał jest nam potrzebny? Jak w tym przykładzie, na czym polega szok, a na czym napięcie: siedzi rodzina przy stole, nagle wybucha bomba, to jest szok, ale jeżeli pokaże się nam tę samą rodzinę przy stole i uprzedzi, że w pomieszczeniu jest bomba, która zaraz wybuchnie, no to zaczynamy odliczać, mamy napięcie. Wydaje mnie się, że autorka raczej chciałaby na tym etapie zbudować napięcie, aniżeli zszokować, bo z reguły szok realizuje na inne sposoby, tak, by umocnić klimat dzieła, potrząsnąć, może i wstrząsnąć czytelnikiem, lecz po to, by zaczął zadawać sobie pytania o to, o czym właściwie było wszystko to, co do tej pory przeczytał. Ale znowuż, sygnał tak "na chwilę" przed finałem, a nie wcześniej...? Przechodząc dalej, dowiadujemy się co Celestia zamierza ofiarować Cadance z okazji urodzin. Twilight swojego prezentu wprawdzie nie ukończyła, ale Pani Dnia twierdzi, że nic nie szkodzi. No, skoro tak twierdzi, to pewnie tak jest. To może zanim przejdę do rzeczy, dwie sprawy. Pierwsza, wzmianki o byciu wrakiem kucyka tudzież o zaprzestaniu mycia się przywiodły mi na myśl "Pedantkę". Tak odrobinkę. Głównie za sprawą jego tagline'u, który brzmiał: "Wszystko jest brudne." Te trzy słowa trwale związały się z moimi wspomnieniami po treści tamtego opowiadania. Druga sprawa - gdy Celestia uniosła te nożyce, przez moment obawiałem się, że zaraz tej Twilight coś zrobi, cały czas ze szczerym, szerokim uśmiechem na pyszczku. Ostatecznie do tego nie doszło, ale... był to niepokojący moment. Zrealizowany w bardzo prosty sposób, w punkt. Przy okazji, Celestia z nożycami kogoś mi przypomniała, chociaż potrzebowałem chwili, by pojąć kogo konkretnie: A teraz sedno, czyli co nieco o Cadance. Oraz o osobach z jej otoczenia, jak się okaże niedługo potem. Dowiadujemy się, że księżniczka ta, prócz tego, że zawsze musiała być szykownie uczesana, nienagannie umalowana, drobiazgowo wypielęgnowana, to jeszcze nie szczędziła sobie najznakomitszych perfum, toteż którędykolwiek by się nie przechadzała, zapach po niej musiał utrzymywać się w okolicy dosyć długo. Ktoś powie - i co w tym dziwnego? No tak, jest to coś, czego należałoby się spodziewać po księżniczce miłości, chyba nawet niespecjalnie powinien dziwić fakt, że według fanfika Cadance miała mieć całe szafy pełne flakonów. Mamy tutaj graczy w "Tekkena"? Kojarzy ktoś najnowsze zakończenie Kazuyi Mishimy, gdzie otwiera się za nim ta wielka sala z kolekcją sneakersów? No to wyobrażam sobie, że Cadance miała coś podobnego xD Niemniej wydaje się, że szczegół ten ma nawiązywać do wątku z zapachem Podmieńców, a który to zapach ma pozwalać na definitywne zidentyfikowanie Podmieńca. I tutaj również do głowy przychodzą mi dwie rzeczy. Pierwsza, to dlaczego fanfik tak mocno koncentruje się akurat na zmyśle węchu. Podejrzewam, że dlatego, iż wzrok można oszukać - Podmieniec może się przemienić - słuch można oszukać - nawet bez przemieniania się można głos zniekształcić albo naśladować cudzy - smakować kucyka czy Podmieńca chyba za bardzo nikt nie chce, przy dotyku powinno być podobnie jak przy doświadczeniach wzrokowych, czyli da się to oszukać. Ale węch? Niekoniecznie. Nie wiemy czy przemieniając się, istota zaczyna wydzielać inny zapach, właściwy dla tego, w kogo się przemienia czy też nie. Ale z drugiej strony - i tutaj przechodzę do kolejnej kwestii - po namyśle zdałem sobie sprawę, że węch też można oszukać. Właśnie przy pomocy perfum, które mogą zamaskować naturalny zapach rozpatrywanego osobnika. Co do pozostałych księżniczek, o ile nie ma wątpliwości, że wypadało im o siebie dbać, jakoś tylko w przypadku Cadance mamy mocno podkreślone, że obficie się perfumowała. Ale Celestia czy Luna? Raczej nie aż tak. Ale wiemy też, że Cadance rozstała się ze swymi nawykami i kompletnie się zaniedbała. Więc jej naturalny zapach powinien już "wyjść na wierzch" i gdyby miał się okazać podejrzany, to z pewnością ktoś już by ją "wyczuł". Chociażby Flurry Heart. No chyba, że tak od niej śmierdzi (od Cadance, nie Flurry), że literalnie nie da się niczego od niej "wywęszyć", poza fetorem spoconego, zabrudzonego ciała, który nie wskazuje na nic konkretnego ani podejrzanego. Z trzeciej strony, fanfik niekiedy podejmuje wątki romantyczne, dotykając tematów wrażliwych, a zapach, w tym kontekście, przynajmniej moim zdaniem, to coś bardzo intymnego, więc możliwe, że jest to kolejny element realizowania określonego nastroju, jaki autorka przewidziała na ten fanfik. A może znowu nadinterpretowuję. Ale dużo ciekawsza wydaje się tu wzmianka o postaci Constans, czyli pierwszej dziewczyny Shining Armora. O której Cadance najwyraźniej zawsze wiedziała. I z którą miała dobry kontakt. Sama Constans jest biała, w grzywie ma barwę fioletową, wpadła nawet na przyjęcie w Kryształowym Imperium, jakoś na rok przed narodzinami Flurry. No to nie może być przypadek Spójrzmy teraz na design Flurry. I przypomnijmy sobie jej słowa, jakoby Cadance jednak nie była jej biologiczną matką. Wszystko pasuje. W sumie, Flurry Heart faktycznie zachowuje się inaczej niż pozostałe księżniczki, coby się zbytnio nie rozpisywać, przede wszystkim wydaje się stabilna. Nie wiemy co prawda jaki charakter miała Constans, ale coś mi mówi, że swoje usposobienie zaczerpnęła prędzej od matki aniżeli od ojca. Nie jestem pewien czy jakieś wzmianki o Constans nie powinny pojawić się wcześniej. Skoro najwyraźniej była z Shiningiem gdy Twilight była mała i tekst sugeruje, że się znały (młodsza siostrzyczka chłopaka musiała jaśnie pannę irytować), to chyba powinniśmy już coś o niej wiedzieć? Nie sugeruję, że została wrzucona do fabuły po namyśle, ale mimo wszystko wydaje się wprowadzona dosyć późno. Dalej widzimy jak Celestia i Twilight szykują się na wielkie wydarzenie. Ta pierwsza wciela się nawet we fryzjerkę, by Twilight również mogła wpaść odstrzelona jak jak ona. Solenizantkę także planują zrobić na bóstwo. W międzyczasie mamy pogaduchy, w których trakcie przewija się parę ciekawych detali. Między innymi, Celestia przyznaje się, że to ona była Change. Co nie wydaje mnie się zbytnio szokujące. Zdaje się, że już wcześniej ją o to podejrzewałem: Ale mamy inne kąski. Otóż Celestia nazywała się kiedyś Filomena. Brzmi znajomo, prawda? Ach, te sentymenty Zamek, który znajduje się na Księżycu, został na satelitę wysłany dla Luny, ale należał on do Celestii, stąd ta zna go doskonale. Zresztą dawno temu przetrzymywał ją w nim zły czarnoksiężnik. Dlatego też Pani Dnia jest w stanie jednoznacznie zaprzeczyć istnieniu jakichkolwiek lochów. Luna ma znać zaklęcie iluzji, którego ofiarą najwyraźniej padła Twilight. I oto mamy drugi sygnał, że Luna być może nie jest tak niewinna i niewykluczone, iż niejeden już raz oszukała lawendową klacz. Ale potem powraca motyw kwiatów dla siostry dobrodziejki, jak również pamiętników Luny, które z jakichś powodów wydają się wzbudzać u Celestii konsternację (Narracja tego nie sugeruje wprost, jedynie zdziwienie, ale ja osobiście odniosłem takie wrażenie.). Jakby czytanie ich było... nieprzyzwoite co najmniej, ale bardziej niedozwolone. Co natychmiast rozbudza wyobraźnię - co tam może być? Może jakaś straszna prawda, a może pewne tabu, na myśl o którym sama Celestia ma się nieswojo. To także wydaje się motywem niepokojącym. Pada też pytanie o to, dlaczego rzeczy zostały sporządzone na czerwono. Barwnik? A może krew? Autorka nie traci czasu i już po chwili Twilight pyta Celestię czy możliwe jest to, że gdy Luna była zsyłana na Księżyc... jakby to ująć, czy mogła trafić na srebrny glob z "niespodzianką". Kontekst jest dosyć mroczny, bo pada pytanie o to, czy jeśli miałyby tu istnieć lochy i machiny tortur, to kto kogo miałby torturować. Co gorsza, Celestia najwyraźniej nie wie sama. Inaczej - nie wyklucza tego, gdyż sama nazywa to "ciekawą teorią". Uff... Zbierając to wszystko do siebie - znów mam wrażenie, że co najmniej część z tych rzeczy przewija się w tekście odrobinę za późno. Szczególnie ta rzekoma ciąża. Z tego wszystkiego, wydaje mnie się, że to było tym, co powinno, jeżeli już, pojawić się wcześniej, a co z kolei miałoby doprowadzić do interakcji między Twilight a Luną, w której ta pierwsza żądałaby odpowiedzi. Chyba, że uwierzyłaby w to bez dowodu. I sama kreowała scenariusze przeszłości. Pewnie nieprawdziwe. Podobnie jak te rewelacje. I tutaj strzelam - najwyżej przestrzelę - że wszystko to jest nieprawdziwe i jest albo od początku do końca wytworem wyobraźni Twilight albo jej nadinterpretacją wynikającą z niepełnych informacji. Lochy wydają się być na "standardowym wyposażeniu" typowego zamku księżniczki, narzędzia tortur również powinny tam być. Luna nie miała dziecka, gdyby było inaczej, coś byśmy wiedzieli. Za to Luna z pewnością jest siostrą Celestii. Młodszą. Może był to czerwony barwnik, a jeżeli nie, to krew mogła należeć do Luny. Skąd pomysł, że miałaby to być cudza krew? Pozyskana drogą tortur? A nie mogła malować własną? Byli tacy, co kontrakty swoją krwią podpisywali, a ona co, pisać by nie mogła? I tak dalej, i tak dalej. Nie zdziwię się, jak Twilight, przez te swoje kreacje i urojenia, popsuje te urodziny. Aha, jeszcze jedno - fragment z jej rozmowy z Celestią sugeruje, że Twilight może mieć niekompletne wspomnienia. Jakby to wcale nie była "ta" Twilight? I przez to nie pamiętała rzeczy, które pamięta prawdziwa Twilight? Może to tak znakomicie wytrenowany Podmieniec, że już nie wie, że jest Podmieńcem, ale naprawdę uważa samego siebie za prawdziwą Twilight, lecz nie może posiadać pewnych wspomnień? A może ta "Twilight" została dosłownie stworzona (poprzez zaklęcie przeistoczenia) przez Celestię, tak jak prawdziwa Twilight była latami kształtowana wedle jej wizji? Albo zadziałał jakiś czar zmieniający pamięć? Ależ tu jest możliwości! Ale najprawdopodobniej, na tym etapie historii, można sądzić, że tak jak Luna była Nightmare Moon, a Celestia mogła być Daybreaker, może Twilight także ma "drugą postać", lecz z jakichś powodów te dwie postacie nie dzielą wszystkich wspomnień. W sensie, jeżeli "Twilight B" coś zrobi, to po powrocie do postaci "Twilight A", już tego nie pamięta. Nie wiem jak miałoby to działać, ale jeżeli cokolwiek jest na rzeczy, liczę, że zostanie to... podpowiedziane. W ostatnich scenach będziemy mieli więcej Flurry Heart, która w jakiś sposób - oby nie torturami, chociaż infrastruktura zapewne na Księżycu jest - wyciągnęła z Cadance, dlaczego ta uważa Twilight za Podmieńca. I to jest trochę creepy, ale Cadance miała podglądać Twilight i w ten sposób zobaczyć, jak ta wchodzi do kąpieli nie jako Twilight, ale jako... Chrysalis! Ale nie taka "niby-Chrysalis", przemieniona jak Podmieniec, ale jako autentyczny Podmieniec, który zarąbiście dobrze imitował Chrysalis! Dziwne. Jeżeli miałoby dojść do czegoś podobnego, to wydaje mnie się, że Cadance musiałaby już dawno podejrzewać Twilight o niecne zamiary. Albo o to, że nie jest Twilight. Bo jak inaczej to wytłumaczyć? W środku nocy musiała siusiu i pomyliła łazienki, akurat w momencie, w którym Twilight zamierzała się wykąpać? I zamiast pójść sobie to została i patrzyła? Znaczy, nie zrozumcie mnie źle, sam byłbym mocno zaskoczony gdyby o trzeciej w nocy w mojej łazience kąpała się jakaś Chrysalis, ale wiecie... Bez przesady. Twilight twierdzi, że Cadance to zmyśliła. Jeżeli jednak nie, to Cadance musiała ją od dłuższego czasu śledzić. Dlaczego? Czy Trixie sama była Podmieńcem? A kto ją tam wie? W sumie, ciekawe, że na Księżyc trafiły wszystkie Księżniczki, poza Starlight Glimmer. To czyni ją pierwszą podejrzaną. Ale równie dobrze mogłoby być tak, że ktokolwiek, kto za to odpowiada, po prostu "nie zdążył" zesłać i jej. Albo... Starlight nie dała się tak łatwo podejść i w samoobronie "kropnęła" sprawcę. Ale gdzie w tym wszystkim miałaby być Trixie? Nie wiem. Może Starlight widziała jak bardzo Thorax był nieszczęśliwy bez Twilight i ulitowała się nad nim, angażując w to Trixie, by "zastąpiła" mu żonę? Sprzedając bajeczkę, że: "Hej, cudem odnalazłam Twilight!"? A Trixie zgodziła się, wcale nie dla Thoraxa, ale dla swojej przyjaciółki? Swoją drogą, Thorax zniknął i w tym rozdziale też go brak. To cementuje moje przekonanie, że jego tam nigdy nie było. Konkluzja - Twilight nie ma informacji, ma jedynie poszlaki i luki w pamięci, ażeby je wypełnić, wymyśla coraz to nowe, nieprawdopodobne scenariusze, najwyraźniej w przeświadczeniu, że ktoś musi chcieć jej krzywdy. Ergo, większość jej spekulacji to urojenia. Przyznam, że to też byłby fajny twist - kucyki, które według niej knuły przeciw sobie nawzajem w rzeczywistości próbowały sobie pomóc, a ci, którzy według niej usiłowali jej zaszkodzić, próbowali załagodzić sytuację. Ale biedaczka sama nie panuje nad swoją wyobraźnią. Rodzi się pytanie - a na ile możemy jej wierzyć my, jako czytelnicy? W tym wszystkim pocieszające były słowa Celestii, zarówno te o zmianach, jakoby te miały nadawać życiu sens, jak i te, że prędzej czy później ktoś znajdzie je wszystkie na Księżycu, bo kiedyś przestanie on być "niedostępny". Nika umie swoimi tekstami potrząsać czytelnikiem, wie jak zmusić go do myślenia czy kwestionowania tego, co przeczytał, ale potrafi także pocieszyć. To także należy docenić. Generalnie rozdział okazał się dużo bogatszy w stosunku do swych nowszych poprzedników; pojawiło się w nim więcej postaci, przewinęło się wiele wątków, otrzymaliśmy parę podpowiedzi i detali, w ogóle, było więcej scen, niemniej wydaje mnie się, że jesteśmy już gotowi na finał. Czy będzie ciekawie, tego jestem pewien, czy "uciągniemy" prawdę, tego już niekoniecznie, jednakże wątpię, że będę rozczarowany. Niezmiennie tekst przyciąga do siebie klimatem, stylem, jak również różnorodnością możliwości odnośnie tego, jak mogła potoczyć się fabuła naprawdę. Co się tam wydarzyło? Co zaszło między księżniczkami? I jak się to skończy? Zacieramy ręce i czekamy
  11. Kopytka! Przychodzę z prośbą o wypełnienie ankiety od IDW. Być może nie wszyscy wchodzą na EQD a już tym bardziej na Facebookowy fanpage IDW dlatego ja podaję: pytają się nas co chcemy zobaczyć i przeczytać w 2025 roku! Chcą wysłuchać fanów - to się chwali! Zapraszam do ankiety - nasze odpowiedzi są wiadome, jedynym problemem może być jęz. angielski ale w dobie translatorów to nie problem...: https://docs.google.com/forms/d/e/1FAIpQLSd4pRvg9VZRILAVwR_NETHUF_qLlJGN1dOb3ffWFo3xXebKQw/viewform PS. IDW zmieniło też logo i dzięki za przeczytanie mnie:
  12. Aww man...

     

    Spoiler

    birdie.jpg

     

  13. Coś czuję, że rozczarujecie się tym fanfikiem. Ale komentarze i teorie piękne, bardzo dziękuję. Wstawiam Rozdział 15
  14. Jak dla mnie nowy rozdział tym bardziej sugeruje, że Thoraxa tam nie ma. Twilight o nim śni (trochę beka, że tak marudziła jak to Celestia ją do ślubu zmusiła, a teraz jest "mężu, wróć, potrzebuję cię"). Czasami i na jawie. Wydaje mi się też, że tej sali tortur tam nie ma. Bo czemu miałaby być na Księżycu? Oczywiście, jest opowieść o podmieńcach z księżyca i Change... Ale czy podmieńce w ogóle budują komnaty tortur? Szczególnie, że ich kultura jest różna od kucykowej, a z tego co wiemy, takie miejsca znaleźć można w Zamku Dwóch Sióstr i w Canterlot. Czyli to element kultury kucyków. Podmieńce raczej wyglądają na istoty, które wolą tortury psychiczne i magiczne. Ciekawe, że kucyki w tym świecie mają takie wynalazki i to za czasów królewskich sióstr - najwyraźniej im to nie przeszkadzało. Nie żeby to było moralnie niewłaściwe, po prostu tortury są dość nieskuteczne, torturowany w końcu powie wszystko, to co chce od niego usłyszeć kat. Przyzna się do win, których nie popełnił. Dlatego w cywilizowanym świecie ich stosowanie jest mocno ograniczone i robione po cichu zabronione. Swoją drogą, część z wymienionych w tym rozdziale urządzeń do ćwiczeń agonizujących nigdy nie była stosowana w praktyce. Istniały jako sensacje z wieków późniejszych do szokowania okrucieństwem wieków ciemnych. Ciekawe, czy w świecie kucyków też tak jest. Inna sprawa, że żelazna dziewica (która prawdopodobnie nigdy nie była używana) jeśli już, to służyła za narzędzie egzekucji, a nie tortur. Swoją drogą, zastanawiające jest to jak Celestia karała Lunę. I ciekawe za co. Oczywiście, rozważania Twilight, że Celestia Luny nie kocha wyrzuciłabym do wora "brednie". Bądźmy poważni, Celestia wiedziała, że Luna umila sobie karę, to raz. Udawanie psa czy ścięcie grzywy to zwykły głupi dowcip do jakiego zdolne jest rodzeństwo/bliscy przyjaciele. Tak sobie myślę, że chyba wiem czemu Flurry twierdzi, że Twilight cuchnie podmieńcem. I czemu Twilight ma schizy. Na przebierankach się nie skończyło. Twilight próbowała przemienić się w królową podmieńców. Tak jak przemieniła się w alikorna czy jak przemieniła szczura czy co to tam było. To by wyjaśniało jej księżycową amnezję. I wątek z magią przemiany. Do tego mamy symbolikę imion. Twilight oznacza zmierzch, czyli czas zmiany z dnia na noc. Imagination Domina - wyobraźnia prowadzi do wprowadzania zmian w życie, Twilight jest królową wyobraźni, a więc i zmian. I zmieni się w imago. W formę dorosłą. Change chyba nie muszę tłumaczyć. Za to Kryształowa Alicja - Crystal Alice - okej, w zagadce niby chodzi o Chrysalis, ale czy tylko i wyłącznie? Cadance jest księżniczką Kryształowego Imperium. Twilight i Chrysalis są do siebie podobne, bo obie oznaczają przemianę. I to że obie są do niej w pewnym sensie niezdolne. Chrysalis nie zmieniła się w tęczożuka, a Twilight w Chrysalis. Jak to poskładać do kupy, by miało najwięcej sensu... Szczególnie, że przypominam - według Flurry Twilight pachnie podmieńcem, a Cadance nie jest jej biologiczną matką. A Flurry wydaje się być z nich wszystkich dość normalna. Jednocześnie jest bardzo młoda i nie pamięta zbytnio życia przed Księżycem i nigdy nie wąchała 100% podmieńca. Dostaliśmy trochę informacji o zwyczajach reprodukcyjnych podmieńców. I o tym, że podmieńce inne niż królowa też się rozmnażają i lubiły podrzucać swoje młode królowej. Cadance, Luna i Celestia pachną podobnie, są raczej z tego samego gatunku. Flurry wyczuwa, że Twilight jest inna, czyli albo Twilight jest jedynym kucykiem albo jest kucyko-podmieńcem po eksperymentach magicznych. Obie wersje mogą być w sumie jednocześnie prawdziwe. Przypatrzmy się linii czasowej: 1. Legenda o Change. 2. Rządy Celestii i Luny. 3. Wygnanie Luny. 4. Tu skądś się bierze Cadance. 5. Dzieciństwo Twilight. 6. Powrót Luny. 7. Alikornizacja Twilight. 8. Rodzi się Flurry Heart. 9. Twilight hajta się z Thoraxem. 10. Wygnanie. Śmierć Chrysalis wydarzyła się gdzieś pomiędzy 7 a 9. Nie wiemy za to kiedy zginęła siostra Chrysalis. Ani czy na pewno zginęła. Co jeśli tylko została wygnana? Alikorny jakie znamy podległy przemianie, by nimi zostać - jest to prawdziwe przynajmniej przy Twilight. Ale czy wszystkie startowały z poziomu kucyków? W końcu wygnanie jest łaską, by nie cierpiały braku miłości w Equestrii. A młoda Cadance nie mogła jeść normalnego żarcia. Cadance, księżniczka miłości, księżniczka tego, co najbardziej pożądają podmieńce. Istnieją opowieści, że księżyc jest z sera. Księżyc jak ser jakoby miałby mieć dziury. Księżyc też ciągle zmienia fazy, choć tak naprawdę to nie. Zmienia się to jak na niego patrzymy. Konkluzja: Podmieńce faktycznie pochodzą z Księżyca, ale pokolenie Change było odmienne od pokolenia Chrysalis. Podmieńce od Change opuściły Księżyc w poszukiwaniu miłości - nie dlatego, że musiały ją żryć, po prostu życie na Księżycu to nuda. Nic tam się nie dzieje. Change paradoksalnie była tą, która nie potrafiła się zmienić. Ale od tych podmieńców wywodzą się zarówno Chrysalis i jej siostra, jak Celestia i Luna. Tylko przybrały inne formy dorosłe. Dwie pary sióstr. I obie pary zaliczyły rozstanie. Tak jak Luna zmieniła się w Nightmare Moon, tak Cocoon zmieniła się w Cadance/Cadance jest z jej linii. I została wygnana przez swoją siostrę. Ale kiedy Luna na wygnaniu otrzymała samotność, Cadance dostała miłość i została przygarnięta przez Celestię. Luna wróciła i wygrałaby tym razem z Celestią gdyby nie Twilight. Chrysalis znowu starła się z Cadance i wygrałaby gdyby nie Shining Armor. Ostatecznie Chrysalis została zabita i wydaje mi się, że zrobiła to Cadance. Nawet jeśli nie bezpośrednio, to ona to zleciła. Cadance ma wąty do Luny, bo po pierwsze zazdrości jej miłości Celestii i tego, że Lunie wybaczono i mogła wrócić do domu, nawet jeśli według Cadance ta na to nie zasłużyła. Cadance nie mogła mieć dzieci z Shiningiem, bo ona nie jest kucykiem. Dlatego poprosiła o pomoc Celestię, a ta załatwiła jej jakoś Flurry. Możliwe, że odebrała ją Chrysalis i przemieniła na ich modłę i podobieństwo. Ponieważ wszystkie, poza Twilight, nie są kucykami, tylko formą ewolucyjną podmieńców, formą, która nie może się już tak łatwo zmienić, to mają lepiej rozwinięty węch. Dlatego według nich podmieńce mają jakiś inny zapach. I pewnie mają inny od nich. Różne formy rozwojowe wydzielają różne związki zapachowe. A kto je wygnał? Myślę, że zgodzę się z teorią @Suni zaryzykuję, że Celestia lub Twilight. Po tym co Twilight odwaliła ze swoimi eksperymentami z przemianą i po ujawnieniu czym są księżniczki, uciekły z Equestrii, by nie cierpieć braku miłości od swoich kucyków. Borze, napisałam to na trzeźwo ._.
  15. Najwyższa pora powrócić do "Twilight Sparkle w nowoczesnej baśni o Księżycu", poprzednim razem historia posiadała jedenaście odcinków, a teraz ma ich czternaście. Sprawdźmy zatem co przyniosły nam najnowsze trzy odcinki tejże fabuły - co się wyjaśniło, co się zagmatwało, czy otrzymaliśmy jakieś nowe poszlaki, a może to, co sądziliśmy do tej pory, okazało się znaczyć coś zupełnie innego? Ostrzegam jednak, że oznacza to, iż w komentarzu pojawi się mnóstwo istotnych spoilerów, a zważywszy na to, że poszczególne nowe rozdziały wnoszą do historii niejedną rewelację, a nawet można uznać je za przełomowe, czytając tego posta narażacie się na zepsucie sobie radości samodzielnego odkrywania losów postaci w ramach lektury, toteż rekomenduję najpierw przeczytanie fanfika, a potem niniejszego komentarza. Rozdziały nie są długie, czyta się je wartko, więc co Was powstrzymuje? Już po lekturze? No to jedziemy! Ostatni rozdział, który miałem przyjemność komentować - odznaczony numerem jedenastym - cechował się tym, że wyhamowywał tempo akcji, zgodnie z duchem fanifka żonglując przeszłością i teraźniejszością, dotykając tematyki podmieńczej, acz koncentrując się na relacjach między księżniczkami zarazem. Rozdział dwunasty podobnie pozwala sobie na spowolnienie akcji, nieco chętniej powraca do przeszłości, z tą różnicą, że, odwrotnie od swego poprzednika, skupia się na wątku królestwa Podmieńców oraz Twilight próbującej się odnaleźć w nowej roli - królowej roju, matki roju i żony króla roju. Ciekawym detalem jest to, że jak w poprzednim rozdziale protagonistka usiłowała wykazać, że na pewno nie jest Chrysalis, a kto uważa inaczej, to bzdury plecie, tak w tym odcinku zaczyna myśleć o tym co mogłaby zrobić, by nią być; może nie w sensie dosłownym, lecz jak stać się królową, którą pokochają i zaakceptują Podmieńcy. I te fragmenty, podobnie jak wymienianie tysiąc razy powodów, dla których Twilight nie jest Chrysalis (A może to było tysiąc powodów? Już nie pamiętam.), są przeurocze. Chociaż na inny sposób. Należy pochwalić styl, w jakim autorka wplotła do treści trochę światotworzenia, poświęcając uwagę głównie podmieńczej kulturze. Ale po kolei. Fabularnie, znajdując się w teraźniejszości, tkwimy na etapie pisania opowiadania urodzinowego dla Cadance. Bohaterce towarzyszy księżniczka Luna, z którą to konsekwentnie wydaje się mieć najzdrowszą relację, zatem Pani Nocy wydaje się idealną powierniczką wszelkich wątpliwości i trosk byłej już księżniczki przyjaźni. Natomiast będąc w przeszłości, śledzimy losy Twilight, która stara się wpasować tam, gdzie, jak ona sądzi, nie pasuje i gdzie jej nie chcą. I tak dowiadujemy się, że o ile Thorax rzeczywiście darzy ją uczuciem, o tyle Pharynx wręcz nią gardzi, przy okazji oskarżając brata o uległość wobec woli Celestii. Jeżeli owszem, wówczas królewska para już ma coś wspólnego - oboje nie potrafią się oprzeć podpowiedziom Pani Dnia, która przecież musi mieć rację, bo jest najmądrzejsza. Ciekawe. Ale tak czy inaczej, z rozdziału jasno wynika, że tych dwoje autentycznie ma się ku sobie, po prostu cała ta królewska otoczka sprzyja przykrym sytuacjom i nieporozumieniom. Zastanawiam się jakby to było, gdyby - może w międzyczasie się pobierając, a może nie - nie byli razem jako para królewska, ale jako alikornia księżniczka i odmieniony Podmieniec, i żyli sobie gdzieś daleko, mając tylko siebie. Taki obraz wydaje mnie się czymś ładnym i przyjemnym. Gdyby tylko oboje mieli w sobie więcej asertywności i odwagi, naprawdę mogłoby być... może jak w bajce. Nie jak w baśni, ale jak w bajce właśnie. Twilight najwyraźniej tak czy inaczej nie zostanie pokochana przez swych nowych poddanych tak, jak Chrysalis, a Pharynx wydaje się oddalać od brata, więc... Koniec końców Twilight i Thorax mają tylko siebie. Tylko na sobie mogliby polegać. Im dłużej o tym myślę, tym ciekawsza wydaje mnie się ta relacja. I wielka szkoda, że ich życie potoczyło się tak, jak się potoczyło. Co więcej, o ile oczywiście Twilight, a ramach całej "Nowoczesnej baśni o Księżycu", daje odbiorcy powody, by ją lubić, by jej nie lubić, rzadko kiedy świeci racjonalnością i spokojem, pomimo wszystkich nietypowych sytuacji, także momentów, w których wybucha, o tyle wydaje mnie się, że nie zasłużyła na to, co ją spotkało. I co spotyka ją teraz. W każdym razie nie na wszystko. No bo nadal mam z tyłu głowy to, że tyle razy wystarczyłoby powiedzieć "nie" i odebrać swój los z kopyt Celestii, ale wciąż - bywają momenty, kiedy mnie osobiście jest jej trochę szkoda. To z kolei cecha wspólna z księżniczką Luną - patrzymy, a raczej czytamy o tym, czym ją raczą towarzyszki niedoli i ciężko otrząsnąć się z wrażenia, że klacz sobie na to nie zasłużyła, naturalną reakcją na te rzeczy wydaje się zwyczajne współczucie. Zatem wchodząc głębiej, daje się dostrzec punkty wspólne, analogie między losami poszczególnych postaci. Odkrywanie tych szczegółów niezmiennie satysfakcjonuje, dodaje ekstra spójności całemu fanfikowi i po prostu wydaje się pasować, ogólnie. Prócz tego protagonistka zaczyna zadawać sobie pytania o to, co właściwie czuła/ czuje wobec postaci Chrysalis, zastanawia się jak mogłaby - nie będąc Podmieńcem - zastąpić nowym poddanym ich poprzednią królową, w międzyczasie odkrywając w głębinach gniazda grotę, która jest zamknięta, a którą otworzyć może tylko prawdziwa królowa Podmieńców, gdyż do zamku wchodzi nie konwencjonalny klucz, a odpowiednio zakrzywiony, podziurawiony, podmieńczy róg. Jest to chyba pierwszy moment w fanfiku, w którym słyszymy o tajemniczej Cocoon - siostrze bliźniaczce Chrysalis, która miała ponieść śmierć z łap stwora, który zalągł się w tych podziemiach, a którego zgładziła późniejsza królowa Podmieńcow. Jest to kolejna tajemnica w fabule - dla nas i dla Twilight - do późniejszego rozwiązania. Bo nie wydaje mnie się, by cokolwiek, co dotyczy kogoś, kto jest bliźniaczką samej Chrysalis, zostało dodane do historii po to, by być. A teraz wspomniane światotworzenie - autorka umiejętnie powplatała szczegóły dotyczące kultury Podmieńców i ich zwyczajów, budując wokół nich sytuacje, krótkie scenki, niekiedy też mini-wątki (jak chociażby miłość jako fizyczna forma pożywienia, która ma swoją barwę i smak), unikając zbytnich ekspozycji czy dalej idącego spowalniania akcji po to, by coś wytłumaczyć czytelnikom. Wszystko wydaje się wprowadzone naturalnie, po to, by rozszerzyć podmieńcze tło i zarazem uatrakcyjnić lekturę. I tak dowiadujemy się chociażby tego, jakie są typowe barwy miłości, jako fizycznego pożywienia, i do czego mogą one nawiązywać, nabieramy pojęcia jak silny jest wśród Podmieńców kult Chrysalis, okazuje się też, że Podmieńcy, ogólnie, często spluwają. Chyba ostatecznie nie dowiadujemy się dlaczego, więc może to być zwykły nawyk, a może coś, co niesie ze sobą znaczenie, w zależności od sytuacji. Ogólnie rzecz biorąc, choć rozdział ten nie wyróżnił się długością, miałem wrażenie, że wydarzyło się w nim dużo. Od samego początku prezentowana przez autorkę przeszłość występujących w "Nowoczesnej baśni o Księżycu" postaci bardzo mnie intryguje, toteż nie przeszkadza mi ani trochę zwolnienie, a wręcz zatrzymanie akcji, po to, by raz jeszcze zerknąć przez okno na minione wydarzenia, które ukształtowały te postacie i które w mniejszym lub większym stopniu mogły doprowadzić do tego, że wylądowały na Księżycu. Niezmiennie tekst czyta się zaskakująco lekko, jak na podejmowaną tematykę, nie uświadczyłem żadnych dłużyzn ani fragmentów, które wydają się nie pasować; poszczególne sceny zawsze wydają się ze sobą powiązane w ten czy inny sposób, a motywem, który towarzyszy nam ciągle podczas lektury, jest zagadka - co się tak naprawdę stało, w jakiej kolejności i kto jest tutaj winowajczynią. Zajmująca intryga, w połączeniu z czasem ponurym, czasem groteskowym, ale zawsze tajemniczym klimatem, skutecznie przyciąga do fanfika i nie pozwala się od niego oderwać, ani tym bardziej przestać myśleć o fabule. Rozdział trzynasty nie marnuje czasu i już na początku udziela nam ważnej lekcji - wygląd to nie wszystko. W swych staraniach, by być bardziej jak Chrysalis, Twilight uciekła się do zmiany swego designu, co wprawdzie uczyniło ją bardziej podobną do poprzedniej królowej... Lecz Pharynx nie szczędzi jej cierpkich słów i trudno się z nim nie zgodzić. Przynajmniej w kwestii bycia podróbką. Jasnym staje się, że Chrysalis to więcej niż wygląd zewnętrzny. W ogóle, przy tym rozdziale zacząłem zauważać, że autorka między wierszami porywa się na eksplorację tejże postaci. Z biegiem czasu Chrysalis przestaje się jawić jako ofiara niefortunnego wypadku, nawet jej reputacja złoczyńcy jest w "Nowoczesnej baśni na Księżycu" podmywana. Chociaż nie bierze fizycznego udziału w fabule, post mortem poznajemy ją jako ukochaną władczynię, nie do podmienienia, a także matkę, pragnącej miłości. Eksploracja ta odbywa się zwykle poprzez narrację czy też z perspektywy Thoraxa, który to... w tym rozdziale zjawia się na Księżycu! Informacja ta wprawdzie niezupełnie spada na czytelnika nagle, niemniej osobiście było to dla mnie małe zaskoczenie. Jednakże to jego rewelacje stanowią największy (jak do tej pory) szok, ale i wątpliwości, albowiem dowiadujemy się kto był tak uprzejmy wysłać księżniczki na Księżyc, jak również dlaczego król Podmieńców tak długo nie zorientował się, że u jego boku brakuje Twilight Sparkle. No właśnie - dwusetne urodziny Cadance. Wprawdzie nie wiemy od jak dawna księżniczki siedzą na srebrnym globie, jednakże jeżeli ktoś już spekulował, że trwa to od dawna, to w rozdziale trzynastym otrzymuje potwierdzenie: Zatem to faktycznie dosyć dziwne, na chwilę odstawiając na bok rolę Trixie - Thorax nie zauważyłby, te ponad sto lat temu, że Twilight gdzieś zniknęła? I przez cały ten czas nie próbował jej odnaleźć? A pozostałe księżniczki? Ich zniknięcia też nikt nie zauważył? Nikt nie dociekał, co się z nimi stało? Nikt ich nie szukał? Właściwie to, co zdradza nam Thorax, również wydaje się grubymi nićmi szyte. Bo załóżmy, że było tak, jak sam powiedział. Czyli była przy nim "Twilight". Niby-Twilight. Nadal pozostaje pytanie o Celestię, Lunę, Cadance czy Flurry Heart. Nawet jeśli przyjąć, że Starlight Glimmer była w stanie wszystkim się zająć sama, nadal nie rozwiązuje to tajemnicy tego, co się z nimi wszystkimi stało. No bo Starlight coś musiała powiedzieć poddanym kucykom, co nie? Ktoś musiał widzieć, że większości księżniczek brakuje. Musiała przedstawić jakieś wytłumaczenie... Albo i nie - skoro stała się księżniczką, to mogła zrobić inaczej. Raczej by się nie przyznała... Ale tu rodzi się pytanie o to, jak była potężna. Może miała idealne możliwości, by poddanych zastraszyć i wybić im z głowy chociażby wątpliwości. A może stało się coś jeszcze innego. Oczywiście jeżeli to, co mówi Thorax, jest prawdą. Bo prawdą wcale być nie musi. I po namyśle, a także wielokrotnym przeczytaniu/ przeanalizowaniu tekstu, ilekroć wyobrażam sobie jak musiała wyglądać Equestria przez te ponad sto lat, nie potrafię się pozbyć dziwnego wrażenia, jakoby miejsce to było wrogie kucykom, niepokojące, obce w stosunku do tego, co było, w jakimś sensie puste. Bez znanych księżniczek, z tą najnowszą na czele, co do której nie wiadomo jak będzie rządzić ani jak się będzie zachowywać, a która najwyraźniej przeszła pewną transformację w związku z opisanymi w fanfiku wydarzeniami. Kiedy na Ziemi nadal były księżniczki, a jej pogodzenie się z Twilight najwyraźniej nie było szczere... Skoro zrobiła to, co zrobiła. Sam nie wiem. Jakbym opuścił miejsce, które znałem od zawsze i dla którego byłem istotny, przeniósł się daleko i sobie żył, mając świadomość, że tamto miejsce nadal istnieje. I zastanawiał się w jakiej postaci przetrwało beze mnie, bo przetrwać jakoś musiało. A może nie? Perspektywa powrotu i samodzielnego sprawdzenia kusi... No właśnie - gdyby księżniczki nagle powróciły, jaką zastałyby Equestrię? A może to wszystko nieprawda? Nawet pomijając to, że wersja Thoraxa, przynajmniej na etapie rozdziału trzynastego, brzmi naciąganie, trudno przeć się wrażeniu, że coś tu jest nie tak. Tutaj zarazem muszę sprostować jedną rzecz, o której pisałem wcześniej: Okazuje się zatem, że źle to sobie wyobraziłem. Sprawdziłem czy tekst mógł zostać napisany mało zrozumiale, ale nie, przyczyna leży gdzie indziej - tekst nie sugerował niczego konkretnego, zabrakło kontekstu. Był to element zagadki, a może małej "pułapki" przemyślanej przez autorkę, by mało rozgarnięty odbiorca myślał, że tak to wyglądało. Ale teraz faktycznie zza tej mgły tajemnicy wyłania się prawdziwy obraz - wszystkie księżniczki trafiły na Księżyc wbrew swej woli, zesłane przez osobę trzecią, a na satelicie najwyraźniej musiały być już jakieś rzeczy, w tym żywność, którą w komentowanej wcześniej scenie rozdzieliła Celestia. Teraz, mając pełniejszy kontekst, wygląda na to, że był to jeden z ostatnich, desperackich momentów normalności, jakie usiłowała wykreować Celestia. Zastanawiam się co ona sobie wówczas myślała. Nie wiem czemu, ale teraz cała ta scena z "pakowaniem się" wydaje mnie się nie tyle groteskowa, co surrealistyczna. Oderwana, zawieszona gdzieś pomiędzy, niby zrozumiała, możliwa do wytłumaczenia, ale jest w niej coś dziwacznego. "Pakowanie się" na wycieczkę do miejsca, na którym już się było, wydzielanie racji żywnościowych z żywności, która najwyraźniej była tam od dawna, chociaż alikorny nie muszą jeść, pozbywanie się rzeczy z kuferka, rzeczy wziętych nie wiadomo skąd i tak dalej. Tekst z czasem przynosi brakujący kontekst i odpowiedzi na różne pytania, ale im dalej - mam wrażenie - tym więcej pełzającej grozy się tu udziela. Pełzającej, bo wiele zależy od tego jak dany czytelnik zinterpretuje sobie te sceny i co sobie wyobrazi. A wyobraźnia, to potężna rzecz. Kto wie? Może obecność Thoraxa na Księżycu i jego opowieść to kolejna "pułapka"? Jak uczy dotychczasowa lektura, wyciąganie wniosków zbyt szybko może zwieść na manowce, toteż warto po prostu czytać dalej. Mieć teorie i podejrzewania, ale weryfikować je na bieżąco. Wracając do samego rozdziału - konstrukcyjnie jest to istny kalejdoskop; sceny z teraźniejszości mieszają się z retrospekcjami, które to retrospekcje wydają się swobodnie porozrzucane po osi czasowej. I tak znów czytamy o małej Twilight, powróci wątek z czarną magią, ale będzie także spotkanie z przyszłą pewną bardzo potężną czarodziejką, padnie nawet, chyba po raz pierwszy w fabule, nowe imię dla Twilight, które wymyśliła - a jakże - Celestia. Brzmi ono Imagination Domina. Jak dla mnie postać, która nosi takie imię, może być zarówno najodważniejszą bohaterką, która nie bacząc na nic rzuci się na ratunek, pokona wszelkie zło ku chwale, jak i kimś, kto zdolny jest dla własnej uciechy złamać każdego i czerpać satysfakcję z każdej jednej chwilki spędzonej na pochodzie po zgliszczach tego, co stało na jej drodze. Imię brzmi podniośle, dumnie, ale ma w sobie coś mrocznego. I to również mnie się podoba Będzie także scenka ukazująca nam pierwsze chwile Twilight na Księżycu, zaraz po zesłaniu. I ze wszystkiego, co przewinęło się w rozdziale trzynastym, to właśnie ona ma jak dla mnie najluźniejszy... Inaczej - najmniej napięty nastrój. Tam jest najmniej tajemnicy. Ba, to w niej jest rozwiązanie niejednej wątpliwości po poprzednich odcinkach. Widać bowiem jak to było i że to nie była ani zaplanowana, ani tym bardziej skoordynowana z pozostałymi zesłanymi wojaż. A jeszcze wracając na moment do Chrysalis – ten rozdział sprawił, że zacząłem się zastanawiać, jak to się właściwie stało, że stała tam wtedy przy torach, dostatecznie blisko, by ktoś mógł ze skutkiem śmiertelnym wepchnąć ją pod pędzący pojazd, w ogóle, co się musiało stać, by komukolwiek przyszło do głowy uczynić coś podobnego, w biały dzień, pośród kucyków. Pierwsza myśl? Dzień jak co dzień, Chrysalis w kogoś się przemieniła, by karmić się czyjąś miłością - miłością do tego kogoś, kogo postać przybrała. Najwyraźniej popełniła błąd i ktoś się zorientował. Ale jak było naprawdę? Ogółem rozdział ciekawy, powiedziałbym wręcz, że dla paru wątków może to być przełomowy rozdział, gdyż przynosi nam kilka odpowiedzi, zapewnia brakujący wcześniej kontekst, ale zarazem zadaje kolejne pytania i w ten sposób pogłębia tajemnicę. Dosyć dynamiczny, za sprawą wielu scenek, może nawet nieco chaotyczny, ale zrozumiały dla odbiorcy; jeżeli ktoś do tej pory czytał uważnie, to bez problemu ogarnie co się kiedy dzieje i o co chodzi. Klimat niezmiennie intrygujący, tekst śledzi się z niegasnącym zainteresowaniem, losy poszczególnych postaci nie są obojętne i po skończonej lekturze zawsze pozostaje chęć ciągu dalszego. Stąd rozdział czternasty może zdziwić. W materii bieżącej fabuły nareszcie idziemy do przodu... aczkolwiek nie dzieje się w nim wiele. Twilight najwyraźniej robi postępy w pisaniu opowiadania urodzinowego dla Cadance. Thorax na początku jeszcze jej towarzyszy, ale już po chwili znika z fabuły. I to jest bardzo dobrze napisany fragment; dobrze kreuje tego Thoraxa na Księżycu jako postać enigmatyczną, która tak samo, jak się nagle pojawiła, równie dobrze może nagle zniknąć, chociaż jego obecność może nadal być wyczuwalna. No i podobały mnie się rozkminy Twilight, choć ja osobiście... jestem pewien, że tak naprawdę go tam nie ma. Pytanie zatem czy Thorax kiedykolwiek na tym Księżycu był? Może Twilight go sobie wymyśliła, a może... użyła czaru przeistoczenia? A może przemieniła się w niego Change, która jednak istnieje i cały czas tam jest? A może był to Podmieniec udający którąś z księżniczek? Mamy tu parę możliwości. Skoro mowa o Change, to jej motyw tu wraca. Bohaterka natrafia bowiem na salę tortur znajdującą się w zamku, za przejściem, którego najwyraźniej wcześniej nie zauważyła... A które w rzeczywistości wydaje się prowadzić donikąd. Czy ten zamek ma jakieś podmieńcze właściwości? On też umie się zmieniać, bawić się swymi bywalcami? Ale po co? Musiałby chyba wtenczas posiadać swoją świadomość, czyż nie? Wszystko to nakazuje mi sądzić, że możliwości są dwie. Albo Twilight Sparkle - jak przystało na miano Imagination Dominy - może mimowolnie, a może nie, może w sposób niekontrolowany, chociaż niekoniecznie, sama kreuje sobie postacie, z którymi wchodzi w interakcje i lokacje, które zwiedza, co zapewne wypływa z silnego pragnienia zobaczenia się z ukochanym albo po prostu spędzony na Księżycu czas zaczyna odciskać na niej swoje piętno. Albo... ktoś chce, by Twilight tak myślała; że na Księżycu jest Thorax, że na Ziemi zastąpiła ją Trixie, że za zesłanie odpowiedzialna jest Starlight, a w zamku było przejście do sali tortur, z której z pewnością ktoś kiedyś korzystał. Pytanie tylko, kto taki? Zapewne ta sama osoba, która pisała z nią jako Change. Celestia? W obu scenariuszach Thoraxa tak naprawdę tam nie ma. Nie tylko w tym rozdziale - jego nigdy nie było na Księżycu. Chyba nie jest dziełem przypadku, że Celestia została wspomniana po tej scenie. Jako ostatnia trafiła na Księżyc, ale zarazem to właśnie ona tchnęła w swe towarzyszki niedoli trochę energii, a nawet pozytywnych emocji. Tak opisuje to rozdział. Może dalej to robi? Sonata Lunarna (szkoda, że autorka nie postanowiła użyć tu "Sonaty Księżycowej" ("Moonlight Sonata"), zawiązanie byłoby zacne ), która w pewnym momencie dociera do uszu bohaterki zdaje się sugerować, że ta jednak zaczyna wariować... ale jednak nie - po niedługiej wędrówce Twilight znajduje Lunę, która wygrywa tę melodię na swej szałamai. Po raz kolejny przekonujemy się o dwóch rzeczach: pierwsza, czyli przeszłość Pani Nocy i jej relacje ze starszą siostrą, jak się okazuje, nie było kolorowo, kto wie o czym jeszcze nie wiemy, a dwa, to właśnie z nią Twilight ma najzdrowsze relacje. Scena z nimi, poza tym, że była bardzo miła i przyjemna, wydawała się nawiązywać do ich tańca na weselu byłej już księżniczki przyjaźni. W gąszczu scen nacechowanych tajemnicą, mrokiem, groteską i smutkiem, takie ciepłe, serialowe momenty są bardzo w cenie - ubogacają całość, dają czytelnikowi coś pocieszającego, taki moment wytchnienia, w którym bohaterkom nic nie grozi; ani napastnik, ani rozczarowanie, ani przykrość. Jednocześnie nie wolno zapominać o drobnym światotworzeniu, chociaż tu głównie jest to dalsze rozwijanie podmieńczej kultury, poprzez narrację; które zwyczaje są dla nich naturalne, a które zaadaptowali z czasem, po swojej przemianie, od kucyków. Plus wstydliwość Luny, wynikająca ze staromodnych zwyczajów i pojęcia obyczajności, do którego nadal jest przywiązana - zawsze uroczo się to czyta. Podobnie robi się uroczo, gdy odbiorca zda sobie sprawę, że postępy w pisaniu opowiadania dla Cadance nastąpiły dopiero, gdy u boku Twilight znów pojawił się Thorax. Jakby bez niego naprawdę nie była sobą, bo była niekompletna, a obecność ukochanego ją dopełniała, na tyle, że mogła się skupić i ruszyć z tworzeniem podarku dla bratowej. Bardzo ładny motyw. Może tak bardzo zależy jej na bratowej, tak bardzo chce stworzyć dla niej piękny prezent, że wyobraziła sobie męża, bo wiedziała, że bez niego nigdy tego nie dokona? Prócz Luny, która faktycznie jawi się jako jedyna prawdziwa przyjaciółka, zasługująca na jej szczerość, to chyba na Thoraxie i Cadance najbardziej jej zależy. W sensie, to są jedyne bliskie jej osoby, które tutaj z nią są; jedna duchem, druga ciałem. Och, znowu zapomniałem o Flurry Heart. Oj tam, oj tam W ogóle, jakby się nad tym zastanowić, Twilight z biegiem fabuły wydaje się uspokajać. Możliwe, że to również w związku z pozytywnym wpływem, jaki ma na nią mąż (to znaczy, jego wyobrażenie, ale takie bardzo, bardzo realne), a może sytuacja wymogła to na niej. Nie wiem. Tak czy inaczej, Twilight na tym etapie historii to nie do końca ta sama Twilight, co na jej początku. Zatem... czy możemy mówić o przemianie postaci? A może jest to efekt tego, że nie ma w jej pobliżu Celestii? Wciąż nie odrzucam scenariusza wedle którego to ona okaże się... może nie "tą złą", ale tą najbardziej odpowiedzialną za to, co spotkało/ spotyka te postacie. Pomijając brak asertywności Twilight. I jej naiwność. Ogółem postrzegam ten rozdział jako "ciszę przed burzą". Coś czuję, że jest to moment wyciszenia, nim na bohaterki spadnie coś... dużego. Urodziny Cadance zbliżają się wielkimi krokami (poważnie, teraz to oczekiwanie jawi się bardziej jako odliczanie) i napięcie rośnie. Mam nadzieję, że szałamaja przeżyje Zaskakująco przyjemny rozdział. Nawet jeżeli wydarzyło się niewiele, to sporo uwagi poświęcono relacjom między poszczególnymi postaciami, pogłębiono nieco kreację Twilight i widzę tutaj detale świadczące o tym, jak złożona może to być w tejże historii postać. Detale, które zgrabnie łączą się ze wszystkim tym, o czym opowiadały poprzednie rozdziały. Niewątpliwie coś się szykuje. Podobają mnie się konsekwentne kreacje bohaterek, sposób w jaki zostają ukazane relacje między nimi, odpowiada mi zwięzłość opisów, dialogi brzmią w porządku, bywają mocniejsze, bardziej emocjonalne momenty, a także bardzo ładne, nawet romantyczne motywy, które ocieplają nieco nastrój. Czuję się usatysfakcjonowany nowymi rozdziałami. Otrzymałem parę odpowiedzi, zostałem w paru aspektach sprowadzony na Ziemię (), ale nie poddaję się i atakuję kolejnymi teoriami, mam kolejne wątpliwości i niezmiennie trzyma się mnie napięcie - co będzie dalej, co być może odgadłem i jak szokujące okaże się rozwiązanie zagadek. Cieszy też koncentracja wokół Podmieńców i ich zwyczajów, próby eksploracji postaci postaci Chrysalis również zatrzymuje mnie przy lekturze. Ostatecznie pragnę z całego serca polecić tę historię, jak również najnowsze rozdziały, jeżeli jeszcze ich nie czytaliście. Wiedząc już, że rozdziałów będzie siedemnaście (oficjalne info od autorki, post wyżej), zastanawiam się czy nie warto będzie... zaczekać, aż ciąg dalszy zostanie opublikowany, już do końca, wraz z epilogiem. Opowiadanie czyta się wartko i ciężko się od niego oderwać, więc może najlepszym sposobem na jego doświadczenie będzie przeczytanie go od razu w całości... Na co już się nie kwalifikuję, ale myślę, że może to być jakaś opcja Wygląda na to, że może to być kolejna z tych historii, których najpoważniejszą - o ile nie jedyną - wadą jest to, że nie można ich przeczytać ponownie po raz pierwszy Zatem pozdrawiam serdecznie i polecam!
  16. Regulamin forum został zmodyfikowany; Punkt 4.2; Usunięto adres email jako metodę kontaktu (poczta nie działa od dawna, utrzymanie jest zbyt kosztowne). Dodano wzmiankę o discordzie.
  17. Dmitrij

    Nuklearny Twilightmeet

    Dodaliśmy rejestracje, w przyszłym tygodniu zaczniemy także informować o atrakcjach konkretnych. Do zobaczenia!
  18. Tyma razem Dragon Age Inkwizycja i lewitacja...
  19. Z powodu uroczystości rodzinnej jestem zmuszony przełożyć meeta na tydzień później tj. 25 stycznia. Bardzo przepraszam za utrudnienia
  20. Ale sobie coś fajnego kupiłem... A mianowicie kontroler i edytor kucyków. Nic tylko zrobić grę, która będzie lepsza od tego gniota na PS4/5. W końcu poprzeczka leży na ziemi :rainderp: Te tutaj to demo scena, której nie zrobiłem

    Spoiler

     

     

  21. Dziękuję za komentarz. Ale jedną rzecz chcę sprostować: właściwie to Celestia nie kazała im się spakować na Księżyc. One spakowały jedzenie (które zostało po banicji Luny; straszne, ale nic lepszego do jedzenia nie było) do kuferka dopiero, kiedy już się na Księżycu znalazły.
  22. Fanfik umieszczony w złym dziale. Przenoszę do działu opowiadań.
  23. Nowy rozdział, w którym Twilight ma urojenia. Zacznijmy od tego, że komentarz Pharynxa, że wygląda jak dziwka, choć chamski, to raczej był trafiony - no nie oszukujmy się, musiała wyglądać idiotycznie i to w sposób wskazujący raczej na brak respektu wobec Roju i Chrysalis. A czemu Thorax nie dopuszczał jej do ważnych sprawTM? Nie wiem, może dlatego, że ewidentnie była niekompetentna i jednocześnie zbyt dumna oraz zakompleksiona, by to nadrobić, na co wskazuje jej chęć papugowania Chrysalis i brak umiejętności rozwiązania najprostszych problemów związanych z byciem kucykiem w roju. Ba, ona nawet sama nie wie czego chce, jak może nadawać się do rządzenia? Mamy też cykl wspomnień z Celestią, z których po pierwsze, dowiadujemy się dlaczego magia przemiany jest niebezpieczna i czemu Celestia niekoniecznie chciała tłumaczyć młodej Twilight dlaczego. Z jakiegoś powodu strasznie zszokowało to dużą Twilight i choć mam pewne powody, by podejrzewać dlaczego, ale z drugiej strony uważam jej tok rozumowania za błędy. Twilight oczywiście chodzi o alikornizację i nieśmiertelność, która może być efektem ubocznym. Jednakże... Obawiam się, że Twilight się myli, a alikornizacja jest jednak czymś innym. W końcu Twilight po przemianie dalej pozostaje Twilight. No i efekty uboczne mają to do siebie, że trudno je kontrolować. W przypadku alikornizacji wydaje się nie mieć to sensu. Oczywiście, może jej też chodzić o przemianę podmieńców, ale to ma mniej sensu - te zrobiły sobie to same i to przy użyciu swojej wewnętrznej, podmieńczej magii. I, czy w takim wypadku, zarówno alikornizacja jak i przemiana podmieńców nie są porównywalne do zdobycia Uroczych Znaczków przez kucyki. Tam też jest magia. I jest przemiana, która wpływa na życie. I tak jak pozostałe wymienione tu procesy... Przebiega z wnętrza. Celestia nie zmieniła Twilight na siłę w alikorna (chyba, może w tym fiku tak, ale w serialu nie). Kanonicznie jej tam nawet nie było. Także, podejrzewam, że Twilight ma paranoję i bujną wyobraźnię. Wspomnienie z portretem też mówi wiele o mentalności Twilight. Ona po prostu za dużo myśli i wszystko bardzo bierze do siebie. Wyraźnie widać, że Celestia z tą tabliczką żartowała i pozwoliła sobie na parę złośliwości (nawiązania do Twilight, która desperacko próbuje być Chrysalis, która ma bujną wyobraźnię i nadinterpretuje wszystko, co sprawia, że jeśli ktoś pozbawia ją własnej tożsamości, to jest to ona sama). I być może jednocześnie nawiązała do pewnej księżniczkowej tradycji. Ba, mam wrażnie, że nie sądziła, że Twilight potraktuje to poważnie. W końcu nie bez powodu miała przygotowaną drugą wersję i potraktowała wszystko bardzo lekko, bez jakichkolwiek form nacisku. A jeśli o wyobraźnię chodzi, to nie sądzę, by Thorax był prawdziwy. Ani to co mówił o Starlight i Trixie. Nie bez powodu ten rozdział wielokrotnie wskazuje na to jak bujna jest wyobraźnia Twilight i jej odloty. To raczej umysł Twilight i jej paranoja ją do tego miejsca doprowadziły. Twilight nigdy nie lubiła Trixie i wspomnienie historii o imionach przypomniały jej we śnie o dawnej rywalce. Poza tym, przecież to się wydarzyło we śnie... I nie zgadza się z resztą tekstu. Przecież wcześniej była historia o tym jak Celestia kazała im się na ten księżyc spakować. Do tego cały motyw, że ich tam po prosu nie chcą. Alikrony trafiły na Księżyc razem. Twilight nigdy się tam sama i przerażona nie błąkała. Historia Thoraxa też nie trzyma się kupy - Trixie robiła za Twilight, a co z Celestią, Luną, Cadance, Flurry? Je też podstawiła? Uśmierciła w wypadku, który wszystkich przekonał? No na pewno^^ Sam Thorax może nie jest jakiś wybitnie bystry, ale Pharynx by to wyczuł bez trudu, nawet jeśli miłość Trixie/Twilight smakowała tak samo. A Shining Armor? Mane Six? No Starlight musiałaby ostre kucobójstwo ogarnąć, bo z całym szacunkiem do Trixie, Trixie może mogłaby wyglądać jak Twilight, ale nie zachowywać się jak Twilight i dysponować mocą jak Twilight. Poza tym, Thor... podświadomość Twilight zabrania jej o tym mówić reszcie, niby dlatego, że się boi... Ale czego? Wyśmiania tego steku bzdur? Przypomnienia okrutnej prawdy, którą Twilight wyparła?
  24. Bardzo dziękuję za komentarze rzadko odpowiadam, ale naprawdę cieszę się z każdego. Wstawiam kolejny Rozdział 13 Rozdziałów będzie 17 lub 18.
  25. Efekt Motylka, autor: Husky Ogółem Efekt Motylka na początku był spoko (choć jak teraz o tym myślę to bazował na o wiele bardziej sztampowym motywie niż sądziłem), ale poszło w złym kierunku - nie podobało mi się:
  1. Załaduj więcej aktywności
×
×
  • Utwórz nowe...