Niestety, przy takiej przerwie pomiędzy przeczytaniem a napisaniem komentarza wrażenia z czytania zdążyły już się ulotnić. Postaram się jednak spisać to, co utkwiło mi w pamięci.
Po pierwszym rozdziale miałem mieszane uczucia co do tego fika. Nie podszedł mi słodko-uroczy, familiarny klimat w rodzinie imperatorskiej (choć pewnie w jakiś sposób jest to realistyczne), a początkowe wydarzenia wywołały we mnie reakcję "meh, znowu jakaś inwazja potworów". Na szczęście to nie Cadance z parantelą grają tu pierwsze skrzypce i w końcu zaczęło być więcej Obsidian. A to świetnie napisana postać. Jest ona nastolatką (nie wiem ile lat ma na kucze, ale to chyba ten etap rozwoju), która na skutek dość... specyficznego wychowania uważa, że cały świat to wrogowie, a jej poglądów na relacje w społeczeństwie nie powstydziłby się niejeden gracz CKII. Czyli bunt młodzieńczy pełną gębą połączony z traumatycznymi przeżyciami z dzieciństwa, czarną magią i szkoleniem bojowym. Co może pójść nie tak?
Tylko nie jest sztuką opisać wariata jako wariata. Sztuką jest opisać świat z perspektywy wariata, z której przecież to całe wariactwo jest spójne, logiczne i ma sens. Ghatowi ta sztuka się udała. Obsidian zachowuje się infantylnie i po nastoletniemu buntowniczo, ale kiedy w trakcie lektury wchodzimy w jej głowę, widzimy, że nie mogłaby zachowywać się inaczej. Jest po prostu bardzo realistyczną postacią. Świetnie wypada w duecie ze starszą i (o dziwo) mądrzejszą Twilight, która wreszcie zaczęła coś łapać z tej całej magii przyjaźni, ale i tak nie wie w co się tym razem wpakowała. W ogóle mane 6 wypada całkiem spoko, a przecież mogło być inaczej. Mogło ujawnić się zdziecinnienie starcze, w wyniku którego klacze zostałyby odsunięte od księżniczkowania za rażącą niekompetencję. Ale o czym to ja...
Kolejnym mocnym punktem jest konstrukcja świata. Czytelnik dostaje sporo informacji o wydarzeniach pomiędzy śmiercią Sombry a czasami w których rozgrywa się akcja, a także o ustroju Equestrii i miejscu Kryształowego Imperium w tym wszystkim. Takie detale ułatwiają wciągnięcie się w opowieść. Na szczęście Ghatowi udało się ustrzec nadmiaru śmieszkowania (bo niektórym jego wcześniejszym fikom można było zarzucić, że styl pisania nie zawsze pasuje do treści), co nie znaczy, że humoru w fiku brakuje. Fani charakterystycznego poczucia humoru Autora się nie zawiodą.
Tak więc, ode mnie – okejka.