I się doczekaliśmy. Ciekawe ile przyjdzie czekać na kolejny rozdział, bo ten... To chyba najdłuższy rozdział Obsydianki, ale tego w ogóle nie czuć. Szczerze mówiąc spodziewałam się czegoś innego - że znajdą ją po kilku stronach i dojdzie do konfrontacji Twalota i Starlota z Obsidian. Za to dostaliśmy coś, co w zasadzie zachowało status quo, nie licząc wprowadzenia syna Fluttershy - spoko ziomek, swoją drogą.
Podoba mi się tempo akcji w tym rozdziale, podoba mi się również pewne ograniczenie bombardowania świata przedstawionego, które w poprzednich rozdziałach było aż za duże. A także pewna nieprzewidywalność - przez moment rozważałam nawet opcję, w której Obsydianka ucieknie na dłużej. Albo trafi do Fluttershy i cóż... to by było ciekawe, ale chyba cieszę się, że jest jak jest. Inaczej fik mógłby być przeładowany. Czasem dobrze robią takie momenty, w których fabuła jest dość prosta, podobnie jak interakcje i mamy okazję by po prostu cieszyć się opisami i wartką akcją.
Opisy są w porządku, podobnie jak budowanie napięcia, które się tu naprawdę udało. Chwalę również to, że umiejętności bojowe księżniczki są raczej marne. Humor również w porządku. Jest ghatorrowo, jest serialowo, jest przyjemnie.
Zaś Obsidian łatwo współczuć i ją zrozumieć. Twilight i Starlight mają odczucia podobne do czytelnika, a to dobry znak. Wskazuje na umiejętność kreacji postaci oraz na spójność świata przedstawionego, ponieważ z perspektywy tych bohaterek taka reakcja ma sens i jest prawidłowa. W sumie to mam wrażenie, że spotkanie z synem Shy bardziej pomoże jej wyjść ze skorupy niż wszystko, co dotychczas spotkała w Equestrii. Dlatego, że on jej nie znał.
Rarity wykonała kawał dobrej roboty z korektami. Co prawda czytałam to w trybie czytelnika, a nie prereadera, ale w zasadzie nic szczególnego nie rzuciło mi się w oczy.
Szybko poszło, dobra rozrywka, daję okejkę, kiedy Fallout? A tak poważnie - czekam na właściwą konfrontację, bo rozdział V, choć dobry i przyjemny, wydawał się strasznie krótki. Paradoksalnie.