Skocz do zawartości

Tablica liderów

Popularna zawartość

Pokazuje zawartość z najwyższą reputacją 09/02/21 we wszystkich miejscach

  1. Czego do pełni szczęścia może chcieć i potrzebować mężczyzna? Szacunku? Sławy? Fortuny? Wolności? Wypasionego auta? Wielkiej willi z basenem? Mnóstwa pięknych kobiet? Sombra już ma to wszystko – albo przynajmniej mógłby, gdyby zechciał; reputacja zdolnego architekta pociąga za sobą pewne profity. A jednak gdzieś w głębi duszy czuje pustkę, której od wielu lat nic nie jest w stanie zapełnić… Ta historia powstała dla uczczenia pamięci Mikołaja Klimka, polskiego Króla Sombry, zmarłego nagle 12 lipca 2020 r. Pomysł na nią zrodził się zaledwie kilka dni później, ale jak to u mnie zwykle bywa, proces twórczy przeciągnął się na tyle, że ostatecznie postanowiłam ją opublikować na rocznicę tego smutnego wydarzenia. Szczerze mówiąc, nie wiem, co jeszcze mogłabym napisać, więc już bez dalszych wstępów zapraszam do czytania i komentowania. Sercem będę przy tobie Tekst i korekta własne. Konsultacje i prereading: @Lyokoheros Jasiu Lyoko @Nika @Hoffman @WierzbaGames
    1 point
  2. Zacznę nieco inaczej, bo od takiego quasi-podsumowania - jak nietrudno odgadnąć, uważam najnowsze opowiadanie Midday Shine za godne polecenia, bogate pod kątem formy, a przy tym dość przystępne, by mógł się nim cieszyć również taki czytelnik, który raczej na pewno nie gustuje w klimatach romantycznych. Jest przy tym całkiem życiowe i po prostu ludzkie, ale nie w sensie takim, że to Equestria Girls. Oczywiście, można zrealizować kolejną historyjkę o magicznych ludziach, osadzoną w kolorowym, kreskówkowym świecie, ale można zabrać tę magię, stonować kolorki, zrezygnować z kreskówki na rzecz powagi oraz pewnego... realizmu. Wszystkie te rzeczy autorka zrealizowała z sukcesem... poza jedną. Cóż, nie może być za różowo (hie, hie ) i muszę wspomnieć, że o ile pochwalam prostotę, nawet pewien minimalizm okładki opowiadania, tak uważam, że całościowo, jest ona zbyt przesłodzona i przynajmniej dla mnie niezbyt dobrze oddaje to, czym jest opowiadanie. Mnie osobiście nie odstrasza, natomiast wizualnie daje do zrozumienia, że tekst realizuje wyłącznie [Romans], bez [Melancholia] czy [In Memoriam]. Sugeruje, że historia będzie cukierkowa, podczas gdy w rzeczywistości wcale taka nie jest. Mało tego, na drugi rzut oka, spodziewałbym się po niej typowego, szczęśliwego zakończenia. Nie zrozumcie mnie źle, myślę, że łapię jakie były intencje, jednakże będąc z Wami szczerym, dla mnie to troszkę jak marketing ósmej części "Piątku trzynastego" - mówią, że Jason zdobywa Manhattan, ale w rzeczywistości Jason płynie łodzią do Vancouvera, a w Nowym Jorku nakręcili tylko parę minut. Magia xD Pora powrócić do bardziej przyjemnych rzeczy, czyli do pozytywów, których w samym opowiadaniu jest bez liku. Jak wspominałem, przedstawiona przez autorkę fabuła jest życiowa, całkiem realistyczna, dojrzała, jednocześnie z niczym nie przesadzono - ani z rzeczami romantycznymi, ani ze słodkościami, ani z melancholią czy smutkiem, wszystko zostało idealnie wyważone (okładko, rób notatki ;P), dzięki czemu otrzymaliśmy doskonały nastrój, który pozwala wciągnąć się w lekturę od samego początku, wniknąć w głównego bohatera i przeżywać rzeczy wraz z nim. Mieliśmy już prezydenta Sombrę (chociaż tylko wspomnianego i to w fanfiku autorstwa Suna), teraz mamy Sombrę jako uznanego architekta, inżyniera, który ze swoją reputacją i zarobkami, w relatywnie młodym wieku, staje się człowiekiem sukcesu, który może mieć wszystko... poza miłością swojego życia. W ciągu zaledwie dziesięciu stron poznajemy bohatera, który czuje się niekompletny, który podróżuje, pracuje, odnosi sukcesy, ale również wspomina... i wciąż próbuje zrozumieć, dlaczego sprawy potoczyły się tak, jak się potoczyły. Tak jak zawsze o tym wspominam, opowiadanie zostało skonstruowane w taki sposób, że po lekturze miałem wrażenie, jakbym z głównym bohaterem znał się od lat, jakbym wiedział o nim niemalże wszystko, a przynajmniej wystarczająco wiele, by móc postawić się w jego sytuacji i przeżywać jego emocje. Całkiem nieźle opisał to Diamond - generalnie się zgadzam. Historia ludzka i życiowa, a jej bohater wiarygodny, dający się polubić, budzący współczucie... a może i zazdrość, zważywszy na jego sukcesy. Bo domyślam się, że nie każdemu zależy na miłości, komuś na pewno wystarczyłyby pieniądze, ciekawa praca, podróże, ciekawi ludzie i tak dalej, i tak dalej Wracając do fanfika, po prostu muszę pochwalić jego formę - narrację mamy, klasycznie, trzecioosobową, w czasie przeszłym, dialogów nie uświadczymy zbyt wielu, ale spełniają swoje zadanie i urozmaicają czytanie, na dodatek od czasu do czasu wpadnie list, dla odmiany napisany ozdobną czcionką, co w mojej opinii ani trochę nie gryzie się zresztą tekstu, dzięki odpowiedniemu formatowaniu. Wszystko zostało zgrane ze sobą bez zarzutu, sprawy bieżące mieszają się z refleksjami i wspomnieniami bohatera płynnie, naturalnie, dzięki czemu poszczególne wątki śledzi się z zainteresowaniem, bez poczucia, że cokolwiek zostało wsadzone do tekstu bez celu, czego według mnie najlepszym przykładem jest końcówka, gdzie narracja została przemieszana z treścią listu, chyba nie dało się zrealizować zakończenia fanfika lepiej. Dodajmy, że jest to zakończenie nie tylko całkiem melancholijne, ale także wystarczająco otwarte, by czytelnik chociaż przez moment mógł się zastanowić, co mogłaby się wydarzyć dalej, dokąd mogłyby się udać te postacie. Aha, w tekście parę razy przewiną się fragmenty pisane kursywą, jako cytaty, czy wspomnienia, lecz nie opowiadane przez narratora, tylko rozgrywające się w pamięci protagonisty. Nie ma ich wiele, ale - podobnie jak dialogi - urozmaicają tekst, z niczym się nie gryzą, realizują założony nastrój. W ogóle, ciekawe, że z fanfika dowiadujemy się o kilku innych postaciach, z którymi Sombra utrzymuje bliską znajomość do dziś - pokazuje to jego emocjonalne, towarzyskie oblicze, a także to, że gość po prostu miał/ ma życie poza podbijaniem świata pracą i pozostaje dla kogoś ważny, że nie jest sam... jest po prostu niekompletny. Uważam to za godne wspomnienia rozbudowanie charakterystyki bohatera, wizja autorki mi odpowiada i się podoba. Powiem wręcz, że był to dla mnie powiew świeżości. Trzymając się formy, nie sposób nie wspomnieć o kompozycji oraz bogatym słownictwie, dzięki którym tekst brzmi profesjonalnie, niemalże jak coś żywcem wyjętego z tomiku opowiadań czy książki, którą można by znaleźć w księgarni i zakupić. Znalazłem kilka nowych słów, ale przez cały tekst byłem pod niemałym wrażeniem tego, z jaką wprawą i stylem zostały napisane kolejne zdania, z jakim pomyślunkiem skomponowano z nich akapity. To nawet ciężko napisać, a gdyby zacytować co lepsze fragmenty, bardziej opłacałoby się od razu zacytować cały tekst. Ale po co to robić, skoro można po prostu kliknąć w link i go przeczytać? Forma opowiadania bardzo imponuje, dzięki niej czyta się je doskonale, tekst został dopracowany i przemyślany co do najdrobniejszego szczegółu. Nie jest ani za krótki, ani za długi, oprócz tego i wierzę, że o tym również wspominałem przy niejednej okazji, jest ono dosyć krótkie, nie zajmuje wiele czasu, ale czyta się je tak, jakby było znacznie dłuższe - to jest właśnie to bogactwo słownictwa, opisów, wątków, klimatu. To trzeba przeczytać samemu. Po prostu bardzo ładny, przyjemnie brzmiący tekst, który znakomicie się czyta Klimat jest budowany, w mojej opinii, głównie poprzez zestawienie ciepłych, miłych wspomnień, kiedy Sombra przeżywa jeszcze raz spędzone wspólnie z ukochaną chwile, kiedy ich relacja się rozwijała, gdy byli rozdzieleni i odliczali każdy dzień, aż znowu się zobaczą, z teraźniejszością, w której... funkcjonuje, ale czuje pustkę. Oczywiście wspomnienia zmierzają do zerwania oraz do tego, jak bohater próbował sobie z tym poradzić (to są te gorzkie wspomnienia, kontrastujące ze słodkimi), ale generalnie w głowie zostaje to, co było dobre i co napawało nadzieją. Zwłaszcza motyw z wyjazdem i z młodszą siostrą, która zabrała się z zakochanymi na gapę. Miłe rzeczy, realizujące wątek romantyczny, ale z umiarem, stawiając bardziej na subtelne ukazanie relacji rodzinnych, aniżeli ekscesywne opisywanie szeroko pojętych zbliżeń. Jak wspominałem - wszystkiego jest akurat tyle, ile trzeba, ani za mało, ani zbyt wiele. Jak dla mnie, dominuje życiowa, wynikająca z braku czegoś melancholia, realizowana właśnie poprzez to zestawienie - kiedy człowiek, pochłonięty codziennością, rutyną, po prostu żyje dalej i funkcjonuje, lecz czegoś mu brakuje, żyje przeszłością, gdyż w owym czasie czuł się po prostu lepiej, świat widział w jaśniejszych odcieniach, miał jeszcze jeden cel, jakieś marzenie, może nawet odczuwa, że z tego tytułu najlepsze ma już za sobą. Jedynym sposobem, by wspomnienia pozostały żywe i nie wyblakły, jest regularne do nich wracanie, gromadzenie rzeczy bliskich sercu. Na przykład listów czy innych pamiątek. Takie pozostałości po młodych, lepszych czasach, których nikt Sombrze nie zabierze. Midday Shine wiedziała, po jaki efekt chce iść i odniosła na tym polu sukces, bez dwóch zdań. I nawet jeżeli prace nad fanfikiem potrwały dłużej - warto było. Wszystko jest po coś i jeśli tyle to zajęło, ale efekt jest tak dobry, nic się nie stało, wręcz przeciwnie Warto odnotować, że póki wszystko szło dobrze, rozwijająca się relacja między Sombrą, a... Kimś, wypadła bardzo wiarygodnie - czytając kolejne zdania po prostu czuć, że tych dwoje doskonale się rozumie, że darzy się autentycznym uczuciem i że chce ze sobą być, aż do grobowej deski... albo dnia, w którym niespodziewanie związek ów gaśnie. W ogóle, motyw ten dobrze pokazuje jak niekiedy trudno pogodzić się ze stratą, w ogóle, ze zmianą, zwłaszcza niespodziewaną, niepożądaną. Doświadczenie to potrafi zmienić człowieka, odebrać to, co dawało mu jakąkolwiek radość życia, czy możliwości snucia marzeń. Jasne, przewija się cytat, że warto być wdzięcznym za to, że coś w ogóle się wydarzyło, ale... rzecz w tym, że to nie zawsze jest takie proste, ba, nie zawsze w ogóle działa. Zwłaszcza, gdy coś miało trwać dłużej, ale z niewiadomych przyczyn się skończyło. I to, moim zdaniem, także w opowiadaniu widać. Chociażby poprzez to, że uczucie Sombry najwyraźniej nie zgasło - po prostu od lat przestało spotykać się z odwzajemnieniem. Znajomi poszli naprzód, pozakładali rodziny i spełniają się także w ten sposób. On pozostał przy Niej, w przeszłości. No to może czas na wspomnienie o dwóch rzeczach, domysłach i małej teorii, która przyszła mi na myśl zaraz po przeczytaniu opowiadania. Ale najpierw zacznę od domysłów, czyli o tym, o czym autorce nie wspominałem. No, skoro to mamy za sobą, pora na moją małą teorię odnośnie pewnego drugiego dna, które może mieć to opowiadanie. Postaram się krótko, zwięźle i na temat. Opowiadanie jest hołdem złożonym śp. Mikołajowi Klimkowi w rocznicę jego śmierci. Jego głos znają wszyscy, znam i ja. Nie chcąc zbytnio rozdrapywać nie aż tak starej rany, przypomnę, że pan Klimek odszedł niespodziewanie i chyba do tej pory nie do końca wiadomo dlaczego. Jest to coś, odnośnie czego my, jako społeczność, czujemy, że nie powinno się wydarzyć, że miało być inaczej... a jednak stało się i jest prawdziwe. Data premiery fanfika nie jest przypadkowa. Moją uwagę zwróciło to, w jaki sposób zakończył się związek Sombry (postaci odgrywanej przez Mikołaja Klimka) z Kimś i pomyślałem o tym jak o pewnej paraleli, a raczej jakby alegorii co do wymienionego wyżej, smutnego wydarzenia z naszego, prawdziwego świata. Dzieje się to nagle, niespodziewanie i najwyraźniej wbrew logice (w sensie, przecież wszystko szło tak dobrze, zwyczajnie, nie mogło być inaczej), bohater (i przy okazji czytelnik) nie rozumie przyczyn, nie zna ich, przez co trudno mu się z tym pogodzić. Pozostaje życie przeszłością i powracanie do pamiątek, by wspomnienia pozostały żywe. Odnosząc to do świata realnego, mamy dorobek Pana Klimka, na stałe zapisał się historii, toteż w świadomości odbiorców będzie żyć dalej, tym bardziej, że mamy coś, co pomoże nam go wspominać, zachować w pamięci. Jasne, można to zostawić za sobą, podziękować, że się wydarzyło, ale po co, skoro można do tego powracać, przeżywać na nowo i pamiętać? Zwłaszcza, że uczyniło stare czasy w jakimkolwiek sensie lepszymi? Po prostu zbyt wiele rzeczy mi tu pasuje. Sombra rozstaje się z Kimś podobnie jak fani musieli rozstać się z aktorem, którego uwielbiali - nagle, nie wiadomo dlaczego, niespodziewanie. Życie toczy się dalej, ale mamy coś, dzięki czemu pamiętamy - Sombra ma listy, my mamy dorobek pana Klimka, chociażby wszelkie animacje, w których przewinęły się postacie, którym użyczył swojego głosu. Zresztą, król Sombra był jedną z postaci, które odgrywał. Między innymi. Może to tylko ja, ale to serio się zazębia. W tym kontekście, ciekawy wydaje się także tytuł opowiadania - poniesiona została strata, coś się zmieniło na zawsze i chociaż czuje się, że powinno być inaczej, że to nie powinno mieć miejsca, na przekór wszystkiemu, na zawsze w naszych sercach. Uważam, że to interesujący extra kontekst opowiadania, który pogłębia jego znaczenie i czyni z niego coś więcej, niż zwykły hołd. Myślę, że jest to genialne, zarówno w swojej prostocie, jak i złożoności. Podsumowując, mamy do czynienia z opowiadaniem, które zostało wykonane z imponującą dbałością o szczegóły, formę, przekaz, a zwłaszcza klimat. Wrażenia po skończonej lekturze przypominają satysfakcję i poczucie dobrze spędzonego czasu po zakończeniu seansu bardzo dobrze nakręconego, świetnie napisanego filmu. Wszystko, co znalazło się w fanfiku, znalazło się w nim nie bez przyczyny, każdy szczegół dodaje coś do efektu końcowego, poszczególne fragmenty zostały znakomicie skomponowane i do siebie dopasowane, wszystko brzmi bardzo ładnie, elegancko, nie da się ukryć, że autorka miała pomysł i zrealizowała go z sercem. Zero rzemieślniczej pracy, zero rzeczy pisanych na siłę, czy z mniejszym zapałem, po to, by było - opowiadanie z pomysłem, duszą i charakterem, okraszone melancholijnym nastrojem, co wciąga jak diabli i nie pozwala się oderwać. Emocjonalne, ale stonowane, po prostu ludzkie, życiowe. Warto poświęcić mu czas, warto skomentować, dać znać autorce, jak jej poszło. W mojej opinii, projekt okazał się pełnym sukcesem, tym bardziej, że dostrzegam w nim ukryte powiązania ze starszymi fanfikami, no i dodatkowe znaczenie, znajdujące umocowanie w naszej niewesołej rzeczywistości. Całość wypadła życiowo, dojrzale, realistycznie, co po prostu trzeba uznać za osiągnięcie. Gratuluję Pozdrawiam!
    1 point
  3. Tak oto dotarliśmy do najnowszego fanfika autorki i zarazem tego fanfika, który może się okazać największą tajemnicą, jaką do tej pory napisała. Z perspektywy czasu oraz po zapoznaniu się z kilkoma jej dziełami, które w jakiś sposób mnie ominęły, jednocześnie jest to dla mnie uświadomienie sobie czegoś, czego nie zauważyłem wcześniej. Mianowicie, oprócz tego, że Nika wie jak pisać zagadki oraz rzeczy tajemnicze, nieznane (niekiedy także dosyć niepokojące, tak, patrzę w twoją stronę, "Pedantko"), dobrze odnajduje się w oniryzmie - potrzeba było lektury "Sekretów nieśmiertelności" oraz spostrzeżeń Madeleine, bym sam to zauważył, ale chyba lepiej późno, niż wcale Myślę, że "Solarna" pokonuje pod tym względem wspomniane "Sekrety". W starszym dziele rzeczy składające się na ten główny wątek są nieoczywiste, acz dość stonowane, w związku z czym trudno ocenić co wydarzyło się naprawdę, a co nie i o co może chodzić. To, co może być rzeczywiste miesza się z tym, co może być snem, wizją, przynosząc nam pytania, ale nie wskazując odpowiedzi na nie w zbyt oczywisty sposób. Musimy sami zdecydować w co chcemy wierzyć. W "Solarnej" ta szczypta oniryzmu działa nieco inaczej i wzmacnia tajemnicza otoczkę, zmuszając czytelnika do przemyśleń, aż ten odkrywa, że... nie wie nic. Nieoczywiste, ba, wręcz nieznane jest nam to, co doprowadziło do tego, o czym opowiada nam podmiot liryczny, z położenia, w jakim się znalazł, będącego następstwem właśnie tej owianej tajemnicą przeszłości. W tym sensie, czytelnika trzyma się wrażenie, że to, co zadecydowało o jego losie, wydarzyło się w rzeczywistości, zaś właściwa fabuła, to w gruncie rzeczy seria jego snów, a może i koszmarów, zważywszy na to, że jego oczekiwanie zdaje się nie mieć końca. Nie mieć końca, no bo brakuje jemu sensu. Dlaczego? No bo najwyraźniej... W związku z powyższym, wiemy doskonale, co jest rzeczywistością, a co senną wizją. Same postacie nam o tym mówią, więc nie ma tutaj wątpliwości. Jednakże o tym, co się wydarzyło w przeszłości, w prawdziwym świecie, nie wiemy zupełnie nic, a pomimo tego, iż gwardzista śni swój sen, tak naprawdę... również wiemy o nim bardzo mało, choć wiele wskazuje na to, iż jest to... Hm, chyba się troszkę pogubiłem. W takim razie, dobrze będzie przybliżyć zarys fabularny. Istotnie, bohaterem tej nie aż tak długiej opowieści jest pewien gwardzista, nieznany nam z imienia, lecz bezgranicznie oddany Pani Dnia, której przysiągł służbę do końca i na której powrót oczekuje, przekonując się w jak wielkim tkwił błędzie sądząc, że w trakcie swego oczekiwania pojął sens nieskończoności. Swoją drogą, bardzo inspirujący fragment - o tym, że dopiero oczekując na księżniczkę Lunę, na jej słowa, zrozumiał, że się mylił i że nie miał pojęcia czym jest nieskończoność. Ale zaraz, księżniczka Luna? Tak jest, moi drodzy - ponieważ Pani Dnia zdaje się... niedyspozycyjna, bohatera odwiedza we śnie jej młodsza siostra. Tak oto rozpoczyna się całkiem przejmująca konwersacja, a także wewnętrzna walka protagonisty, w wyniku których ten dokonuje wyboru. Mając świadomość tego, iż nie żyje, a także determinację, by chętnie umrzeć jeszcze wiele, wiele razy, zamiast dać się zwieść Lunie, której nie ufa, wbrew temu, czego chciałaby Celestia, postanawia zostać i oczekiwać, gdyż wierzy, że w pełnionej służbie nie ma niczego piękniejszego. Jednocześnie ufa, że po nocy przyjdzie w końcu dzień, a wraz z nim jego prawdziwa władczyni. Ale czy na pewno? Wiecie co? Dla ułatwienia, w tym miejscu pragnę ostrzec przed ogólnymi spoilerami, jakie nadchodzą w ramach niniejszego komentarza - ponieważ warto samemu odkryć wszelkie niuanse fabuły oraz związane z nią tajemnice, jeśli jeszcze nie czytałeś bądź nie czytałaś "Solarnej", proszę wykonać w tył zwrot, kliknąć w linki, przeczytać opowiadania, a potem powrócić. I skomentować. W porządku? OK, no to lecimy dalej Powracając do tajemnicy, a także porządkując wątki oniryczne, od których rozpocząłem - podoba mnie się oszczędność w materii ujawniania faktów oraz podsuwania poszlak czytelnikowi. Co do rzeczywistości - swoją drogą, odległej jak tysiące, może i miliardy lat, tak to odczuwam po powtórnej lekturze - wiemy jedynie, że protagonista przez większość życia służył Celestii, że najwyraźniej nigdy nie ufał Lunie i darzył ją niższym poważaniem, dowiadujemy się także tego, iż jest grzesznikiem. Choć wygląda na to, że są jeszcze więksi od niego. Pytanie brzmi - jaki może istnieć cięższy grzech od morderstwa, chociaż krew została przelana za słuszną sprawę? Zważywszy na wierność bohatera, zapewne sprzeciw wobec tej, którą uznał za najwyższą władczynię. Kto taki już raz ośmielił się wystąpić przeciwko niej? No właśnie. Nic zatem dziwnego, że nie ufa Lunie, choć ta zapewnia, że nie jest już Nightmare Moon, a starsza siostra jej wybaczyła i pozwoliła powrócić, choć ta jej złorzeczyła. Ba, wręcz sama chciała jej śmierci. Ale to już przeszłość. Panując nad snami, może zapraszać do czegoś lepszego, niż sen oczekiwania, który najwyraźniej trwa nawet dłużej, niż jej wygnanie. Ale co się stanie z tym, kto nie przyjmie jej zaproszenia? No właśnie - co to może oznaczać? Podoba mnie się to, że im dłużej teoretyzuję, wczytując się w to opowiadanie, tym więcej mam pytań, tym bardziej chcę wiedzieć... już nawet nie mając pojęcia w co powinienem wierzyć i o co się opierać. Myślę, że dla niektórych może to być wada opowiadania, lecz dla mnie to zaleta, gdyż w pełni skrzydła rozwija nie tylko tajemniczość, ale i ów motyw oniryczny, a klimat sprawia, że trudno się oderwać i przestać myśleć o tymże dziełku. Choć bohater miał "nigdy tak naprawdę nie żyć", daleki jestem od tego, by uwierzyć, iż przed swym snem oczekiwania doświadczył jeszcze czegoś innego, podobnie oderwanego od świata realnego, z którym... COŚ się stało. Chyba. Nie wiem, niczego nie jestem pewien i uwielbiam to Domyślam się, że z czasem jego oddanie wobec Celestii przeszło w fanatyzm i w tym sensie zupełnie się zatracił, a może chodzi o ofiarowanie całego swojego życia Najjaśniejszej, po czym nawet nie chce umrzeć, tylko tkwić dalej w miejscu, doświadczając we śnie nocy, która... no właśnie - czy ona jednak kiedyś się skończy? A może Luna, zgodnie z obietnicą, ową noc zabiera, pozostawiając... pustkę? Czy w takim razie, zatracony w swojej wierze gwardzista nie tylko nigdy nie żył, ale teraz, nie mogąc umrzeć, skazany jest na wieczne oczekiwanie na coś, co nigdy nie nadejdzie i to w samym sercu... niczego? Wygląda na los gorszy od śmierci, co zdecydowanie czyni go w jakimś sensie postacią tragiczną. Fakt, że owe oczekiwanie uznaje za coś najpiękniejszego, świadczyć może o tym jak bardzo się zatracił. Ciekawe jest również to, że tak uparcie trzyma Lunę na dystans, opiera się jej, nie chce wierzyć w jej intencje czy słowa, w pewnym momencie sądząc nawet, iż po to oczekuje tak długo, by się z nią (Luną? Nocą? Luną oraz nocą?) zmierzyć. Oczywiście zwycięstwo będzie równoznaczne z dowodem jego wierności wobec księżniczki Celestii. Musze przyznać, że to całkiem ciekawa relacja, umiejętnie rozpisana przez autorkę, powiem nawet, że teraz, mając pełen obraz jej twórczości (No... na pewno pełniejszy. Nigdy nie wiadomo.), widziałbym tutaj pewne podobieństwa między rozmową gwardzisty z Luną, a konwersacją, jaką ta odbywa ze straszą siostrą w "Sekretach nieśmiertelności". Mam na myśli dochodzenie/ odkrywanie prawdy, trudne pytania oraz jeszcze trudniejsze odpowiedzi, wątpliwości. W sumie, całkiem ciekawe, że oba opowiadania próbują dotykać w jakiś sposób tematyki wieczności, nieskończoności. No i ciekawi ta myśl, której Luna ostatecznie nie dokańcza. Czyżby po zabraniu nocy osamotnionego gwardzistę oczekiwało coś tak niewypowiedzianie złego, że nawet jej nie przechodzi to przez gardło? No i to jest właśnie pora na to, byśmy rzucili okiem na drugą, o ironio, jasną stronę opowiadania. Znacznie krótszą, ale za to... cóż, powiem w ten sposób: ona jedne rzeczy jakby wyjaśnia (he, he :] ), ale z drugiej strony budzi nowe wątpliwości i przyznam, że jakiś czas temu, dosyć dawno, gdy po raz pierwszy dane mi było przeczytać to opowiadanie... Cóż, dość powiedzieć, że byłem nieźle skołowany. Co się stało? O co chodzi? Jak? Dlaczego? Ślęcząc nad akronimami, którymi opatrzone zostały kolejne daty, zarówno w jednej, jak i w drugiej części opowiadania, rozwodząc się nad tym, czy to jednak nie dzieje się naprawdę, tylko ery się zmieniają, a może krążymy po różnych wymiarach, gdzie czas płynie inaczej i niezależnie od siebie, wysnułem tylko ogólne, mętne wnioski, które chyba w owym czasie nie usatysfakcjonowały autorki... Wniosek? Cóż, może jestem na to zbyt prosty i dlatego też się mylę, ale wydaje mnie się, że jest to opowiadanie dosyć trudne. Nie w odbiorze - o formie wypowiem się później - ale w zrozumieniu oraz rozwiązaniu zagadki, jaką nam prezentuje, co także nie wszystkim może pasować, w końcu zawsze lepiej wiedzieć, o czym się czyta, a jeżeli już, to mieć jasne wskazówki, pełen komplet elementów puzzli, które wystarczy ułożyć. Niniejsze opowiadanie nie dość, że nie daje nam aż tak oczywistych wskazówek, to jeszcze zdaje się oferować jedynie niektóre fragmenty układanki, resztę musimy dołożyć sami, poprzez przemyślenie treści i interpretację tego, co pozostawiła nam autorka. W tym przypadku, moim zdaniem, nie jest to łatwa sztuka. W każdym razie, wyłapałem informację o upływie czternastu miliardów lat. Na co potrzeba tyle czasu, zapytacie - ano okazuje się, iż jest to długość cyklu życia słońca, co wydaje się zgrabnym nawiązaniem do "Ewolucji gwiazd typu słonecznego" (fanfik, który uwielbiam i który gorąco polecam), ale także kolejną wskazówką. Czyżby Celestia, symbolizująca słońce, a może po prostu wraz z nim, po upłynięciu czternastu miliardów lat, umarła? Może świat przepadł znacznie wcześniej (na przykład po czerwonym olbrzymie, po którym została mgławica planetarna), co rozpoczęło sny oczekiwania, z czego jednym z nich był sen gwardzisty, protagonisty opowiadania? Po tym, jak słońce zakończyło swój cykl życia, nastał nowy "dzień", ale bez nadziei na zmierzch? Czy to może być reprezentacja piekła, w którym króluje Daybreaker? Czy to czeka tych, którzy nie dali się przekonać Lunie i wejść za nią do innych, lepszych snów? Kim w takim razie tak naprawdę jest Luna, skoro przeprowadza śniące kucyki ku czemuś lepszemu i czym są sny oczekiwania? To znaczy, przy założeniu, że nasz protagonista nie jest wyjątkiem. Pytania mnożą się szybciej niż slashery w latach osiemdziesiątych, a tymczasem wypadałoby napisać coś nie coś o formie. Cóż, jeżeli oceniać sam styl, konstrukcję akapitów, dialogów, brzmienie poszczególnych zdań oraz ogólny polot, muszę przyznać, że tekst jest elegancki. Tak, to idealne słowo - elegancki. Owszem, na etapie prereadingu przypominam sobie dwa lub trzy trudniej (w sensie, nieco przekombinowane) brzmiące zdania, lecz w obecnej formie, "W oczekiwaniu na Solarną Księżniczkę" jawi się jako przemyślany, dopracowany i satysfakcjonujący tekst, przy którym po prostu dobrze spędza się czas, brzmi on bardzo dobrze i tak też się go czyta, klimatu mu nie brakuje, wciąga, a gdy jest po wszystkim, skłania do przemyśleń. Są w nim inspirujące zdania i momenty, dużo tajemnicy, czegoś niepojętego, niezwykłego, podlanego szczyptą oniryzmu, przez co, mimo wszystko, czuć troszkę, jakby śledziło się coś wielkiego... No, może nie aż tak, ale jednak - konsekwencje czegoś, co zmieniło oblicze znanego nam świata, chociaż bardziej w skali mikro. Dostrzegam tutaj świadome bądź nie nawiązania do poprzednich dzieł, zbliżanie się do tematyki wiary, wierności, służby, chęci pojęcia nieskończoności, a także próbę pokazania tego, co jest nie tylko po śmierci, ale również... poza granicami poznania. Poza niczym. Poza snem. Nie sposób nie wspomnieć o formatowaniu, co także dotyczy formy opowiadania, lecz jest zupełnie inną para kaloszy, niż słowa, zdania, brzmienie, nastrój. Na tym etapie czytelnicy powinni doskonale wiedzieć, iż autorka nie boi się eksperymentów, jednakże tym razem idą one znacznie dalej, bowiem są dużo lepiej widoczne, niż choćby przy "Ewolucji". Efekty wizualne obejmują niestandardowe kolory strony, a co za tym idzie, także i czcionki, co może przypominać jedną z prac konkursowych autorstwa Sakitty. Stare czasy, ale pamiętam, że wówczas odebrałem to jako coś nowego i ciekawego. Nie inaczej jest przy "Solarnej" i pokuszę się o stwierdzenie, że samo to raczej nie powinno przeszkadzać tym, którzy ponad eksperymenty i bajery graficzne cenią sobie tradycyjne formatowanie. Pod koniec "Ewolucji gwiazd typu słonecznego" mieliśmy coś, co w moim odczuciu miało nadać opowiadaniu pewnej filmowości, tzn. scrollując dalej kolejne strony, gdzie widniały jedynie kawałki tej finałowej myśli, która ostatecznie ukazała się naszym oczom na samym końcu, wydawało się, jakby była to animacja, gdzie kamera powoli przybliża się do twarzy bohaterki, która pogodnieje i nieco nieśmiało zbiera się na wygłoszenie morału, który ma zwieńczyć dzieło i zasiać u odbiorcy określone emocje. Pod koniec "Oczekiwania" (pierwszej, nocnej części) mamy coś podobnego, chociaż tym razem są to puste strony, a potem lawina myśli, wątpliwości, co zapewne miało reprezentować upływ czasu, pustkę, zwątpienie, zatracenie we własnej wierze, we własnym oczekiwaniu. Tutaj założenia nie są już takie oczywiste i domyślam się, że nie każdemu podpasują takie oto zabiegi. Osobiście nie mam nic przeciwko, myślę, że był to odważny krok, gdyż w gruncie rzeczy, poza pogłębieniem stanu bohatera, kolejne wątpliwości w sumie wnoszą... niewiele nowego i raczej spełniają się jako wzmocnienie zakończenia, coś dołującego, pokazującego bezkres tytułowego oczekiwania, przez co można główkować nad sensem decyzji bohatera. Zaznaczam jednak, że to tylko moje zdanie i jeżeli komuś ów zabieg stylistyczny wyda się zbędny - zrozumiem. Ponieważ efekt może się różnić w zależności od czytelnika, ciężko z góry bronić tychże zabiegów - po prostu trzeba to samemu przeczytać, zobaczyć, przemyśleć, a następnie wydać opinię, do czego oczywiście zachęcam. Jednakże to jeszcze nie koniec. Pisanie na setkę w Klubie Konesera Polskiego Fanfika przyniosło nam trzy drabble uzupełniające ową historię i przyznam się Państwu, że to były wskazówki, których potrzebowałem, by wreszcie wyjść z jakąś sensowną teorią na temat tego, co mogło się wydarzyć. Ale najpierw wspomniane drabble. Chyba dość niespodziewanie otrzymaliśmy nie jeden, nie dwa, aż trzy przykłady tego, jaki potencjał drzemie w formie, która wymusza oszczędne gospodarowanie słowami, ważenie każdego z nich i komplementuje zwięzłość, prostotę w przekazie. Siła tkwi w prostocie, powiadają, lecz w przypadku trylogii "Jeden dzień, jedno lustro" widać, że eksperymentowanie z formatowaniem również ma niemały potencjał. Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że przeciwnicy tych rzeczy nadal będą kręcić głowami, lecz namawiam, by dać temu szansę i spojrzeć na to, co autorka robi na przestrzeni trzech drabble'i bonusowych. Realizując tytuł serii, poszczególne opowiadania wizualnie przypominają lustrzane odbicia, aczkolwiek to zadaniem czytelnika jest interpretacja tego, co jest powierzchnią odbijającą, co oryginałem, a co odbiciem. To znaczy, na przestrzeni wszystkich drabble'i jasnym jest, że "Dziś", niczym lustro, stoi między "Wczoraj" a "Jutro"... No tak, przecież tak działa czas, ale nie o to mi chodzi. Wydaje mnie się interesującym to, że efekt odbicia lustrzanego jest realizowany nie tylko na tym obszarze, ale również w ramach dwóch wspomnianych opowiadań. Zarówno w przypadku "Wczoraj" jak i "Jutro", narracja pierwszoosobowa (prowadzona przez Celestię) stanowi granicę między tym, co prawdziwe, a tym, co ukazuje się jako odbicie tejże rzeczywistości. I znów, mamy przesłanki ku temu, by zastanawiać się co jest realne, a co nie: I po raz kolejny rzeczywistość wydaje się wątpliwa, trudno ocenić co było snem, co jest wizją, a co dzieje się naprawdę. W pierwszym opowiadaniu wygląda na to, że Celestia prowadzi dialog z Luną, zaś każda kwestia znajduje swoje odbicie w formie myśli tej pierwszej, co najwyraźniej powoli prowadzi ją do wniosku, że była zła. Formatowanie komplementuje zabieg, poprzez umieszczenie narracji po środku, dialogu po lewej, zaś jego odbicia po prawej, przy czym te ostatnie fragmenty zostały zapisane kursywą. Gdy jest po wszystkim otrzymujemy zdanie-klucz, a następnie podsumowanie, dumnie opatrzone złota ramką. Akurat ten motyw przewija się przez wszystkie drabble. Z kolei przy trzecim, ostatnim opowiadaniu, rzeczy ulegają zamianie miejsca, gdzie tylko narracja pozostaje na środku - chociaż nie ma już dialogu, fragmenty pisane kursywą przemieszczają się do lewej, zaś te pisane zwyczajnie do prawej, po tym, jak w środkowym opowiadaniu wszystkie zostały... cóż, wyśrodkowane, co może symbolizować przejście, a może zlanie się dwóch różnych stron w jedno, co tym bardziej wodzi czytelnika za nos. Nie tylko mamy coraz większe wątpliwości odnośnie tego, co było snem, a co nie, lecz również co jest prawdą i co to oznacza. Wiem, że nie przestaję o tym pisać, ale skoro Celestia zadaje pytanie, czy to, co wydarzyło się tak dawno temu, czy to był sen, w takim razie jaką możemy mieć pewność, czym jest prawda i czym jest rzeczywistość? Oczywiście, to wcale nie musi mieć takiej głębi, równie dobrze może to być nawiązanie do... chyba "The Royal Problem", gdzie zobaczyliśmy i Nightmare Moon i Daybreaker we śnie, ale zwracam uwagę na sugerowany upływ czasu, no i na kolejne pytanie: Swoją drogą, ciekawe kogo. Czyżby Syriusza? No dobrze, ale jak to się ma do "W oczekiwaniu na Solarną Księżniczkę"? Rzućmy okiem na to, czego się dowiadujemy. We "wczorajszym" opowiadaniu widzimy rozterki Celestii, a także jej wnioski - że była głupia, że była zła, że była złą siostrą. Najwyraźniej ma sobie za złe to, że wygnała siostrę na tysiąc lat, ale skoro to było jedyne rozwiązanie, dlaczego? Może dlatego, że... Nigtmare Moon jednak nigdy nie była prawdziwa? Celestia umarła zbyt wiele razy, bo słońce umiera wraz z każdym dniem, z każdym kolejnym zachodem. Wieczna noc, którą mogła sprowadzić Nightmare Moon, mogła zatem oznaczać ostateczną, prawdziwą śmierć. Nocą zwykle się śpi, a skoro tak, no to ma się sny. Czy to byłyby te "lepsze sny", to niebo, którym wczoraj był świat? W "Dziś" mamy coś zupełnie innego, jako iż Celestia w pewnym sensie wchodzi w buty Luny, która swego czasu była zazdrosna o starszą siostrę. Celestia nie chce już umierać, uważa, że to Luna powinna być martwa. Skoro słońce umiera każdego dnia, o zachodzie, wtenczas księżyc musi umierać w podobnym sensie wraz z każdym kolejnym wschodem. Zatem wieczny dzień spowodowałby nieśmiertelność słońca i finalną śmierć księżyca. Ale jednocześnie Celestia zdaje sobie sprawę, że jest leniwa, słaba i że się boi. Boi się śmierci. Lecz póki trwa, słońce wchodzi i zachodzi, zmieniając się z księżycem, świat jest w równowadze. Jednocześnie, Celestia przypomina sobie, dlaczego jest Słońcem, na co reaguje płaczem. Wie, że za jakiś czas (czternaście miliardów lat) umrze, a wraz z nią skończy się świat. A co potem? Potem zawsze jest "Jutro". Jutro Celestia podniesie swoją gwiazdę, jutro będzie trwać wiecznie, a ona wreszcie będzie spokojna i szczęśliwa. Jeśli nastanie wieczna noc, Celestia umrze za dnia, znowu. Ale jeśli dzień się nie skończy, nie umrze nigdy. Może, jako istota nieśmiertelna, umierać w nieskończoność, a może nieskończenie żyć. Wnioski? Każda z dwóch sióstr czuje, że codziennie umiera. Są nieśmiertelne, więc mogą to przeżywać nieskończenie długo. Ale one obie chcą żyć, żyć w nieskończoność. Życie jest niebem, a śmierć piekłem. Ceną wiecznego życia okazuje się zło. Widać że Celestia i Luna są swoimi lustrzanymi odbiciami: wieczna noc dla Luny jest niebem, za dnia, kiedy nie żyje, musi się czuć jak w piekle, natomiast wieczny dzień dla Celestii jest niebem, nocą jest jej jak w piekle. Dramat poddanych polega na tym, że oba przypadki będą dla nich piekłem, podczas gdy dla jednej z sióstr świat stanie się niebem. Luna już raz spróbowała stać się zła, by wywalczyć swoje niebo. Teraz kolej na Celestię. Będzie złym kucykiem. Aha - zwracam uwagę na to, że każdy tekst pisany jest w innym czasie. We "Wczoraj" Celestia była, "Dziś" jest, zaś "Jutro" będzie. To też ciekawy i istotny smaczek Powróćmy do "W oczekiwaniu na Solarną Księżniczkę" i zastanówmy się, czy prezentując nam postać bezimiennego gwardzisty - który z tej racji może być każdym - autorka nie próbuje dać nam małej lekcji. W pierwszej części, podczas snu oczekiwania, najwyraźniej mamy wieczną noc, a jak wspominałem powyżej, ten scenariusz (podobnie jak wieczny dzień) powinien być dla protagonisty piekłem, jednakże jest coś, co trzyma go przy... przy życiu to raczej nie, ale przy świadomości. Tym czymś okazuje się wiara, wiara w księżniczkę Celestię oraz w to, że służba jej, niezależnie od okoliczności, jest czymś chwalebnym, wartym wieczności. Mimo piekła, tkwienia w swego rodzaju limbo, przez moment wydaje się pogodzony ze swoim losem, a nawet szczęśliwy: Bo nawet jeśli jest w piekle, ale może wypełniać swoją przysięgę, jest spełniony. Jaki z tego płynie przekaz? Że warto mieć cel, warto wierzyć. Oczywiście, że nie wie - wszakże Luna ma wielotysięczne doświadczenie w nieskończonym umieraniu. Ale ona zdaje się pojmować już znaczenie wieczności. On jeszcze nie. On wie, w co wierzy, nie żałuje życia, choć nigdy tak naprawdę nie żył (według Luny, wszakże jako kucyk ziemski, śmiertelnik, raczej nie wznosił ani słońca, ani księżyca, nie był jednym z ciałem niebieskim), nie żałuje swojego życia, wie, za co i dla kogo umarł. To jest dedykacja. Rozumie też, czemu Celestia nie chce mu pokazać swojego nieba, zamiast tego zostawia go we śnie, w nocy. Musi się z nią zmierzyć. Zmierzyć się z piekłem. W ogóle, w fanfiku jest parę momentów, gdzie wybrzmiewa on dosyć... religijnie. Czyżby poza onirycznym, miało ono także sakralne oblicze? Skoro wszystko ma swoje odbicie, czy w takim razie ci, którzy zawierzyli swój los Lunie, oczekują na nią w blasku wiecznego dnia? W niebie Celestii, ale swoim piekle? Ciekawe. A co się dzieje z kucykami, które dają się przekonać i idą z władczynią, w którą nie wierzą? Co by było, gdyby gwardzista poszedł z Luną tam, gdzie będzie dzień, ale nie będzie Celestii? To znaczy, Luna ma nadzieję, że jej nie będzie. Czyżby to miało być prawdziwe piekło? A może tak jak Celestia i Luna są swoim lustrzanym odbiciem, ale w gruncie rzeczy tym samym, może nie ma różnicy między piekłem, a niebem i jedyne, co zostaje, to wiara? Przyznam, że początkowo po zapoznaniu się z drabble'ami Niki miałem zupełnie inną teorię, w ogóle nie podejmującą powyższych zagadnień, za to bardziej umocowaną w rzeczywistości. Podchodząc do zagadki z zupełnie innej perspektywy, acz uznając, że to, o czym czytam, odbywa się w zaświatach, a Celestia, jako Daybreaker ostatecznie skończyła w piekle za swoje zło, zacząłem się zastanawiać, w jaki sposób postacie w ogóle trafiły do tychże zaświatów. Pomyślałem wówczas, że Celestia w końcu sama zaczęła być zazdrosna o Lunę, co stanowiłoby paralelę do młodszej siostry, której zresztą wybaczyła (A co mogło ją ośmielić do własnej przemiany, no bo kto jej stanie na stronie?). By upewnić się, że nikt jej nie powstrzyma (możliwe, że minęło dostatecznie dużo czasu, że znane nam bohaterki od dawna nie żyją, stąd bez Luny nie byłoby komu kiwnąć kopytem, no, może poza Discordem, chociaż nie wiadomo, co się nim stało), postanowiła wyjawić swojemu fanatycznemu gwardziście, jak zapatruje się na swoją siostrę, pośrednio inicjując zamach, aczkolwiek ta teoria szybko się rozlatuje, gdyż sama Luna stwierdza, że krew wroga (Luny) i mordercy (jego samego), którą ów gwardzista ma na sobie, została przelana za słuszną sprawę. Jakoś mi się nie wydaje, by swoje zabójstwo za sprawę wiecznego dnia uznała za coś podobnego, nawet jeśli byłaby wobec siostry BARDZO wyrozumiała. Ale może wydarzyło się coś innego. Być może Luna zorientowała się, że jej siostra nie chce już opuszczać słońca, gdyż ma dosyć "umierania" w nieskończoność wraz ze swoim ciałem niebieskim, nie wspominając o tym, że sama powinna wiedzieć aż za dobrze jak to jest i jak niebezpieczna to pokusa. Domyślam się, że Luna była jeszcze w stanie nawiązać walkę z Celestią, a nawet ją pokonać, lecz gdyby ta zmieniła się w Daybreaker, szanse Pani Nocy spadłyby znacząco, być może do poziomu, w którym nawet jako Nightmare Moon miałaby problem. Stąd, postanawia zaatakować pierwsza (i to w momencie, w którym starsza siostra była najsłabsza, choć jeszcze skłonna opuszczać słońce), co okazuje się sukcesem, lecz osłabiona od ran Luna nie stanowi wyzwania dla wiernego po wsze czasy Celestii gwardzisty, który w odwecie pokonuje młodszą siostrę, wypełniając tym samym swoją służbę i przysięgę. A jak zginął on? Trudno powiedzieć. Może sam padł od ran, a może odszedł ze starości, ale nawet po śmierci nie może się doczekać na powrót Celestii, w której odejście nie wierzy. Sprawa była słuszna, gdyż jako żołnierz pełnił służbę, nie sprzeniewierzył się swoim ideałom i wierzył, że ratuje Equestrię przed powrotem tyranki, która to i tak była większym grzesznikiem od niego, gdyż już raz wystąpiła przeciwko Celestii, próbując przynieść wieczną noc, a teraz dopuściła się siostrobójstwa, aczkolwiek mogło jej przyjść do głowy, że i to Celestia mogłaby jej wybaczyć, gdyż wiedziała doskonale, że staje się złym kucykiem, ale nic nie mogła poradzić. Tak jak Luna, której jednak przebaczono. W skrócie – za bardzo skupiłem się na tym, za co została przelana krew, kto był wrogiem, kto mordercą, czym była ta "słuszna sprawa", no i... w jaki sposób Celestia i Luna pożegnały się ze światem, no i dokąd trafiły. Znacznie później zdałem sobie sprawę, że chyba nie ku temu autorka chciała zwrócić uwagę czytelnika. Cóż, zawsze dobrze jest sobie poteoretyzować Aha, jeszcze słowo odnośnie formy "Jednego dnia, jednego lustra". Tu zdecydowanie głównym specjałem jest formatowanie oraz to, jak zostały zgrane i skonstruowane te trzy strony (łącznie) tekstu. Samo słownictwo tudzież brzmienie zdań, niczym szczególnym nie zaskakują, w porównaniu z "W oczekiwaniu..." to dosyć... prosto i zwięźle napisana rzecz, co zapewne wynika z limitu słów, ale z drugiej strony nie czuć, że czegokolwiek brakuje. Ciekawie użyta forma, interesująco sformatowany tekst, stosunkowo wiele ukrytych smaczków. Świetna sprawa. O swoich odczuciach oraz przemyśleniach związanych z fabułą oraz tym, czego od razu nie widać, mógłbym pisać jeszcze długo, niemniej uważam ów tekst za godny polecenia i analizy w całości, mając w pamięci starsze dzieła autorki, widać pewne związki pod kątem tematyki, podejmowanych problemów i sposobu ich przedstawienia, a także kreacji klimatu. Przeważnie to coś tajemniczego, nieoczywistego, sentymentalnego bądź mrocznego, nostalgicznego lub wodzącego za nos, ale zawsze tak, by czytelnik się zastanawiał, by nie mógł oderwać się od lektury, a przynajmniej nie w sposób obojętny. Uważam, że "W oczekiwaniu na Solarną Księżniczkę" to naprawdę ciekawy i niezwykły tekst, kolejna godna próbka możliwości Niki, jednakże mimo tego jak sam byłem zaskoczony tym, ile szczegółów mi się zazębia, ile jestem w stanie z tego wynieść, moim ulubionym fanfikiem jej autorstwa pozostaje "Ewolucja gwiazd typu słonecznego". Poprzeczka została zawieszona wysoko i "Solarna" już prawie ją pokonała - zabrakło bardzo niewiele. Wątki mistyczne, szczypta sakralności, wespół z pomysłem na to, by zestawić ze sobą dwa byty, oddzielone od siebie powierzchnią lustrzaną, skonfrontowanie prawdy z kłamstwem, snu z rzeczywistością, śmierci z życiem, śmiertelnika z nieskończonością - to wszystko udało się znakomicie, w bardzo dobrej formie, lecz fanfik ten pozostaje, według mnie, trudny i może się okazać, że nie jest to propozycja dla każdego. Z drugiej strony, nie istnieje takie dzieło, które zadowoliłoby wszystkich, więc to w gruncie rzeczy nic takiego. Nie miałem złudzeń, iż autorka napisała to tak, jak chciała i jak czuła, a to przecież najważniejsze - tworzyć tak, by samemu być zadowolonym z podjętej próby. Nie pozostaje mi nic innego jak pogratulować koncepcji oraz wykonania, a fanfik oczywiście polecić, jednocześnie namawiając, by dać temu charakterystycznemu formatowaniu szansę i spróbować się wczytać, w poszukiwaniu ukrytego sensu, prawdy oraz przekazu. Opowiadanie jest nieco inne, nietuzinkowe, nie mówi wiele, pozostawiając szczegóły wyobraźni, ale w mojej opinii, wszystko jest do odgadnięcia/ dopowiedzenia sobie, co powoduje, że odkrycie głębi staje się swego rodzaju nagrodą dla czytelnika. Jak dla mnie, to zawsze coś wyjątkowego, kiedy fanfik nagradza swojego czytelnika, gdy ten poświęci mu dostatecznie dużo czasu oraz rozważań Łatwa sztuka to to nie jest, ale czy niemożliwa? Pozdrawiam! PS: A do tego piękna, minimalistyczna okładka. Barwy cieszą oko, w ogóle, wylewa się z tego coś... łagodnego. Jakby znak, że wszystko będzie dobrze. Mały szczegół, ale cieszy i dobrze nastraja na moment przed lekturą albo jak na pierwsze wrażenie
    1 point
  4. Powracamy do świata Equestria Girls w wykonaniu Midday Shine Miło. Tym razem głównym bohaterem jest nie kto inny, jak zły król... Właśnie wcale nie taki zły i wcale nie taki król Sombra Niemniej, wciąż są pewne drobnostki, pewne szczegóły, które ładnie nawiązują do kanonicznej postaci, ale nadając jej bardziej przyziemny, a zdecydowanie mniej mroczny charakter - stety-niestety, ale wielbiciele mrocznego tyrana tutaj go nie znajdą. W każdym razie, mnie osobiście wizja podstarzałego, samotnego pana inż. arch. altr. (znaczy, inżyniera architekta altruisty!), żyjącego przeszłością i wiecznie na walizkach dosyć urzekła, jest na swój sposób oryginalna, a jednocześnie pasuje. Gdyby Sombra nie miał takiego złotego serduszka - którym musi być przecież przy swojej ukochanej - i nie finansował niewol... znaczy, studentów (studia są przecież bardzo fajne i wcale nikt nikogo tam nie męczy, no skąd ;P ) zainwestowałby w wydobycie minerałów, osiadł we wzniesionej wedle własnego projektu twierdzy i to na tej fajnej działeczce poza granicami miasta, o której Cadance marzyła i na którą do tej pory odkładała, a którą już obiecała jej ciocia-dyrektor-mająca-wszędzie-wtyki-Celestia... Albo może i nie? Wracając do opowiadania, klimat jest obyczajowy i opisałabym go jako delikatno-życiowy. Jest nostalgicznie, uroczo, smutno, refleksyjnie, a to tylko dziesięć stron. Warto przeczytać, bo tego naprawdę nie ma dużo, a można się wczuć i zainspirować. Mocniejszego uderzenia nie ma, jest spokojnie, z akcentem na relację romantyczną (sam tytuł i okładka odpowiednio zachęcają/ostrzegają ), ale jest to zrobione delikatnie, z wyczuciem, dojrzale. Ciekawe, że Sombra dalej tak intensywnie o tym wszystkim myśli, to nie jest ktoś, kto pierwszy mi przychodzi do głowy, kiedy pomyślę o podobnych klimatach - NAWET jeśli to jest ten dobry Sombra. Ale wygląda na to, że to chwilowe - z powodu przypadkowo rozgrzebanych wspomnień. Gdybym miała określić najmocniejszy punkt opowiadania, to byłoby właśnie dosyć realistyczne podejście do tego typu spraw. O pewnych rzeczach już się później nie myśli, bo siedzą tak głęboko, a nie wszystko jest proste i łatwe. Wspominając takie inne, poprzednie opowiadanko, pełne sekretów i innych niespodzianek: Cóż pozostało? Czekać na pozostałe części. Rozmyślać o tym, co zostało napisane. Czekać. No i oczywiście: CZYTAĆ I KOMENTOWAĆ!
    1 point
  5. Planowałem przeczytać, dobrze się pobawić i skomentować ten... tekst tak jak zawsze; z poczuciem humoru i opisem tego jak według mnie wypadają poszczególne jego segmenty. Niestety nie potrafię. Nie mam pojęcia jak to zrobiłaś Midday ale w pewnym momencie zapomniałem, że to czytam. Jakby to powiedzieć... Wszedłem w stan, który wywołuje u mnie coraz mniej książek, czyli wniknąłem w bohatera i zacząłem przeżywać jego historię razem z nim. Przestała być to dla mnie książka. Przez te dziesięć stron byłem poza sobą i przeżywałem smutek, radość, tęsknotę i odczuwałem melancholijną atmosferę razem z Sombrą. Nie dostałem tutaj przydługich opisów całowania, spacerów, imprez, szaleńczej walki o miłość, a wyłącznie fragmenty wspomnień o najukochańszej i najpiękniejszej osobie na ziemi. A jednak nawet ja w jakiś sposób ją polubiłem. Nie potrzebuje tutaj nic więcej, jak pikantne historie, lub inne opisy kłótni, po prostu wystarczy parę listów i wspomnień, abym zżył się z postaciami jak w niejednej dwudziestotomowej serii. Myślę, że podsumuję to tak i reszta zbędnych słów które cisną mi się na palce, aby je zapisać będzie całkowicie zbędna: Wystarczyło dziesięć stron abym się zaśmiał, zapłakał, uśmiechnął, zasmucił, zatęsknił, rozweselił i co najważniejsze poczuł miłość Sombry. Wiem, że zapewne nie każdy poczuje to samo, lub zrozumie ideę tego tekstu, ale warto, naprawdę warto to przeczytać. Te małe dziesięć stron.
    1 point
Tablica liderów jest ustawiona na Warszawa/GMT+02:00
×
×
  • Utwórz nowe...