Skocz do zawartości

Tablica liderów

Popularna zawartość

Pokazuje zawartość z najwyższą reputacją 12/23/21 we wszystkich miejscach

  1. W sumie przekonuje mnie pierwszy punkt. A co do pozostałych to te rzeczy to nadal mogły by one istnieć nawet jeżeli G5 było by innym Universe. Postacie takie jak w generacji 4 mogły by być w takim wypadku także w generacji 5 tylko w trochę zmienionej formie. Np. Jako bochaterowie książki, albo kuce pełniące po prostu inne funkcje niż w generacji 4. Przedmioty i miejsca z poprzednich generacji także mogłyby się pojawiać. Multiverse nie oznacza że wszystko musi być inne, tylko że niezgodność fabularna z poprzednimi generacjami, była by dopuszczalna bo jedno uniwerum mogło by różnić się jakimś mały szczegółem od drugiego. Ale ok. Argument że producenci sami napisali że to to samo uniwersum mnie przekonuje.
    1 point
  2. Plus nawiązanie do G1 podczas tej piosenki o złości.
    1 point
  3. Tylko że jest dużo przesłanek, że dzieje się to w tym samym uniwersum/tej samej krainie: 1. Producenci filmu napisali, że dzieje się to w tej samej Euqesrii tylko wiele, wiele lat później. 2. Jest drzewo harmonii z G4. 3. W domu Sunny jest sporo przedmiotów z G4 np. dzwonek Grogara, pióro ze skrzydła Twilight a jeszcze te flagi ze znaczkami Celestii i Twilight(W jakiś sposób musieli się dowiedzieć jak wyglądały) 4. Plakat z Wonderbolts w stacji sterowców. Tak więc trochę tego za dużo jak na brak powiązań.
    1 point
  4. Czasem widzę jak ludzie zastanawiają się na przykład "co się stało z main 6 z generacji 4" i starają się jakoś połączyć fabułę między obydwoma generacjami. Ale generalnie wszystkie poprzednie generacje miały inny świat, miały także te same postacie, że zmienionym charakterem a czasem i "gatunkiem". Nie uważacie że gdy staramy się mówić o uniwersum mlp na przestrzeni kilku generacji to tak właściwie mówimy o multiverse? Co by znaczyło że świat z G5 nie ma żadnego historycznego połączenia ze światem z G4. Chyba że twórcy wprowadzą wątek z przenikającymi się uniwersami. Xd
    1 point
  5. Ok... Widziałem całość... Nie mogłem się po prostu oprzeć pokusie! Pozwólcie więc, że ocenie dotychczasową całość. Kruchość obsydianu to naprawdę świetny fik, ale wiele nawiązań i wątków pochodzi bezpośrednio z serialu, więc warto go obejrzeć przed lekturą. Nie znaczy to jednak, że ktoś nieznający przygód mane six nie może się tutaj dobrze bawić. Ba! Nieznajomość przeszłości bohaterek może nawet pomóc w zżyciu się z główną bohaterką, ponieważ ona sama przespała całe tysiąc lat, a nie tylko i wyłącznie wydarzenia z serialu. Łatwiej nie mają też weterani kuców, ponieważ autor olał oficjalne zakończenie i kontynuuje opowieść na własnych torach, gdzie mane six zostały alikornami, a Sombra jak się okazuje był potężniejszy niż się zdawało. Bo o to przyszłość Equestrii jakieś 36 lat (o ile dobrze pamiętam) po zakończeniu serialu, a także co ważniejsze opowieść o przyszłości Kryształowego Imperium, które nie dało się skruszyć w tym brutalnym świecie. Wszystko teoretycznie jest git, mamy demokrację (to w sumie subiektywna ocena, że to jest poprawa na lepsze, ale mniejsza o to), Imperium się rozwija, ptaszki ćwierkają, główne bohaterki mają własne potomstwo, a także coś w stylu terytoriów (byle to do rozbicia dzielnicowego nie doprowadziło...). Niestety ni z tąd, ni zowąd do Kryształowego miasta od tak wchodzi sobie jakiś minotaur. Prawie zabija parę kucy i ogółem sieje wpiernicz i zniszczenie. Na szczęście jednak nasza ulubiona wojowniczka, która otwiera wszystkim oczy, oraz podobno smakuje jak pewien rożek lodowy, pokonuje potwora i sielanka trwa dalej. Tyle że nie... Okazuje się, że takich gości jest więcej i teraz Cadence i Shining Armor nareszcie muszą zrobić coś poza magicznymi laserami miłości i polami ochronnymi, aby ocalić swoich poddanych. Co więcej jednym z tych – jak to nazwał autor – przebudzonych jest... Córka samego Sombry we własnej osobie. Tak. To jest Obsydian nasza główna bohaterka, która przez kolejne kilka godzin będzie jojczeć, że: "O Czcigodny Ojcze! Nikt mnie nie tytułuje jak należy! Łóżko jest za miękkie, pożywienie za dobre, a kuce zbyt miłe i nie chcą mnie bić! Szybko wracaj z grobu i pobij mnie, albo najlepiej zabij, abym odpokutowała za niezabicie tych księżniczek swoim jedynym ofensywnym czarem jaki znam przy osłabionych siłach i niedożywieniu!" Absolutnie tutaj nie wyolbrzymiam, ponieważ to właśnie z takimi problemami styka się główna bohaterka. Jedni mogą uznać to za żenujące, inni za męczące, ja natomiast uważam to za zabawne, ponieważ takie właśnie jest. Obsa rozbawia również, kiedy styka się z nowoczesnymi wymysłami cywilizacji, jak chociażby kod kreskowy który służy jej później do ciągłego porównywania czegoś, co jest posegregowane i ułożone. Ciekawe są również nowe postacie, a najbardziej podoba mi się chyba pewien filozof z Ponnyv... Ponytown, a także jedno z dzieci naszych bohaterek. O kim mowa? Oczywiście jak przeczytacie to się dowiecie! Trudno mówić dalej o Obsydiance bez spoilerów, a nawet spoilując dla tych, którzy lubią spoilery tutaj byłoby to zbyt niemiłe, abym się na to zdecydował. Czytanie o przygodach i problemach dziwnej nastolatki – która właściwie nie różni się za bardzo od tych dzisiejszych – jest zwyczajnie wciągające, a zabieranie możliwości poznania historii samemu wypada tu zbyt okrutnie. Pomijając jednak wątek głównej bohaterki, ciekawie wypada także historia o sługusach Sombry. Okazuje się bowiem, że pojawiają się co pewien czas i mimo że większość udaje się wyłapać, to nie wszyscy są tak skorzy do współpracy jakby się mogło wydawać. Poza tym nasze zdziwione tym z jakiegoś powodu kuce odkrywają, że oprócz drogi do krzyształowego serca, były także inne tajemne przejścia i teraz trza szukać tam wskazówek na temat przebudzonych, bo głupie kuce nie zrobiły tego wcześniej. No i Luna ma tutaj jakiś problem... Ale ona ma problemy w prawie każdym fiku, więc nie ma co narzekać. Werdykt jest jeden: Ghatorr ma pisać kolejne rozdziały, jak skończy trza mu dać rekomendację na epicki fanfik, a wy wszyscy którzy to czytają macie sami sięgnąć po ten tekst. Sayonara. Widzimy sie w komentarzach do wiedźmy!
    1 point
  6. Nie sądziłam, że przyjdzie mi komentować ten rozdział tak późno. W sumie to bardziej niż go ocenić, co już zrobiłam w ramach recenzji do Equestria Times oraz w sumie chyba coś tam rzekłam autorowi na PW, chciałam wdać się z polemikę z kolegą Verlaxem. Bo choć nasze odczucia w wielu kwestiach są podobne, to prowadzą do czegoś skrajnie innego. Ale zacznę od rozdziału, który bardzo mi się podobał, a to głównie za sprawą Starlight, która wdała się w interakcje z Obsidian. Pani dyrektor jest chyba najbardziej ogarniętą bohaterką tego fika i jej podejście jest dużo lepsze od tego, jakie prezentuje Twilight. I to chyba na interakcje z nią oraz na szkołę najbardziej liczę. Ogółem całość czytało się bardzo przyjemnie, a sama akcja nie nudzi i trzyma w napięciu, często wręcz bawi. I tu odniosę się już do tego, co pisał @Verlax. Uważam, że opowiadanie Slice of Life nie potrzebuje fajerwerków i wielkiego zagrożenia. Podobnie jak Equestria. To nie jest tak, że alikorny mogą ochronić kraj przed każdym zagrożeniem. Ok, Sombra nie zniewoli wszystkich, a szalony minotaur najwyżej zabije parę kuców. Rzecz w tym, że są zupełnie inne źródła zagrożenia oraz konfliktu. Ot, zawistna koleżanka, która zepsuje komuś relacje społeczne. Toksyczni rodzice i ich wpływ na życie potomstwa. Chciwy przedsiębiorca, który kantuje na podatkach i wyzyskuje pracowników. I tak w warunkach Kruchości Obsydianu uważam, że Obsidian nigdy nie miała być zagrożeniem. Bo nim nie jest. To ona jest zagrożona. Przede wszystkim przez wychowanie Sombry, ale też to, co zrobią z niej nowi opiekunowie czy przyjmie społeczeństwo - ot, chociażby co zrobi Proskenion, kiedy dowie się, że ta miła klacz, to córka przerażającego tyrana, który skrzywdził jego rodzinę. KO to dla mnie walka o Obsidian i to czy uzyska normalne, zdrowe życie i znajdzie w nim dla siebie miejsce, czy poradzi sobie z demonami przeszłości. A może spróbuje nawiązać kontakt z Przebudzonymi? Albo któryś z nich z nią? A może komuś innemu coś się stanie? Tragedia na skalę jednej rodziny to wciąż tragedia. Postaci jest sporo, podobnie jak ekspozycji świata, zaś akcja płynie dość leniwie. Cały czas odnoszę wrażenie rozstawiania pionków na szachownicy i ciekawi mnie ile to jeszcze potrwa. I czy te wszystkie OCki dostaną więcej czasu antenowego? I czy fabuła z Kryształowego dokądś zmierza? Co do lubienia postaci i jakości ich wykonania. Może nie jestem fanką większości z nich, ale to nie znaczy, że są źle napisane. Część z nich po prostu ma jeszcze za mało czasu antenowego. A inne są Twilight. Tak, Twilight postępuje głupio. Tak, Twilight pobłaża Obsidian i się rozczula, ale... Taka właśnie jest serialowa Twilight. I totalnie to kupuję, że tak właśnie Twilight traktowałaby w sumie niewinną i przestraszoną córkę Sombry. Czy księżniczka przyjaźni starała się kontrolować świeżo nawróconą Starlight? Nie. Czy miała wątpliwości co do Luny? Nie. Problem miała z Trixie oraz Flimem i Flamem, ale tu w grę wchodziła zwykła niechęć. Twilight nie ma powodu by czuć niechęć do Obsidian, ma za to by widzieć w niej kolejną ofiarę systemu.
    1 point
  7. Rozdział VI miałem możliwość pre-readować, po szybkim przypomnieniu go moje odczucia z lektury są bardzo... mieszane. Trudno to opisać. Warsztatowo i jeśli chodzi o poziom korekty, Kruchość Obsydianu prezentuje dalej bardzo dobry poziom (nie żebym był autorytetem jeśli chodzi o korektę). Indywidualnie, nadal uważam, że generalnie każdy z rozdziałów jeśli oceniałbym go jako "self-contained story", to każdy z nich oceniłbym jak najbardziej pozytywnie. Takie rzeczy jak "dialogi", "światotworzenie", "tempo" czy "generalną" kreację postaci oceniłbym też raczej pozytywnie. A jednak, gdy myślę o tym fanfiku jako całości i dokąd on wydaje się zmierzać, mam wrażenie zbierających się burzonych chmur. W normalnych warunkach, zwykle suma dobrych rzeczy powinna stworzyć coś co jest lepsze niż każdy element z osobna. Kruchość Obsydianu jednak mnie zaskoczyła w tym kontekście, że czytając ten fanfik czułem się na odwrót - gdybym oceniał tylko światotworzenie, tylko postacie i tak dalej - moja ocena byłaby lepsza niż gdybym oceniał opowiadanie jako całość. W dalszej części komentarza będą ciężkie spoilery. Zostaliście ostrzeżeni. Mam kilka różnych problemów z opowiadaniem i co charakterystyczne, żaden z tych problemów nie jest problemem "tego konkretnego rozdziału" czy nawet "tej konkretnej sceny", tylko jest to nie jako problem ogólno-fanfikowy, charakterystyczny dla tego dzieła jako całości. Dodatkowo, problemy te się zazębiają i razem bardziej mierzą. Pierwszym od którego bym zaczął jest generalny problem z światotworzeniem i syndromie Końca Historii (Fukuyamy). Opowiadanie dzieje się pewien czas po wydarzeniach z serialu i to w jaki sposób jest on prezentowany generuje wrażenie absolutnego triumfu oryginalnych bohaterek oraz Equestrii, kompletnego zwycięstwa Harmonii. Świat poszedł do przodu, bohaterki są alikornami, Equestria wydaje się bardzo potężna i nic jej realnie nie grozi - ani inne państwo ani inna katastrofa. Generalnie - to jest całkiem kreatywne i unikatowe podejście co zasługuje na uznanie, ale fabuła strasznie od tego cierpi. Bo gdy autor próbuje jednak stworzyć jakąś iluzję zagrożenia (jak ukryte niespodzianki pozostawione przez Sombrę), jako czytelnik absolutnie nie jestem w stanie uwierzyć, że ten zagrożenia są poważne. W ten sam sposób, nie jestem w stanie w żaden sposób uznać, że "powrót Sombry", nawet gdyby się wydarzył byłby jakimkolwiek realnym zagrożeniem. Sombra dostał straszne wciry gdy bohaterki nie były alicornami, zanim Equestria stała się potęgą oraz w sytuacji gdy Sombra już "był", a nie tylko "powracał". Dlaczego miałbym jakkolwiek jako czytelnik uznawać zabawki Sombry i sam powrót Sombry jako cokolwiek co mogłoby w ogóle drasnąć tę potężne filary equestriańskiego systemu? Notabene, w tym kontekście bardzo ciekawie wypadły sceny, w których Obsidian odkrywa jak bardzo jest słaba. Oryginalnie gdy je czytałem, miałem ochotę chwalić autora za to, że podszedł do tego kreatywnie. "Ukryty villain" odkrywa w tajemnicy, że przekonanie o jego mocach były nader optymistyczne. Była to nie jako "subwersja oczekiwań". Obsidian nawet nie jest blisko by móc realnie być zagrożeniem dla kogokolwiek. A potem gdy zacząłem o tym myśleć i czytać dalej, to chęć czytania po prostu rąbnęła o podłogę. Bo to tym bardziej wywaliło wszelkie napięcie z fabuły i tylko utrwaliło przekonanie, że opiekunkom Obsidian absolutnie nic złego nie może się stać. W opowiadaniu jest tak olbrzymia dysproporcja siły, że nie mogę kompletnie kupić jakichkolwiek prób wytworzenia napięcia. Scena, która kiedyś zrobiła na mnie wrażenie (czyli Obsidian pytająca się "czy są w zasięgu Ponytown", z subtelną groźbą) w tym kontekście przestaje mieć sens. W normalnych warunkach, to mogłoby nie być uznane za wadę. Czuję zbliżający się argument "ale przecież to slice of life, nie musi tu być napięcia". No dobra, ale czemu w takim razie autor ciągle próbuje to robić? To się strasznie kłóci, dlatego koncept światotworzenia oraz kreacji Obsidian generuje negatywną wartość dodaną. Autor próbuje wzbudzić napięcie i to kompletnie nie działa. (pominę, że Slice of Life wcale nie tracą na tym, że jest realna stawka i napięcie w konfliktach) Drugi "problem" nie byłby problemem gdyby nie był on połączony z pierwszym, jest to charakterystyka tych zazębiających się problemów. Otóż opowiadanie ma serialową czarno-białą moralność i Harmonia nieironicznie jest tym świetnym i dobrym system moralnym. To w żadnym stopniu nie byłaby wada (w końcu, fanfik mocno serialowy), gdyby właśnie u licha nie czuć byłoby wrażenia tego już absolutnego triumfu dobra w tym świecie i końca historii. Przeciwnicy i problemy jakie są stawiane przedstawicielom wszelkiego dobra i porządku są tak nikłe, tak żenująco łatwe, że nie czuję żadnego osobistego zaangażowania by ci "dobrzy" wygrywali. Siła "dobra" najlepiej się ujawnia w obliczu wielkich wyzwań, potężnego zła, wątpliwości. Tutaj tym wielkim gigantycznym wyzwaniem dla tych dobrych jest... no właśnie co? Wychowanie Obsidian, o której autor już nam powiedział, że jej magia nie jest wcale na tyle silna? That's it? I tu przechodzimy trochę do psa pogrzebanego - Obsidian oraz jej opiekunów. Zacząłbym od tego, że Obsidian "generalnie", już oceniając tylko jej writing, jest bardzo interesującą postacią. Zaryzykowałbym stwierdzenie, że w polskiej MLP fanfikcji jedną z najciekawszych, jeśli nie najciekawsza o której kiedykolwiek miałem okazję czytać. I tutaj objawia się dodatkowy element, prawie absurdalny. Dla porównania, jej opiekunowie (Twilight) są tak niekompetentni, zadufani w sobie, miałcy, że charakter Obsidian tym bardziej rośnie. Jeśli miałbym "kibicować", to absolutnie Obsidian - jej opiekunowie wypadają po prostu żenująco, szczególnie na tle światotworzeniowego "końca historii". Ale ponieważ właśnie opowiadanie ma biało-czarną moralność i silnie implikuje, że Harmonia jest tym nieironicznie perfekcyjnym i dobrym systemem moralnym, że to opiekunowie Twilight mają absolutną rację i że oni nieironicznie chcą tylko Obsidian "naprawić" i "ucywilizować", to aż metaforycznie nieco wymiotować się chce. Moje doświadczenia więc z lekturą, jeśli by jakoś to skrócić do jednego zdania, prezentowałyby się więc następująco: Opowiadanie jest absolutnie noszone na plecach i fabularnie ciągnięte przez Obsidian, chociaż w światotworzeniu i fabule autor usilnie implikuje, że powinienem kibicować jej antagonistom by zamienili Obsidian w tak samo nudną i miałką postać jak wszystkie inne. Notabene skoro jesteśmy już przy postaciach, często w swoich komentarzach rzucam, że postacie (w tym postacie tła) są "generalnie dobrze napisane". Tutaj też bym tak napisał, ale muszę jedną rzecz doprecyzować. Nie, te postacie tła "same w sobie" nie są w żaden sposób interesujące. Są one interesujące tylko dlatego, że mają ciekawe interakcje z Obsidian i ich utylitarność dla fabuły i przyjemności z lektury mierzy się tylko przez to czy realnie one pomogły Obsidian (z perspektywy narracji). Autor bombarduje tutaj przeróżnymi OCkami i im dłużej o tym myślę - gdyby Obsidian nie było, znacząca większość z nich nie byłaby ciekawa. W tym kontekście, gdyby nieironicznie celem autora byłoby reformowanie Obsidian i uczynienie z niej "wzorowego obywatela Equestrii" (jak chcą jej antagoniści z Twilight na czele), to opowiadanie w sposób nieunikniony stałoby się dużo, dużo gorsze. Jest jeszcze jeden, ostatni mały problem, który nie jest na tyle interesujący - bo nie zazębnia się w sposób bezpośredni z pozostałymi wymienionymi przeze mnie wadami. Trochę czuć, że fabuła idzie do przodu bardzo wolno - prawdopodobnie zbyt wolno. Szczególnie ostatnie rozdziały nie pchnęły specjalnie wydarzeń do przodu - w normalnych wypadkach nie uznałbym tego nawet za wadę. Jednak zdaję sobie sprawę, że autor będzie teraz więc potrzebował dużo więcej czasu i pisania by wreszcie "przejść do punktu", co może być bardzo trudne i autor może zawieść. W tym kontekście przykład "Ścieżek donikąd" Johny'ego nieco mi się nasuwa. Ostatnie rozdziały Kruchości Obsydianu zostawiły po sobie bardzo gorzki after-taste. Moje przyjemne uczucia z lektury bardzo poprawnego tekstu znikły niestety po tym gdy zacząłem rozważać implikacje tego gdzie realne fabuła prowadzi oraz co oznacza dla niego przedstawione światotworzenie. W tym kontekście, pewnie będę miał ochotę przekonać się w kolejnych rozdziałach co dzieje się dalej, ale będę to raczej robił z uczuciem grozy czy moje przewidywania o fabule i rozwoju postaci będą miały potwierdzenie.
    1 point
Tablica liderów jest ustawiona na Warszawa/GMT+02:00
×
×
  • Utwórz nowe...