Skocz do zawartości

Tablica liderów

Popularna zawartość

Pokazuje zawartość z najwyższą reputacją 09/07/23 we wszystkich miejscach

  1. Witam serdecznie, Oto moje kolejne opowiadanie, oryginalnie napisane z okazji Edycji Specjalnej Konkursu Literackiego, poświęconej antagonistom, ich straszliwym planom i niecnym czynom. Publikuję od razu w wersję rozszerzoną i poprawioną, przy okazji szczerze dziękując osobom odpowiedzialnym za kontrolę jakości - Decadedowi i GoForGold Opowiadanka zawdzięcza swoje powstanie komiksowi, w którym pojawiła się Nightmare Rarity. Zaczyna się od bitwy w Ponyville, którą jednak siły dobra... Przegrywają. Bo wieczna noc nie może nastać bez kompletnej Harmonii. Ostatni element [Oneshot] [Alternate Universe] [Fantasy] [Adventure] Po pokonaniu Elementów Harmonii i podbiciu Ponyville, Rarity zmierza ku stolicy Equestrii, by stanąć do walki z Celestią. Niebawem, stołeczny zamek staje się jej nowym pałacem, gdzie hebanowa klacz knuje plan ziszczenia swej nowej koncepcji. W międzyczasie, wspierana przez przyjaciół Twilight Sparkle udaje się na północ, by zdobyć lek na całe zło i wypełnić wolę swej mentorki. Podążają za nią niestrudzone sługi Rarity, dbając o powodzenie planu swej królowej. Czy niejednokrotnie przepowiadana wieczna noc stanie się faktem? Zapraszam do czytania Pozdrawiam!
    1 point
  2. I kolejny świetny fanfik znaleziony gdzieś w głębinach forum. A w zasadzie trzy fanfiki i każdy z nich doczeka się osobnego komentarza. Zacznijmy od złodziei jabłek. Mamy tu do czynienia ze świetnie napisaną komedią i dobre wyglądającym crosoverem z Crashem Bandicootem. (A przynajmniej dla mnie, kogoś kto nigdy nie grał w Crasha, wygląda to dobrze.) Całość utrzymana w stylu lekkich, prostych i absurdalnych komedii, i kojarząca mi się z czasami… raczej początku fandomu i początku serialu. Ale nie samego początku, kiedy fiki powstawały na hurra, czasami w jedną noc, tylko trochę późniejszymi czasami. Wracając, Applejack ma problem, bo do jej świata i na jej farmę przybyły… Crashe, czyli… antropomorficzne Jamraje Pręgowane. Pomarańczowe, niewychowane i bardzo destruktywne. Kradną jabłka, wypijają cydr, bekają, częstują Big Maca ziołem i deprawują młodzież. A co najważniejsze, zachodzą za skórę Applejack. Oczywiście konflikt musi się zaognić, aż do momentu, w którym destrukcja zaczyna obejmować miasto, a CMC ganiają wokół, żądając czegoś, o czym nie mają kompletnie pojęcia. Iście piękna katastrofa. Do kompletu mamy też naprawdę wspaniałe opisy, wtrącenia narratorskie i pomysły. Z tych ostatnich, to szczególnie mnie ujęło jaranie zioła z Big Maciem i wszystkie tego konsekwencje. Łącznie ze „zmianą” imion bohaterek. I tak do Applejack wołają Jacek, na Rainbow Darek, a Scootaloo została chodzącym KFC. Destrukcja miasta i jazda na Rarity też wyszła świetnie. Taki piękny, kontrolowany jedynie przez autora chaos. Podobały mi się również docinki Twilight, gdy Applejack przyszła do niej po pomoc. Trochę nie w jej stylu, ale trafne i dość złośliwe by bawić. I jeszcze słówko o akcencie Applejack. Początkowo miałem z nim drobny problem. Wydawał mi się raczej góralski (choć co ja tam wiem), ale dość szybko machnąłem ręką na to skąd pochodzi, bo to świetny dodatek, który jeszcze dodaje klimatu do opowieści i jest kolejnym elementem, który bawi. Wprawdzie mogłaby się pojawić scena, w której przybysze mówią, że nie rozumieją co ona mówi i nastąpiłby etap tłumaczenia komuś kto nie rozumie, przez kogoś, kto nie rozumie jak można nie rozumieć prostego, normalnego języka. Choć kto wie, może się to jeszcze pojawi w innym fiku z serii. Tak czy inaczej, wszystko to świetnie tworzy szaloną komedię, która nie przestaje ani na chwilę bawić. No i na koniec strona techniczna. Tu też oczywiście wszystko w porządku. Nie zauważyłem nic, co by mnie odrywało od znakomitej lektury. Z drugiej strony, to Hoffman, czyli naprawdę wysoka klasa, więc nawet nie było się co spodziewać błędów. Podsumowując, polecam rękami i nogami i zabieram się za kolejne dzieło z serii. Złodzieje Jabłek powracają I mamy więcej tego dobra. Akcja zaczyna się dość szalenie, od samego środka walki z bossem, gdzieś na biegunie. Oczywiście opisanej tak, że bez najmniejszego problemu można sobie wszystko wyobrazić. Zupełnie jak w grze. Kamera z tyłu i arbuzowy statek atakuje latającą machinę Cortexa, a gdzieś na dole wóz walczy z armią pingwinów. Potem płynne przejście na laboratorium, szykujące atak ostateczny i na naszego towarzysza, który podkrada się do rakiet by je przeprogramować. Nigdy nie grałem w Crasha, ale jestem sobie w stanie dokładnie wyobrazić jak to wyglądało. I oczywiście okraszone dobrymi opisami i złośliwymi dialogami między bohaterami obu teamów. Jednak zamiast napisu You Win, czy coś, pokonany Cortex ląduje ze świtą w Equestrii, niedługo po wydarzeniach z pierwszej części. A jaki ona miała wpływ na część drugą? No, Applejack została okrzyknięta Cydroholiczką i zaczęła się zbroić, Twilight bada tajemnicze ziółko, którym upalili Big Maca, a Cheerlie prowadzi zajęcia z WDŻu, czy jak to się teraz w szkołach zwie. Tak czy inaczej, Cortex wraz z ekipą lądują w Equestrii i postanawiają przejąć tu władzę (a potem na ziemi). Zamierzają wykorzystać do tego takie fajne urządzenie co to wszystko robi i sprawia, że się jest naj. Rainbow urosły od tego uszy i duch walki, a Rarity… grzywa i parę innych rzeczy, tak, że wszyscy zaczęli się za nią oglądać. No, mały skutek uboczny to kontrola umysłów kucyków, ale kto by się tam tym przejmował. Nie ma co dalej spoilerować, to naprawdę warto przeczytać, bo tam się dzieją naprawde dobre rzeczy. Nie mam zielonego pojęcia, jak Hoffman był to w stanie wymyślić, ale szanuję bardzo jego pomysły. Sam bym chciał tak umieć pisać. Jeśli chodzi o postacie, główny złoczyńca jest bardzo spoko. Przywodzi mi na myśl gry i animacje z lat dziewięćdziesiątych (które w przeciwieństwie do lat siedemdziesiątych naprawde były trzydzieści lat temu). Zły, wyposażony w złą i przerysowaną technologię i niezbyt urodziwy. Bardziej mnie jednak kupiła Nina i jej wrednozłośliwy charakterek, zblazowanie i krytycyzm wobec wszystkiego. Pięknie swym komentarzem torpeduje pomysły, czy sugestie, oraz gasi innych. Rozwaliło mnie jak podała drugie imię Cortexa, które oczywiście musi być dla wszystkich śmieszne i zabawne. Ja wiem, że to żart rodem z animacji (w Ed Edd i Eddy, w polskiej wersji Eddy miał na drugie Ziutek, a Chudy, Marion. Aż dziwne, że człowiek takie rzeczy pamięta) Z pozytywnych, też Coco znalazła miejsce w moim serduszku bo stanowi świetną przeciwwagę dla destrukcyjnych Crashy. Poza tym, po prostu przyjemnie mi się czytało sceny z nią. A i znów wraca Applejack ze swoim akcentem. Naprawdę fajny dodatek do niej. Przynajmniej jak się człowiek przyzwyczai. Oczywiście opisy, żarty, pomysły i złośliwostki są świetne jak poprzednio i doskonale współgrają z równie szaloną fabułą. Zwłaszcza nowe pomysły autora zasługują tu a szczególną uwagę. Bawiłem się przednio, zarówno przy docinkach na temat Twilight i jej wybranka, jak i mutacjach Rarity, czy przygotowaniach Applejack do wojny (aż się przypomina How Applejack won the war). A biorąc pod uwagę, jaki ten fik jest stary, to część, jeśli nie większość żartów była świeża i nieoklepana, albo w ogóle tu debiutowała. I to w wielkim stylu. Strona techniczna też na wysokim poziomie, ale to przecież u Hoffmana standard. Podsumowując, to są ci sami wspaniali złodzieje jabłek, tylko więcej, bardziej i mocniej. Dalej gorąco polecam. Myślę, że będę nawet skłonny powiedzieć, że to najlepsza część. Aczkolwiek wydaje mi się, że warto przeczytać pierw oryginalnych złodziei jabłek. Największe wyzwanie w historii. Zakończenie tej trylogii. Czy to dobrze? Na to pytanie odpowiemy sobie później, najpierw ważniejsza rzecz, czy to jest tak samo dobre jak poprzednie. Otóż jest. Tym, razem akcja zaczyna się mniej więcej tam, gdzie skończyła się akcja poprzedniego fika. Nasza banda Jamrajów buduje maszynę, która ma ich zabrać do domu. A w międzyczasie Twilight podjęła się tytanicznego zadania, czyli nauczyć Crashe abecadła. Ale pięknie wygląda jej frustracja poziomem uczniów i tym, jak Pinkie sobie z nimi radzi przy pomocy drewnianych klocków. Oczywiście żeby nie było za normalnie, to przylatuje se jakiś kosmita i wyzywa Rainbow Dash na wyścig. Jak wygra, to zmieni Equestrię w parking. A jak wygra Rainbow, to wygra. Nie no, spoko wyzwanie, z takimi fajnymi nagrodami. Na całe szczęście, Rainbow chce się sprawdzić, a Celestia nie ma problemu by postawić całą planetę w wyścigu, o którym ma niewiele pojęcia. Swoją drogą, ten temat jest poruszony na konferencji prasowej, która z jednej strony wygląda karykaturalnie i prześmiewczo, a z drugiej jednak dość realistycznie. Poza tym, to zalążek jednego z ciekawych wątków, które będą miały naprawdę niezły finał (i więcej sfrustrowanej Twilight). Tak czy inaczej, mane6 i jamraje lecą w kosmos się ścigać. A w międzyczasie Twilight studiuje prawo Equestrii. A im bardziej je studiuje tym bardziej jest sfrustrowana i załamana tym jak ono wygląda i ile jest podatków. Oj, chyba Hoffman dobrze się bawił, pastwiąc nad nią w tym fiku. Szanuję i popieram. Dobra, nie chcę zdradzać więcej, co tam się dzieje (bo dzieją się rzeczy srogie), ale nie mogę nie pochwalić Punkie Pie. Widziałem wiele ciekawych pomysłów na Pinkie i inne postacie z mane 6 (choć co do Pinkie, to najcieplej wspominam Pinkie Tesla Pie), ale anarchistyczna, prowadząca lud Gasmoxii na barykady Punkie Pie z irokezem jest naprawdę jakaś. Choć mamy tu sporo scen z Coco, to chyba Punkie mnie w tym fiku kupiła najbardziej. Swoją drogą, samo wprowadzenie rewolucji biedoty do tego fika jak najbardziej pasuje i świetnie wpisuje się w całą, nieco bardziej polityczną fabułę. Więc tak, ten fik jest fabularnie równie szalony i zabawny co poprzednie, choć idzie w odrobinę innym kierunku. Co nie jest złe. Po prostu jest inne. Opisy również stoją na wysokim poziomie. Bez trudu można sobie wyobrazić zarówno postacie, nową planetę jak i wszystkie te szalone rzeczy, które się tam dzieją. Mam jednak wrażenie, że jest tu więcej dygresji narratorskich, które może nie każdemu przypadną do gustu. Mi się osobiście podobają, bo pasują do lekkiego stylu całego fika. Strona techniczna też OK. Podsumowując ten fik, to trzyma on poziom poprzednich, zarówno pod kątem pomysłów, jak i ich wprowadzenia. A podsumowując wszystkie trzy fiki, to są one naprawdę cudowne. Doskonale się przy nich bawiłem i… i nie wiem czy chcę więcej. Z jednej strony, to czytało się przewspaniale i chętnie bym jeszcze popatrzył na ten zabawny świat, pośledził przygody jamrajów pasiastych, posłuchał akcentu AJ i w ogóle. Ale z drugiej, w tej formie to wygląda jak zamknięty cykl i dopisywanie mu czegoś mogłoby zaszkodzić. Aczkolwiek może jakaś inna komedia w tym stylu?
    1 point
  3. Na wstępie chciałem przeprosić za chaos w jakim ten komentarz został stworzony oraz ilość błędów merytorycznych które mogły się pojawić. Są one wynikiem długotrwałego braku zainteresowania światem typowego MLP, coś mi się po prostu mogło zakręcić w garnku Tak więc: Dawno nie czytałem fanficów, toteż wybierając takowy nie kierowałem się niczym, kompletna losowość machiny zawiodła mnie tutaj. Zasiadając do lektury "Ostatniego elementu" autorstwa Hoffmana miałem poważne obawy, głównie co do siebie. Czy aby na pewno będę potrafił szybko zaadoptować się do świata który niby dobrze znałem, ale nie odwiedzałem od tak dawna? Czy komentując fanfic człowieka, który znany jest z doskonałych komentarzy, nie narażę się na śmieszność? Bardzo możliwe, ale mając w głowie to, że ten komentarz jest częścią fanficowego eventu dla Ukrainy, kompletnie się tym nie przejąłem. Niemniej umiejscowienie akcji w alternatywnym uniwersum mogło trochę zamieszać w moich zwojach, lub - co gorsza - zanudzić. W przypadku "Ostatniego elementu" nie ma to jednak miejsca, gdyż z miejsca (!) czytelnik jest rzucany w wir akcji, gdzie nie brakuje potężnych istot a stawką są światowe regulacje dotyczące czasu optymalnej ilości światła słonecznego przypadającego na poszczególne formy życia biologicznego i związane z tym konsekwencje natury bio-chemicz... to znaczy, losy dnia i nocy. Klasyka Equestrii. Jednak tym razem przefiltrowana przez Element Hojności i solidną szczyptę czystego zła w postaci Zmory. Tak, bowiem tym razem to opętana pragnieniem nocy Rarity rusza na podbój świata kucyków. Szybko zdajemy sobie sprawę, że to jedna z tych opowieści, w której nic nie jest pewne, a wertując kolejną kartkę możemy na stałe pożegnać się z obecnością drogich nam postaci w świecie przedstawionym przez autora. Te bowiem, muszą się zmierzyć z bezlitosnymi wrogami którzy nie odpuszczą dopóki nie upewnią się, że szansę na następny oddech protagonistów są równie duże jak to, że za 5 minut Putin przeprosi za to co zrobił na Ukrainie i poda się do dymisji. Najlepiej betonowym blokiem lądującym na jego czaszce. W zaistniałej sytuacji nie ma czasu na pikniki, kiełbaski i inne swojskie zachowania. Moc Zmory jest potężna i pewnie postępuję w miarę jak opowiadanie się rozwija. Kreatywność w śledzeniu, łapaniu czy dezorientowaniu wrogów może budzić podziw i strach, osobiście podobał mi się pomysł mgły zniekształcającej głosy i parę innych patentów. Tymczasem nawet Księżniczki zdają sobie kompletnie nie radzić z sytuacją, a wszechobecne zaszczucie daje się czytelnikowi we znaki, czuć atmosferę strachu i pośpiechu, pośpiechu tak wielkiego, że nie ma czasu nawet rozbić obozu i ułożyć myśli. A czas leci. Podskórne poczucie, że czas leci nieubłaganie na korzyść wroga towarzyszyło mi przez większość opowiadania. Nie było tego jakże częstego elementu w dzisiejszych opowiadaniach, że MIMO WSZYSTKO, jakoś się uda, mimo okropnych przeciwność, jest gdzieś szansa. Obraz wypoczywającej antagonistki zbierającej siły przed głównym rozegraniem dobrze kontrastował z survivalem na jaki narażona była grupa przetrwania, w składzie: Twilight, Trixie i Spike. Mroczne chmury kłębiły się w mojej głowie im dalej zagłębiałem się w powieść. Mimo to, nawet w tak paskudnych okolicznościach możemy doświadczyć zachowań wręcz bohaterskich, świetnie ukazujących że w najgorszych chwilach najwięksi przeciwnicy potrafią się zjednoczyć i walczyć ramię w ramię ze złem. Tu chylę czoła niesamowitej Trixie, której odwaga i poświęcenie zaskoczyły mnie. Nigdy nie przepadałem za tą postacią, jednak w tamtej chwili czułem, że w trudnych czasach znalazłbym w niej oparcie. Pozbawiona tego całego taniego efekciarstwa, jest bardzo konkretnym kucykiem. I tu przechodzimy do kolejnego elementu - wiarygodność postaci. Te są żywe, mimo że akcja dzieje się dość szybko i nie trwa długo, możemy w mig złapać sytuacje emocjonalną w jakiej znajdują się poszczególne postacie. Męczymy się razem z nimi, wyczuwamy niepewność w kolejnych krokach oraz brak sił. Nić jaka się między nimi zawiązuje jest logicznym następstwem sytuacji w jakiej się znajdują, ale jednocześnie w tych małych elementach dialogu można wyczytać zdolność adaptacji popartej autentyczną wiarą w magię przyjaźni. Dialogi brzmią odpowiednio do sytuacji, mimo ciężkiej sytuacji kucyki starają się być dzielne i pocieszać bliskich, nie brzmią przy tym plastikowo i sztucznie. Także wewnętrzna Rarity walcząca o resztki świadomości wydaje się stłamszona w czasie dialogów ze swoją oprawczynią, jednak nie pozbawiona tożsamości, która została zepchnięta do najmroczniejszych zakamarków duszy. Ta z kolei została zdominowana przez Zmorę, której mroczne intrygi stają się coraz sprytniejsze. Nim jednak dojdą do skutku, możemy zapoznać się z nią w wersji "Hojność". Otóż, autor zaskakująco strawnie wymieszał cechy Rarity i Zmory, tworząc w ten sposób najgorszą wersję Rarci (albo najhojniejszą wersję Zmory). Szczegółowe opisy wygód, luksusów oraz usług jakimi chciałaby być rozpieszczana nasza wybranka zajęłyby całe dzielnice canterlockich bibliotek. Pedantyzm z jakim likwidowałaby swoich wrogów przynosi na myśl najgorszych zbrodniarzy ludzkości. Na minus liczyłbym tutaj kreację i obecność Cadence, której naiwny i słabo przemyślany plan znacznie skomplikował i tak niełatwą już sytuację. Jako twardogłowemu lunarnemu ciężko także było mi się pogodzić z wersami o słabości Luny, ale to jest właśnie ten moment kiedy patrzę na końcówkę fanfiction i jest mi jakoś tak lżej No i fragmenty z upadkiem Celestii mogłyby być bardziej rozbudowane, myślałem że bardziej się postara a wątek ze zwątpieniem we własne siły w jej wypadku ciekawie się rozkręcał, także tyle dziegciu. Końcówka to z kolei duży plus, który odpowiednio zagęścił sytuację. Czy ta jest beznadziejna? Nie wiem, ale w takich warunkach musiałaby pojawić się naprawdę wyjątkowa postać by zmienić kolej rzeczy... 8/10 Edit: Komentarz do rozbudowania.
    1 point
  4. Szczerze mówiąc, kiedy zasiadałam do tego opowiadania, spodziewałam się czegoś innego, zarówno na podstawie opisu jak i obrazka tytułowego… w sumie sama nie wiem, czego. Nie, żebym była specjalnie zawiedziona, ale jakoś… hm, dobra, postaram się napisać konstruktywny komentarz. A więc pomysł… Nie jestem pewna, czy to chodzi o to, że nie czytałam komiksu (czy nie czytanie komiksów to jest śmiertelny grzech?), ale byłam nastawiona bardziej na to, w jaki sposób Rarity zmienia się, zostaje opętana przez Zmorę i w efekcie staje się Tą Złą… A tu proszę, nic takiego nie dostałam. W zamian – o tym, jak Zła Rarity dochodzi do władzy i w jaki sposób terroryzuje wszystkich po kolei. Dziwnie mi się to czytało, szczerze mówiąc, naprawdę miałam w głowie jakieś wyobrażenie, a tu – coś zupełnie innego. Ale mniejsza. Zacznijmy od rzeczy podstawowej, czyli bohaterów. No, tutaj mam dysonans. Rarity, główna bohaterka, oddana jest perfekcyjnie. Sun ma całkowitą rację – udało ci się zachować w Zmorze charakter Rarci. W opowiadaniu jest dokładnie taka, jaką ją znamy z serialu – wyniosła, próżna, piękna i powabna… Bardzo podobały mi się fragmenty, kiedy Rarity oddalała konkretne „sługi”, ponieważ ich grzywy nie harmonizowały z kolorem jej sierści. Bardzo typowe dla niej, że się tak wyrażę… I cieszę się, że nie zrobiłeś z niej kompletnej megiery i suczy, bo to nie byłoby fajne. Ot, Rarity jest, jaka być powinna. Podobały mi się również jej wewnętrzne rozmowy ze Zmorą, chociaż w sumie te fragmenty nie były tam aż tak potrzebne. Pierwsza scena, czyli o tym, jak Rarity przejmuje władzę nad Equestrią… Powiem szczerze, znudziła mnie. Nie jestem pewna, czy byłam po prostu zmęczona, zdekocentrowana czy inny diabeł, ale nie mogłam się na tym skupić i patrzyłam tylko, kiedy wreszcie ta przydługawa scena się skończy. Nie porwało mnie to totalnie. Aż chciałam przerwać czytanie w pewnym momencie, serio… ale na szczęście pięć stron później doszłam do zbawiennych trzech gwiazdek i potem było tylko lepiej. A więc sceny walki nie były dla mnie najlepszym, co mogło mnie w życiu spotkać, ale może po prostu tego typu teksty nie podchodzą mi w twoim wykonaniu. Ale za to kolejne strony czytałam z prawdziwą przyjemnością. O ile postać Rarity podobała mi się bardzo, tak samo jak Twilight oraz Trixie (o nich jeszcze wspomnę za moment, bo to, co z nimi zrobiłeś, jest pierwszorzędne, doskonałe, genialne!), o tyle inni bohaterowie, w tym reszta Mane 6… Kurcze, Hoffman, ja nie wiem, czy tak miało być, czy to był twój zamiar, ale sceny „piwniczne”, że tak to ujmę, wyszły strasznie… dziwnie. Serialowo, bajkowo, infantylnie. Domyślam się, że chodziło ci o takie wrażenie, że cóż, reszta tekstu jest mocna, brutalna i to tam naprawdę nie pasuje – zachowanie Rainbow Dash, głupie teksty Pinkie Pie, odzywki AJ… Po prostu nie i koniec. Czytałam i marszczyłam brwi: cholera, on to pisze w końcu na poważnie czy nie, weź się chłopie zdecyduj, ja nie wiem, jak mam na to reagować! Ale wracając do rzeczy dobrych: WYBITNA kreacja Twilight oraz Trixie. W ogóle motyw z ich przyjaźnią przemawia do mnie, wciągnęłam się od razu i cóż, to jest IDEALNE. One się uzupełniają w najlepszy z możliwych sposobów, czuć, że jednej na drugiej zależy, powiedziałabym nawet, że w ich relacji dominuje nie przyjaźń, a coś więcej… i mimo że nie cierpię homo shippów z klaczami, niespecjalnie mi to przeszkadzało. W każdym razie – najlepsza część? Oczywiście wędrówka Twi, Trixie i Spike’a w stronę Kryształowego Królestwa. Ich walki z Księżycowymi Stworami (nie jestem pewna, czy dobrze piszę, wybacz, nie chce mi się sprawdzać). Nie przypuszczałam, że można TAK DOBRZE opisać zmęczenie, chęć ucieczki, wykrzesywanie z siebie ostatnich iskier energii… Czytałam to i niemal czułam to wyczerpanie bohaterek, to, że za moment, za sekundę, padną w śnieg i nie wstaną… Rzucanie zaklęć, walka z własnymi słabościami, z własnym ciałem, które nie chce słuchać, bo jest skrajnie wypalone – majstersztyk. Wzniosłeś się na wyżyny talentu, brawo! Jest jeszcze jedna scena, która mnie wbiła w fotel. Pewnie się domyślasz, o którą dokładnie chodzi… Warto też wspomnieć o stylu. Wiesz, Hoffman, lubię twój styl. Jest nieco inny niż ten, do którego przyzwyczajają czytelników inni twórcy. Charakteryzuje się dużą liczbą opisów oraz tym, że akcję budujesz właśnie przez nie, a nie przez dialogi czy przemyślenia bohaterów. Coś się dzieje, a ty opisujesz to niby tak lakonicznie, niby z punktu widzenia obiektywnego narratora, a jednak czuć w tym emocje i nie mam wrażenia, że coś nie zostało dopowiedziane albo każesz czytelnikowi się domyślać. Nawet nie bardzo wiem, jak to opisać… U kogoś innego pewnie bym marudziła, że jest za mało uczuć i że wszystko jest takie suche, ale u ciebie to właśnie nie przeszkadza i nie mam pojęcia, jak to robisz, że wychodzi tak doskonale. Co do clue opowiadania… Nooo, trochę mnie zaskoczyłeś tym, co się stało. No i jeszcze ostateczna scena, czyli co się stało z Twilight… No, Hoffman, za to należy ci się niski pokłon i zamiecenie podłogi kapeluszem (wybacz, nie noszę). Pokiwałam głową z uznaniem. Bardzo, bardzo dobry pomysł, świetne wykonanie, a dzięki takiemu zakończeniu całość nabrała ciężkiej, mrocznej atmosfery. Nie powiem, że postać antagonisty jest najlepsza, z jaką kiedykolwiek miałam do czynienia, ale co jest fajnie – twoja Rarity nie jest bezmózgiem, tępakiem, ma własną osobowość (osobowość Rarity), a do tego nie jest bezsensownie okrutna, jak to czasem bywa. Chyba to mnie właśnie urzekło w niej najbardziej – brak głupoty i takiej egzystencjalnej pustki. „Bo to jest antagonistka i taka jest jego rola” – a guzik prawda! Dobry antagonista to taki, który budzi mieszane uczucia, bo z jednej strony należy go nienawidzić, a drugiej – zgadzać się z nim i mu współczuć. Tobie się to udało idealnie. I znowu twoja Rarity jako postać kanoniczna została oddana najlepiej spośród wszystkich, którzy się za to zabierali, masz do niej rękę ^^. Podsumowując: nie spodziewałam się czegoś takiego, ale to nie zmienia faktu, że opowiadanie jest bardzo, bardzo dobre. Nie wybitne, nie w całości – wybitne natomiast były fragmenty, wędrówka Trixie i Twilight (coś pięknego!), ostatnia scena, pewne drobne niuanse w zachowaniu Zmory… Początkowy fragment mnie znudził, ale nie wybaczyłabym sobie, gdybym nie doczytała do końca. Twój styl, twoje postaci, twój sposób rozumowania i budowania akcji – jest wart drobnych dłużyzn. Bardzo mi się podobało. Pozdrawiam serdecznie, Made
    1 point
Tablica liderów jest ustawiona na Warszawa/GMT+01:00
×
×
  • Utwórz nowe...