Droga Księżniczko Celestio! To znowu ja, Cygnus. Dzisiaj nie tylko chciałbym donieść Waszej Wysokości o moim postępie w stawaniu się lepszym, ale i poradzić się nieco, w ważnych dla mnie sprawach i rozterkach, z którymi boję się poradzić sobie sam. Powinienem był sobie z nimi radzić, jednak wolę zapytać Waszej Wysokości. Szczerze mówiąc, nie nauczyłem się niczego nowego. Proszę jednak nie myśleć, że cały czas od ostatniego listu siedziałem i nic nie robiłem ze sobą. Uznałem, że tym razem wystawię się na próbę. Polegało to na tym, że niejako zmuszałem do dyskusji osoby na tutejszym forum. Gdy te zaczynały obierać znajomą już mi praktykę wyprowadzania z równowagi, hamowałem się jak mogłem i zagryzałem język, byle nie odpowiadać tak, jak kiedyś. Co więcej, zacząłem bronić tutejszych Strażników Porządku, stojąc w zgodzie z moimi poglądami na całą sytuację. Nie złamałem się ani razu. Nie uważam jednak, że ten teścik od razu definiuje to, czy już jestem zreformowanym i udomowionym Łabuńdziem, czy jeszcze nie. Mam świadomość, że to jeszcze nie jest koniec mojej wędrówki. Ostatnio jednak mam wrażenie, że doszedłem do tego samego punktu co zazwyczaj. O ile każdy "napad" cofa mnie w dziele poprawy, i o ile każde zwycięstwo krok do przodu, o tyle można powiedzieć, że "mam znowu ten poziom, którego nie mogę przejść" i potrzebuję wskazówek. Zazwyczaj gdy przyjaźnię się z kimś, jest wszystko w porządku. Jest cudnie wręcz, jednak prędzej czy później nadchodzi chwila, w której pojawia się "ktoś trzeci". Jestem strasznie zazdrosny w takich momentach. Na przykład, gdy ktoś spędza z "trzecim" czas za moimi plecami. Czuję się wtedy niepotrzebny i opuszczony, choć przecież nie powinienem. Za tym idzie zazdrość o to, że ktoś może być lepszy, która później przeradza się w gniew... Mam dwóch kolegów. Jeden z nich jest sławny z powodu muzyki, drugi z powodu działalności w fanfikach. Z charakteru są wspaniałymi ludźmi, mimo że starszymi ode mnie. Spotykamy się dość często na żywo, jest fajnie. Sam jednak czasem czuję się, jakbym żył w ich cieniu. Trochę jak siostra Waszej Wysokości. Co mam zrobić? Dostrzegam tylko dwa wyjścia - albo zacząć na siłę interesować się tym co oni, albo darować sobie. Nie chcę jednak stracić takich znajomych... Ostatnia rzecz. Do uszu Waszej Wysokości zapewne doszły słuchy o aferze w gazetce Brohoofa (gazetka o tematyce fanowskiej), oraz odejściu kilku redaktorów (w tym mnie) z redakcji. Chciałbym zapytać jak to jest z tym zaangażowaniem w spory. W tym nie zabierałem głosu, bądź jednako świadczyłem na korzyść obu stron, próbowałem także je godzić, bezskutecznie jednak. Określałem się jako neutralny. Mimo to, sam cel o który walczyłem okazał się być nie do osiągnięcia, mimo że był szlachetny. Gazetka się rozsypała, a ja sam czuję jakbym przegrał najbardziej ze wszystkich całą batalię. Innym razem, dość długo wcześniej, była sprawa w której zająłem twarde stanowisko ponosząc swoje koszta i odbierając swe korzyści z tego wynikające. Także jednak czuję, że przegrałem uczestnicząc. Innymi słowy: brałem udział - przegrałem. Byłem neutralny - przegrałem. Czy jest jakiś złoty środek lub sposób, by nie tracić nic i nikogo, lub przynajmniej ograniczyć straty do minimum? Bardzo proszę o pomoc w danych sprawach, oraz o duchowe wsparcie. Dziękuję za już udzielone. Cygnus zwany Łabuńdziem P.S. Moja poprawa zaczyna już być zauważalna pośród ludzi. Jest to krzepiące, muszę powiedzieć. Dziękuję także za dotychczasowe wsparcie mi udzielone. To działa! +1 punkt ~Mad Mike