Relacja warszawiaka z meetu w Łodzi
Jak było? Zimno było!
Wyruszyliśmy spod Placu Wolności w liczbie czworga, acz w czasie podróży skład ekipy się zmieniał. Łącznie dane mi było poznać sześcioro osób ~ poza zadeklarowanymi: ninjuącym Imeshem oraz meetodzierżcą Maegiem, także Ijara(tak szło jego miano?), Ksela, Loila oraz Kevina.
O czym zapewniła mnie osoba, dzięki której przybyli także Facebookowcy, zostałem przyjęty w stosunkowo nielicznym gronie - ku jej rozczarowaniu i lekkim zgrzytaniu zębów.
Dane mi było wpierw, po krótkim spacerze, dotrzeć do kamienicy osoby, której tajemniczy pseudonim ,,Białczyk" zdawał się przemykać pośród półsłówek towarzyszy o domniemanych przygodach tejże osoby... nie napotkaliśmy jej jednak. I tu, jak widać, panuje zasada ,,jeśli nie możesz przyjść na meeta, meet przyjdzie do Ciebie...".
Miałem okazję trafić na event niepodległościowy na placu przez wielką, łódzką manufakturą. Przyznam, że nawet ładnie to zorganizowali. Oryginały broni, konie, mundurowcy wszelkiej maści... i grochówka! Jak dobrze pójdzie, to od jednej z osób spoza forum dojdzie zdjęcie sceny wesołej konsumpcji. Lawl.
<Choć sprzeczałbym się z osobą, wypowiadającą się w kwestii różnic pomiędzy walką na bagnety, a szermierką tradycyjną..>
Nawet sporo ludu się zebrało ~ a z tego, co przeczytałem z informacji w tramwaju, to była jedynie jedna z wielu atrakcji organizowanych w czasie ,,tygodni patriotycznych", czy jakoś tak (rozciągających się na praktycznie cały miesiąc). Widziałem tam w planie min. wspólne śpiewanie pieśni, grę miejską, chyba coś z muzeum i nie jestem pewien, czy nie jakąś inscenizację (udostępnione zostały mi w czasie podróży zdjęcia z zeszłorocznego spotkania - wtedy na pewno była... sądzę, że brzoza, spadająca na prowadzących walkę zasługuje co najmniej na napomknienie...)
Od miłego człeka, ojca jednego z łódzkich bronies (nie wiem, czy chce, bym ujawniał te dane), biorącego udział w przedsięwizięciu, otrzymałem przedkolejkowo cały komplet reklamówek z NSR - w tym dwie smycze. Idealnie, rzekłbym. Właśnie potrzebowałem czegoś do chwytania pegasis.
Po spożyciu wojskowego specjału i popełnieniu obfitej w szczękościsk słit~foci, udaliśmy się już chyżo do punktu wyjścia, skąd to ekipa rozeszła się, miast kontynuować przechadzkę. Mróz miał niezłą DoTę.
Kapkę żałuję, że presja czasu oraz niezwykłe okoliczności spotkania nie pozwoliły mi na pełne zinfiltrowanie łodzkiego fandomu, niemniej jednak z pewnością nie uważam tego za czas stracony. Cieszę się, że musiałem pojechałem do Łodzi.
PS:
Uważajcie na Komitet Powitalny! Robi ta~akie oczy, udając, że kuce widzi po raz pierwszy. ^ ^