Skocz do zawartości

Plothorse

Brony
  • Zawartość

    324
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Wszystko napisane przez Plothorse

  1. Najważniejsza sprawa - nim dyskusja się zaogni - postanowiłem, że Celestia będzie namalowana zwykłymi farbami, a Luna, na tej samej ścianie, fluorescencyjnymi. Wybór był mój, nikogo innego. Jakość zdjęcia nie jest taka zła... ino ciekawi mnie, czemu kolor mej ściany wygląda na ciemnopomarańczowy, a nie jasnozielony, jak to jest w rzeczywistości. Aż kapkę żałuję, bliżej temu do tła oryginału. Nie mam nic naprzeciw opublikowaniu zdjęcia, rzecz jasna. Kiedy kończyć będziemy? Cóż, chwilowo ciężko orzec. Początek roku szkolnego większości daje się w kość... Sądzę, że dam tu znać - oczywiście, odpowiednio wcześnie, kiedy to będzie możliwe. (Szlaczki, Linur...?) Może rozważylibyśmy w tym czasie kwestię meetu astronomicznego? Cieszę się niezmiernie , iż mogłem goscić Turońkę oraz Lady dnia wczorajszego... i jestem bardzo wdzięczny za ten szkic. Linds - o którejż to godzinie mamy dziś szansę Cię w Warszawie powitać?
  2. Plan był, aby namalować Molestię. Niestety, z racji problemów z artem może być to co innego. Dziś jeszcze pobuszuję w necie. Rano ruszam po farby. Powiedzmy, że zjawię się na 14, żeby zebrać ekipę. Jednakże, zapewne wszystkich nie będę miał jak do domu wpuścić, ostrzegam.
  3. Mm... Widać, że ilość relacji adekwatna do tego, jak trafnym meet dzisiaj wyszedł. Sam planowałem coś naskrobać, lecz (po ciężkich bojach z derpiącym kompem/netem) wyszło, że zostałem uprzedzony (i to z detalami!), więc, hmm... Cieszę się. Nie, spokojnie. Nie masz za co przepraszać. Ja raczej mam za co dziękować. Nie cierpiałbym, gdybym choć raz na parę lat szczotki do włosów użył. Wina leży po mej stronie. Nawet z tymi ogryzkami, wyszła Ci fajna Luna, którą to chyba, podczas wychodzenia z KFC ukradziejowałem zatrzymałem na przechowanie, nie widząc wokół kogokolwiek nią zainteresowanego. Powiedz, proszę - czy życzysz sobie ją zobaczyć podczas kolejnego spotkania? Przeczytaj, co wysłałeś, drogi Lyrze. ^ ^ Double-send chyba nie jest powodem do dumy...
  4. Mnie miałoby zabraknąć...?
  5. Wszyscy: Bardziej niż chętnie ujrzałbym tutaj taki dział. Przeglądanie anglojęzycznych for o g1 to jednak nie to samo, co wymiana zdań na ten temat z rodakami. Sądzę, że możnaby w nim utworzyć poddział, z którego mogliby skorzystać także ci, którzy rozpoczęli przygodę od g4 i nie przejawiają chęci zagłębiania się w meandry przeszłości. Mam na myśli skompletowanie powiązań pomiędzy obecnie rozwijaną generacją, a poprzednimi. Baza mlpwiki oraz podobnych źródeł jest pod tym względem dosyć uboga. BroniesiPegasis: Jeśli istotnie jeszcze tego nie uczyniłeś, sądzę że zainteresuje Cię ten link: http://mylittlewiki.org/wiki/G1_TV_and_Movies OttoandPooky Ciekawy zbieg okoliczności... wszedłem niedawno w posiadanie dwojga kucyków z tej serii - jakkolwiek, bez akcesorii. Nie omieszkam sprawdzić po powrocie do miejsca zamieszkania... (Z racji niejasności, wykazanej przez Cuddly, wolę tak spytać... jakiego Symbolu winienem był wypatrywać?) Cuddly Doggy: Tak. Potwierdzenia tego faktu starsi stażem forumowicze mieli szansę doświadczyć. Temat był - obszerny, lecz zaiste nieogarnięty.
  6. To drugie zdjęcie Chemika to jakiś fotomontaż. Wyglądam na niezadowolonego. ^ ^ Dziczyzną zaprawiany dzień to był, nie zaprzeczę. Choć samotna wędroga mi w udziale przypadła, to jednak udało mi się Was dogonić. To się liczy. Jestem jak najbarziej za tym, aby to kiedyś powtorzyć, Linur... ale tym razem startuję razem z Wami! (Co robiłem? Ano, na gwałt poszukiwałem po młocińskich kioskach flagi w czarno-białe kwadraty...) Dziś mej obecności nie doświadczycie, jestem na działce. Niemniej jednak, do wtorku, na czas powrotu ,,małej rudej", winienem się zjawić. Polonius - jeśli wśród remontowego bałaganu odnajdę książeczkę zdrowia, to mogę z Tobą iść. Jakkolwiek ostrzegam, że szanse na to nie są duże.
  7. Plothorse

    Pomysły i opinie

    Postaram się nie owijać w bawełnę i nie powstrzymać kogokolwiek przed przeczytaniem tego postu ścianą tekstu. Zamierzam też przedstawić zaledwie parę propozycji na początek, pomimo olbrzymiego potencjału jaki sesja prezentuje. Opinia na temat dotychczasowego przebiegu rozgrywki: MG Częstotliwość jak najbardziej zadowalająca. Jestem naprawdę pozytywnie zaskoczony punktulanością Mistrzyni Gry. Jej posty są klimatyczne. Jest w nich odniesienie do każdego z członków drużyny. Niemniej jednak, brak opisów otoczenia, do których mogliby się odnieść gracze. Uwaga! Zdanie ogólnie przyjęte jako ,,wykraczające poziomem trudności ponad normę". Może wywołać oczopląs i takie tam, więc czytać na własne ryzyko: Przeszkadza to w orientacji w terenie - i w kontaktach z innymi graczami. Zabrakło mi także kapkę dodatkowych utrudnień na torze, o których wspomniała Aretra ustami Spitfire... wiąże się to jednak z kolejną kwestią: Gracze/MG Chętnie zobaczyłbym także pewną zmianę... chodzi mi o to, że gracze opisują swoje akcje jako dokonane, zawierając opis efektu - nie zaś jako próbę dokonania danych czynów. Sądzę, że ta kwestia powinna leżeć w domenie Mistrza Gry. Nie chciałbym zabrzmieć tak, jakbym pragnął wymuszać zmianę systemu - to propozycja, wyniesiona z dobrych doświadczeń sesji, w jakich dane mi było uczestniczyć. Gdy to gracze decydują o większości tego, co dzieje się z ich podopiecznymi, przestawiają się z brania udziału w rozgrywce na pisanie opowiadania, automatycznie rezygnując z podniecenia, oferowanego przez możliwość współzawodnictwa oraz niepewność, związaną z brakiem wiedzy o własnej, choćby i najbliższej, przyszłości. Propozycje: ,,Ogólne": -Przedstawienie schematu budowy Akademii - aby gracze mogli się w niej swobodnie poruszać, jak i mieć co czynić w czasie oraz pomiędzy rozmowami. ,,Zadania'': 1. Pegazia piłka - podzielenie grupy na dwie drużyny. Odbijanie piłki nogami, głową, podmuchami wiatru ze skrzydeł, jak i poprzez trafienie piorunem. Możliwość wykorzystania wszelkich talentów w celu uskutecznienia gry. Kształcenie pracy drużynowej - zarówno poprzez omawianie planów przed grą, jak i wykorzystanie manewrów zespołowych. Dodanie trudnych warunków pogodowych w celu zwiększenia poziomu trudności. Ewentualna rywalizacja z drużynami NPC. 2. Prezentacja tej grupy kandydatów na WB poprzez wspólne opracowanie akrobacji, łączącej talenty poszczególnych kuców. Łączące się w logo drużyny, czy cuś w tym guście... 3. Umm... no i... skoro mamy praktycznie po równo klaczy, jak i ogierów .... taka dodatkowa opcja w postaci.... tańców? Ot. np. na okazję rocznicy założenia Akademii...
  8. Latanie z przyboczną Spitfire było intrygującym doświadczeniem. Tender, widząc sprawność klaczy, zaczął się zastanawiać jaki prezentuje poziom... oczywistym było, że pokonanie tego toru - który widziała już pewnie niejeden raz - nie stanowiło dla niej wyzwania. <Nie jest chyba członkinią Wonderbolts, a jednak trenuje rekrutów, podobnie jak Spitfire, czy Soarin...> - partner Sunset rozważał tajemnicę jej stanowiska. Po ukończonej trasie, postarał się wylądować w miarę delikatnie. Usadowił się na ziemi spokojnie, nie pragnąc naruszać nadal świeżych ran. Ustawił się w szeregu, zdając sobie sprawę z tego, że stanowił część pary, startującej jako ostatnia. Pozostałe pegazy wyczekiwały ich przylotu, zapewne uważnie obserwując. Fakt ten, szczęśliwie, dotarł do niego dopiero po ukończeniu zadania. Równocześnie prostując się i starając się nie dyszeć, wysłuchał słów ognistogrzywej dowódczyni. Odpowiedział głośno i wyraźnie: -Dobranoc, pani kapitan! Następnie rozluźnił nieco swe mięśnie. Wyzwania dnia pierwszego dobiegły końca. Nikt z Akademii nie wyleciał. Nikt nie doznał wykluczających z akcji kontuzji. Nikt nie wykazał zachowania, niegodnego pegaza. To nie był, póki co, zły dzień. Tender, nim jeszcze kadra się rozeszła, podszedł do Sunset Sky. -Dziękuję za wspólny lot, pani trener. - rzekł, skłaniając lekko głowę. Uznał, że było to w dobrym geście. Domyślając się, iż na dzień dzisiejszy nadszedł czas rozstania kandydatów z kadrą szkoleniową, zaczął sposobić się do odejścia. Postanowił, że tym razem nie przepuści okazji do nawiązania jakiejś znajomości. Rozejrzał się po kucach, które przybyły do Akademii w tym samym celu, co on. Poszukując tematu do rozmowy, zdecydował, że odniesie się do tego, co ich pochłonęło - do wyzwania, które dopiero co przed nimi postawiono. Wśród grupy dostrzegł pegazicę, która jednym detalem zwróciła jego uwagę... -Orange, prawda? - upewnił się, zbliżając się ku boku klaczy - Powiedz, proszę: gdzie nauczyłaś się takiej oszczędności sił przy wykonywaniu slalomu? - spytał, szczerze zaciekawiony, bez cienia złośliwości w słowach. W tej chwili przypomniał sobie o tym, co powiedziała o wiele wcześniej Spitfire. Przystanął i zerknął w kierunku pierwszej pośród Wonderbolts, niepewny, czy powinien dopytać się, czekać, czy po prostu iść. Miał nadzieję, że z jej postawy wyczyta, czego oczekuje. Poczuł ukłucie strachu... <Zaraz... czy to nie miało odnosić się do drugiego zadania...?> ... czyżby coś przegapił?
  9. Czas jakiś zajęło pegazowi podniesienie się z ziemi. Obrażenia może i nie były głębokie, czy poważne, lecz z pewnością rozległe i bolesne. Przecierał oczy. Wielka, ciemna plama migotała przed jego źrenicami, nie dając zapomnieć o przyczynie tego incydentu. Miał żal do samego siebie. <Jejku... że też musiałem tak feralnie spojrzeć w słońce?> - wyrzucał sobie, obawiając się rzutowania tego wypadku na jego najbliższą przyszłość w Akademii. Poczuł niesmak, gdy zdał sobie sprawę z tego, że musi wziąć drugą kąpiel w tak krótkim czasie - aby jakoś wyglądać w czasie następnego zadania... czasu zapewne wiele nie było. Dźwignął swe zbolałe ciało i ruszył w kierunku kwatery, gdzie to przemył starannie rany pod prysznicem. Piekły, nim to jeszcze potraktował je wodą utlenioną z własnego bagażu. Następnie udał się w kierunku miejsca zbiórki, dbając o układanie zranionych kończyn tak, aby nie tarły jedna o drugą. Jak i wcześniej nie napotkał jakiegokolwiek kuca, który przybyłby podać mu pomocne kopyto, tak i teraz nikt nie przechwycił go w drodze. Tender, ,,najszybszy" lotnik z drużyny, kapkę osowiały ruszał w kierunku pegaziego zgromadzenia. Obiecał sobie jednak, że uczyni dobrą minę do złej gry, aby swą postawą nie psuć dobrego nastroju pozostałych kandydatów. Tak też uczynił ~ z pogodnym uśmiechem i rozluźnioną postawą przemykając w ich kierunku. Personel Akademii nie zwlekał. Wraz z resztą pegaziej ekipy, Ardour ruszył za Sunset oraz Spitfire, po czym wysłuchał uważnie słów tej ostatniej. Zerknął w kierunku klaczy, z którą dane mu było lecieć. <Czy Ty jesteś moją... niespodzianką...?> - figlarna myśl przemknęła pomiędzy jego uszami, gdy to wspomniał chwilę ogłoszenia wyników poprzedniego zadania. Przyjrzał się uważnie trasie, z którą dane im było się zmierzyć... ... Policzył dokładnie ilość chmur, którą mieli pokonać slalomem. ... Ruszył stępa w kierunku Sky. -Postaram się dotrzymać Ci kroku - rzekł, przechylając delikatnie głowę i mrużąc drobinę ślepia, Obserwował nimi tą, która zapewne wiedziała, czego spodziewć się po tej trasie... wątpił jednak, aby uchyliła dla niego rąbka tajemnicy. Uznał zatem, że lepiej będzie, jeśli założy dużą sprawność klaczy na torze... oraz to, co się z tym wiązało. Ruszył wraz ze swą towarzyszką ku nie zajętemu pasmu. Chwila przygotowania i... ruszyli. Obręcze. Tender, choć rozpoczął obok Sunset, postarał się stosunkowo wcześnie - choć nie szybko - zmienić pozycję lotu. Tak, aby znaleźć się pod swą towarzyszką - do której to odwrócił się dolną stroną ciała. Dzięki takiemu ułożeniu, zadbał o to, aby wzajemnie nie przeszkadzali sobie wywoływanymi w czasie lotu, strugami powietrza. Mogąc w takiej pozycji obserować swą partnerkę, postarał się już na samym początku, zsynchronizować swój rytm skrzydłobić z jej własnym. Biorąc niewielką korektę na ewentualną różnicę w rozpiętości skrzydeł, zawierzył całkowicie klaczce w kwestii przeprowadzenia ich przez obręcze. Skupił się jedynie na tym, aby przyspieszał w tempie, na jakie ona sobie pozwalała. Liczył te, które mijali. Po czwartej musiał zmierzyć się ze straszliwą pokusą - sięgnięcia po obręcz. Gdyby bowiem chwycił się ich przednimi nogami, mógłby przerzucić pęd ciała i z łatwością wykonać owy ostry skręt... przynajmniej tak by zrobił, gdyby zależało mu na czasie... a nie usłyszał o żadnych karach za użycie elementów otoczenia... pot zdążył zaperlić się na jego czole, gdy to Tender walczył z samym sobą. Najgorsza była myśl, że Sunset, może i z łatwością... mogłaby wykręcić bez pomocy obręczy? Jednakże, ryzykowałby, nie będąc tego pewnym - tymczasem, jeśli okazałoby się, że przypuszczał błędnie...! <To jest próba latania, a nie akrobatyki!> - niczym młot, ta sentencja uderzyła w jego umysł - gromiąc jego zamysł. Tender, pod jej wpływem, utrzymał nogi prosto. Zdecydował się jednak wykręcić tak, jakby nie miał niczego do dyspozycji - niczym w czasie lotu pośród gołego nieba. Po piątej obręczy pokonał zakręt zwyczajnie - starając się po prostu wykręcić na tyle ostro ile mógł bez ryzykowania przeciążenia. Uznał, że choć i bez skorzystania z niej być może mógłby uczynić to sprawniej... to jednak mijałoby się to z celem. Rozpoczął slalom pośród chmur. Nie bez powodu zwrócił na nie tak szczególną uwagę. Skoro miał się spodziewać ostrego skrętu w lewo, uznał, że będzie omijał je, począwszy od strony... która zagwarantuje mu wylecenie pod koniec we właściwym kierunku! Nadchodził czas dwóch, ostatnich przeszkód... <Niezaprzeczalnie, są ze sobą mocno powiązane!> - przekonany o tym pegaz, gdy tylko wleciał do rury, zaczął, nie hamując, wirować. Latał w kółko, wzmagając prąd wiatru... który, nie mając ujścia na boki, kumulował się, zabierając ze sobą to, co znalazło się w jego obrębie. Liczył, że ,,porwie" do tej czynności swą partnerkę... uważał, że ruch powietrza będzie aż nader sugestywny, by zrozumiała... gdyby bowiem zachowali równowagę, poruszając się w wirze, z łatwością, zachowaliby szyk - nie musząc przy tym ani zwalniać, ani obawiać się wpadnięcia na siebie. Co jednak było najistotniejszym aspektem tego manewru... <Ta rura to armata!> Nabierając prędkości tutaj oraz gromadząc falę wiatru, mogącej przeciwstawić tej, przygotowanej dla nich... mieli szansę sprawnie dotrzeć do mety! Tak wiele zależało od tego, jak zachowa się Sunset na tej ostatniej prostej...
  10. (Nareszcie post skończony... sorki, że nie miałem jak wcześniej. No, cieszę sie, że chociaż zdążyłem przed Aretrą. Bałem się, że da post niwelujący tę pracę, będącego kompliacją wielu pojedynczych, wolnych chwil... Na szczęście jakoś zdążyłem. ^ ^ Pomimo tego, że ileś razy zmieniałem treść tego, w zależności od tego, co nowego inni pisali... Padam. Wiadomość wysłana, czas lecieć na zasłużony sen...) Tender Ardour wylądował na gorejących skrzydłach. Oddychał głęboko. Dotychczas wyścig bardzo absorbował jego uwagę, przez co z pewnym trudem przekierował ją na sprawy bieżące. Czym prędzej usunął się z obszaru, w którym teoretycznie mogły zakończyć swój lot pozostale pegazy. Zadarł głowę do góry, wznosząc ją ku niebu. Spoglądał na tych, którzy nadal szybowali w przestworzach. Widocznie nie był ostatni... Po tym jak już chwilę ochłonął, zajął się ćwiczeniami rozciągającymi, które to wykonywał zazwyczaj także przed wysiłkiem - ot. parę minut zaledwie - wedle zaleceń, które niegdyś usłyszał. Ze spokoju rutyny wyrwał go zaledwie na moment odgłos kuca, zderzającego się z chmurami. Odwrócił pyszczek w kierunku zasłyszanego dźwięku, gotując już mięśnie do szarpnięcia się w ową stronę - dostrzegł bowiem ofiarę kolizji... jednak powstrzymał się, widząc, że wraca ona bez problemu na tor Czas długi nie minął, nim to Sunset odnotowała ostatnie lądowanie, a pani kapitan ponownie zaszczyciła drużynę swą obecnością. Pomimo zmęczenia, kuc o fioletowej sierści postarał się wyprostować, aby stanąć godnie przed osobą o tak wysokiej pozycji. Wysłuchał w milczeniu zarówno jej słów, jak i tych, pochodzących z ust jej podwładnej. Postarał się zachować w miarę niewzruszoną postawę w momencie, w którym usłyszał, że to właśnie on był pierwszy, niemniej jednak widać po nim było lekkie zaskoczenie. Szczerze powiedziawszy nie spodziewał się tego - jako ktoś, kto nigdy profesjonalnie nie trenował latania - i było to dla niego drobną, acz miłą niespodzianką. <To dopiero pierwsze zadanie...> - pomyślał, odmawiając sobie dumy. Zaintrygowała go kwestia owej ,,nagrody". Przypomniał sobie, że Spitfire wspominała coś o zależności sposobu wykonywania następnych poleceń od wyników wyścigu. <Czyżby większe wyzwanie...?> Poza tym, zastanowiło go, jak to już na samym początku para uczestników wiatrobiegu została oddelegowana do zadania karnego... jednak to decyzja o o odwołaniu rozkazu była dla niego sensacją. Nie spodziewał się czegoś takiego u dowódcy. Uznał, że jakikolwiek powód stał u podstawy takiego działania, warty byłby poznania... Wątpił jednak, aby leżało to w granicach jego możliwości. Wtem wystąpił porucznik Soarin - wraz ze swą, zwieńczoną napomknieniem o szarlotce, mową. Zaiste, była to przemawiająca do szybkiego zakwaterowania wypowiedź. Kuc górski podbiegł kłusem ku leżącemu nieopodal bagażowi, uchwycił go w zęby, zarzucając na grzbiet, po czym zmierzył w tym samym kierunku, co reszta grupy. Poczuł w duchu wdzięczność do członka Wonderbolts, który zdecydował się osobiście ich oprowadzić, pomimo tego, że zapewne nie należało to do jego obowiązków. Przechadzającemu się korytarzem ogierowi dane było zauważyć, że po skrzydle jednej z klaczy spływa gęsta maź... pojedyncza kropla skapła mu na kopyto. Z lekka przejął się o jej kondycję - wszak był to dopiero pierwszy dzień... zdecydował się później ją o to spytać. Zakwaterowanie... nie zajęło mu zbyt dużo czasu. Mial parę powodów ku temu, aby wybrać pokój jednoosobowy. Po pierwsze, uznał, że - w świetle przyszłych relacji - lepiej byłoby, żeby nikogo nie faworyzował, mając pojedynczą osobę obok siebie niezaprzeczalnie większą ilość czasu... Po drugie - mieszkał daleko stąd. W razie jego ewentualnego, długiego wyjazdu, zwalniałby kwaterę, dając komuś szansę na skorzystanie z niej. Nie byłoby to takie proste, gdyby wziął z kimś pokój na spółkę. Dla gościa, przyzwyczajenie się do nowego współlokatora może być kwestią więcej, aniżeli paru godzin. Po odnalezieniu pokoju, rzucił swój bardzo skromny bagaż koło łóżka, nie spiesząc się z rozpakowywaniem owego. Ledwie przeleciał wzrokiem po obrazach, uznając, że przyglądanie się im zostawi sobie na kiedy indziej. Nie był w ogóle przyzwyczajony do wygód spania na ziemi. Kwestia tego, jak będzie spał nie była dla niego sprawą pierwszorzędną. W zasadzie, nie czuł się tutaj nazbyt przytulnie... bardzo różniło się to od jego domu. Zerknął do łazienki, sprawdzając cóż tam takiego oferuje... wrócił do głównego pomieszczenia min. po ręcznik, po czym oddał się spłukiwaniu z siebie brudu... nie tyle jednak z tego wyścigu, co z kilku dni prawie nieustannego lotu... Akademia zaiste odległa była od Gór Kryształowych. Orzeźwiony, walnął się na łóżko. Zaczął się zastanawiać, cóż teraz począć. Otóż, wedle słów Soarina, na szarlotkę winni byli przyjść po tym, jak już się ,,zakwaterują i odpoczną"... uznał jednak, że zerknie tam. Choćby i po to, aby nie szukac drogi do stołówki później i nie spóźnić się na ciepłe. Dźwignął swe plotaśne cztery litery i ruszył stępa w zamierzonym kierunku . Nim jednak opuścił tę sekcję akademii, dane mu było usłyszeć słowa zza uchylonych drzwi... które sprawiły, że mimowolnie się zatrzymał. Rozejrzał się wokół, po czym zerknął do wnętrza niedomkniętej kwatery. Ujrzał tam klacz, która wcześniej przedstawiła się jako Lilly. Już miał zamiar nawiązać rozmowę... gdy ta nagle pisnęła i z ożywieniem zabrała się za... cokolwiek właśnie robiła. Nie był w stanie dostrzec. Uznał, że się wycofa i wróci do niej później... Myśląc o niej, ruszył w kierunku stołówki... a tu - przemiła niespodzianka. Okazuje się, że jabłeczne ciasto zostało już przyrządzone i podane. Ucieszony tym faktem, od razu wziął się za pałaszowanie pierwszego kawałka. Wtedy jeszcze nie wiedział, że Soarin za pomocą ciasta próbuje podbić świat. Gdy to rozkoszny smak rozpłynął mu się w ustach, pegaz pomyślał, że mógłby osobiście poinformować pozostałe kuce o ukończeniu tego dzieła przez kucharzy. Zabrawszy drugi kawałek na wynos, ruszył w kierunku kwater. Nie odnalazł tam jednak jakiegokolwiek kuca - nawet owej, na pierwszy rzut oka, zafrasowanej swą postawą klaczy.... no, dobra, do jednego pokoju zapukał, jako że był otwarty - ale nikt nie odpowiedział, więc się nie liczy! Przypuścił, że być może napotka ich w miejscu, w którym rozpoczęli swą wspólną przygodę. Udał się w kierunku placu treningowego. W chwili, w której opuścił zamkniętą przestrzeń zrozumiał, o ile lepiej się czuje na wolnym powietrzu. Nie dostrzegając kuców dookoła, uznał swą powinność za skończoną. Podjadłszy sobie, wzbił się radośnie w powietrze. Nie planował jednak trenować. Oddał się tej czynności, która kusiła go jeszcze w czasie wyścigu. Puścił się do przodu, wraz z pędem wichru, wiejącego nad ziemią... rozluźnił się, dryfując jakiś czas. Poczuł, że na tym nie poprzestanie. Zatoczył szerokie koło, tak, aby zaczynając później lot z prądem przed Akademią, przelecieć nad nią - osiągając prędkość, na jaką pozwalała mu wyłącznie struga powietrza. To było piękne. Jak w domu. Skrzydła wibrowały mu od szemrzącego wokół wiatru. Uderzał nimi coraz to mocniej. Nie spodziewał się, że w takiej chwili coś mogłoby przerwać ten upojny stan... a jednak. Przybysz z Gór Kryształowych zastrzygł uszami, gdy to dosłyszał... piosenkę? W takim miejscu? Zaciekawiony niepomiernie, przechylił delikatnie głowę w poszukiwaniu źródła owej melodii... na swą zgubę. Światło eksplodowało przed oczami nieprzygotowanego pegaza, oślepiając go i wytrącając z równowagi, gdy to instynktownie przechylił głowę, aby chronić uszkodzony narząd. Chwila wystarczyła. Nim zdążył rozłożyć skrzydła, aby wyhamować, uderzył jednym z nich o chmurę, przez co do zaczął - nadal przy locie do przodu - obracać się w szaleńczym tempie. Nie minęła chwila, a już wyrżnął o coś twardego. Przygniótł skrzydło własnym ciężarem. Powierzchnia, na którą trafił, rozorała skórę kuca. Czyżby dach Akademii? Spadł jeszcze z tego miejsca, deperacko próbując zatrzymać się w powietrzu... Nie udało mu się. Pełnią impetu wyrżnął o ziemię. Poszło wpierw na jego przednią rękę i głowę. Przekoziołkował do przodu - z pleców na brzuch, czując jak hamuje - wszystkimi nogami, brzuchem oraz policzkiem przejeżdżając po kanciastej powierzchni... Ciszę, która po tym zapadła, przerwał przeciągły jęk bólu pegaza...
  11. (Na wszelki wypadek napiszę jeszcze tutaj - wyjeżdżam. Wracam w noc z poniedziałku na wtorek. Nie będę miał raczej możliwości pisania w tym czasie.) Wiadomość o mającym nadejść rychło zadaniu wzmogła czujność pegaza. Nim jeszcze dowódczyni zakończyła przemowę, kuc ten rozpoczął kontrolną serię delikatnych skurczów i rozkurczów mięśni, zarówno tych odpowiadających za poruszanie skrzydłami, jak i nogami - gotował się bowiem do odbicia od ziemi. Dla stojących wokół, ruch z tym związany zapewne nie wyglądał na cokolwiek ponad paroma drgnięciami - na więcej bowiem w takiej chwili nie mogł sobie pozwolić... Wraz z nadejściem sygnału do startu, nie rzucił się od razu do przodu. Wystartował z umiarkowanym impetem. Przepuścił znaczącą część peletonu przed siebie, ustawiając się w korytarzu powietrznym za lecącymi - tak, aby osiągnąć podobny rezultat mnieszym wysiłkiem. Zaczął myśleć. Zdał sobie bowiem sprawę z tego, że - być może - została im przedstawiona tak niebanalna ilość okrążeń... aby mogli podejść do tej sprawy strategicznie. Rozpoczął liczenie okrążeń. Jednakże, to był dopiero początek... podążając za grupą, zwrócił uwagę na to, z jakiej strony wieje wiatr - spodziewał się bowiem jego istnienia w miejscu polożonym tak wysoko jak Akademia Wonderbolts. Gdy zarysował na tle nieboskłonu dostateczną liczbę okręgów, aby być tego pewnym, podzielił w myślach bieżnię na cztery strefy, następujące w czasie lotu jedna po drugiej: 1. Strefę, w której wiatr hamował go, wiejąc bezpośrednio w jego pysk. 2. Strefę, w ktorej wiatr wiał w jego bok, znosząc go ku środkowi. 3. Strefę, w której wiatr pomagał mu w locie, ponieważ leciał w tę samą stronę, co on. 4. Strefę, w której wiatr, dmuchając w jego drugi bok, spychał go z bieżni w kierunku zewnętrznego okręgu. Przygotował schemat postępowania względem każdej z nich - tak, aby tworzyły zgraną całość: 1. Najmniej skomplikowana sprawa. Tu leciał z ciałem ułożonym prosto, niczym strzała - w celu zminimalizowania oporu. Tę strefę starał się pokonywać jak najszybciej, aby jak najmniej czasu spędzić w niekorzystnych warunkach. 2. Tę strefę dzielił na dwie części zasadnicze. W pierwszej z nich starał się o to, aby jak najmniejsza powierzchnia jego ciała była ustawiona prostopadle do wiatru - tak, aby wiatr go nie spychał... czyli leciał normalnie, w przeciwieństwie do drugiej części tej strefy. Tu bowiem ustawiał się brzuchem ku wewnętrzej stronie bieżni - tak, aby wiatr, wiejący w jego plecy, pomagał mu zakręcać (by nie musiał na to marnować energii) oraz dmuchał od góry w jego skrzydła. Zdał sobie sprawę z tego, że to ostatnie jest dwustronnym ostrzem, bowiem pomaga mu w wykonywaniu zamachów nimi w dół, jednak przeszkadza w podnoszeniu ich. Gdyby zastosował ten schemat działania, bilans energetyczny nie wychodziłby ani na plusie, ani na minusie - tylko na zerze. Aby tego uniknąć, po zamachu skrzydłami nie wznosił je do gory rozwiniętymi, lecz ,,rolował je" po swych bokach, przesuwając je tuż nad nimi. Dzięki temu, wiatr, uderzający w jego wznoszące się skrzydła, natrafiał na mniejszą powierzchnię - i w rezultacie mniej przeszkadzał pegazowi. Dla tego ostatniego, ta niewielka różnica stanowiła margines zysku energetycznego. Niewielkiego, jeśli brać pod uwagę pojedyncze okrążenie... ale istotnego, jeśli wziąć pod uwagę coś poniżej dwustu... Co jakiś czas, podczas pokonywania tego odcinka, obracał swe ciało w przeciwnym kierunku (plecy do środka, brzuch na zewnątrz - w kierunku wiatru), rolując skrzydła w dół i uderzając nimi... do góry. Z racji tego, że ustawiony był bokiem w kierunku ziemi, osiągał taki sam efekt - a nie przemęczał przy tym jednej partii mięśni. 3. Tu pozwalał sobie na chwilę luzu. Straszliwie kuszącą była perspektywa włożenia większej, aniżeli przeciętnej, ilości energii w rozwijanie tu prędkości - mając do dyspozycji pomoc wiatru - jednak zdawał sobe sprawę z tego, że wyszloby mu to tylko na złe. Miałby trudności z wykręceniem przy najbliższym zakręcie. Musiałby włożyć dodatkową energię w to, aby wykręcić po kole, a nie po elipsie... Tymczasem, im dłużej był na tej części trasy, tym bardziej korzystał na sile sprzyjającj strugi powietrza. Rzecz jasna, nie pozwalał sobie na szybowanie - po prostu siłami własnymi dopełniał pęd, uzyskany dzięki wiatrowi, aby otrzymać swe przecietne tempo. Dla niewtajemniczonego kuca, patrzącego z zewnątrz - bez różnicy w stosunku do reszty trasy. Dla pegaza - duża ulga... Przy okazji, za każdym razem, gdy przemierzał tę część, starał się odnaleźć pośród pasm wiatru prąd wstępujący. Gdy udawało mu się to, wyginał swe ciało tak, aby wzniosło się choć drobinę. Nie, nie liczył na to, że bez wkładania w to specjalnie sił, dotrze na wysokość, która dawałaby mu w tym wyścigu znaczącą przewagę... sto, czy nawet dwieście metrów nie uczyniłoby różnicy... Pegaz ten miał inny plan. 4. Kolejny, wymagający mniejszego zaangażowania odcinek trasy. Wchodził w zakręt, korzystając przy tym z energii wpół - sprzyjającej strugi. Nie czynił tego z nadmierną prędkością. Nabierał jej bowiem dopiero wraz ze zbliżaniem się do kolejnej strefy... Rozpoczął stosowanie tej strategii, kiedy to peleton zaczął się już rozpadać, a poszczególni zawodnicy zaczęli lecieć własnym tempem. Nie opłacało mu się bowiem siedzenie na ogonie pojedynczych kuców... Nadal liczył, obserwując przyrost wysokości, na której sie znajdował. Potrzebował precyzyjnie stwierdzić, jak wcześnie może pozwolić sobie na zmianę taktyki - a właściwie jednego elementu. Oceniał bowiem, że nie będzie dla niego możliwe - przynajmniej bezpieczne - skorzystanie z tej opcji przed zmniejszeniem odległości od celu do jakichś... kilkunastu okrażeń. Wtedy to bowiem zmienił lekko kąt, pod którym bił skrzydłami. Zaczął młócić nimi na ukos, wkładając trochę więcej energii w poruszanie się naprzód - kosztem utrzymywania się w powietrzu. Równocześnie przyspieszał i opadał. Planował znaleźć się przy ziemi odrobinę za końcem trasy - nie mógł być jednak całkowicie pewnym swych obliczeń. Było to ryzykowne posunięcie. Mógł bowiem zbliżyć się zbyt prędko do ziemi. Nagłe wyrównanie lotu, parę okrążeń przed metą mogło zdecydowanie spowolnić pegaza. Lądowanie oraz ponowny start - przed ukończeniem trasy - w ogóle nie wchodziły w grę. Lądowanie... W normalnych warunakach nie nastręczało trudności. Tu stanowiło wyzwanie. Rozpędzony pegaz pochylił głowę, chowając ją pomiedzy - wystawione naprzód - przednie nogi. Podkurczył zad, rozkładając pozostałe kończyny. Planował dotknąć ziemi tylnymi kantami czterech kopyt jednocześnie. Nim jeszcze to uczynił, podnióśł i naprężył ogon, ustawiając go tak, aby tworzył linię wraz z kręgosłupem. W chwili zetknięcia z podłożem, posłużył się skrzydłami dla stablizacji - wzniósł je, utrzymując płaską stroną prostopadle do kierunku lotu. Zrobił to, aby zrównoważyć siłę impetu z jaką lądował - przez którą mógł przekoziołkować do przodu. Wątpił bowiem, aby postronni przychylnym okiem spojrzeli na taką ,,akrobację:...
  12. Kolejni pierzastoskrzydli prezentowali swe walory, obdarzani przenikliwym spojrzeniem limonkowych ślepi ich towarzysza. Stukot kopyt, choć daleki regularnemu tętentowi, nabierał pozorów refrenu, przerywającego raz za razem melodię wypowiedzi młodzików. Ich słowa były różnymi, a jednak wpisywały się w pewien schemat. Imię. Umiejętności. Osiągnięcia. Zainteresowania. Czasem z przesunięciem, bądź pominięciem ostatniego z tych członów. Dwa pytania przychodziły na myśl pegazowi, który starał się zachować percepcję, pomimo targających nim raz po raz fal emocji. Były one fantazyjne w swej prostocie: ,,Z jakiej przyczyny? i ,,W jakim celu?" Po jednej stronie miał grupę młodych śmiałków, niepewnych losu, jaki ich oczekuje. Znajdowali się w Akademii Wonderbolts - wymarzonym przystanku na drode kariery każdego lotnika, aspirującego do rangi equestriańskiego asa przestworzy. <Są względem siebie jak tabula rasa.> - pomyślał fruwający minikoń - <Chcą, aby pierwsze zgłoski, zapiszą się w oczach innych, lśniły atramentem, ktory wszyscy poważają.> Spojrzał w kierunku Kapitana drużyny. Przechylił delikatnie pyszczek, pozwalając, aby kosmyk fiołkowych włosów zsunął się znad czoła na jego policzek. <Czyż nie jest najlepiej poinformowana ze wszystkich...?> - zbrojny w to przypuszczenie, zdecydował się zrezygnować z suchych faktów. Zastanowił go powód, dla którego ognistogrzywa klacz dała im szansę na wypowiedzenie się. Wątpił bowiem, aby była nadmiernie gorliwa w poznawaniu swych podopiecznych. <Nie ma ich nazbyt dość? Można kochać swoją pracę, ale...> Doszlo do niego, że być może nie czyniła tego dla siebie. <Impuls dla nas, abyśmy mogli otworzyć się na siebie...?> Dreszcze przewędrowały od jego kopyt aż po czubek ogona, nie omieszkając przy tym zakręcić w stronę karku.. <... abyśmy zachowali pamięć o tych, z którymi nie zdążymy utworzyć wspomnień...?> Drgnął ledwo zauważalnie, gdy to Lilly wystąpiła z formacji. Odruchowo. Postarał się zebrać szybko efekty rozmyślań oraz przygotować parę słów od siebie właśnie w związku z nimi. ... Nadeszła jego kolej. Zadrżał, gdyż nie czuł się jeszcze gotowy. Niemniej jednak, zdecydował, że da z siebie, co tylko może. Uniósł z lekka głowę, ubrał usta w uśmiech szerszy aniżeli po prostu ,,pogodny". Zmrużył brwi w lekko figlanym wyrazie twarzy, po czym żwawym drukrokiem pląsnął naprzód. <Toccata!> -Jestem Tender Ardo~ur! - zagrzamiał melodyjnie - Lubię taniec, lody i straasznie podoba mi się kształt tamtej chmury! - dodał, nagle wyginając swe ciało i zamachując krótko przednim kopytem w kierunku, w którym ostatni raz dostrzegł takową. Równie błyskawicznie wrócił do pozycji wyjściowej, dodając: -Cieszę się niezmiernie, że jestem tu, gdzie każdy z Wonderbolts dostał swój pierwszy ochrzan od dowódcy! Nabrał powietrza do płuc, po czym wypuścił je, przygotowując się do finału: - Nie zastanawiam się w ogóle na temat tego, ile razem polatamy... ale wiem, że to będzie lot w dobrym kierunku. Po tych słowach wycofał się do szeregu - równie chyżo, co z niego wystąpił. Rozluźnił mięśnie pyszczka, pozwalając twarzy przybrać wyraz sprzed minuty. Skupił się na słowach pozostałej dwójki kandydatów.
  13. Popieram w tej kwestii zamysł Vile Raven. Zgadzam się z tym, że złotą odznakę łatwiej będzie przerobić na srebrną oraz brązową.
  14. Jeśli jesteśmy przy osobach duchownych... u nas w parafii ksiądz zaskoczył wiernych. Zamiast ,,Idźcie, ofiara skończona." rzekł.:
  15. Plothorse

    Vile Raven

    Dziękuję w imieniu autorki tego tematu za każde słowo krytyki tu przedstawione. Proszę wszystkich o przeczytanie tych paru zdań: Nigdy nie zostalo sprecyzowane, czemu służy wstawianie prac w tym dziale forum. Sądzę, że konflikt wyrósł na podłożu subiektywnego podejścia do tej kwestii. Skoro Vile Raven utworzyła ten temat, oznacza to, że chciała podzielić się z innymi użytkownikami tego forum swoim dziełem. Nie wiem jaki cel temu przyświecał. To jest jej prywatna sprawa. Ważne jest to, że zaznaczyła - ona nie chce poprawiać swej postaci na modłę pasującą większości ogółu. Nie chce jej zmieniać. Nie próbujcie na siłę jej w tym pomagać. Tak jak nie każdy pragnie stać się profesjonalnym pisarzem, tak nie każdy może chcieć ,,udoskonalać" swe dzieła. Jestem pewien, że Wasza krytyka byłaby mile widziana gdzie indziej. Niemniej jednak, tu nie jest potrzebna. Vile Raven jest zadowolona z tego, co stworzyła. Zrozumcie to. Jej OC spełniło już swą powinność. Koncept służy jej jako baza. Tych parę słów, które napisała o swojej postaci, nie sluży temu, aby wciągnąć Was w jej historię, lecz temu, aby miała argumenty, pozwalające logicznie wyjaśnić jej wizerunek. Nie podoba mi się to OC. Jest bliskie kwintesencji tego, czego staram się unikać jako pisarz - jeśli chodzi o kreację postaci. Niemniej jednak, w tym temacie istnieje coś, co mierzi mnie jeszcze bardziej... podejście niektórych z Was. To, że widzieliście już niejednego Oc-ka ze słabą historią, posiadające takie, a nie inne cechy, nie daje Wam prawa na wrzucanie wszystkich im podobnych do tego samego worka. Choćby i miał to być jeden wyjątek na cały świat. Branie na siebie roli uczciwego recenzenta, nakłada obowiązek indywidualnego podejścia do każdego dzieła. Tak, jak ma się to w przypadku podejścia do każdego, pojedynczego czlowieka! Wystąpił tu tak rażący brak wyrozumienia, że pierwotny ciężar konweracji zostal drastycznie przesunięty! Czy zauważyliście, do czego doprowadziliście Vile Raven!? Broni się, ponieważ krytykę jej OC-eka z każdej strony odbiera już jako krytykę jej własnych upodobań - jej własnej osoby! Czy tego chcieliście!? Ten konflikt mógłby zostać zażegnany znacznie wcześniej, gdyby tylko większa część z Was postarałaby się zrozumieć, co Vile Raven chciała przekazać. Wysiliłaby się, aby przeczytać nie jeden, a parę razy jej słowa i wykazać odrobinę empatii. Szczerze, tego oczekiwałbym po Was jako członkow tego fandomu. Tymczasem - NIE! Znalazły się osoby, ktore nie dość, że nie przejawiły chęci pomocy biednej dziewczynie, to jeszcze wykorzystaly okazję i dowaliły jej, w związku z jej problemem! Pomimo jej próśb o zażegnanie offtopu! Nie macie wstydu!? Wolałbym uniknąć pisania tego, jaki bezmiar pogardy żywię do tego rodzaju zachowań, ale brzydzę się tym prawie jak kpieniem z cudzych ułomności, więc się nie powstrzymam! Mam nadzieję, że te słowa dadzą Wam wszystkim do myślenia. Tak przy okazji - Vile Raven - czy ktokolwiek dotąd wspomniał, że czarne białko oczu Twego Oc-ka sprawia wrażenie, jakoby nosił dwie pary czarnych okularów? ^ ^
  16. Imię: Tender Ardour Miejscowość: Góry Kryształowe Wiek: 18 Opis postaci/Aspekty: -Jako Strażnik Brzęczącej Przystani… Wychował się pośród pegazów, dla których kultywowanie tradycji – w niebagatelnej postaci – stanowiło chleb powszedni. Żywi głębokie poszanowanie dla niej, jak i dla kuców, które pozostawiły po sobie tę spuściznę. Z racji tego, że jest to jeden z filarów, na których zbudował swą osobowość, wpływa to na jego sposób postrzegania świata, jak i stworzeń je zamieszkujących. Stanowi też czasem klucz do pryzmatu przeszłości, przez jaki spogląda na bieżące wydarzenia. -Pioruny kuliste, mrozowe tornada, siostry z majonezem… Życie w górach Kryształowych nie szczędzi atrakcji. Żyjący w nich pegaz miał szansę zetknąć się z niejednym niecodziennym zagrożeniem. Z tej racji… nie, nie radzi sobie z nimi lepiej niż inne pegazy. Te ,,atrakcje” i tak występują za rzadko. Grunt w tym, że zwykłe zjawiska pogodowe się nudzą, gdy to wyczekujesz czegoś większego, jeszcze przed kolacją. Ten pegaz uznał, że nie będzie robił tego samego każdego dnia… zdecydował, że umili sobie czas. Z racji tego, zna odbiegające od przyjętej w Equestrii normy sposoby na radzenie sobie z częściej spotykanymi wyzwaniami. Nie są one zawsze skuteczniejsze od standardowych. Najczęściej są po prostu inne. -Patrzyłem z góry na chmury. Żeglowałem pośród gwiazd. Spędził większość swego życia na dużych wysokościach. Z racji tego, łatwiej mu oddychać znajdującym się tam, rozrzedzonym powietrzem, jako i manewrować na tym obszarze. Odbija się to jednak negatywnie na jego sprawności w gęstym powietrzu, niżej nad ziemią. -Grają na alarm! Jest bardzo wyczulony na dźwięk rogu. Na przestrzeni lat utożsamił go sobie z sygnałem ostrzegawczym. Każdy odgłos, choćby i podobny do wydawanego przez ten instrument, automatycznie budzi pegaza ze snu. -Kuce bez skrzydeł? Taaak, coś tam o nich słyszałem… Praktycznie nie miał styczności z jakąkolwiek rasą kuców, poza pegazami. Jego wiedza na ich temat jest bardzo ograniczona. Nie zna zwyczajów innych czterokopytnych, nie wie jak zachować się w ich pobliżu. W obecności takowych może być ostrożny, a nawet nieufny. Legenda postaci: -Widzisz tamtą chmurę…? Nie, tę mniejszą, po lewej… o, właśnie. Tak wyglądał mój dom. Razem z rodziną lataliśmy na takich po caaaaaałych Górach Kryształowych. Tak, każdy miał własną… Widziałeś kiedyś góry…? Haha! Nie, nie te Wasze pagórki… mówię o prawdziwych górach. Takich, których szczytów nie widzisz po wzleceniu nad najwyższe chmury. To są góry! Czemu lataliśmy? Ano, podlewaliśmy nimi stoki. Widzisz, żarcia nie starcza w jednym miejscu na długo, a trzeba dbać o przyszłość… i o innych. No wiesz, trochę nas tam było. Wszyscy żeglowali na chmurach. Odwiedzaliśmy się, mijając co i rusz… jak jedna, wielka rodzina… na morzu? To dobre porównanie, nie? Zapuszczałem się tak daleko zaledwie parę razy. Mm… z innymi pegazami znaliśmy się tak dobrze, że… nie, nie mogliśmy tak po prostu zostać w jednym miejscu. Może i z żarciem by styknęło, ale nie w tym rzecz. Kapkę ciężko to wyjaśnić. Widzisz, pogoda w Equestrii jest stosunkowo stabilna. Pegazy wewnątrz kraju tworzą i kształtują pogodę wedle życzenia, bez problemu radząc sobie z anomaliami powstającymi na jego obszarze… otóż, wewnątrz kraju jest spoko. To, co tam powstaje z racji warunków lokalnych to pikuś. Wszelkie zwały powietrza – i te gorące znad lądu, i te wilgotne znad morza… wszystkie, które kształtują pogodę w innych krajach – są zatrzymywane i kontrolowan granicy przez pegazy. Potem to dopiero ewentualnie rozprowadzają. Equestria ma własny mikro-klimat. To dlatego wszystko tu tak bajerancko rośnie. No a wracając do tego, gdzie żyję… widzisz, w teorii to my mamy łatwo. Góry to naturalne bariery. W teorii wszystko powinno się na nich zatrzymać. Jednakże… nie jest tak fajnie. Co byś powiedział na to, że… to, jak wyglądają Góry Kryształowe… to, że w ogóle istnieją… jest efektem całych mileniów wojen pegazów z najbardziej niszczycielską pogodą, jaką mógł zesłać front północny…? No, dobra… może nie wiem, czy te Góry tak powstały – ale fakt faktem, inaczej wyglądają z każdym nowym rokiem. No weź! Wiesz, jak to wygląda!? Budzisz się i widzisz przed sobą TAKIE tornado, że z miejsca wiesz, że urwie tyłek Tobie i całej Twojej rodzinie – co dopiero, jeśli zejdzie na niziny… no jak to: co robimy? Zwiewamy, rzecz jasna! – a co żeś myślał; że się bawimy w bohaterów? Hahah… widzisz ten róg? Każdy u nas taki ma. Rozpraszamy się, uciekając w głąb gór i trąbiąc ile wlezie. Od razu pegazogrom się zlatuje. No i razem dajemy radę… nie, zazwyczaj świętować nie ma czasu. Jak i potrzeby. Wiesz, dla nas to normalka. Co innego taki Festwal Zorzy… ogarniasz już, czemu tak koczujemy? No. Taa… ach, chyba odpowiada Ci to na Twoje drugie pytanie, nie? Na szkołę nie ma czasu. Tyle źrebaków w jednym miejscu to zbyt duże zagrożenie. Wiesz, dzieci skarb i w ogóle. W teorii rodzice uczą jak przeżyć i jak żyć… w praktyce – każdy z gór. Gdy jeden nie pamięta, drugi przypomina. Fajnie jest wymieniać się opowieściami, nie powiem. Siadasz sobie z kumplami, których nie widziałeś parę lat, patrzysz na zachód słońca i gadasz – co kto widział i przeżył. No i znowu w drogę… nie, wiesz, rzadko płaczemy przy rozstaniach. Żegnasz się z kimś jednego dnia, a drugiego masz już przy boku kolejnych znajomych. Jest naprawdę spoko! Gdy jesteś cały czas w drodze, czujesz się tak, jakby cały świat był Twoim domem… no, moim były góry – ten ,,fragmencik świata”. Hahah! Maleńki fragmencik... Weź, takiego życia Ci życzę. Pełnego wrażeń. Gdzie wiesz, na czym stoisz, jaką masz przeszłość – i tego, że możesz być z niej dumny, bo – jak to szło – każdego dnia oddychasz epicką tradycją! O tak… nie, serio, jestem prawie pozytywnie przekonany, że to cytat z tym ,,epicką”… khem… w każdym razie – ach tak! Bym zapomniał! Rodzina! Bajer, mówię Ci. Mama. Była taka dobra… czuła, kochająca i… żywa! Ściganie i wygłupianie jedną rzeczą… ogarniasz latające śniadanie!? No właśnie… a jak coś szło nie teges, to zawsze mogłem z nią pogadać… Razem z nią i z tatą rzeźbiliśmy. Wiesz, no, Góry Kryształowe nie mają takiej nazwy bez powodu… Nie, nie dla zysku. Choć było piękne, błyszczące i podobno rzadkie, to… co z tego? Mieliśmy tego prawie tyle, co zwykłych kamulców… Robiliśmy to dla zabawy. No i dla minięcia czasu, gdy nie mieliśmy innych rzeczy do roboty. Wiesz, naprawdę fajne rzeczy z tego wychodziły. Choć przytulankę wolałem z czego innego… no tak… gorzko – słodkie życie jedynaka? Hahah! Gdzie tam… urodziły mi się dwie młodsze siostry. Po kolei. Ogarniasz, jakie życie z nimi miałem? Dziczyzna w sosie własnym. Nie, nie zamieniłbym tego na cokolwiek innego. Kocham moje siostry. Przeżyliśmy razem wiele przygód. Z niejednej eskapady wróciliśmy we troje… nie mogąc przedtem długo znaleźć rodzinnych chmur… Aaaach, tęsknię kapkę za nimi… to takie miłe, choć czasem psotne klaczki. Im powiedziałem jako pierwszym… kim chciałbym spróbować zostać… zrozumiały. Pomogły mi podjąć ten krok… ziewasz! Nie, nie ukryjesz tego przede mną, widziałem. Już od jakiegoś czasu kleją Ci się oczy. No, przysuń się tutaj. Oprzyj głowę. Ululam Cię… jutro ciężki dzień… Pasje: Więcej, niż tylko ziarno prawdy. Opowieści. Legendy. Ten kuc zasmakował w słuchaniu o starych czasach i szukaniu śladów historii w dzisiejszych czasach. W dzień, w którym usłyszał o pojawieniu się z dawien dawna zaginionego Kryształowego Imperium po prostu nie mógł usiedzieć na miejscu. Żył kiedyś pegaz, co uwił sobie gniazdo z szalików… Są mięciutkie, puszyste; można w nich chodzić razem i spać na nich. I weź tu ich nie kochaj… ten pegaz przyrzekł sobie, że nie wróci do domu bez pamiątki.. Talenty: -Lecąc klinem, zdążymy na kolację. Dla pegazów z Gór Kryształowych, bardziej aniżeli umiejętność jakiegokolwiek pojedynczego przedstawiciela, liczy się zdolność do pracy w grupie. I o ile współpraca w zespole i tak musi zostać wypracowana pomiędzy dopiero co poznającymi się członkami, o tyle znajomość formacji, gwarantujących skuteczniejszy, zsynchronizowany lot, pozostaje w pamięci każdego, kto miał szansę z nich wielokrotnie korzystać. -Granie na rogu DUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUMMMMM!!! -Chwytny ogon Kwestia wyćwiczenia… gdy podróżujesz z całym domem na plecach… tfu, z całym domem pod zadem… zdajesz sobie w pewnym momencie sprawę, że nie pragniesz nadwerężać paszczy… bo jakoś brak Ci magicznych magnesów w kopytach… CM: Kryształowa latarenka, rozświetlona od wewnątrz drgającym delikatnie światłem. Tak miło się zasypia, gdy ma się kogoś, kto przytuli, opowie bajkę, przykryje kołdrą… a czasem i ponawala poduszkami przed snem. Ten kucyk rozpoczął przygodę ku odkrywaniu własnego powołania w życiu, zajmując się dwojgiem sióstr. Dbał o to, aby każdy ich dzień kończył się przyjemnie. Gdy nabrał w tym wprawy, zaczął próbować swych sił w sprawianiu, aby i poranki były dla nich magiczne. Tak, aby wstawały na prawą nogę i, pełne energii, zaczynały wesoło dzień. Radował się bowiem tym widokiem. Zdał sobie wkrótce sprawę z tego, że chciałby, aby każdy wokół miał na to szansę. W tym właśnie momencie, pojawił się jego Uroczy Znaczek. Nie było to łatwe dla źrebaka – nawet w środowisku pełnym tak zażyłych pegazów, jakim są Góry Kryształowe - ale mimo to, próbował. Pełnię swego talentu odkrył, gdy to zdał sobie sprawę z tego, co warunkowało ,,wyjątkowość” każdej chwili – a przynajmniej leżało u ich podstawy… energia - zaangażowanie mianowicie. Niezależnie, czy była to rozmowa, spacer, czy czytanie książki – w zależności od tego, jak wiele wkładało się go w daną czynność, taką wychodziła. Odkrył to, samego siebie motywując do zrobienia dla rodziny sałatki (rzucenia się z tasakiem na pomidor) – z pasją godną antycznych bohaterów. Ten pegaz zaczął starać się, aby uczynić każdą chwilę wyjątkową dla tych, którzy go otaczali. Zaczął przekuwać swój talent w ogniu determinacji, gdyż było to ciężkie zadanie – każda czynność, każdy kuc był jedyny w swym rodzaju i wymagał indywidualnego podejścia. Co dopiero mówić o większej ich ilości naraz… Wraz z postępem czasu, pegaz ten zdał sobie sprawę z tego, że odpowiednią motywacją, naenergetyzowaniem, jest w stanie poprawiać wyniki kuców wokół niego. Jedzenie owsianki wyglądało zupełnie inaczej, co dopiero mówić o grze w piłkę ze znajomymi. Wszystko wyglądało świetnie. Kuc ten cieszył się ze swego talentu… aż do dnia, w którym zdał sobie sprawę z tego, jakie ryzyko niesie korzystanie z niego. Pewnego razu napotkał pegaza, który przymierzał się do wzięcia udziału w pewnych zawodach. Niewątpliwie, miał talent, jednak nie był w stanie zebrać się w sobie… póki ktoś go nie zmotywował. Ten ktoś włożył w to swe serca, radując się widokiem rezultatu ćwiczeń nowo poznanego kuca… i przeżył szok, widząc co stało się z nim stało. Nie zdołał zająć żadnego, liczącego się na podium miejsca. Popadł, choć na krótki czas, w depresję, straszliwie przeżywając to, że pomimo ciężkiego treningu, nie udało mu się. Ustąpiła ona miejsca apatii, przez którą – z tego co słyszał bohater tej kp – przez pewien czas nie udało mu się zabrać za cokolwiek konkretnego. Ustanowił przed sobą cel, nie patrząc na inne sprawy i po minięciu się z nim, miał przed sobą pustkę. Ten, który go zmotywował, mocno przeżywał jego cierpienie. Zwłaszcza, że – pożegnawszy się z nim jakiś czas przed zawodami – jedynie słyszało jego stanie, nie mogąc z nim porozmawiać w cztery oczy. Choć osoby, które znały jego ,,ofiarę” wspominały, że już taki był trochę wcześniej i to jego własne podejście to sprawiło… to jednak ciężko mu było pozbyć się wyrzutów sumienia. Ograniczył korzystanie ze swego talentu, zdecydowanie mniej motywując innych. Przestraszył się. Teraz jest niezdecydowany, waha się. Niewiele czasu minęło od tego incydentu. Tymczasem, nadszedł list z południa… pozytywnie rozpatrzono jego podanie, wysłane jeszcze przed tym zajściem… Ma nadzieję, że w akademii ta część jego talentu nie będzie potrzebna… przecież są motywujący trenerzy… prawda? Obraz Postaci:
  17. Asia jednak będzie! Yay! No i na dodatek, meet we wtorek idealnie się zgrywa... bardzo możliwe, że będę potrzebował ochotników do niezbyt lekkiej pracy remontowej. Znowu. Nie wykluczam, że owa robota może przeciągnąć się na kolejny dzień. Uwzględnijcie to, planując kiedy możecie.
  18. Nie mam facebooka. Poprosiłem znajomego o sprawdzenie ~ grupa zamknięta. Podobno chwilę musiałbym odczekać, nim jakikolwiek odzew bym uzyskał. Trochę szkoda, no ale.. mówi się trudno.
  19. Mam pytanko - z racji tego, że tak cicho w tym temacie - jak tam się mają meety poznańskie? Tak się akurat składa, że jutro muszę odwiedzić Poznań. Chętnie spędziłbym godzinek parę w towarzystwie lokalnego fandomu... ... ktoś deklaruje wolną chwilę?
  20. ^Dziwnego anime. Jak już. ^ ^ Nie będzie mnie we wtorek, sorki. Wybywam do Poznania w sprawie urzędowej.
  21. Plothorse

    XXIV Śląski Ponymeet

    Spraw kilka, niezorganizowanych i nie w czas może, ale jednak...: Meet ten sprawił mi wiele radości. Zapewniona była pierwszorzędnie rozrywka, dla której przyjechałem ze stolicy - możliwość porozmawiania z mnóstwem ludzi. Wielkie podziękowania dla Reseta z mojej strony. Zgodził się mnie przenocować... gdy to przyjechałem, wierząc, że jako jedynemu z Warszawiaków przyjdzie mi do 2 w nocy samemu na stacji czekać. Um... tak może spytam... czy jest może na tym forum osoba, która przedstawiła mi się na meecie jako ,,Ari"? Łącznie z Bafflingiem, Tarkinem i Teslą był jedną z osób, z którymi miałem szansę zamienić więcej niż paręnaście zdań na tym meecie. (podobno miałem takiego pecha, że akurat trafiłem na meet, na którym Albericha nie było... wbrew wszystkiemu, co możnaby się po nim spodziewać...) Mm... zobaczyło się Imperatora, Discorsa, Torronto, Maxy Blacka, Otto (szkoda, że zniknęła, nim byłem w stanie z nią porozmawiać...), bobule' a i... tyle osób, których imion, a nawet twarzy już nie pamiętam... łoł. Może nie z każdym dało radę pogadać, ale jednak. (Z kim to jak tak intensywnie rozmawiałem na temat Ocków i ficów w autobusie...?) Dziękuję za pokazanie mi kto jak się zwie, Lindsu. Choć.. nie powiem... tak wyszło, że chyba właśnie z tymi, których mi pokazałeś zaznajomiłem się mniej niż z pozostałymi. I tylu pozostało jeszcze nieodkrytymi... największym minusem tego meeta było to, że był... za krótki. Niesamowite, jak to zbiegła się data meeta z premierą kucykowego MMO. Przeżywanie wraz z ludźmi nadejścia czegoś takiego w nocy, kiedy to pierwszy raz się o tym usłyszało... przebijanie się przez zapchane serwery i spoglądanie na animacje emotek... zasypianie w pięciu na jednej kanapie, przy laptopie, ukazującym tańczącego, pastelowego kucyka... bezcenne. Wiedza o tym, że nie będę miał jak w to grać poszła wtedy zupełnie w niepamięć. Hmm... zastanawia mnie, czy pojawi się tutaj filmik z turnieju oraz czasu około niego... aż boję się pomyśleć, czy ktoś aby nie sfilmował tej części walki drużynowej, gdy to ganiałem za Torronto w bardzo... hm... oryginalnej pozycji.
  22. Spokojnie, już w pierwszym poście o tym wspomniałeś. Mm... widzisz, nie chodzi mi o ograniczenie po dwoje przedstawicieli danych ras na drużynę... lecz to, aby dane rasy nie były przypisane do danych elementów. Mm... najlepszym przykładem tego, jak to wcale nie musi wyglądać w sposób przedstawiony w serialu: (Mógłbym jeszcze obok Posey dać Surprise, ale... chyba nie tego rodzaju to wątek, co by go przy pomocy g1 dekorować )
  23. Hmm... czym mam rozumieć, że zależy Ci na tym, aby rasy nowego mane 6 odpowiadały rasom oryginalnych? Wiesz, w wypadku takich zmian (pozbawienia historii) jego charakter traci kapkę sens. ^ ^ Nie żebym nie mógł odgrywać roli takiego kuca, niemniej jednak, ciężej byłoby mi się w niego wczuć bez punktu odniesienia... sądziłem, że mogę podpiąć telekinezę pod zbijanie/zbieranie jabłek, no ale skoro owe powiązanie wydaje Ci się (najwyraźniej? chyba?) zbyt odległym... mm... być może w ogóle utworzę nową postać. Wszak żaden problem. Shiver natomiast pozostanie na kiedy indziej... No i, nie powiem, ciekawie ukróciłeś mą KP, wstawiając fragment z wyglądem, opisujący CM pod postacią kwiatu, dodając od siebie, iże ma być to jabłko. Mm... mam mieć dwa? Uczynię chyba tak, jak wspomniałem wcześniej... PS: Sądzę, że słowa: są kapkę nierówne tym: To tak przy okazji... może zdecyduj się, którą wersję byś widział chętniej, póki projekt jeszcze młody...?
  24. Remont. Wymiana instalacji elektrycznej w całym domu.

    1. cAnon

      cAnon

      Głośno. Czereśnie jeśc przeszkadzają.

  25. Mam pytanko. Mógłbym wysłać KP z sesji? Wraz ze znajomym zostaliśmy uziemieni tam po 1 poście, a jakoś nie chcę skończyć ot. tak z postacią, na którą to jednak te parę godzin poświęciłem, synchronizując jego pracę ze swoją własną... Oto link do niej (w razie czego): Link Dwa posty wyżej jest KP znajomego (Nightfallheart) Uzupełnia moją o parę detali. Zastępstwo AJ.
×
×
  • Utwórz nowe...