-
Zawartość
1053 -
Rejestracja
-
Ostatnio
-
Wygrane dni
11
Wszystko napisane przez Linds
-
Że Wykop jest zbiorowiskiem ludzi konserwatywnych, prawicowych? I pewnie masz rację, bo jakoś dużo nie przeglądam Wykopu. Ja sobie Wykop cenię za to, że można tam łatwo trafić na ciekawe artykuły, z których człowiek się dowie czegoś mądrego albo o świecie, albo o kraju. Zaś chany jakby nie patrzeć, to głównie dziwne, niby-lol, contenty oraz w cholerę NSFW. I wybacz, nie uważam, żeby tego typu contenty jakoś pozytywnie rozwijały człowieka.
-
Krótko. Muzyka: * służy mi prawie non stop. Jeśli jej nie słucham, to często coś nucę, albo wymyślam własne bazgroło-muzyki * przy niej potrafię się uczyć, cisza mi przeszkadza, * nie wyobrażam sobie jazdy jakimś samochodem, czy autobusem bez muzyki * zły/smutny humor, to i odpowiednia muzyka się znajdzie
-
Kiedyś wolałem bardziej Vinyl, bo design, muzyka klubowa i wyluzowana osobowość w porównaniu do Octavii, z której kreowano nie tyle, co wielbicielkę muzyki klasycznej, co stereotypową wielbicielkę tej muzyki, czyli cholernie poważną i nudną osobę. Ostatecznie role się odwróciły i wolę bardziej Octavię (której na szczęście w serialu nie wstawiano więcej, bo coś czuję, że gdyby i te zachcianki fandomu zaczęto spełniać, to spieprzono by Octavię), bo w porównaniu do fandomowej Vinyl jest bardziej ogarnięta i co najważniejsze... Vinyl niestety została wręcz przywiercona przez fandom do muzyki dubstepowej i innych wiertar, których akurat nie znoszę. Ja wiem, że niby dubstep i inne wiertary to dzisiejsze normy w muzyce klubowej, ale jest jeszcze pop, dance, trance...
-
Cóż, kiedyś chciałem grać na gitarze, ale rodzice się nie zgodzili. Myślę, że gdybym poszedł tą drogą, prędzej odkryłbym rock, hard rock i metal. Czy znalazłbym zespół jakiś, albo w ogóle moje życie by się bardziej zmieniło? Wątpię. Gdybym teraz nauczyłbym się grać na gitarze, to by mi nic w zasadzie nie dało. Tyle, co w przyszłości jadąc z córką i jej koleżanką, albo w ogóle z moimi dziećmi do lasu na obóz, wyciągałbym gitarę, grał i śpiewał fałszując przy tym pewnie nieco. Za to była szansa, że zostanę DJem. Swojego czasu amatorsko się tym zajmowałem, otrzymując kilka razy rady od - może ktoś skojarzy - DJ Axeleratora. Daleko nie zaszedłem, bo traktowałem to jako hobby plus nigdy nie byłem typem samouka, więc w zasadzie stworzyłem ze 4 mixy w Virutal DJ'u i na tym się skończyło, a i tamte twory do ideałów nie należą, mają sporo wad, są niedopracowane. Jak ktoś jest ciekaw efektów, chce się pośmiać z reliktów po czasach gimbo-Lindsa, niech sobie wygoogluje "DJ Tysk Mix".
-
No tak, typowa ucieczka broniacza przed życiem i problemami, zamiast się z nimi zmierzyć, mogłem to przewidzieć! 10 points for Gryffindor! Dobra, o to nie spytam, ale czy to prawda - bo krążą takie mity - że wy lekarze specjalnie uwalacie swoich kolegów i koleżanki na studiach medycznych (np. celowo dając celowo źle zrobione notatki), by jak najbardziej wyeliminować konkurencję do specjalizacji?
-
Ja jako człowiek z zasadami, wychowany w konserwatywnej rodzinie uważam, że chany są miejscami dla ludzi co najmniej nienormalnych. Mówcie mi co chcecie, ale tutaj zdania nie zmienię, bo owszem, czasem z chanów wyniknie coś zabawnego, na poziomie, ale jednak przeważnie chany to zbiorowisko anonów będacych zboczonymi, skrzywionymi, społecznymi spier******mi. Zwłaszcza, że elementem wspólnym każdego chana to są: * NSFW - i to nie ograniczające się do normalnego porno, czy erotyki, tylko spokojnie idzie trafić m.in na zoofilię; * gimbo-żarty na poziomie co najmniej słabym - wiele tekstów z Karachana to po prostu powinny umożliwiać władzom polskim ścinać głowy tym, którzy ich używają Tak samo nigdy mnie nie śmieszyło słynne, ponoć pochodzące z 4chana "DE GEJM, PRRFRFRFRFFRFRFFFFFFFFFFFF". A to tylko przykłady. * Nerdo-dowcipy - jakby nie patrzeć, wiele żartów chanowych jednak odwołuje się do świata nerdów i innych informatyków. "Siekiera.jpg" to pierwszy lepszy przykład. Dla nerda może to zabawne, dla mnie to jest co najmniej durny tekst. Chyba za dużo normalnego świata się zachłysnąłem, zanim zostałem wciągnięty w świat dziwactw, z resztą nigdy nie byłem typem nerda; * fakt, że większość ludu to anony spędzające większość życia przed komputerem, jeśli nie całe życie. Aż głupio mi to pisać, bo znam parę osób, które przeglądają w kółko 4chana i są wobec mnie ok, ale mimo tego, no trudno, żebym miał jakąś propagandę teraz robić, że chany są wow, takie super, wow, a ludzi przeglądających chany jakiekolwiek uznać za normalnych. Analogicznie jest z tumblrem, ma zalety, ale i wady i tutaj to spokojnie bym wymienił homopropagandy i strasznie wyczuwalną lewicę. Mimo tego mogę być użytkownikiem tumblra, nie wyznając zasad, które wyznaje większość tamtejszego ludu. Tak samo mogę zadawać się z chanowcami, ale nigdy nie uznam chanów za coś normalnego. Osobiście wolę Wykop. Przynajmniej na razie. Ciekawe, co było pierwsze - fandom, czy clop
-
Przepraszam, że tak wyskoczę z dupy, ale nie pisze się "Opera mlppolski nie otwiera". Albo wzorem Rzeczpospolitej Polskiej - "Opera MLPPolskiej nie otwiera", albo "Opera nie otwiera MLPPolska"
-
Pocieszne Cynos, ale ty ze mną na jednym roku nie studiujesz
-
Dobra, w takim razie zejdę na bardziej gorzkie żale, zwłaszcza, że mnie teraz smut złapał. Ale tam nie musicie czytać, ani odpowiadać, ja ino potrzebuję to z siebie wyrzucić i tyle. W ogóle tamtej mojej gadki o zdrowiu nie traktujcie jako żali, ja to po prostu opisałem w odniesieniu do żalu Triste, bo ja nie użalam się, ino przedstawiam sprawę, z którą muszę dealować i mam zamiar, bo co innego mi pozostaje? Miałem wziąć się do nauki, a, że notatki na laptopie, to i na chwilę sprawdziłem fejsa. I co? Szara rzeczywistość uderzyła. Co tam, że się udzielam, że staram się być aktywny na wydziale, coś działać, że staram się nie być najgorszym studentem i największym sępem? Co tam, że jeśli mogę to pomagam ludziom na ile mogę, bo wyznaję zasadę "Docieramy do tego samego celu, współpracujmy!"? Co z tego, że dużo rozmawiam z ludźmi w sposób naturalny, jestem sobą, a i przez to często rozbawię ludzi, poprawię im humor, czy też ogólnie wychodzi pozytywna energia wokół? Co z tego wszystkiego, skoro i tak ostatecznie czuję się, jakbym lądował po raz enty na pozycji największego przegrywu roku? Niby nie jest tak źle, bo jak potrzebuję notatek to je jakoś sobie ogarnę, choć wiadomo, jedni chętniej dadzą, drudzy by najlepiej w ogóle nie dali, a i tak ciężko o bardzo dobre notatki (na szczęście część z nich jest wrzucana na całą grupę w akcie dobroci dla wszystkich). Ale o ile widzę, by ludzie do siebie wzajemnie pierwsi wyciągali powitalną dłoń, dosiadali się i gadali, tak jednak jakimś cudem ja tego nie doświadczam. Nie licząc wyjątków, to zawsze ja pierwszy podchodzę do ludzi, ja pierwszy się witam, ja pierwszy zabawiam rozmową. A teraz co? Siedzę i się uczę, spoko, przynajmniej wzrosną moje szanse na pozytywne zakończenie przygody zwanej "sesją". Gorzej, że widzę, że przynajmniej część ludzi się razem bawi na jakiejś domówce, pewnym ludziom inni chętniej pomogą i odczuwam, że ja nie należę do tej grupy ludzi, choć mogę wyolbrzymiać i przesadzać. Do tego zobaczyłem na profilu koleżanki info, że pewna grupa znajomych jedzie do niej z niespodziankowym tortem (przez nich przygotowanym), by świętować jej urodziny. A ja ciężko wzdycham. Ciężko wzdycham, bo niby potrafię sobie radzić samemu i potrafię być sam. I niby nie szukam związku i niby jakoś specjalnie mi nie zależy na tym, by mieć wokół siebie ludzi. Z drugiej strony jednak odczuwam głód przyjaźni, właśnie tego typu aktów jak miłe niespodzianki z ich strony, pokazanie tego ile dla nich znaczę. Pokazania, że jestem dla nich czymś więcej niż ozdobą dnia lub imprezy, na którą raz na ruski rok wyląduje (i to tylko wśród broniaczy -_- ). Zawsze jak widzę tego typu akcje, czy akcje typu "Siema Paweł, zrzuciliśmy się na prezent dla Ciebie" (materializm, tiaaa), albo "Ty, zobacz, wykonaliśmy to specjalnie dla Ciebie!", to mnie bierze zazdrość, mimo, że nie mam się tak źle, jak niektórzy broniacze bardziej olani przez świat, bo o ile ja od strony kogoś dostanę życzenia, a przy organizacji imprezy urodzinowej i zaproszeniu ludzi zawsze jakiś upominek się dostawało, tak zdaję sobie sprawę, że pewni ludzie nawet nie mogą myśleć o zaproszeniu kogoś, bo nie mają kogo. Czemu muszę być tak głodny tego typu traktowania i nie potrafię zadowolić się tym, co już mam? Nie mam pojęcia, zwłaszcza, że w moim mniemaniu nie jestem typem człowieka rozpieszczonego. W tym roku będzie smutniej, bo domyślam się, że na urodziny będzie spam na facebooku i na forum życzonkami, a wiadomo jak to z nimi jest. Może jakiś szkic się trafi od znajomego lub dwóch z fandomu (kochani!), ale w tym roku wiem, że tym bardziej nie odczuję urodzin tak, jak powinno się je odczuć, bo w tym roku nie mam jak i gdzie ich zorganizować. Przez ostatnie 2 lata ja i 3 kumpli z Poznania mieliśmy koalicję urodzinową - było miejsce, szło zebrać ludzi, a przy okazji ze 3-4 osoby miały urodziny, bo mniej-więcej w tym samym czasie je obchodzimy, a obecnie well, koalicja upadła przez animozje między pewnymi osobami. Jeśli chciałbym ściągnąć do siebie osoby dla mnie najbliższe - bo każde z nich mieszka mega daleko, to mam problem. Moje lokum jest za małe, a nie mam co liczyć na to, że współlokatorzy się zgodzą na przekimanie X ludu, albo na opuszczenie chaty na 1 noc. Nie zaproszę przecież wybranych przyjaciół z paczki, bo inni poczują się źle, zaś nie mogę napisać "Liczba miejsc ograniczona", bo nie wypada. Pieprzony savoir-vire. A życie to nie jest takie MLP, gdzie można napisać list do Celestyny, by załatwiła brakujące bilety. Wiem, że nie mam co liczyć na niespodziankowe, miłe akty na cześć mojej osoby. Przecież nawet jak w fandomie starałem się robić co mogłem, wnosić jak najwięcej od siebie to i tak słyszałem tylko, że gówno zrobiłem i tylko przypisuję sobie chwałę i tyle z aktów doceniania mnie.
-
Powiedz to Islandczykom, że nie da się współcześnie walczyć z władzą. Co do dokumentu o natarciu UE na Polskę w razie zamachu stanu nie słyszałem i zgaduję, że prędzej może ci chodzić o NATO. Wciąż jednak uważam, że gdyby naród chciał, znalazłby drogę do uwolnienia się. No, ale po co mi to piszesz, skoro ja wiem o tym mechanizmie i cię o tym uświadomiłem w poprzednim poście? Zaskoczę Cię, ale najgłośniejsi krzykacze np. na protestach przeciwko ACTA byli nie z powodu wolności myśli politycznej, lecz bardziej z powodu walki o nieeliminowanie piractwa i pornografii. Ale jak najbardziej, duża część ludu to też byli to obrońcy wolności myśli politycznej, oczywiście. Zanim wyślesz posta, sprawdź go. 2 razy napisałeś to samo słowo, raz czyniąc błąd ortograficzny Wbrew pozorom wielu ludzi dzisiejszego pokolenia nie zdaje sobie sprawy z propagandy państwowej i europejskiej. Wielu jest jeszcze takich, co naiwnie wierzy telewizji, politykom, co ślepo wierzy w polityczną poprawność i otwarcie na emigrantów różnych kultur, w tym muzułmanów. Ba, tą propagandę dalej szeroko się prowadzi, niedawno w Warszawie była publiczna "debata" o tym, że nie musimy obawiać się islamu! Zapominasz o tym, że wychowani na internecie są przede wszystkim ci, którzy w społeczeństwie są zepchnięci na bok. Reszta nie, była wychowywana przez ludzi, przez media itd. i obecnie wierzą, że najważniejsze to dobrze płatna praca, harówka, rodzina i koniec, a nie dbanie o dobro kraju. Czy ludzie będą walczyć z niewolnictwem w Polsce? Nie. Będą po prostu wierzyć, że gdzieś jest raj, w którym zdobędą wymarzoną pracę i za nią uciekną, zostawiając problemy za sobą i tam dalej będą żyć wg narzuconego schematu, ale za lepszy hajs, przy lepszych podatkach itd. I żebyś się nie zdziwił, ale to tacy ludzie przejmą władzę w spadku po obecnej władzy, bo takimi będzie łatwiej sterować z góry, łatwiej będzie ich ustawić by niczego nie zmieniali w kraju.
-
Zobacz, jak wyglądają te bunty młodych pokoleń dzisiaj. Jeśli trzeba walczyć o interes narodu, kraju, to wielu głośno krzyczy o zmianach, ale prawie nikt nie pójdzie walczyć, a ci co pójdą zostaną okrzyknięci idiotami i ograniczonymi prawilniakami. Młodzi wyjdą dopiero w jednym momencie - gdy zechcą znów ocenzurować internet, wtedy nagle każdy potrafi ogarnąć swój zad, wstać i ruszyć na protest. Wybacz, ale w nasze pokolenie nie wierzę. Dopóki mają internet i swój Gimbazjon, to nie ma co liczyć na wielkie zmiany.
-
Wybaczam, o ile wybaczysz mi to, że te informacje akurat zostawię dla siebie.
-
To jak już weszliśmy na temat zdrowia, to i ja dorzucę coś od siebie, bo o ile dobrze pamiętam, to wspominałem tutaj raz o tym, że grozi mi wykrycie pewnej choroby, która śmiertelna nie jest, ale może mieć spory wpływ na moje życie. Planuję się wybrać do lekarza. Gorzej tylko, że żeby mieć 100% diagnozę, to najlepiej by było, bym wspomniał o pewnej operacji, którą przechodziłem będąc w 2 kl. szkoły podstawowej (dla porównania aktualnie jestem w wieku studenta 4. roku) i leczenia pooperacyjnego hormonami, które w pewnym momencie zostało przerwane. Niestety - brak konkretnych informacji od rodziców (zamiast tego tłumaczenia) skłonił mnie do rozpoczęcia dochodzenia do prawdy, zwłaszcza, że rodzice nie mogli mi powiedzieć na co ta operacja była konkretnie, nie znali nazwy hormonu, którym mnie szprycowano i cała sprawa mi generalnie śmierdzi. Jedyne, co mi pozostało, to spróbować dotrzeć do dokumentacji lekarskiej. Ale operacja w Tychach, a nie w Warszawie, jestem tam raz na ruski rok i to na krótkie okresy, co nie ułatwia sprawy. Musiałem więc wyrobić się w okresie świąt. Przychodzę na miejsce kliniki, gdzie była operacja i z "Kur*wa!" na całe miasto odkryłem, że klinika została niedawno zlikwidowana. Drugi oddział tej kliniki nie mógł mi pomóc. W sprawie archiwum dokumentacji, NFZ odsyłał mnie do Urzędu Miasta, Urząd Miasta do NFZ-u, w końcu w UM udało mi się skontaktować z kimś, kto sprawę znał i mnie nakierował na osobę związaną z kliniką. Po skontaktowaniu się, udało się dotrzeć do dokumentacji. Już sobie myślałem - kurde, w końcu jestem na prostej do prawdy. Gówno prawda. Co prawda odkryłem co to była za operacja i kiedy została przeprowadzona i przez jakiego lekarza. Ponieważ w dokumentacji było wpisane to, co odkryto przy okazji operacji, a nie sam obiekt operacji, matka mi w końcu powiedziała prawdę dotyczącą operacji. Ale w papierach było TYLKO to. Czego zabrakło? Zabrakło opisu przebiegu choroby, w tym najważniejszego - opisu leczenia pooperacyjnego. Nie mam więc w zasadzie pierwszego najważniejszego faktu potrzebnego do diagnozy - nazwy hormonu. Co więcej, tropy się urywają. Lekarz przecież po tylu latach nie będzie pamiętać, jaki konkretnie środek mi zapisał. Przychodnia, w której przeprowadzano leczenie pooperacyjne RÓWNIEŻ została zlikwidowana, tyle, że nie niedawno, a kilka lat temu. Krótko mówiąc, jestem w ciemnej dupie i pozostaje mi liczyć na to, że lekarz, na którego trafię w celu zdiagnozowania choroby okaże się być na tyle ogarnięty, że poradzi on sobie jakoś bez tej wiadomości. Gorzej tylko, że pewnie z NFZ-u to zajmie mi w cholerę długo (dobrze, że mam już skierowania... ), a na prywatnie mnie nie stać. To nie takie proste - to pokolenie wychowane w PRL-u wychowuje kolejne pokolenia. Do tego dochodzą kwestie geopolityczne, nasze powiązania i bycie podległym pewnym innym... "instytucjom". Tak więc komuny z naszego narodu łatwo nie wyplenimy.
-
Nie wiem, czy wiecie, ale Kamisha b. ładnie rysuje, oto dowód https://scontent-b-ams.xx.fbcdn.net/hphotos-xpf1/v/t1.0-9/10930157_889701014408609_7656466093065984595_n.jpg?oh=919def38933b2e8ffce4ccf90359ea57&oe=556CDD20
-
Ja miałem problemy z meteorologią i klimatologią. Ba, jeszcze w środę rano brakowało mi 1,5 pkt do zaliczenia ćwiczeń. Ale raz kolosa poprawiłem, drugi raz męczyłem się kilka razy z diagramem aerologicznym. Plus ogólnie doliczmy fakt, że jestem za głupi, by w pełni uznać się za klasę inteligentną, by podwyższyć poziom trudności. O dziwo, udało się. A może to ja taki idiot i jak to idiot, mam szczęście po prostu... ?
-
Trzeba było cały semestr zapiepszać, a nie zostawiać na ostatni moment. Wiem, co mówię, bo sam miałem nie jeden projekt z kartografii do oddania. I ankiety wśród mieszkańców Śródmieścia Południe (co wykonałem bez wykonywania ich samemu i bez wykorzystywania broniaczy). I jeszcze kilka pewnych prac. Aż mi się chce śmiać, bo ja właśnie przedwczoraj zaliczyłem najgorsze (w sensie trudności) ćwiczenia ze wszystkich, jakie miałem przez 4 lata studiów, w tym ćwiczenia z przedmiotu, na którym leży prawie cały starszy rok na warunkach (kartografia) i jak oni teraz nie zdadzą, to wypad z uczelni. Mi pozostają ostatnie furtki - egzaminy na sesji, z których o 4 egzaminy jestem spokojny, gorzej z egzaminem z karto, ale jak się zepnie poślady, to też da radę. Więc bez załamki, spinać poślady, mniej kucyczków, fandomu i innych spie<cenzor>lozy i DO ROBOTY. EDIT: Dopiero teraz zauważyłem, że mam do czynienia z klaczką rok ode mnie młodszą. Czyli studentka 3. roku jak mniemam. I jeszcze takich rzeczy nie rozumie?
-
Spoko, w tyskim Fiacie - przynajmniej kiedyś, choć pewnie teraz też - było tak, że przerwa przerwą, ale umowa tylko na weekend i jak ci się nie podobało niewolnictwo tamtejsze (nawet o tym niewolnictwie piosenka powstała: http://w402.wrzuta.pl/audio/aVJpk4eRzC8/tychy_fiat_blues), to po weekendzie już z tobą umowy nie przedłużali. Niewolnictwo. W Polsce norma. Polska nigdy nie była, nie jest i nie będzie cywilizowanym Zachodem.
-
No nareszcie 300. okejka do reputacji wskoczyła!
-
Ludzie, ale wasza awantura od początku nie miała sensu. W końcu główną cechą tego zje.... dziwnego fandomu jest wielki, wszechobecny nieogar i podbój terytorialny przez wojska Gimbazjonu. Wprowadzać jakiś poziom dyskusji, ogarniętość i likwidowanie gimbazy trzeba było zacząć na samym początku panowania forum, a nie teraz po latach. Ewentualnie nieco po założeniu forum (chwyt marketingowy, bo kto by się zarejestrował na forum, które wg gimbazy jest sztywne?) zacząć dopiero. Teraz to za bardzo gimbazjon się u was rozprzestrzenił i macie po sprawie. Ludzie, tego fandomu z gó... błota zwanego gimbazą nie wyciągniecie. Próbowano to zrobić w niejednym fandomie lokalnym, próbowano i na nie jednej stronie, zawsze bezskutecznie. Dlaczego? Bo ogarnięci ludzie, zachowujący kulturę i poziom to mniejszość, zaś większość to ludzie odrzuceni przez społeczeństwo zwłaszcza za takie gimbazjony śmierdzące z nich na milę. Pewnie część osób mnie teraz będzie hejcić, więc macie Celestię, by wam nie było aż tak smutno.
-
Pierwsza część mi jakoś się nie przypodobała i w połowie przestałem grać, za to "M: Last Light" spodobało mi się i przeszedłem całe. Najbardziej to lubiłem smaczki w postaci porzuconych książek z serii Metro, albo plakatów informujących o nadchodzącej powolutku książce "Metro 2035". No i ba, jak grać w "Metro" to TYLKO z rosyjskim dubbingiem, nie ma mowy o innej opcji - przy takim dubbingu człowiek super się wkręca w klimat gry.
-
Ten tekst pisałem jako heheszka, ale faktem jest, że mam mały problem do nerdów ograniczonych życiowo do komputera, toalety, kuchni i okazjonalnego ponymeeta, a nie wychodzących od czasu do czasu do świata, a potem dziwiących się, że ich życie jest do d. Nie, żeby to odnosił jakoś do Ciebie Siper, bo o ile wiem, ty się angażujesz w życie. To zależy. Miałem w zeszłym roku ofertę odbycia szkolenia i potem pracowania jako rezydent (niestety musiałem odmówić) i tam akurat rezydent też służył czasem jako informacja turystyczna, przewodnik. Ale faktem jest, że rezydent przeważnie jest od jednego - ratowania skóry turysty w razie problemów z hotelem. Dla mnie Grecja i Egipt to tylko jakbym sam miał być turystą i zobaczyć Akropol, Sunion i piramidy w Gizie. Ale pracować? Nieeee... Takie coś to i ja chętnie bym odwalał. No, ale właśnie tu dochodzi problem, o którym pisałem odpowiadając Burning Question. W ogóle planując oprowadzanie Polaków po Islandii weź pod uwagę, że Islandia to bardzo droga wycieczka dla Polaków.
-
Nawet nie macie pojęcia jak ja zazdroszczę ludziom mających smykałkę do ścisłych przedmiotów, czy do informatyki. Zostałbym chętnie informatykiem, bo z tego dobry hajs i wszędzie się robotę znajdzie, ale mnie nigdy nie jarało przesiadywanie wiecznie przed komputerem, składanie/rozkładanie ich, czy programowanie, więc ja jako gówniarz olałem sugestię rodziców, by się kształcić w tym kierunku Inna sprawa, że jak to proponowali to byłem w gimnazjum, byłem już dość zawiedziony informatyką po podstawówce i gimnazjum, a nigdy nie byłem typem samouka, do tego pewne problemy osobiste, to i olałem sprawę. Trudno. No trudne, ale czasem trzeba i takie poruszyć. A niestety, wiele osób w fandomie żyje tym, co jest teraz i nawet nie myśli o przyszłości, a co dopiero myśleć o niej realnie. Myślałem o turystyce, ale to nie takie proste. Chyba, że ja złe informacje wyszukałem, ale od początku. Myślałem o pracy przewodnika po Warszawie, albo przewodnika turystycznego - na pierwsze kursy robi PTTK i kilka organizacji jeszcze w W-wie, zaś na drugie to obczajałem m.in Akademię Rainbow Tour. Człowiek się wykosztuje, a co się okazuje? Po wejściu na grupę FB przewodników dowiedziałem się, że z tego jest ciężki kawał chleba - kiedyś miało się zlecenie bycia przewodnikiem za ok 400 zł, teraz norma to 200 zł (często proponują niższe stawki) i ciężko wyciągnąć chociażby do 300 zł. Załóżmy, że mowa o zleceniach "wyjazd na tydzień" - bez wielkiego odpoczynku w zasadzie, mając 4 takie zlecenia, człowiek zarobi tylko 800 zł. Jest to efekt przede wszystkim zliberalizowania tego zawodu i tego, że teraz każdy może sobie zrobić kurs w takiej Akademii RT, które promuje to nie jako pracę, sposób na życie, lecz jako "wakacyjną przygodę" i teraz przewodnicy marudzą, że z pracy stałej to się stało pracą dorywczą. W innych dziedzinach turystyki, jak np. tworzenie przewodników może i bym się widział, ale w byciu drugim Cejrowskim, czy Wojciechowską jakoś niespecjalnie (chociaż fajna opcja). A w innych dziedzinach turystyki ile zrobię z tych rzeczy, o których wspominasz? Niewiele. Nawet jeśli by to się skończyło na recepcji, czy innej "obsłudze turystycznej", to w sumie o ile fajnie bym zarabiał to spoko. Ale przy takich robotach chyba jako nauczyciel geografii w 1 szkole (lub łącząc 2 szkoły, da się) zarobię przynajmniej 2x tyle, co zarobiłbym tam. A dodając o rezydencie, to niby spoko, byłbym dobrym rezydentem w niejednym kraju europejskim, ale w dalekiej perspektywie nie widzę siebie mieszkającego w Polsce (chociaż lubię ten kraj, zwłaszcza stolicę. Wybaczcie, platoniczna, słoikowa miłość ), ani w zislamizowanej Europie, zaś mało który Polak przylatuje do Kanady turystycznie, nie łudźmy się. Biuro podróży załatwia ci lokum, ale to wtedy nazywa się nie tyle, co przewodnikiem, co bardziej rezydentem. Chociaż rezydent nie raz pełni też funkcję informacji turystycznej, czy przewodnika Aż sprawdziłem, ale na UW faktycznie chyba nie ma jęz. islandzkiego, chociaż taki niderlandzki, a nawet suahili się znajdzie. Dla marzeń musisz walczyć, więc staraj się walczyć ze swoją nieśmiałością i jąkaniem się. Są różne sposoby na samodzielne zwiększenie sobie pewności siebie Przypomniało mi się, że gdzieś w północnej Norwegii w jęz. angielskim wykładają studia z bycia przewodnikiem po Arktyce. To akurat nie odnosi się chyba jakoś specjalnie do twoich planów, ale tak jakoś mi się nasunęło
-
Liczyłem na większą dyskusję, no, ale cóż. Zobaczymy, może jeszcze się temat rozwinie. Ja szczerze mówiąc nie wiem, co ze sobą zrobię w przyszłości. W razie czego mam już zapewniony sobie zawód logistyka, więc papierek do targania palet mam. W końcu zacząłem studia, na które od lat myślałem, by iść - geografię - i czas pokaże, co z tego wyjdzie. Los zapewne rzuci mnie na stołek nauczyciela wpierw przyrody, a z czasem geografii - na wszelki wypadek robię sobie uprawnienia. Bardziej jednak myślę o zaczepieniu się o jakąś firmę jako geograf po specjalizacji społeczno-ekonomicznej lub geoinformatycznej-kartograficznej (z tego to mógłbym nawet sobie do Kanady emigrować). Możliwe jednak, że postanowię zrobić doktorat i będę próbował się zaczepić o uniwersytet. Tak więc w sumie u mnie jedna niewiadoma. Wiadome jest to, że w trakcie studiów będę się chwytać jakichś robót, więc zapewne nie uniknę wizyty w jakimś fast-foodzie, czy w Biedronce
-
W przypadku Derpy to większość podchodzi do niej nie ze współczuciem, a ze śmiechem (pozytywnym, nie wyśmiewającym). "Patrzcie, Derpy! Taaaak!", albo "Lol, co ta Derpy odwaliła :D". Ile jestem w fandomie to nie spotkałem się ze współczuciem dla niej (nie licząc petycji, gdy chciano ją usunąć z serialu). Trudno, by Luna zdobyła popularność inaczej, skoro w 1. sezonie była krótko, a przez długość prawie całego odcinka była NMM. Ale jej pomógł bardziej design i nie mała liczba nawiązań do ludzi młodych z problemami. No i też jakby nie patrzeć - co prawda argument wyolbrzymiany teraz do bólu - to ona i Celestia nie były pokazywane od strony aktywnej (poza ratowaniem świata magią), np. sportu. Ale też mi się wydaje, że słaby fejm DD wynika również z... braku myślenia fandomu. To akurat oceniam po sobie - ja kiedyś nie doceniałem DD, mehałem na nią i jakoś nigdy nad nią nie rozmyślałem. Dopiero jak posiedziałem sobie i zastanowiłem się nad nią, do tego poczytałem argumenty ją broniące, wtedy przyznałem rację i zacząłem ją doceniać.