Skocz do zawartości

Obsede

Brony
  • Zawartość

    177
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    22

Wszystko napisane przez Obsede

  1. „Somnambulizm” to całkiem interesujący fanfik. Fabuła jest prosta a jednak zagadkowa, krótka a jednak nie wywołująca dodatkowych pytań, chociaż pozostawiająca niedosyt. Twilight została opętana przez jakąś tajemniczą istotę. Która chce, przejąć nad nią kontrolę. Przejmuje ona jednak jej ciało tylko wtedy, gdy ta śpi. Fabuła fanfika przedstawia właśnie działania do tego zmierzające. Poza tym, że atmosfera jest tutaj dobrze oddana, jest jakaś akcja, nawet niepokojąca to nie znamy ani tożsamości ani mocy istoty. Czy to jakiś demon? Tego już się zapewne nie dowiemy. Jednak w całość miała niemały potencjał aby być prologiem większej opowieści. Ten jednostrzał miał naprawdę większy potencjał niż niejedna seria, która skończyła się po prologu i jednym rozdziale lub wręcz na tymże prologu. Autor szanuje czytelnika. Nie stara się wtłoczyć jak najwięcej informacji w jak najmniejszą ilość tekstu, żeby tylko był on kompletny. Nie, ten fanfik nie jest kompletny, pozostawia pytania, ale jest skończony, chociaż mógłby bez problemu być kontynuowany. Wierzę też, że byłby on rozwijany w dobrym stylu. Co mnie cieszy, to to, że autor miał stworzyć kolejną maniakalną wersję Twilight wprowadził do niej nową osobowość. Ale nie jest to coś co nie pozostawia wpływu na narrację. Osoby, które znała Twilight dla czegoś w niej nawet nie ma imienia. O tym, że istnieją pomiędzy nimi jakieś relacje, dowiaduje się ze zdjęć. Jest to ciekawy, rzadko wykorzystywany wątek. Wreszcie sam tekst jest napisany schludnie. Nie ma w nim dużej ilości błędów, są natomiast oznaczone wcięciem akapity i dialogi rozpoczynające się od półpauz. Czyli tak jak być powinno. Przydałby się tylko oznaczony w bardziej wyrazisty sposób tytuł. Większą czcionką i z wyśrodkowaniem. Moim zdaniem warto dać temu tekstowi szansę. Nie ma tutaj co prawda ostrego zwrotu akcji, który by ubarwił całość, zaskoczył czytelnika ale i tak jest dobrze. Szkoda, że fanfik nie doczekał się rozwinięcia. Motyw z somnambulizmem dawałby wiele możliwości do popisu autora.
  2. „Przepowiednia” być może byłaby niezłym fanfikiem. Niestety jest on pisany po polskawemu. Pamiętacie może filmy o Indianie Jonesie, konkretnie pierwszy, trzeci i najnowszy? No to właśnie mniej więcej o tym jest fanfik. Są jednak pewne detale, które je różnią. Indianę Jonesa zastępuje Daring Do, ale szybko (tak jak w ostatnim filmie) ustępuje miejsca Mane6, hitlerowców zastępują gryfy (Gryfia Rzesza). Jest nawet szalony Doktorek (tak, tak siebie nazywa), który przeprowadza eksperymenty w celu stworzenia najdoskonalszego wojownika. Niestety ostatni dawca DNA miał zeza, więc poszukuje nowego obiektu, który mógłby wykorzystać w swoim eksperymencie. Udało mu się to, gdy dostał w swoje szpony pozostałości przedstawiciela wymarłej rasy. Przypadkiem zginął on podczas wyprawy Daring Doo i Mane6 do lasu Everfree w celu zbadania pewnych jaskiń... Jest to nieco skomplikowane kiedy się o tym pisze. Nie tylko, tutaj. Sam tekst nie jest zbyt długi a wydarzenia następują po sobie jak w kalejdoskopie. Czytelnika atakuje tak duża ilość wzmianek o przeszłości i teraźniejszości, że ma wrażenie iż obcuje ze szkicem czegoś znacznie większego. Faktycznie fabuły jest tutaj na kilkanaście rozdziałów, a mamy ich ledwie cztery. Ogólnie jednak nie mogę powiedzieć, żeby fabuła była zła. Jest po prostu zbyt szybko podana przez co czytelnik nazbyt szybko przywyka do kolejnych pomysłów autora nie zdążywszy przemyśleć dobrze poprzednich. Największym jednak problemem jest strona literacka. Dosłownie, jest ona tragiczna. Widać, że tekst nie przeszedł żadnej korekty a autor albo ma dysleksję albo coś o podobnych skutkach. Dość powiedzieć, że zapis często nie uwzględnia lister jak ą czy ę zastępując je podobnie brzmiącymi głoskami. Np. ą zastępuje o. A poza tym mamy sformułowania typu: Powtórzenia są normą: Ogólnie jeśli czyta się ten tekst to nawał błędów powoduje, że ręce opadają. Te błędy naprawdę zabijają jakiekolwiek zainteresowanie lekturą. A co do prośby autora, żeby się nie czepiać błędów bo to jego pierwszy fanfik to mam prośbę. Proszę nie przekładać na ogół czytelników nieprzyjemności związanych z taką ilością błędów. Od tego jest korekta, żeby zadbać o to, aby ich nie było. Czy polecam. Jak na debiut nie jest źle, ale nad stronę językową trzeba jeszcze bardzo dużo popracować.
  3. Czytałem ten fanfik wczoraj, mogę go zatem skomentować dzisiaj. Chociaż, kto wie, może czytałem ten fanfik po północy, a więc komentuję go tego samego dnia, którego przeczytałem. Fabuła jest... dość złożona. Apple Bloom, sama będąc córką obszarników i nie posiadając świadomości klasowej ni stąd ni zowąd, zaczyna przejawiać syndrom radzieckiego oficera. To bardzo groźny przypadek objawiający się nie tylko daleko posunięta chęcią strzelania ale też ambicjami, które to strzelanie ma pozwolić spełnić. Apple Bloom nie chce wiele. Wystarczy jej panowanie nad Equestrią, co jest czymś zupełnie zwyczajnym w tej magicznej krainie. Wszak wielu próbowało tego przed nią, lecz nikt z nich nie był kucykiem ziemskim. Jednak dzięki syndromowi radzieckiego oficera potrafi wyczarować np. broń automatyczną. Nie daje jej to jednak umiejętności prowadzenia czołgów, dlatego te znikają, zaraz po tym, jak klaczka uzmysłowi sobie, że nie ma prawa wiedzieć jak nimi kierować. Apple Bloom jest obserwowana. Ba, wręcz ma być zlikwidowana przez wrogą korporację. Bardzo złą, dodajmy. Jednak syndrom radzieckiego oficera pozwala jej wykrywać spiski i dokonywać śmiałych operacji mających na celu zdobycie kwatery głównej przeciwnika. W tym fanfiku jest absolutnie wszystko, humor z sufitu, humor politycznie niepoprawny, przebijanie czwartej ściany. To wszystko efekt wielu godzin rozmów Ziemniaka ze mną, ogranych gier, obejrzanych filmów radzieckich itd. Jeśli zastanawialiście się jak wyglądałby fanfik łączący gry Soviet Republic: Workers and Resources, Kerbal Space Program, Slaughter Horse 2, Irony Curtain: From Matryoshka with Love i paru innych tytułów to przykład macie przed sobą. To kwintesencja jego życiowych doświadczeń. Wszystko to co się tutaj dzieje nie jest przypadkowe. Ale tylko nieliczni poznają wszystkie przyczyny dlaczego w tym fanfiku coś jest tak a nie inaczej. Jest to też oczywiście zupełnie inny twór niż poprzednie fanfiki autora. Twór tym razem lekki, ale tak jak one specyficzny. Nie każdemu ten dowcip przypadnie do gustu, chociaż ja się przy nim dobrze bawiłem. Cieszy zwłaszcza strona formalna, bez skomplikowanych zdań, przeładowanych treścią i eksperymentami formalnymi. Moim zdaniem autor powinien pójść tą drogą. Drogą antydogmatycznych fanfików, randomów. Sądzę, że jeśli w waszej duszy gra harmoszka, będziecie się tutaj dobrze bawić.
  4. Kiedy czytałem fanfika „Ciemność”, bolał mnie mózg. Akcja fanfika rozgrywa się w jednej z alternatywnych wizji rozwoju Equestrii, które stworzyła Starlight Glimmer. Equestria i król SOmbra prowadzą w niej wojnę totalna i cała Mane6 jest zmuszona porzucić swoje hobby i pasje na rzecz ciężkiej pracy na rzecz frontu. Niestety, to co było najsłabszym elementem poprzedniego fanfika autorki "Cienia Nocy" (nie tego od Cahan), czyli brak umiejętności, wyczucia chwili dla przedstawienia pewnych emocji i nadmierny pośpiech są tutaj także bardzo wyczuwalne. To drugie jednak trochę mniej. Tym razem jednak sytuacje z jakimi stykają się bohaterki są wręcz tak nieprzemyślane, że aż groteskowe. Przykładowo BigMac dostaje powołanie do wojska, Applebloom wraca ze szkoły i... Dwa akapity później zaś czytamy: I przez długi czas znaleźć jej nie mogli. Znacie dowcip o hrabi wracającym z długiej podróży? Jeśli nie to go przytoczę abyście później mieli lepszy kontekst: Bo tak właśnie odebrałem informację o śmierci rodziców Rarity keidy przekazała ją jej Twilight: Przez takie fragmenty tekst traci na jakiejkolwiek wiarygodności. Postacie to albo drewno albo kierują się jakimiś irracjonalnymi motywacjami. Nie będę już przytaczał przypadku Rainbow Dash, gdyż jest on zbyt długi i tak nieprzemyślany, że stanowi regres w porównaniu do poprzedniego fanfika autorki. A taki regres nie jest czymś dobrym. Stylistycznie nastąpiła poprawa, nie ma już takiej ilości powtórzeń. Ponadto akcja trochę jednak spowolniła, autorka lepiej kontroluje przepływ informacji, dzięki czemu to co się dzieje jest bardziej zrozumiałe. Tym razem jednak zawodzi w rysowaniu psychologii postaci, czynieniu ich zachowań wiarygodnymi. Podsumowując, drugi fanfik autorki "Cienia Nocy" (nie tego od Cahan) nie jest istotnie lepszy. Jest ogólnie trochę lepszy ale są też miejsca, gdzie zawodzi nawet bardziej niż jego poprzednik. Czy polecam? Tak, jeśli chcecie przekazać autorce jakieś konstruktywne uwagi.
  5. „Lekcja Pokory” to fanfik jakich wiele w tym dziale. Za to przynajmniej jest skończony. Fabuła jest prosta. Po przegranych zawodach Żelaznego Kucyka, Applejack, rozjuszona chwalipięctwem Rainbow Dash postanawia dać jej nauczkę. Podejmuje nawet próbę wyłudzenia u Pinkie Pie babeczki usypiającej, ale Pinkie nie jest Pinkaminą, za to ta sytuacja osadza fanfika gdzieś w realiach Babeczkowersum. Ale o to mniejsza. W końcu Applejack dopada Rainbow w miejscu gdzie jest sama. Ogłusza ją, torturuje a potem morduje. Typowa historia w dziale My Little Necronomicon. Pochwalić autora można z całą pewnością za to, że tekst jest skończony i za umiarkowaną, jak na swój etap twórczego rozwoju, ilość błędów. Nie ma tutaj literówek, zdania i didaskalia zaczynaja się tradycyjnie od ćwierćpauz co tradycyjnie nie jest poprawne, ale można to przełknąć. Poza tym autor próbuje używać polskich cudzysłowiów, robiąc je z dwóch przecinków i normalnego cudzysłowia górnego. Szkoda, że wielu innym autorom nie chce się robić choćby i tyle. Poza tym utwór jest typowym gore. Co prawda jest jakieś uzasadnienie działań Applejack, ale jest ono tak samo pretekstowe jak fabuła. Bo przecież zabijając Rainbow Dash nie da się jej niczego nauczyć. Ale, jak już napisałem, jest to typowa historia w tym dziale. Czy polecam? Tak, jeśli przeczytaliście prawie wszystkie krótkie opowiadania w My Little Necronomicon to możecie dać szansę „Lekcja Pokory”. W tym momencie widzieliście już zapewne to co najlepsze i to co jest tutaj najgorsze. A ten fanfik jest średni. Aż dziwne, że dorobił się tak długiego komentarza z mojej strony.
  6. Wbrew pozorom, komentowany tutaj „Cień Nocy” nie ma nic wspólnego z fanfikiem o tym samym tytule autorstwa Cahan. Zwłaszcza, że ta ostatnia myślała nad tym co pisała a i to co napisała nie przypominało ani na jotę telenoweli. Coś koło tysiąca lat temu, utytułowany mag, Starswirl Brodaty odwiedził swe uczennice, księżniczki Celestię i Lunę i zaproponował on wprowadzenie daleko idących zmian w państwie. Postulatami były m.in. bezpłatna opieka zdrowotna, wzmocnienie wojska oraz obniżenie podatków. Jakim sposobem Starswirl chciał to wszystko zrobić nie doprowadzając kraju do ruiny, nie wiadomo. Wiadomo natomiast, że księżniczki nie miały na to środków, gdyż niedawno podniosły wysokość emerytur. W efekcie Starswirl postanowił obalić siostry ich własnymi kopytkami, czego skutkiem ubocznym była przemiana Luny w Nightmare Moon. Celestia, po najszybszym zdemaskowaniu spisku w historii... ...zesłała go do Tartaru. Minęło 1000 lat, Luna pokonała Nightmare Moon przy pomocy Twilight Sparkle i jej przyjaciółek, lecz pewnej nocy zobaczyła w lustrze odbicie Starswirla. Wrócił on aby się zemścić. Przyznam, że nie śledziłem zbyt dokładnie czy komentowany utwór trzyma się przysłowiowej kupy. Autorka nie opanowała w ogóle kontrolowania tempa akcji o jakimkolwiek suspensie nie mówiąc. Opisy działań są bardzo pobieżne, opisy otoczenia praktycznie nie występują. Utwór popychają do przodu głównie dialogi... i kolejne zwroty akcji. Niektóre z nich są bardzo znaczące. Ot w pewnym momencie pojawia się ni stąd ni zowąd król Sombra. Ponieważ Starswirl Brodaty był dla Celesii i Luny jak ojciec, te są siostrami, to Sombra jest ich tak jakby bratem, bo Starswirl jest tak jakby jego ojcem. A ponieważ Celestia dla Twilight jest jak matka to Sombra jest dla niej tak jakby wujkiem. Poza tym grzebiemy się w przeszłości Celestii, która okazuje się być nie taką świętą. Ogólnie, zwrotów akcji jest tutaj dużo, praktycznie każdy rozdział przynosi jakąś małą rewolucję. Ponieważ wszystko to zostaje wprowadzone bez żadnego przygotowania, lecz pojawia się jakby na poczekaniu szybko przestałem się zastanawiać na ich sensem w całej opowieści. W efekcie jednak cała fabuła wydała mi się mocno nieprzemyślana a co więcej poprowadzona tak szybko, że materiału by tutaj starczyło na pona 150 stron tekstu. Wydaje mi się wręcz, że mam do czynienia ze szkicem, który mógłby być później rozwinięty. Tak się jednak nie stało. Więcej, sam szkic pozostaje niezakończony. Przyznam, że niektóre fragmenty po prostu brzmią jakby spisywano je na kolanie, brzmią jak najgorsza sztampa. Czy naprawdę muszę to komentować? Twilight była aż taką fanką brodacza-psychopaty, że wiedziała gdzie chowa fiolki czy coś? No przecież tego by nawet Egon Olsen nie wymyślił! Do tego wszystkiego dochodzą błędy interpunkcyjne: Pogrubione zdanie można przecież na dwa sposoby właśnie z powodu braku przecinka. Poza tym jednak nie jest tak źle. Tekst wygląda schludnie, literówki są raczej nieliczne. Ćwierćpauzy na początku dialogów są w tym fandomie w zasadzie normą. Tylko nieliczni w tym fandomie wiedzą jak poprawnie pisać dialogi... mniej więcej. Czy polecam? Jeśli jest to pierwszy fanfik autorki, to nie jest to coś najgorszego, ale oznacza, że przed nią wiele pracy w budowaniu spójnej fabuły i kontrolowania tempa akcji. Od strony formalnej jest generalnie ok.
  7. Fik „Plaga” to kolejny przykład tworu, którego autorowi nagle, z nieznanych przyczyn zaczęło się spieszyć. Może te zombie, o których nie zdążył napisać, zaczęły wylewać się z ekranu jego monitora i go gonić? Fabuła jest prosta: 1. Wszyscy sobie żyją normalnie; 2. Pojawia się zombie; 3. Wszyscy przestają żyć normalnie a niektórzy wcale a jeszcze inni żyją na opak jako zombie. W tym wypadku już początek, który podkreśla ciężką pracę kucyków... podkreśla ją wielokrotnie, dodajmy: Stanowi to znak, że niebawem wszystko się zepsuje. I faktycznie, mała Applebloom zostaje zainfekowane i oczywiście jak to w tego typu kiczowatych horrorach zaczyna zmieniać się w zombie. Widzicie. Tak się spieszyły, że nawet nie potrafiły sobie poradzić z małym zombiakiem. Twilight jest przecież taką zdolną uczennicą i gdyby nie Spike, pewnie by przeuczyła się całą inwazję zombie. A swoją drogą szwędacz to spolszoczone walker? Bo jeśli tak połączenie imienia kucyka i szwędacz brzmi idiotycznie. Z takim nastawieniem pewnie przeoczyłaby nawet inwzję z kosmosu, ale to już dygresja. W ogóle widać, że to wczesny fanfik, bo autor nie zauażył jednej rzeczy... ... że księżniczki są bezużyteczne! Natomiast to co się dzieje później to już w ogóle jest jakaś przesada, nawet w fanfikach, które lubią jedno... zmieniać niedopoznania zachowania bohaterów. Uciekające bohaterki prowadzą bowiem interesujący dialog: Applejack używa takich słów jak duży ślad psychiczny? Ona w ogóle nie mówi w ten sposób. A Twilight? Czy o tym egoiście uczyła ją księżniczka Celestia? Czy może to efekt samokształcenia? W każdym razie tego oczekujesz po bohaterce Euqustrii, że będzie egoistką i nawet nie wspomni, że dobrze byłoby zawiadomić księżniczki. Najwyraźniej w tym fanfiku przewidziała trend spadkowy Celestii i Luny w następnych 6 sezonach. Tekst jest napisany raczej niechlujnie, przeskoki czasowe nie pozwalają na płynne prowadzenie akcji a co więcej bohaterowie zachowują się zupełnie jak nie oni. I czy muszę pisać co przewidywałbym dla tego fanfika? Że będzie to sztampa, tak przerysowana, że aż śmieszna. Zwłaszcza, że autor chętnie rozdaje tzw. czerwone flagi. Nie mam co do tego wątpliwości Applejack. A co do mnie? Nie polecam.
  8. „Kosmiczny koszmar” mógłby być nawet niezłym debiutem lub przykładem wczesnej twórczości. Niestety tekst jest niedokończony. Jest to moim zdaniem crossover z grą Deadspace o czym świadczy wygląd potworów i naprowadza nas też na to jedno z wydarzeń fabularnych na początku. Historia zaczyna się od konfrontacji z takim stworem, przypominającym nekromorfa. Potem przenosimy się w przeszłość. Nie dzieje się tutaj zbyt wiele. Autor wykorzystuje jednak ten czas na budowę atmosfery w opuszczonym statku kosmicznym. Pod tym względem przypomina to trochę typowy crossover z grą jaki był np. Fallout: Equestria. Na początku istnienia naszego fandomu ten kierunek był bardzo popularny. Poza tym, że tekst nie jest zły, są tajemnice, jest trochę mrocznej atmosfery to jest też trochę błędów: Poza tym niektóre zdania wymagają przeredagowania: Nie ma jednak tragedii. To są błędy początkujących pisarzy. Zastanawia mnie coś innego. Dlaczego autor użył takie dziwnej czcionki? Ale nawet to blednie w porównaniu z kolorowaniem słów opisujących kolor. Jaki był w tym cel? Czy miało to sprawić, że tekst będzie wydawał się bardziej interesujący? Cóż, na pewno traci na przejrzystości. Chyba, że jest to jakaś forma poprawy dostępności. Ktoś przecież może być daltonistą i... ehh... nie wiem co autor myślał, ale moim zdaniem dobrze sprawy nie przemyślał. Można poczytać tego fanfika. Co prawda pewnie byłby daleki od ideału, ale nie wywołuje u czytelnika wrażenia pisanego w pośpiechu i bezkrytycznego podejścia.
  9. „Wojna Magii” byłaby pewnie czymś odbiegającym od ideału nawet gdyby była utworem skończonym. A nie jest. Poezja nieczęsto gości na łamach MLPPolska. I nic dziwnego. Pisanie w ten sposób jest trudne. Może dlatego to dopiero drugi tego typu utwór jaki komentuję. Prolog - Narodziny Equestrii odnosi się do tego jak Luna i Celestia uciekły do Equestrii. Tylko po drodze jest parę problemów. Kim jest Tyariel, kim jest Auriel? Kim jest Malthael? Imperius? Towarzyszami broni? Bogami? na wpół nieśmiertelnymi Bohaterami? Wiemy kim są Luna i Celestia, wszak to postacie serialowe. Jednak wypadałoby w związki z tym nakreślić obrazy innych wspomnianych postaci, gdyż nie są oni prawie wcale przedstawieni. Auriel, Malthael i Imperius są w tekście wspominani tylko raz. Jeśli czytasz tekst w którym mowa przykładowo o Zeusie, Atenie itd. to znasz kontekst, wiesz kim oni są, nawet jeśli nie jesteś starożytnym Grekiem, wszak byłeś w szkole i zapewne przeczytałeś Mitologię Parandowskiego. Ale tutaj nic. Jeśli czytasz o Tytanomachii też możesz wiedzieć o czym mowa. Ale tutaj? Ale o co chodzi? Kto był po drugiej stronie? A może był to jakiś kosmiczny konflikt, w którym coś wyłania się z przedwiecznego Chaosu? Wiemy tylko, że na początku Equestrii był ten konflikt. Potem Luna i Celestia pogadały z Tyarielem i ten stwierdził, że ma już dość wojny. Dlaczego jego opinia była taka ważna, skoro uosabia on sprawiedliwość? Nie wiem. Autor też nie wyjaśnia. Wiemy, że zdobyły jakąś twierdzę, Pandemonium, a potem znalazły kryształ, który przeniósł je do Equestrii. Equestria najwyraźniej była na początku a potem Luna i Celestia uciekły w coś co miało się nią stać. Najwyraźniej więc to nie Equestria stanęła na początku chaosu, bo jej wtedy jeszcze nie było. Ja mniej więcej rozumiem co autor ma na myśli, że w te sytuacji to Luna i Celestia są jakby Equestrią i tak dalej. Rozumiem też, że taki skrót myślowy, ale on może nieco czytelnika wprowadzać w błąd. Rozumiem też, że jest to język poezji a ta nie musi być aż tak precyzyjna w swych opisach, ale wystarczyło trochę przerobić początek. Nie mówię już o czterech postaciach, który imiona są wspomniane, z czego trzy tylko raz. Konflikt u bram Pandemonium? Gdybym to ja był kucykiem i znał tę historię. W efekcie, poza Luną i Celestium autor nieustannie odnosi się do czegoś co jest nieznane. Ignotum pre ignotum, by ująć to inaczej. No i wreszcie strona formalna. Jest ok, ale nie na darmo rymy są tak popularne w poezji. Tutaj ich nie ma i czyni to utwór nieco miałkim. No i wreszcie tekst o powstaniu Equestrii, mógłby już mieć przynajmniej tytuł napisany inną czcionką niż reszta tegoż. Podsumowując można ten tekst przeczytać, zły nie jest, ale są ciekawsze poezje np. „Szept mgły”.
  10. Widziałem już różne systemy zapisu dialogowego, ale takiego jak w „Roztańczonych kucykach” jeszcze nigdy. Z tekstem tym jest jeden zasadniczy problem w pewnym sensie dostrzegalnym także czasami w moim fanfiku. Otóż nie wiadomo kto co mówi. Naprawdę, już dialogi w niesławnym fanfiku o Polakach, którzy są wszędzie, o przygodach Krzysia, były pod tym względem bardziej zrozumiałe. Chociaż tam często całe akapity tworzyły jedno zdanie, bez przecinków i z jedną kropką na końcu, to można było zrozumieć co autor ma na myśli. Oczywiście nie sądzę, że autor myślał, kiedy to pisał, ale teoretycznie potrafił jakoś tę myśl wyrazić. Lecz tutaj zabrakło tej umiejętności. Wiemy, że są jakieś tancerki, że gdzieś jadą, że ktoś jest ich szefową, że ktoś odchodzi, że jedna lubi balować, że potrafią zrobić numerek... Taki numerek, czego się spodziewałeś, niewyżyty seksualnie trzydziestolatku?! Już pomijam czym jest ten sznurek, całość jest napisana w totalnie nieatrakcyjny sposób, bardzo suchy. A po prawdzie nieczytelny. Nagromadzenie faktów dotyczących postaci a wreszcie samych postaci jest tak duże, że każde zdanie trzeba czytać dwa razy, żeby zrozumieć co się w nim dzieje. Nie ma tutaj dosłownie ani jednego akapitu, wszystko wygląda jak jeden mega akapit, a wszystkie informacje są podawane w postaci dialogu. W dodatku akcja pędzi niczym... nie wiem, rakieta hipersoniczna? Pomiędzy początkiem a kluczową fabularnie decyzją jest dosłownie 11,5 linijki! Czy autor pisał go gdy gonił go ktoś z nożem? Wygląda to bowiem jak notatki. Wiecie, takie tajemnicze notatki, które kiedy autor odnajdzie po miesiącu to się okaże, że nic nie pamięta i pewnie stwierdzi, że to nie jest jego tekst, bo przecież on nie mógłby napisać takiego bełkotu. W ogóle tekst wygląda jakby autor miał bardzo mało miejsca w edytorze tekstu. Ćwierćpauzy nie oddziela spacja od następujących po nich słów. W dodatku mamy tutaj takie dziwne skróty myślowe: Jaką figurę? Czy to jest jakaś próba fonetycznego zapisu języka francuskiego? A tutaj? Co znaczek *** ma oznaczać? Odstęp czasowy? Czy ja naprawdę muszę pisać dalej? Przecież ten tekst wygląda jak... no nie wiem, jak to nazwać. Próba oszczędzania miejsca? Autor przenosił ten tekst na dyskietkę 3,5 megabajta? W dodatku tekst nie był formatowany, bo za każdą linijką ciągnie się szare zaznaczenie. Ewidentnie też był napisany gdzieś indzie i wklejony do google docs. Usunięcie formatowania najwyraźniej przekraczało możliwości autora. Podsumowując tekst to raczej notatka niż coś, co powinno się znaleźć na forum, w dodatku niechlujna. Nie polecam a wręcz sugeruję administracji by go usunęła za zbyt niską jakość.
  11. Gdy tylko przeczytałem początek drugiego akapitu „Juice” zacząłem się śmiać. Oj, wiedziałem, że choć nie ma tutaj wiele tekstu to i tak będzie o czym pisać. Nawet niekoniecznie o czymś tak paradoksalnym, że w fanfiku tym komuś się bardzo chciało i dał polskie cudzysłowy. Fabuła jest prosta, chociaż nie... jest turbozawiła, ale wynika to bardziej z faktu, że na 1,5 strony skomasowano tekst, który wystarczyłby na trzy rozdziały, gdyby go rozwinąć. A zatem Applecjak umiera. I jakimś nieopisanym zrządzeniem losu mała Applebloom dostrzega na niebie spadającą gwiazdę. Czas wypowiedzieć życzenie, prawda? Ale nie, to by było za proste. Przecież nadszedł czas na komplikacje fabuły. Bo przecież tego oczekuje czytelnik już w drugim akapicie, prawda? I autor rozumie oczekiwania czytelnika. Applebloom zyskuje bowiem przekonanie, że jak będzie mordować kogo popadnie to przywróci siostrę do życia. W tym momencie powinien mi się chyba zawiesić mózg, ale tak się nie stało. Czytałem już zbyt wiele dziwnych rzeczy by takie kompletnie pozbawione sensu rozumowanie zbiło mnie z pantałyku. Applebloom faktycznie morduje niewinnego ogiera i nagle, ni z gruchy ni z pietruchy zaczyna mieć wyrzuty sumienia albo coś tego rodzaju. Może bym to nawet przełknął, gdyby te wydarzenia dzieliło kilkadziesiąt stron a nie... kilkadziedziąt słów. Ale idźmy dalej. Okazuje się, że Applebloom zabiła ale nie dlatego, że chciała. Ten pomysł podsunęła jej Fruit. Kim jest Fruit? Chyba kolejną zmarłą siostrą Applebloom. Poszła do zaświatów i tam jej do reszty odwaliło. Teraz ma pilnować siostry by zabijała ale tak by nie wpadła. Bynajmniej nie mam namyśli niechcianej ciąży. Mam na myśli coś mniej pozytywnego. Super, po prostu aż byłem zdzwiony jak można materiał na 50 stron upchać na 1,5. Jest to coś tak niesamowitego, że nie ma problemu napisać komentarza do czegoś tak krótkiego. Autor miał tyle fantazji, że gdyby w tym tempie szedł dalej to w drugim rozdziale pojawiłyby się strzelające laserami z oczu alikorny a w trzecim mielibyśmy walki w klatkach pomiędzy Janko Muzykantem i Latarnikiem. Ale póki co musimy obejść się smakiem, bo jak całkiem wiele fanfików i ten został porzucony po zaledwie prologu. Nie wiem nawet, czy i tan był dokończony. Podejrzewam, że autor miałby mocne szanse przebić największe dokonania Siwulecdako w rodzaju „Mroczne proroctwa”, „Większe dobro” czy „Przemysł farmaceutyczny”. Zwłaszcza, że tekst nie wygląda tak niechlujnie i nawet cudzysłowy są polskie, co jest rzadkością w naszym fandomie. tymczasem, cóż, olbrzymi potencjał został zmarnowany. Może nie na fanfik ale na długi, oparty na przykładach komentarz podsumowujący wysiłki autora. Mój komentarz. Ale kto wie, może w innym wymiarze ten fanfik został dokończony? Dlaczego ja mam nie fantazjować tak jak autor? Czy polecam? No chybaście oszaleli!
  12. „Five Hundred Little Murders” to tekst poruszający, nawet jeśli można mu zarzucić kilka potknięć. Sam na ten tekst natknąłem się przez przypadek. Szukałem tekstu będącego jednym z wątków w crossoverze pt. „Śmierć”. I z początku myślałem, że jest nim właśnie komentowany fanfik. Że to jest ten utwór, w którym Fluttershy rzuca martwymi wiewiórkami, czaruje i mówi po łacinie. Ale nie mogłem się bardziej mylić, chociaż co do jednego te fanfiki się zgadzają. Faktycznie, Fluttershy zabija w nim zwierzęta. Opowieść śledzimy z punktu widzenia nieznanego z serialu pegaza imieniem Flitter. Flitter jest suką i jednym z najlepiej napisanych złoli jakich widział nasz fandom. Niestety, albo stety, ma ona również kogoś, kogo kocha. Jest nią kotka Carnie. Gdy pewnego dnia zapada ona na cukrzycę jej świat się załamuje a obsesja nienawiści do innych ożywa z nową siłą. Przez następnych kilkanaście stron jesteśmy świadkami dramatu, i nie przesadzam, walki nie tyle o życie kotki co niemożnością pogodzenia się z nieuchronnością jej śmierci. Muszę to napisać. To bardzo realistyczny przebieg wydarzeń. Sam już kilka razy byłem świadkiem jak kot zapadał na chorobę i przechodził przez wszystkie wspomniane etapy, chociaż nigdy nie była to cukrzyca, to zawsze kończyło się to jego uśpieniem. I zawsze walczyliśmy o zwierzaka do końca. Dlatego jest to fanfik, który bardzo mnie poruszył, gdyż odnalazłem w nim także swoją historię. Jest to jednak nie tylko dramat samego zwierzęcia. To także dramat samej Flitter, która traci jedyną istotę, którą podziwiała. Lecz tutaj autor nie jest aż tak wyrozumiały. Właściwie im akcja trwa dłużej tym bardziej Flitter oddala się od ratowania zwierzaka a bardziej wymierzaniu karcących spojrzeń i słów światu. Weterynarze są tutaj na pierwszym miejscu ale również dostaje się Mane6. Zwłaszcza Fluttershy. Fluttershy jest tutaj zaskakująco podobna do tej znanej nam z serialu. A jednak jest zarazem zupełnie inna od tej, którą poznaliśmy w późniejszych sezonach. Brakuje jej asertywności ale zarazem wykazuje się wielką siłą ducha. Autorowi udało się zawrzeć te dwie sprzeczności w tej postaci i zrobić to z niemałym talentem. Okazuje się bowiem, że Fluttershy przez swoją ofiarność w leczeniu zwierząt staje się paradoksalnie ofiarą gniewu właścicieli jej pacjentów, bowiem inni weterynarze odsyłają jej nierokujące nadziei przypadki by poprawić sobie statystyki wyleczalności. To poruszający moment. Tak poruszający, że zacząłem mieć wrażenie, że autor przesadził w drugą stronę. Fluttershy jest jakimś aniołem śmierci, który nie potrafi się nawet sprzeciwić słabej woli kolegów po fachu? Miast tego wylicza imiona swych... ofiar? Bo jest zbyt słaba by się z nimi rozmówić? Przecież na dłuższą metę to ją zniszczy. To nie przypomina Fluttershy, którą kochamy. To jakiś pastisz. O ile Flitter, chcąc dobrze coraz bardziej się stacza w oczach czytelnika, tak Flutter coraz bardziej się w nich podnosi. Ale za jaką cenę? Gorąco polecam „Five Hundred Little Murders”. Too unikalny fanfik. Moim zdaniem to on doprowadził mnie do pewnego ważnego wniosku. Drogi czytelniku. Korzystaj w pisaniu z doświadczeń swoich i cudzych a nie z selfinsertów. To droga na skróty.
  13. Nie sądziłem, że to możliwe ale „Śmierć” to całkiem ciekawy crossover. Tak, jest w naszym fandomie kilka dziwactw. Jedną z nich jest upodobanie niektórych z nas do mordowania na stronach edytora tekstu bohaterek naszego ulubionego serialu. Jednak temu dała początek Pinkamena, potem pojawiła się Lil Miss Rarity, dyrektorka Fabryki tęczy, Rainbow Dash i wreszcie mordująca zwierzątka Fluttershy. Do tej pory nie widziałem by ktoś stworzył crossovera z tymi postaciami. A jednak. I o dziwo, jest on nawet niezły. Dlaczego? Narracja jest tutaj chaotyczna o ile czytelnik nie wie do czego się odwołuje autor. Muszę przyznać, że sam nie wyłapałem nawiązań do Fluttershy, chociaż coś słyszałem. Poza tym jednak, jeśli znasz te postacie, to narracja staje się prawie... filmowa? Miałem wrażenie, że tak jak kolejne sceny pojawiają się w filmie tak tutaj następują przeskoki pomiędzy różnymi postaciami. Poza tym pewne rzeczy są przedstawione inaczej. Dobrym przykładem jest proces pozyskiwania spektrum z pegazów. Przebiega on zupełnie inaczej a co więcej całość jest napisana lepiej niż to co było w fanfikach-pierwowzorach. Nie oznacza to co prawda, że jest to jakiś dobry fanfik ale byłem pozytywnie zaskoczony. Im dalej czytałem tym to pozytywne zaskoczenie rosło. Ba, do tej pory jestem zdziwiony i nie wiem czy sam sobie nie jestem winien, gdyż kilkadziesiąt przeczytanych fanfików w dziale My Little Necronomicon najwyraźniej zaniżyło moje oczekiwania. Fragmenty, które będziemy czytać oddają bardzo wiernie poszczególne sceny. A jednak z czasem zaczyna się z tego wyłaniać jedna, spójna fabuła. Niczym w kontynuacjach pewne wątki są rozszerzane, chociaż w oryginalnych fanfikach były ledwie wspomniane. W dodatku fanfik wcale nie jest napisany na odwal się. Przeszedł korektę i chociaż zdarzają się zdanie po polskawemu jak np. To nadal nie ma tego tak dużo, by tekst się czytało źle. Mogę się tylko czepić, totalnie pozbawionej logiki, reakcji Rainbow Dash w ostatniej rozmowie ze Scootaloo. Nie wiadomo czy chce ją zabić czy też nie. Ale jej reakcja i tak była bardziej zrozumiała, gdyż sama była roztrzęsiona tym, że jej przyszywana siostra trafiła w to miejsce i narobiła jednocześnie takich szkód. Przy okazji, autor sparodiował scenę gdy Rainbow Dash, ścigając Scootaloo, rozwala na swej drodze rury i inne rzeczy. Tutaj to Scoot otrzymuje niesamowitego kopa. Ale i tak najbardziej niesamowite jest inteligentne zakończenie nawiązujące jednocześnie do słynnych „Babeczek”, które rozpoczęły całą modę na grimdarki w naszym fandomie. Nie spodziewałem się, że coś takiego może być czymś więcej niż tylko mokrym snem jakiegoś fana kucyków, który mordując je w edytorze tekstu, chce pokazać, że nie jest dzieciakiem skoro ogląda MLP:FiM. Ale tak właśnie jest ze „Śmiercią”. To przemyślany fanfik, w dodatku całkiem dobrze napisany. Jeśli lubicie takie tematy, to dajcie „Śmierci” szanse i porównajcie sobie z badziewiem (co prawda zabawnym) jakim jest np. „Ponysher”.
  14. Nie będę odkrywczy, ale „Pluszowy kucyk” nie jest dobrym fikiem. Nie jest też tragicznym fikiem. Nie jest też średnim fikiem. Jest średniotragiczny. Fabuła jest prosta. Randomowy kucyk odkrywa, że Fluttershy jest zła. Ale nie tak zwyczajnie zła. Jest bardzo zła. I ma bardzo mroczną tajemnicę, którą skrywa za fasadą sklepu z pluszowymi zabawkami. Aby przekonać się o tym osobiście, wystarczy, cóż zobaczyć, że z zabawki cieknie krew. Jak to się odbywa? W szczegółach nie opisano. Ale randowy kucyk przekonuje się o tym na własnej skórze. Niestety, miast tworzyć stopniowo atmosferę autor z pierwszego od razu wrzuca trzeci bieg. Grozi to zatarciem skrzyni biegów albo zniszczeniem w zarodku atmosfery grozy. Nagle okazuje się, że całe Mane6 zostało zamordowane albo właśnie dogorywa. Nie oszczędza się nam zagadki działania tajemniczych urządzeń, które nie za bardzo wiadomo co robią, ale opisy ich działania brzmią złowrogo. Pod wpływem inspiracji pewnego fanfika o mieleniu pegazów żywcem zmielony zostaje Spike. Przed śmiercią prosi jeszcze aby nasz randomowy kucyk przekazał Rarity, że ją kocha. Po co ten pośpiech? Czy autor się spieszy na pociąg? Czy wena uniemożliwia przeczytanie swego dzieła po tygodniu tylko od razu każe publikować? Nie wiem, autor pewnie też nieprzemyślał dokładnie sprawy. Nieważne idźmy dalej. Pojawia się jednak ratunek, Celestia z gwardzistami i nasz ramdomowy kucyk zostaje uratowany a Fluttershy ginie. Czyżby to koniec koszmaru? Nie wiem czy ta końcówka mogła obniżyć wartość fanfika jeszcze bardziej ale się jej udało. Jest tak cudownie bez sensu. Jakbyś ktoś spisywał swoje wrażenia z gry Five Night at Freddy's i pomyślał, że taki strachoskok będzie idealnym dopełnieniem tej jakże intrygującej opowieści. Uważam, że nieco autor rozgrzesza fakt, że pewnie wtedy takie fanfiki były modne, początek fandomu to złoty czas grimdarków. Niektóre stały się klasykami. Lecz nie ten. Tekst jest niewyjustowany, napisany czcionką o nazbyt dużej wielkości... ja rozumiem, że uczniowie lubią pisać w rozmiarze 14 bo wtedy ich wypracowania wydają się dłuższe. Ale 18-sta to już (wcale nie) mała przesada. Do tego dochodzą liczne powtórzenia co sprawia, że tekst jest po prostu nieestetycznie napisany. Brakuje przecinków, ćwierć pauzy na początku zdań to już norma, więc odnotowuję to dla porządku. Podsumowując, fanfik ten można czytać tylko z racji na to, że takie utwory były modne wtedy w naszym fandomie. Nic poza tym do niego nie zachęca.
  15. „Istota” autorstwa Frostx to duchowy następca produktów babeczko podobnych. Łączy go zwłaszcza z nimi brak sensu. W grimdarkach i fanfikach brak sensu nie jest czymś nadzwyczajnym, ale tym razem autor nawet nie udaje, że tworzona przez niego postać Twilight ma jakikolwiek związek serialową postacią. Oj nie. Bo Twilight czyta książkę o wielkich wynalazcach Equestrii i chce być jednym z nich... no co? Czytałeś kiedyś książkę o astronautach i chciałeś być jednym z nich? Pewnie tak. Ale wyobraź sobie, że czytasz taką książkę i z miejsca zaczynasz budować rakietę, zbierać załogę itd. I wszystkie środki prowadzące do celu są dozwolone. Możesz iść nawet po trupach. Takiej pretekstowej fabuły można się spodziewać tylko po tworach babeczko-podobnych. Ale tym razem autor nawet nie udaje, że ma to jakiś sens. Chyba tworzył postać na podstawie odcinka Lesson-Zero. W dużym skrócie Twilight postanowiła zostać wynalazcą i stworzyć nowy gatunek kucyka. W tym celu potrzebowała innych kucyków, a raczej ich ciał. Najciekawsze jest to, że to nie koniec bezsensownych zwrotów akcji. Fluttershy wie, że coś się święci. Skąd? Przecież ten fragment jest nie tylko napisany w niewiarygodny sposób. Przecież to jest jakiś bełkot oparty na widzimisię autora. Potem fabuła zasadniczo dobiega końca. Kolejnych kilkadziesiąt stron jest opisem jak Twilight morduje najlepszych przyjaciół aby stworzyć tytułową Istotę a następnie samej się przed nią chronić. Opisy są naprawdę brutalne a autor zwłaszcza umiłował sobie stylistykę serialu Happy Three Friends łącznie z oczami wystrzeliwującymi z czaszki i rozchlapywanym mózgiem. Jest to po prostu obrzydliwe. Niechaj autor „Babeczek” bierze lekcje a „Rainbow Factory” idzie się schować. Podsumowując „Istota” to pretekstowa fabuła, pretekstowe motywacje postaci, a co więcej nawet język polski jest tutaj pretekstowy. Wraz z przestaniem używania magii z głowy klaczy zniknęły wszelkie bóle, jakie jej wcześniej towarzyszyły. Autor ma nieustannie problemy z zapisem łącznym słów: czego kolwiek, wtej, co kolwiek, czym kolwiek, na przeciw itd. To jest tutaj norma. Pod względem formalnym nie jest aż tak źle jak na tekst, który nie przeszedł korekty. Zdania są w miarę poprawne, chociaż czasami tchną duchem grafomanii, co sugeruje, że jest to jeden z wczesnych fanfików autora. Weźmy taki przykład: Spike naprawdę nie jest aż tak ważną postacią w tym fanfiku, żeby mu poświęcać tyle uwagi. Czy polecam? Wątpię. Nie jest to najgorszy tekst, do niektórych wyczynów Sivulecdako mu daleko. Ale nic sobą nie wnosi i jest po prostu głupi i zwyczajnie niesmaczny.
  16. „Rodeo” to… yyy… nie powiem po co powstało. Fanfik jest kolejnym tytułem, który prawie nie ma fabuły a jego jedynym celem jest uśmiercenie jednej z Mane 6. Co prawda jest to uśmiercenie dość efektowne, ładnie opisane, ale tym niemniej utwór nie stawia sobie za cel dużo więcej. Wspomnę może tylko o tym, że fanfik pod względem formalny jest naprawdę niezły. Nie ma tutaj literówek, dziwnych słów, angielskiego szyku zdania lub też angielskiego zapisu dialogowego. Także sam opis umierania, choć krótki cieszy. Nie jest przesadzony, wydaje się być nawet być może realistyczny, czy naturalistyczny. Wspomnę tylko o jednym dziwactwie. Skąd u kucyków wziął się rewolwer. To raz, a dwa czy nie kucyki nie znają narkozy, którą by można było przedawkować, tylko trzeba zaraz... a nie, czekaj, przecież Applecjack jest technicznie koniem a rannym koniom się strzela w łeb. Jest w tym zatem pewna prawda. Czy polecam? Jak ktoś lubi mordowanie Mane6 to raczej tak. Przynajmniej tekst jest napisany po polsku a nie jak u wielu amatorów po polskawemu.
  17. Kiedy po raz pierwszy porzuciłem czytanie „Smaku Arbuza” byłem zły. Teraz byłem zmęczony i bardzo szczęśliwy, że ta mordęga się skończyła. Ale idźmy dalej. Już pomijam wątek nauki, który był średni jeśli chodzi o wrażenia z czytania. Ani nie był przeładowany detalami ani nazbyt pobieżnie przedstawiony. Zresztą ten fanfik jest nie tyle o Equestrii co o Cahan i jak się adaptuje do życia w niej. Chociaż mam wątpliwości czy ona się może zaadoptować do życia gdziekolwiek, czy po prostu by tam mieszkała sarkając na to, że nie może jeść tyle ile chce i że magiczne płomienie alikornów uzależniają innych. Narkotyki to jak wiadomo jeden z podstawowych motywów fabularnych w powieściach o światach dystopijnych. Niekoniecznie chodzi o narkotyki w sensie substancji odurzających. Przypomina mi się raczej motyw dwóch minut nienawiści z 1984 Orwella. Chodzi tutaj oczywiście o swoistą komunię z grupą połączoną osobą wodza, Wielkiego Brata. W tym wypadku uczucia nie są negatywne, ale... Ale ewidentnie można zaklasyfikować „Smak Arbuza” jako utwór mający wiele cech dystopii. Postacie nie mogą o sobie decydować, są poddawane, w miękkiej formie, reedukacji, pozbawione są kontaktu ze światem zewnętrznym i to podwójnie, gdyż zarówno dostęp do świata kucyków jest mocno z początku ograniczony a dostęp do świata ludzi jest w ogóle niemożliwy. Zerwanie z przeszłością przybiera tutaj dość ciekawą postać, wybierania sobie nowego imienia. Z drugiej strony można powiedzieć, że Equestria rozwiązała problem asymilacji imigrantów. Oczywiście, jest to raczej niewiarygodny obraz, ale to fikcja literacka, są tutaj pewne luzy. Może nie jest to dystopia rodem z literatury jaka powstała w czasie Zimnej Wojny z rokiem 1984 Orwella na czele. Bliżej jej do wysublimowanych (i nie tak wpływowych, ale to dlatego, że nie były to książki łatwe do wykorzystania w komentowaniu bieżących wydarzeń) pozycji jak „My” Zamiatina. Oczywiście Zamiatin nie opisywał ustroju komunistycznego w rodzaju Związku Radzieckiego, opisywał bardziej realizację idei matematycznego szczęścia. Kraj, w którym dzieje się akcja nie jest kupą gruzów niczym Londyn z prozy Orwella. To świat uporządkowany, świat zadbany, świat w którym nadal się płaci głową za odstępstwa. Bliżej mu właśnie do tego ze Smaku Arbuza. Ale idźmy dalej. Relacje pomiędzy Equestrią a Ziemią kształtują się mniej więcej tak, że Ziemia dostarcza siły roboczej i technologii, natomiast Equestria... no uzdrawia ludzi śmiertelnie chorych, ale zmieniając ich w kucyki, więc koło się zamyka. Na chwilę obecną jest to relacja trochę jak z Half-Life 2. Kolejne rozdziały nie zmieniły mojego poglądu na tę sprawę i wygląda to trochę jak literatura inwazyjna. Ale idźmy dalej. Jednej rzeczy mi brakuje w tym fanfiku. Takiej, która jest tak oczywista, że pojawia się wszędzie niezależnie od tego czy autor myśli o tym czy nie. Konflikt. Wbrew pozorom, nie ma tutaj konfliktu czy raczej nie istnieje on w przypadku głównej bohaterki. To jest szczyt konfliktu, na który jest zdolna główna bohaterka. Absolutny szczyt! Maksimum! Ponad to nie przeskoczy! Tak zdaniem zebry Cahan wyglądał i wygląda bunt. I jaka wolność zebry Cahan jest ograniczona? W tej chwili nie ma żadnej wolności i to nie tylko dlatego, że mieszka w centrum, którego nie może opuszczać, nie ma wyboru jedzenia, nie pracuje i nie zarabia na siebie a jej czas jest regulowany. Nie może też pisać do domu, nikt nie wie co się z nią dzieje. No i nie może wrócić do bycia człowiekiem bo tak jej powiedziano. Ale ten obraz jest niepełny i pewnych detali autorka nie uwzględnia. A są bardzo ważne detale. Mianowicie, zanim Cahan została zebrą była polską obywatelką. Polskiego obywatelstwa można się zrzec, nie można być go pozbawionym. Czy zebra Cahan zrzekła się obywatelstwa? Jeśli ktoś poda argument, że w Polsce ponifikacja jest nielegalna, to są inne kraje gdzie jest. I co się dzieje z tymi skucykowionymi ludźmi? Przecież obywatelstwo daje jakieś przywileje, choćby prawo do głosowania? Czy skucykowieni ludzie mogą głosować w wyborach w swoich krajach? Czy też zostali pozbawieni obywatelstwa? A jeśli nie to czy przypadkiem Equestria nie przetrzymuje obywateli innych państw? Ja wiem, że to są takie drobne detale, ale są to bardzo ważne detale, wbrew pozorom. A implikacje tego są bardzo poważne włącznie z konfliktem międzynarodowym. Ale przejdźmy do innych konfliktów. Pójść za kimś do Equestrii. Cóż to oznacza? Zaprzepaścić wszystkie dokonania w swoich dotychczasowym życiu. Żyć pod kontrolą księżniczek czy innych władz na których działanie nie masz wpływu. Uczyć się nowego życia. I dlaczego? Bo jakiś fanatyk oblał ją niedorobioną substancją ponifikującą? A gdyby ją rozerwał wybuch terrorysty samobójcy to tamci też mieliby się rozerwać granatem? Nie upraszczam wcale sprawy, w tej chwili Estell jest praktycznie martwa dla swojego dawnego świata. I to jest ciekawy konflikt, ale chociaż można by o nim napisać spin-off to poświęcono mu naprawdę mało czasu. Zwłaszcza, że Purple Wind była programistką z zamożnej rodziny. Jak wiadomo programiści raczej słabo nie zarabiają i zapewne żyła na wyższym poziomie niż to co jej zaoferuje Equestria. Ale idźmy dalej. Zebra Cahan, cóż to za przypadek. Naprawdę, im dłużej czytałem tego fanfika tym większe miałem wrażenie, że obcuję z najbardziej pretensjonalnym dzbanem od czasów Dawida Husarskiego. Jej rozmowy o ograniczaniu jej wolności, kiedy nawet nie pozwalają jej wysyłać listów doprawdy budzą śmiech. Zebra Cahan błyskawicznie się dostosowuje do nowego środowiska. Pewnie dlatego, że ma do niego taki sam stosunek jak do swojego dawnego życia. To jest w ogóle przypadek chyba dla jakiegoś specjalisty, bo poziom ignorancji zebry Cahan na wszystko jest po prostu na poziomie kosmicznym. O rodzinie, swoich rybkach i o tym, że nie dostaje kabanosów myśli mniej więcej tyle samo. Co nie miała wyboru? Kiedy chciała nadać list wchodził policjant i mówił jej, że jej wolno nadawać listu? Jak chciała głosować to stawał na jej drodze członek komisji wyborczej i mówił: - To, że pani przypadkiem ma polskie obywatelstwo i przypadkiem jest pani we właściwej komisji gdzie może pani też przypadkiem wrzucić kartę wyborczą do urny nie oznacza, że pani na to pozwolę! No ale nie ma wyboru jak na Ziemi. Po prostu jak czytałem ten fragment to mi się mózg prawie zresetował. Po prostu Dawid Husarski 2.0. genialny aktor, który ma już 20 lat a za pasem matura, ale matka go niszczy bo mu każe sprzątać jego pokój. A przecież ten pokój nie jest brudny, tam po prostu panuje artystyczny nieład. Już nie ma siły komentować tego fanfika. Był on zepsuty od samego zarania. Nie wiem czy on ma być śmieszny, bo próbuje być, ale zarazem porusza tematy i wątki obecne w każdej stereotypowej antyutopii. A te nie są śmieszne. W takiej sytuacji śmieszkowate komentarze zebry Cahan nie są takie śmieszne jak się może wydawać. Więcej, po jakimś czasie stają się zupełnie nieciekawe i niepasujące do ogólnego obrazu. Wbrew pozorom to jest najsłabszy fanfik Cahan. Jest nieprzemyślany, nieśmieszny a prawdę mówiąc wręcz straszny. I bardzo się cieszę, że już nie muszę go czytać.
  18. Nie będę owijał w bawełnę, mam zastrzeżenia do rozdziału IX 2/3 „Cienia Nocy”. Fabularnie mamy ciąg poprzedniego wątku. Ktoś lub coś morduje młode klacz we wiosce i w sumie to władzom przeszkadza a z drugiej jakoś nie aż tak bardzo. Rozdział IX 2/3 może nie uchyla jakiegoś dużego rąbka tajemnicy, ale popycha akcję ciut do przodu. Ciut, to słowo klucz. Zacznę od tego, że... zacznę od teorii. Spodziewałem się od fanfika, w każdym razie od tej jego części, że będę miał do czynienia z jakąś formą kryminału. Jest to prawdą, chociaż zaczynam mieć wrażenie, że jest to jego nieco upośledzony brat, zwący się Occult Detective, kryminał okultystyczny. Zacznijmy od tego, że drużyna najemników obraca się w próżni poszukując informacji i nie czułem byśmy się przybliżali do rozwiązania zagadki. To jeszcze jest ok. Ale sposób wybrnięcia z tego impasu jest moim zdaniem, nieco leniwy. Jednak uważam ten zwrot za zbyt gwałtowny, zwłaszcza po tym, jak od kilkudziesięciu stron bohaterowie nie mogli zdobyć żadnych pewnych informacji. Moim zdaniem tak nie powinno wyglądać śledztwo. Uważam to za dość leniwe rozwiązanie. W każdym razie nie chciałbym czegoś takiego stosować w moim fanfiku. Co prawda „Cień Nocy” jest bardziej tworem przygodowym niż kryminałem, ale czułem tutaj poważny niedosyt. Natomiast pozyskiwaniu dowodów przez działanie mocy nadprzyrodzonych jest typowe dla kryminału okultystycznego. Niektóre filmy tworzą wrażenie, że mamy do czynienia z mocami nadnaturalnymi („Sherlock Holmes” albo „Scooby-Do, gdzie jesteś?”) by następnie bohaterowie rozwiązali sprawę jak najbardziej racjonalnymi metodami. Natomiast dlaczego takie rozwiązanie jest w pewnym sensie do przyjęcia. Otóż, Nightingale znajduje się w stanie przypominający obcowanie z boginią, w tym wypadku Harmonią. Rozdział zawiera w sobie dużo informacji o świętych księgach tego kultu, które bohaterce są obce. Dość ciekawym i udanym zabiegiem jest nie podchodzenie do tego tematu poprzez „A teraz wam pokażę, ciemna wiejska hołoto, że mam rację bo nie wieżę w zabobony”, a doprowadzenie bohaterki nawet do zakłopotania. To było dla mnie zaskoczenie i nie mam wrażenia, że żadna ze stron nie miała swoich racji. W każdym razie nie wywiązała się pyskówka na miarę komentarzy na Interia.pl. Podoba mi się, że autorka nie wkłada postaciom wiedzy rodem z XX/XXI wieku co byłoby bardzo niszczące dla klimatu, ale też dla samej psychologii i wiarygodności postaci. Uważam jednak, że Nightigale jest tutaj trochę za dużo. Że rozdział skupia się zbytnio na niej a pozostali bohaterowie są w tle. Przecież prowadzą śledztwo wspólnie. Z drugiej strony nagły skok w ilości informacji o sprawie wydaje mi się leniwym rozwiązaniem. Jednak po Cahan spodziewałem się więcej.
  19. „Koszmar przemian” to czarna komedia. Bardzo mnie rozbawiła. Nie będę tutaj streszczał fabuły, aczkolwiek jest tutaj jakiś zamysł, który sprawia, że tekst nie jest tylko zbiorem anegdotek z rzycia studenta medycyny. To się chwali. Więcej, fabuła jest napędem dla nowych anegdotek, wynikają z niej nowe śmiesznostki. Inaczej niż w przypadku „Nerdconu” nie czułem, że humor jest nieco wymuszony. On po prostu wynika z prozy życia codziennego studenta medycyny. Prawdę mówiąc akurat te wątki nie były tak zabawne, jest to dowcip adresowany do określonej grupy czytelników. Natomiast dowcip po pewnym zdarzeniu, staje się już bardziej zrozumiały. Technicznie jak zwykle bez zarzutu, wszak Cahan już poprawiła moje uwagi, tym razem była szybsza. Niestety, nie będę się wdawał w szczegóły, drogi czytelniku, łatwo bowiem zepsuć odbiór utworu zdradzając zbyt wiele szczegółów. Pragnę natomiast byś sam ten utwór przeczytał i się przekonał czy mam rację.
  20. „Początek” to ciekawy fanfik ale ma też inną zaletę. Zachęca do przeczytania utworu na którym bazuje. Fanfik opowiada historię pewnego polowania na potwory Chromii i nowo poznanej wiedźmy Bereniki w mieście... którego nazwy nie pamiętam, ale pamiętam, że nie lubią tam wiedźm. Ogólnie w krótkim tekście udało się pokazać nie tylko samo polowanie, napisane w emocjonujący sposób ale opowiedzieć co nieco o świecie, szkołach wiedźm itd. Udało się tutaj też dodać nieco nieoczywistych wątków jak np. rywalizacja pomiędzy magami w mieście a nawet pewną dozę śledztwa. Samo polowanie również wymaga od wiedźm myślenia a nie tylko machania mieczem. Natomiast mam wrażenie, że część wątków jakby sama w sobie nie jest tutaj bezpośrednio potrzebna, np. wątek szpiega. Być może był wykorzystany w głównym dziele i jest to po prostu nawiązanie do tego co będzie się działo w przyszłości, będącej literacką przeszłością dla „Początku”. Ponadto opisy walk są przejrzyste, podobno bardzo wiedźmińskie (bo wiedźmy to przecież odpowiedniczki wiedźminów tylko sponifikowane), nie znalazłem błędów itd. Co ciekawe „Początek” mogę polecić nawet osobom, które nie znają oryginału, ja się bawiłem nieźle. Sympatyczne, wierzące w to co robią bohaterki, wzruszające sytuacje, odrobina tajemnicy z czym walczą wiedźmy to zalety tego utworu. I prawdę mówiąc jest to utwór tak bardzo ok, że aż nie mam za bardzo o czym pisać. To po prostu kawałek porządnego fanfika rozrywkowego, który zachęca do sięgnięcia po oryginał. Niestety, ponieważ jest tak dobry, to źle mi się piszę ten komentarz. Jeśli Cahan chce naprawdę soczystego komentarza musi popełnił coś złego, coś naprawdę złego i niedopracowanego. Acha, i niech nie zapomina o literówkach i błędnej interpunkcji oraz spartolonej ortgorafii. Zresztą, ona wie dlaczego tak lubię fanfiki Sivulecako.
  21. „Chutliwa Equestriańska Pokojówka” to... ok, prawdę mówiąc nie wiem czemu to powstało. Znaczy się wiem, bo tak chciała Cahan, ale czy naprawdę to musiało być akurat sponifikowane? „Chutliwa Equestriańska Pokojówka” jest przeniesieniem podobnego utworu z gry Skyrim. Nigdy nie grałem w Skyrima. Nazywałem tylko postacie na jego cześć, żeby sobie zdobyć poklask Cahan, bo Cahan lubi Skyrima. Ale to już w zupełnie innym fanfiku, niż ten, który tutaj komentuję. Oryginału nie znam, ale dowcip w obu utworach przypomina mi trochę serial „Alo, alo”, chociaż brytyjski serial nie opierał się wyłącznie na tego rodzaju dowcipie. Właściwie to muszę napisać, że nawet gdy się opierał to śmieszył w bardziej interesujący sposób. „Chutliwa Equestriańska Pokojówka”, mimo, że nie zawiera żadnych dosadnych sformułowań, tylko wzmianki o seksie, jednak wydawał mi się nie tyle niesmaczny co przesadzony. Nie było też tutaj żadnej wariacji, chociaż zapewne nie miało jej być. A szkoda. W efekcie przez cały czas prawie się nie śmiałem. Natomiast strona formalna mnie zaskakuje, bo mamy tutaj do czynienia ze scenariuszem sztuki teatralnej, co prawda bez zasady trzech jedności oraz początku, rozwinięcia i zakończenia, ale cóż. Dość powiedzieć, że znam przypadki, gdzie autorzy pisali w ten sposób swoje dialogi, chociaż wcale nie tworzyli sztuki teatralnej. Po prostu nie wynieśli ze szkoły poprawnego sposobu zapisu dialogowego. W sumie, ja także nie. Kończąc ten komentarz, „Chutliwa Equestriańska Pokojówka” przypomina mi pewną, chwilowo popularną tendencję w literaturze, jaką była zombifikacja znanych utworów literackich. W Polsce jej przykładem było „Przedwiośnie zombie” czy jakoś tak. Autor uzasadniał, że napisał ją, gdyż nie był jeszcze gotowy by napisać cokolwiek samodzielnie. Wyśmiali go w recenzjach. Na szczęście Cahan nie poprzestała na ponifikacji Skyrima, inaczej daleko by nie zaszła. Podsumowując, gdyby tekstu nie napisała Cahan nie zauważłbym dużego braku w jej literackiej twórczości.
  22. „Szept Mgły” jest utworem, który nieco mnie zaintrygował. Może nie dotyczy to treści, ta przypomina mi utwory wyjęte z lektur szkolnych. Sądzę jednak, że gdyby przerobić „Szept Mgły” pod kątem usunięcia kucykowych nawiązań i dać nieuważnemu uczniowi, ten by nie spostrzegł, że ma do czynienia z czymś spoza klasyki polskiej literatury. Wszak, Słowacki wielkim poetą był. O tym jak odbierałem treść napiszę trochę później, bo to ciekawy temat. Podoba mi się coś jeszcze. Podoba mi się dyscyplina jaką narzuciła sobie autorka układając rymy. Utwór składa się z 22 strof podzielonych na 8 wersów każdy. Rymy w tychże wersach łączą się następująco: Pierwszy z drugim, trzeci z piątym, czwarty z szóstym i siódmy z ósmym. I tak jest za każdym razem. To nie jest biały wiersz i właściwie nie wiem jak się nazywa ten sposób rymowania. Jednak bardzo mi się on spodobał. Natomiast co do mojego odbioru treści, mamy tutaj klasyczny zestaw motywów znanych z dojrzałego romantyzmu. Tragiczna miłość i pojednanie w śmierci. Nie wiem dokładnie gdzie czytałem coś takiego ale jest to mi coś bliskiego, coś co tchnie nostalgią szkolnej ławy. Tak, ja czasami tęsknię za szkołą średnią. Wracając do tematu, czy to dobrze, że autorka trzyma się tych ram? Moim zdaniem tak, gdyż w tym fandomie taki schematyzm motywów jest w istocie czymś oryginalnym, łączącym go z polską kulturą a nie będącym tylko recepcją zachodnich wzorów. Zastanawia mnie jeszcze jedno. Dlaczego autorka hejtuje własny utwór. Nawet napisała, że mi się pewnie nie spodoba, albo coś podobnego. W każdym razie nie była z niego zadowolona. Ale ja jestem z niego bardzo zadowolony. Mam nadzieję, że autorka zrozumie swe błędy i złoży odpowiedzialną samokrytykę przez literackim kolektywem naszego fandomu.
  23. „Trzy pieśni” to interesujący fanfik... i tyle. Ale muszę napisać więcej, bo mi punktów nie policzą. „Trzy pieśni” to utwór naśladujący swoim stylem baśni. Co prawda nie wiem które dokładnie, ale trochę mi to przypomina poemat „Witeź”, napisany chyba przez Adama Mickiewicza. Nawet końcówka trochę mi ją przypomina, poprzez motyw przemiany w wodzie. Co prawda jest to bardzo ogólna zbieżność i nie mam żadnej pewności, że właśnie tym się inspirowała autorka. Tak jak w baśni, tekst wymyka się racjonalnemu pojmowaniu świata, wszystko jest zrozumiałe tylko, jeśli zaakceptujemy swoistą logikę zachodzących wypadków. Chociaż nie zgodzę się z autorką w jednej sprawie. Jak jednak wiemy z wcześniejszego fragmentu: Może nieintencjonalnie, ale była jednak odpowiedzialna za jej śmierć. Można też wspomnieć, że w tłumie pewnie było wielu zalotników, którzy mieli wobec dziewczyny wyrzuty. Długo sobie Adaggio pracowała na swój los. Mam wrażenie, że autorka nie chciała tutaj pisać drugiej „Balladyny”. Ważniejsza w tekście jest natomiast strona formalna. Niestety, nie wiem czy autorka pisze utwór w jakiś określony sposób aby coś naśladować czy też nie. Jednak tekst się bardzo dobrze czyta. Jest klarownie napisany, zrozumiały i sprawia wrażenie... pięknego? Autorka szuka słów a nie sięga po pierwsze lepsze, które przyszły jej do głowy. Dlatego polecam „Trzy pieśni” tym, którzy szukają oryginalnych opowieści napisanych w niebanalny, a jednak też nie eksperymentalny sposób.
  24. Nawet nie zdajesz sobie sprawy, drogi Czytelniku, jak bardzo brakowało mi takich fanfików. Fanfików takich jak „Nightmare Pinkie”. Lubię kiedy fanfiki są dokończone. Ale niektóre niedokończone fanfiki także pozwalają rozruszać wyobraźnię. I „Nightmare Pinkie” jest jednym z nich. W rozdziale zatytułowanym wstęp możemy obserwować geniusz a zarazem debilizm Twilight. Czemu jest geniuszem? Jest geniuszem bo posiada wiedzę, której my nie mamy. Bo niby skąd mielibyśmy wiedzieć, że Pinkie ma jakieś koszmary? Co, myślisz, że to jest jakiś klasyk fandomowej literatury grozy jak „Silent Ponyville”? Dobre żarty. Lepiej pomyśl jeszcze raz, dlaczego Twilight jest geniuszem? Rozumiesz teraz, mój biedny czytelniku? Twiilight przewidziała, że Pinkie się zgodzi. A teraz, czemu Twilight jest debilem? Bo chce testować książki na przyjaciółkach i najwyraźniej nie wie, jakie mogą być tego skutki? Jeśli też tak pomyślałeś, Drogi Czytelniku, to masz absolutną rację. Jeśli uważasz, że w tym miejscu fabuła ma logiczne dziury to też masz rację. Bo oczywiście, po co Twilight ma szukać informacji o tym co się może stać, zanim przetestuje zaklęcie. Przecież to Equestria, dom wariatów, w których celach ktoś poumieszczał klamki. Wiecie, ja też nie wiedziałem tego co nie wiedziała Twilight. Ale po co mi ta wiedza? Jestem tylko czytelnikiem, nie muszę rozumieć wszystkiego co pisze autor. Co prawda, jeśli tekst ma trochę ponad stronę A4 a czytelnik już nie rozumie dwóch, bardzo ważnych dla fabuły rzeczy, to może warto by zadać sobie pytanie czy autor nie trzyma zbyt dużo informacji dla siebie... albo czy w ogóle wie co robi? Wiecie, ja naprawdę nie rozumiem o co chodzi z tym, że snami jest jak z czasem. Autor nie pokwapił się o wyjaśnienie. Koniec końców Pinkie Pie, czy raczej to co nią było, wychodzi na żer... a my czekamy na kolejny rozdział. Czekamy już tak 9 lat i nie możemy się doczekać. A strona formalna? Po co wyjustowanie do obu krawędzi. Kto by się czepiał, że tekst mógłby wyglądać lepiej? Ja? Ale kim ja jestem? Zresztą co my tu jeszcze mamy? Brak odstępu po ćwierćpauzach, które też nie powinny rozpoczynać dialogów? W tym tekście brakuje dużej ilości spacji. Raz dialogi są kontynuowane od małej raz od dużej litery? To jak ma w końcu być? Ja nie wiem, mam dysleksję. Kropki na końcu zdania? Nie są obligatoryjne w tym tekście, tak samo jak to, że pewne słowa w pewnych zwrotach, takie jak piszemy nierozdzielnie.. Przez parę dni czytałem teksty na wysokim poziomie. Ale nie dałem rady czytać ich dłużej. Wiedziałem, że moje miejsce jest gdzie indziej. I oto wróciłem do domu. Domu przy kupie literackiego nawozu, dookoła której leżą poronione pomysły, których autorzy nie mieli chęci by dokończyć swe dzieła. A szkoda.
  25. Co mam napisać o „Kromlech”? Chyba to, że chciałbym więcej? Ale nie dlatego, że chcę więcej. Chcę się po prostu przestać domyślać co autorka ma na myśli. W przypadku kończącego serię opowiadania nie ma wiele fabuły. Nie jest to nic dziwnego, tutaj naprawdę nigdy nie było jej wiele i w sumie nie musiało być, by przekazać atmosferę opowieści. Żegnamy się z Isleen i to wszystko. Prawdę mówiąc nie wiem czy pochwalić czy wytknąć autorce pewne problemy z tym związane. Pochwalić mogę za to, że mając relatywnie niewiele miejsca udało się nakreślić jej bardzo wyraźny obraz tej Wiedzącej i pośrednio jej następczyni. Z drugiej strony, jest to obraz mocno jednostronny, by nie powiedzieć, że stronniczy. Być może bogini jest tak naprawdę uosobieniem natury a Harmonia cywilizacji miejskiej? A natura jest... cóż, po prostu jest. Widzę tutaj pewne powiązanie z innym utworem Cahan, komentowanych przeze mnie „Popiołach”, gdzie autorka z perspektywy Luny przedstawia cywilizację kucyków, łącznie z ich kontrolą pogody, jako niezwykłego, chociaż dla Equestrian zupełnie zwyczajnego. Lecz jest to bardzo ulotny luksus, który może zniszczyć wybuch superwulkanu. Oba fanfiki dzieli tylko rok czasu a tutaj mamy w pewnym sensie podobny motyw. Serio? A tego ogiera, którego zmieniłaś w jednorożca to co? Ty odchodzisz a on co ma robić? No chyba, że nie odchodzisz, tylko dokonujesz lokalnego odwrotu na tym obszarze. Tyle pytań a tak mało... zero odpowiedzi. Naprawdę, mam dosyć tego fanfika. Tak szczerze mam go dosyć. Nie wiem o co chodzi autorce, nie wiem o co chodzi bogini, znaczy może i wiem, ale wszystko jest zgadywaniem, wszystko jest niejasne. A czemu tak jest? Bo wszystko wiem tylko z jednego źródła. Nie mam innych punktów widzenia, bo trudno uznać, że kościół harmonii posiada jakieś jasno wyrażone stanowisko w tej serii. Co o nich wiem? Że palą wiedźmy na stosie, że chcą wszystko kontrolować i że mordują wyznawców bogini. Nie żeby ta jakoś szczególnie im przeszkadzała, ale to sprawia, że Isleen czuje się jeszcze bardziej wybrana. Biorąc pod uwagę, jakie cuda bogini wyczynia, to można sobie zadać pytanie dlaczego? Nie będę sobie odpowiadał na to pytanie. Nie mam ochoty się już domyślać co autorka ma na myśli.
×
×
  • Utwórz nowe...