Skocz do zawartości

Ohmowe Ciastko

Brony
  • Zawartość

    1079
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Wszystko napisane przez Ohmowe Ciastko

  1. @Kapi Płomienie. Płomienie i śmierć - tylko to widział Thermal. Płonące pociągi, płonący dworzec... i płonące podmieńce. I każdy kolejny pokonany przeciwnik zwiększał ogień. Jego ciało stawało się pożywką dla pożogi, a jego śmierć rozdmuchiwała płomienie w sercu błękitnego jednorożca. Czuł euforię, jakiej nigdy wcześniej nie doświadczył. Upajał się strachem, jaki zasiewał w podmieńcach. Każde niepewne spojrzenie za siebie podczas ich ucieczki - wszystko, na co się narażał wchodząc do smoka, te wszystkie możliwe czary, jakie mogłyby go trafić, teraz nie miały znaczenia - warto było zaryzykować tylko dla tej chwili. Szum w głowie, miękkie nogi. Podniecenie rosło z każdym pokonanym przeciwnikiem. Ale tutaj już nie mógł liczyć na więcej przeciwników. Musiał szybko udać się gdzieś indziej. Załopotał skrzydłami i w tumanach kurzu, iskrach i dymie, wzbił się w powietrze.
  2. Czy aby tego nie należało robić z włócznią? - pomyślał, widząc przygotowania przeciwnika. I tylko przez to unik w tył, który wykonał, nie był odruchowy - a więc natychmiastowy. Lecz ostatecznie zamiast silnego kopnięcia przyjął na twarz lekkie kopnięcie. Nie było tak źle. Ale, skoro przeciwnik zdecydował się spuścić go z wzroku na choć chwilę, należy to wykorzystać. Szczególnie, że na słuchu nie można było tu polegać - wiatr zagłuszał większość ich ruchów. Lekko rozkołysany - wszak ułamek sekundy wcześniej przyjął na twarz kopnięcie - wykonał krok za obracającym się Sakittą. Widział delikatną sztywność, z jaką zaczął ten obrót. Nie umiał wykorzystywać czegoś takiego w zwykłej walce. A na ćwiczeniach rzadko próbuje się robić jakieś wymyślne kąty. Ćwierć obrotu, półobrót i tak dalej. A jeśli przesunie się o połowę połowy połówki obrotu? I się nie pomylił. Sakitta chciał zrobić obrót i zrobił obrót. A, że sopel był wymierzony w jego ciało dopiero po zmianie kierunku, uniemożliwiając wykorzystanie całego ciała do ostatecznego ataku - nie jego wina, że ciągle Sakitta niedoceniał jego umiejętności. Ale skoro przeciwnik już był w niezbyt pasującej mu sytuacji, należało tą przewagę spróbować pogłębić. Ciastko niezbyt wiedział co będzie chciał wykonać Sakitta zaraz po zakończeniu obrotu, więc pół kroczku w tył uczyniło go pewniejszym swojej szansy na unik. Teraz mógł już wykonać długi krok - Sakitta nie tak całkiem blisko wbił swój szpikulec, na którym się kręcił. I ten długi krok wykonał, zbliżając się do szpikulca. Było to trochę głupie - kończąc go, sam nadziałby się na sopel . Ale od czego są ręce, z których można korzystać? Lewa ręka powędrowała ku dołowi, a prawa została wystawiona w bok razem z wystawieniem nogi. I gdy już zaczął przesuwać ciało do przodu, lewa ręka powędrowała ku górze - w ruchu, podczas którego lewak miał podbić sopel - a szabla w prawej ręce cięła szeroko. Ale cięcie i tak miało się zakończyć tuż przy ciele. Chciał pokonać Sakittę, a nie go zabić.
  3. Bardzo żadko można dostać coś, nie dając czegoś w zamian. Ta zasada panowała praktycznie wszędzie. Nie można było włączać się do walki pewnym, że wyjdzie się z niej bez żadnej szkody. Ale gdy nos był bardzo łatwy do naprawy, to urażonej dumy nie dało się naprawić ot tak. Ciastko zaryzykował, ale wszystko poszło po jego myśli. A jeśli Sakitta sądził, że właśnie za darmo rozkwasił mu nos, to grubo się mylił. Ciastko spróbował zmniejszyć odległość przy zniżeniu postawy i Sakitta mu na to pozwolił. Dodatkowo przeciwnik był tak pewny siebie, że zaczął się kręcić, z pewnością chcąc wyprowadzić jakiś silny cios. Ciastko zauważył, że próbuje ciąć soplem. Naprawdę? Kto używa pałki z piruetem? Nie miał pojęcia, co zrodziło się w głowie Sakitty, ale nie miał zamiaru zacząć dawać mu forów - wiedział, że walczy z doświadczonym przeciwnikiem. A jeśli ten na chwilę zapomniał o fakcie, że broń w dłoni ma tylko ostry czub... było się nie być skupionym na walce. I gdy Sakitta właśnie był skierowany całkowicie w jego stronę, gdy poczuł dotyk lodu na ciele, zaatakował. Nie nogą, by tylko stracić równowagę. Nie szablą, której nawet nie mógłby wykorzystać. Nie lewakiem, którego nie miał pojęcia jak mógłby użyć, nie narażając ręki na złamanie soplem. Musiał zaatakować z głową i to zrobił. Miejscem, gdzie czoło przechodzi w ciemię, uderzył w podbródek przeciwnika. Na potrzeby tego ciosu wyprostował plecy i nogi. A wszystko to, by Sakitta poczuł go. Poczuł i wywrócił się. A nawet jeśli nie wywrócił, to mało kto był zdolny, by po takim ciosie przejść w dalszy ruch bez żadnej próby odzyskania równowagi. To było fizycznie niemożliwe bez telekinezy.
  4. Thermal pomagając w dolnym mieście zbierał także informacje. Patrzył, co się dzieje. Gdzie mógł pomagać, tam pomagał. Ale coraz ciężej szło mu znajdowanie oddziałów, które mogłyby skorzystać z jego pomocy. Zgodnie z jego wiedzą, zostało tylko jedno miejsce, w którym jego pomoc byłaby nieoceniona - brama. Jeśli tylko zdołałby na kilka sekund skupić się na tworzeniu jakiegoś czaru, z pewnością zdołałby ją uszkodzić. Ale nie powinien tego robić. Wiedział, że nadal są w pełni sprawne oddziały wroga. Nie mógł pozwolić sobie na kilka sekund bezczynności. Ale mógł sobie pozwolić na kilka sekund żywienia się płomieniami. A wtedy... a wtedy wystarczyłaby chwila, by wykorzystać tą energię do destrukcji. Lecz to później. Teraz musiał oczyścić dworzec z tych robaków. A jak dworzec, to i przydałoby się zniszczyć pociągi. Widział, jak z tych podmieńce prowadzą ostrzał do kucyków. I nawet wiedział, co z nimi zrobić. Na szczęście jego magia była idealna do tego. Zanurkował. Kończyny smoka były jego kończynami, jednak żałował, że nie mógł czuć wiatru w grzywie. Lecz nie można mieć wszystkiego, pocieszał się. Ponadto, dzięki temu mógł rozgrzać pazury do temperatury godnej magmy. Kierował się na pociąg najbliższy dworcowi. I pędząc w dół niczym pocisk, gdy wszystkie potwory zauważyły jego obecność, kazał im pełnię trwogi, jaką miał czynić konstrukt. Rozłożył szeroko skrzydła, próbując wytracić trochę prędkości. Lecz najwięcej prędkości stracił, rozrywając dach pociągu. Brakowało tylko ryku. Podmieńce zostały liźnięte jęzorami ognia, wydobywającymi się z gardła smoka.
  5. Walnąłbym tu głupi dowcip co to mi ten random popsuł, ale już go dawno spaliłem. Dlatego po prostu napiszę, że to zacny kawał fica. To zacny kawał fica. 2/1 i łapka w górę.
  6. Jak nikt ich nie chce, to niech się chociaż nie zmarnują - pomyślał John, rzucając broń na pakę ciężarówki. Zamontował wyrzutnię na plecach, gdzie zwykle było jej miejsce i poszedł zaraz za właścicielką robota-skrytobójcy.
  7. - Mi wystarczy moja wąska ostość - To mówiąc, skierował miecz przed siebie. - Nie potrzebuję dystansu, bo skracam do walki w zwarciu - Oczy mu zabłysły. - Ale jeśli nie chcesz ich, Jinx, to mogę je wziąć.
  8. John nie czekał, aż reszta zacznie go zajmować. Zaraz po wystrzale Jinx, który swoją drogą mało zrobił ukrytemu za tarczą olbrzymowi, rzucił się na niego. Zwarli się tarczami. Krew z martwych karłów prysnęła dookoła. Chyba dostatecznie go zajął.
  9. Jonh wyskoczył z paki. W jego dłoniach momentalnie znalazł się miecz oraz tarcza. Jako, że był największym celem, większość bandziorów właśnie jego obrała na cel. Właśnie po to była mu ta tarcza. Z krzykiem zmniejszył dystans dzielący go i pewną pechową grupkę bandytów. Pechową, bo najbardziej rzucili mu się w oczy. Karzeł, będący żywą tarczą pewnego nomada, został zmieniony w krwawy placek. Krew spłynęła na kamień. Nie pierwsza wytoczona przez Johna krew tego dnia. Ale pierwsza tutaj. Nomad spróbował ominąć karabinem stykające się tarcze. Znowu miał pecha - Jonh pomyślał o tym wcześniej, przebijając go mieczem, zanim ten nacisnął spust. Wyłączył tarczę i bez krępującego ruchów elementu, spotkał się z Bruiserem. Ten szybko stracił swą broń, wykańczane drewnem działko obrotowe, a jeszcze szybciej stracił życie. John zaśmiał się dumnie i zaczął ostrzał. Wykańczając grupkę bandytów, mieczem zdekapitował jakiegoś psychola.
  10. [Moglibyśmy, jednak najwyżej po lanie. " Yoho, Yoho, a pirate's life for me ". Jeśli mnie dobrze rozumiesz.] John przerzucił swój sprzęt do większego pojazdu. Usiadł sobie z tyłu, z wyrzutnią na podorędziu. Jeszcze tylko Jinx i mogli jechać.
  11. [Mam, ale proszę, nie rób mi spojlerów. Zbieram się, by go ukończyć, ale mam dopiero 20 lvl. Komandosem] - Tak sądzę - powiedział do chłopca. - Dobra, to jedziemy - To już powiedział do Banshee. Handsome Jack. Może i Handsome, ale nie widać zza maski. A jego zachowanie jest dziecinne. Z chęcią zabrałby go na jakiś obóz. Nauczyłby go, że większość flory pandory dobrze się pali i wielu innych, przydatnych w życiu rzeczy. Ale ten ciągle próbował mordować wszystkich. Niemiły człowiek.
  12. Nawet nie zdążył - chociaż od początku nie miał takiego zamiaru - sięgnąć po cokolwiek, zanim cała walka się skończyła. Część bandziorów płonęła pod szczątkami pojazdu, kilku większych bandziorów brudziło drogę swoimi mózgami, a żywa reszta padała jak zboże pod naporem pocisków. Musiał jednak coś przyznać - Jinx miał krzepę. Pociski słusznego kalibru, wylatujące bardzo gęsto i szybko - zapewne on nie zdołałby celować w jeden punkt używając tylko jednej ręki. - Cześć, Banshee - przywitał się powtórnie z swoją kumpelą z widzenia. - Myślałem, że zostajesz w Sanktuarium. - Spojrzał na górę. Jinx nadal strzelał. Do trupów. Poklepał go lekko. - Oni już bardziej martwi nie będą - Poinformował.
  13. Jednak młody miał potencjał. Co prawda trochę za chciwy, ale dojrzewanie zmienia dzieci. - W twoim wieku - wchodząc w zakręt, odwrócił głowę. Wnikliwie obejrzał chłopaka. - To już od roku pracowałem dla Atlasa. Ach, te desanty na opanowane przez bandytów tereny - To były miłe wspomnienia. Uśmiech pojawił się na jego twarzy. - Albo oczyszczanie siedlisk skagów. To były dobre czasy. Nie, to co teraz. Hyperion... Nie dokończył. Zza zakrętu, sto metrów przed nimi, pojawił się Runner bandytów. W miejscu, gdzie bandziory były przed sekudną, wybuchła rakieta. Na ich ogonie siedzieli chłopcy Rolanda w swoim Runnerze. Nacisnął spust i przedni karabinek przemówił, jednak pociski nie chciały trafiać.
  14. - Przed siebie ! - odpowiedział. Rozłożył szeroko ręce. - Wszędzie można spotkać coś, co chce cię zabić, pożreć, okraść, spalić, zatruć lub coś jeszcze innego! Trzeba tylko dobrze poszukać! Ruszyli. Przez kilometr na pewno będzie spokój. Chłopcy Rolanda o to dbali. Był czas, by porozmawiać. - Co cię sprowadziło na Pandorę? - spróbował takim sposobem zacząć rozmowę.
  15. Wszedł do mieszkania, wrzucił do pustej torby cały sprzęt, po czym wyszedł. Nawet nie zamykał. Miał miłych sąsiadów. Runner zmaterializował się. Wskoczył na miejsce kierowcy i podjechał pod bramę. Jak zauważył, Jinx już czekał. - Wskakuj!
  16. Czemu ludzie uznawali słowo " dziwak " za obelgę? W świecie, w którym blisko dziewięćdziesiąt procent populacji zajmowało się zabijaniem? W którym blisko pięć procent to były mutanty? Ech, dzieci. - Jedziemy zapolować na jakichś bandytów? Bo muszę zobaczyć, czy będą z ciebie ludzie - To była świetna idea. Idealna ! - Tak, właśnie tak - powiedział, bardziej do siebie, po czym znowu wbił wzrok w chłopaka. - Bierz co potrzebujesz i jedziemy zapolować na bandytów! - powiedział z entuzjazmem. Za pięć... nie, nie zdążę - zauważył. - Za dziesięć minut przy bramie! - Znalazł idealne rozwiązanie problemu. Po czym nie czekając na nic, wyszedł z siedziby karmazynowych. Tylko co tu wziąć? Choć jak się zastanowił, to nie jest żaden problem. Wrzuci wszystko do pustej torby i zapakuje do Runnera. Najwyżej wyciągnie z niej coś na szybko.
  17. John machnął ręką. - Zapuścisz wąsa i wszystko się zmieni. Zobaczysz.
  18. - Nie martw się - poklepał chłopaka po ramieniu. Delikatnie - nawet go nie przewalił. - Zapuścisz wąsa, to i niektóre problemy wieku dziecięcego okażą się zabawne.
  19. Tural udał się za mężczyzną. A ten naprawdę nadawał się na sprzedawcę. Zadziwiające, biorąc pod uwagę obyczaje panujące w stolicy. - Jadę daleko za miasto i chciałbym konia, który podoła trudom wędrówki - powiedział krótko. Co prawda pewnie jakaś suma do sakiewki wpadnie po zmianie konia, ale prędko do tego miasta wrócić nie będzie mógł. Chyba, że znajdzie odwagę na kłótnie z ludźmi burmistrza, mającymi mu za złe takie wykorzystanie włodarza. Ale to jego wina - powinien trzymać także jakieś zwykłe konie. A nie bojowe. Na trasę nigdy nie brał owsa i nigdy tego nie zrobi. A takie rumaki długo bez owsa nie pociągną.
  20. - Cześć - przywitał się z farbowaną dziewczynką. Znali się trochę za bardzo, by powiedzieć, że z widzenia, ale za mało, by powiedzieć, że są kumplami. Kumple z widzenia. Tak, musi to pojęcie wpisać do swojego słowniczka. Kumpel z widzenia. W tym przypadku dokładniej kumpela. A w słowniku doda możliwą końcówkę. - E tam od razu polowanie. Nawet nie zranili mnie. Ale przynajmniej dokończę zarys Brytanii ! - to mówiąc, dumnie obrócił się, ukazując uproszczone kontury utworzone z zębów skagów. W tym momencie do środka weszła kolejna znana mu twarz. Dzieciak lubiący prawdziwą broń. Już dawno powinien dorosnąć, ale wąsów jeszcze nie miał - dzieciak! - Jinx, dawno cię nie widziałem! Jak zdrowie? - przywitał się, z zwykłym, jowialnym tonem.
  21. Zauważył, że autobus już dojeżdżał do Sanktuarium. Wstał z swojego miejsca na dachu i podniósł torbę z łupami i Claymorem i Brońką. Ku zdziwieniu reszty pasażerów, rzucił ją na dach mijanego domostwa. Reszta pasażerów patrzyła się na niego jak na dziwaka. W międzyczasie, spoglądając na otaczających go ludzi, bawił się swoimi wąsami. Wrócił do domu. Pierwsze co zrobił, to wszedł na dach po torbę. Przygotował sobie stek, nasypał kubek kawy i zalał go naparstkiem wrzątku, po czym zjadł ten drobny posiłek i wypił kubek słabego błota. Odłożył zęby skagów alfa, wyrwanych własnoręcznie jeszcze żyjącym osobnikom, na szafkę. Później będzie musiał pomontować je do pancerza. Wypakował także cały sprzęt. W torbie zostały tylko łupy. Zawiesił ją na ramieniu i udał się na miasto. Marcus targował się jak mistrz. Jednak John nie ustępował mu pola. W końcu zdołał wytargować sześćdziesiąt procent wartości broni. Tyle go zadowalało. Ta suma powinna starczyć na mieszkanie i steki na jakieś kilka tygodni. A do tego czasu z pewnością zarobi kilka razy tyle. Na szczęście zawsze miejsce zdekapitowanych bandytów zajmowali inni bandyci. I tak w kółko! Jak to dobrze, że natura nie lubi próżni. Wszedł do siedziby karmazynowych. Bez tarczy z działka najpewniej od razu go zabiją. POZA TYM MÓJ NIE JEST KARŁEM!
  22. Imię : John Churchill Wiek : 36 lat Klasa : Komandos ( tutaj ważne, że inni "komandosi" mogą mu najwyżej buty czyścić. Żołnierz bez miecza i wyrzutni rakiet jest niekompletnie wyposażony, jak zwykł mówić. Jedyne, co ma z zwykłej wieżyczki, jest tarcza - nosi ją jak pawęż. Broń palna - tylko zdobyczna. ) Wygląd : Postawny mężczyzna z bujnymi, czarnymi wąsami i znaczną brodą. Szeroka pierś, ręka wielkości pasującej raczej do nogi osoby dużo ćwiczącej na siłowni ( duża ). Na klatce piersiowej wizerunek Wysp Brytyjskich z włosów, zwykle schowany pod koszulką khaki i resztkami pancerza ( naramienniki, napierśnik, całe ręce oraz nogi, z hełmu tylko klasyczna osłona czaszki, bez osłony twarzy. Cały koloru ciemnozielonego. ) ubrany w resztki takiego pancerza Historia : Dziecko dawnej szlachty brytyjskiej, która pracowała na stanowiskach kierowniczych na Prometei. I pewnie John kontynuowałby rodzinną tradycję, kierując jakąś fabryką bądź robiąc za laboranta, ale w szkole największą jego bolączką była matematyka. A bez niej wiele by nie zrobił. Na nieszczęście kochał też historię - w szczególnie ziemską. A znalezienie dokonań przodka, co potwierdzili jego rodzice, całkowicie odepchnęło go od szkoły. Bo po co siedzieć i się uczyć, kiedy można walczyć? Rzucił szkołę i dołączył do najemników. Gdyby nie interwencja rodziców, pewnie zostałby wysłany gdzieś do walki, on, piętnastoletni chłopiec ( który już był większy od większości najemników i posiadał najdłuższy z nich zarost ). A dzięki nim trafił do jednostki testującej prototypy w warunkach pseudo-bojowych. Z której to posady szybko go zabrano, po tym, jak dokonał zniszczeń porównywanych do rozwścieczonego robota bojowego. Wysłano go na Pandorę. Gdzie od razu zniszczył łazik, by uzyskać dobry kawałek metalu na miecz. Kolejne lata to ciąg walk i zdobywania medali za dzielność w boju. Jego największym dokonaniem było samodzielne wzięcie do niewoli dwudziestu przeciwników - po dekapitacji jednym cięciem wszystkich trzech dowódców. Choć tu działa psychicznie także wyrzutnia rakiet, trzymana w drugiej ręce i wycelowana prosto w przeciwników.
  23. Thermal czuł, jak ogarnia go zmęczenie. Od kiedy wyleciał, ciągle był skupiony. I to zmęczenie było ceną tego skupienia. Wzbił się wysoko w powietrze i zaczął krążyć, ponownie przeglądając sytuację w mieście. A ta nie była kolorowa. Gdzieniegdzie wygrywali, lecz posiłki zbyt często przechylały szale zwycięstwa na korzyść tyranów. Widział dwa miejsca, gdzie jego pomoc mogła się przydać - centrum miasta oraz zewnętrzne części miasta. Jednak nie był głupi. Był pewien, że w centrum będzie najwięcej magów. A ich obawiał się najbardziej. - Yellow, błagam, poradź sobie - wyszeptał, pamiętając świst kul, i zanurkował w dół. Jeśli nie zdoła pomóc w ich pokonaniu, może chociaż opóźni ich kontrofensywę. Może dzięki temu grupa w zamku zdoła uratować Księżniczkę Lunę.
  24. [Kapi, trochę przebuduję moją postać. Czuję, jakbym odchodził od tego, co wymyśliłem, ale nigdy sobie nie powiedziałem. Miała być to postać najlepiej czująca się na szlaku lub w otoczeniu zwykłego ludu - tych, których najczęściej chronił. A zaczynam kierować postacią lekkoducha. A w mieście, otoczony taką przesadą w pokazywaniu swego bogactwa, powinien się on czuć przeokropnie. Tylko jednostki takie jak baron mogłyby poprawić mu na jakiś czas humor. ] Idąc przez miasto, Tural oglądał pokryte kunsztownymi, posrebrzanymi zdobieniami, budowle. Ciekawiło go jak będzie wyglądała stajnia i jak wiele dostanie za konia. I chyba właśnie cena będzie ostateczną odpowiedzią na pytanie, czy jednak nie lepiej zostawić sobie konia. Wiedział jednak, że słysząc ją, będzie musiał porządnie się zastanowić. Ilość srebra niewątpliwie musiała wpłynąć na miejscowe ceny, jakby powiedział jego brat. Dochodząc do obszernego budynku poczuł znany sobie zapach. Wiedział już, że znalazł stajnie. Zaczął oglądać się za jakimś wejściem dla klientów. Niestety, wątpił by wielkie wrota były tymi, których poszukiwał. Nimi raczej klient opuszcza stajnię. Później znalezione mniejsze drzwi bez płaskorzeźby konia upewniły go, że dobrze myślał o większych wrotach. Bluszcz, ciekawe co miał znaczyć? Wierność? Siłę natury? Czy też, jak kiedyś widział, przywiązanie kogoś do pnia drzewa? Wiążąc konia pomyślał o jeszcze jednej możliwości - może tutaj karmili nim konie? Kto wiedział? Wiedział, że niektóre gatunki bardzo szybko potrafią rosnąć? Ale czy nie był przypadkiem trujący? Musiałby zapytać się swojej bratowej. Biuro niezbyt mu się spodobało. Pełne poduszek i obrazów z końmi, aż kipiało bogactwem. Biurko posiadało nienaturalną dla tych okolic ciemną barwę. A osoby siedzącej za nim, ubrana na bogato i z starannie ufryzowanym wąsem, wolałby nie brać poza miasto. Choć widząc sposób, w jaki się ukłonił, musiał coś mu przyznać - był przyzwyczajony do szabli, która wisiała przy pasie. - Tural Gabis - powiedział także uprzejmym tonem, odprawiając wszystkie rytuały wymagane przez etykietę. - Chciałbym poprosić o wycenę konia oraz byłbym zainteresowany kupnem innego.
  25. Ohmowe Ciastko

    World of TCB [Gra]

    Kobieta przeszła od razu do sedna. Ucieszyło to Jonathana. Nie lubił bawić się w kulturę. - Mój pracodawca jest poważnie zainteresowany odkupieniem eksponatu, posiadanego przez waszą fundację. Sądzę jednak, że najlepiej będzie, gdy porozmawia pani z nim sama. Proszę chwilę zaczekać. I nie czekając na pozwolenie, wyszedł z pomieszczenia. Podszedł do motoru i zabrał radiostację, uprzednio sprawdzoną w bazie. Ustawił ją na podłodze, podłączył baterię, wystawił za okno antenę i zaczął szukać częstotliwości. Całe szczęście, że w Wrocławiu wszystko co mogło odbierać i nadawać zostało ustawione na Warszawę. W końcu znalazł. Chwilę rozmowy z pracownikiem stale monitorującym częstotliwość komunikacyjną później pozostało mu tylko czekać na Sztandafa. - Panie Thomasie - powiedział jakiś anonimowy dla niego pracownik. - Pan Jonathan prosi pana na rozmowę. Thomas zatarł ręce. W końcu. Zostawił komputer z danymi od Marka i skierował swe kroki do centralki komunikacyjnej. Po chwili był już na miejscu. Złapał za mikrofon. - Szefie, podaję panią Julię z Światowida - powiedział Jonathan do mikrofonu i podał go kobiecie.
×
×
  • Utwórz nowe...