Skocz do zawartości

Ohmowe Ciastko

Brony
  • Zawartość

    1079
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Wszystko napisane przez Ohmowe Ciastko

  1. Ohmowe Ciastko

    Miasto Luster ~ Ohmowe Ciastko

    Agi patrzył, jak policjanci podchodzą do niego. Jeden szepnął coś do drugiego i rozeszli się. Starszy z mężczyzn, wysoki, siwy i wąsaty, właśnie do niego podchodził. Chłopak zauważył, że trzyma coś w dłoni. Jako dziecko miał nawyk brania w dłonie różnych rzeczy i trzymania ich - sądził jednak, że już dawno się go pozbył. Spojrzał w dół i ujrzał jakąś dziwną kartę. Nie kojarzył, by kiedykolwiek ją widział, a napis na czarnej stronie był dla niego czarną magią. Włożył ją do kieszeni. Policjant podszedł do nauczycielki. Kilka minut później było już po wszystkim. Matka przyjechała, zwyzywała policjantów za to, że nawet nie dali mu jakiejś herbaty na uspokojenie, wyrwała go z przesłuchania utrzymywanego w miłym tonie rozmowy. Zapakowała go w samochód razem z Agnieszką, która mieszkała z nim prawie po sąsiedzku. Całą drogę matka rzucała gromami na wszystkich kierowców, a Agnieszka patrzyła się za okno. Agi zwrócił uwagę, że raz po raz ruszała nerwowo dłonią, którą położyła na miejscu między nimi. Chłopak siedział i nawet nie słuchał swojej matki. Już dawno jej złorzeczenie na cały świat zaczęło działać mu na nerwy. Już nawet nie pamiętał, kiedy ostatnio z nią porozmawiał. Zawsze była ona i jej powody do narzekania. Najbardziej lubił, gdy przychodziła podpita. Jeśli tylko go zobaczyła spuszczała wzrok i w mgnieniu oka myła się, chwilę później już śpiąc.
  2. Można też kazać przesłać KP samej postaci, a ty ją wyposażasz - można nawet zrobić z tego taki mały wstęp, w którym żołnierz wybiera sobie sprzęt, a bestia w tym czasie ma jakąś drobną walkę ( coś małego i złego ) by osiągnąć dostateczny Gniew.
  3. Pomysł według mnie, po początkowej popularności, umrze. A przynajmniej tak przypuszczam. Zastanów się nad czymś, co jeszcze bardziej odróżni je od Magicznych Pojedynków - bo już są tam potwory, a rozwinięta technologia też się znajdzie. Ja ze swojej strony zarzucę pomysłem - gracze informują, czy chcą grać żołnierzem czy bestią i tworzą jej, możliwie dokładny, opis. Przy każdym elemencie podają jakiś dłuższy opis skąd pochodzi i jakie ma efekty lub co pozwala zrobić. W PW. A gdy będą po dwie karty każdej klasy dać graczom te stworzone przez innych. I niech improwizują. Bestie nie decydują się, jakie procesy ewolucyjne je ukształtowały. Ludzie nie decydują co naukowcy zdążyli wynaleźć. Umożliwić im jakiś margines zmian ( jeśli w karcie żołnierz posiada granaty plazmowe, to równie dobrze gdzieś może być eksperymentalne działo plazmowe lub stwór strzelający trucizną posiada wysoką odporność na nie ). Co jeszcze? Może jakiś system power-upów pośrodku pojedynku? Punkt ewolucji dla monstrum oraz nanomaszyny produkcyjne dla żołnierza? I nagle potwór zbierający cięgi, bo na przykład przez swoją wielkość ma problemy z szybkością wybierze sobie szybszą reakcję - a żołnierz z nowymi silnikami odrzutowymi zacznie mieć problemy. Oczywiście w granicach rozsądku. Jedna dodatkowa cecha dla potwora i jakiś element wyposażenia mogący być modułem, ale nie całym pancerzem - ewentualnie ulepszenia ( kilka, zależnie do ingerencji w utworzoną kartę ) tego, co już ma.
  4. Zwierzęta w końcu go zauważyły. Najpierw jeden, którego ciche warknięcie zrzuciło uwagę reszty watahy na Turala. Mężczyzna powoli szedł przed siebie. Wiedział, że dla wilków jest już ich posiłkiem. Pojedynczy osobnik nie miał szansy z całą watahą – a przynajmniej tak sądziły ich prymitywne głowy. Dlatego zaczęły działać jak na polowaniu na grubego zwierza. Zaczęły go okrążać, nawet mimo trudności terenowych. A gdy zrobił kolejny długi krok rzuciły się na niego. Wiedział, że to zrobią. Widział błysk, jaki ma w oku każdy drapieżca mający rzucić się na ofiarę. Na północy czy południu, wschodzie czy zachodzie – wszędzie było podobnie. To i charakterystyczne napięcie mięśni. Odskoczył w bok, tam gdzie mógł odskoczyć. Jednak na jego nieszczęście skoczyły dwa wilki, a on szedł naprzeciw tego bliżej urwiska – drugie cielsko leciało w jego stronę. Przyłożył dłoń do płazu i odepchnął mieczem drugie stworzenie. Od razu zamachnął się na stworzenie stojące najbliżej. Nie zdołał jednak go trafić. Starzał się. Przez powietrze przeszedł charakterystyczny, głuchy metalowy dźwięk giętej blachy. Szybki ruch głową i mężczyzna ujrzał wilka, zagryzającego bezsilnie szczęki na kolczudze chroniącej jego łydki. Choć nie mógł przebić się przez drobne metalowe obrączki, to Tural wciąż czuł siłę jego szczęk. Szczęk, które rozerwałyby mu nogę w ciągu mrugnięcia okiem. Tural wyrzucił przed siebie dłoń, próbując utworzyć przed sobą tarczę z kurzu, jaki został już wzniesiony przed nim, a która miałaby uchronić go przed tymi dwoma przed nim. A później chciał pozrzucać je w dół prostymi uderzeniami telekinetycznymi.
  5. Kruk miał sobie za złe, że nie zwrócił uwagi na możliwość zmiany toru przez pociski. Powód był prosty – od kiedy wyleciały z portali leciały prosto przed siebie; prosto w niego. To zawiśnięcie w wodzie poniżej obróconego pokładu z wolna zaczynało mu przeszkadzać – może nie psychicznie, ale taktycznie już tak. Jednak miał powód, by uznać je za prostsze niż naprawdę były – dla niego abstrakcją było takie wykorzystanie tej możliwości. On wysłałby pociski z opóźnieniami, po elipsach zapisując im na pierwsze kilka ruchów rozmijanie się z celem – a gdy ten unikałby pocisków, poczęstował go czymś innym. Jednak wszystkie te rozmyślania, a także próby unikania pocisków lecących w jego stronę mijały się z celem. UCA aktywowało po kolei wszystkie pociski, zbliżając się do Cienia. Nawet jeśli ten nie dostał swoją bronią bezpośrednio czekało go oberwanie przez aktywujące się obok niego pociski. Choć było ich mniej niż oczekiwał... to dobre i tyle. Nie przewidział jednak jednego – UAC dotknął czarów przy Cieniu, powodując wiele skutków. Kruk jednak ich nie zauważył – skupił się na nagłym wybuchu, który rozerwał statek na strzępy. Wybuch, który zniszczył Cień z pewnością zniszczyłby i Kruka – gdyby nie strój. Ten mając prawie nielimitowane możliwości obliczeniowe satelity wiszącego nad nimi, wykorzystując połączenie grawitonowo-tachionowe, zdołał wytworzyć mikroprądy, dzięki którym wszystkie siły spłynęły po nim jak woda po kaczce. Coś otworzyło przejście! Kruk aż czuł podniecenie Kompasik. Ta czekała i czekała – aż się doczekała. Uśmiechnął się wewnątrz. Tak samo jak telepaci umiał przekazywać swoje uczucia prosto do innych. Umiesz powiedzieć skąd? Zapytał się Kruk, sięgając po kilka talii kart Karciarza. Nie. Coś przeszkadza. Odpowiedziała trochę zawiedziona dziewczyna. Dobrze. Nie szkodzi. Jak nie teraz to później. Silic, możecie się połączyć? Pomóż jej wykorzystując wiedzę wgraną przeze mnie. Otworzył pierwszą paczkę Zgadzam się. -Pełnia swobód! Jak my tego nie lubimy. Usłyszał metaliczny, obojętny głos. Kontakt się urwał – Silic od razu przechodził do rzeczy, a Kompasik była ambitna. Kruk kończył właśnie rozrzucać piątą talię kart. Teraz krążyło w wodzie dookoła niego prawie trzysta kart. Miał już otworzyć szóstą, jednak ruch w głębinach odwiódł go od tego. Uśmiechnął się kącikami ust na myśl, że skończyło się czekanie i Cień znowu wykonał ruch. Saber, przez ciebie zaczynam dziwnie się zachowywać. Nie widział jednak co właściwie widział. Zaczął przeglądać różne pasma. W podczerwieni widział tylko zimno głębin i odległy komin jakiegoś źródła geotermalnego. W nadfiolecie widok był najpiękniejszy – dno wyglądało niczym bezchmurne niebo w bezksiężycową noc, lśniąc od świateł tysięcy żyjątek tam żyjących. Pozostała mu ostatnia opcja – dobra jedynie, gdy obiekt jest bardzo duży. Przełączył na Betę. Promieniujące tak izotopy jodu były wszędzie dookoła niego. Zaczął cokolwiek widzieć dopiero, gdy włączył negatyw. Udało mu się to uzyskać czego oczekiwał, z czego nie był najszczęśliwszy – a Saber w środku wył z radości. W jego stronę płynął jakiś wielki głowonóg. Teraz widział tylko jego macki – macki, które mogłyby złamać go tak łatwo, jak on łamał zapałki. Daj mi! - Zbrojownia Ascalonu, Sessho-seki – powiedział Kruk, sięgając do ich zbrojowni. Nie! Potnijmy go! Przeróbmy go na sushi! Duże sushi dla każdego! Pokochają cię! Zobaczysz, jak ci skoczą słupki poparcia! W swoim czasie. Kruk zacisnął dłoń na pocisku pokrytym runami, który wyjął z zbrojowni. Nie bez kozery każdy z nich był utrzymywany w polu grawitacyjny godnym gwiazdy neutronowej. Kruk skierował się na potwora i wyjął zza siebie pistolet jednostrzałowy, bardzo przypominający broń skałkową. Jak zwykle, gdy któreś się z nim nie zgadzało zaczął czuć opory. Jednak z doświadczeniem przyszła wiedza, że to zwykle tylko iluzja – nie wiedział, że cała reszta musiała się z nim nie zgadzać, by uniemożliwić mu ruch. Tak skrajna sytuacja nigdy nie miała miejsca. Odchylił lufę i załadował pocisk. - Paktujmy! – wykrzyknął, prostując rękę i wystrzeliwując. Pocisk pomknął w stronę cielska z prędkością poddźwiękową, nie zwalniając jednak. Kruk nie mógł jednak podziwiać jego lotu. Oto w stronę potwora leciały gramy antymaterii z z zapalnikiem radiowym, a gdyby coś poszło nie tak, to czasowym. Taka ilość antymaterii miała rozerwać go od środka – tak, jak Cień zniszczył statek – choć po prawdzie był to przerost formy nad treścią. Kruk potrzebował jednak tej nadmiarowej siły wybuchu. Kruk znowu sięgnął do zbrojowni. Tym razem jednak po coś, co go obroni. - Panoplia tou Achillea, Rho Aias! Można było powiedzieć, że Kruk zamienił się na miejsce z jakimś robotem. Wyższą o stopę, humanoidalną maszynę trzymającą w ręce wyższy od siebie kawał metalu, lekko wygięty po bokach. Nikt jednak nie mówił, że pełnoprawny pancerz wspomagany musi być duży. W większości przypadków jego wielkość była powodowana wymaganiami przed nim stawianymi – wymaganiami, które potrzebowały wiele miejsca i metalu, by im sprostać. Jednak jak to z miniaturyzacją bywało, nadchodził moment gdy pancerz niewiele większy od historycznych zbroi płytowych był zdolny wytrzymać pośredni wybuch bomby atomowej. A gdy trzymał taką tarczę, to mógł się przed nią zasłonić – nie poczułby niczego. Wybrał swoją najpotężniejszą tarczę tylko nasączoną magią tylko po to, by się nią pochwalić – dla swojego planu potrzebował tylko jej powierzchni. Oczekiwał wybuchu – wybuchu, który wyrzuci go w powietrze razem z słupem wody, gdzie już zamierzał pozostać. A gdyby pocisk nie podziałał, jakimś sposobem pokonany nawet mimo Linii Magii Abiego, którymi były pokryte – bo runami nie można było tego nazwać. Runy są takie same dla każdego maga i każda istota z mocą może z nich skorzystać. Linie Magii były wyjątkowe dla każdego maga, tylko on mógł je wyryć i tylko jego woli się słuchały. Wedle jej interpretacji były one prostym placebo, którego prawdziwym sposobem działania było nasycenie magii przelanej do obiektu Życiem i cząstką duszy. Nie posiadała jednak sama magii, by zrobić coś takiego – więc nie wymyśliła tego wcześniej. A Rule Maker Abiego mógł niszczyć magię – takie działanie podświadomie stworzył Abi. Dopiero gdy wpadł do Studni Kruka zrozumiał, że jego moc ma inną naturę niż dotychczas sądził. I choć szukali granic tej mocy, nie zdołali ich znaleźć – jednak prawie nigdy nie działała ona tak, jak tego oczekiwali. Tylko niszczenie magii nie groziło zniszczeniem w najlepszym wypadku układu gwiezdnego, w najgorszym świata. Już zdołał kilka tak zniszczyć – jednak były to magiczne twory, które i tak nie miały istnieć. Przećwiczył tą moc dostatecznie dobrze by wiedzieć, że nie ma z nią żartów. A gdyby jakimś sposobem pocisk nie sięgnął swego celu, to wybuchłby ten przeniesiony z zbrojowni wprost na dno morskie, wyglądający jak najzwyklejszy kamień – niczym legendarny Sessho-seki.
  6. Miej nowy telefon od kilku godzin i upuść go - ba, nawet lekko podrzuć - i od razu przypomina ci się miesiąc, który pracowałeś by zarobić na niego pieniądze.

    Pękła - szybka hartowana. A mini zawał swoją drogą.

    1. Pokaż poprzednie komentarze  [1 więcej]
    2. WhiteHood

      WhiteHood

      A cóż to za tytan był?

    3. Sakitta

      Sakitta

      Od co najmniej ośmiu lat mam sony ericssona, którego nadal darzę większą sympatią niż dotykowego samsunga z ładniejszą grafiką, ale bez duszy. Ericsson wielokrotnie wypadał mi z ręki, czy po schodach, czy na beton - nie ważne, zawsze wychodził bez szwanku, a ten nowy? Strach trzymać nad przepaścią.

    4. Ohmowe Ciastko

      Ohmowe Ciastko

      No cóż, Nokia chyba wróci do pokoju i będzie używana w sytuacjach, gdy zagrożenie będzie wysokie. A OnePlus One będzie sobie wtedy leżał na biurku.

  7. Gdyby mógł, to by się zaśmiał. Gdyby mógł, to stanąłby z otwartymi ustami. Ale nie mógł ani jednego, ani drugiego. Śmiech był niemożliwy, bo ustnik przeszkadzał w wydychaniu powietrza. A maska uniemożliwiała uchylenie ust większe niż do mówienia – a i tak większość pracy brały na siebie nanoboty, wzmacniając dźwięk. - Kiedy ty walczyłeś ja nie próżnowałem. Nie mając aż tak wielu pojedynków do oglądania zainteresowałem się przeszłymi pojedynkami. Nie zdążyłem ich obejrzeć wiele, ale jeden z nich właśnie mi się przypomniał. Tam też magia została odebrana magowi. Kruk wyciągnął dłoń do przodu. Kulka zaczęła nasiąkać wodą, powracając do kształtu zmiętej karty. Kruk zacisnął dłoń w pięść. Cień ukradł runy z kulki. Jednak jego Chciwość, bo siła tej cechy wymagała zapisania jej dużą literą, zmusiła go do kradzieży SAMYCH RUN, zapominając o magii przez nie przepływających. Rurka, nawet jeśli tylko ma przewodzić wodę, ma pewną pojemność. Tak samo atrament zapisujący kartę. Tylko przewodził magią, ale w tej sytuacji aż przewodził magię – którą to musiał przez siebie przepuścić. Gdy strumień się zatrzymał pewna drobna jej ilość została z nimi. Magia Kruka. Magia Mistrza. Magia Anastazji. Magia z pierwiastkiem Życia. Taka, która po odpowiednim impulsie mogła zyskać świadomość. Może Kruk utworzyłby wtedy istotę o możliwościach wroga, z którym przyszło mu teraz walczyć na punkty? Jednak to nie był jego cel. Wystarczył mu jeden przeciwnik. Tak samo jak wystarczyło mu drobne połączenie między nimi a tą magią, wynikającą właśnie z tego Życia. Połączenie, które aktywowało najciekawszy punkt programu, jaki oferowała ta karta, właśnie przeniesiona do siedziby Kruka. Żyj i daj żyć – to była jedna z maksym, którymi nieświadomie kierował się Kruk. Nie chciał zaśmiecić tego akwenu. Ręka Cienia pokryła się Czarnym Lodem. Połączenie Życia niczym nić Ariadny prowadziło Kruka, a Czarny Lód miał w sobie czar ściągający Kompasik - aktywując się Lód miał pojawiać się w świecie z Krukiem, nawet jeśli był schowany setki światów dalej. Było to jej proste zabezpieczenie ścieżek przed zbyt potężnymi czarami maga. To jednak nie był koniec. Kruk też stosował się do prostej zasady – jak dają to bierz. Dlatego skorzystał z innej okazji, jaką Cień nieświadomie mu stworzył. Ba, nie skorzystał. Cień wszystko sam zrobił, by obrócić czar rzucony jako zabezpieczenie przeciwko sobie. Kompasik nie była magiem. Ona była czarodziejką. Ona nie posiadła mocy ani wiedzy. Moc i zdolność do jej wykorzystania była z nią od początku. Może niektóry magowie tworzyli portale jednokierunkowe – tak jednak jak z drogami, nikt jeszcze nie zrobił takiej uniemożliwiającej ruch w obie strony. Można jedynie zablokować wjazd z jednej strony. Część pocisków Cienia wleciała do portali, które miały zawrócić go w przypadku jego ucieczki od kulki. Z pewnością normalnie nie zrobiłyby mu wiele – może złapałby jej jak kulkę. Jednak gdy pojawiły się dookoła niego, a rękę miał uwięzioną w wielkiej bryle o masie porównywalnej z masą ołowiu tej samej wielkości stawało się to bardzo trudne. Kruk chciał jeszcze zrobić dwie rzeczy. Rzeczy nie związane z sobą, jednak z pewnością pobudzające zaciekawienie widzów wykonane niczym związek przyczynowo-skutkowy. Wyciągnął dłoń z szablą przed siebie i skierował ostrze pokryte runami prosto na swoje serce. Zaczerpnął jeszcze raz oddechu, wygiął się nienaturalnie i wbił je w nie po rękojeść. Przez wodę popłynęła lekka fala. Ale to nie było to, na co wyglądało. Ostrze powinno przebić go na wylot – było wystarczająco długie, by zrobić to nawet dwa, a może trzy razy, jeśli tylko bardzo by się ściskali. Nie przebiło się jednak nawet na milimetr. Fala która popłynęła przez wodę niosła z sobą Uniwersalny Czar Aktywacyjny – zaklęcie stworzone przez Mistrza. Sama nazwa mówiła wszystko – ten czar po prostu aktywował wszystkie efekty innych czarów, a także run i słów mocy, jeśli tylko przenosił dość magii. Czar zdecydowanie złożony, jednak opanowany przez niego do mistrzostwa. Pociski, które dopłynęły do niego najbliżej, aktywowały się co najmniej trzy metry od niego. Dla bezpieczeństwa Kruk utworzył szczelną barierę, jeśli efekty czarów miały okazać się zbyt potężne.
  8. Ohmowe Ciastko

    Tymczasowe /sb/

    Pisałem. SB jak sos pomidorowy, ale ja wierzę w czosnkowy.
  9. Ohmowe Ciastko

    Tymczasowe /sb/

    Forum bez SB? To jak pizza bez sosu pomidorowego. Co prawda dla mnie czosnkowy i tylko czosnkowy, ale ja jestem dziwny, tak jak forum bez SB.
  10. Tchórz. Instynkt samozachowawczy, a nie tchórz. Kruk szybko zmienił swój plan, tnąc nie w Cień, a w paszczę, która go zastąpiła. Jednym cięciem przedzielił ją na dwie części i wysłał do diabłów, czyli tam gdzie powinna być. A to wszystko uśmiechając się pod nosem. Uważał jednocześnie to samo, co Silic i Karciarz. Nie miał o nim aż tak złej opinii, jak Saber, ani tak dobrej, jak Karciarz. Ostatecznie jednak minimalnie bliżej było mu do opinii Sabera – żyli z nim dłużej i chyba zdążyli przesiąknąć jego sposobem myślenia, w którym ucieczka od bezpośredniej walki dyskwalifikowała przeciwnika od nazywania oponentem – a tylko wrogiem. Wylądował na deskach i przeturlał się, by powrócić do pozycji stojącej. Bez słowa zdjął Trwałość Wymiarów, wiedząc, że Cień, niczym dobry taktyk A więc tchórz zdążył się przygotować na szybkie przeniesienia. I tak mógł nadal korzystać z mocy Kompasik, jednak bez zdjęcia tego czaru kłóciłoby się to w nim – bo to nie poważne, by samemu ignorować swój czar – nawet, jeśli opierał się na mocy Abiego. Jego zdolności do chodzenia przy wzburzonym morzu po pokładzie ponownie zostały wystawione na próbę. Pierwszy raz był, gdy jako szczur lądowy przypominał sobie morski krok. Teraz musiał przypomnieć sobie, jak przy silnym kołysaniu utrzymać się pokładu. A ostatecznie, w momencie gdy pokład był płaską ścianą względem wody, trzymały go tylko urządzenia w butach. Kaptur rozpadł się po połowie i owinął twarz, tak samo jak reszta płaszcza jego ciało, scalając i równając grubość w miejscach, gdzie były dwie warstwy. Odbił się od pokładu i zanurkował w wodzie. Nanobotowy strój już w momencie zetknięcia się z wodą zaczął odfiltrowywać z niej tlen, zapewniając Krukowi tlen do oddychania. Dzięki rozmaitym kamerom widział prawie tak dobrze, jak na statku. Dzięki drobnym włoskom na powierzchni kostiumu nawet najsilniejsza fala podwodna była dla niego przeszkodą taką jak wiatr. Cień nawet nie wiedział, jaką przysługę mu zrobił. Pokonanie oporu wody było znacznie łatwiejsze, niż pokonanie grawitacji – z tą samą siłą nośną i poziomem technologicznym. Silniczki jonowe zamontowane w butach i rękawicach pod wodą, dzięki włoskom na kostiumie, dawały lepsze przyspieszenie niż na powietrzu. Wystawił wolną rękę i zacisnął pięść. Kościotrupy, dotychczas powoli tonące, zostały przeniesione na pokład. Swoimi kościstymi palcami złapały się wystających desek, poręczy, dziur – czegokolwiek, co pozwoliłoby im pozostać przy pokładzie. Niewerbalnie Kruk pomyślał zaklęcie, po którym przestały czuć grawitację i opór wody. Prawdziwego dowódcę łatwo poznać po tym, czy robi coś dla swych podkomendnych. Daj spokój, on po prostu chce wygrać i potrzebuje tych szkieletów. A ja sądzę, że robi to dla widowni. Pierwsze wodorosty złapały za łydkę Kruka. Ten wyprowadził szybkie cięcie, odcinając się od nich, i popłynął ku powierzchni statku, używając napędu jonowego z butów. Wolną dłoń zacisnął w pięść. Gdy ją otworzył, trzymał w niej zgniecioną kartę. Silic, pokieruj nimi. Kompasik, możesz naszemu wrogowi pokazać, że niekiedy i tak się wraca do punktu wyjścia? Karta zaczęła się jakby rozpuszczać, formując gładką, metaliczną kulkę. Gdyby ktoś zaczął się przyglądać ujrzałby sieć drobnych runek, gęsto pokrywających jej powierzchnię. Część tych run wywodziła się z tej samej szkoły co runy, jakimi były zapisane karty, którymi potraktował duchy. Jednak była to tylko część. Były tu też inne runy. Jedne, które miały tworzyć Czarny Lód, taki sam dla istot materialnych, niematerialnych, energii i mocy, zamrażając i pieczętując wszystko, będąc czułymi tylko na ogień rozpalony naturalnymi sposobami – cwany wiedział, kiedy płomień był pochodzenia magicznego. A z racji na wagę większą od stali bardzo ciężko się roztapiał – nawet wrząca woda nie była zdolna mu wiele zrobić. Inne kontrolowały kiedy te będą działać. Jeszcze odmienne powodowały ruch kulki, działając razem z tymi, które nimi kierowały. Dzieła dopełniały słowa mocy zwiększające trwałość oraz kilka run zapisanych przez Kompasik. Tą kulkę Kruk położył na palcu i tak jak strzela się szklanymi kulkami po stole, tak samo wystrzelił w stronę Cienia. A Kompasik w tym czasie znalazła każde połączenie, naruszające integralność któregoś z trzech wymiarów. Przygotowała się, by w razie kolejnej ucieczki Cienia być gotową do przeniesienia za nim kulki – z efektem natychmiastowym. Kruk, a jak ucieknie do innego świata? A w tym czasie kościotrupy zdołały się wyprostować tak samo jak Cień, powłócząc nogami kierując się w jego stronę.
  11. Kruk sięgnął dłonią pod płaszcz, wyciągając stamtąd plik kart z grubego, twardego papieru. Ich sztywność zwiększało nawoskowanie, jakim były poddane po nasyceniu magią. Były tak gładkie i śliskie, że położone na stole zaraz by się rozleciały nawet na najmniejszym wietrze, nie mówiąc o kołyszącym się statku. Oczyma wyobraźni widział ostatnią walkę na tym statku. Przed oczami miał piękną jatkę, podczas których nawet młody kuchcik, mając w dłoni tylko tasak do mięsa, poważnie ranił kilku piratów. Jednak była to nierówna walka, przegrana tylko przez znaczą przewagę siły ognia statku przeciwnika i liczbę jego załogi. A może to była prawda? Kiedy ktoś miał w sobie moc sześciu potężnych magów, w tym jednego arcymaga Zakonu Kryształowej Groty, czas przestawał być czymś trwałym i nieprzeniknionym. Karty zapłonęły. Kruk, zdawało się, nie zwracał uwagi na płomienie strzelające między jego palcami w rękawicach. -Żywe nie żywe, martwe nie martwe, magiczny momencie, gdy zniszczone w jednym fragmencie, na me rządanie trwaj wiecznie! Abi, Kompasik, przygotujcie swój czar. Karty przestały płonąć. Straciły całą swą błękitną barwę, stając się szare i mdłe. Nadal jednak można było odczytać runy i słowa mocy wypisane na ich powierzchni. A jeśli ktoś widział moc, wiedział, że magia nadal się w nich kryła. Kruk wziął zamach i rozrzucił karty po całym pokładzie. Te rozleciały się po całym statku, po jednym dla każdej istoty z duszą poza nim. W jego kościotrupach pobrzmiewały tylko ich echa, więc były bezpieczne. Przez ten czas pociski Cienia zdążyły znaleźć się niebezpiecznie blisko niego. Mag ścisnął silniej ostrze w dłoni i odskoczył w bok, unikając ich. Rzucił się do przodu, wpadając w bieg. Parł do przodu jakby po ziemi, nie po kołyszącym się pokładzie. Mięśnie przypomniały sobie jak ruszać się na morzu. W biegu jednym cięciem odczepił od siebie dwie sklejone karty i ciał jedną zjawę. Tą zassało w nicość, zgodnie z tym co miały czynić runy na szabelce istotom niematerialnym. Tak jak zaplanował karta zmieniła cel na Cień, najpotężniejszy cel z puli. Wyskoczył w kierunku jednego z swoich szkieletów, w locie rzucając kartę. Odbił się od kościotrupa, uprzednio na chwilę wzmacniając go magią, i wyleciał w stronę Cienia z ostrzem przygotowanym do cięcia. Karty, które dotknęły duchów rozsypały się na pył. Czar, choć mógł w wieczność trzymać spaloną książkę nawet na wieki, tracił moc dotykając niematerialnego. Magia zapisana na kartach miała jednak trwać przez ułamek sekundy nawet po tym w takiej samej postaci. I gdy materialne straciło swą postać, przylgnęły do zjaw, wybuchając oślepiającym światłem. Kruk co prawda nie znał czaru, zdolnego wysłać duszę do piekła lub nieba. Były jednak czary zdolne wypalić całą energię danego istnienia. I były zapisane na kartach. Zrobione. -Rule Breaker, trwałość wymiarów! – krzyknął, wyprowadzając cięcie skierowane do ręki owiniętej w łańcuch. I wtedy szwy trzymające przestrzeń stały się jeszcze silniejsze, czyniąc zwykłe Mignięcie utrudnionym – nie mówiąc o teleportacji między-przestrzennej lub między-wymiarowej. Czterostronny atak. Naprawdę, jestem dumny że wojownik taki jak ty dzierży naszą rękę. Odezwał się Saber, Istota Broni. Jak każdy z swojego świata mógł dowolnie kształtować swe ciało, na podobieństwo wszystkiego co widział oczami ciała jak i wyobraźni. A jego lud był wojowniczy i za ujmę na honorze uznawał uczynienie z siebie czegoś innego niż broni lub ciała ją dzierżącego. Sami nie poznali jednak run ani słów mocy, dzięki którym mogli stać się jeszcze bardziej śmiercionośni – na szczęście. Pięciostronny, jeśli pociski Cienia nie zmieniły zbytnio swej prędkości i starały się podążać w naszym kierunku.
  12. -Dużo o tym wiesz. Możesz mi powiedzieć, jak je zabijać? - zapytał się Thomas, czując odrobinę nadziei. Ciosy, które zadał swoim mieczem powinny być w wielu przypadkach śmiertelne - jednak te potwory tylko uciekały, nie umierały. Nie chciał tępić swego ostrza na marne.
  13. -I uważają wszystkich żywych za winnych? Czy też oczekują, że będziemy je opłakiwać, my, którzy nawet ich nie poznaliśmy? - odparł Thomas. - Niech ze swojej przegranej nie robią naszego problemu.To oni byli za słabi, by się obronić.Teraz mogą tylko szukać i prosić, by ktoś się za nie zemścił na winowajcach.
  14. Thomas wzdrygnął się, odruchowo ściskając mocno kolana, jakby to na niego było skierowane kopnięcie. Tak jednak nie było, więc szybko rozluźnił się, o ile przebywanie w takim miejscu, które już zdążyło już zmienić jego spojrzenie na świat, mogło pozwalać na bycie rozluźnionym. -Umarli powinni leżeć w ziemi, a duchy być sobie w zaświatach - odpowiedział na oskarżenie dzikusa. - A nie odbierać żywym miejsce na świecie.
  15. Pfum. Kruk spadł kilka centymetrów w dół, lekko lądując na palcach, przytrzymując prosty kapelusz przy głowie. Statek, na którym przyszło mu ponownie stawać w szranki z Cieniem, tym razem pokazując pełnię swoich możliwości, był stary. Mało powiedziane, była to obraza dla zadbanych reliktów poprzednich stuleci i tysiącleci, jakie często widział na morzach ludów, dla których okoliczne galaktyki były na wyciągnięcie dłoni i na które oni mówili „stare”. Ten statek wyglądał jak wrak, który ktoś podniósł z dna i wysłał na morze, załatawszy tylko dziury. Ujrzał też przeciwnika, przygotowującego się do otwierającego ciosu. Niezdarnie zrobił krok do przodu, wystawiając dłoń. -Poczekaj – poprosił grzecznie. – Chciałbym ci podziękować za poprzedni pojedynek i pogratulować dalekiego etapu, do jakiego doszedłeś. Naprawdę. Dzięki temu nikt nie powie, że przegrałem z kimś złym – dodał półgębkiem do siebie w myślach. – Jestem pewien, że zaprezentowałeś piękny styl. By sobie nie psuć tej walki nie oglądałem twych pozostałych pojedynków. Nie bój się więc pokazać najlepszych czarów, które zaprezentowałeś na innych arenach. Będą dla mnie takim samym zaskoczeniem jak dla przeciwników, którzy posmakowali ich przede mną. To mówiąc nie spuszczał przeciwnika z oczu. Nie przeszkodziło mu to jednak zlustrować dokładnie reszty otoczenia. Nie wątpił, że kości leżące tu i ówdzie są prawdziwe. A nawet jeśli nie, to była tylko niewielka niedogodność. Kruk dłonią przekręcił kapelusz, zagięty w trzech miejscach, w tym nad twarzą. Dzielił on wszystko z kapeluszem, w jakim pojawił się na statku, tylko nie kształt i srebrne obramowanie. Następnie sięgnął pod płaszcz, wyciągając szablę. A gdy skończył szkielety zaczęły się podnosić. Niezdarnie, jak on przed chwilą, uczyły się używać swoich gładkich i cienkich kończyn na niestabilnym pokładzie. Musiały mieć jednak w kościach chodzenie po takim pokładzie, bo już po chwili wszystkie stały, trzymając w dłoniach pordzewiałe szable. Zaczynasz od Anastazji? Czyżby puszczenie oka do widzów? Usłyszał w swojej głowie głos Karciarza. Tak jak wszystko, co muszę zrobić na tym statku. Nie sądziłem, że potrafisz też tak się zachowywać. Odezwał się Silic. Drogą wojownika jest zwycięstwo na każdym polu. Ech, Saber. Westchnęła Kompasik. Jesteś mistrzem cięcia – w szczególności dobrych rozmów. Nie zmienisz go. Daj mu się wygadać. Poprosił Abi zmęczonym głosem. -Kamraci – wyskrzeczał w tym czasie Kruk, wykrzywiając twarz, chcąc brzmieć jak pirat, co ostatecznie mu się udało. – Wróg na pokładzie! Dajcie mu posmakować naszej stali! – wykrzyczał do „załogi”. Szkielety odpowiedziały potrząsając rękami, powodując słyszalny nawet teraz klekot.
  16. Nie znam, nie grałem nie mam czasu. A gnomy od krasnoludów, bazując na swoich przemyśleniach z fantastyki, odróżniają się kilkoma rzeczami: -większy zmysł technologiczny sam w sobie. Krasnoludy tworzą piękne kuźnie, ale jeśli coś nie dotyczy obróbki metali lub czegoś drogiego to przestanie je obchodzić. -budowa ciała. Gnom przypomina pomniejszonego człowieka. Krasnolud to tak, jakby odciąć człowiekowi po kilkanaście centymetrów od wszystkiego prócz głowy i nie tknąć szerokości. -zwykle bardziej od krasnoludów boją się świata zewnętrznego - rzadziej spotykane na powierzchni. -czasami mają szpiczasty nos. I wreszcie najważniejsza z różnic: -krasnolud bez brody jest jak nagi. Gnom może mieć gładkie policzki.
  17. Thomas rękoma odpędzał się od świetlików. Te jednak za nic miały jego próby, nie zaprzestając choćby na chwilę swoich szeptów. Chciały, by wpadł w rozpacz z powodu życia przeżytego z mieczem w dłoni. Jednak każde ich słowo upewniało go w tym, że jak dotąd wszystko robił dobrze. Szedł przed siebie, bezskutecznie odganiając świetliki tak, by widzieć choćby drogę. Na szczęście nie potknął się, ostrożnie stawiając kroki, jakby walczył na mokrym lakierowanym drewnie w szmacianych skarpetach. Dzięki dziadkowi. Gdy usłyszał ostrzeżenie o utopcach położył dłoń na rękojeści miecza. Widział, że jego pomoc jest niepotrzebna. Wolał nie zmuszać ich do pomocy kolejnej osobie. Dlatego tylko przystanął czekając, jak reszta. Gdy tylko ujrzał pierwszą dłoń sięgającą jego stóp, z cichym świstem, wyciągnął miecz. Od razu wyprowadził cięcie, poważnie uszkadzające te ręce. Tak samo postąpił z następnymi, odcinając nawet jedną z dłoni. Gdy już sam poczuł się odrobinę zabezpieczony zaczął ciąć okoliczne utopce. Jednak jak z hydrą, gdy uciął jedną dłoń, zaraz taflę wody przebijały dwie kolejne. To mu jednak nie przeszkadzało. Na razie miał sporo czasu na wyszukiwanie celów. Aż w końcu jego umysł zarejestrował jakichś krzyk. Coś dziwnego, tylko z postawy podobne stało w oddali ścieżki i narzekało na coś. Kolejne cięcie i jeszcze dwie dłonie odłączyły się od rąk. Te kończyny jednak nie sięgały już po nikogo. Ot, wystawały nad powierzchnię wody razem z cielskiem, do którego były wcześniej przymocowane. To jednak było ostatnie cięcie. Zniknięcie pod taflą wody uszkodzonych kończyn było zwykłe. Ale nie był taki natychmiastowy powrót do siedliska wszystkich potworów. Wyciągnął z kieszeni szmatkę i już miał zacząć próby wyczyszczenia ostrza, gdy przypomniał sobie o towarzyszach. Szybko ściągnął większość wilgoci z jego powierzchni, nie chcąc zalewać całej pochwy i włożył ją do środka. Następnie wyciągnął pomocne dłonie do topiących się. A i tak dowie się wszystkiego mimochodem.
  18. [Kapi, nie zrobisz nagle, że te zwierzaczki są odporne na magię? Bo nie chcę się przejechać na tym.]
  19. Thermal odetchnął uspokojony. Cieszył się, że Yellow nie będzie ofiarą jego brawury ani walk. Szanował i zdążył polubić żółtego jednorożca, nawet jeśli póki co ten jeszcze nie okazał się najlepszym rozmówcą. Nie był zdolny tego wytłumaczyć, ale na szczęście nikt mu tego nie kazał robić. Nogi drżały, utrzymując jego ciężar. Widział jednak inne kuce na tej sali. Większość oddałaby wiele, by być w stanie Yellowa - leżeć i nie cierpieć. Czuł słodki, drażniący i odrażający smród mięsa. Oraz te nosze przykryte płachtami. Nowa siła, która wstępowała w niego z każdą chwilą, nie sprawiała jednak, że czuł się lepiej. Chciał walczyć dalej ale jakaś cząstka jego duszy mówiła mu, że zginie. Nie była zdolna jednak zatrzymać go. Szedł przed siebie, uciszając wszelkie wątpliwości możliwością pomocy za linią frontu.
  20. A ja wyrażę opinię trochę odmienną: Racja, coraz rzadziej tworzy się rzeczy na lata. Dla większości sprzętu domowego dziesięć lat to już wiek starczy, a komórki trzeba wymieniać co dwa, trzy lata. Jednak nie jest to jedynie wina jakiegoś spisku czy czegoś innego. Porównajmy współczesny sprzęt i taki sprzed kilku dekad. Najlepiej jakąś pralkę. Co mogła ta stara? Prała, tylko wybierało się temperaturę wody i jak szybko miała wirować. Można było zapomnieć o jakichś wymyślnych programach, praniach wstępnych i występnych, programach szybkich i wolnych. Pralka miała prać i tyle. A czego to wina? Elektroniki! Dzisiaj już prawie wszystko posiada w swoich trzewiach bardziej złożoną elektronikę. W starej pralce pewnie był to jeden scalak na płytce, w technologii milion nm. I to starczało, bo mało co musiał robić. Nie to, co dzisiaj, gdzie przeciętny informatyk będzie miał problemy zaprogramować zwykłe pranie. A elektronika lubi się psuć. Może być to uszkodzenie wewnętrze, ot coś padnie w układzie scalonym i pralka wyzionie ducha. Nie ukrywam, może być to też specjalne zaprojektowane - kondensator elektrolityczny przy scalaku i w miejscu, gdzie coś się grzeje. A to tylko jedna możliwość. Jeszcze gorzej jest z telefonami. Ciepło szkodzi elektronice. a dzisiejsze telefony grzeją się coraz bardziej. Moja Nokia nagrzeje się dopiero leżąc na słońcu - a smartfon sam z siebie. Nie jest to wina producenta - procesor, wifi, coraz częściej grafika. To wszystko układy, które zwykle działają z niezoptymalizowanymi aplikacjami. Procesor się męczy i tak samo jak my, tak i on się zgrzeje. No i mamy mieszankę wybuchową w sensie przenośnym. Ostateczna opinia: Mogło by być lepiej. Sprzęt, przynajmniej ten największy, mógłby być projektowany przyjaźnie dla domowej naprawy. Wszystko fajnie, bez wymyślnych procedur rozkładania i składania, by średnio rozgarnięty Janusz z śrubokrętem mógł sobie obejrzeć wnętrze pralki. Jednak tak to nie będzie działać. Producenci chcą czerpać jak najwięcej zysku, więc korzystają z innego rynku - napraw. Zaprojektują pralkę, a później sprzedadzą za grube pieniądze instrukcje jak ją naprawiać. A później będą czerpać z części serwisowych. A to wszystko bo nie są instytucją charytatywną a już dawno zauważyli, że na najlepszych rynkach takie rzeczy przechodzą. Wszystko składają maszyny, to ktoś musi zarobić. A jest tak, bo lemingi z USA i zachodniej europy muszą mieć wszystko nowe i błyszczące. Konsumpcjonizm pełną gębą. Szukają oszczędności i pieniędzy później. Ale to nie spisek - to rynek. A różni się to tym, że nie było zmowy - tylko myślenie, jak przegonić konkurenta w bilansach całorocznych.
  21. Ohmowe Ciastko

    [Gra]Zapowiedź

    Z wielką radością ujrzał apteczkę. Od dłuższego czasu gryzł się z myślą, że zraniony nie będzie mógł nic zrobić. A teraz ten problem w końcu się rozwiązał. Wiedząc z czego może wybierać wypakował plecak i zaczął pakować go ponownie, zostawiając mniej wolnego miejsca niż było wcześniej. Na dół powędrowały ładnie ułożone puszki z najdłuższą datą przydatności, wyżej narzędzia przemieszane z apteczką, a najwyżej rzeczy pierwszej potrzeby. Gdy już spakował główną przegrodę owinął ją liną, tak jak było wcześniej. Chciał sprawdzić, czy jest bieżąca woda oraz gaz w kuchni. Już od dawna nie miał okazji umyć się pod bieżącą wodą i wypić coś gorącego bez otoczenia dymem. A jeśli miałby taką możliwość to potrzeba przestawienia jakiegoś mebla, by zabezpieczyć choć minimalnie wybitą dziurę, byłaby mała.
  22. Ohmowe Ciastko

    [Zabawa] 1000 dni chaosu

    Trzynastego dnia wszystkie słodkie potrawy stały się słone, kwaśne gorzkimi i vice versa.
  23. Tural ciągnął konia na powrozie. Choć zwierzę podczas drogi poślizgnęło się kilkukrotnie, zawsze w warunkach niesprzyjających mu wiele bardziej niż obecne, wolał nie ryzykować. Dlatego parł krok po kroku do przodu, coraz wyżej i wyżej. W miarę jak wiatr się wzmagał coraz częściej poprawiał wysoki kołnierz swojego płaszcza. Był to dobry płaszcz, jednak nie na szlak tak wysoko w górach. Pocieszeniem była nadzieja, że takich wiosek, jak ta minięta przed dniem, przyjdzie mu minąć jeszcze kilka. A tam kupi sobie płaszcz na tutejsze warunki. Nawet, jeśli jego pieniądze w mieście starczyłyby na ubiór z najgorszych skrawków skóry, to tu, w górach, będzie miał najpiękniejszy płaszcz z całej wsi. Podróżował, prawie cały czas podnosząc rękoma kołnierz, ciągnąc konia przywiązaną do nadgarstka liną. Robiło się coraz ciemniej, jednak nie było to aż tak odczuwalne jak na nizinach. Widać było, że jest bliżej księżyca niż przed kilkoma dniami. A dzięki ostatnim promieniom dnia towarzyszył im ich cień – jego i konia. Pierwszym co ujrzał były ciemne pasy na drodze. Przetarł kilka razy oczy, próbując wygonić z głowy zmęczenie podróżą. Już nie był trzydziestolatkiem, dla którego takie podróże były tylko niedogodnością. Zmęczenie powoli dawało o sobie znać. Koń był coraz cichszy i coraz częściej zatrzymywał się. Choć nie widział tego dokładnie, przeczuwał co się działo. A w miarę jak podchodził coraz bliżej jego przypuszczenia spełniały się. Miał przed sobą jakąś watahę, która jakiś czas temu napadła pechowego wędrowca. Odwiązał od siebie konia, odszedł na kilka kroków i zamknął w bąblu z powietrza zamrożonego w czasie. Wyjął miecz z pochwy i zaczął ostrożnie iść do przodu, gotów do walki.
  24. Ohmowe Ciastko

    [Gra]Zapowiedź

    Sprawdził drzwi i zaklął bezgłośnie. Dziewczyna zamknęła je, wychodząc. Nie znalazł też niczego, co mogłoby go zainteresować. Wyszedł tą samą drogą, którą ciągle wchodził do tego mieszkania i podszedł do najbliższego okna, prowadzącego do innego mieszkania. Wydawałoby się, że wybicie go byłoby równoznaczne z ogłoszeniem o posiłku dla szaleńców. Jednak pozostało także rozkruszenie fragmentu, co było znacznie cichsze. Sięgnął do środka plecaka i wyjął z niego grubą szpulę srebrnej taśmy i scyzoryk. Powycinał kilkunastu centymetrowe odcinki i zaczął obklejać nimi okno, blisko ramy i klamki. Wyjął nóż w pochwie i skierował trzonek rękojeści na okno.
  25. Ohmowe Ciastko

    [RPG] Pod Gryfim Pazurem

    Kruk poczuł zimno, jakie biło z słów cienia. Jednak tak samo, jak ostrze zbroczone krwią na żołnierzu bądź łopoczące sztandary dla generała, to zimno nie zrobiło na nim wrażenia. Obracając się w różnych towarzystwach, składających się z ludzi wielu rodzai i istot wielu gatunków nauczył się przyjmować takie coś jako wzmocnienie wypowiedzi, nie jako coś powodującego jakąkolwiek emocję. Wychylił kieliszek na raz i odstawił go na stół, powstrzymując wykrzywienie. Napój był bardzo, ale to bardzo słodki. Taki, jak oczekiwał. -No to czekam - powiedział do niego, wychodząc.
×
×
  • Utwórz nowe...