-
Zawartość
645 -
Rejestracja
-
Ostatnio
-
Wygrane dni
5
Wszystko napisane przez Zodiak
-
Błyskawicznie złapałam ją za głowę i spojrzałam... wróć. Przystawiłam jej hełm do czoła. Cholera, co to za szkło, że nawet z takiej odległości nie widać jej twarzy? Z czego ci quarianie je robią? - Nie wystraszyłam się! Jasne?! Zobaczyłam to coś i od razu postanowiłam zabić! Nie zauważyłam, że nie żyje!
-
- Znalazłaś coś ciekawego? - spytałam aż zaciekawiona.
-
[Fakt, mój błąd. Przepraszam] - Że co? Jasna cholera... Daleko ta planeta? No to już się zaczyna robić strasznie dziwne... i podejrzane. Najpierw ten statek, teraz to? Już mi się niedobrze robi, a to kiepski znak. - Dobra, zapiszemy pozycję tego wraku na naszej mapie galaktyki i tu wrócimy. A teraz wracamy do promu. Już!
-
[Okey... Warto było wspomnieć, że jest martwe. Niby szczegół, ale ważny.] - Co? Ja... nie zauważyłam, że był martwy. Szlag. Nieważne. Ważne, że to coś W ogóle tu było. Wracamy na prom, podejrzewam, ze jest tu tego więcej,a sam statek... nie przewoził niczego cennego. Tak, wracamy!
-
- O jasna.... - cofnęłam się, odskakując. Uniosłam phaestona i zaczęłam strzelać w to... coś całą serią. - Tarsh! Do mnie! Już! Cokolwiek to było, nie było przyjazne... i paskudniejsze od najbrzydszego kroganina... Przodkowie, co to za cholerstwo?
-
- Uroczy wystrój - skwitowałam, patrząc na przelatującego obok mnie żołnierza. Oj, jest gorzej niż mi się wydawało. Gdyby to była zwykła pułapka, nikt nie zostawiłby ciał ot tak, na widoku. O nie. Instynkt podpowiada mi, że coś tu jest baaardzo nie tak. - Trzymać broń w pogotowiu i bądźcie przygotowani na KAŻDĄ ewentualność - rozkazałam, zaglądając przez kolejne drzwi.
-
[stary, ja rozumiem małą ilość czasu... Ale ty tu jesteś MG, nie ja. Weź pisz, co się dzieje, a nie same dialogi. Oczywistym jest, że Phraxia cały czas ich tam prowadzi.]
-
- W ładowni? - Przewròciłam oczsmi. - Coś specjalnego moze tez być w kajjucie kapitana. Coś mi jednak mòwi, że trzeba zejść do ładowni.
-
- Mam to gdzieś - powiedziałam, idąc wgłąb statku, mając broń w gotowości. - A ty, Dora... Zobaczysz, zabiorę ci wszystkie kredyty!
-
Teraz to z pewnością wiem, ze to pułapka. Po co ja się na to zgodziłam? Dlaczego nie powiedziałam im, żeby poszli sami? Po jaką cholerę sama zeszłam z promu. - Tak, to z pewnością pułapka - powiedziałam na kanale. - Jak coś się stanie, szorujecie kibel gołymi rękami. Wszyscy.
-
- No to wychodzimy. - Założyłam hełm. Drzwi naszego promu otworzyły się i wyskoczyłam na wrak turiańskiego statku. Zapewne handlowego, transportującego vluskich bankierów.
-
- Bez ciebie? Jeszcze się pytasz? Wreszcie obędzie się bez jojczenia - zaśmiałam się. - Dobra... Ja wychodzę pierwsza, Tarsh za mną, a ty, Dora, na końcu. Jakieś pytania?
-
- Idziesz, Jon? - spytałam człowieka. - Czy przewidujesz, że będzie trzeba szybko uciekać?
-
Pokręciłam głową, mrucząc pod nosem i poszłam do naszej prowizorycznej zbrojowni. Zdjęłam swoje zwykłe ubranie i zaczęłam zakładać moją czarną zbroję, nie mogło tu też zabraknąć moich czerwonych chust. Po co mi one? Żeby wyróżniać się, szczególnie na tle wszystkich innych turian. Sprawdziłam moje zielone omni-ostrze, długie na około pół metra i specjalnie zaostrzone. Wzięłam też mój wierny, wysłużony karabin phaestron, wzmocniony przedłużoną lufą oraz pistolem maszynowy P-12 szarańcza. Sprawdziłam, czy gładko się rozkładają i założyłam je, byłam gotowa.
-
- Otaczają mnie idioci... - Załamałam ręce. - Dobra, niech wam będzie. Dokuj!
-
- No jasne. - Pacnęłam się w głowę. - Bo po chuj kierować się zdrowym rozsądkiem? A ty, Tarsh?
-
[Dora to quarianka ] - Spokój mi tu - powiedziałam twardo. - Nie życzę sobie burd na pokładzie, ale jak zejdziemy, to jestem gotowa robić zakłady! Ha! No dobra, głosujemy: Kto jest za tym, żeby zejść na pokład? Zaraz... Dora, chodź do kokpitu! - zawołałam quariankę przez interkom.
-
Moment konsternacji. Hm, dodatkowe kredyty zawsze spoko. Mamony nigdy za wiele, jak mawiał mój znajomy volus. Ale z drugiej strony to mi śmierdzi pułapką. I to bardzo. Spojrzałam na Jonathana. Umiał sobie radzić, razem wychodziliśmy z niezłych bagien. Nie wspominając o Tarsh'sie i Dorze. Jednak wciąż mam złe przeczucia. - No nie wiem - stwierdziłam. - Śmierdzi mi to pułapką. Jak wejdziemy na pokład, wybuchnie, albo włączą się systemy bezpieczeństwa... To by było w stylu Zaćmienia.
-
Spojrzalam na niego jak na idiote. - I... co w związku z tym? Naprawde mamy ważniejsze sprawy na głowie. - Klepnęłam go w plecy. - Co w nim takiego wyjatkowego?
-
[ŻniwiarzOM... no chyba, że... "Jestę Żniwiarzę" ] Pokręciłam głową i wstałam. Dureń... nigdy się nie nauczy. - PhraxiO - zawołałam, akcentując końcówkę imienia. - Mam na imię Phraxia, nie Phraxii! Co jest grane? Podeszłam do kokpitu i spojrzałam na tą łysą... jak inni ludzie go nazywali? Łysą pałą? Coś w tym rodzaju.
-
Godrku... Cóż ja takiego uczyniłem? Plugastwo. Czarnoksięskie sztuczki! Abominacja... A może to iluzja? Paskudny trick głosów, które słyszę. Wielce prawdopodobne... Choć z drugiej strony to pierwsze takie zdarzenia odkąd zacząłem słyszeć głosy. Powstałem dumnie z klęczek i uniosłem swoją halabardę, jednocześnie mrucząc krótką modlitwę pod nosem. Wolałem nie rzucać się wprost na ohydne stworzenie. To może być pułapka. Może... Może rzuciłbym się na niewinne stworzenie? - Topielcze! - zawołałem. - Kim jesteś, i co pozwala ci przebywać tu, w domenie żywych?!
-
Wstałem, usiadłem na łóżku i zacząłem masować szponami bolącą głowę. Miałem powoli dosyć. Od dziesięciu lat nieprzerwane piekło... "Przyjdzie" Dokąd? To pytanie dręczyło mnie równie mocno, jak głos, który to mówił. Wstałem i rozciągnąłem się. Rozejrzałem po pokoju w gospodzie w tym całym Ponyville. Urokliwe miejsce, ale zbyt... miękki i kolorowe. Przywykłem do nieco bardziej szorstkich warunków. Choć ani tu, ani w domu nie mogłem się dobrze wyspać. Ubrałem swój pancerz i zabrałem moje złoto. Wyszedłem z gospody, dziękując za gościnę. Teraz dobrze byłoby pomodlić się w spokoju. Tylko gdzie? mieścina mała, ale kucyki tu są dość żywe i głośne. Chociaż, chyba znam odpowiednie miejsce. Niedaleko miasta jest niewielkie jeziorko. Nie spodziewam się tam tłumów. Wzbiłem się w powietrze i poleciałem w tamtym kierunku.
-
Nie, to nie problem. Poczekam. Teraz przynajmniej wiem, ile czekam. Trochę się niecierpliwiłem przez tę parę dni. Ostatni Mg, do którego składałem podanie zignorował je niemal całkowicie, to dlatego.Ale teraz już wiem i jest OK. Więc do do 1 listopada!
-
Dzień dobry... Można? Ja tu tylko kartę zostawię i już mnie nie ma. Ok? Imię: Alexander Silberflugel. Rasa: Gryf (a co!). Historia: Młode lata Alexandra są nieistotne. Warto jedynie wspomnieć, że urodził się 40 lar przed powrotem Luny z wygnania, w Ruhmwaldzie przy wschodniej granicy Cesarstwa Gryfów. Wychowywał się razem z trzema braćmi i dwoma siostrami, był pierworodnym. Jego dzieciństwo nie przebiegało w sposób szczególnie inny niż innych gryfów. Nawet obowiązkowa służba wojskowa, jaką musiał odbyć od 16 do 18 roku życia nie wyglądała nadzwyczajnie. W wieku dwudziestu lat postanowił dołączyć do Zakonu Godrykan - rycerzy i paladynów w szczególny sposób czczących najwyższego z bogów gryfiego panteonu, Godryka - uosobienie władzy, potęgi i wojny. Był to prestiż dla jego rodziny, gdyż tylko najlepsi wojownicy mogli dostać się w szeregi zakonu. Przez dekadę służył w Zakonie i zdobył tytuł Starszego Rycerza. Rozsławił się swoim zamiłowaniem do walki długimi broniami, takimi jak włócznie, piki,a w szczególności halabardy. W wieku trzydziestu lat został wysłany na misję, od której zależał jego awans do rangi Paladyna. Miał udać się na krucjatę przeciw tajemniczemu kultowi i zniszczyć go. Po długiej podroży przez Cesarstwo i polowaniu na poszczególnych kultystów Alexandrowi się udało. Wykonał misję. Został Paladynem, zwycięzcą. Jednak to miał być dopiero początek jego drogi ku odkupieniu. Z początku nic nie znaczące, z czasem coraz silniejsze, aż w końu nie znośne koszmary zaczęły dręczyć Alexandra. W snach widział twarze kultystów, których się pozbył. Płakały i jęczały, błagając o litość i łaskę. W końcu sny stały się tak przerażające, że gryfowi z trudem przychodził sen. Po kilku latach bezskutecznej walki ze złymi snami (w których Alexander teraz widział twarze WSZYSTKICH, których na swojej drodze pozbawił życia) zaczęły go dręczyć także głosy. Mroczne szepty, zatruwające umysł i duszę straszliwymi opowieściami o śmierci, głodzie, chorobie i wojnie. O potępionych duszach, demonach i braku zbawienia. Alexander, nie mogąc nigdzie znaleźć pomocy, postanowił wyruszyć na pielgrzymkę w celu odzyskania spokoju i oczysczeniu się. Udał się na Południe, do Equestrii, która miała sławę miejsca… dobrego, nie skarżonego złem. Alexander potajemnie chciał nawet udać się do tamtejszych księżniczek. Nie zdradzał się z tym zamiarem. Gdyby wyszło, że uznaje w pewien sposób ich moc, straciłby nie tylko pozycję, ale i życie. Jego podróż doprowadziła go w końcu do małego miasteczka, leżącego pod samą Górą Canterlot. Alexandra strasznie śmieszyła ta mieścina, jak i cała kultura roślinożernych, pokojowych sąsiadów z Południa. Paladyn w końcu dotarł do Ponyville. Chciał zatrzymać się tam by odpocząć. Chęć udania się do princess była coraz bardziej… intrygująca. Charakter postaci: Alexander jest typem chłodnym, spokojnym i opanowanym. Nie stroni od przemocy, ale też nie nadużywa jej. Walczy tylko w konieczności i TY:KO z takimi, którzy mają z nim szanse. Jest religijny i bardzo uduchowiony. Ma jednak pewną słabostkę: łatwo go sprowokować pozerstwem, chamstwem oraz ignorancją i głupotą. Jest jednak postacią stricte dobrą. Może nie rozumieć kucyków, lecz nie wprasza się z własnymi przekonaniami i światopoglądem. Uważa je za istoty tak samo ważne jak gryfy i nie stroni od pomocy im, jak i innym stworzeniom, które uzna za godne. Przedmioty: - Pozłacana zbroja półpłytowa i skrzydlaty hełm. - Ogromna halabarda z ostrym szpikulcem i szerokim ostrzem. - 300 koron, czyli około 900 bitów. - Naszyjnik z relikwią - Pazurem Godryka. Majątek postaci: Jako Zakonnik nie ma wielkich majątków. Jego ojciec na łożu śmierci zapisał mu w spadku ich dawny dom rodzinny. No i ma jeszcze kilkaset koron w baku w Cesarstwie. Zdolności: - Świetny wojownik w walce bronią długą, mistrz w walce halabardą. - Odporny psychicznie i fizycznie. - To gryf, więc umie latać. - Ostre szpony mogą posłużyć za broń. - Silny, mniej szybki. - Dobrze zbudowany. Wygląd: Wysoki gryf o ciemnoszarej sierści i z czarną kitą na końcu ogona. Jego pióra do złudzenia przypominają kolor srebra. Złoty kolor oczy, który w wyniku starzenia blednie. CM: No chyba nie muszę nawet mówić. Znaki szczególne: Metalowa proteza lewego jądra. Klimat: No cóż… Raczej mroczny i ciężki. Bardzo bym chciał, gdybyś skonfrontował cukierkową Equestrię z mrokiem Kraju Północy i z tym, co dzieje się z bohaterem. P.S Jak znasz grę “Dante’s Inferno” to wiesz o jaki klimat mi chodzi. Proszę... Mam nadzieję, że w końcu trafiłem na MG, który mi chociaż odpowie, czy przyjmuje kartę, czy nie.