-
Zawartość
1887 -
Rejestracja
-
Ostatnio
Wszystko napisane przez Nightmare
-
Lucy stanęła obok ciebie ze łzami spływającymi jej po twarzy. - Zabij - warknął ten ktoś. Klacz zaszlochała.
-
Rozpłakała się. - Ja... Nie chcę... - pisnęła. Capo dalej leżał na tobie. Był w jakimś stopniu przytomny. Z jego rany płynęła krew.
-
Nie musisz się dostosowywać do innych prac. Zrób tak, jak ty uważasz.
-
Machnął ręką i obok niego pojawiła się... Lucy. Zapłakana, przerażona Lucy. - Prze... Przepraszam... - zaszlochała.
-
Capo otworzył powoli oczy. W końcu tajemniczy ktoś podciął cię nogą. Upadłeś na plecy. Broń odjechała jakiś metr dalej. Zamachnął się... I maczeta uderzyła w bok Capo, który w ostatniej chwili skoczył na ciebie. Teraz dziękuj, że kuce mają żebra, bo by biedak już nie żył.
-
Dalej nic. Czułeś, że zaczynają opuszczać cię siły. Twi chwyciła jedną z jego nóg. Próbował ją przydeptać, ale się wywinęła. Znowu skoczyła. Tym razem, gdy uniknął, odbiła się od ściany i wystrzeliła w jego stronę. Uniknął. Prędkość była zbyt duża, by się zatrzymać. Twi spadła nieprzytomna na ziemię obok Capo.
-
Twi jakoś wstała i skoczyła na niego, próbując go staranować. Też się uchylił. No i Twi nie trafiła. Wciąż nie mogliście go powalić.
-
Nie wycofała się. Jak to Twilight. Rzuciła się na niego. Drgnął, jakby ktoś go ostrzegł i się uchylił. Twi rąbnęła o podłogę za tobą i podjechała aż do ściany.
-
Przed każdym ciosem, którego nie mógł zablokować, ani uniknąć, chroniła go ta niewidzialna, magiczna tarcza. Gdzieś przez jego ramię zobaczyłeś biegnącą Twilight. W postaci Vindicuski.
-
On wykorzystał sytuację i machnął ręką. Twoja maczeta zrobiła długą, ale płytką ranę na grzbiecie Lily, która z zaskoczenia puściła tego kogoś i rąbnęła w ścianę.
-
Lily skoczyła na niego. Nie mogłeś strzelać, bo za bardzo się rzucali. Lily wgryzła mu się w rękę z maczetą.
-
Cisza. Brak odpowiedzi. Tymczasem korytarzem nadbiegała Lily. Obnażyła kły w biegu. Na tego dziwnego kolesia nic nie działało.
-
Dziwne... Przed nim pojawiła się tarcza. Kule po przeleceniu przez nią zmieniały się w pył. Capo rzucił w niego butelką. Odbiła się od jego tarczy i uderzyła rykoszetem w Capo. Ogier stracił przytomność i do tego wylał się na niego litr tego świństwa. Jego maczeta była jakby wzmocniona. Spychał cię do tyłu.
-
Wysoki facet z maczetą wbił do pokoju. Capo przytepał sobie pełną butelkę, która może posłużyć za ogłuszacza lub pozbawiacza węchu.
-
Skończył. I jeb, coś wywaliło drzwi z zawiasów.
-
Capo jakby ciebie nie słyszał. Ty zdążyłeś przepłukać usta kilkoma litrami miętowego płynu do płukania jamy ustnej. Jednoróg jeszcze chlał.
-
Smakowało jak kozi mocz zmieszany z psim z dodatkiem jakiegoś piwa marnej jakości. Do tego ktoś dosypał cukru. Nie, nie próbowałam. Ty wziąłeś tylko łyk, ale Capo przyssał się do butelki.
-
Powoli, niepewnie kiwnął głową. Butelka powoli się do niego zbliżyła i ustawiła obok.
-
Kiwnął łebkiem, ale dalej nadawał, że nie wie jak, gdzie, co, kiedy... Chyba mimowolnie przytepał butelkę tego gryfiego świństwa.
-
On tłumaczy, że się nie zna, że to trwa już pół roku itd itp, do tego szlocha.
-
Spuścił łeb. Czujesz, że chyba zaraz się wyrzygasz z tego smrodu.
-
W domu od razu dzieciaki uciekły. Dla nich też Capo za ładnie nie pachnie. Ten rozglądał się dookoła szybko.
-
- Ja... Nie umiem... - pisnął, wygrzebując twarz z ziemi.
-
Miał tam spory zapas. Dookoła już śmierdziało tym gównem. W końcu się poddał i wetknął znowu łeb w ziemię.