Ojciec grzebał trochę w koszu, po czym wyciągnął z niego sukienkę. Ale nie byle jaką sukienkę. Była wykonana ze smoczej skóry, od spodu miękka, a z wierzchu twarda niczym stal. Sięgała ci mniej więcej do kolan. U góry była czerwona, ale w dół przechodziła w pomarańcz. Rękawy były krótkie, ozdobione po największymi, trzema kolcami ze smoczego grzebienia. Pasek był skromny, ale miękki. Miał wyhaftowany wizerunek głowy smoka. To się nazywa niezłe wdzianko.