[nie umiem pisać clopów, więc ciach]
Rano obudziłeś się w, obecnie, dwukucykowym łóżku z Twilight. Pościel była mokra, nie trudno się domyślić, dlaczego.
- Ja się urodziłam w Manehatten, ale przeniosłam się do Appleloosy - powiedziała od razu. Navis nie wyglądała ani na wkurzoną, ani na wesołą. Jak zawsze.
- Na pewno. Uśmiechnij się. Wyglądasz, jakbym umierała. - zaśmiała się. - A co do twojej nogi to jest unieruchomiona przez zaklęcie.
Następnie wzięła złożony namiot i odłożyła go na resztę rzeczy. Następnie rozłożyłyście je sobie po równo i ruszyłyście w dalszą drogę.
- Zostaw to sobie - uśmiechnęła się. - Albo daj może trochę Batty'emu. Ja tego nie potrzebuję. Nie lubię magii, no może trochę lewitację.
Uśmiechnęła się do ciebie, a następnie zaczęła pakować namiot, w którym do tej pory siedziałaś.
Navis już składała namiot swój i Poke. Burknęła ci coś na przywitanie, nie patrząc na ciebie, po czym spakowała namiot na swój grzbiet. Obok stała Poke, wciąż cała w bandażach.
(to były te ciała)
Po kilku minutach dookoła obozu nie było żadnego ciała, a Navis z lekkim odprężeniem na pyszczku wróciła do namiotu. Jej rana na kopycie prawie się zagoiła.
Błąd. To Navis rzucała ghulami. Jednak wyglądało to nieco dziwnie. Stwory były otaczane przez niebieską aurę, unosiły się, a w następnej chwili już leciały w dal.