Skocz do zawartości

Arcybiskup z Canterbury

Brony
  • Zawartość

    5783
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    4

Wszystko napisane przez Arcybiskup z Canterbury

  1. - No to mów, mów - zachęcił Frank, pochylając się nad biurkiem i splatając dłonie w piramidkę. - Zamieniam się w słuch. Co to za nagląca sprawa wymagająca rozmowy w cztery oczy?
  2. - Dobrze, chodź. Poczekaj proszę, Larsie - rzekł i zaprosił Adama do biura. W biurze Frank Benu zasiadl ciężko na swoim obrotowym, skórzanym fotelu i wskazał chłopakowi miejsce naprzeciwko niego. - No, mów. Napijesz się może czegoś? Woda, herbata, kawa? - zapytał.
  3. - Mnie również, chłopcze. Mnie również - odezwał się jeszcze, odchodząc. Zatrzymał się jednak, słysząc chłopaka. - Tak? Co to za sprawa? - zapytał poczciwy wąsacz, odwracając się do Adama. Przy okazji coś głośno i nieprzyjemnie strzeliło mu w karku. Lars wciąż czekał przy drzwiach.
  4. Karczmarz cmoknął i kiwnął głową. - To od zaplecza zapukajcie. I przygotujcie pięć dyszek - odpowiedział. Machnął ręką, wskazując niedbale kierunek w którym powinny być drzwi zewnętrzne prowadzące na zaplecze. Nie było ich trudno znaleźć. Ten sam karczmarz otworzył Pete'emu, przedzierając się przez dziesiątki skrzyń, beczek i skołtunione sieci rybackie. Trzymał w ręce całkiem reprezentacyjną butelkę z białego szkła, z wydłużoną szyjką. Była wypełniona niemal do końca złotą cieczą. Obok, na skrzyni postawił też butelkę czerwonego i białego wina, obie w wiklinowych koszyczkach okalających naczynie. - Kolejno rum i dwa wina. Wina są z południa, rum krasnoludzki. Bardzo dobra jakość, jak żeście powiedzieli, bardziej wyrafinowane niż tania flaszka samogonu. Wina po czterdzieści, rum pięćdziesiąt.
  5. - He he - odparł bulgocząco klient knajpy, po czym zatopił swoje poczucie humoru w kuflu, wylewając na siebie część zawartości. Ktoś nawet słysząc odpowiedź Pete'ego zarechotał głupio, ale ogólnie rzecz biorąc jego odpowiedź nie wzbudziła gwałtownych poruszeń. Został znów zapomniany, a wszyscy wrócili do swoich spraw. - Co podać? - zapytał karczmarz basem, pochylając się nad ladą i z lekkim znużeniem opierając brodę o dłoń. Całe ręce miał w brzydkich tatuażach. Portowość aż od niego biła.
  6. - Trudna sprawa, ale z pewnością nie jest niemożliwa do rozwiązania. Być może ucieszy cię wieść z ostatniej chwili. Otóż posłuchaj: trzech z naszych łowców, tym razem odpowiednio przygotowanych, pojechało do Aberdeen. To tam udało nam się zlokalizować naszych nieprzyjaciół. Jest naprawdę duża szansa, że nie wrócą z niczym, a wówczas zrobimy wszystko, by tylko zwrócić ci twoich kompanów i uwolnić ich od okropieństw czyśćca. A tak między nami... - Benu nachylił się konspiracyjnie - ... Pola Jaru są koszmarnie nudne. Nie polecam - rzekł, mrugając do Adama i posyłając mu lekkiego kuksańca łokciem. Następnie wyprostował się, poprawił marynarkę i odchrząknął z godnością. - Dobrze. Do zobaczenia, panowie. Póki co macie czas wolny, na który zasłużyliście. I odszedł korytarzem.
  7. - Ze Szkocji. Jesteśmy w Szkocji. Ale to potem - odpowiedział i w tym momencie Benu zakończył rozmowę z Richardson uprzejmym skinieniem ręki i podszedł do Adama i Larsa. - To był dobry dzień! - oznajmił. - I spójrzcie tylko, kto do nas wrócił. Ale to potem. Adamie? Jak wygląda sprawa z twoimi towarzyszami? - zapytał starzec, podchodząc i po ojcowsku kładąc dłoń na ramieniu Adama. Może to przez wiek, ale był od chłopaka nieco niższy.
  8. Cały dynamizm sceny upadł, gdy tylko Adam przekroczył widowiskowy próg siedziby. Zastał tam Larsa, stojącego nieopodal drzwi i wpatrującego się w korytarz z typową dla siebie kamienną miną. To, czemu się przyglądał było doktor Richardson, wstępnie wyglądającą na całą i zdrową, wesolutko rozmawiającą z Frankiem Benu, tak jakby anomalia pogodowa na zewnątrz zupełnie ich nie dotyczyła. - Dlatego właśnie mówiłem ci o tym, że świat nie jest czarno-biały - szepnął wampir. - Niebawem wyjedziemy ze Szkocji, ale póki co ciesz się z cudownego zmartwychwstania doktor Richardson.
  9. Jakby nie patrzeć, jedyną rzeczą która póki co różniła Pete'ego od zwykłego człowieka, była bardzo jasna karnacja hacząca o bladość, ale to dało się przecież wytłumaczyć na wiele różnych sposobów. Nastroje w "Oślizgłej Maćce" były jak zwykle raczej wesołe, to znaczy ktoś komuś od czasu do czasu przyłożył w mordę, żeby zaraz potem normalnie pić z nim kolejny kufel marnego piwa. Właściciel przybytku, umięśniony, brodaty mężczyzna w momencie kiedy Pete wchodził wydawał trunki. Zazwyczaj żeby dostać coś lepszego niż standardowa klientela, trzeba było dyskretnie zaświecić monetami i poprosić o coś spod lady. Wówczas okazywało się, że większość karczm miało naprawdę niezły asortyment. - Te, piękny - odezwał się mocno podchmielony jegomość przy stoliku najbliżej baru, oscylując gdzieś pomiędzy strzępkami rzeczywistości a przepaścią alkoholowego absurdu. - Co trza zrobić, żeby taką bladą mordę mieć?
  10. Większość, ale nie te portowe. Portowe karczmy działały praktycznie od popołudnia do rana, więc kupienie jakiegoś paskudnie alkoholowego trunku o tej porze nie należało do szczególnie trudnych zadań. Najbliżej było do doków, w których najbardziej znaną knajpą była "Oślizgła Maćka", w pełni zasługująca na ten przymiotnik. Nikogo w dokach raczej nie interesowały zasady BHP, toteż najłatwiej było tam znaleźć najtańszy alkohol i najtańsze dziewczyny. Już z daleka widać było oświetloną ruderę, którą chyba tylko silna wola utrzymywała w pionie. Z jeszcze większej odległości było słychać ją i pijanych gości, nie mówiąc już o zapachu.
  11. Na szczęście samochód był niedaleko, bo zimny wiatr nie sprzyjał stanowi Adama. Mentor wsiadł za kierownicę i ruszył. Udało mu się z pewnością pokonać wszystkie możliwe ograniczenia prędkości, silnik wył i dojechali znacznie szybciej niż trwała trasa w tamtą stronę. Stary Nissan z piskiem opon zahamował na żwirowym parkingu siedziby, a wampir z godnością, aczkolwiek wypadł zza siedzenia kierowcy i ruszył w stronę wejścia. Szybko, bardzo szybko, ale posturą nie sprawiał wrażenia, jakby się spieszył. Nie czekał też na Adama, a tutaj niebo było dokładnie takie samo, jak nad apteką.
  12. - Ile masz lat? Dwadzieścia? Więcej? I dalej sądzisz, że świat jest czarno-biały, czy może po prostu znalazłeś sobie wroga i teraz się cieszysz, że możesz toczyć bój? - zapytał Lars. Odsunął się od blatu i podszedł do aptekarza. Uścisnął jego dłoń. - Dziękuję za pomoc. W razie problemu... - wyciągnął zza pazuchy małą karteczkę, zapewne wizytówkę i mu podał. - Do widzenia. I wyszedł, zapewne idąc w stronę auta. Na zewnątrz wiał porywisty, zimny wiatr. Wszystko to wyglądało nieciekawie.
  13. - Dlaczego nekromaci? - zapytał Lars, patrząc na Adama i opierając się luźno o blat. Nawet nie spojrzał na dziwne zjawisko. Trzymał w ręce szklankę wody, ale póki co nawet jej nie upił. Zapewne nie zamierzał. - Jacy nekromanci? - zapytał aptekarz, odsuwając się od okna. - Macie nawet nekromantów? A to dopiero. I co, oni zrobili czerwone niebo? Po co?
  14. Nim aptekarz zdążył odpowiedzieć, uwagę Adama przykuło to, co się działo na zewnątrz. Otóż mimo że słońce już zaszło jakiś czas temu oraz i tak nie było go widać przez chmury, niebo miało okropny, ciemnoczerwony kolor. Wszystkie chmury zmierzały natomiast w jednym kierunku, niemal jak od linijki. Aptekarz podszedł do okna i oparł ręce o parapet w niedowierzaniu. - Mam nadzieję, że to nie przez nas.
  15. Ubiór składał się na koszulę (co zaskakujące, nieszczególnie luźną) i spodnie (stanowczo zbyt luźne). Po wyjściu z wanny czuł się bardzo osłabiony i wszystko go bolało. Wciąż, nawet mimo zmiany ubrania było mu okropnie zimno i miał dreszcze. Aptekarz czekający w małej kuchni podał Adamowi kubek herbaty i reklamówkę na mokre ubrania. - Jak tam było? - zapytał cicho.
  16. - Starsi od nas też by ci to pewnie powiedzieli. A nawet jeśli nie, to by tak pomyśleli. Wiesz, może to był pokaz pewności siebie? Bo przecież jeśli była stara, to jeden łowca wampirom jej pokroju nie grozi. Nie wiem, może się to kiedyś wyjaśni, ale najpierw trzeba byłoby wiedzieć, skąd jest. Z wolna zbliżali się ku miejskiej bramie, tradycyjnie strzeżonej przez dwóch zbrojnych. Ulice zaczynały już pustoszeć, a strażnicy najwyraźniej nie mieli nic przeciwko dwójce spacerowiczów, bo nie zajmowali ich czasu. Aug zatrzymała się niedaleko od bramy, w małym zaułku. - Dobrze. Musimy się spotkać jutro, w tym samym miejscu co dzisiaj. Bądź ostrożny i uważaj, żeby żaden z łowców cię nie śledził. A teraz idź. Ja wyjdę chwilę później - poinformowała.
  17. Aptekarz zamilkł i spojrzał na Larsa. Ten z kolei podniósł jedynie brew w wyrazie zdziwienia. - Z pewnością niebawem się dowiemy - odparł wampir. - Oporządź się, Adamie. Musimy wracać. Czy moglibyśmy pożyczyć od pana jakieś ubrania? Będziemy winni przysługę - dodał, tym razem do aptekarza. Cóż, mała szansa aby ubrania pasowały, ale przynajmniej będą suche. Aptekarz nieco się skrzywił. - Przysługę, dobre so... - przerwał, na chwilę rozszerzając szeroko oczy. - Ach, przysługę. Ma pan na myśli... taką przysługę? Dobrze, ma się rozumieć, już idę - rzekł i zniknął w drzwiach łazienki. Za nim podążył Lars i zamknął drzwi, aby po chwili wysunęła się przez nie ręka i zostawiła na krześle wspomniane wcześniej ubrania.
  18. Wiadro bardzo szybko znalazło się w jego rękach. Teraz oboje, aptekarz i Lars stali przy wannie, czekając cierpliwie na "sprawozdanie" Adama. - Nie wierzę, że to się udało - stwierdził aptekarz, przyglądając się z czymś w rodzaju podziwu księdze. - Parę liści, zimna woda, lód i... No, jeszcze jedna rzecz poza utopieniem, ale wiadomo o co chodzi. Niesamowite! Chwilę później ciało zaczęło wracać do siebie i Adamowi zaczęło przeszkadzać tylko zimno i lepiące się do niego ubranie. Cóż, ból w płucach zapewne jeszcze będzie go męczył.
  19. Towarzysząca wampirzyca skierowała swoje wolne kroki w stronę bramy miejskiej. Kury niechętnie zeszły im z drogi. - Nie wiem, kto cię ukąsił. To musiał być ktoś przyjezdny, bo z początkującym wampirem dałbyś sobie radę, a starsi nie zmieniają ludzi. Nie bez pozwolenia rady. Mówią, że badają sprawę, ale skończy się na zaostrzeniu środków bezpieczeństwa, bo nie dowiemy się kim ten ktoś był. Nikt jej nie zna, albo się nie przyznaje. Jeśli chodzi o pomoc, poproszono mnie o to. Nie wypadało odmówić. Znaczy... To nie jest "nie wypadało odmówić" z rodzaju, że w przeciwnym razie utną mi głowę. Nie wypadało ze względów obyczajowych, a ja chciałam, bo uznałam że to może być ciekawe i przydatne doświadczenie. Trochę jak bycie przewodnikiem - opowiedziała Aug, wyraźnie się rozpogadzając.
  20. - Pamiętasz coś? - zapytał Lars, wracając do środka i podając Adamowi przygotowany ręcznik. Wejście w pełnym ubiorze do wanny mogło nie być dobrym pomysłem, bo z Adama leciały kaskady wody. W dodatku nie miał nic na zmianę. Nie mógł na razie wstać, bo dramatycznie kręciło mu się w głowie, a przez zimno cały zdrętwiał i stracił czucie w dłoniach i stopach. Na reszcie ciała czuł ból, również wywołany temperaturą, jak i bolały go płuca i brzuch. Zbierało mu się również na mdłości.
  21. Był w łazience aptekarza. Lars i wspomniany aptekarz byli w drzwiach, odwróceni do wyjścia. Nagłe zmartwychwstanie Adama najwyraźniej ich zdziwiło, przynajmniej aptekarza. Świat mógłby się zawalić, a Lars nie byłby zdziwiony. - Co, już? - zapytał aptekarz. - Cholera, trzeba będzie powtarzać. - Nie dzisiaj, na pewno nie - odparł Lars. - Jeśli nie wyszło tym razem, nie ma sensu powtarzać.
  22. Julia miała coś odpowiedzieć, ale coś bardzo szybko przemknęło im między nogami. Adam poczuł wiatr niemal zwalający z nóg i usłyszał przytłumione zawodzenie, które zaczęło się stopniowo oddalać i zniknęło w dziurze. Mimowolna towarzyszka Adama zatrzymała się gwałtownie i spojrzała w dół z nieukrywanym przerażeniem. - Ktoś kogoś ożywił - stwierdziła, a zabrzmiało to jak najgorsza groźba i zapowiedź nieuniknionej katastrofy. - Duchem i ciałem. Długim susem znalazła się przy krawędzi, popchnęła Adama i sama wpadła do środka. Nagle wróciło przenikliwe zimno i zniknęła ciemność. Żołądek podszedł Adamowi do gardła, a potem obudził się w pozycji siedzącej, w wannie, wypluwając z siebie wodę z resztami liścia.
  23. Widać zmiany i szukanie stylu, to zawsze na plus. Fajne jest też to, że nie cieniujesz czarnym, bo to zazwyczaj kiepsko wygląda. Natomiast byłoby dobrze trochę stonować kolory w pracach, bo tak jak na arcie z hipogryfem to nie przeszkadza (bo jest prosty i najbardziej komiksowy), to w pozostałych już trochę tak. Niemniej życzę powodzenia w tworzeniu i widocznych postępów. Tak trzymać!
  24. Przeciągająca się chwila namysłu zdawała się wzbudzić jeszcze większe podejrzenia Aug, ale ostatecznie pokiwała głową i uścisnęła dłoń Pete'ego. Niezbyt mocno. - Tak. Nie widzę innego wyjścia, bo kolejną rzeczą, którą musisz wiedzieć, jest to, że odpowiadam za twoje losy przed starszymi. Dlatego też, pomijając to, że chciałabym żeby ci się dobrze powiodło jest też to, że ponoszę za to co zrobisz odpowiedzialność. Dlatego naprawdę mam nadzieję, że wiesz co robisz i cokolwiek to będzie, nie będzie niosło poważnych konsekwencji. Przynajmniej nie dla mnie. - Aug uśmiechnęła się bez cienia złośliwości i puściła dłoń Pete'ego, którą trzymała już dłuższy moment. - Bo wiesz, nikt z nas nie chce dla ciebie źle, ale nikt z nas nie chce też źle dla siebie, wampiry to po prostu jedna ze stron, a miasto jest za małe na wojnę.
  25. Wszystko w umyśle i duchu Adama mówiło mu, żeby tego nie robić. Tyle, że ostatnie godziny w tym miejscu poruszał się jak we śnie i nachodziło go dużo bodźców z którymi normalnie nie miał styczności. Obecnie każda komórka jego ciała krzyczała, żeby oddalił się jak najdalej od dziury i nawet nie próbował o nim myśleć. - To. Gdyby wyglądało jasno i przyjemnie, wyobraź sobie ilu duchom wpadałoby do głowy, żeby wrócić. Dobrze, zostawiam cię tutaj. Mam tu jeszcze parę spraw do załatwienia, zdaję sobie sprawę, że do tego trzeba namysłu. Uwierz mi, bez jałowca to wygląda jeszcze gorzej - stwierdziła.
×
×
  • Utwórz nowe...